- Opowiadanie: tomczysław - Sklepik

Sklepik

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sklepik

Sklepik

 

 

 

 

 

Obudził się w łóżku obok Moniki, zadowolony zaczął gładzić jej biodro. Lubił dotyk, smak, zapach skóry, najlepszej przyjaciółki własnej żony…

 

– O cholera! – krzyknął, wyplątując się z pościelipogarbion. – Która godzina? – Ubierał się

w pośpiechu, nie mógł trafić guzikami w dziurki koszuli.

 

– Dwudziesta druga, kotku – odpowiedziała prężąc się, przesunęła się na łóżku i wyciągnęła rękę w kierunku jego krocza. Pierzyna zsunęła się z jej ciała, odsłaniając jędrne piersi.

 

– Czemu mnie nie obudziłaś? – odsunął rękę kobiety. – Przecież Kaśka mnie zabije. Jak ja się teraz wytłumaczę?

 

– Adam, a może najwyższy czas jej powiedzieć? – zapytała naburmuszona. Wstała i nago poszła do łazienki. Przyglądał się krągłemu tyłeczkowi.

 

– Nie!

 

Odwróciła się i spojrzała na niego mrużąc oczy.

 

– Przecież wiesz, że by ją to zabiło – dodał skacząc na jednej nodze, nogawka spodni jak na złość właśnie teraz musiała wywinąć się na lewą stronę. Gdy w końcu założył spodnie, powiedział: – Najlepsza przyjaciółka z jej mężem. Kaśka nie ma nikogo oprócz nas. Nawet nie ma żadnych zainteresowań. Tylko my.

 

– A joga?

 

– No tak, ale dopiero zaczęła. – Trzęsącymi rękoma próbował zawiązać krawat. – Była na kilku zajęciach, więc nie wiadomo, czy spodoba się jej na tyle… a z resztą. O czym my tu rozmawiamy? Przecież sama wiesz, jaka ona jest.

 

– Wiem – powiedziała w drzwiach. – Powodzenia, panie Turms. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Nie wiem jak ty się teraz wytłumaczysz.

 

Wybiegł z mieszkania i pognał na przystanek. Samochód stał w warsztacie, więc męczył się od tygodnia komunikacją miejską. Zdążył na autobus jadący w kierunku domu. Stanął na tyle pojazdu, wgapiony w mijane po drodze bloki. „Co ja jej powiem? Jak mam się wytłumaczyć?", zastanawiał się gorączkowo. Obiecał wrócić z pracy o siedemnastej. Mieli jechać do teściów.

 

Spojrzał na komórkę. „Wyłączona. Nawet nie włączam, bo się zacznie." Wysiadł kilka przystanków dalej. Szedł jak na szafot, zgarbiony i zrezygnowany. „Co by ty wymyślić?" Nic nie przyszło mu do głowy. Już zdecydował, że powie prawdę, gdy nie wiedzieć czemu skręcił w zaułek między kamienicami. Z witryny sklepowej na chodnik padało światło. Podszedł bliżej, bo nie kojarzył tego miejsca. „Otwarte o tej godzinie? Dziwne." Na wystawie nie było nic, poza cienką zasłoną odgradzającą wnętrze sklepu od ulicy. Za nią zobaczył sylwetkę mężczyzny w długim płaszczu. Spojrzał na sfatygowany szyld. „U Gabrysi".

 

Nacisnął klamkę, sam nie wiedział dlaczego. Nad drzwiami zadzwonił dzwoneczek. W środku było ciepło i przytulnie, jakiś słodki zapach przesycał powietrze.

 

– Witam w moich skromnych progach – powiedział mężczyzna, podchodząc do Adama. Pogładził niewielką bródkę i ukłonił się.

 

– Dobry wieczór.

 

– Cóż pana do mnie sprowadza?

 

– Wszedłem z ciekawości. Co to za miejsce?

 

– Sklep z kłamstwami. Ja jestem tutaj sprzedawcą – podał rękę Turmsowi. – Nazywam się Arczibald.

 

– Przepraszam, z czym? – Adam patrzył zdziwiony.

 

– Tak, dobrze pan słyszał, z kłamstwami. Mam tu, proszę pana, najlepsze kłamstwa, jakie można sobie wyobrazić, szyte na miarę, indywidualnie pod każdego klienta, a nie jakieś masowe dziadostwo z Chin.

 

– Acha. To ja już może…

 

– Nie wierzy pan? Proszę spojrzeć na przykład tutaj – powiedział, wskazując na sukienkę, na której widniały białe plamy.

 

– Co to jest? – zapytał Adam. Obok zauważył zdjęcie Clintona, a pod nim napis: – "Nigdy nie miałem stosunków seksualnych z Moniką Lewinsky. Nigdy nie łączył nas romans."

 

– Niech mi tylko pan nie mówi, że…

 

– Tak, tak. Pracowałem dla wielkich tego świata.

 

Adam podszedł do półki z fotografią Busha. Leżała na niej puszka ubrudzona piaskiem. Na etykiecie widniał napis – „Uwaga! Broń biologiczna Iraku!"

