- Opowiadanie: Sebastian B. - Śmiech nieboszczyka

Śmiech nieboszczyka

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Śmiech nieboszczyka

Rok 1357, Golkowitz (1)

 

Tylko garstka ludzi znała wąski, leśny trakt, niedaleko rzeki. Zazwyczaj korzystali z niego miejscowi, a i oni, jeśli mogli wybrać, omijali tę drogę, w obawie przed złymi duchami czyhającymi w kniei i przed zbójami, gotowymi dla zabawy utoczyć z człowieka krwi. Garść jagód i kosz grzybów nie były warte tego, żeby zapłacić za nie życiem.

 

Jednak Jan i Franciszek, dwaj rycerze na usługach cesarza Karola (2), nie byli ludźmi bojaźliwymi i dlatego tamtego ranka można ich było spotkać, kiedy gnali swoje konie, by przed zachodem słońca zatrzymać się na popas i nocleg w jednej z gospód, w które obfitował Rathibor (3).

 

-----

(1) Dawna nazwa Gołkowic (miejscowość w woj. śląskim)

 

(2) Karol IV Luksemburski od 1355 Święty Cesarz Rzymski

 

(3) Dawna nazwa Raciborza (miasto w woj. śląskim)

 

 

+++

 

24.05.1975, Gołkowice

 

Rowerzysta zatrzymał swoją czarną ukrainę na skrzyżowaniu ulic Piotrowickiej i 1 Maja, obok Pietrasza, jak mieszkańcy Gołkowic nazywali piekarnię. Spojrzał czy nie nadjeżdża jakiś pojazd, przeżegnał się obok krzyża, jak nakazywał obyczaj, wsiadł z powrotem na rower i skręcił w lewo. Nazywał się Kazimierz Kubasiewicz, lat czterdzieści dziewięć, żona, dwie córki. Urodził się w Rudni Potaszni, która po wojnie znalazła się w granicach ZSRR. Przeżył czystki na Wołyniu, walczył w Wojsku Polskim, a kiedy nastał pokój osiedlił się w Skrbeńsku, małej śląskiej wiosce, leżącej na granicy z Czechosłowacją. Tak w wielkim skrócie wyglądał życiorys człowieka, który dwudziestego czwartego maja tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego roku, stał się częścią historii, zapoczątkowanej ponad osiemset lat wcześniej, jakieś tysiąc sześćset kilometrów od Gołkowic.

 

+++

 

03.10.2003, Wodzisław Śląski

 

Piątkowy wieczór.

 

Martyna naciągnęła na nogi wyglancowane martensy, włożyła długi, czarny, skórzany płaszcz i złapała małą torebkę, którą przewiesiła przez ramię.

 

-Wychodzę! – zawołała.

 

-O dziesiątej w domu – powiedziała ciotka Ala, przypominając znaną dziewczynie regułę.

 

-Jejku, o jedenastej. Już nie bądź taka – rzuciła niezadowolona nastolatka, jednak bez cienia złośliwości.

 

-O dziesiątej trzydzieści i nie później – nie dawała za wygraną kobieta.

 

-Dobra, o dziesiątej trzydzieści wyjdę z Ambra (4) – powiedziała Martyna uznając negocjacje za zakończone. – Na razie.

 

-Tylko mi papierochów nie pal – powiedziała Ala, ostrzegając siostrzenicę.

 

-Daj spokój, znowu to samo – burknęła pod nosem. – Nar, ciocia.

 

Po wyjściu z bloku, Martyna przystanęła się na chwilę i sięgnęła do torebki szukając czegoś, co miała zabrać ze sobą. Po chwili wymacała kawałek śliskiego papieru, znajdującego się w osobnej przegródce. Odetchnąwszy z ulgą, dziewczyna wyciągnęła discmana, wpięła do niego słuchawki i wcisnęła klawisz z trójkątem. Po chwili cały jej świat wypełniły posępne dźwięki piosenki „She is the Dark” zespołu MY DYING BRIDE (5). Zawsze kiedy słuchała tej płyty dochodziła do wniosku, że taki gniot jak album 34.788% (6) musiał być dla tej kapeli tylko jakimś wypadkiem przy pracy.

 

-----

(4) Pub Amber mieścił się w budynku WCK, przy ul. ks. płk. Wilhelma Kubsza. Obecnie w tym miejscu jest mała sala koncertowa.

 

(5) Doom metalowa grupa z Wielkiej Brytanii

 

(6) Piąty album zespołu MY DYING BRIDE, na którym grupa odeszła trochę od swojego stylu, eksperymentując z samplami i przesterowanym wokalem, co podzieliło fanów.

 

+++

 

Rok 1357, Golkowitz

 

Jan i Franciszek od trzech dni spali pod gołym niebem, a ich skromne zapasy żywości były na wyczerpaniu. Jako żołnierze, byli przyzwyczajeni do takich niewygód jednak i oni potrafili docenić wygodne łóżko i zasypianie z pełnym brzuchem. Zbliżający się Rathibor, oferował takie luksusy wszystkim, którzy byli w stanie zapłacić, a oni mogli. Jednak to nic, w porównaniu z tym, co czekało ich w Pradze, kiedy już dostarczą przesyłkę cesarzowi. Pan wynagrodzi swoje wierne sługi sowicie i wtedy koniec z misjami, koniec z niebezpieczeństwem.

 

Niestety, jak to się mówi, znaleźli się w złym czasie, w złym miejscu, ale tylko z ich punktu widzenia, bowiem w lasach Golcowitz byli ludzie, dla których Jan i Franciszek znaleźli się dobrym czasie, w dobrym miejscu.

