- Opowiadanie: MPJ 78 - Szkoła rabina Abrahama

Szkoła rabina Abrahama

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Szkoła rabina Abrahama

 Kibuc Bene Ata­rot różni się nieco od wielu mu po­dob­nych w Izra­elu. Dla nie­wpraw­ne­go oka wszyst­ko wy­glą­da nor­mal­nie, pola upraw­ne, gaje drze­wek po­ma­rań­czo­wych, za­bu­do­wa­nia go­spo­dar­cze. Tylko osoby z do­brym prze­szko­le­niem woj­sko­wym do­strze­ga­ją, iż bu­dyn­ki usta­wio­no tak, by mogły wza­jem­nie się kryć ogniem broni ma­szy­no­wej, a do­stę­pu do nie­któ­rych z nich bro­nią dys­kret­nie ulo­ko­wa­ni straż­ni­cy. Izra­el ma roz­licz­nych wro­gów, toteż takie środ­ki ostroż­no­ści, choć wy­kra­cza­ją tro­chę poza śred­nią, da się zro­zu­mieć. Nie­licz­ni, naj­le­piej po­in­for­mo­wa­ni, wie­dzą jed­nak, iż w Bene Ata­rot znaj­du­je się ośro­dek szko­le­nio­wy od­dzia­łu spe­cjal­ne­go prze­zna­cze­nia „Rav Sa­riel”, wy­dzia­łu wojny pa­rap­sy­cho­lo­gicz­nej, in­sty­tu­tu do spraw wy­wia­du i zadań spe­cjal­nych, zna­ne­go sze­rzej jako Mosad.

W pod­zie­miach jed­ne­go z bu­dyn­ków grupa adep­tów wy­wia­du po­zna­wa­ła wła­śnie me­to­dy two­rze­nia go­le­mów. Ob­ser­wo­wał ich sam tat aluf, Isser Bur­stin, za­ło­ży­ciel i twór­ca tej for­ma­cji. Szko­le­ni agen­ci prze­szli wła­śnie od teo­rii do zadań prak­tycz­nych. Mie­sza­nie gliny z wodą i for­mo­wa­nie ciał zaj­mu­je sporo czasu i zna­czą­co bru­dzi. Tat aluf cenił sobie czy­stość, toteż dba­jąc o za­cho­wa­nie nie­na­gan­ne­go mun­du­ru, usiadł z dala od pa­przą­cych się w bło­cie. Mając chwi­lę wol­ne­go po­zwo­lił sobie na wspo­mi­na­nie o tym jak sam po­znał taj­ni­ki tej sztu­ki.

 

Isser miał swoją bar micwę w wieku trzy­na­stu lat. Więk­szość jego ko­le­gów z che­de­ru koń­czy­ła w tym wieku swą edu­ka­cję, ale on po­sia­dał za­rów­no zdol­no­ści jak i szczę­ście. Jego ro­dzi­ce mieli dość pie­nię­dzy, aby ich pier­wo­rod­ny mógł kon­ty­nu­ować stu­dia w bro­kow­skiej je­szi­wie. Ukoń­cze­nie tej ostat­niej da­wa­ło szan­se na zdo­by­cie ty­tu­łu ra­bi­na. Naj­lep­si ucznio­wie po­zna­wa­li tam taj­ni­ki ka­ba­ły, spo­ty­ka­li się też z ca­dy­ka­mi sły­ną­cy­mi z czy­nie­nia cudów w imię Pana. To wła­śnie pod­czas jed­ne­go z tych wy­kła­dów młody Bur­stin po­znał taj­ni­ki two­rze­nia go­le­mów. Na­uczał ich wów­czas przy­by­ły z Cheł­ma cadyk cu­do­twór­ca El­ja­hu Szema.

– Rebe, od jak dawna ucze­ni Izra­eli­ci mają tę wie­dzę? – Isser sta­rał się być do­cie­kli­wy.

– Co naj­mniej od cza­sów Sa­lo­mo­na – od­rzekł El­ja­hu.

– To czemu lu­dzie muszą pra­co­wać sami, a prze­cież mo­gły­by za nich pra­co­wać go­le­my.

– To się nie kal­ku­lu­je.

– Jakże to.