 

– Niesamowite… a Polaków pan nie ma?

 

– Mam, ale niewielu. Nasi krajanie nie są w tym jeszcze tak dobrzy, jak ludzie z zachodu. Można powiedzieć, że dopiero się uczą. Ich kłamstwa są… toporne. Brak im finezji – powiedział z emfazą w głosie. – Proszę tutaj.

 

Pokazał zdjęcie Aleksandra Kwaśniewskiego, nad którym wisiał dyplom ukończenia AWF.

 

– No pięknie – patrzył Adam z niedowierzaniem.

 

– Ale w czym mogę pomóc panu?

 

– Jest taki problem. Mam żonę, którą kocham. Kasia. Wspaniała kobieta, piękna, dobra…

 

– Rozumiem – przerwał Marcin. – Przejdźmy może do działu z kłamstwami małżeńskimi.

 

Adam podreptał posłusznie za sprzedawcą.

 

– … i zakochałem się w jej najlepszej przyjaciółce – dokończył cichym głosem.

 

– Problem stary jak świat. Moja rada – okłamywać obie! Mam dla pana idealny pakiet…

 

– Jak to obie? – przerwał Adam.

 

– No tak. To dla każdego mężczyzny wymarzona sytuacja – dobra żona w domu i gorąca kochanka poza domem. Żyć nie umierać!

 

– Ale moje sumienie…

 

– Panie kochany – irytował się Arczibald. – Sumienie bierze się z przywiązania. Im mniejsze przywiązanie, tym mniejsze poczucie winy. W mojej rodzinie byliśmy do siebie tak słabo przywiązani, że gdy dziadek zmarł, to kapnęliśmy się dopiero po tygodniu.

 

– Tak. Co ja to chciałem? – zapytał Turms, rozglądając się zdezorientowany. Wtem nad drzwiami zobaczył zdjęcie. Podszedł bliżej, zobaczył na nim długi, brudny i dziurawy kawałek materiału, na którym widać było zarysy postaci człowieka.

 

– Tylko proszę mi nie mówić, że całun to też pańska sprawka – powiedział patrząc sceptycznie na Arczibalda.

 

– No co pan? – obruszył się sprzedawca. – To nie jest wystawa. Ja po prostu jestem głęboko wierzącym katolikiem.

 

– Acha. A to przepraszam. Co to ja miałem…?

 

– Chciał pan jakieś kłamstwo dla żony.

 

– Tak. Nie! To znaczy… To jest chore! – powiedział zdenerwowany Adam, po czym dodał cicho: – Ja chyba nie potrafię tak oszukiwać.

 

– Drogi panie, na początku nikt nie potrafi, ale potem jakoś to leci. Jedno kłamstwo, drugie i człowiek nawet nie zauważa, że już mu to nie przeszkadza.

 

– Ale ona by mi tego nigdy nie wybaczyła!

 

– I bardzo dobrze! Wybaczają te, co same mają coś na sumieniu, ale oczywiście najpierw przez rok mają fochy, żeby odwrócić kota ogonem – powiedział, po czym dodał zadowolony: – Proszę mi wierzyć, znam się na tym.

 

– No dobra. To co mi pan radzi? – zapytał zrezygnowany. Nagle jego uwagę przykuł niewielki rekwizyt. – Co to?

 

– To? – podeszli do obrączki leżącej na półce. Sprzedawca szybko schował ją do kieszeni – A nic. Wie pan, sprawy damsko męskie. – Puścił oko.

 

– Skądś to znam. Pokaż pan to! – Turms siłą wyrwał sprzedawcy pierścień. Arczibald zbladł, gdy Adam czytał wygrawerowany w środku napis – „Kochanej Katarzynie, na zawsze Twój – Adam."

 

Turms poczerwieniał, nerwowym krokiem ruszył do drzwi. Zatrzymał się, wrócił do sprzedawcy i uderzył go w twarz. Arczibald upadł na kasę i osunął się na podłągę, stękając.

 

– Zabiję kurwę! – warknął Adam, rozcierając dłoń. Jego oczy płonęły wściekłością. Nagle twarz mu pobladła. – Nie. To wszystko moja wina! – Wyjął telefon i nerwowo wbijał kod PIN. – Kochanie, już wracam, wybacz mi, to się więcej nie… – powiedział, wychodząc ze sklepu.

 

Arczibald wstał otrzepując płaszcz. Usiadł na ladzie i wybrał numer na starym aparacie telefonicznym.

 

– Cześć szefie, tu Gabryś – powiedział zrezygnowany. – Gabryś! – krzyknął do słuchawki, po czym dodał cicho: – głucholu. Załatwiłem sprawę Adama Turmsa. Łyknął jak młody pelikan żabę, wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnął się. Nagle poczuł na barkach ciężar męczącego dnia. – Wie co szef? Ja już na dzisiaj zamykam. Tak, tak, wiem, że jestem najlepszym szefa wojownikiem, ale ja już dzisiaj nie mogę, muszę odpocząć. Do usłyszenia.

 

Pomasował szczękę i pogładził ubranie. Ruszył w stronę drzwi, a spod poły płaszcza wypadło nienaturalnie wielkie, śnieżnobiałe pióro.

 

Koniec

Komentarze

Dobrze napisane, krótkie i spójne, nawet interesujące. Niestety, przewidywalne... Co gorsza - tego nie dało się napisać tak, żeby nie było przewidywalne. Opowiadania z morałem mają to do siebie, że już w połowie można się zorientować, jakie będzie zakończenie... a jeśli zakończenie nie będzie morałem - to opowiadanie w ogóle straci sens...

Ot, paradox.

Tak swoją drogą - czy przypadkiem nie wpadłeś na pomysł napisania tego opowiadania, po lekturze "Sklepiku z marzeniami" Kinga? ;)

Już mi to zarzucano :) Ale nie. Wstyd przyznać się, dopiero niedawno zacząłem swoją przygodę z Kingiem. Podobno od najgorszej rzeczy, jaką mogłem wybrać - Bezsenność. Przyznaje, było ciężko. ;)

Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

Bardzo dobrze się to czytało. Lekko i przyjemnie, pomimo, że to kolejne z opowidanie z anielskim motywem (ostnio jest wysyp).

Wyłapałem dwa błędy:
Szedł jak na szafot, pogarbiony i zrezygnowany. „Co bu ty wymyślić?" - powinno być zgarbiony lub przygarbiony. Jest też literówka.

Moja ocena - 4,5.

Dobrze napisanie. Lekko i szybko się czyta. Ale niestety bez większych rewelacji.

Nazywam się Arczibald. / przerwał Marcin. / Archibald upadł (...).
Przepraszam, ale jak miał na imię sprzedawca kłamstw?
Pytam, żeby dowieść uwagi, z jaką przeczytałem. Jeśli natomiast o uwagi chodzi, to niestety, nie zachwyciło.

Dziekuję za komentarze i uważne czytanie. :)

pozdrawiam

Bez rewelacji, ale nie zawsze muszą być fajerwerki. Powtórzę się: czytało się lekko i szybko, bez większych zgrzytów.

Czasem bywa tak, że domyślasz się, co może być dalej, ale... czytasz dalej. I o to właśnie chodzi ;)
A tu równie dobrze można było się spodziewać chytrego uśmiechu takiego Asmodeusza na przykład. Czy innego Samaela. Co pewnie zostałoby uznane, że jeszcze bardziej przewidywalne :D
No, kończę, nie zaśmiecam.

4.


Eferelin Rand, wysyp anielskości jest, bo anioły (czy to upadłe, czy nie) są fajne ;) (ale nie te słodkie, "rafaelowskie").

Ja też lubię anioły, ale nawet najlepszy temat eksploatowany do granic możliwości spowszednieje i straci swój urok.

Mnie też pierwsze co przyszło na mysl to "Sklepik z Marzeniami", a szczerze mówiąc, to opowiadanie nie podoba mi się w ogóle. Dlatego nie oceniam, bo ocena nie byłaby sprawiedliwa.

Bezsenność faktycznie ciężka książka na poczatek... To już lepiej od tego "Sklepiku" było zacząć, ew. "Miasteczko Salem".

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A ja Bezsenności jeszcze nie czytałem. Naprawdę taka kiepska? Ja zawsze polecam na początek Cmentarz zwieżąt.
Co do skojarzenia ze sklepikiem... Niby rozumiem dlaczego, związek jest niby oczywisty, ale to całkiem coś innego. Mi nawet przez myśl nie przeszło.

A taka, ni to horror, ni fantastyka. Zanim się rozkreci to połowa książki, potem w sumie też niewiele ciekawego... Taka jakaś dziwna jest... Rozwleczona strasznie. Zreszta nie wiem czemu, ale we mnie ani jeden horror Kinga nie wywołał uczucia strachu. Mastertonowi paroma opkami się udało, a Kingowi ani jednym... Co nie znaczy że jego ksiązki sa złe.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A mnie Masterton nie przekonuje. Tylko Wyklęty był rewelacyjny - reszta albo bardzo dobra, albo do niczego. Z przewagą do niczego, niestety.

No właśnie to jest urok Mastertona, na 10 beznadziejnych książek napisze jedną świetną, ale jak już, to naprawde :P Wyklęty był dla mnie fajny, dopóki nie pojawił się demon, potem to już taka pierdoła ...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Mnie się podobało, choć nie zachwyciło ani nie powaliło na kolana. Do przeczytania i uśmiechnięcia się, nawet mimi przewidywalności. Punkt dla Ciebie za dobre wejście w kobietę (tak, wiem, jak to brzmi ;)) w tym zdaniu:
- I bardzo dobrze! Wybaczają te, co same mają coś na sumieniu, ale oczywiście najpierw przez rok mają fochy, żeby odwrócić kota ogonem - powiedział, po czym dodał zadowolony: - Proszę mi wierzyć, znam się na tym.

Dzięki Yenfri ;)

Nowa Fantastyka