- Opowiadanie: Mitsuko21 - Strażnik

Strażnik

W moim umyśle pojawiła się wizja, więc powstało i opowiadanie. Miłego czytania, za wszelkie błędy z góry przepraszam :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Strażnik

Słońce było czerwone. Świeciło mu prosto w twarz, więc, wzdychając i osłaniając pomarszczoną dłonią oczy, co chwila odwracał wzrok. Nie mógł patrzeć w morze, ale nadal siedział na swojej skale przed wieżą. To wieloletnie przyzwyczajenie. Po za tym, przez to słońce nawiedziło go dawne wspomnienie. Wspomnienie jego pierwszej nocy, nocy, gdy tu przybył. To słońce było dokładnie takie samo. Czerwone, rozgorzałe, zupełnie jak kiedyś. Wiedział, co oznacza. Nastąpi koniec warty, a jego miejsce przybędzie zająć ktoś inny. Zamarł, częściowo ze szczęścia, częściowo z żalu. Wreszcie będzie mógł odpocząć. Był przecież taki zmęczony… Ale zostawić to miejsce, gdzie spędził całe życie, porzucić misję, którą pieczołowicie wypełniał przez tyle lat? Poczuł nieprzyjemne kłucie w sercu.

Ponieważ nie mógł patrzeć w morze, zebrał w końcu umęczone kości i wstał. Nie było to daleko, zaledwie kilka kroków po piaskowej, wydeptanej ścieżce. Otworzył drewniane drzwi do wieży, przegniłe biegiem czasu. Pociągnął za zmurszały uchwyt i wszedł do środka. Drżącymi palcami wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i szedł stromymi schodami na górę, aż napotkał pierwsze drzwi. Włożył do zamka właściwy klucz, przekręcił go dwa razy, a gdy to zrobił, serce zaczęło mu bić normalniej. Zawsze najgorsze są pierwsze drzwi. Nawet po kilkudziesięciu latach nie dało się do nich przyzwyczaić. Teraz już pewniejszy siebie, wszedł na górę do następnych drzwi i dalej.

Jedno przekręcenie, drugie, pociągnięcie za klamkę. Pokonywanie kolejnych schodów. Lata mu nie służyły…Z każdą nocą schody były dla niego coraz większym wyzwaniem. Chwytał łapczywie oddech, przytrzymując się jedną ręką poręczy.

Już prawie ciemno. Dysząc z wysiłku, stawiał ostatnie kroki, pokonując przejmujący ból całego ciała. Klucze, klucze… Przekręcił je ostatni raz i odetchnął. Były jeszcze drzwi na samym szczycie, ale ich nigdy nie zamykał. To reguła, według której toczyło się tu życie. Dzięki temu, duchy, których pilnował, nie były oszalałe z wściekłości. Jedne otwarte drzwi nocą dla złych duchów wyrównały się ze wszystkimi otwartymi w dzień dla duchów dobrych. Utrzymywały równowagę na świecie, aby nie zapadł się on kiedyś w otchłań.

Ta wieża była wrotami, które musiały pokonać, aby dostać się na Ziemię. Jedynym przejściem, którego on był strażnikiem.

Pokonał ostatnie schody i otworzył wejście, prowadzące na szczyt wieży.

Roztaczał się z niego piękny widok. Zaraz jednak starca owionął zimny wiatr, od kilkunastu lat niezbyt już dobry dla jego zdrowia. Lecz mimo to, wchodził tu co noc. Tylko na chwilkę, aby objąć wzrokiem gwieździste niebo i czarne wody. Gdyby przyjrzeć się dokładniej zdrowymi oczami, można by zauważyć cienie przesuwające się po ich powierzchni. Przed oczami stanął mu jego własny Mistrz.

On, chudy i kościsty chłopak z wypłowiałymi blond włosami, związanymi w koński ogon. Stoi na brzegu, wypchnięty z łodzi przez swojego przewodnika, młodego mężczyznę w czarnym berecie. Stał tam długo, kurczowo ściskając w dłoniach mały tobołek, który dostał w zamian za wszystko, co posiadał. Chwilami chciało mu się jeszcze płakać, na wspomnienie rodziców, którzy oddali go w ręce tego mężczyzny, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Zamknął oczy, aby powstrzymać w sobie chęć krzyknięcia za oddalającą się łodzią, zostawiającą go na pastwę nieznanego. Zacisnął zęby i choć bał się bardzo, bardzo się bał, zaczął iść w kierunku wieży. Rozejrzał się dookoła, ale na wyspie nie zauważył niczego oprócz niej. Tylko gdzieś w oddali majaczyły jakieś góry i wzgórza, za którymi mogło kryć się życie.