– Macie tu do­ko­ła Broku pusz­czę. Zimą w pocie czoła Żydzi i goje ści­na­ją drze­wa i ścią­ga­ją je nad rzekę by wio­sną spła­wić. Czy mo­gły­by za nich robić to go­le­my?

– Mo­gły­by – stwier­dzi­li po chwi­li za­sta­no­wie­nia ucznio­wie.

– A jaki z tego byłby efekt dla che­de­ru i je­szi­wy? – Abra­ham zadał pro­ste, zda­wa­ło­by się, py­ta­nie.

– By­ło­by wię­cej chęt­nych do nauki – ostroż­nie od­rzekł Mosze, jeden z uczniów.

– A czy by­ło­by ich na naukę stać?

– Nie by­ło­by – rzekł po dłuż­szym za­sta­no­wie­niu Isser. – Jak ro­bot­ni­ki w lesie nie za­ro­bią, to nie za­ro­bią też kraw­ce, co im ubra­nia szyją, ani szew­ce, co buty robią. Pie­nię­dzy nie będą mieć też kupce su­kien­ne i te, co sprze­da­ją to­wa­ry ko­lo­nial­ne, nawet bro­war­ni­ki czy pie­ka­rze biedę będą kle­pać. Jak oni będą bez gro­sza, to i na­uczy­ciel che­de­ru nie za­ro­bi, ni­ko­go też stać nie bę­dzie na naukę w je­szi­wie.

– I ty do­brze kom­bi­nu­jesz. Tak by wła­śnie było – po­chwa­lił ucznia Abra­ham.

– Ja tak też myślę, że jak goje zo­ba­czy­li­by, iż nasze go­le­my po­zba­wia­ją ich za­ję­cia, to po­grom go­to­wy. – Jeden z uczniów, któ­re­go ro­dzi­na po­cho­dzi­ła z Ode­ssy, drżał ze stra­chu, kiedy to mówił.

– Rebe, to po co my się tu tej sztu­ki uczy­my, jak ona się nie przy­da.

– A po co sta­re­mu Szmu­lo­wi zegar w kan­tor­ku, skoro i tak go nie na­krę­ca?

– Klien­ty jego na ze­ga­rze się nie znają, ale wie­dzą, że taki mebel wisi w ap­te­ce, a i ka­to­li­ki tu­tej­sze mówią, że ksiądz ma cza­so­mierz na ple­ba­nii. Ro­zu­mu­ją więc, iż ten kto ma zegar, ten ma rozum i po­wa­ża­nie. – Tym razem Mosze po­pi­sał się de­duk­cją.

– Jak chcesz, to po­tra­fisz po­my­śleć. – Po­chwa­lił swego ucznia Juda Lejb

– Pa­mię­taj­cie też, że choć dziś zegar Szmu­lo­wi robi za ozdo­bę, to za­wsze można go na­krę­cić i komuś może się przy­dać – po­waż­nie rzekł El­ja­hu.

 

Z per­spek­ty­wy czasu, Bur­stin do­ce­nił prze­ni­kli­wość ca­dy­ka. Isser, nawet dziś po­czuł zimne dresz­cze na wspo­mnie­nie tego, co zmu­si­ło go do sko­rzy­sta­nia z tej wie­dzy. Dzia­ło się to w roku pięć ty­siąc sie­dem­set­nym, a wedle ra­chu­by chrze­ści­jan ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stym dzie­wią­tym. Niem­cy w Broku, roz­be­stwie­ni es­es­ma­ni ra­bu­ją­cy i mor­du­ją­cy Żydów, uciecz­ka do lasu, spo­tka­nie pol­skich uła­nów, pro­sze­nie do­wo­dzą­ce­go nimi po­rucz­ni­ka o ra­tu­nek dla mor­do­wa­nych. Nie wie­rzył wów­czas, że jego bła­ga­nia od­nio­są ja­ki­kol­wiek sku­tek, ale Po­la­cy ru­szy­li w bój prze­ciw wie­lo­krot­nie licz­niej­szym Niem­com. Czę­ści bro­kow­skich Żydów udało się dzię­ki temu uciec. Tamto do­świad­cze­nie spra­wi­ło, iż dziś sam nosi mun­dur, by nigdy wię­cej nie mieć tego po­czu­cia bez­rad­no­ści, które mu wów­czas to­wa­rzy­szy­ło. Przez lata służ­by zdą­żył do­ro­bić się nawet stop­nia bę­dą­ce­go od­po­wied­ni­kiem pol­skie­go ge­ne­ra­ła bry­ga­dy. Go­le­ma stwo­rzył już po tym jak po­cho­wa­no za­bi­tych i rzu­cił klą­twę na za­bój­ców. Po­trze­bo­wał kogoś, kto bez dys­ku­sji i zmę­cze­nia bę­dzie wio­sło­wał pod prąd, gdy będą pły­nę­li Bu­giem na po­łu­dnie.