 

+++

 

24.05.1975, Gołkowice

 

Dochodziła godzina siódma, kiedy Kazimierz przyjechał na plac budowy przy ulicy Celnej, niedaleko przejścia granicznego. Był operatorem koparki i tamtego dnia miał wykonać wykop pod fundamenty nowego budynku. Po przyjeździe do pracy postawił rower obok innych i poszedł się przebrać do małego baraku. Następnie wziął kluczyki od brygadzisty i udał się w kierunku maszyny czekającej obok drogi.

 

-Dobry! – przywitał się z kolegą Gienkiem, który stojąc na jednej nodze wysypywał drobne kamyki ze swojego gumiaka.

 

-Cześć, Kaziu! – odpowiedział współpracownik i wyciągnął rękę na powitanie.

 

-Co tam słychać? – zapytał Kazimierz, a sposób w jaki wymawiał wyraz „słychać” przywodził na myśl bohaterów filmu Sami swoi, co zdradzało, że pochodzi ze wschodnich terenów Polski.

 

-W porzondku – odpowiedział Gienek. – A dugo ci zajmje tyn konsek, bo rozumisz, Alojz idzie dzisio pryndzy, a muszymy to zabezpieczyć. Niy mogymy przeca ty dziury zostawić na niydziela, ni? Wjysz, jakby tak dupło deszczym to darymno nasza robota? Nie rozumia, czamu bierymy się za to dzisio, zamiast doczkać do poniydziałku.

 

-Bo maszyna w poniedziałek musi być w Godowie. Nie bój nic, wyrobię się w cztery godziny – obiecał Kazik, po czym otworzył kabinę koparki i wskoczył do środka. Po chwili przekręcił kluczyk, a rura wydechowa zaczęła wykrztuszać czarny dym. Kazimierz ruszył stalowego potwora, widząc za szybą Gienka, który energicznym gestem zachęcał go do rozpoczęcia pracy.

 

+++

 

03.10.2003, Wodzisław Śląski

 

Klub Amber, do którego zmierzała Martyna, znajdował się w centrum miasta i najszybsza marszruta obejmowała skręcenie z osiedla Dąbrówki w lewo, w Reagan Strasse (7). Dziewczyna obrała jednak inną drogę. Podatna na uroki jesiennej atmosfery, postanowiła zrobić sobie spacer ulicą Pszowską, której chodnik, idąc w dół, od wysokości cmentarza, zdobił już dywan mokrych, różnokolorowych liści. Taki widok zawsze działał na Martynę pozytywnie, a mroczne nuty MY DYING BRIDE, sączące się do jej uszu, stanowiły doskonałą ścieżkę dźwiękową dla myśli dotyczących niedawnego odkrycia, którego dokonała, przeglądając rzeczy swoich nieżyjących rodziców. To na co się natknęła było dla niej zagadką i nie bardzo wiedziała co z tym począć. Pomimo tego, że bardzo kochała swoją ciocię, która kilka lat temu przygarnęła osieroconą siostrzenicę, to wolała najpierw porozmawiać o tym, co znalazła, z najlepszą przyjaciółka, Kasią Brzozą. Dziewczyny znały się od dziecka i ufały sobie bezgranicznie.

 

Po kilkunastu minutach marszu Martyna zobaczyła charakterystyczną mozaikę, zdobiącą wodzisławski dom kultury. Obeszła budynek od strony ulicy 26 Marca i, pokonując kilka schodków, przestąpiła próg zadymionego klubu Amber, gdzie gości witały ogromne obrazy zwierząt, wiszące na ścianie naprzeciwko wejścia. Lokal, wypełniony muzyką rockową i szumem rozmów, przerywanym co jakiś czas głośniejszym zawołaniem lub gromkim śmiechem, tętnił życiem.

 

-Martyna! – zawołała nad głową wchodzącej dziewczyny ładna blondynka opierająca się o balustradę galerii nad wejściem. – Tutaj.

 

-Zaraz, tylko coś sobie kupię – odparła dziewczyna i podeszłą do baru. Po chwili, dzierżąc w dłoni butelkę reddsa, przeciskała się między stolikami torując sobie drogę do stolika, przy którym czekała przyjaciółka.

 

-Cześć – powiedziały obie dziewczyny w tym samym czasie i zetknęły się policzkami na powitanie.

 

-Masz jakieś fajki? – zapytała Martyna, a Kasia wyciągnęła paczkę George Sandów i położyła na stole.

 

-Jaraj.

 

Dziewczyna wyciągnęła brązowego papierosa, przypaliła i zaciągnęła się mocno po czym głośno wypuściła dym.

 

-Pizga tam już na dworze, co nie? – stwierdziła Kasia.

 

-Pewnie, jak masz na sobie miniówę, cienki płaszczyk i taką bluzeczkę, jak ty, to pewnie, że piździ. To już nie jest lato, laska! – odparła Martyna komentując lekki strój przyjaciółki.

 

-Trzeba cierpieć jak się chce dobrze wyglądać. Nie po to wycyganiłam na ten ciuch kasę od starszej, żeby go teraz kisić w szafie, nie? – odparowała Kasia i obie głośno się zaśmiały. – Dobra, a teraz powiedz, co chciałaś mi pokazać?

 

Martyna, trzymając papierosa w ustach i mrużąc oko, do którego leciał dym, sięgnęła do torebki i wyciągnęła zdjęcie, na którym znajdowało się błyszczące pudełko w kolorze srebra z nieoczekiwaną zawartością.

 

-Uuu… – Kasia wydała z siebie odgłos wyrażający zaskoczenie. – Stara, czy to jest to o czym myślę? – zapytała przybliżając fotografię do oczu, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

 

-Tak – odpowiedziała krótko Martyna strzepując popiół papierosa do popielniczki.