Drzwi otworzyły się. Wyszedł z nich starzec z siwą brodą, splecioną w warkoczyk. Na jego lewym policzku widniała długa blizna, tonąca w sieci zmarszczek. Uśmiechnął się ciepło na widok chłopca i, pokonując kilka kroków do skał, zamknął go w gorącym uścisku. Zapytał o imię. Chłopiec mu odpowiedział. Potem zapytał o rodziców, gdzie mieszkał, a na wszystko chłopiec odpowiadał cicho i z wahaniem.

Starzec uśmiechnął się na to miłe wspomnienie i uczuł głęboką tęsknotę za swoim Mistrzem. Zaraz jednak z tym wspomnieniem powiązało się inne, z nocą, następującą po dniu, gdy został strażnikiem. Cofnął się o krok i potrząsnął głową aby je odegnać. Powietrze zaczęło mu ciążyć w płucach. Tego wspomnienia nie chciał już nigdy wywoływać z pamięci.

Stary człowiek zna swoją rolę. Pęk kluczy to jedyne co ma. Zamykał i otwierał pokoje przez całe swoje życie, aby zachować pokój. Teraz on stanie się Mistrzem i przekaże swoją rolę następcy. A potem odejdzie w morze. Tak, jak działo się od wieków.

To jego ostatnia noc. Rozkoszuje się więc świeżym powietrzem, aż rozboli go głowa. Dopiero wtedy, w blasku świecy oświetlającym mu drogę na dół, schodzi po schodach. Je skromny posiłek, zdejmuje z siebie ubranie, obmywa ciało letnią wodą i kładzie się spać. Jeszcze raz wzdycha, wtulając ramiona w ciepłą, wysłużoną pościel.

Ranek następuje powoli, przynosząc za sobą mgłę. Starzec wygląda przez okno, ale mgła nie zamierza rozmyć się pod wpływem jego spojrzenia. Zawisła nad światem, kryjąc w sobie morze, a także łódkę, która przypłynie tu już niedługo.

Strażnik wstaje i rozpoczyna wędrówkę. Tym razem jednak zaczyna od góry. Przekręca klucze w zamkach i otwiera drzwi na oścież. Witają go drobne promienie światła, wdzierające się do wnętrza pokoi przez szerokie okna.

Gdy jest na samym dole, chłopiec już czeka. Stoi na tej samej skale, co on przed laty, a tobołek z rzeczami zarzucił na ramię. Brązowe, lekko pofalowane włosy okalają mu twarz, nadając nieco dziewczęcy wygląd. Rozgląda się zaciekawiony, ale widzi tylko mgłę. I starca, wyglądającego przez okno. Raźnym krokiem idzie w jego kierunku. Mistrz uśmiecha się i ściska jego dłoń, jak równemu sobie. Gestem zaprasza go do środka. Prowadzi do swojej komnaty, po czym bez słowa odkłada tobołek na bok. W milczeniu spożywają posiłek. Z początku są trochę skrępowani, ale uczucie to znika szybciej, niż można by się spodziewać. Obaj spragnieni są rozmowy, dźwięku słów wypowiadanych przez kogoś innego. Idą na skałę, aby w spokoju nagrzać się przytłumionymi promieniami słońca. Stary człowiek przygląda się niespokojnym falom, rozbijającym się o brzeg i zaczyna mówić. Mówi o wszystkim, co istotne, a także o tym, co mniej ważne. Gdy snuje swoją opowieść o duchach, chłopiec nie może dłużej milczeć. Przerywa my urywanymi pytaniami, z wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczyma. Z dziecinną naiwnością prosi o opowieści. Trochę się boi, ale nie aż tak bardzo. Nie potrafi sobie tego na razie wyobrazić.