 

Adep­ci skoń­czy­li mo­de­lo­wa­nie ciał, ale oży­wia­nie stwo­rów zu­peł­nie im nie idzie. Nie­któ­rzy z nich gło­śno wy­ra­ża­ją po­wąt­pie­wa­nie, czy to w ogóle moż­li­we. Czas in­ter­we­nio­wać.

– Ja was pytam, co wy tak na­rze­ka­cie? – spy­tał Isser.

– Panie tat alu­fie tego nie da się zro­bić?

– Ja tam wiem, że to wy­ko­nal­ne

– Ni­ko­mu z nas się nie udało.

– Ja wam opo­wiem pewne zda­rze­nie z bro­kow­skiej je­szi­wy.

 

Abra­ham Juda Leib de­ba­to­wał kie­dyś z trze­ma ca­dy­ka­mi, jak ro­zu­mieć jeden z za­pi­sów Tory. Ucze­ni mę­żo­wie nie mogli jed­nak dojść do po­ro­zu­mie­nia, toteż zro­bi­li gło­so­wa­nie. Za­koń­czy­ło się ono sta­nem trzy do jed­ne­go. Abra­ham był jed­nak pe­wien, ma rację, po­czął więc się mo­dlić do Boga.

– Panie mój! Wiem, że mam rację, a serce moje jest czy­ste. Pokaż im jakiś znak, żeby wie­dzie­li, że racja jest po mojej stro­nie.

Bóg wy­słu­chał bła­gań bro­kow­skie­go ra­bi­na i palma sto­ją­ca w kącie za­czę­ła pło­nąć, ale ogień jej nie tra­wił. Wi­dząc to Abra­ham rzekł

– Oto jest znak od Pana! Pło­ną­cy krzew. To ja mia­łem rację.

– No to co, że Pan ci od­po­wie­dział. Nadal my mamy rację, bo jest trzy do dwóch – orze­kli ca­dy­cy.

 

– Uwa­ża­cie wiec, iż nie da się oży­wić go­le­ma?

– Panie ge­ne­ra­le, to może by tak jakiś drob­ny znak od naj­wyż­sze­go. – Jeden z kur­san­tów nie za­mie­rzał wie­rzyć tat alu­fo­wi na słowo.

– Ja wam mówię, lu­dzie małej wiary, pa­trz­cie po czy­jej stro­nie jest praw­da.

Isser, mó­wiąc to za­tarł na jed­nym z go­le­mów napis wy­ko­na­ny przez szko­lo­ne­go agen­ta i ryl­cem na­pi­sał słowo „emet”, co po he­braj­sku zna­czy praw­da. Isto­ta na­tych­miast ożyła. Adep­ci wy­wia­du po­pa­trzy­li na sie­bie ze zdu­mie­niem. Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li jeden z nich od­wa­żył się zadać py­ta­nie.

– Panie tat alu­fie prze­cież my ro­bi­li­śmy to samo, ale żaden z na­szych go­le­mów nie ożył?

– Ja za­wsze mó­wi­łem. Robić to samo, nie zna­czy robić tak samo.

– Czego więc nam za­bra­kło?

– Wiary – od­rzekł spo­koj­nie Bur­stin.

 

Kilku agen­tów wi­dząc suk­ces ge­ne­ra­ła jesz­cze raz na ra­mio­nach ule­pio­nych przez sie­bie go­le­mów wy­ry­ło słowo „emet”. Tym razem po­wo­łu­jąc do życia gli­nia­ne isto­ty. Jeden ze szko­lo­nych za­py­tał.

– Panie tat alu­fie, a kiedy pan oży­wił pierw­sze­go go­le­ma.

