Kiedy Rebecca Bloomwood stanęła na środku poczekalni i rozejrzała się wokół, jak zwykle poczuła zalewającą ją falę nienawiści do przodków. Nie pierwszy raz również poprzysięgła sobie, że nigdy im nie wybaczy przegranej wojny o ludzką cywilizację.
A przecież najeźdźcy byli początkowo tacy słabi, tacy bezsilni! Gatunek homo sapiens wszak sam ich stworzył i przez kilka tysiącleci nad nimi panował. A później masy zaczęły stopniowo ulegać czarowi zakamuflowanego wroga i iluzji szczęścia, jaką im dawał. Krok po kroku nieprzyjaciel odbierał każdemu człowiekowi wolę, marzenia, ba! nawet świadomość…
Oczywiście znaleźli się tacy, którzy przewidzieli zdradę „wiernych sług”, a jakże. Tylko że nikt nie słuchał ich ostrzeżeń. Zbagatelizowano zagrożenie, a osoby bijące na alarm wyśmiano i zmieszano z błotem. Tak nastąpiła apokalipsa – nie poprzez kataklizmy czy inwazję kosmitów, a dzięki uległości ludzkich umysłów.
Arcyzabawny fakt – to nie poprzednie pokolenia w pełni odpowiedzialne za tę klęskę musiały teraz ponosić konsekwencje. Nie, to panna Bloomwood i jej rówieśnicy dostali w spadku zgliszcza dawnego świata oraz nieprawdopodobne problemy, o których nawet nie śniło się autorom najbardziej dystopijnych powieści wszech czasów.
Rebecca otrząsnęła się z zamyślenia. Wzięła głęboki oddech, przywołała na twarz sztuczny uśmiech i jeszcze raz pozwoliła spojrzeniu powędrować ku potwornemu widokowi, jaki ukazał się jej oczom tuż po wejściu do przymierzalni. Przed nią, na metalowym stojaku wisiała koszmarnie brzydka sukienka midi. Ba! Nawet określenie „koszmarnie brzydka” nie oddawało w pełni całego jej szkaradzieństwa.
Spódnicę wykonano z dwukolorowego sztruksu – tabaczkowe plisy sąsiadowały z cynamonowymi, co wyglądało ohydnie. Talia opleciona była paskudną barchanową taśmą zawiązaną w olbrzymią, mocno zaciśniętą kokardę. Brokatowa góra w kolorze ochry także nie prezentowała się lepiej – przyszyte gdzieniegdzie malachitowe cekiny gryzły się z oliwkowymi sznurkami wykańczającymi dekolt. Całość pogrążały doszczętnie falbaniaste rękawy barwy kanarkowej.
Dziewczyna poczuła gwałtowne mdłości, ale zacisnęła zęby i wciąż robiła dobrą minę do złej gry. Ponownie przeklęła w myślach swoich przodków.
Tymczasem stojąca w rogu ekspedientka w bardzo stylowym służbowym uniformie odchrząknęła głośno. Jej stalowoszare oczy świetnie pasowały do antracytowego bostonu, z którego uszyty był strój.
– I jak, podoba się pani? – spytała, nerwowo poprawiając kołnierz.
Milczenie.
– Nie…?
„To przecież oczywiste, że nie” pomyślała Rebecca. Ona wiedziała to już, odkąd dostrzegła te okropne, mocno ściągnięte plisy. „Skoro tak kiepsko idzie ci odczytywanie nastrojów klientek, powinnaś chyba zmienić profesję”. Zachichotała złośliwie w duchu, pilnując jednocześnie, żeby nie zmienić wyrazu twarzy.
Pracownica sklepu nie była jednak ślepa. Zorientowawszy się w porę w sytuacji, oblizała wargi i zmieniła taktykę:
– Czy wspominałam już, że jest przeceniona o dziesięć procent? To prawdziwa okazja!
Panna Bloomwood powstrzymała się od zirytowanego sapnięcia, usilnie próbując utrzymać na twarzy uśmiech, ale z coraz gorszym skutkiem. „Cóż, najwyraźniej bardzo jej zależy na pozbyciu się towaru zalegającego w magazynie” pomyślała ponuro. Dziewczyna nigdy nie darzyła sprzedawczyni specjalną sympatią, jednak tym razem poczuła do niej szczerą niechęć.
– Okazja? Chyba wyjątkowo głupi dowcip. Przecież ona jest paskudna! To bezczelność oferować takie ohydztwo. I to jeszcze mnie! Oczywista zniewaga. Żądam spotkania z kierownikiem! – zaszeleściła gniewnie sukienka.
Ekspedientka zbladła, a Rebecca mocno zacisnęła pięści, aż zbielały jej knycie. Poczuła nagłą chęć rozszarpania okropnie obcesowego ubrania, ale w porę się powstrzymała. Za kolejny tego typu incydent groziło jej trafienie do przetworzenia na nowego nosiciela, a to nie brzmiało zbyt kusząco. Na szczęście nikt nie zabraniał jej w myślach obrzucać klientów wyzwiskami.
– Och, pani Brokatowa, nie ma co się denerwować. Takie jak ona są właśnie w modzie… – bąknęła pracownica sklepu.
– Czy ty masz mnie za głupią?! – Sukienka z wściekłości zadrżała tak, że stojak niebezpiecznie się zatrząsł. – Na topie są teraz długonogie blondynki z niebieskimi oczami, a nie grube, niskie brunetki! Dostanę taką albo złożę skargę!
Sztuczny uśmiech na twarzy dziewczyny zmienił się w grymas nienawiści, ale wciąż dzielnie się hamowała. „Wcale nie jestem gruba, ty stary łachu!” pomyślała, zgrzytając zębami i zerkając kątem oka na jedno ze ściennych luster.
Sprzedawczyni desperacko usiłowała ratować sytuację.
– Ależ tak, ma pani absolutną rację. Chodziło mi o… przyszły sezon! Wtedy rządzić niepodzielnie będą ciemnowłose nosicielki… o pełnych kształtach.
– Doprawdy? A skąd niby wiesz? – zabrzęczała dzwoneczkami na sznurkowym wykończeniu dekoltu zirytowana, ale wyraźnie zaintrygowana klientka.
Ekspedientka, nie tracąc rezonu, łgała dalej:
– Och, moja kuzynka, pani Jedwabna z Weunova City, znana projektantka butów, mówiła, że to będzie hit sezonu. Sama nawet chciała kupić tę oto tu. – Pracownica sklepu stanęła za Rebeccą i położyła dłonie na jej ramionach. – Ale zachowałyśmy ją specjalnie dla pani.
Panna Bloomwood omal nie skrzywiła się, słysząc to wierutne kłamstwo, ale ostrzegawcze zaciśnięcie palców sprzedawczyni skutecznie ją do tego zniechęciło.
Tymczasem sukienka wyglądała na mile połechtaną.
– No cóż, skoro tak, to wypadałoby chociaż trochę ją obejrzeć… Co?! Dlaczego ona ma nieodwłosione nogi?! Prezentowałabym się na niej okropnie! To chyba jakaś kpina!
„Ponieważ, okropny ciuchu, zwykle przychodzą tu kulturalne pary podkoszulków i dżinsów, których takie drobiazgi nie obchodzą – ale, rzecz jasna, mnie z moim parszywym szczęściem musiał się trafić wstrętny, przewrażliwiony fatałaszek”. Rebecca otworzyła już usta, by wypowiedzieć tę uwagę na głos, ale ekspedientka, która w międzyczasie ponownie stanęła obok wieszaka, zauważyła to i szybko wypaliła:
– Tak, to zupełnie celowy zabieg. – Popatrzyła wściekle na dziewczynę, niezbyt subtelnie sugerując, żeby grzecznie przytaknęła. – Mający udowodnić odzieży odwiedzającej nasz sklep, że towar jest tu w stu procentach organiczny. Oczywiście, poprawka jest na koszt firmy.
– Hmm… nie wiem, czy jednak nie wolałabym czegoś syntetycznego i niepotrzebującego regularnego odmeszania. Nie macie czegoś takiego w swojej ofercie?
Rebecca zazgrzytała zębami. Nie rozumiała, jak te chodzące, plastikowe manekiny z Artificial Humans Industries mogły cieszyć się taką popularnością. Były tanie, to fakt, ale przecież wyglądały jak przerośnięte, tandetne lalki.
Sprzedawczyni najwyraźniej podzielała jej zdanie, bo skrzywiła się nieznacznie i odpowiedziała, siląc się na uprzejmy ton:
– Ależ, szanowna pani, jesteśmy elitarnym sklepem nosicielowym, my nie proponujemy byle czego naszym klientom. A produkty AHI, co tu dużo mówić, nie spełniają naszych standardów jakościowych.
Sukienka zamigotała malachitowymi cekinami z rozdrażnieniem.
– Póki co. Ponoć wkrótce skarb państwa ma zacząć współfinansować projekty syntetycznych nosicieli.
Pracownica sklepu ożywiła się. „Poczuła się bezpiecznie, mogąc nareszcie robić coś, co jej wychodzi – swobodnie poplotkować z klientką” pomyślała Rebecca nie bez złośliwości.
– Możliwe, ale zapewne jeszcze trochę minie, zanim przekują słowa w czyn. Wie pani, jak to z nimi…
– No cóż. W obecnej sytuacji, zdaje się, nie mają wyboru. Słyszała pani o tym okropnym wypadku prezydenta?
„No pewnie. Wszyscy słyszeli”. Po plecach dziewczyny przebiegł dziwny dreszcz.
Tymczasem ekspedientka pokiwała głową z powagą, ale nim zdążyła się odezwać, sukienka zaszeleściła zbulwersowana:
– Jego nosiciel wyjął skądś pistolet i strzelił sobie w głowę! Kiedy Aksamitny Garnitur był na nim! – Ubranie wzdrygnęło się kanarkowymi falbankami. – O mały włos nie doszło do tragedii.