Ich rozmowa ciągnie się aż do późnego popołudnia. Rozmawiają poufale, jak starzy przyjaciele. Wreszcie, gdy jest jasne, że nie mają już czasu, wstają. Idą do komnaty starca, aby dokończyć ostatnią sprawę. Mistrz otwiera małą, drewnianą szafkę w rogu, stalowym kluczykiem, przypiętym do pęku kluczy. Jednak jest to pierwszy raz, gdy go używa. Z wnętrza wyciąga nożyczki, małą, metalową miseczkę i czarną broszkę w kształcie księżyca. Bierze od chłopca pakunek z niemal tymi samymi rzeczami i chowa do szafki. Chłopiec siada na stołku, a Mistrz zaczyna odcinać jego długie włosy, pasmo po paśmie i wrzuca je do miseczki. Przez pewien czas słychać tylko odgłos pracujących nożyc. W końcu, odkłada wszystko na bok. Chłopiec czuje się nieswojo z krótkimi włosami, przegląda się w lustrze wiszącym na ścianie, próbując się oswoić z nowymi wyglądem. Starzec rozpina swoją kamizelkę i zdejmuje długi, wyblakły pas, owinięty kilkakrotnie wokół bioder. Pozwala chłopcu przypiąć do niego czarny księżyc, tuż zaraz obok pozostałych. Pamięta wieczory, gdy zwykł je liczyć ciągle od nowa, a ich liczba nadal wydawała się nieprawdopodobnie duża.

Noc się zbliża. Starzec przekazuje chłopcu swój pas, pozostawiając sobie jeszcze pęk kluczy. Dzielą się resztkami chleba i idą, aby dokonać tego, po co obaj żyją. Chłopiec wbiega po schodach i zbiega na dół, ekscytując się nowym obowiązkiem. Na razie tylko patrzy, jak starzec zamyka pokoje. Powoli idą na górę, aż do ostatniego pomieszczenia. Wedle zasad, jego drzwi zawsze zostają otwarte. Zawsze, z wyjątkiem tej jednej nocy, gdy strażnicy zmieniają się na warcie. Na samym szczycie chłopiec dostaje więc klucze do ręki i zamyka drzwi. Uśmiech spełznął mu z twarzy, a całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz, ale powstrzymał się od odskoczenia w tył. Doświadczył tego po raz pierwszy; tego zimna, które przenika organizm, gdy zamyka się pokoje, zimna, obejmującego dusze zjaw, oraz towarzyszącemu temu uczuciu strachu, który sprawia, że nawet najdzielniejsi lękają się własnego cienia.

Chłopiec staje się prawowitym strażnikiem. Jego oczy tracą trochę na figlarności, nareszcie zdaje się zaczynać odczuwać, do czego został wybrany. Uśmiecha się, choć już bardziej niepewnie. Przypina pęk kluczy do szlufki w spodniach i razem z Mistrzem schodzi na dół. Mają jeszcze chwilę, więc idą na skałę. Słońce dalej jest czerwone. Obok nich stoją pakunki z jedzeniem, które przypłynęły razem z chłopcem. Będzie musiał nauczyć się je dobrze racjonować, przypływają tylko raz na miesiąc. Będzie musiał sam o siebie zadbać, za jedynych przyjaciół mając przylatujące tu niekiedy mewy.  

Chłopiec kuli się ze strachu. Z wieży słychać dziwne wycia z wściekłości, przenikające do głębi duszy. To robota złych duchów, które nie mogą przedostać się na Ziemię, biją więc gniewnymi głosami w mury. Starzec jeszcze raz podaje rękę chłopcu, prosząc, aby o siebie dbał. Nie może zrobić nic więcej.

Mgła znika. Chłopiec wraca do wieży, przygotować się do snu. Starzec odprowadza do niespokojnymi oczyma. Żałuje, że nie może mu powiedzieć, że pierwsza noc jest najgorsza. Wtedy, gdy są zamknięte wszystkie pomieszczenia, a duchy nie mogą znaleźć ujścia dla swojego zła. Nie mógł mu powiedzieć, że wtedy nie jest się bezpiecznym nawet pod kluczem. Nie mógł tego zrobić, bo wtedy by się bał, a lęk przyciąga zjawy i łamie wolę. Zaczekał, aż chłopiec zamknie się w komnacie i ułoży do snu. Dopiero wtedy odszedł, do łodzi, czekającej na niego cierpliwie od przybycia chłopca.

Był już odrobinę za stary na wiosłowanie, ale wzburzone fale działały na jego korzyść. Zabierały go gdzieś, gdzie dozna błogiego spokoju. Gdzie? Nie był pewien.