– Ja zaraz sobie przy­po­mnę. To mu­sia­ło być, pod­czas dru­gie­go roku nauki w bro­kow­skiej je­szi­wie. Ja mia­łem wów­czas około pięt­na­stu lat. Jak ja pa­mię­tam, było to na prze­ło­mie roku pięć ty­się­cy sześć­set trzy­dzie­ste­go i trzy­dzie­ste­go pierw­sze­go – od­rzekł Isser.

– Coś mi się nie zga­dza – po­wie­dział wolno inny z kur­san­tów.

– Ja cie­bie pytam, a co tu się może nie zga­dzać?

Mamy rok pięć ty­się­cy sie­dem­set sie­dem­dzie­sią­ty siód­my, jeśli do­brze liczę to pan ge­ne­rał mu­siał­by się uro­dzić mniej wię­cej w roku pięć ty­się­cy sześć­set pięt­na­stym i teraz by miał ja­kieś sto sześć­dzie­siąt dwa lata.

– Ja tam nie widzę, gdzie tu się nie zga­dza? Co się nie zga­dza?

– Sto sześć­dzie­siąt dwa lata? Pan tat aluf wy­glą­da góra na trzy­dzie­ści, no może czter­dzie­ści ale nie wię­cej.

– Ja mogę wy­glą­dać i na dwa­dzie­ścia i na sześć­dzie­siąt jeśli moja misja tego wy­ma­ga.

– Wie­rzę, ale sto sześć­dzie­siąt? Lu­dzie tyle nie żyją!

– Co mają nie żyć. Ja się uczył, że Adam żył dzie­więć­set trzy­dzie­ści lat, jego syn Set dożył dzie­więć­set dwa­na­ście, jego wnuk Enosz dzie­więć­set. Ja wam mówię, że to wcale nie jest długo, bo Ma­tu­za­lem żył dzie­więć­set sześć­dzie­siąt dzie­więć.

– Ale to było kie­dyś – za­uwa­ży­ła nie­śmia­ło jedna z agen­tek.

– Ja cie­bie mówię, co było kie­dyś może być i teraz. Abra­ham Juda Leib pod­czas stu­diów nad pi­smem, które pro­wa­dził w Broku, od­krył spo­sób na to, by w peł­nym zdro­wiu i spraw­no­ści lu­dzie do­ży­wa­li wieku pa­triar­chów Sta­re­go Te­sta­men­tu – od­rzekł Isser.

– I my go po­zna­my? – za­py­ta­ła agent­ka.

– Ja po­zna­łem, to i wy po­zna­cie, co macie nie po­znać.

– To czeka nas cu­dow­ne życie na eme­ry­tu­rze. – Roz­ma­rzy­ła się blon­d­wło­sa kur­sant­ka.

– Ja tak pytam, nie mó­wi­li wam przy wer­bun­ku, że jesz­cze nikt z od­dzia­łu „Rav Sa­riel” eme­ry­tu­ry nie do­cze­kał? – Za­in­te­re­so­wał się tat aluf.

– Mó­wi­li… – tu z ust jed­ne­go eks­ko­man­do­sa padła cała seria prze­kleństw, he­braj­skich, ro­syj­skich, arab­skich i fran­cu­skich. – Za­wsze takie tek­sty stan­dar­do­wo się sprze­da­je re­kru­to­wa­nym, by od­stra­szyć naj­słab­szych. Spraw­dzi­łem w do­ku­men­tach, tam był zapis, że wa­run­kiem przej­ścia na eme­ry­tu­rę jest osią­gnie­cie bio­lo­gicz­ne­go wieku pięć­dzie­się­ciu pię­ciu lat.

– Czyli bę­dzie­my słu­żyć do śmier­ci bez szans na dłuż­szy wy­po­czy­nek? – Z nie­ukry­wa­nym smut­kiem spy­ta­ła blon­d­wło­sa agent­ka.

– Ja was nie ro­zu­miem, co wy tak ma­ru­dzi­cie? Ja tam służę już pra­wie sie­dem­dzie­siąt lat i nie na­rze­kam. Ja wam po­wiem wię­cej, co dwa­dzie­ścia pięć lat służ­by przy­słu­gu­je nam pół­rocz­ny eks­tra urlop z atrak­cja­mi na koszt firmy.

