
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Basię poznałem w drugiej klasie liceum. Wspinałem się wówczas po szkolnych schodach, wśród tłumu rozgadanych uczniów znudzony, jak zawsze, kiedy coś zwaliło mnie z nóg. Upadłem do tyłu przelatując pomiędzy rozstępującymi się przede mną rówieśnikami i zwaliłem ciężko na podłogę. Zdezorientowany, jedyne co wówczas poczułem to piekielnie rwący ból pleców zafundowany mi przez książki i pomocną im podłogę, a dopiero po chwili zauważyłem, że coś na mnie leży. To coś było miękkie, ciepłe i pachnące. I miało niewątpliwie ostry języczek, którym właśnie formowało wiązankę przekleństw.
Otworzyłem oczy, które nawet nie wiedziałem, że zamknąłem i przekonałem się, że leżąca na mnie istotka (tak przyjemna w dotyku) to w rzeczywistości śliczna i słodziutka blondyneczka o błękitnym spojrzeniu i rozwścieczonej minie.
Zacząłem się śmiać pomimo bólu i pieczenia płuc, z których upadem wycisnął całe powietrze pozostawiając nieprzyjemne odczucie.
– Nie spodziewałem się, że dziewczyny tak na mnie lecą – powiedziałem nie mogąc opanować śmiechu.
Blondyneczka wstała ze mnie ciskając pioruny swoim wzrokiem i czerwieniąc się ze wstydu i wściekłości.
`– Spier….. – warknęła, cedząc przekleństwo przez zęby i odeszła.
Tak właśnie poznałem Basię.
Spotkałem ją następnego dnia. Minęła mnie, przyglądając się uważnie i zawróciła. Wybełkotała przeprosiny. Widać było, ze nie była do tego przyzwyczajona, albo nie cierpiała tego robić. Ja natomiast postanowiłem zaryzykować i choć krępowałem się, jak cholera, zaprosiłem ją – korzystając z okazji – na pizzę. O ile nie ma chłopaka. Zmierzyła mnie spojrzeniem, którego nie mogłem odgadnąć i … zgodziła się.
Mój Boże! ZGODZIŁA SIĘ!!!
Myślałem wtedy, ze zwariuję ze szczęścia.
Reszta potoczyła się sama.
A teraz nie mogłem zobaczyć jej twarzy i nie byłem w stanie zrozumieć, jak to możliwe.
Na początku w ogóle nie zwróciłem na to uwagi. Przytłoczony dodatkowymi obowiązkami w pracy byłem zbyt zmęczony po powrocie do domu i zaabsorbowany przy tym dziwnym wyglądem (Czy aby na pewno?) schodów, korytarzy i całej reszty. Jednak po kilku dniach zauważyłem, że moja żona ani razu przez ten czas nie pokazała mi swojej twarzy.
Zawsze kładła się spać wcześniej ode mnie, więc w mroku nocy niewiele mogłem dostrzec. Do tego większość dnia spędzałem w pracy, a gdy wracałem Basia często gdzieś wychodziła. Nie było w tym nic dziwnego. W takich sytuacjach można raz, czy drugi przegapić (czy jak to tam nazwać) twarz. Szczególnie jeśli jest się małżeństwem tak długo i życie prowadzi wręcz mechanicznie, monotonnie. Seks też uprawialiśmy zawsze wieczorami, przy zgaszonym świetle. W trakcie zazwyczaj miałem zamknięte oczy, a twarz wtuloną w jej szyję ustami i językiem pieszcząc ten wrażliwy punkt tuż przy obojczyku. Ale po co ja wam to mówię.
Zaczęło mnie to jednak niepokoić, gdy nawet w dzień, przy śniadaniu żona nigdy nie była zwrócona twarzą do mnie. Kiedy wchodziłem do kuchni ona krzątała się przy garnkach i nie wiem jakbym się nie starał spojrzeć w jej oczy, zawsze znajdowała się wykręcona do mnie tyłem.
Zacząłem wariować.
Wiem, że nie odda tego zwykły, suchy opis, więc musicie uwierzyć mi na słowo.
Naprawdę czułem, że nie mogę ufać własnym zmysłom, własnemu umysłowi, a to jest chyba najgorsze, co może spotkać człowieka. Zwykłe, banalne stwierdzenie, że nie można wówczas wierzyć niczemu, naprawdę niczemu, brzmi zbyt infantylnie, by oddać stan takiej osoby.
Wyobraźcie sobie, że to was spotyka. Że leżycie w łóżku w swoim domu i nie macie najmniejszego pojęcia, czy to nadal łóżko, dom, leżenie, czy może spacerujecie gdzieś pośrodku autostrady wśród pędzących samochodów (no dobra, wiem, zagalopowałem się z tą autostradą w Polsce). Albo nie wiecie, czy śniadanie, które właśnie przełykacie to na pewno drożdżówka popita szklanką mleka, czy zdechła, rozkładająca się mysz zabrana z pułapki w piwnicy. Jakbyście się czuli?
Przerażeni to dobra odpowiedź.
Ja czułem się jak wariat, co pasowało do sytuacji, ale zamiast równie pasującego strachu przepełniała mnie gorycz i wściekłość na własną bezsilność.
„Dlaczego nie widzę jej twarzy?”, zacząłem pytać w myślach Samego siebie.
„Dlaczego, do cholery?!”
„I co się, k…a, ze mną dzieje?!!!”
No ale oczywiście to nie był koniec. U sufity zawisła czarna mgiełka, która skutecznie zasłaniała wszystko od szyi mojej zony wzwyż i może nie byłoby tak źle, gdyby ograniczyła się tylko do naszego mieszkania, ale ona była wszędzie. A dokładniej wszędzie tam, gdzie tylko wędrował mój wzrok.
Tego było już za wiele.
Grubo ponad 150 słów temu wspomniałem, że zacząłem wariować. To teraz dodam, że przez tę mgiełkę dokończyłem dzieła i zwariowałem. A jak wam wiadomo wariaci robią różne dziwne rzeczy. Jedni ganiają za ludźmi z piła mechaniczną, inni zjadają siebie po kawałku, a jeszcze inni strzelają sobie w głowę (podcinają żyły/wieszają się etc.).
Ja nie byłem wyjątkiem. W napadzie wściekłości złapałem za nóż i odciąłem żonie głowę. Nóż był ostry więc krtań nie stanowiła większego problemu, ale kręgosłup opierał się mocno, a nie jest łatwo ciąć, gdy ostrze wyślizguje ci się z rąk, bo zalewa je gorąca, jasna krew tętnicza. W końcu jednak się udało. Dla chcącego nic trudnego, prawda? Twarzy Basi mimo to nie zobaczyłem; wciąż coś ją przysłaniało.
Ech…
I co dalej? Przecież to nie mógł być koniec. Dla mnie jednak był. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale wyskoczyłem przez okno.
Wiem, że wyłamałem się teraz z niepisanej zasady, że narrator historii pisanej w pierwszej osobie nigdy na końcu nie ginie, ale co tam. Nie jestem zawodowym pisarzem, więc chyba mi wolno. Poza tym piszę to w miejscu (Niebo? Piekło? Czyściec?), w którym chyba takie zasady nie obowiązują. Nie sądzicie?
Ale jest coś jeszcze, co muszę dodać.
Gdy tak spadałem z tego mojego trzynastego piętra ku ziemi patrząc, jak świt powoli podnosi się nad szarym miastem, przypomniała mi się jedna rzecz: ten samobójca przed blokiem, którego widziałem kilka dni wcześniej, był ubrany tak samo, jak ja w tej chwili.
Uderzyłem twarzą w chodnik, czując jak odrywa mi się dolna szczęka i wszystkie myśli gdzieś wyparowały. Towarzyszący temu trzask i eksplozja białego, zimnego bólu nie należały do przyjemnych rzeczy. Dzięki Bogu, że mój umysł zgasł, gdy odbite nieco od betonu ciało (dziwnie sprężysty jest człowiek, naprawdę, aż sam nie mogę w to uwierzyć) zmieniło odrobiną pozycję pozwalając szczęce wbić się w podstawę nosa.
Dzięki.
No i to by był chyba…
Michał P. Lipka
Czyli mamy kolejną pośmiertną relację. Ostatnio dużo się tego narobiło. Przeczytałem dwie części i zaskoczyło mnie zakończenie, czyli plus dla Ciebie. Napisałeś to dość lekkim tonem, który do tej opowieści - moim zdaniem - po prostu nie pasuje.
Ale o co chodziło z tą twarzą? Po co to wszystko? Jeżeli miało to jakieś znaczenie, to nie zauważyłem. Szkoda, że trochę czasu minęło odkąd wstawiłeś pierwszą część. Czy naprawdę warto rozkładać na części krótkie opowiadania? Chyba nie.
Opowiadanie krótkie i retrospekcja z liceum całkowicie niepotrzebna, jakbyś chciał na siłę zwiększyć objętość tekstu.
Wiesz pyrku, to miała być lekka historia człowieka, który umarł i opuściły go juz wszystkie problemy, stąd cały ten lekki styl. A co do twarzy żony to chodziło o "omen" odcięcia jej głowy, tak samo jak zmiany w rzeczywistości miały sugerować, że to wszystko (doczesny świat, że tak to określę) dla niego przestaje być realny - to tylko pętla czasowa, w którą wpadł po śmierci, a która powoli zanika. Natomiast kwestia retrospekcji nie miała na celu zwiększenia objętości tekstu tylko zapewnienie chwilowego rozprężenia i odwleczenia nieco rozwiązania finału cz. I, a także miała stanowić dodayek do sylwetek bohaterów. Mam nadzieję, że wszytsko jest już jasne, pozdrawiam.
Mnie zakończenie też zaskoczyło i podobało mi się. W historii kilka razy się zgubiłam i obwianiam o to długie zdania, w których niekiedy przecinki żyją własnym życiem. Brak twarzy też mnie zstanowił pod wzg. tego, jak bardzo jest to istotne dla fabuły. Jak widać - bardzo. Za to podobały mi się opisy, czemu bohater/narrator nie widzi jej twarzy.
Lekkie, w miarę łatwe i w miarę przyjemne.