 

-----

(7) Potoczna nazwa ulicy Franciszka Matuszczyka

 

 

+++

 

Rok 1357, Golkowitz

 

Zaalarmowany Franciszek podniósł rękę i zaraz potem obaj jeźdźcy zatrzymali konie.

 

-Co jest? – zapytał Jan.

 

-Wydaje mi się, że…

 

Nie dokończył, bowiem strzała, która nagle wyleciała z lasu ugodziła go w szyję, po czym osunął się z konia. Ostatkiem sił nakazał Janowi uciekać, a ten wiedząc dobrze, że i tak nic nie pomoże, ruszył z kopyta, kątem oka rejestrując ruch w zaroślach. Jechał tak jednak tylko kilkanaście sekund, bowiem z gąszczu lasu wyleciała kolejna anonimowa strzała, która utkwiła mu w plecach, między żebrami. Rana nie była śmiertelna, jednak powodowała ogromny ból. Jan szybko opracował plan. Najważniejszą rzeczą było dla niego zabezpieczyć przesyłkę, której nie obroni samodzielnie. Wierzył, że zbóje najprawdopodobniej chcą tylko jego złota, więc im go da, kupując za nie życie, a później wróci tutaj z posiłkami by odzyskać to, co było dla niego dużo cenniejsze. Zeskoczył więc z wierzchowca i wypatrzył niewielki kopiec ziemi niedaleko charakterystycznej olchy, której pień rozszczepiał się na dwie części. „To będzie dobre miejsce. Znajdę je.” Jak tylko to pomyślał wszedł w krzaki i wyciągnął skórzaną sakwę, którą chował pod płaszczem. W oddali słyszał zbliżających się ludzi. Nie było czasu. Musiał działać szybko.

 

+++

 

24.05.1975, Gołkowice

 

Lemiesz wbił się zachłannie w grunt, robiąc w nim pierwszą wyrwę, po czym uniósł się wysoko i po chwili ładunek wylądował na przyczepie ciężarówki. Gienek stał z boku co wyglądało jakby nadzorował pracę, a w rzeczywistości tępo gapił się na powstający dół. Kiedy Kazimierz podniósł kolejną porcję urobku usłyszał głośny krzyk Gienka:

 

-Doczkej, kurwa, doczkej, Kazik, pieronie jasny!

 

-Co jest? – wrzasnął operator koparki, nie zdążywszy nawet opróżnić łyżki na ciężarówkę.

 

-Dziwejcie się – zawołał Gienek, a kilku najbliżej stojących robotników, w mgnieniu oka, doskoczyło do kolegi.

 

W świeżo wykopanej ziemi leżał szkielet człowieka, a grupa budowlańców zebranych wokół znaleziska komentowała to, co widzi. Jednak nie wszystkich odkopane kości zajmowały w tym samym stopniu, bowiem jedna osoba patrzyła w inne miejsce. W uniesionej wysoko łyżce koparki słońce odbijał jakiś przedmiot. Nikt, oprócz Kazimierza, go nie zauważył.

 

+++

 

03.10.2003, Wodzisław Śląski

 

-Co to właściwie jest? – zapytała Kaśka, cały czas przyglądając się fotografii.

 

-Czy ja wiem. Wygląda na coś zabytkowego – odparła Martyna i wypiła łyk piwa o smaku jabłkowym.

 

-Twoi starzy nigdy o tym nie wspominali, nie pokazywali tego?

 

-Nie przypominam sobie. Znalazłam to zawinięte w szmaty, w kufrze, który, zdaje się, mógł należeć jeszcze do moich dziadków Kubasiewiczów z Gołkowic. Może to śmieszne, ale kiedy wpadło mi to w łapy, odniosłam wrażenie, że nikt tego od dawna nie miał w dłoniach. Nawet szmata, w którą to było owinięte wydawała się mieć kilkadziesiąt lat.

 

-Ty, a może twoi starsi nawet o tym nie wiedzieli, co myślisz?

 

-Możliwe – zgodziła się Martyna. – Co myślisz?

 

-Hmm…, tak mi przyszło do głowy. Pożyczysz mi tę fotkę? – zaproponowała Kasia.

 

-A co chcesz zrobić? – zainteresowała się koleżanka i, z paczki ozdobionej podobizną francuskiej pisarki, wyciągnęła kolejnego papierosa.

 

-Widzisz, mam takiego znajomego, Kamila Zielińskiego. On studiuje historię we Wrocławiu, może by coś pomógł. Wiem, że jeszcze nie wyjechał. Mogę mu to podrzucić, jeśli będzie chciał się tym zająć.

 

-Co to za Kamil? – zainteresowała się Martyna.

 

-Kurde, laska, powinnaś go znać. Przychodził też kiedyś do Machiny (8). Długie, kręcone włosy, skóra. Miał nawet kapelę.

 

-Te, chyba wiem, Nie nazywali się GODDAMN (9)?

 

-Nie, nie, jakoś inaczej, nie pamiętam, ale to teraz nieważne. Pytanie jest takie, mogę mu pokazać to zdjęcie?

 

-Chyba tak, ale nie mów na razie od kogo je masz, dobra?

 

-Oki – zgodziła się Kasia i stuknęły się z Martyną butelkami.

 

-Ej, luknij – powiedziała blondynka szturchając koleżankę, po czym kiwnęła dyskretnie głową w kierunku pary, stojącej przy barze. – Czy to nie Jurand i jakaś jego nowa siksa?

 

-E, rzeczywiście. Ale to nie jest ta, która jest z nim teraz w ciąży. Facet będzie bulił alimenty połowie lasek z Wodzia.

 

Ta uwaga sprawiła, że dziewczyny wydały z siebie rechot, czym zwróciły na siebie uwagę osób z sąsiedniego stolika.