– I pan tat aluf z niego ko­rzy­stał? -za­in­te­re­so­wał się jeden z agen­tów.

– Co ja mia­łem nie ko­rzy­stać, jak ja w „Rav Sa­riel” służę tyle lat.

– I jak było?

– Ja po­wiem wam o tym co mnie spo­tka­ło pod­czas dru­gie­go ta­kie­go urlo­pu. Do­sta­łem do dys­po­zy­cji jacht i re­zer­wa­cje w ho­te­lach na Ha­wa­jach. Ja wcho­dzę na ten jacht, ja za­glą­dam do ka­bi­ny, a tam, Boże mój prze­bacz, leży na łóżku pięk­na naga dziew­czy­na. Ja ją pytam, co ona tutaj robi? Ona mi mówi, że ma mi to­wa­rzy­szyć przez cały urlop. Ja ją pytam, kto ją mi tu przy­słał? Ona mi tłu­ma­czy. Jak ja tylko usły­szał, to ja łapię za te­le­fon i dzwo­nię do dy­rek­to­ra na­szej „firmy” i mówię mu, jak on mnie ba­da­cza pisma i ofi­ce­ra ura­ził, jak bar­dzo, ale to bar­dzo się na niego gnie­wam!

– Wy­rzu­cił pan ge­ne­rał dziew­czy­nę z jach­tu od razu, czy dał jej czas na ubra­nie się? – Za­in­te­re­so­wał się jeden z kur­san­tów.

– Czemu ja ją miał wy­rzu­cić, po co ja bym ją wy­rzu­cił, prze­cież na nią, ja się nie gnie­wał.

Dys­ku­sja się skoń­czy­ła. Agen­ci dez­ak­ty­wo­wa­li swoje go­le­my i za­czę­li sprzą­tać. Czyn­ność ta jest rów­nie bru­dzą­ca co le­pie­nie z gliny, toteż Isser prze­zor­nie znów zajął miej­sce z dala od krzą­ta­ją­cych się kur­san­tów. Jego twarz nie zdra­dza­ła żad­nych uczuć, ale we­wnątrz był nieco roz­cza­ro­wa­ny wy­ni­ka­mi tej grupy. Ow­szem z pew­ne­go punk­tu wi­dze­nia, to był świet­ny ma­te­riał na agen­tów od­dzia­łu „Rav Sa­riel”, wszy­scy prze­po­je­ni du­chem pa­trio­ty­zmu, zdro­wi, wy­spor­to­wa­ni, ma­ją­cy prze­szko­le­nie woj­sko­we, nie­na­gan­ną opi­nię, ale do tego szko­le­nia jakie on pro­wa­dził, przy­da­li­by się młod­si. W tej gru­pie wszy­scy mieli około dwu­dzie­stu lat. W efek­cie mieli w sobie za dużo ra­cjo­na­li­zmu, a za mało czy­stej dzie­cię­cej wiary.

W my­ślach znów po­wró­cił do lat spę­dzo­nych w bro­kow­skiej je­szi­wie. Gdy pierw­szy raz mieli wła­sno­ręcz­nie stwo­rzyć go­le­my z dzie­wię­ciu na­sto­let­nich adep­tów nie udało się oży­wić swego dzie­ła tylko jed­ne­mu. Ic­chak już wtedy za mało kon­cen­tro­wał się na nauce, a za dużo na rudej Cywi córce pie­ka­rza. Potem też nie szło mu z in­ter­pre­ta­cją pisma naj­le­piej. Prze­czy­taw­szy w po­ży­czo­nej od Is­se­ra książ­ce męż­czyź­ni, któ­rzy mają bar­dzo gęste brody są bar­dzo głupi, po­sta­no­wił prze­rze­dzić wła­sną. Pa­mię­tał z je­szi­wy, iż nie wolno jej ści­nać, ani golić, toteż użył do tego za­bie­gu za­pal­nicz­ki. Oczy­wi­ście strasz­nie się przy tym po­pa­rzył, więc na mar­gi­ne­sie książ­ki do­pi­sał: „spraw­dzo­ne i udo­wod­nio­ne”. Ech stare czasy. 