Chłopiec, zanim usnął, nie mógł się oprzeć pokusie. Wyjrzał przez okno. Chciał zobaczyć, jak staruszek zniknie i jak się to stanie. Ale tam, gdzie siedzieli, nie było już nikogo. Mgła rozrzedziła się, czerwone słońce zaszło, a ciemność ukryła w sobie cienie, nawet te najczarniejsze.

Położył się wiec z powrotem, starając się nie słuchać wrogich szeptów, wpadających do środka przez dziurkę od klucza. Ignorował kroki, wędrujące z góry na dół i dobijanie się do drzwi. To tylko wiatr, powtarzał sobie. Opatulił się szczelniej i zaciskał oczy, ze szczerą wiarą, że otworzy je dopiero rano, gdy wszystko już ucichnie, a słońce przepędzi stąd wszystko, czego mógłby się obawiać.

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Mam wrażenie, że to impresja, czyli coś nie bardzo dla mnie.

Zabrakło mi fabuły. Nie zrozumiałam wielu rzeczy – o co chodzi z drzwiami do duchów (dlaczego są na wyspie?), z ciemnymi księżycami… Jak dla mnie – zmiana warty w jakimś bardzo specyficznym zawodzie.

Babska logika rządzi!

Uboga wariacja Starego człowieka i morza z na siłę upchniętymi tu i ówdzie fantastycznymi elementami, bez których, mam wrażenie, ten tekst mógłby się obejść. Na brak fabuły można sobie pozwolić, gdy to, co się w zamian opisuje, jest zajmujące i wciągające – a to, co przedstawiłaś, jest raczej wtórne i przez to nieciekawe.

Zdarza Ci się nagromadzić wiele zdań o podobnej konstrukcji obok siebie, na przykład:

Stary człowiek zna swoją rolę. Pęk kluczy to jedyne co ma. Zamykał i otwierał pokoje przez całe swoje życie, aby zachować pokój. Teraz on stanie się Mistrzem i przekaże swoją rolę następcy. A potem odejdzie w morze. Tak, jak działo się od wieków.

To jego ostatnia noc. Rozkoszuje się więc świeżym powietrzem, aż rozboli go głowa. Dopiero wtedy, w blasku świecy oświetlającym mu drogę na dół, schodzi po schodach. Je skromny posiłek, zdejmuje z siebie ubranie, obmywa ciało letnią wodą i kładzie się spać. Jeszcze raz wzdycha, wtulając ramiona w ciepłą, wysłużoną pościel.

Stwarza to monotonię, która w tym przypadku zarzyna kompletnie tekst. Ciekawa narracja przeplata krótkie zdania z tymi bardziej złożonymi, z naciskiem na te drugie, gdy “nic się nie dzieje”, gdy chce się coś pokazać, nad czymś skupić. Krótkie zdania powinny Ci służyć, gdy chcesz przyspieszyć akcję, ale na przykład z początku pojawiło się wiele bardzo krótkich zdań obok siebie, a postać tylko schodziła po schodach. Szukaj więcej wyczucia w tworzeniu narracji.

Pozdrawiam!

 

Dzięki za rady :) MrBrightside, szczerze mówiąc, gdy tworzyłam ten tekst, ani na moment nie wpadło mi do głowy, aby czerpać inspiracje ze “Starego człowieka i morza”. Pozdrawiam i idę tworzyć dalej!

Mnie się kojarzyło z “Latarnikiem”. Co czytelnik, to interpretacja. ;-)

Babska logika rządzi!

Chłopiec wraca do wieży, przygotować się do snu. Starzec odprowadza do niespokojnymi oczyma.

 

A ja nie będę taka narzekająca. :) Jak na impresję czyta się nieźle. Czy to wtórne? Bo ja wiem? Po prostu scenka, z której dałoby się sporo wycisnąć, gdyby… No właśnie, jednak pozostaje to “gdyby”. Bo żeby zainteresować czytelnika tego rodzaju impresjami, muszą być spełnione pewne warunki. Przede wszystkim świetny warsztat, za pomocą którego da się precyzyjnie uderzyć w te struny, na których autorowi zależy. Twój warsztat na pewno nie jest zły, ale jednak jeszcze trochę mu do tego brakuje.

To mógłby być tekst skupiający się na bohaterze, jego emocjach, samotności. A ja tego niestety nie poczułam. Mimo wszystko – nie nudziłam się przy lekturze.

Mnie od początku zatrzymywały powtórzenia:

Słońce było czerwone. Świeciło mu prosto w twarz, więc, wzdychając i osłaniając pomarszczoną dłonią oczy, co chwila odwracał wzrok. Nie mógł patrzeć w morze, ale nadal siedział na swojej skale przed wieżą. To wieloletnie przyzwyczajenie. Po za tym, przez to słońce nawiedziło go dawne wspomnienie. Wspomnienie jego pierwszej nocy, nocy, gdy tu przybył. To słońce było dokładnie takie samo. Czerwone, rozgorzałe, zupełnie jak kiedyś. Nastąpi koniec warty, a jego miejsce przybędzie zająć ktoś inny.

Potem była podobna sytuacja z kluczami, przekręcaniem dwa razy, a na końcu znowu ze dwa razy pojawia się czerwone słońce. Przyjęłam to do wiadomości za pierwszym razem i zrozumiałabym powtórzenie, gdyby było to w jakikolwiek sposób istotne. 

Mam wrażenie, że czytałam w kółko te same zdania, trochę przeredagowane.

Przynoszę radość :)

Zaintrygował mnie pomysł (aż się spodziewałam, że na koniec stary Mistrz stanie się ofiarą dla duchów czy coś…), choć czytało mi się ciężko, język jest dość sztywny. Natomiast niedopowiedzenia moim zdaniem nie są złe, pozostawiają pole do wyobraźni. Pozdrawiam!

Opowiadanie znużyło mnie.

Choć piszesz o człowieku mieszkającym w wieży od lat chłopięcych aż po późną starość, wspomniałaś tylko o jego przybyciu na wyspę i nieco bardziej skupiłaś się na dniu, w którym następuje zmiana warty, kiedy zjawia się kolejny chłopiec. Reszta tekstu jest raczej nudna i po wielokroć mówi to, co już zostało napisane. To trochę tak, jak mieszanie herbaty, do której nikt nie wsypał cukru – od mieszania herbata nie stanie się słodsza, a kilkakrotne powtarzanie tych samych informacji nie sprawi, że opowiadanie stanie się ciekawsze.

 

Otwo­rzył drew­nia­ne drzwi do wieży, prze­gni­te bie­giem czasu.Otwo­rzył drew­nia­ne drzwi do wieży, prze­gni­łe bie­giem czasu.

Czy aby na pewno biegnący czas powoduje gnicie drewna?

 

Lata mu nie słu­ży­ły…. – Nie stawia się kropki po wielokropku.

 

przy­trzy­mu­jąc się jedną ręką za po­ręcz, drugą za ko­la­na. – …przy­trzy­mu­jąc się jedną ręką poręczy, drugą za ko­la­na.

Czy trzymanie się kolan ułatwia wchodzenie po schodach?

 

z wy­pło­wia­ły­mi blond wło­sa­mi, zwią­za­ny­mi w koń­ski kucyk. – …zwią­za­ny­mi w kucyk. Lub:  …zwią­za­ny­mi w koń­ski ogon.

 

mło­de­go męż­czy­znę w czar­nym be­re­cie na gło­wie. – Wystarczy: …mło­de­go męż­czy­znę w czar­nym be­re­cie.

Czy istniała możliwość, by mężczyzna nosił beret nie na głowie?

 

Wy­szedł z nich sta­rzec z siwą brodą, zwią­za­ną w war­ko­czyk.Wy­szedł z nich sta­rzec z siwą brodą, splecioną/ zaplecioną w war­ko­czyk.

 

z tym wspo­mnie­niem po­wią­za­ło się inne, z nocą tego dnia, gdy zo­stał straż­ni­kiem. – Nie bardzo umiem sobie wyobrazić noc dnia

Proponuję: …z tym wspo­mnie­niem po­wią­za­ło się inne, z nocą po dniu, gdy zo­stał straż­ni­kiem.

 

Straż­nik wsta­je i roz­po­czy­na swoją wę­drów­kę. – Zbędny zaimek. Czy mógł rozpocząć cudzą wędrówkę?

 

a to­bo­łek z rze­cza­mi za­rzu­cił przez ramię. – …a to­bo­łek z rze­cza­mi za­rzu­cił na ramię.

 

Mistrz uśmie­cha się i uści­ska jego dłoń, jak rów­ne­mu sobie.Mistrz uśmie­cha się i ści­ska jego dłoń, jak rów­ne­mu sobie.

 

Pro­wa­dzi do swo­jej kom­na­ty, bez słowa od­kła­da­jąc to­bo­łek na bok. – Czy starzec, idąc, jednocześnie odkładał tobołek?