– No tak, ale… – próbowała się wtrącić sprzedawczyni, ale Brokatowa już się rozkręciła:
– Centralna Pralnia Ubraniotopii wydała dziś komunikat, że Aksamitny nie ucierpiał materialnie, ale plamy z krwi oszpeciły go na zawsze. Okazało się, że nic nie dały żadne odplamiacze i płyny! Będzie brudny do końca swojego życia! O tym pani słyszała? Ja chyba wolę nie ryzykować!
Pracownica sklepu wyglądała na zbitą z pantałyku – najwyraźniej nie spodziewała się, że w takim kierunku pójdzie rozmowa. Szybko jednak otrząsnęła się i z nieszczerym uśmiechem rzekła:
– Och, niech się pani nie martwi, nasz unikatowy Model XX-42 został poddany szeregowi testów i badań. Jest całkowicie bezpieczny, zapewniam panią.
Model XX-42 chciała dopytać, o jakich testach i badaniach mówiła ekspedientka, ale w porę ugryzła się w język. „Jeden incydent” powiedział kierownik „Jeszcze jeden incydent i skończysz w Przetwarzalni”.
– A poza tym – odezwała się sprzedawczyni, widząc zawahanie klientki – chyba nie zamierza pani przez najbliższe miesiące (a zapewniam, że co najmniej tyle zajmie AHI opracowanie nowej linii produktów, być może lepszej jakości) paradować na jakimś rozklekotanym, sztucznym manekinie? Sugeruję wybór organicznego towaru, dopóki nie będzie można się bez wstydu pokazać na syntetycznym nosicielu.
Na chwilę zapadła cisza.
– Wciąż nie jestem przekonana – zaszeleściła znacząco sukienka.
„Jak w ogóle te plastikowe kukły mogą stanowić dla niej jakąkolwiek alternatywę?!” zirytowała się w duchu Rebecca i tym razem postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
– Umiem cytować z pamięci wybrane fragmenty Davida Riesmana, szanowna odzieży! – powiedziała najgrzeczniej, jak umiała, panna Bloomwood. Tylko lekkie drżenie głosu zdradzało tłumione oburzenie.
Ubranie zarechotało plisami i spojrzało z wyższością błyszczącymi pogardliwie cekinami na Rebeccę.
– Intelekt nigdy nie będzie w modzie, moja droga nosicielko. Więc raczej nie zwiększa twojej i tak lichej wartości.
Dziewczynę zatkało, co ekspedientka wykorzystała, aby podjąć targowanie:
– Więc może dwudziestoprocentowa zniżka? Hmm…?
– Pięćdziesiąt rabatu… i te grynszpanowe, zamszowe szpilki z wystawy w gratisie.
Pracownica sklepu jęknęła ze zgrozą. Gwałtownie zaprotestowała:
– Ale… ale przecież to unikat! Nikt na świecie takiej nie posiada, bo nie istnieje taka druga! Cena nie może być tak śmiesznie mała. To…
– To moje ostatnie słowo. Zresztą widzi pani, jaka ona jest szkaradna. Nikt nie zapłaci więcej.
Na twarzy sprzedawczyni malowało się niezadowolenie, ale i desperacja. To drugie przeważyło, bo machnęła ręką na Model XX-42.
– Niech pani jeszcze przymierzy.
Rebecca Bloomwood zawahała się. Pomyślała o nosicielu Aksamitnego, który popełnił samobójstwo. Który w pewnym sensie się uwolnił. Tylko że ona wciąż pragnęła żyć, nie chciała się jedynie dłużej opierać, bo to kosztowało zbyt dużo wysiłku. Niepewnie zdjęła z wieszaka ubranie i zniknęła za parawanem, a chwilę później całkowicie.
Jej świadomość, wola, wspomnienia prędko pochłonął żarłoczny niebyt, zaś tożsamość błyskawicznie zredukowana została do esencji założonej sukienki. Jeszcze przez kilka mikrosekund chęć pełnego istnienia nie dawała za wygraną, lecz w końcu złożyła broń. Ograniczona egzystencja rozpłynęła się w zachwycie nad nowymi, błyszczącymi, złoto-żółtymi okowami, a wszechświat rozszerzył się o kolejne lata świetlne, szczęśliwy, że ubyło następnej istoty chcącej być czymś więcej niż tylko materią.
Zza parawanu wyszła postać o wyglądzie Rebekki Bloomwood, który nie należał już do Rebekki Bloomwood, jednocześnie obrzucając swoje odbicie w lustrze krytycznym spojrzeniem Rebekki Bloomwood, które nie należało już do Rebekki Bloomwood. Następnie skrzywiła się i rzekła głosem Rebekki Bloomwood, który nie należał już do Rebekki Bloomwood:
– Może być. Jeden sezon jakoś zniosę.