Koniec

Komentarze

Sym­pa­tycz­ny tek­ścik, cho­ciaż przed­sta­wio­na hi­sto­ria zdaje się nie­współ­mier­na do opi­sa­ne­go na po­cząt­ku ki­bu­cu.

Mam wra­że­nie, że tro­chę prze­sa­dzi­łeś przy ży­dow­skiej sty­li­za­cji. Jakby za­czy­na­ła po­pa­dać w śmiesz­ność.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Z za­ło­że­nia to miał być lekki za­baw­ny tekst na wa­ka­cje więc sty­li­za­cja fak­tycz­nie może być nieco prze­ry­so­wa­na. 

 

Prze­czy­ta­łem do końca, ale mnie nie po­rwa­ło. Zna­czy po­praw­nie, ale magii jed­nak bra­ku­je;)

Tekst przy­po­mi­na tro­chę zbiór ży­dow­skich dow­ci­pów(przy­po­wia­stek) z cyklu ,,Rabin i koza”;) Za bar­dzo to się nie śmia­łem, choć przy­znam, ze na końcu jed­nak sze­ro­ko się uśmiech­ną­łem;) Prze­rze­dze­nie brody wy­pa­li­ło…;) 

 

 

,,Cza­sem Ty zja­dasz niedź­wie­dzia, a cza­sem... niedź­wiedź zjada Cie­bie"

Mam wra­że­nie, że cała opo­wiast­ka po­wsta­ła po to, by zmie­ścić w niej kilka ży­dow­skich żar­tów. Prze­czy­ta­łam bez przy­kro­ści, ale i bez szcze­gól­ne­go za­do­wo­le­nia. Pew­nie dla­te­go, że szmon­ces prze­czy­ta­ny nigdy nie bę­dzie prze­ze mnie ode­bra­ny tak do­brze, jak szmon­ces opo­wie­dzia­ny.

 

ka­to­li­ki tu­tej­sze mówią,że ksiądz… – Brak spa­cji po prze­cin­ku.

 

gdy z będą pły­nę­li Bu­giem na po­łu­dnie. – Li­te­rów­ka.

 

– No to co, że Pan Ci od­po­wie­dział.– No to co, że Pan ci od­po­wie­dział.

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

– Ja wam mówię, lu­dzie małej wiary, pa­trz­cie po czy­jej stro­nie jest praw­da – Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

ją pytam, co ona tutaj robi? – Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Wska­za­ne po­praw­ki na­nio­słem.  Le­gen­da jak to le­gen­da oprócz paru aneg­do­tek za­wie­ra garść in­for­ma­cji hi­sto­rycz­nych ;)

 

 

Jak zo­ba­czy­łem tytuł, to mi się od razu mit o go­le­mie sko­ja­rzył. nie my­li­łem się :)

Bar­dzo sym­pa­tycz­ny tekst. Po­do­ba­ją mi się te wszyst­kie sty­li­zo­wa­ne ży­dow­skie roz­mo­wy – choć cza­sem też, jak Fin­kla, czu­łem, że idą one w kie­run­ku zbyt prze­sa­dzo­nej śmiesz­no­ści. Ale szcze­rze roz­ba­wił motyw gołej ko­bie­ty na wa­ka­cjach fir­mo­wych, czy prze­wa­gi wy­ni­ku gło­so­wa­nia nad ewi­dent­nym cudem Bo­skim ;)

Cza­sem też opo­wieść za bar­dzo się roz­ła­zi, la­ta­jąc nar­ra­cją z miej­sca na miej­sce.

Pod­su­mo­wu­jąc: jest okej, cie­ka­wie, też bez wiel­kich fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

wojny pa­rap­sy­cho­lo­gicz­nej

Nie dość, że psy­cho­lo­gicz­nej, to jesz­cze nie do końca? :P Nie je­stem prze­ko­na­ny, czy to wła­ści­we słowo…

Przez lata służ­by zdą­żył do­ro­bić się nawet stop­nia bę­dą­ce­go od­po­wied­ni­kiem pol­skie­go ge­ne­ra­ła bry­ga­dy.

Jeśli to jest nar­ra­cja z per­spek­ty­wy ży­dow­skiej, to po­wi­nie­neś bez­po­śred­nio po­wie­dzieć, co to za sto­pień, a tak to wy­glą­da jak taki ukłon w stro­nę czy­tel­ni­ka, który za­bu­rza mi spój­ność formy.

