- Opowiadanie: sinner - "Dlaczego, do cholery, nie widzę jej twarzy?!", część II (zakończenie)

"Dlaczego, do cholery, nie widzę jej twarzy?!", część II (zakończenie)

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

"Dlaczego, do cholery, nie widzę jej twarzy?!", część II (zakończenie)

Basię po­zna­łem w dru­giej kla­sie li­ceum. Wspi­na­łem się wów­czas po szkol­nych scho­dach, wśród tłumu roz­ga­da­nych uczniów znu­dzo­ny, jak za­wsze, kiedy coś zwa­li­ło mnie z nóg. Upa­dłem do tyłu prze­la­tu­jąc po­mię­dzy roz­stę­pu­ją­cy­mi się przede mną ró­wie­śni­ka­mi i zwa­li­łem cięż­ko na pod­ło­gę. Zdez­o­rien­to­wa­ny, je­dy­ne co wów­czas po­czu­łem to pie­kiel­nie rwący ból ple­ców za­fun­do­wa­ny mi przez książ­ki i po­moc­ną im pod­ło­gę, a do­pie­ro po chwi­li za­uwa­ży­łem, że coś na mnie leży. To coś było mięk­kie, cie­płe i pach­ną­ce. I miało nie­wąt­pli­wie ostry ję­zy­czek, któ­rym wła­śnie for­mo­wa­ło wią­zan­kę prze­kleństw.

Otwo­rzy­łem oczy, które nawet nie wie­dzia­łem, że za­mkną­łem i prze­ko­na­łem się, że le­żą­ca na mnie istot­ka (tak przy­jem­na w do­ty­ku) to w rze­czy­wi­sto­ści ślicz­na i sło­dziut­ka blon­dy­necz­ka o błę­kit­nym spoj­rze­niu i roz­wście­czo­nej minie.

Za­czą­łem się śmiać po­mi­mo bólu i pie­cze­nia płuc, z któ­rych upa­dem wy­ci­snął całe po­wie­trze po­zo­sta­wia­jąc nie­przy­jem­ne od­czu­cie.

– Nie spo­dzie­wa­łem się, że dziew­czy­ny tak na mnie lecą – po­wie­dzia­łem nie mogąc opa­no­wać śmie­chu.

Blon­dy­necz­ka wsta­ła ze mnie ci­ska­jąc pio­ru­ny swoim wzro­kiem i czer­wie­niąc się ze wsty­du i wście­kło­ści.

`– Spier….. – wark­nę­ła, ce­dząc prze­kleń­stwo przez zęby i ode­szła.

Tak wła­śnie po­zna­łem Basię.

Spo­tka­łem ją na­stęp­ne­go dnia. Mi­nę­ła mnie, przy­glą­da­jąc się uważ­nie i za­wró­ci­ła. Wy­beł­ko­ta­ła prze­pro­si­ny. Widać było, ze nie była do tego przy­zwy­cza­jo­na, albo nie cier­pia­ła tego robić. Ja na­to­miast po­sta­no­wi­łem za­ry­zy­ko­wać i choć krę­po­wa­łem się, jak cho­le­ra, za­pro­si­łem ją – ko­rzy­sta­jąc z oka­zji – na pizzę. O ile nie ma chło­pa­ka. Zmie­rzy­ła mnie spoj­rze­niem, któ­re­go nie mo­głem od­gad­nąć i … zgo­dzi­ła się.

Mój Boże! ZGO­DZI­ŁA SIĘ!!!

My­śla­łem wtedy, ze zwa­riu­ję ze szczę­ścia.

Resz­ta po­to­czy­ła się sama.

 

•••

A teraz nie mo­głem zo­ba­czyć jej twa­rzy i nie byłem w sta­nie zro­zu­mieć, jak to moż­li­we.

Na po­cząt­ku w ogóle nie zwró­ci­łem na to uwagi. Przy­tło­czo­ny do­dat­ko­wy­mi obo­wiąz­ka­mi w pracy byłem zbyt zmę­czo­ny po po­wro­cie do domu i za­ab­sor­bo­wa­ny przy tym dziw­nym wy­glą­dem (Czy aby na pewno?) scho­dów, ko­ry­ta­rzy i całej resz­ty. Jed­nak po kilku dniach za­uwa­ży­łem, że moja żona ani razu przez ten czas nie po­ka­za­ła mi swo­jej twa­rzy.

Za­wsze kła­dła się spać wcze­śniej ode mnie, więc w mroku nocy nie­wie­le mo­głem do­strzec. Do tego więk­szość dnia spę­dza­łem w pracy, a gdy wra­ca­łem Basia czę­sto gdzieś wy­cho­dzi­ła. Nie było w tym nic dziw­ne­go. W ta­kich sy­tu­acjach można raz, czy drugi prze­ga­pić (czy jak to tam na­zwać) twarz. Szcze­gól­nie jeśli jest się mał­żeń­stwem tak długo i życie pro­wa­dzi wręcz me­cha­nicz­nie, mo­no­ton­nie. Seks też upra­wia­li­śmy za­wsze wie­czo­ra­mi, przy zga­szo­nym świe­tle. W trak­cie za­zwy­czaj mia­łem za­mknię­te oczy, a twarz wtu­lo­ną w jej szyję usta­mi i ję­zy­kiem piesz­cząc ten wraż­li­wy punkt tuż przy oboj­czy­ku. Ale po co ja wam to mówię.

Za­czę­ło mnie to jed­nak nie­po­ko­ić, gdy nawet w dzień, przy śnia­da­niu żona nigdy nie była zwró­co­na twa­rzą do mnie. Kiedy wcho­dzi­łem do kuch­ni ona krzą­ta­ła się przy garn­kach i nie wiem jak­bym się nie sta­rał spoj­rzeć w jej oczy, za­wsze znaj­do­wa­ła się wy­krę­co­na do mnie tyłem.

Za­czą­łem wa­rio­wać.

Wiem, że nie odda tego zwy­kły, suchy opis, więc mu­si­cie uwie­rzyć mi na słowo.

Na­praw­dę czu­łem, że nie mogę ufać wła­snym zmy­słom, wła­sne­mu umy­sło­wi, a to jest chyba naj­gor­sze, co może spo­tkać czło­wie­ka. Zwy­kłe, ba­nal­ne stwier­dze­nie, że nie można wów­czas wie­rzyć ni­cze­mu, na­praw­dę ni­cze­mu, brzmi zbyt in­fan­tyl­nie, by oddać stan ta­kiej osoby.

Wy­obraź­cie sobie, że to was spo­ty­ka. Że le­ży­cie w łóżku w swoim domu i nie macie naj­mniej­sze­go po­ję­cia, czy to nadal łóżko, dom, le­że­nie, czy może spa­ce­ru­je­cie gdzieś po­środ­ku au­to­stra­dy wśród pę­dzą­cych sa­mo­cho­dów (no dobra, wiem, za­ga­lo­po­wa­łem się z tą au­to­stra­dą w Pol­sce). Albo nie wie­cie, czy śnia­da­nie, które wła­śnie prze­ły­ka­cie to na pewno droż­dżów­ka po­pi­ta szklan­ką mleka, czy zde­chła, roz­kła­da­ją­ca się mysz za­bra­na z pu­łap­ki w piw­ni­cy. Jak­by­ście się czuli?

Prze­ra­że­ni to dobra od­po­wiedź.

Ja czu­łem się jak wa­riat, co pa­so­wa­ło do sy­tu­acji, ale za­miast rów­nie pa­su­ją­ce­go stra­chu prze­peł­nia­ła mnie go­rycz i wście­kłość na wła­sną bez­sil­ność.

„Dla­cze­go nie widzę jej twa­rzy?”, za­czą­łem pytać w my­ślach Sa­me­go sie­bie.

„Dla­cze­go, do cho­le­ry?!”

„I co się, k…a, ze mną dzie­je?!!!”

No ale oczy­wi­ście to nie był ko­niec. U su­fi­ty za­wi­sła czar­na mgieł­ka, która sku­tecz­nie za­sła­nia­ła wszyst­ko od szyi mojej zony wzwyż i może nie by­ło­by tak źle, gdyby ogra­ni­czy­ła się tylko do na­sze­go miesz­ka­nia, ale ona była wszę­dzie. A do­kład­niej wszę­dzie tam, gdzie tylko wę­dro­wał mój wzrok.

Tego było już za wiele.

Grubo ponad 150 słów temu wspo­mnia­łem, że za­czą­łem wa­rio­wać. To teraz dodam, że przez tę mgieł­kę do­koń­czy­łem dzie­ła i zwa­rio­wa­łem. A jak wam wia­do­mo wa­ria­ci robią różne dziw­ne rze­czy. Jedni ga­nia­ją za ludź­mi z piła me­cha­nicz­ną, inni zja­da­ją sie­bie po ka­wał­ku, a jesz­cze inni strze­la­ją sobie w głowę (pod­ci­na­ją żyły/wie­sza­ją się etc.).

Ja nie byłem wy­jąt­kiem. W na­pa­dzie wście­kło­ści zła­pa­łem za nóż i od­cią­łem żonie głowę. Nóż był ostry więc krtań nie sta­no­wi­ła więk­sze­go pro­ble­mu, ale krę­go­słup opie­rał się mocno, a nie jest łatwo ciąć, gdy ostrze wy­śli­zgu­je ci się z rąk, bo za­le­wa je go­rą­ca, jasna krew tęt­ni­cza. W końcu jed­nak się udało. Dla chcą­ce­go nic trud­ne­go, praw­da? Twa­rzy Basi mimo to nie zo­ba­czy­łem; wciąż coś ją przy­sła­nia­ło.

Ech…

I co dalej? Prze­cież to nie mógł być ko­niec. Dla mnie jed­nak był. Nie wiem dla­cze­go to zro­bi­łem, ale wy­sko­czy­łem przez okno.

Wiem, że wy­ła­ma­łem się teraz z nie­pi­sa­nej za­sa­dy, że nar­ra­tor hi­sto­rii pi­sa­nej w pierw­szej oso­bie nigdy na końcu nie ginie, ale co tam. Nie je­stem za­wo­do­wym pi­sa­rzem, więc chyba mi wolno. Poza tym piszę to w miej­scu (Niebo? Pie­kło? Czy­ściec?), w któ­rym chyba takie za­sa­dy nie obo­wią­zu­ją. Nie są­dzi­cie?

Ale jest coś jesz­cze, co muszę dodać.

Gdy tak spa­da­łem z tego mo­je­go trzy­na­ste­go pię­tra ku ziemi pa­trząc, jak świt po­wo­li pod­no­si się nad sza­rym mia­stem, przy­po­mnia­ła mi się jedna rzecz: ten sa­mo­bój­ca przed blo­kiem, któ­re­go wi­dzia­łem kilka dni wcze­śniej, był ubra­ny tak samo, jak ja w tej chwi­li.

Ude­rzy­łem twa­rzą w chod­nik, czu­jąc jak od­ry­wa mi się dolna szczę­ka i wszyst­kie myśli gdzieś wy­pa­ro­wa­ły. To­wa­rzy­szą­cy temu trzask i eks­plo­zja bia­łe­go, zim­ne­go bólu nie na­le­ża­ły do przy­jem­nych rze­czy. Dzię­ki Bogu, że mój umysł zgasł, gdy od­bi­te nieco od be­to­nu ciało (dziw­nie sprę­ży­sty jest czło­wiek, na­praw­dę, aż sam nie mogę w to uwie­rzyć) zmie­ni­ło odro­bi­ną po­zy­cję po­zwa­la­jąc szczę­ce wbić się w pod­sta­wę nosa.

Dzię­ki.

No i to by był chyba…

 

KONIEC

Mi­chał P. Lipka

Podziękowania dla Agniesi Przybysz za pomoc (KOCHAM CIĘ SŁONECZKO!!!)

Koniec

Komentarze

Czyli mamy ko­lej­ną po­śmiert­ną re­la­cję. Ostat­nio dużo się tego na­ro­bi­ło. Prze­czy­ta­łem dwie czę­ści i za­sko­czy­ło mnie za­koń­cze­nie, czyli plus dla Cie­bie. Na­pi­sa­łeś to dość lek­kim tonem, który do tej opo­wie­ści - moim zda­niem - po pro­stu nie pa­su­je.
Ale o co cho­dzi­ło z tą twa­rzą? Po co to wszyst­ko? Je­że­li miało to ja­kieś zna­cze­nie, to nie za­uwa­ży­łem. Szko­da, że tro­chę czasu mi­nę­ło odkąd wsta­wi­łeś pierw­szą część. Czy na­praw­dę warto roz­kła­dać na czę­ści krót­kie opo­wia­da­nia? Chyba nie.
Opo­wia­da­nie krót­kie i re­tro­spek­cja z li­ceum cał­ko­wi­cie nie­po­trzeb­na, jak­byś chciał na siłę zwięk­szyć ob­ję­tość tek­stu.

Wiesz pyrku, to miała być lekka hi­sto­ria czło­wie­ka, który umarł i opu­ści­ły go juz wszyst­kie pro­ble­my, stąd cały ten lekki styl. A co do twa­rzy żony to cho­dzi­ło o "omen" od­cię­cia jej głowy, tak samo jak zmia­ny w rze­czy­wi­sto­ści miały su­ge­ro­wać, że to wszyst­ko (do­cze­sny świat, że tak to okre­ślę) dla niego prze­sta­je być re­al­ny - to tylko pętla cza­so­wa, w którą wpadł po śmier­ci, a która po­wo­li za­ni­ka. Na­to­miast kwe­stia re­tro­spek­cji nie miała na celu zwięk­sze­nia ob­ję­to­ści tek­stu tylko za­pew­nie­nie chwi­lo­we­go roz­prę­że­nia i od­wle­cze­nia nieco roz­wią­za­nia fi­na­łu cz. I, a także miała sta­no­wić do­day­ek do syl­we­tek bo­ha­te­rów. Mam na­dzie­ję, że wszyt­sko jest już jasne, po­zdra­wiam.

Mnie za­koń­cze­nie też za­sko­czy­ło i po­do­ba­ło mi się. W hi­sto­rii kilka razy się zgu­bi­łam i ob­wia­niam o to dłu­gie zda­nia, w któ­rych nie­kie­dy prze­cin­ki żyją wła­snym ży­ciem. Brak twa­rzy też mnie zsta­no­wił pod wzg. tego, jak bar­dzo jest to istot­ne dla fa­bu­ły. Jak widać - bar­dzo. Za to po­do­ba­ły mi się opisy, czemu bo­ha­ter/nar­ra­tor nie widzi jej twa­rzy.
Lek­kie, w miarę łatwe i w miarę przy­jem­ne.

Nowa Fantastyka