 

-----

(8) Nieistniejący już klub na ulicy Krętej, który w latach dziewięćdziesiątych był miejscem spotkań alternatywnej młodzieży z Wodzisławia Śląskiego i okolic. W pierwszej dekadzie XXI wieku skupiał fanów muzyki klubowej.

 

(9) Wodzisławski zespół działający w latach dziewięćdziesiątych, wykonujący doom metal. W jego skład wchodził m.in. basista zespołu ŁZY.

 

 

+++

 

Rok 1357, Golkowitz

 

Na tyle szybko na ile pozwalało mu ranne ramię, Jan wyciągnął zawartość sakwy i położył na trawie, a następnie wyjął sztylet i zaczął kopać w ziemi. Po chwili udało mu się wydłubać w miękkiej ściółce odpowiednio głęboką jamę, w której złożył cenny ładunek. Szybko przykrył to miejsce ziemią, a kawałki spróchniałego drewna, wysoka trawa i krzaki dopełniły kamuflażu. Właściwie, nawet przyglądając się bardzo uważnie nikt nie zauważyłby, że przed chwilą ktoś tu coś robił.

 

Teraz Jan nie pragnął już niczego innego, jak tylko dotrzeć do pobliskiego Losslaw (10), żeby opatrzyć ranę, ale najpierw musiał ujść zbójom. Niestety, nie było mu to dane, bowiem kiedy chciał wsiąść na konia został ugodzony dwoma kolejnymi strzałami, a jedna z nich przebiła mu serce na wylot. Padł niedaleko miejsca, gdzie ukrył pakunek. Zanim nadeszła ciemność, dogorywający rycerz usłyszał jeszcze kilku osobników, którzy podeszli do niego, a po obmacaniu znaleźli mieszek ze złotem.

 

Zbóje zabrali ciało Jana z drogi i porzucili go niedaleko dziury, w którą rycerz chwilę wcześniej włożył tajemniczy pakunek.

 

Zwłoki Jana wsiąkły w las bardzo szybko i stały się jego częścią, a ziemia przykryła jego ciało oraz zawartość sakwy i nie pozwoliła ich sobie wydrzeć przez ponad sześć wieków.

 

-----

(10) Dawna nazwa Wodzisławia Śląskiego (miasto w woj. śląskim)

 

 

+++

 

24.05.1975, Gołkowice

 

Kazimierz nie był złodziejem, dlatego nie umiał wyjaśnić tego, co zrobił, gdy uwagę wszystkich na budowie skupiało makabryczne odkrycie.

 

-Odjedź stąd tą maszyną! – usłyszał od brygadzisty, co też od razu uczynił.

 

Kiedy znalazł się w odległości kilkunastu metrów od wykopu zauważył, że jest całkiem sam. Wtedy, jakby ktoś mu podpowiadał, opuścił lemiesz i zauważył, że to co w nim błyszczało pomiędzy grudami gliny to szkatułka, którą szybkim ruchem wyciągnął i wrzucił do kabiny pod swoją koszulę roboczą.

 

Tamtego dnia wstrzymano wszystkie prace. Przyjechała Milicja, zabezpieczyła teren budowy i, po spisaniu zeznań ludzi, którzy mieli coś do powiedzenia na temat badanego zdarzenia, zwolniono wszystkich do domu, każąc im wrócić w poniedziałek.

 

Niezaczepiany przez nikogo Kazimierz wyciągnął szkatułkę z kabiny, wrzucił ją do swojej torby i już około trzynastej pedałował podekscytowany w kierunku domu. Kiedy tam dotarł, przemknął niezauważony przez podwórko i wśliznął się do szopy, w poszukiwaniu prywatności. Usiadł na pieńku do rąbania drewna i wyciągnął znalezisko. Teraz mógł się mu dokładnie przyjrzeć. Było to srebrne pudełko, bogato zdobione w dziwne symbole, znaczenia których nie znał. Wydawało się być sporo warte. Kiedy je otworzył zobaczył coś, czego się nie spodziewał. W środku znajdowała się dłoń. Stara, zasuszona, z resztkami skóry ludzka dłoń, jakie czasami widuje się w zabytkowych kościołach, w których eksponuje się relikwie świętych. Nad nią, na wieku od wewnętrznej strony, napis w języku obcym. Gdyby Kazimierz znał łacinę, mógłby odczytać inskrypcję mówiącą PATRZYSZ PANIE ALE CZY WIDZISZ?

 

Nie za bardzo wiedział, co ma teraz począć. Wydawało mu się, że oddanie szkatułki postawiłoby go w niekorzystnym świetle, a na to nie mógł pozwolić, żeby na jego nazwisko nie spadło odium złodzieja. Postanowił na razie nikomu o niej nie wspominać. Znalazł w szopie kawałek szmaty, owinął nią swój skarb i, nie mówiąc nikomu, złożył go w skrzyni, którą trzymał na strychu, tam gdzie nikt nigdy nie zaglądał. W ukryciu, znalezisko miało poczekać aż nowy właściciel zdecyduje co dalej z nim zrobić.

 

Jednak nowy właściciel miał już nigdy nie zobaczyć swojego skarbu.

 

+++

 

24.10.2003, Wrocław

 

Kamil Zieliński zatrzymał się na środku dworca kolejowego i popatrzył na ogromną tablicę informacyjną, żeby upewnić się skąd odchodzi jego pociąg.

 

Miał jeszcze kwadrans. Wyciągnął z kieszeni telefon, Siemensa C36 i przeszukał książkę telefoniczną. Kiedy znalazł wpis K.BRZOZA nacisnął zieloną słuchawkę i czekał na połączenie. Po kilkunastu sekundach usłyszał kobiecy głos:

 

-Słucham?

 

-Yyy… dzień dobry, nazywam się Kamil Zieliński. Mógłbym prosić do telefonu Kasię. Jestem jej kolegą.

