- Opowiadanie: Raven - Grubas

Grubas

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Grubas

W małym miasteczku żył sobie chłopczyk o imieniu Oliver. Niewysoki, o tęgiej i tłustej budowie niczym znak firmowy Michelin. Jedyną i prawdziwą miłość, jaką żywił była miłość do kiełbasy i wyrobów mięsnych. Życie płynęło beztrosko na zabawie, posiłkach, zabawie i oczywiście posiłkach. Rodzice w trosce o swojego syna zawsze mieli zapas kiełbasy w domu, lecz pewnego dnia stała się rzecz niesłychana…

 

 

– Mamooo– zapiszczał Oliver– Mamo, gdzie moja kiełbasa? – Krzyczał przeczesując lodówkę.

 

– Sprawdź dobrze, na pewno musi być na swoim miejscu – dobiegł głos z pokoju.

 

– Nie ma, sprawdziłem już kilkukrotnie – odpowiedział a następnie zajrzał dla pewności pod lodówkę. Gdzie się chowasz? Przede mną nie uciekniesz– oblizał usta.

 

W drzwiach pojawiła się mama.

 

– I co, znalazłeś?

 

Oliver podniósł się z podłogi– Nie ma. Sprawdzałem wszędzie nawet pod lodówką.

 

– W takim razie trzeba iść do sklepu i kupić.

 

– Ale jak mogliście mi to zrobić przecież wiesz, że to słodycz mego życia – zachmurzył się i splótł ręce.

 

– Przecież nic się nie stało– podeszła i pogłaskała Olivera po głowie. – Masz tu pieniądze i leć do sklepu – wyjęła z portfela parę banknotów.

 

Oliver chwycił pieniądze i pobiegł ciężkim krokiem w stronę frontowych drzwi. Z oddali doszło tylko ciche – dziękuję. Po krótkim, ale jakże wyczerpującym biegu z kuchni do drzwi Oliver zwolnił i człapiąc powolnym krokiem udał się w stronę pobliskiego sklepu mięsnego. Mijając po drodze sąsiadów, którym życzliwie machał za każdym razem jak ich widział, znalazł się tuż przed sklepem. To była jego Mekka, Ziemia Obiecana, miejsce kultu. Ciężko dysząc, pomału wdrapywał się po kolejnych stopniach schodów. Na czole pojawiły się pierwsze kropelki potu, które po chwili zmieniły się w strużki spływające po twarzy. Gdy dotarł na szczyt, na chwilę się zatrzymał, po czym pewnym krokiem wszedł do "świątyni". W jednej chwili zapomniał o zmęczeniu. Wziął głęboki haust powietrza wypełnionego zapachem kiełbas i różnorodnej wędliny. Rozglądał się po sklepie z szeroko otwartymi z zachwytu oczyma szukając wybranki.

 

– Czym mogę służyć młodzieńcze?– Usłyszał głos, który wyrwał go z transu.

 

Oliver podszedł do lady. Uważnie zlustrował asortyment sklepu.

 

– Poproszę dwa pęta podwawelskiej – wskazał grubym palcem.

 

 

– Proszę uprzejmie – ekspedientka odcięła dwa pęta i zaczęła zawijać je w papier.

 

Oliver przyglądał się bez słowa, co jakiś czas wycierając rękawem pot z czoła. Ekspedientka podała kiełbasę chłopcu. Zapłacił i wyszedł ze "świątyni". Schodząc ostrożnie po schodach wyjął z kieszeni spodenek foliową torebkę, aby schować pakunek. W drodze powrotnej mały Oliver rozmyślał o tym, gdy już wróci do domu, położy się na łóżku do góry brzuchem, na którym położy kiełbasę a obok łóżka postawi sobie małą coca-colę. Z zadumy wyrwało go ciche wołanie o pomoc. Rozejrzał się w około siebie w poszukiwaniu źródła skąd pochodziło wołanie.

 

 

– Pomocy! – Usłyszał ponownie.

 

Oliver nerwowo zaczął rozglądać się wokół siebie.

– Gdzie jesteś? Nie widzę cię– krzyknął.

 

– Jestem w torbie – usłyszał odpowiedź.

 

Pomału wyjął kiełbasę z torebki, odwinął z papieru i zaczął dokładnie się jej przyglądać. Kiełbasa ożyła. Zaczęła wić się niczym wąż wokół dłoni chłopca.

 

 

– O mój Panie, wybawco mój – rzekła kiełbasa.

 

Oliver zaniemówił, gdyż po raz pierwszy spotkał się z tym, aby pożywienie miało coś do powiedzenia.

 

– Jjjesteś już wolna – wyjąkał.

 

 

Kiełbasa zamilkła i przyglądała się tylko uważnie chłopcu swoimi małymi mysimi ślepkami. Przechodnie, co jakiś czas obrzucali ciekawskim spojrzeniem chłopca stojącego na środku chodnika z kiełbasą w ręku. Raptem na obliczu kiełbasy pojawiło się przerażenie.

 

– Ty jesteś Kiełbasianym Kanibalem– ślepia rozszerzyły się do granic możliwości. Tym z pradawnych legend, które opowiadał Król Kaszanka. Tak teraz nie mam już wątpliwości– kiełbasa niczym sprężyna wystrzeliła z dłoni w stronę szyi chłopca, oplatając ją w wężowym uścisku. Z sekundy na sekundę jej uścisk był coraz mocniejszy. Oliver zaczął się szamotać i walczyć próbując wydostać się z morderczego uściskiem boa-kiełbasy. Kiełbasa jednak coraz bardziej zaciskała się na szyi chłopca, któremu brakowało już tchu do walki i pomału opadał z sił. Ludzie na chwilę przystali na chodniku, aby przyjrzeć się temu zajściu. Zastanawiali się, co też takiego wyprawia, Oliver. Dlaczego szamocze się z tymi pętami kiełbasy zawieszonymi na szyi? Uścisk był jednak za mocny i Oliver przegrał potyczkę. Życie uszło z niego niczym woda z wyciśnietej gąbki. Bezwiednie upadł na chodnik uduszony przez swoją miłość.

Koniec

Komentarze

Na widok takiej interpunkcji korektor dostałby wylewu. A zaczynało się tak dobrze... groteskowy bohater, absurdalny klimacik...przez moment nawet poczułem Lyncha... No, ale zmarnowałeś potencjał. I jeszcze te sztuczne dialogi, błędnie zapisane... argh...   

Żeby się nie powtarzać - mam podobne odczucia jak Mortycjan. Miejscami interpunkcja jest straszna.
Zakończenie mnie rozczarowało. Koniec opowiadania nadszedl nagle, zanim w ogóle rozwinęło skrzydła. Szkoda.

Morał: Produkty z Biedronki polecają ostrożność.

Czuję jednak, że możesz mieć potencjał. Czekam więc na kolejne, lepsze teksty.

- Ty jesteś Kiełbasianym Kanibalem (...).
Że co proszę? Że jak?

Pomysł jak pomysł, wykonanie jak wykonanie, ale powyższe --- cymes. Jak dla mnie. Taki do góry nogami.

-> Mortycjanie, gorszej interpunkcji jeszcze nie widziałeś?

- Ty jesteś Kiełbasianym Kanibalem (...).

Że co proszę? Że jak?

Mam dziwne wrażenie, Adamie, że to było celowo... 

 

-> Mortycjanie, gorszej interpunkcji jeszcze nie widziałeś?

Widziałem, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby tamtego nie napisać :)

Celowo, nie celowo... Mnie razi. W tym przypadku nic, moim zdaniem, nie uzasadnia odejścia od znaczenia "kanibala".

Jeśli widziałeś, to nie strasz zawałem serca. Gruba przesada. Najczęstszą reakcją na "kreatywną interpunkcję" są:
--- wybuchy złośliwego śmiechu;
--- serie bluzgów pod adresem;
--- zwrot tekstu pod lada jakim pretekstem.

Przeczytałem. Do granicy absurdu jeszcze daleka droga, ale dobrze Ci idzie.
Vege jesteś, czy jak?
Nawet wesołe opowiadanie, jednak szału nie ma. Takie na 3. Ani rozbudowane, ani wciągające, ani nienapisane dobrze.

Celowo, nie celowo... Mnie razi. W tym przypadku nic, moim zdaniem, nie uzasadnia odejścia od znaczenia "kanibala".

A mi się wydaje, że taki właśnie był cały sens - chłopak tylko żarł, żarł i żarł, aż stał się tłusty jak kiełbasa z wyglądu, a potem w ogóle stał się - psychicznie - kiełbasą. Przez co tylko on widział, że kiełbasa żyje i rozumiał, co do niego mówi... To nie było więc odejście od znaczenia kanibala.

Znaczy, masz mniejsze od moich opory interpretacyjne. No i możesz mieć rację... Wniosek: do Ciebie opowiadanko trafiło, do mnie --- nie doszło odpowiednio blisko.

Jejku, no faktycznie dobrze to opowiadanko żarło, ale padło, a szkoda. Liczyłem na coś więcej :( Oceny ode mnie brak.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ale pomysł nie taki znów najgorszy...

Dzięki za wszystkie komentarze i uwagi, na pewno się przydadzą.

Nowa Fantastyka