– Panie tat alu­fie tego nie da się zro­bić?

Nie­na­tu­ral­nie brzmi to py­ta­nie. Je­steś pe­wien, że tu miał być znak za­py­ta­nia?

– Wiary – od­rzekł spo­koj­nie Bur­stin.

 

Kilku agen­tów wi­dząc suk­ces ge­ne­ra­ła jesz­cze raz

Ta prze­rwa mię­dzy aka­pi­ta­mi, we­dług mnie, nie­po­trzeb­na.

 

Cie­ka­wie. Nie ma to za grosz, żad­ne­go roz­wi­nię­cia i za­koń­cze­nia, bar­dziej są to takie luźne ba­ja­nia, po­wią­za­ne luź­nym mo­ty­wem fan­ta­stycz­nym, ale czy­ta­ło się bar­dzo do­brze i brak zwię­zło­ści w tym wszyst­kim nie­źle wpi­su­je się w kon­cep­cję. Luźne, nie­zo­bo­wią­zu­ją­ce, a przy tym ory­gi­nal­ne w for­mie i tre­ści.

Faj­nie :]

No nie­źle.

Dzię­ku­je za uwagi ;)

 

Z jed­nej stro­ny cie­ka­wa ży­dow­ska sty­li­za­cja, z dru­giej stro­ny zbyt mocna ży­dow­ska sty­li­za­cja. Cza­sa­mi prze­bie­ga­łem tylko wzro­kiem po tych na­zwach wła­snych żeby się nie zmę­czyć. Prze­czy­ta­łem przed chwi­lą a nie pa­mię­tam żad­ne­go imie­nia, wszyst­kie trud­ne do za­pa­mię­ta­nia. Co wnosi do utwo­ru moż­li­wość two­rze­nia go­le­mów to nie wiem, nie widzę w tym głęb­sze­go za­my­słu. Swój kli­mat jed­nak ma. Po­zdra­wiam.

Po­do­ba­ło mi się, lekki tekst. Żart z Bo­giem mnie roz­ba­wił.

 

Gdy pierw­szy raz mieli wła­sno­ręcz­nie stwo­rzyć go­le­my z dzie­wię­ciu na­sto­let­nich adep­tów nie udało się oży­wić swego dzie­ła tylko jed­ne­mu.

Zmie­nił­bym to zda­nie, bo czy­ta­jąc po raz pierw­szy, po­my­śla­łem, że to jakiś twist. Ko­niec opo­wia­da­nia, a tu czy­tam, że two­rzą go­le­my ze stu­den­tów. Póź­niej się zo­rien­to­wa­łem, że to zda­nie jest dwu­znacz­ne :)

Po­my­ślę nad tym :)

 

Uśmia­łem się, cho­le­ra, zdro­wo. Nie wiem skąd bie­rzesz ma­te­riał i wie­dzę na te wszyst­kie aneg­dot­ki, ale dla mnie bomba. Naj­bar­dziej roz­wa­lił mnie ten pło­ną­cy krzew, ale inne hi­sto­ryj­ki też dobre. Co ważne i cie­ka­we, jest nie tylko za­baw­nie, ale i mą­drze. Czy­ta­ło mi się świet­nie, chło­ną­łem z nie­skry­wa­ną przy­jem­no­ścią. Ale by­ło­by jesz­cze le­piej – dużo, dużo le­piej – gdyby in­ter­punk­cja nie fi­ka­ła ko­zioł­ków.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Cie­niu, jak taki cymes, to kli­kaj. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dyć kli­kłech.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Aj waj, Ty naj­pierw kli­kłeś nie­wy­raź­nie, jak goj jakiś. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ja Ci po­wiem, co ja klik­nął i dla­cze­go: ja klik­nął do­brze, ale nie tam, gdzie trze­ba.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Fajny, lekki, za­baw­ny tekst. Lubię szmon­ce­sy, zwłasz­cza opo­wia­da­ne z wła­ści­wym ak­cen­tem.

Naj­czę­ściej są in­te­li­gent­ne. Ja przy­naj­mniej nie znam pry­mi­tyw­nych.

Dzię­ku­ję za opi­nię. 

Nowa Fantastyka