 

-Chwileczkę – odpowiedziała kobieta i w słuchawce dało się słyszeć jakieś szmery.

 

Po chwili odezwała się Kasia.

 

-Cześć Kamil. Co tam?

 

-Hej. Nawet nie wiem od czego zacząć. Dałaś mi zdjęcie tego pudełka, kilka tygodni temu, pamiętasz?

 

-No.

 

-No to powiem ci dziewczyno, że to pudełko, to wielka sprawa.

 

-No co ty?

 

-Słuchaj, wszystko ci wyjaśnię na miejscu. Będziesz dzisiaj w Ambrze?

 

-Mogę być. O której?

 

-Miedzy ósmą, a dziewiątą?

 

-Dobra.

 

-To, do wieczora – powiedział Kamil i, nie czekając na odpowiedź, skończył połączenie, a następnie udał się na peron.

 

Student nie zauważył, że przeszło obok niego dwóch elegancko ubranych mężczyzn, którzy po kilku minutach wsiedli do tego samego pociągu co on.

 

+++

 

28.05.1975, Gołkowice

 

Milicja i eksperci ustalili, że szkielet w wykopie ma kilkaset lat i nie doszło do morderstwa w ostatnim czasie. W związku z tym budowa ruszyła w kolejną środę.

 

Tamtego dnia, Kazimierz zajął miejsce w kabinie koparki i z werwą rozpoczął pracę jednak po chwili pękła w jego tętnicy blaszka miażdżycowa, która całkowicie zablokowała dopływ krwi do serca. Na nic zdała się szybka interwencja lekarza. Mężczyzna wydał swoje ostatnie tchnienie niemal w tym samym miejscu, gdzie sześćset osiemnaście lat wcześniej, życie stracił Jan.

 

+++

 

24.10.2003, Wodzisław Śląski

 

Klub Amber był pełen ludzi kiedy przed dwudziestą pierwszą wszedł do niego Kamil Zieliński. Szybko wypatrzył Kasię Brzozę, która siedziała z koleżanką w najdalszym kącie, obok szafy grającej.

 

-Czołem – powiedział witając się z dziewczynami.

 

-No, cześć – odpowiedziała Kasia, a zaraz potem przedstawiła Martę.

 

-Chyba z widzenia się znamy powiedział Kamil.

 

-Też mi się tak wydaje – odpowiedziała Martyna.

 

Dziewczyna była zachwycona słysząc, że ten oto chłopak, o miłej powierzchowności, zauważył ją w tłumie.

 

-Słuchajcie, kupię sobie browca i zaraz wracam, dobra? – oznajmił Kamil po czym powiesił ramoneskę na krześle i poszedł do baru.

 

-Fajna z niego dupa, nie? – zauważyła Kasia i uśmiechnęła się, a Martyna potwierdziła skinięciem głowy, że zgadza się z tym wyrafinowanym opisem urody.

 

Po kilku minutach chłopak wrócił, dzierżąc w dłoni kufel pełen złocistego płynu ukoronowanego białą pianą.

 

-To co masz dla nas? – zapytała Kasia. – Widzisz, jest nas dwie bo to pudełko na zdjęciu należy do Martyny.

 

-Aha, rozumiem – odpowiedział. – Możesz mi powiedzieć skąd je masz?

 

-Znalazłam w starym kufrze, który prawdopodobnie należał jeszcze do moich dziadków. Kiedy go otwierałam wydawało mi się, że nikt nie robił tego od wieków. Zapewniam cię, że to nie żaden fant z kradzieży.

 

-Wcale tego nie sugerowałem – zareagował szybko Kamil. – Widzisz, okazuje się, że to cudo, które masz w domu, to wielka rzecz. Coś, co zaginęło na kilkaset lat. Pokazałem to zdjęcie jednemu z moich profesorów, a on się strasznie zapalił do tego, żeby rozgryźć tę sprawę.

 

-No i co? – zainteresowała się Martyna?

 

-To trzymajcie się krzeseł dziewczyny. Nie będę was zanudzał szczegółami, ale…

 

-Gadaj, facet! – wycedziła głośno Kasia przez zaciśnięte zęby.

 

-Już, nie nerwowo, niewiasto – uspokajał koleżankę Kamil, po czym złapał kufel i upił z niego jedną trzecią płynu. – Najprościej jak to tylko możliwe. Jak pamiętacie z historii, Wilhelm Zdobywca najechał Anglię w 1066 roku i Normanowie rozpanoszyli się na Wyspach. Jeden z rycerzy Wilhelma, nazywał się Robert de… coś tam i bardzo się w tamtym czasie wzbogacił. Mówiono, że jego skarbiec był zasobniejszy niż samego króla. Robert nie miał dziedziców, którym mógłby przekazać majątek i wiedział, że po jego śmierci trafi on do władcy, a że był nieco ekscentryczny to postanowił trochę utrudnić swojemu panu sprawę. Kiedy czuł, że nie zostało mu wiele życia, zadekował cały majątek, podobno gdzieś we Francji, ale tego nikt nie jest pewny. Mówi się, że po wszystkim, kazał zabić tych, którzy brali udział w ukryciu pieniędzy, a następnie ponoć wynajął morderców, którzy załatwili jego ludzi od mokrej roboty, a więc tylko on wiedział, gdzie jest ukryta kasiura. Tak przynajmniej mówi legenda. Następnie kazał zrobić, według własnego planu, szkatułkę. Kilku, nie znających się rzemieślników wykonało jej części według projektu zleceniodawcy, a nasz bohater poskładał ją w jedną całość. W tej szkatułce Robert kazał umieścić, po śmierci swoją zabalsamowaną dłoń, a pod nią, ponoć, mapę do skarbu w formie jakiejś zagadki, czy coś. Zrobił to jego zaufany sługa, któremu także Robert nie wszystko wyjawił. Reasumując, wiele osób uczestniczyło w tym przedsięwzięciu, jednak każdy znał tylko fragment planu. Kiedy Robert kipnął to, zgodnie z jego wolą, odcięto mu dłoń, zabalsamowano i umieszczono w szkatułce, którą miano zawieść królowi. Plan był taki, że jeśli król chce jego złota to musi się trochę postarać. Widać, Robert chciał się zabawić po śmierci, kosztem swojego władcy. Potem stało się jednak coś, czego nikt nie przewidział, bowiem w drodze do króla, szkatułka zaginęła. Kilka osób widziało ją po śmierci Roberta i to na podstawie ich opisów wykonano szkice, które rozdano poszukiwaczom nagród. Jednak nikomu nie udało się jej odnaleźć. Szkatułka znika na jakiś czas i powraca pod koniec trzynastego wieku, kiedy pewien kupiec wchodzi w jej posiadanie, a następnie ofiarowuje ją, uwaga, jako relikwię św. Roberta z Molesome, założyciela zakonu cystersów, pewnemu kościołowi we Francji.