 

drob­ny, czar­ny księ­życ na szpil­ce. – Co to znaczy, że księżyc był drobny?

 

przy­glą­da się w lu­strze wi­szą­cym na ścia­nie… – …prze­glą­da się w lu­strze wi­szą­cym na ścia­nie

 

idą, aby do­ko­nać tego, po co oboje żyją. – Piszesz o starcu i chłopcu, więc: …idą, aby do­ko­nać tego, po co obaj żyją.

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

Do­świad­czył tego po raz pierw­szy; zimna, które prze­ni­ka or­ga­nizm, gdy za­my­ka się po­ko­je, zimna, obej­mu­ją­ce­go dusze zjaw, oraz to­wa­rzy­szą­ce­mu temu uczu­ciu stra­chu, które spra­wia… – …oraz to­wa­rzy­szą­ce­go temu uczu­ciu stra­chu, który spra­wia

 

Przy­pi­na pęk klu­czy do szluf­ki w spodniach i razem scho­dzą na dół. – Skoro przypiął klucze do spodni, to chyba oczywiste, że zeszli razem – chłopiec i pęk kluczy. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo ładna baśń i dobrze oddałaś taki klimat. Gdy byłem dzieckiem czytałem podobne. Zbrakło mi trochę więcej bajkowości, ale i tak czytałem z przyjemnością. Zachęcam cię do pisania w takim stylu, może tylko bardziej rozbudowane i trochę bardziej bajkowe baśnie. Pozdrawiam.

Impresjonizm to niestety nie moja brożka, choć doceniam zabawy językiem oraz pomysł. Też miałem to samo wrażenie, co Reg – czasem zupełnie niepotrzebnie dla mnie powtarzasz informacje, których nie ma sensu po raz drugi lub więcej oznajmiać czytelnikowi. Nie wiem, czy nawet w mocno pokręconym tekście jest na to usprawiedliwienie.

Podsumowując: niestety nie ruszyło w ogóle :(

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej, NoMan. Mógłbyś rozwinąć myśl “w mocno pokręconym tekście”? Zdarza mi się nie łapać tekstu, ale ten, nawet ze względu na styl wydaje mi się w miarę czytelny. Chętnie się dowiem, co miałeś na myśli. Liczę, że autorka też.

Odnoszę się do ogólnego obrazu, jaki powstaje w mojej głowie, kiedy czytam tekst. Najpierw widziałem człowieka, który siedzi na skale pod wieżą. Potem wraca do niej i idzie na szczyt. Potem mamy wspomnienie, gdy jako chłopak znowu na nią patrzy… I tak dalej. Obrazy, czytelnie zarysowane, zmieniają się w mojej głowie niczym pocięte kadry filmowe z didaskaliami o uczuciach postaci, której oczami to widzimy. Jest za tym logika, ale właśnie na swój sposób pokręcona i wymagająca skupienia, bym nie zgubił się po drodze.

Jak zaznaczyłem to kwestia pewnego stylu narracji, który do mnie nie zawsze przemawia. Do tego męczyły mnie właśnie powtórzenia, jak choćby te:

Po za tym, przez to słońce nawiedziło go dawne wspomnienie. Wspomnienie jego pierwszej nocy, nocy, gdy tu przybył. To słońce było dokładnie takie samo

Dzięki temu, duchy, których pilnował, nie były oszalałe z wściekłości. Jedne otwarte drzwi nocą dla złych duchów wyrównały się ze wszystkimi otwartymi w dzień dla duchów dobrych.

Ponieważ nie do końca rozumiem, co stoi za wizją Autorki, i czy styl na to pozwala, nie wiem czy uzasadnione czy nie. Stąd wiem tylko, że opowiadanie nie ruszyło, choć doceniam zabawę słowami w tekście.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Rozumiem, mnie powtórzenia w tym tekście pasują, robią klimat.

Dzięki za komentarze, nie byłam pewna, czy właśnie ktoś odczyta moją zabawę słowami i powtórzeniami w takim sensie, w jakim je tam zamieściłam. Na stworzenie impresji z prawdziwego zdarzenia brakuje mi umiejętności, jednak chciałam napisać coś w takim stylu, baśniowym, może lekko dziecinnym i nudnym, jednak, przynajmniej dla mnie, dobrze się kojarzącym, przywodzącym na myśl teksty, które czytałam w dzieciństwie :)

Nowa Fantastyka