 

-A skąd wiadomo, że to ta sama – zapytała Martyna?

 

-Chwilę przekazania szkatułki wiernie odwzorowano na fresku w kościele, eee…, sorry, wyleciało mi to z głowy. Współcześni nam łowcy skarbów poskładali wszystko do kupy i wyszło, że to ten sam przedmiot.

 

-Co dalej – niecierpliwiła się Kasia?

 

-A więc, jakoś od tamtego czasu łapa Roberta robiła za relikwię i nikomu nie przyszło do głowy, że może być inaczej. Tutaj pojawia się cesarz Karol IV Luksemburski. Jeśli kojarzycie z Pragi Most Karola to właśnie o tego Karola chodzi. Widzicie, miał on pewne hobby, a były nim relikwie świętych. W tamtym czasie kościół we Francji, gdzie znajdowała się dłoń Roberta, spłonął, a reszty zniszczenia dopełnili szabrownicy. W związku z tym szkatułka znowu pojawiła się, że tak powiem, na rynku kilkanaście lat później, a musicie wiedzieć, że był to okres kiedy handel relikwiami to był potężny biznes. Ludzie Karola, zajmujący się jego specyficznym hobby weszli w jej posiadanie, o czym świadczą listy, które zachowały się w Pradze z tamtego okresu. Jednak, jak wspomina się w innych zapiskach, cenny przedmiot do Pragi nigdy nie dotarł. Słuch zaginął też o tych, którzy mieli go dostarczyć. Szkatułka znowu zniknęła i, co niesamowite, najprawdopodobniej odnalazła się u Martyny. Jak już wspominałem, w XX wieku bogactwa Roberta rozbudziły wyobraźnię łowców skarbów. Mój profesor, od kiedy zajął się tą sprawą, miał już kilka telefonów od ludzi, których interesowało czy wie coś na temat tej relikwii. Oczywiście nie ma strachu, nie powiedziałem od kogo mam to zdjęcie. Możecie liczyć na moją dyskrecję, ale powiem wam, że jest to odkrycie pierwsza klasa. Chętnie bym rzucił okiem na to cudo. Da się to zorganizować?

 

-Pewnie, powiedziała Martyna.

 

-Super – ucieszył się Kamil. Dasz mi swój numer to zadzwonię i się umówimy.

 

-Jasne.

 

Około dwudziestej drugiej trzydzieści Martyna oświadczyła, że musi wracać do domu. Kasia i Kamil także stwierdzili, że już pójdą. Chłopak zaproponował, że odprowadzi dziewczyny, a one przyjęły tę ofertę z zadowoleniem. Wychodząc z Ambra nikt z całej trójki nie zwrócił uwagi na dwóch mężczyzn stojących obok sklepu nocnego, którzy jak cienie towarzyszyli Kamilowi od kiedy pojawił się na dworcu we Wrocławiu.

 

Po kilkunastominutowym spacerze Kasia i Kamil rozstali się z Martyną na Dąbrówkach, niedaleko stacji benzynowej Shell i ruszyli w stronę osiedla Tysiąclecia, jednak tej nocy nie doszli do domu.

 

+++

 

25.10.2003, Wodzisław Śląski, godzina 1.08

 

Martynę obudził telefon wibrujący na stoliku nocnym. Wyświetlał się numer Kasi. Zaniepokojona dziewczyna odebrała

 

-Halo, Kasia?

 

W odpowiedzi usłyszała męski głos, mówiący coś, co wcześniej słyszała tylko w filmach.

 

-Posłuchaj uważnie, dziewczyno. Twoja koleżanka i kolega, z którymi spędziłaś wieczór są tutaj z nami.

 

-Co? Z kim? – zapytała Martyna.

 

-Powiedziałem, słuchaj! – stanowczo przerwał jej rozmówca. – Nic im się nie stanie jeśli przyniesiesz szkatułkę. Jesteśmy…, powiedz jej – w tym miejscu w słuchawce usłyszała wystraszoną i zapłakaną Kasię. – Yyy…, wiesz, gdzie chodzimy palić, koło tego bajora w wąwozie (11)?

 

-Tak – odpowiedziała oszołomiona Martyna.

 

-Dobrze – w słuchawce znowu zabrzmiał męski głos. – Czekamy na ciebie pół godziny i chyba nie muszę mówić, że ani słowa Policji. Pamiętaj, chcemy tylko tę szkatułkę, nic więcej nas nie interesuje.

 

Połączenie zostało skończone, a umysł zaskoczonej dziewczyny pracował na najwyższych obrotach. Po szybkim rozważeniu „za” i „przeciw”, doszła do wnioski, że nie ma takiej możliwości, aby Policja w pół godziny zorganizowała zasadzkę. Szybko więc się ubrała, spakowała szkatułkę, którą wyciągnęła zza szafy, założyła buty i nie budząc cioci, po cichu wymknęła się z mieszkania.

 

Na zewnątrz było ciemno i panował chłód. Czarny płaszcz Martyny powodował, że zlewała się ona z nocą przemykając jak duch pomiędzy drzewami. Miała poczucie wypełniania pewnego obowiązku wobec przyjaciółki w potrzebie i to przeważało nad jej obawą o swoje zdrowie, a może nawet życie. Intuicja podpowiadała jej, że porywacz mówił prawdę i chodzi mu wyłącznie o szkatułkę. To dodawało jej otuchy.

 

Po upływie dwudziestu pięciu minut od nieoczekiwanego telefonu Martyna dotarła we wskazane miejsce. Nie zastała tam nikogo, jednak po chwili poczuła na plecach coś twardego. Ktoś powalił ją na ziemię.

 

-Leż, to nic ci się nie stanie. Masz to w plecaku?

 

-Tak – odpowiedziała zaskoczona nastolatka, a kiedy chciała sięgnąć po szkatułkę została dociśnięta do ziemi. Szybko zrozumiała, że napastnik sam wyciągnie to, co go interesowało.

 

Martyna usłyszała cichą rozmowę dwóch mężczyzn jednak nie widziała ich twarzy bo jej głowa była skręcona w drugą stronę. Wywnioskowała, że byli zadowoleni z tego co znaleźli. Rozmowa ucichła. Po kilkudziesięciu sekundach dziewczyna zdecydowała się podnieść, stwierdzając, że nikogo nie ma w pobliżu. Kiedy wstała, najpierw po cichu, a następnie głośniej zawołała.

 

-Kasia? Jesteś tu?

 

W odpowiedzi usłyszała tylko buczenie. Udała się do jego źródła. Po kilkunastu krokach zauważyła znajomych, którzy spętani i zakneblowani leżeli na ziemi, próbując się oswobodzić.

 

-----

(11) Chodzi o miejsce, gdzie obecnie znajduje się Rodzinny Park Rozrywki Trzy Wzgórza pomiędzy osiedlami Dąbrówki, XXX Lecia i Piastów.

 

 

+++

 

05.07.2004, Wodzisław Śląski, ranek

 

Kiedy fani piłki nożnej wymieniali się uwagami dotyczącymi nieoczekiwanego wyniku w finale Euro 2004 pomiędzy Portugalią a Grecją (12), Martyna od rana, robiła wstępną inspekcję swojego pokoju, który za kilka miesięcy miała zamienić na stancję w Katowicach. „Będę musiała tu trochę posprzątać, bo nie o wszystkim ciotka musi wiedzieć.” To pomyślawszy, uśmiechnęła się.

 

Pod łóżkiem, za namiotem i karimatą stało pudełko ze skarbami, którymi niekoniecznie chciała dzielić się z całym światem. Chociaż ufała cioci, która szanowała jej prywatność, to wolała nie trzymać pewnych rzeczy na widoku.

 

Kiedy otworzyła pudełko, na samej górze leżały, w przezroczystej koszulce, zdjęcia szkatułki. Nie wiedziała do dzisiaj czy to dobrze, że nie zawiadomili wtedy Policji. Postanowiła już tego nie roztrząsać. Miała przynajmniej jakąś pamiątkę. Pamiętała, jak tchnięta dziwnym przeczuciem, że może stracić tę cenną, jak mniemała, rzecz postanowiła obfotografować szkatułkę utrwalając każdy jej detal. „Ciekawe czy już odnaleziono skarb?” Podeszła do otwartego okna, żeby w świetle obejrzeć fotografie. W tamtej chwili, zobaczyła ich odbicie w szybie i doznała olśnienia. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

 

Podekscytowana, zaczęła zestawiać ze sobą zdjęcia. Cięła je, kleiła taśmą przezroczystą, a po kilkudziesięciu minutach pracy, jej dzieło, leżące przed nią na podłodze wydusiło z niej jedyny słuszny komentarz.

 

-O, w dupę!

 

-----

(12) Chodzi o sensacyjne zwycięstwo Greków w finale Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2004 roku, odbywających się w Portugalii. Faworyzowani gospodarze przegrali tamten mecz 0:1, w wyniku czego Mistrzami Europy została drużyna Grecji.

 

 

+++

 

05.07.2004, Wodzisław Śląski, popołudnie

 

Kasia i Kamil weszli za Martyną do jej pokoju.

 

-Siadajcie – zachęciła gospodyni. – Najlepiej na podłodze.

 

Po chwili wszyscy rozsiedli się po turecku na dywanie obok łóżka, a Kamil i Kasia z niecierpliwością czekali na sensację, którą obiecała im koleżanka w swoim intrygującym telefonicznym zaproszeniu.

 

-Napijecie się czegoś?

 

-Ja dziękuję – powiedział Kamil.

 

-Ja też – odmówiła Kasia.

 

-Dobra. Może uznacie mnie za stukniętą, a może nie. Dzisiaj rano przeglądałam zdjęcia tej nieszczęsnej szkatułki i nagle mnie oświeciło. Pewnie ci od skarbów już to rozpracowali, hę? Co tam w świecie Indianów Jonesów? Wiadomo coś o tym odkryciu? – zapytała Kamila.

 

-Nikt się tym nie chwalił, chociaż nie znaczy to wcale, że już ktoś się nie dobrał do tego skarbu.

 

-Stara, weź i powiedz o co chodzi bo jesteś podniecona jakby wieczorem miał do ciebie przyjść Chris Cornell (13) – powiedziała zniecierpliwiona Kasia, narażając się dodatkowo na wypytujące spojrzenie Kamila.

 

-OK, long story short (14), zastanawialiście się po co była ta dłoń w szkatułce i gdzie miały być wskazówki dotyczące ukrycia skarbu? Widzicie, według mnie cała ta historia z dłonią to tylko zasłona dymna. Koleś kazał tam ją wstawić, żeby wszyscy się głowili, po co? Czy ona ma coś wskazywać? Symbolizować? Rozumiecie? Tymczasem, według mnie, nie znaczy ona zupełnie nic. Popatrzcie na to.

 

Martyna sięgnęła pod pościel i wyciągnęła z niej posklejane ze sobą taśmą kawałki zdjęć szkatułki, które w całości tworzyły coś znajomego.

 

-Widzicie, to nie dłoń miała tu jakiekolwiek znaczenie. Najważniejsza była szkatułka. Robert kazał robić ją różnym rzemieślnikom, żeby nikt nie mógł się w tym pokapować. Po fakcie, kiedy już była złożona, nikt w tych zagięciach nie dostrzegł mapy bo wszyscy zastanawiali się o co chodzi z tą cholerną dłonią.

 

Goście Martyny siedzieli oszołomieni, lecz po chwili Kamil przyciągnął do siebie mapę i stwierdził:

 

-Jednak coś tu jest nie tak. Niby to znajome ale jednak.

 

-PATRZYSZ PANIE ALE CZY WIDZISZ?, Martyna przypomniała napis ze szkatułki. Tutaj nasz Robertinio zrobił ostatni kawał poszukiwaczom. Chodźcie, pokażę wam magię. Nie uwierzycie.

 

Martyna wzięła posklejane zdjęcia i rozwiesiła swoją pracę przed dużym lustrem w pokoju. W tej chwili cała trójka patrzyła na mapę, a właściwie na plan miasta, lub jego fragment gdzie w miejscu wyglądającym na kościół lub kaplicę dało się zauważyć słowo HIC.

 

-TUTAJ, przetłumaczył to Kamil, no dobra, ale dalej nie wiemy co to za miasto.

 

-Przeciwnie, odpowiedziała Martyna. Przypatrz się zdobieniom na krawędzi planu. Na pierwszy rzut oka wzór jest identyczny, jednak kiedy się przyjrzysz, co jakiś czas występują różnice, a z tych niezauważalnych różnic wyłania się nazwa miasta: Rouen.

 

-Oh, shit! – wykrzyknął Kamil. – Rouen, Normandia, Wilhelm Zdobywca. Czy to może być takie proste?

 

-Może tamci też już do tego doszli? – zauważyła Kasia.

 

-Może tak, a może nie? – odparł chłopak. – Dziewczyno, jesteś genialna – skomplementował pracę koleżanki.

 

-Dzięki, dzięki, ale co teraz? – zapytała Martyna.

 

-No wiecie – włączyła się Kasia – według mnie, powinniśmy tam pojechać i poszukać.

 

-Taaa, chrząknęła przyjaciółka i rzuciła spojrzenie Kamilowi, który uniósł brwi i rozłożył ręce. – Spakuję tylko plecak, wezmę pieniądze z tajnego konta, które mam właśnie na takie okazje i jedziemy…

 

-----

(13) Amerykański wokalista znany głównie z zespołów SOUNGARDEN i AUDIOSLAVE

 

(14) Ang. W skrócie

 

 

+++

 

10.07.2005, Rouen, Francja

 

Pociąg relacji Paryż – Hawr, zatrzymał się na dworcu w Rouen. W grupie pasażerów, którzy tutaj skończyli swoją podróż, znalazła się trójka studentów z Polski: dwie dziewczyny i chłopak. Nie byli świadomi, że od kiedy wysiedli z samolotu w Paryżu, ktoś im towarzyszył…

Koniec

Komentarze

No dobra, a gdzie tu fantastyka?

Jest jakiś pomysł na fabułę sensacyjną, ale skrzywdzony wykonaniem.

IMO, za bardzo łopatologiczne to wszystko – od przypisów (niektóre niepotrzebne) do szczegółów rozmów. Ja bym spokojnie wykasowała te wszystkie powitania i przedstawienia. Dialogi wydały mi się sztywne i nierówne – Kamil czasem wygłasza wykład, a czasem nawija jak gimbus. No i trzeba być niezłym idiotą, żeby tajemnice dotyczące wartościowego skarbu omawiać w hałaśliwym klubie. Myślniki obustronnie oddzielamy spacjami od sąsiednich słów.

Literówki, interpunkcja kuleje, czasami poważniejsze błędy. Niekiedy miałam wrażenie, że próbujesz używać słów, których znaczenia nie znasz. Po co Ci odstępy między akapitami?

której chodnik, idąc w dół, od wysokości cmentarza, zdobił już dywan mokrych, różnokolorowych liści.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to chodnik szedł w dół. A może dywan…

-Martyna! – zawołała nad głową wchodzącej dziewczyny ładna blondynka opierająca się o balustradę galerii nad wejściem. – Tutaj.

Hmmm. Nie wydaje mi się, że w hałaśliwej knajpie dwie osoby stojące dalej niż metr od siebie mogą się porozumieć. Ale co ja tam wiem o pubach.

-Fajna z niego dupa, nie?

O facetach mówi się “dupa”? Znaczy, jeśli to ma być komplement.

Babska logika rządzi!

Sebastianie B., ponieważ nadal nie jesteś zainteresowany zdaniem czytelników o swojej twórczości, tym razem także nie widzę sensu, aby dzielić się z Tobą wrażeniami z lektury.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka