- Opowiadanie: AlexFagus - Dwa dzbany wstydu, pięć wiader złota

Dwa dzbany wstydu, pięć wiader złota

Taaak, żyję. I wciąż łudzę się, że już nie­ba­wem zdo­łam wy­go­spo­da­ro­wać nieco czasu na przy­jem­no­ści takie jak pi­sa­nie i ko­men­to­wa­nie. Tym­cza­sem wy­grze­bu­ję to i owo z lap­to­po­wych cze­lu­ści, by nie za­po­mnieć, jaką sza­lo­ną ra­do­chę daje to, że ktoś prze­czy­ta moje wy­po­ci­ny.

W naj­now­szym Sil­ma­ri­sie można prze­czy­tać moje “Je­sien­ne cze­re­śnie”, więc stwier­dzi­łam, że to chyba dobry mo­ment, żeby na oj­czy­stym (a co!;)) por­ta­lu za­mie­ścić opo­wia­da­nie, które było opu­bli­ko­wa­ne w pierw­szym nu­me­rze. Tekst pier­wot­nie miał na­le­żeć do an­to­lo­gii “Czar­na kawka” , więc obok re­dak­cji Sil­ma­ri­sa dzię­ku­ję Jose, Reg i be­ry­lo­wi oraz współ­kaw­ko­wi­czom za wło­żo­ną weń pracę.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Dwa dzbany wstydu, pięć wiader złota

– Co to, do cięż­kiej cho­le­ry, ma być?

– Po­słusz­nie mel­du­ję – że to – jest – kawka!

– A mo­że­cie mi ła­ska­wie po­wie­dzieć, cho­rą­ży Ab'Thara, co ta kawka tu robi?

– Ta kawka – się tu – ku­ru­je – panie – po­rucz­ni­ku!

Przy­słu­chu­ją­ce­go się roz­mo­wie Gro­no­sta­ja nie­gdyś fra­po­wa­ło, czy w aka­de­miach woj­sko­wych są spe­cjal­ne ćwi­cze­nia, gdzie uczy się żoł­nier­skie­go ak­cen­tu. Ak­cen­tu, który chyba w każ­dym ję­zy­ku na Aoii – od me­lo­dyj­nej tar­kia­ny po chro­po­wa­ty do­rhiar­ski – brzmiał iden­tycz­nie. W Orlim Gnieź­dzie po­dob­nych zajęć nie­ste­ty nie pro­wa­dzo­no, a jed­nak ton głosu mło­de­go pod­ofi­ce­ra wzno­sił się i opa­dał do­kład­nie tak, jak na­ka­zy­wa­ła od­wiecz­na tra­dy­cja.

Ro­so­mak Ab'Thara stał w po­sta­wie za­sad­ni­czej – z wy­pro­sto­wa­ny­mi aż do prze­sa­dy ple­ca­mi, z prawą pię­ścią do­ty­ka­ją­cą le­we­go barku, lewym przed­ra­mie­niem na po­zio­mie lę­dź­wi oraz wzro­kiem utkwio­nym prze­pi­so­we pół­to­ra kciu­ka nad głową prze­ło­żo­ne­go. W tym miej­scu i cza­sie po­zy­cja ta, przy­naj­mniej zda­niem Gro­no­sta­ja, za­sad­ni­czo wy­glą­da­ła idio­tycz­nie. Szcze­gól­nie na tle przy­gar­bio­ne­go Szer­sze­nia.

Do­wód­ca mu­siał dojść do po­dob­nych wnio­sków, bo po­pa­trzył by­kiem na pod­ko­mend­ne­go, za­ci­snął na chwi­lę zęby, a potem za­py­tał chłod­no:

– Czy uwa­ża­cie mnie za dur­nia, cho­rą­ży?

– Uprzej­mie mel­du­ję – że nie – panie po­rucz­ni­ku! – Ro­so­mak roz­luź­nił nieco mię­śnie ple­ców, a potem spoj­rzał wprost na prze­ło­żo­ne­go. – Jest pan bar­dzo in­te­li­gent­ną osobą. Nie­zwy­kle pana sza­nu­ję i po­dzi­wiam.

Gro­no­staj, za­po­mnia­ny i nie­zau­wa­żal­ny, prze­cią­gnął się na pry­czy i przy­glą­dał re­ak­cji star­sze­go ofi­ce­ra, spo­koj­nie chru­piąc jabł­ko. W ta­kich sy­tu­acjach do­strze­gał za­le­ty swego Daru.

Do­wód­ca sku­lił się lekko pod wej­rze­niem dziw­nych, ma­la­chi­to­wych oczu. Sze­ro­ka żu­chwa za­drga­ła nie­znacz­nie, od­dech przy­spie­szył. Po­tęż­ny we­te­ran za­cho­wy­wał się jak mysz spo­strze­żo­na przez węża.

Mo­gło­by się to wy­da­wać dość za­ska­ku­ją­ce, bo Ro­so­mak wy­glą­dał ra­czej nie­po­zor­nie: na tyle niski, by kształ­to­wa­na la­ta­mi ćwi­czeń syl­wet­ka nie ro­bi­ła więk­sze­go wra­że­nia, o po­sęp­nych ry­sach twa­rzy i nie­mal pła­skim, zmiaż­dżo­nym nosie, który nada­wał wła­ści­cie­lo­wi wy­gląd pod­rzęd­ne­go rze­zi­miesz­ka. No­chal ten był pa­miąt­ką po sto­czo­nej przed laty bójce, ceną, którą przy­ja­ciel za­pła­cił za sta­nię­cie w obro­nie Gro­no­sta­ja. Jed­nak to nie braki w uro­dzie mło­dzień­ca bu­dzi­ły w in­nych nie­po­kój, a jego oczy – o nie­do­rzecz­nie wręcz zie­lo­nych tę­czów­kach, in­te­li­gent­ne i prze­ni­kli­we, które zda­wa­ły się spo­glą­dać w głąb duszy roz­mów­cy, wiecz­nie ob­ser­wu­jąc i oce­nia­jąc. Wra­że­nie owo, jak­kol­wiek nie­przy­jem­ne i nie­ra­cjo­nal­ne, w tym przy­pad­ku oka­zy­wa­ło się nie­spo­dzie­wa­nie uza­sad­nio­ne. A to dla­te­go, że Ro­so­mak był Szpe­ra­czem.

Gro­no­staj wciąż pa­mię­tał, jak przez pierw­sze de­ka­dy ich służ­by w gwar­dii po­rucz­nik kle­pał mło­dzień­ca po ple­cach, śmiał się z jego po­nu­rac­twa i chwa­lił szer­mier­cze zdol­no­ści. A potem Cie­nie zde­cy­do­wa­ły, że prze­ło­że­ni po­win­ni wie­dzieć o moż­li­wo­ściach pod­wład­ne­go. Żar­ci­ki i sztur­chań­ce za­stą­pił sta­ran­nie pie­lę­gno­wa­ny dy­stans.

Wszy­scy ba­star­dzi – wy­klę­te, po­słu­gu­ją­ce się dziw­ny­mi zdol­no­ścia­mi po­tom­stwo z mie­sza­nych związ­ków – bu­dzi­li w nor­mal­nych lu­dziach lęk i obrzy­dze­nie, lecz czy­ta­ją­cych w my­ślach Szpe­ra­czy nie­na­wi­dzo­no naj­moc­niej. W końcu każdy skry­wa ja­kieś grzesz­ki.

Od nie­mal dzie­się­ciu lat armia re­kru­to­wa­ła oca­lo­ne od stosu kun­dle. I mimo że do­ce­nia­no prze­wa­gę, jaką mogli za­pew­nić oj­czyź­nie Ob­da­rze­ni, lu­dziom trud­no było po­ko­nać głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ny wstręt.

Wresz­cie do­wód­ca od­wró­cił głowę i od­chrząk­nął.

– W sumie to do­brze, że macie ja­kieś hobby, Ab'Thara. Pil­nuj­cie tylko tego pta­szy­ska. Niech nie zasra po­ło­wy ko­szar. I za­mel­duj­cie się u mnie z sa­me­go rana.

– Tak jest – panie po­rucz­ni­ku!

Ofi­cer, z osten­ta­cyj­ną god­no­ścią, ru­szył ku drzwiom. Ro­so­mak i Szer­szeń stali na bacz­ność, póki prze­ło­żo­ny nie opu­ścił po­miesz­cze­nia.

– Coś szyb­ko wam po­szło – oznaj­mił gło­śno Gro­no­staj. Spo­dzie­wał się, że pro­wa­dzo­ne przez przy­ja­ciół prze­słu­cha­nie po­trwa znacz­nie dłu­żej. – Gość zmiękł, jak tylko zo­ba­czył na­rzę­dzia tor­tur?

Z sa­tys­fak­cją za­uwa­żył, że za­sko­czo­ny Szer­szeń aż wzdry­gnął się z wra­że­nia. Gro­no­staj rzu­cił w chło­pa­ka reszt­ką jabł­ka, lecz ten zdo­łał już dojść do sie­bie i odbił Darem zmie­rza­ją­cy w kie­run­ku twa­rzy po­cisk. Ogry­zek pla­snął o pod­ło­gę. Zdol­ność mło­ko­sa do ma­ni­pu­lo­wa­nia ru­chem przed­mio­tów była tylko ciut mniej iry­tu­ją­ca niż jego im­pul­syw­ny cha­rak­ter.

– Nie mu­sie­li­śmy go nawet spe­cjal­nie stra­szyć – mruk­nął Szer­szeń, wcho­dząc w głąb kwa­te­ry i pró­bu­jąc unik­nąć ko­li­zji z ży­ran­do­lem. Pół­dor­hiar, choć li­czył do­pie­ro pięt­na­ście lat, osią­gnął już nie­mal czte­ry kroki wzro­stu. W cia­snym po­miesz­cze­niu przy­po­mi­nał ogrom­ne­go, ry­że­go ko­cu­ra uwię­zio­ne­go w domku dla lalek. – Wy­star­czy­ło, że nasz pięk­niś się uśmiech­nął.

– Wiesz jak jest – wes­tchnął po­nu­ro Ro­so­mak – jeden rzut oka na tę buźkę na­jem­ne­go opry­cha i klien­ci za­czy­na­ją my­śleć o tym, co chcie­li­by ukryć. – Do­strzegł roz­sma­ro­wa­ny na pod­ło­dze owoc i zer­k­nął z za­że­no­wa­niem na Gro­no­sta­ja. – Po­sprzą­taj to, Edve­nie. Pro­szę, chło­pa­ki, nie rób­cie tutaj chle­wu.

Gro­no­sta­ja de­ner­wo­wa­ło, że przy­ja­ciel upar­cie używa jego pierw­sze­go imie­nia. Wła­ści­wie po­wi­nien już dawno do tego przy­wyk­nąć – chło­pak usi­ło­wał mu mat­ko­wać od kiedy kilka lat temu po­zna­li się w aka­de­mii w Orlim Gnieź­dzie. Oczy­wi­ście przy­jem­nie było po­sia­dać sa­mo­zwań­cze­go star­sze­go brata, przed któ­rym nie mu­sia­ło się ukry­wać po­cho­dze­nia oraz zdol­no­ści i który był gotów bro­nić bli­skich z gra­cją roz­ju­szo­ne­go niedź­wie­dzia. Oczy­wi­ście, że ta na­do­pie­kuń­czość stała się mniej uciąż­li­wa, odkąd do aka­de­mii przy­ję­to Szer­sze­nia, na któ­re­go Ro­so­mak prze­lał część swego kwo­cze­go in­stynk­tu. Oczy­wi­ście to­wa­rzy­stwo in­nych mie­szań­ców ni­we­lo­wa­ło uczu­cie wy­ob­co­wa­nia i ho­do­wa­ny od dzie­ciń­stwa wstręt do wła­snej od­mien­no­ści. Tyle że żadna z tych oczy­wi­sto­ści nie zmniej­sza­ła roz­draż­nie­nia, które bu­dził w Gro­no­sta­ju men­tor­ski ton kom­pa­na.

Skrzy­wił się. Już miał rzu­cić ką­śli­wą uwagę na temat pta­sich gó­wie­nek zdo­bią­cych biur­ko, lecz ugryzł się w język.

Kawka ska­ka­ła we­so­ło po pul­pi­cie, ple­go­cząc i wy­ma­chu­jąc zdro­wym skrzy­dłem. Gdy Ro­so­mak po­ło­żył dłoń na bla­cie, pta­szy­sko nie­zgrab­nie wdra­pa­ło się na ramię ba­star­da. Ten uśmiech­nął się cie­pło, co dla po­stron­nych wy­glą­da­ło jak mina chłop­ca szy­ku­ją­ce­go się do wy­rwa­nia musz­ce nóżek. Nic bar­dziej myl­ne­go – Ro­so­mak nie skrzyw­dził­by żywej isto­ty. No, chyba że cho­dzi­ło o taką ob­da­rzo­ną ro­zu­mem.

– Witaj, Tillo. – Męż­czy­zna po­dra­pał pu­pil­kę po karku i wyjął z kie­sze­ni za­wi­nię­ty w lnia­ną chu­s­tecz­kę ka­wa­łek twa­ro­gu. – No, jedz, ma­lut­ka. Jesz­cze kilka dni i spraw­dzi­my, czy dasz radę latać.

– I my­ślisz, że to czar­ne pa­skudz­two wy­nie­sie się stąd po tym, jak je oswo­iłeś? – Gro­no­staj nie krył scep­ty­cy­zmu.

W ma­la­chi­to­wych oczach bły­snę­ło coś na kształt roz­ba­wie­nia.

– Zdo­ła­łem ją uspo­ko­ić, gdy ranna sza­la­ła ze stra­chu. Na­praw­dę uwa­żasz, że nie uda mi się wbić w jej ptasi móż­dżek lęku przed ludź­mi? – Ro­so­mak prze­krzy­wił głowę, nie­mal w iden­tycz­ny spo­sób co kawka. – I nie martw się. Zaraz prze­trę biur­ko.

Gro­no­staj wsu­nął palec w pięść, w obe­lży­wym ge­ście. Chrza­nić Szpe­ra­czy! – po­my­ślał. Nie cier­piał, gdy grze­ba­no w jego gło­wie.

– Ktoś tu jest za­zdro­sny, nie są­dzisz, Tillo? – wtrą­cił się Szer­szeń. – Komuś nie po­do­ba się, że prze­stał być naj­ład­niej­szą czar­nul­ką w oko­li­cy. No, ślicz­not­ko, chodź do wujka. – Przy­sta­wił przed­ra­mię do barku przy­ja­cie­la, a kawka ocho­czo prze­sko­czy­ła na nową grzę­dę. – Kto jest grzecz­ną pta­szy­ną? Tilla jest grzecz­ną pta­szy­ną! Moja ko­cha­na! Wujek przy­niósł coś dla cie­bie…

Gro­no­staj wes­tchnął cięż­ko, spo­glą­da­jąc na pa­pla­ją­ce­go ni­czym upo­śle­dzo­ne dziec­ko dry­bla­sa. Zwłasz­cza że ten wy­do­był, Je­dy­ny wie skąd, skraw­ki sło­ni­ny i trzy­ma­jąc je w zę­bach, kar­mił za­chwy­co­ną kawkę.

– Weź, kuźwa, prze­stań! To obrzy­dli­we! – wark­nął, tłu­miąc w sobie chęć przy­ło­że­nia Szer­sze­nio­wi czymś cięż­kim. Prze­moc fi­zycz­na wobec te­le­ki­ne­ty i tak za­wsze mi­ja­ła się z celem.

– Sam je­steś obrzy­dli­wy – burk­nął ura­żo­ny chło­pak, wy­pluw­szy ostat­ni kęs sadła na dłoń.

Tilla nie po­gar­dzi­ła i tym po­czę­stun­kiem. Wiel­ko­lud z żalem od­sta­wił ptaka na pul­pit.

– Chyba czas się zbie­rać. Pa­no­wie pod­ofi­ce­ro­wie wy­ba­czą, plebs musi spać we wspól­nej sali. Ka­pral Rot­mag od­mel­do­wu­je się! – Ude­rzył pię­ścią w pierś. A że nie mógł się wy­pro­sto­wać, nie tłu­kąc przy tym głową o po­wa­łę, sa­lu­to­wa­nie nie wy­glą­da­ło zbyt prze­ko­nu­ją­co.

– Spo­cznij – po­wie­dział ła­god­nie Ro­so­mak. – Do­bra­noc, Szer­sze­niu.

Po­cze­kał, aż chło­pak opu­ści kwa­te­rę, i zwró­cił się do Gro­no­sta­ja:

– Ostat­nio cią­gle cho­dzisz stru­ty. Coś cię gry­zie. To przez jego przy­jazd.

Nor­mal­na osoba za­ak­cen­to­wa­ła­by py­ta­nie, ot, choć­by z kur­tu­azji, ale nie Pan Wszech­wie­dzą­cy. Gro­no­staj cza­sem wąt­pił w ce­lo­wość roz­mów z przy­ja­cie­lem.

– Nie cho­dzi o to – mruk­nął. – Wiesz prze­cież, że tę­sk­ni­łem za gów­nia­rzem. To, że się ze smar­ka­czem dro­czę, nie zmie­nia faktu, że jest dla mnie jak młod­szy brat. Cho­dzi ra­czej o przy­czy­nę, dla któ­rej zna­lazł się w sto­li­cy. Nor­mal­nie gwar­dia nie przy­ję­ła­by w swe sze­re­gi na­sto­let­nie­go żół­to­dzio­ba. A to ozna­cza jedno: szy­ku­je się wojna.

 

***

 

Obu­dził się, czu­jąc, że jest ob­ser­wo­wa­ny.

Ro­so­mak mu­siał przed świ­tem sta­wić się u po­rucz­ni­ka, więc Gro­no­staj po­wi­nien zo­stać na kwa­te­rze sam. Jed­nak iry­tu­ją­ce wra­że­nie nie chcia­ło znik­nąć. Otwo­rzył jedno oko i do­strzegł przy­glą­da­ją­cą się mu z uwagą Tillę. Ode­tchnął z ulgą i już miał się prze­wró­cić na drugi bok, gdy usły­szał:

– Dzień dobry, sier­żan­cie. Ufam, iż mie­li­ście przy­jem­ny sen.

Głos był pięk­ny, głę­bo­ki, na wskroś nie­wie­ści. Ak­sa­mit­ny ni­czym fu­ter­ko tar­kij­skie­go kota. A jed­nak męż­czy­zna czuł, jak na jego brzmie­nie krew krzep­nie mu w ży­łach.

Ze­rwał się z pry­czy.

– Co ty tutaj ro­bisz?

Ko­bie­ta pta­sim ru­chem prze­krzy­wi­ła głowę. Z się­ga­ją­cy­mi ra­mion sza­ry­mi wło­sa­mi, ubra­na w pro­sty, czar­ny mun­dur oraz płaszcz z kap­tu­rem, wy­glą­da­ła jak prze­ro­śnię­ta kawka. A ra­czej: wy­glą­da­ła­by, gdyby nie skry­wa­ją­ca twarz maska, sty­li­zo­wa­na na pysk pan­te­ry.

– Co ja tutaj robię? – po­wtó­rzy­ła słod­ko, a potem spo­waż­nia­ła: – To w taki spo­sób zwra­ca­cie się do star­szej szar­żą?! Bacz­ność, sier­żan­cie! I, na Ośmio­ro, za­wiń­cie się w koc. Nie mam ocho­ty oglą­dać wa­sze­go try­bu­tu dla wscho­dzą­ce­go słoń­ca.

Gro­no­staj spą­so­wiał. Roz­pacz­li­wie sta­rał się utrzy­mać pled, jed­no­cze­śnie od­da­jąc ho­no­ry prze­ło­żo­nej.

– Czo­łem, żoł­nie­rzu – szep­nę­ła za­lot­nie Pan­te­ra, kar­miąc Tillę ka­wał­ka­mi bisz­kop­tów.

– Czo­łem, pani major! – za­wo­łał, roz­wa­ża­jąc, czemu przy­wód­czy­ni Katów nosi ze sobą ciast­ka.

– Spo­cznij­cie, sier­żan­cie – ze­zwo­li­ła ła­ska­wie.

Usiadł na pry­czy i przy­glą­dał się nie­spo­dzie­wa­ne­mu go­ścio­wi.

Sze­fo­wa Sek­cji Eg­ze­ku­cyj­nej Mi­ni­ster­stwa In­for­ma­cji była drob­ną, nie­po­zor­ną osób­ką. Gdyby nie tembr głosu, mo­gła­by ucho­dzić za dziew­czyn­kę. Przy­naj­mniej tak się Gro­no­sta­jo­wi wy­da­wa­ło, bo nigdy nie wi­dział twa­rzy zwierzch­nicz­ki. Lecz ba­star­dzi zwy­kle nie wy­glą­da­li na swój wiek, a Pan­te­ra – o czym nie­wie­lu wie­dzia­ło – za­li­cza­ła się do Ob­da­rzo­nych.

– Czemu za­wdzię­czam wi­zy­tę, pani major?

– Kło­po­tom, sier­żan­cie, jak zwy­kle kło­po­tom. – Skry­to­bój­czy­ni pod­su­nę­ła pta­ko­wi na­stęp­ny sma­ko­łyk. Na­po­tkaw­szy po­dejrz­li­wy wzrok Gro­no­sta­ja, za­chi­cho­ta­ła. – Nie martw się, nie otru­ję two­jej pu­pil­ki. Nigdy nie skrzyw­dzi­ła­bym zwie­rząt­ka. Wra­ca­jąc do ostat­nie­go py­ta­nia: wy­buch wojny z Mar­ke­nem jest coraz bar­dziej praw­do­po­dob­ny i król zde­cy­do­wał się za­wrzeć so­jusz z Mątwą.

Nawet nie pró­bo­wał kryć zdzi­wie­nia. Gil­dia, na któ­rej czele stał Szczur Ab'Tal­lach, od lat trzę­sła pod­ziem­nym świat­kiem tej czę­ści Aoii. W ostat­nich la­tach, dzię­ki do­brym ukła­dom mię­dzy jej mi­strzem a księ­ciem Ko­ti­kiem, na­miest­ni­kiem naj­więk­szej z ter­rań­skich pro­win­cji, oraz nie­spo­koj­nej sy­tu­acji w kraju, coraz więk­sza część do­cho­dów Mątwy po­cho­dzi­ła z le­gal­nych lub pół­le­gal­nych źró­deł. Co nie zmie­nia­ło faktu, że była to nadal or­ga­ni­za­cja prze­stęp­cza.

– Och, nie patrz tak – wes­tchnę­ła Pan­te­ra. – Na­praw­dę nie mamy wyj­ścia: po­trze­bu­je­my ich za­so­bów i in­for­ma­cji. Zda­je­my sobie spra­wę, że to nie to­wa­rzy­stwo do­bro­czyn­ne. Szczur żąda amne­stii dla swo­ich ludzi, ty­tu­łu szla­chec­kie­go i mo­no­po­lu na han­del opium. Nic, czego nie da­li­by­śmy rady prze­łknąć. Jak w sta­rym przy­sło­wiu: dwa dzba­ny wsty­du, pięć wia­der złota… Och, i jesz­cze jeden dro­biazg. Dziew­czy­na.

Gro­no­staj wes­tchnął. Za­czy­na­ło się.

Major za­bęb­ni­ła pal­ca­mi o blat. No­si­ła czar­ne, skó­rza­ne rę­ka­wicz­ki, zbyt grube na tę porę roku.

– Jako dziec­ko na­le­ża­łeś do Mątwy, czyż nie, Edve­nie? Cho­wa­łeś się z cór­ka­mi Szczu­ra. Pa­mię­tasz Kawkę?

Pa­mię­tał. Oczy­wi­ście, że pa­mię­tał. Nie za­po­mi­na się swo­jej pierw­szej mi­ło­ści, nawet ta­kiej, którą czuło się, mając osiem lat.

Star­sza z la­to­ro­śli Ge­ne­ra­ła po­cząt­ko­wo wy­da­wa­ła się Gro­no­sta­jo­wi uoso­bie­niem nudy. Za­wsze grzecz­na, ucze­sa­na, dys­tyn­go­wa­na. Cał­ko­wi­te prze­ci­wień­stwo młod­szej, roz­hu­ka­nej Sroki. Lecz z bie­giem czasu chło­piec wszyst­kie wady kru­czo­wło­sej pa­nien­ki za­czął po­strze­gać jako za­le­ty i ob­da­rzył ją ci­chym, acz bez­gra­nicz­nym uwiel­bie­niem. Kawka… jego zło­dziej­ska księż­nicz­ka, rów­nie bli­ska, co nie­osią­gal­na.

– Czego od niej chcesz? – wark­nął, po czym ugryzł się w język i dodał: – Pani major…

– Ja? Zu­peł­nie nic – oznaj­mi­ła nie­win­nie skry­to­bój­czy­ni. – Za to tatuś strasz­nie za nią tę­sk­ni. Szczur tak długo szu­kał od­po­wied­niej par­tii dla có­recz­ki, że Kawce znu­dzi­ło się sta­ro­pa­nień­stwo i ucie­kła z Verny w to­wa­rzy­stwie min­stre­la, nie­ja­kie­go Za­ga­nia­cza. Ty­po­we, nie­praw­daż? We­dług na­szych źró­deł są tutaj, w Gon­na­rze. Znajdź­cie ich dla mnie, sier­żan­cie. To chyba nie­zbyt trud­ne za­da­nie dla kogoś z wa­szy­mi zdol­no­ścia­mi, zwłasz­cza w asy­ście Szpe­ra­cza. Otrzy­ma­cie od­po­wied­nie fun­du­sze i prze­pust­ki na pół de­ka­dy – dla pana, sier­żan­cie, i dla pań­skie­go druha.

Gro­no­staj za­ci­snął zęby. Spra­wa śmier­dzia­ła na ligę.

– A jeśli od­mó­wię?

– Co ta­kie­go? – Ko­bie­ta nie­mal za­krztu­si­ła się wła­sną śliną.

Za­zwy­czaj jego roz­mo­wy z prze­ło­żo­ną od­sta­wa­ły nieco od woj­sko­we­go drylu. Pan­te­ra ce­cho­wa­ła się nie­ty­po­wym dla człon­ków taj­nych służb ga­dul­stwem i po­błaż­li­wo­ścią. Gro­no­staj nie wie­dział, czy wy­ni­ka­ło to z po­czu­cia so­li­dar­no­ści z innym przed­sta­wi­cie­lem ba­star­dzie­go rodu, czy też major po pro­stu lu­bi­ła tembr wła­sne­go głosu. Wcze­śniej nie­jed­no­krot­nie za­sta­na­wiał się, jak da­le­ko mu­siał­by się po­su­nąć, żeby wy­trą­cić drob­ną skry­to­bój­czy­nię z rów­no­wa­gi. I chyba wła­śnie mu się udało.

Mimo to po­wtó­rzył cicho:

– Co się sta­nie, jeśli od­mó­wię?

Ko­bie­ta ze­sztyw­nia­ła, twarz w ko­ciej masce zwró­ci­ła w stro­nę okna. Przez chwi­lę mil­cza­ła, po­zwa­la­jąc Tilli wy­dzio­by­wać okru­chy bisz­kop­tu z dłoni. Wresz­cie spo­koj­nie oznaj­mi­ła:

– To nie jest proś­ba ani ofer­ta. To roz­kaz, sier­żan­cie. Pora, byś uświa­do­mił sobie wła­sną po­zy­cję, kun­del­ku. Twe życie na­le­ży do Cieni. Sta­no­wisz wła­sność króla, po­dob­nie jak twoi przy­ja­cie­le. Więc nie myl mojej do­bro­dusz­no­ści ze sła­bo­ścią, bo to dzię­ki mnie wasza trój­ka cie­szy się jaką taką swo­bo­dą i spo­ko­jem. My­ślisz, że po­ra­dzi­cie sobie bez wspar­cia i ochro­ny? Nie bądź głup­cem, Gro­no­sta­ju.

Zmie­szał się. Nie mógł sobie po­zwo­lić na zra­że­nie ich pro­tek­tor­ki.

– Pro­szę wy­ba­czyć moją zu­chwa­łość, pani major. Obie­cu­ję, że to się nie po­wtó­rzy. Zro­bię wszyst­ko, co w mej mocy, by wy­ko­nać roz­kaz.

Pan­te­ra je­dy­nie ski­nę­ła głową i zer­k­nę­ła na ska­czą­cą po pul­pi­cie kawkę.

– Uro­cza – za­uwa­ży­ła cie­pło. – Na­le­ży do cie­bie?

– Nie. Ro­so­mak przy­wlekł tu to pta­szy­sko.

– Na­praw­dę? – W gło­sie skry­to­bój­czy­ni brzmia­ła za­chłan­ność i skry­wa­ny smu­tek.

Dziew­czy­na już wcze­śniej dziw­nie re­ago­wa­ła na wzmian­ki o jego przy­ja­cie­lu. Gro­no­sta­ja fra­po­wa­ło, co może łą­czyć tę dwój­kę, lecz Ro­so­mak upie­rał się, że nie zna żad­nej ba­stard­ki pa­su­ją­cej choć odro­bi­nę do opisu pani major.

Zdję­ła rę­ka­wicz­kę i po­ło­ży­ła dłoń na pta­sim grzbie­cie. Tilla za­mar­ła. Ko­bie­ta i kawka trwa­ły bez ruchu przez dłuż­szą chwi­lę. Wy­glą­da­ły jak rzeź­ba z ob­sy­dia­nu.

Gro­no­sta­jo­wi zu­peł­nie się to nie po­do­ba­ło. Miał ocho­tę za­pro­te­sto­wać, lecz wolał unik­nąć nie­sub­or­dy­na­cji.

Wresz­cie Tilla za­ple­go­ta­ła ner­wo­wo, a Pan­te­ra cof­nę­ła rękę.

– Cóż, pora na mnie – po­wie­dzia­ła, wsta­jąc. – Po­sła­niec do­star­czy wam nie­zbęd­ne środ­ki.

– A w jaki spo­sób mam za­mel­do­wać wy­ko­na­nie za­da­nia, pani major?

– Wy­star­czy, że znaj­dzie­cie się w po­bli­żu Kawki za pięć dni o pół­no­cy. Od­szu­kam was. Dla ta­kich jak ja Ro­so­mak jest ni­czym po­chod­nia wśród mro­ków nocy. – Za­trzy­ma­ła się przed drzwia­mi. – Ach, i bła­gam, nie an­ga­żuj­cie w tę spra­wę Szer­sze­nia. Wta­jem­ni­cza­nie go w misję wy­ma­ga­ją­cą dys­kre­cji to jak za­kwa­te­ro­wa­nie nie­rząd­ni­cy w mę­skim klasz­to­rze. Do zo­ba­cze­nia, sier­żan­cie.

 

***

 

– Ład­niut­ka – orzekł Ro­so­mak, spo­glą­da­jąc na do­rę­czo­ną pół wach­ty wcze­śniej, wraz z miesz­kiem monet i ak­ta­mi Za­ga­nia­cza, mi­nia­tu­rę.

Por­tret przed­sta­wiał bla­do­li­cą bru­net­kę o re­gu­lar­nych ry­sach twa­rzy, ustach w kształ­cie serca i wiel­kich oczach barwy bu­rzo­we­go nieba. O ile ma­la­rza nie po­nio­sła wy­obraź­nia, Kawka wy­ro­sła na skoń­czo­ną pięk­ność.

– Masz po­mysł, gdzie jej szu­kać, Ed? Gon­na­ra to spore mia­sto. Jeśli przyj­dzie mi wy­grze­by­wać in­for­ma­cje z głowy każ­de­go prze­chod­nia, to prę­dzej zwa­riu­ję, niż od­naj­dzie­my zgubę.

Gro­no­staj wes­tchnął i prze­cią­gnął oseł­ką wzdłuż głow­ni mie­cza. Lubił ostrzyć broń – za­wsze go to od­prę­ża­ło. I przy­jem­nie iry­to­wa­ło przy­ja­cie­la.

– Nie bę­dzie tak źle. Z góry mo­że­my od­rzu­cić Sło­mo­wi­sko: tam nawet mysz nie pierd­nie bez wie­dzy Mątwy. Wy­so­kie Mia­sto też nie wcho­dzi w grę. Pro­po­nu­ję za­cząć od Sta­re­go Targu lub Ko­zie­go Portu, ulu­bio­nych dziel­nic graj­ków, ku­gla­rzy i tym po­dob­nej ho­ło­ty.

– Tylko ostat­ni idio­ta pró­bo­wał­by…

– Ge­niu­szem nasz pta­szek ra­czej nie jest – prze­rwał przy­ja­cie­lo­wi. – Je­dy­nie zu­peł­ny dureń od­wa­żył­by się upro­wa­dzić córkę Szczu­ra. Zresz­tą, jeśli nawet nasz sło­wi­czek ma dość oleju w gło­wie, by nie po­ka­zy­wać się pu­blicz­nie, to pew­nie spo­tka­my tam kogoś, kto zna kry­jów­kę pie­śnia­rza.

 

***

 

Po­szu­ki­wa­nia nie prze­bie­ga­ły tak spraw­nie, jak ży­czył­by sobie Gro­no­staj.

Przez trzy dni krę­ci­li się z Ro­so­ma­kiem po sto­łecz­nych pla­cach i karcz­mach, pijąc piwo, słu­cha­jąc roz­mów oraz oglą­da­jąc po­pi­sy śpie­wa­ków i akro­ba­tów. Bez­owoc­nie. Ani w mod­nych lo­ka­lach, ani w po­dej­rza­nych za­uł­kach, ani nawet w umy­słach obe­rży­stów i ko­me­dian­tów nie na­tra­fi­li na choć­by ślad za­ko­cha­nych.

Po­przed­nie­go wie­czo­ra, w akcie de­spe­ra­cji, Ed za­cią­gnął przy­ja­cie­la do jed­ne­go z po­pu­lar­niej­szych za­mtu­zów, co sta­no­wi­ło nie lada wy­zwa­nie, gdyż Ro­so­mak do płat­nej mi­ło­ści pod­cho­dził jak do jazdy nago na je­żo­zwie­rzu. Gro­no­staj zu­peł­nie nie ro­zu­miał obiek­cji kom­pa­na, pa­pla­ją­ce­go o top­nie­niu osłon, wtór­nych za­ha­mo­wa­niach czy obrzy­dze­niu to­wa­rzy­szą­cym cu­dzym fan­ta­zjom. Ed lubił ko­bie­ty, a ko­bie­ty lu­bi­ły jego. Z czar­ny­mi ocza­mi, ciem­ny­mi wło­sa­mi i nie­mal dziew­czę­cą urodą, po­do­bał się płci pięk­nej. A fi­nan­so­we wspo­ma­ga­nie, za­fun­do­wa­ne przez Pan­te­rę, uczy­ni­ło ostat­nią noc do­praw­dy nie­za­po­mnia­ną.

I zu­peł­nie bez­pro­duk­tyw­ną, jeśli cho­dzi­ło o zle­co­ne za­da­nie.

Przez to mu­siał uże­rać się z ma­ru­dzą­cym Ro­so­ma­kiem i Szer­sze­niem ob­ra­żo­nym o wy­łą­cze­nie go z tej jakże atrak­cyj­nej misji oraz Po­rucz­ni­kiem, zi­ry­to­wa­nym chwi­lo­wym uszczu­ple­niem kadry ofi­cer­skiej. O ile do­wód­ca na sa­me­go Gro­no­sta­ja zwy­kle nie zwra­cał uwagi i jego cią­głe ab­sen­cje uwa­żał za normę, uzna­jąc, że obec­ność człon­ka Cieni w kom­pa­nii ma na­tu­rę je­dy­nie for­mal­ną, o tyle an­ga­żo­wa­nie Ro­so­ma­ka w dzia­ła­nia wy­wia­du wy­raź­nie prze­ło­żo­ne­go ro­ze­źli­ło.

Jed­nak ran­kiem, gdy ba­star­dzi jedli późne śnia­da­nie w knaj­pie o wdzięcz­nej, choć ra­czej nie­prze­my­śla­nej, na­zwie „Pod Koń­skim Ogo­nem”, przy­ja­ciel szturch­nął Gro­no­sta­ja w bok.

– Ed, wi­dzisz tego idio­tę w kącie karcz­my? Z kap­tu­rem na łbie, kiep­skim szty­le­tem na stole i fajką w zę­bach?

– Min­strel?

– Oczy­wi­ście, że min­strel! – syk­nął ner­wo­wo Ro­so­mak. – Prze­cież nikt zdrów na umy­śle nie śnia­da w kap­tu­rze! Nie­ste­ty to nie Za­ga­niacz, ale wie, gdzie tam­ten się znaj­du­je. I – cze­kaj na naj­lep­sze – wła­śnie się do niego wy­bie­ra. Wy­star­czy dur­nia śle­dzić, a za­pro­wa­dzi nas wprost do za­du­rzo­nej parki.

– Po­waż­nie?! – szep­nął ura­do­wa­ny.

– Po­waż­nie. Tylko, Ed… Nie masz ocho­ty mnie ca­ło­wać. Wierz mi, na­praw­dę tego nie chcesz.

 

***

 

Gro­no­staj wziął ze stra­ga­nu jabł­ko i po­ło­żył asa na dłoni prze­kup­ki. Nie­wia­sta ga­pi­ła się chwi­lę na mie­dzia­ną mo­ne­tę, po­pra­wi­ła cze­pek, a potem scho­wa­ła pie­nią­żek do kiesy. Lu­dzie nie lu­bi­li długo za­sta­na­wiać się nad nie­wy­tłu­ma­czal­nym.

Po­dą­żał śla­dem za­kap­tu­rzo­nej po­sta­ci, chru­piąc owoc i la­wi­ru­jąc mię­dzy prze­chod­nia­mi. Z po­li­to­wa­niem spo­glą­dał na prze­my­ka­ją­ce­go w cie­niu bu­dyn­ków min­stre­la. Był pe­wien, iż ten nie zo­rien­to­wał­by się, że ma ogon, nawet gdyby Ed nie uży­wał Daru. Jed­nak Gro­no­staj nie na­le­żał do mi­ło­śni­ków si­ka­nia pod wiatr i uni­kał zbęd­nej bra­wu­ry.

Z tego po­wo­du nie zgo­dził się na to­wa­rzy­stwo Ro­so­ma­ka. Gęba przy­ja­cie­la zwy­kle przy­cią­ga­ła uwagę, a przy tym miał on w chwi­lach za­gro­że­nia brzyd­ki zwy­czaj od­rzu­ca­nia wro­dzo­nej in­te­li­gen­cji i dą­że­nia ku czy­sto si­ło­wym roz­wią­za­niom. Zaś Gro­no­staj nadal wie­rzył, że zdoła za­ła­twić spra­wę za po­mo­cą dy­plo­ma­cji. Kawka za­wsze była taką roz­sąd­ną dziew­czy­ną.

Wresz­cie gra­jek za­trzy­mał się przed drzwia­mi jed­nej z ka­mie­nic, po­roz­glą­dał się bo­jaź­li­wie, przy­cią­ga­jąc za­cie­ka­wio­ne spoj­rze­nia mi­ja­ją­cych go miesz­czan, na­cią­gnął kap­tur głę­biej na twarz i wy­stu­kał ko­łat­ką jakiś skom­pli­ko­wa­ny rytm.

– Nie no, to jakaś kpina! – mruk­nął sto­ją­cy za ple­ca­mi pie­śnia­rza Gro­no­staj.

Mu­siał przy­znać, że bez mi­mo­wol­ne­go prze­wod­ni­ka ra­czej by w to miej­sce nie tra­fił.

Gmach miał sze­ro­ką, bo­ga­to zdo­bio­ną fa­sa­dę i naj­wy­raź­niej na­le­żał do za­moż­ne­go kupca – bła­wat­ni­ka, jeśli są­dzić po gmer­ku.

Mała Farna sta­no­wi­ła dziel­ni­cę bo­ga­tą, rze­mieśl­ni­czą, za­miesz­ka­łą głów­nie przez przy­by­szów zza Zie­lo­ne­go Morza. Gro­no­staj, pro­wa­dząc po­szu­ki­wa­nia Kawki i jej ko­cha­sia, wcze­śniej nawet nie brał tej czę­ści sto­li­cy pod uwagę.

Wresz­cie drzwi uchy­li­ły się. Min­strel wśli­zgnął się do wnę­trza bu­dyn­ku, a Gro­no­staj po­dą­żył jego śla­dem.

– Witaj, bra­cie! – za­wo­łał młody, nie­bie­sko­oki blon­dyn, ob­ści­sku­jąc lę­kli­we­go go­ścia. – I jak? Udało ci się za­ła­twić trans­port do La­ara­ry?

– Nie­ste­ty, prze­myt­ni­cy kręcą no­sa­mi, jakby cho­dzi­ło co naj­mniej o wy­wie­zie­nie z mia­sta kró­lo­wej Ła­bę­dzi­cy. – Przy­bysz zdjął wresz­cie pe­le­ry­nę. Na jego chu­dej, ozdo­bio­nej cien­ki­mi wą­si­ka­mi twa­rzy ma­lo­wa­ło się zmar­twie­nie. – Zro­zum, Za­ga­nia­czu, stary twej ślicz­not­ki ponoć trzy­ma z Mątwą.

– Och, jakby aku­rat Mątwa przej­mo­wa­ła się ja­kimś tłu­stym, głu­pim jak but kra­ma­rzem! – żach­nął się mło­dzian. – Prze­klę­te tchó­rze!

– Nie­zła chat­ka. – En­tu­zja­sta kap­tu­rów ro­zej­rzał się po wy­twor­nie urzą­dzo­nym holu. – Czyja?

– Straż­nik mej lubej po­zo­sta­je – Za­ga­niacz skrzy­wił się lekko – w za­ży­łych sto­sun­kach z tu­tej­szym go­spo­da­rzem.

– Aaa… A gdzie pięk­na pani?

– W kom­na­cie na pię­trze, ha­ftu­je. Po­wie­dzia­ła, że wsty­dzi się ob­cych. Jak­byś ty był obcym, kam­ra­cie!

– Ko­bie­ty! – wes­tchnął gość, a chło­pak po­ki­wał smut­no głową.

Gro­no­staj po­sta­no­wił opu­ścić bo­le­ją­cych nad wa­da­mi płci pięk­nej min­stre­li i bez­sze­lest­nie wbiegł po scho­dach. Zza otwar­tych na oścież drzwi do­bie­ga­ło ciche nu­ce­nie. Roz­po­znał me­lo­dię „La­men­tu Kani” i po­dą­żył jej śla­dem.

Dziew­czy­na sie­dzia­ła przy biur­ku, sko­sem do wej­ścia, więc mógł swo­bod­nie po­dzi­wiać jej pro­fil. He­ba­no­we, lekko fa­lu­ją­ce włosy, ozdo­bio­ne cie­niut­kim sznu­rem pereł, opa­da­ły na ra­mio­na ni­czym je­dwab­ny płaszcz. Ocie­nio­ne fi­ran­ką rzęs, sza­ro­nie­bie­skie oczy pa­trzy­ły w dal. Dło­nie zło­ży­ła na ko­la­nach, pod bla­tem. U jej stóp leżał po­rzu­co­ny tam­bo­rek z nie­do­koń­czo­ną ro­bót­ką. Cięż­ka, od­cię­ta pod biu­stem suk­nia z ciem­no­zie­lo­ne­go ak­sa­mi­tu pod­kre­śla­ła kru­chość no­szą­cej ją panny.

Gro­no­staj wstrzy­mał od­dech i prze­łknął ślinę. Nie wie­rzył, że można po tylu la­tach wciąż czuć tę samą, szcze­nię­co głu­pią fa­scy­na­cję, lecz sza­le­ją­ce w pier­si serce ra­czej nie po­dzie­la­ło jego uprze­dzeń.

– Pa­mię­tasz mnie, panno Kawko? – wy­chry­piał zde­ner­wo­wa­ny, tłu­miąc Dar.

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na ba­star­da i uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie.

– Oczy­wi­ście, panie Kruku – oznaj­mi­ła, mie­rząc do niego z trzy­ma­nej dotąd na ko­la­nach kuszy.

 

***

 

– Cze­ka­łam na cie­bie, Tro­pi­cie­lu. Jak znaj­du­jesz tę małą nie­spo­dzian… – Dziew­czy­na nagle prze­rwa­ła, przyj­rzaw­szy się in­tru­zo­wi. Za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi i wy­dę­ła kar­mi­no­we ustecz­ka. – Nie je­steś Kru­kiem.

– Nie – przy­znał. – Mam na imię…

– Ed! – za­wo­ła­ła ura­do­wa­na. – To ty, praw­da? Ale wy­ro­słeś, dzie­cia­ku! Nic dziw­ne­go, że po­my­li­łam cię z na­szym Tro­pi­cie­lem: nie­zwy­kle go przy­po­mi­nasz.

Gro­no­staj spo­chmur­niał. Cza­sem od­no­sił wra­że­nie, że dla ludzi wszy­scy pół­dra­cy wy­glą­da­ją po­dob­nie.

Ed miał mie­sza­ne uczu­cia. Z jed­nej stro­ny cie­szył się, że Kawka go roz­po­zna­ła, z dru­giej – cie­szył­by się bar­dziej, gdyby prze­sta­ła weń ce­lo­wać.

– Prze­pra­szam, ale czy mo­gła­byś odło­żyć broń? Trud­no roz­ma­wiać, mając szyp wy­mie­rzo­ny w pierś.

Uśmiech­nę­ła się słod­ko.

– Dwa szypy – spro­sto­wa­ła, wska­zu­jąc ru­chem głowy sto­ją­cą za Gro­no­sta­jem po­stać. Kusz­nik kur­tu­azyj­nie zgiął kark. – Chyba nie mia­łeś oka­zji po­znać mo­je­go wa­art­ger­da, Edve­nie? Zdaje się, że opu­ści­łeś or­ga­ni­za­cję, nim zło­żył mi przy­się­gę.

– Chciał­bym tylko… – za­czął Gro­no­staj, usi­łu­jąc po­dejść do dziew­czy­ny, lecz zaraz znie­ru­cho­miał, gdyż Kawka i jej Straż­nik jed­no­cze­śnie po­ło­ży­li palce na spu­stach.

– … po­ga­dać – do­koń­czy­ła za ba­star­da córka Szczu­ra. – Może to i praw­da, co nie zmie­nia faktu, że sta­no­wisz za­gro­że­nie. Coś prze­szko­dzi­ło Tro­pi­cie­lo­wi, więc Cie­nie, chcąc pod­li­zać się Mą­twie, przy­sła­ły cie­bie, nie­praw­daż? Nie od­po­wia­daj, nie mu­sisz. Tylko wi­dzisz: ja nie wrócę do domu. Wolę umrzeć niż tkwić w klat­ce! Zna­la­złam kogoś, kto mnie kocha. Ro­zu­miesz? Mnie, Kawkę, a nie dzie­dzicz­kę Ge­ne­ra­ła Mątwy. I nie po­zwo­lę sobie tego ode­brać.

Spoj­rza­ła mu pro­sto w oczy. Na bla­dej twa­rzy ma­lo­wał się smu­tek i prze­dziw­na za­wzię­tość. Gro­no­staj coraz bar­dziej ża­ło­wał, że zdo­łał od­na­leźć ucie­ki­nier­kę.

Dziew­czy­na spu­ści­ła wzrok.

– Uwa­żaj na na­sze­go go­ścia, bra­cie – zwró­ci­ła się do Straż­ni­ka. – Gro­no­staj ma pa­skud­ny zwy­czaj roz­pły­wać się w po­wie­trzu. Bar­dzo iry­tu­ją­ce przy grze w pod­cho­dy. Myślę jed­nak, że kilka beł­tów wy­strze­lo­nych wokół miej­sca znik­nię­cia za­ła­twi­ło­by spra­wę osta­tecz­nie, czyż nie, Ed?

Za­ci­snął zęby. Na­praw­dę, pa­mię­ta­ła go aż zbyt do­brze.

– Zwiąż chło­pa­ka, bra­cie, i zo­staw długi po­stro­nek. A ty bądź grzecz­ny, Edve­nie, to da­ru­ję ci życie – obie­ca­ła Kawka. – Przy­naj­mniej na razie.

Po­zwo­lił się spę­tać. Dziew­czy­na była zde­spe­ro­wa­na, a wów­czas łatwo po­peł­nić głup­stwo. Nie chciał skoń­czyć z szy­pem w brzu­chu tylko dla­te­go, że ślicz­not­ka spa­ni­ku­je. Nadal miał na­dzie­ję, że Kawka, gdy ochło­nie, prze­my­śli sy­tu­ację.

I zro­zu­mie, że nie uciek­nie przed ojcem.

Dziew­czy­na wresz­cie odło­ży­ła kuszę. Pod­nio­sła z pod­ło­gi tam­bo­rek i za­py­ta­ła:

– A kiedy zja­wią się twoi przy­ja­cie­le?

– Przy­sze­dłem sam – wark­nął Gro­no­staj.

Za­cmo­ka­ła z przy­ga­ną, krę­cąc lekko głów­ką.

– Nie kłam, Ed. Ba­star­dzi cią­gną do sie­bie na­wza­jem jak muchy do… miodu. To do­praw­dy za­dzi­wia­ją­ce: z tego, co mówił oj­ciec, na te­re­nie całej Ter­ra­ny żyje was rap­tem czter­dziest­ka, więc niby spo­tka­nie Ob­da­rzo­ne­go to istny cud, a jed­nak, jak już się któ­ryś kun­del na­pa­to­czy, w od­le­gło­ści ligi znaj­dzie się przy­naj­mniej dwój­ka in­nych. Więc, Ed, gdzie jest twoja dwój­ka?

– Nie wiem! – wy­ce­dził przez zęby.

Wy­gię­ła usta w pod­ków­kę.

– Nie wiesz? Cóż, po­ży­je­my zo­ba­czy­my. Za­mknij go w piw­ni­cy, bra­cie. Tylko dys­kret­nie, tak by Za­ga­niacz i jego przy­ja­ciel nie za­uwa­ży­li. Nie chcę nie­po­trzeb­nie de­ner­wo­wać na­rze­czo­ne­go. I bądź ostroż­ny. Ed wy­glą­da nie­po­zor­nie, lecz po­tra­fi wal­czyć jak za­pę­dzo­ny w kąt szczur.

Po ostat­nim zda­niu za­chi­cho­ta­ła, jakby po­wie­dzia­ła nie­zwy­kle za­baw­ny żart.

 

***

 

Straż­nik za­cią­gnął Gro­no­sta­ja do nie­wiel­kiej piw­nicz­ki, w któ­rej trzy­ma­no mar­chew, ka­pu­stę i rzepę. Wię­zień miał przy­naj­mniej pew­ność, że nie umrze z głodu.

Prze­szli przez dom nie­po­strze­że­nie – min­stre­le po­sta­no­wi­li uczcić swe spo­tka­nie winem i śpie­wem, więc tylko trąba po­wietrz­na przy­ku­ła­by ich uwagę.

Gdy męż­czy­zna za­my­kał kratę pro­wi­zo­rycz­nej celi, Gro­no­staj po­pa­trzył mu w oczy.

– Wy­puść mnie, jeśli za­le­ży ci na bez­pie­czeń­stwie Kawki – po­wie­dział. – Nie zdra­dzę was. Na­pro­wa­dzę Cie­nie na fał­szy­wy trop. Ina­czej przy­ja­cie­le za­czną mnie szu­kać, a ich śla­dem trafi tu coś gor­sze­go. Wierz mi, nie życzę źle two­jej pani. Chcę, by była wolna.

Straż­nik zmarsz­czył brwi. Miał sze­ro­ką żu­chwę i czar­ne, mig­da­ło­we oczy, ty­po­we dla Far­neń­czy­ków.

– Za­ko­cha­łeś się czy co? – mruk­nął. Wię­zień uciekł spoj­rze­niem w bok, a męż­czy­zna uśmiech­nął się z po­li­to­wa­niem. – Na­praw­dę za­ry­zy­ko­wał­byś życie, by mogła uciec z innym?

– Na­praw­dę – wes­tchnął chło­pak. – To jak? Oswo­bo­dzisz mnie?

Far­neń­czyk po­krę­cił głową.

– Chciał­bym, chłop­cze, ale nie ja tu de­cy­du­ję. Po­roz­ma­wiam z sio­strą.

Opusz­cza­jąc piw­ni­cę, zga­sił po­chod­nie.

Gro­no­staj zo­stał sam, wśród mroku i wa­rzyw.

 

***

 

Nie miał po­ję­cia, ile wacht mi­nę­ło od mo­men­tu jego uwię­zie­nia. Dzie­lił swój czas na spa­ce­ry w ciem­no­ściach oraz sza­lo­ne sny o krwio­żer­czej rze­pie. Od ka­pu­ścia­ne­go po­sła­nia bolał Gro­no­sta­ja tyłek, od bez­czyn­no­ści – zra­nio­na duma.

Wresz­cie drzwi do losz­ku za­skrzy­pia­ły i po scho­dach ze­szła smu­kła po­stać z po­chod­nią w dłoni. Ła­god­ny blask pło­mie­ni tań­czył na po­licz­kach ko­bie­ty.

– Ed? Pokaż się, pro­szę – po­wie­dzia­ła Kawka, za­tknąw­szy łu­czy­wo w uchwyt na ścia­nie. – Prze­cież wiem, że tu je­steś. Mój brat mówił praw­dę? Od­dał­byś życie dla mego szczę­ścia?

Gro­no­staj ze­rwał się z wa­rzyw­ne­go łoża.

– Od­dał­bym – za­pew­nił, pod­cho­dząc do kraty.

Dziew­czy­na wsu­nę­ła lewą rękę mię­dzy pręty i po­gła­dzi­ła ba­star­da po twa­rzy.

– Ty się na­praw­dę we mnie pod­ko­chu­jesz! Jakie to słod­kie, Edve­nie! Za­czy­nam ro­zu­mieć, czemu Sroka tak cię lu­bi­ła. Bie­ga­ła za tobą jak za­uro­czo­ny szcze­nia­czek, pa­mię­tasz? Jeśli cię skrzyw­dzę, sio­strzycz­ka nigdy mi tego nie wy­ba­czy. – Przez chwi­lę, smut­na i za­my­ślo­na, pa­trzy­ła mu pro­sto w oczy. Nagle wzrok Kawki stward­niał. Prawą ręką wy­do­by­ła szty­let zza pasa i przy­sta­wi­ła go do gar­dła Gro­no­sta­ja. – Cóż, jakoś znio­sę jej nie­na­wiść.

Ba­stard znał kil­ka­na­ście spo­so­bów na roz­bro­je­nie wroga w ta­kiej sy­tu­acji. Tyle że obec­nie nie był w sta­nie się ru­szyć. Nadal nie wie­rzył, że dziew­czy­na po­su­nie się do mor­der­stwa.

– Nie rób tego, sio­stro! – za­wo­łał nagle Straż­nik, sta­jąc w drzwiach piw­ni­cy.

– Słu­chaj go, pa­nien­ko – po­ra­dził kro­czą­cy za wa­art­ger­dem, uzbro­jo­ny w kuszę męż­czy­zna. – Tknij Edve­na, a twój brat kip­nie na nad­miar że­la­za w brzu­chu. Ponoć ze­rwa­nie Więzi to bar­dzo nie­mi­łe do­świad­cze­nie.

Dziew­czy­na drgnę­ła za­sko­czo­na. Ed syk­nął, gdy klin­ga dagi przy­pad­kiem dra­snę­ła jego skórę.

Za­śpie­wa­ła cię­ci­wa i szyp wbił się w stem­pel nie­opo­dal twa­rzy Kawki, zaś nagły cios kolbą w po­ty­li­cę spra­wił, że Straż­nik osu­nął się nie­przy­tom­ny na scho­dy.

– Ja nie żar­tu­ję, złot­ko – rzekł in­truz, po­now­nie na­pi­na­jąc kuszę. – Zo­staw Edve­na albo wa­art­gerd zgi­nie.

– Nie krzywdź go! – Kawka po­słusz­nie od­ję­ła głow­nię od szyi więź­nia i cof­nę­ła się. – Jak się tu do­sta­łeś, po­two­rze?

– Och, wczo­raj śle­dzi­łem Eda, a dziś szczę­śli­wie schwy­ta­łem tego tu przy wy­gód­ce – oświad­czył nie­win­nie Ro­so­mak, wska­zu­jąc na ogłu­szo­ne­go prze­ciw­ni­ka. – A po­nie­waż wła­ści­ciel po­se­sji żywi do niego nad wyraz cie­płe uczu­cia, tu­tej­sza służ­ba oka­za­ła się nie­zwy­kle skłon­na do ne­go­cja­cji. Tylko nie pró­buj mnie oszu­kać, pta­szy­no. Nie da się.

– Szpe­racz! – prych­nę­ła z obrzy­dze­niem dziew­czy­na. – Oj­ciec miał rację, stad­ne z was, kun­dli, stwo­rze­nia. – Na­głym ru­chem przy­tknę­ła czu­bek szty­le­tu do smu­kłej szyi. – Oddaj kuszę, Prze­klę­ty, albo po­de­rżnę sobie gar­dło. Przy­naj­mniej zginę wolna. Wiesz, że nie żar­tu­ję.

– Ar­re­nie – po­pro­sił Gro­no­staj, uży­wa­jąc pierw­sze­go imie­nia przy­ja­cie­la – rzuć broń.

– Chyba zdur­nia­łeś! Ta wa­riat­ka chce zabić nas obu.

Dziew­czy­na na­ci­snę­ła lekko głow­nię. Po de­kol­cie spły­nę­ła struż­ka krwi.

– Rzuć to cho­ler­stwo! – wrza­snął Edven. – Jeśli coś sta­nie się jego córce, Szczur obe­drze nas ze skóry! Do­słow­nie!

Ro­so­mak prych­nął, na­piął ner­wo­wo barki i nie­chęt­nie po­ło­żył kuszę na kle­pi­sku.

– Aha – mruk­nął – czyli wy­bie­ra­my szyb­szą śmierć.

– Kop­nij to w moją stro­nę! – po­le­ci­ła Kawka.

– Ależ pro­szę – wark­nął ba­stard, sztur­cha­jąc broń stopą – wszyst­ko dla pięk­nej pani.

Potem uśmiech­nął się pa­skud­nie i rzu­cił za sie­bie koł­czan z beł­ta­mi. Gro­no­staj do­pie­ro wtedy za­uwa­żył, że łoże broni jest puste.

Dziew­czy­na syk­nę­ła wście­kle, lecz scho­wa­ła szty­let i pod­nio­sła po­zor­nie bez­u­ży­tecz­ny sa­mo­strzał. Ro­so­mak sko­czył w jej stro­nę, pró­bu­jąc wy­ko­rzy­stać kon­ster­na­cję prze­ciw­nicz­ki.

I runął jak długi na kle­pi­sko. Na łydce żoł­nie­rza, ni­czym że­la­zne klesz­cze, za­ci­ska­ły się palce Straż­ni­ka. Męż­czy­zna uśmiech­nął się pa­skud­nie i po­cią­gnął ba­star­da ku sobie. Ro­so­mak sku­lił się, po czym gwał­tow­nie wy­pro­sto­wał wolną nogę, ko­piąc prze­ciw­ni­ka w twarz. Coś nie­przy­jem­nie chrup­nę­ło, z nosa wa­art­ger­da chlu­snę­ła krew, a ciało męż­czy­zny zwiot­cza­ło.

Ro­so­mak ode­tchnął z ulgą, lecz spoj­rzaw­szy w górę, zro­zu­miał, że wy­gry­wa­jąc bitwę, prze­grał wojnę. Gdy był za­ję­ty szar­pa­ni­ną, Kawka zdo­ła­ła wy­mi­nąć go i do­trzeć do scho­dów. Pod­nio­sła jeden z le­żą­cych na stop­niach beł­tów, za­ła­do­wa­ła broń, wy­mie­rzy­ła w pierś in­tru­za i umie­ści­ła palec na spu­ście.

– Miłej wi­zy­ty w Ot­chła­ni, kun­del­ku – po­wie­dzia­ła. Na ślicz­nej twa­rzy ma­lo­wa­ło się zde­cy­do­wa­nie.

Gro­no­staj czuł na­ra­sta­ją­ce dła­wie­nie w gar­dle. Mógł­by oddać za przy­ja­cie­la życie, a spro­wa­dził nań śmierć.

– Nie! – jęk­nął, ude­rza­jąc bar­kiem w pręty. – Bła­gam, nie!

Kawka, głu­cha na proś­by chło­pa­ka, wy­strze­li­ła.

Ro­so­mak prze­tur­lał się pod ścia­nę i za­sło­nił się nie­przy­tom­nym Straż­ni­kiem ni­czym wy­jąt­ko­wo nie­po­ręcz­ną tar­czą.

Nie­po­trzeb­nie. Bełt tkwił w po­wa­le, dobre dwa kroki od ba­star­da, zaś na­past­nicz­ka, wy­raź­nie zdez­o­rien­to­wa­na, stała z opusz­czo­ną bro­nią i mru­ga­ła po­wie­ka­mi.

Dziew­czy­na, ni­czym ktoś wła­śnie prze­bu­dzo­ny ze snu, spo­glą­da­ła przez chwi­lę to na Ro­so­ma­ka, to na kuszę w swych dło­niach.

– Co ja wy­pra­wiam?! – wy­szep­ta­ła ża­ło­śnie. W ogrom­nych oczach za­lśni­ły łzy. – Prze­cież nie je­stem mor­der­czy­nią! – Od­rzu­ci­ła sa­mo­strzał. – Wy­bacz­cie, nie wiem, co mnie opę­ta­ło. Jeśli za­cznę ucie­kać, nigdy nie za­znam spo­ko­ju. Za­ga­niacz zgi­nie prze­ze mnie. Jak mo­głam być tak głu­pia! Muszę spo­koj­nie po­roz­ma­wiać z ojcem…

Osu­nę­ła się na ko­la­na i za­czę­ła szlo­chać.

Gro­no­staj uświa­do­mił sobie, że od dłuż­sze­go czasu wstrzy­my­wał od­dech. Za­czerp­nął głę­bo­ko po­wie­trza i oparł się cięż­ko o pręty.

– Kawko… – za­czął ła­god­nie.

– To nie jest Kawka – prze­rwał mu opry­skli­wie Ro­so­mak. – A przy­naj­mniej nie tylko.

Dziew­czy­na drgnę­ła. Gwał­tow­nie otar­ła łzy. Unió­sł­szy głowę, wy­dę­ła wargi jak ob­ra­żo­na pię­cio­lat­ka i rzu­ci­ła zie­lo­no­okie­mu nie­chęt­ne spoj­rze­nie.

– Szpe­ra­cze! – wes­tchnę­ła cier­pięt­ni­czo i wstaw­szy, otrze­pa­ła spód­ni­cę. – Za­wsze psu­je­cie za­ba­wę! A wy­da­wa­ło mi się, że je­stem taka prze­ko­nu­ją­ca w roli nagle na­wró­co­nej fu­riat­ki… Cóż, wy­bi­ła pół­noc dnia pią­te­go i księż­nicz­ka zmie­ni­ła się w żabę. – Od­pię­ła klucz od pasa i otwo­rzy­ła kratę. – Gra­tu­lu­ję po­myśl­nie wy­ko­na­nej misji, sier­żan­cie. – Po­kle­pa­ła po ple­cach wy­cho­dzą­ce­go z celi Gro­no­sta­ja.

– Pan­te­ra. – Edven wy­mó­wił imię prze­ło­żo­nej tak, jakby chciał splu­nąć.

Sły­szał nie­gdyś o słu­żą­cym Cie­niom Skocz­ku, kun­dlu po­tra­fią­cym prze­nieść świa­do­mość w inne ciało, lecz nie po­dej­rze­wał, że jest nim drob­na skry­to­bój­czy­ni. Sa­me­go Gro­no­sta­ja dzi­wił wstręt, jaki bu­dził w nim ten nie­ty­po­wy Dar.

Dziew­czy­na skrzy­wi­ła się lekko.

– A cóż to za obrzy­dze­nie w gło­sie, sier­żan­cie? Gdzie wdzięcz­ność za ura­to­wa­nie życia? Ca­łu­sy? Okla­ski?

– Dzię­ku­je­my, pani major – rzekł Ro­so­mak, sa­lu­tu­jąc.

Za­ru­mie­ni­ła się i spu­ści­ła wzrok.

– Za­wsze do usług – bąk­nę­ła. Zaraz jed­nak od­zy­ska­ła rezon i po­le­ci­ła: – A teraz niech jeden mnie zwią­że, a drugi za­nie­sie Straż­ni­ka na górę. Moi przy­ja­cie­le już za­ję­li się Za­ga­nia­czem i resz­tą.

 

***

 

Gro­no­staj pod­niósł le­żą­ce na biur­ku prze­ło­żo­nej prze­pust­ki i sa­kiew­kę, po czym wy­mru­czał nie­zbyt skład­ne po­dzię­ko­wa­nie.

Pan­te­ra ode­rwa­ła wzrok od za­le­ga­ją­cych na bla­cie akt i prych­nę­ła:

– Och, prze­stań się bo­czyć. Wszyst­ko skoń­czy­ło się le­piej niż do­brze. Mątwa przy­stą­pi­ła do so­ju­szu z Ko­ro­ną, a Kawka po­go­dzi­ła się z ojcem. Muszę przy­znać, że dziew­czy­na mnie za­sko­czy­ła. Za­wsze uwa­ża­łam ją za pustą mi­mo­zę, a tu pro­szę… nie­da­le­ko pada jabł­ko od ja­bło­ni. Ależ się wście­kła na wieść, że Za­ga­niacz od­szedł!

– Od­szedł?

– Nie, to nie tak, jak my­ślisz! – Skry­to­bój­czy­ni za­chi­cho­ta­ła, wi­dząc jego po­nu­rą minę. – Na­praw­dę wy­je­chał z mia­sta, a Szczur przy­rzekł go nie ści­gać. Wi­dzisz, każdy ma jakąś cenę: dwa dzba­ny wsty­du, pięć wia­der złota, jedna pieśń… Za­śpie­wa­łam Za­ga­nia­czo­wi o mi­ło­ści min­stre­la do księż­nicz­ki zło­dziei. I wy­ja­śni­łam, że utwór sta­no­wi jego dzie­ło. W końcu to praw­da, czyż nie?

– Major… śpie­wa­ła?! – Nie­któ­re rze­czy prze­ra­sta­ły gro­no­sta­jo­wą wy­obraź­nię.

– Aha. Mam licz­ne ta­len­ty. A to była na­praw­dę dobra bal­la­da. Taka, która przy­no­si sławę i pa­mięć po­tom­nych.

– Ten dureń sprze­dał się za głu­pią pio­sen­kę?!

Pan­te­ra wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Nie mierz in­nych wła­sną miarą. To, co dla cie­bie jest pyłem na wie­trze, dla nich może ważyć wię­cej niż mi­łość życia.

Skrzy­wił się. Nie mógł za­po­mnieć smut­ku w oczach Kawki.

– A jaka była twoja cena, pani major? Co ofia­ro­wa­ły Cie­nie, że zo­sta­łaś ich goń­czą suką? Z twoim Darem…

– Nie kończ – prze­rwa­ła mu. – Dla wła­sne­go dobra za­mknij się, Edve­nie. Wiesz, że je­steś naj­bar­dziej bez­czel­nym i py­ska­tym z moich pod­wład­nych? Masz szczę­ście, że po­sia­dasz dość uni­kal­ne zdol­no­ści, a ja nie lubię mar­no­traw­stwa. Ina­czej ten nie­wy­pa­rzo­ny jęzor już dawno za­pew­nił­by ci miej­sce wśród or­thyl­skich po­gra­nicz­ni­ków. Może od­mro­żo­ny tyłek na­uczył­by cię dys­cy­pli­ny i po­ko­ry. Nie prze­pra­szaj. Po pro­stu zmy­kaj stąd.

Za­sa­lu­to­wał i po­słusz­nie od­mel­do­wał się. Już miał na­ci­snąć klam­kę i opu­ścić ga­bi­net prze­ło­żo­nej, gdy usły­szał:

– Dwa­dzie­ścia trzy.

– Co? – stęk­nął za­sko­czo­ny, od­wra­ca­jąc głowę.

– Moja cena. Dwa­dzie­ścia trzy ist­nie­nia nam po­dob­nych kun­dli. – Pan­te­ra splo­tła palce i wspar­ła brodę o ręce. Wiele by dał, aby do­wie­dzieć się, jakie emo­cje skry­wa­ła kocia maska. – Dwa­dzie­ścia czte­ry, gdyby wli­czyć cie­bie, ale prze­cież u Szczu­ra też po­zo­stał­byś bez­piecz­ny.

Ze­sztyw­niał. Pod jego czasz­ką kłę­bi­ły się dzie­siąt­ki pytań, lecz żad­ne­go z nich nie zadał. Nie­wie­dza była jak cie­pły koc, któ­re­go wolał nie uchy­lać.

Skry­to­bój­czy­ni po­chy­li­ła się nad roz­ło­żo­ny­mi na biur­ku pa­pie­ra­mi.

– Ko­rzy­staj z ostat­nich dekad spo­ko­ju, Gro­no­sta­ju. Wkrót­ce część gwar­dii opu­ści sto­li­cę. Nad­cho­dzi wojna, a z nią brak wy­tchnie­nia dla szpie­gów. Cie­nie nie śpią, póki pło­nie ogień. Do zo­ba­cze­nia, sier­żan­cie. Dbaj o braci.

 

***

 

Stali we trój­kę na szczy­cie pa­gór­ka, nie­opo­dal murów sto­li­cy. Szer­szeń trzy­mał pod pachą drew­nia­ne pu­deł­ko z pra­co­wi­cie wy­dłu­ba­ny­mi otwo­ra­mi.

Gdy przy­ja­cie­le mi­ja­li bramę, war­tow­ni­cy po­dejrz­li­wie zer­ka­li tak na nich, jak i na pa­ku­nek, lecz, spraw­dziw­szy prze­pust­ki, nie za­trzy­my­wa­li gwar­dzi­stów.

Chło­pak zdjął po­kry­wę. Ulo­ko­wa­na w skrzyn­ce kawka za­ple­go­ta­ła ner­wo­wo. Po­przed­nie­go wie­czo­ra Ro­so­mak obej­rzał jej skrzy­dło i orzekł, że po­win­na móc latać.

– No, Tillo, je­steś wolna. – Szer­szeń po­sa­dził ptaka na swoim przed­ra­mie­niu, ale ten ani my­ślał od­fru­nąć. – Leć, ma­lut­ka!

Chło­pak za­chę­ca­ją­co uniósł ło­kieć, lecz kawka je­dy­nie na­stro­szy­ła pióra.

Sto­ją­cy obok Ro­so­mak po­dra­pał piesz­czo­tli­wie ptaka po karku.

– No dalej, leć! – po­wie­dział.

Pu­pil­ka ga­pi­ła się nań, prze­krzy­wiw­szy łepek. Zda­niem Gro­no­sta­ja, w jej błę­kit­nych oczach wid­nia­ło zło­śli­we po­li­to­wa­nie.

– Świet­nie – wark­nął sar­ka­stycz­nie. – Słu­cha cie­bie jak świ­nia grzmo­tu. Rze­czy­wi­ście, po­zby­cie się tego ła­żą­ce­go źró­dła gówna to pest­ka.

– Przy­zna­ję: jed­nak to nie takie pro­ste. Je­stem Szpe­ra­czem, a nie Lal­ka­rzem – oświad­czył na­bur­mu­szo­ny Ro­so­mak. – Mogę jej coś za­su­ge­ro­wać, ale do ni­cze­go nie zmu­szę.

Gro­no­staj prych­nął i po­chwy­ciw­szy kawkę, wy­rzu­cił ją w górę.

– Ed, tak nie można! – Przy­ja­ciel nie zdą­żył go po­wstrzy­mać.

Tilla za­ma­cha­ła kilka razy skrzy­dła­mi i wy­lą­do­wa­ła cięż­ko kilka kro­ków od gwar­dzi­stów.

Gro­no­staj schy­lił się, pod­niósł grud­kę wil­got­nej ziemi i ci­snął nią tuż obok kawki. Ta za­ple­go­ta­ła obu­rzo­na, od­ska­ku­jąc nie­zgrab­nie.

– Leć, do cięż­kiej cho­le­ry! Leć, bo zro­bię z cie­bie rosół! – wrza­snął zi­ry­to­wa­ny. – Ko­rzy­staj ze swo­bo­dy, póki mo­żesz, ptasi móżdż­ku!

Na­stęp­na brył­ka tra­fi­ła jesz­cze bli­żej Tilli.

– Ed, co ty, na że­la­zny tyłek Run­dhy, wy­pra­wiasz?! – Ro­so­mak zła­pał to­wa­rzy­sza za ramię, lecz ten wy­rwał się z uści­sku.

– Leć! Sły­szysz?! Leć!

Kawka, uni­ka­jąc spo­tka­nia z ko­lej­nym błot­nym po­ci­skiem, wzbi­ła się w po­wie­trze.

Gro­no­staj ob­ser­wo­wał, jak wzno­si­ła się coraz wyżej i wyżej, po­rzu­ca­jąc mia­sto i ba­star­dów, aż zmie­ni­ła się w od­le­gły, czar­ny punkt wol­no­ści.

 

Koniec

Komentarze

Skądś znam ten tekst. Dobra, moją opi­nię już kie­dyś po­zna­łaś, nie będę się roz­pi­sy­wać.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Prze­czy­ta­łam to opo­wia­da­nie z mie­sza­ny­mi od­czu­cia­mi. Z jed­nej stro­ny widać spraw­ność warsz­ta­to­wą, z dru­giej skom­pli­ko­wa­na fa­bu­ła tło­czy się w krót­kiej for­mie li­te­rac­kiej. Czy­tel­nik wrzu­co­ny jest na głę­bo­ką wodę twego uni­wer­sum, i z tru­dem utrzy­mu­je się na po­wierzch­ni. Czyta się jak prozę Du­ka­ja, mo­zol­nie ab­sor­bu­jąc tekst. Nie­złe me­ta­fo­ry.

– ptaki mają grzbie­ty, ale na pewno nie mają kar­ków.

– kusze nie mają kolb.No chyba, że w twoim świe­cie, to ja­kieś zmo­dy­fi­ko­wa­ne wy­rzut­nie beł­tów.

– inna pla­ne­ta, ale wa­rzy­wa iden­tycz­ne jak na Ziemi.

nie­któ­re me­ta­fo­ry ry­zy­kow­ne.

Re­asu­mu­jąc, opo­wia­da­nie mnie mocno zmę­czy­ło. Po­zdra­wiam cie­pło.

Prze­czy­ta­łam jesz­cze raz i tro­chę wię­cej zro­zu­mia­łam. Mamyy tu “inną pla­ne­tę”, te­le­pa­tię, te­le­ki­ne­zę, in­try­gę, szpie­go­stwo, przy­go­to­wa­nia do wojny, po­je­dy­nek, wszyst­ko co lubi młody czy­tel­nik fan­ta­sy. Jed­nak dla mnie jest tu za dużo grzyb­ków w li­te­rac­kim barsz­czu. Gdyby to była po­wieść, gdzie czy­tel­nik oswa­ja się z przed­sta­wia­nym uni­ver­sum, to by­ło­by to bar­dzo cie­ka­we. Ale to może ja ma­ru­dzę, nie do­ce­nia­jąc wy­sił­ku twór­cze­go. Na tle in­nych opo­wia­dań in­ter­ne­to­wych, to aku­rat nie­naj­go­rzej się pre­zen­tu­je. Po­zdra­wiam uta­len­to­wa­ną au­tor­kę.

Och, Alex, mi­nę­ło kilka lat od kon­kur­su, a Twoje opo­wia­da­nie nadal pre­zen­tu­je się cał­kiem nie­źle. :)

Cóż mogę po­wie­dzieć o nim dzi­siaj – ano, chyba to, że przy­po­mnia­łam je sobie z przy­jem­no­ścią równą tej, która to­wa­rzy­szy­ła pierw­sze­mu czy­ta­niu. Ty­po­we fan­ta­sy z wart­ką akcją i barw­ny­mi bo­ha­te­ra­mi, że o cie­ka­wej in­try­dze nie wspo­mnę.

Kawki roz­fru­nę­ły się po świe­cie, pew­nie wiele żyje wła­sny­mi spra­wa­mi, ale to bar­dzo miło, że nie­któ­re za­glą­da­ją do gniaz­da w któ­rym się wy­lę­gły. :D

 

Gro­no­sta­ja fra­po­wa­ło, co może łą­czyć dwój­kę… –> Gro­no­sta­ja fra­po­wa­ło, co może łą­czyć dwój­kę

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Bar­dzo długi wstęp i bar­dzo nie­wie­le z niego w sumie wy­ni­ka. Nie­ste­ty, nad­miar opi­sy­wac­twa zabił na po­cząt­ku tek­stu fa­bu­łę. Zde­cy­do­wa­nie za­bra­kło za­po­wie­dzi cze­goś in­te­re­su­ją­ce­go, wy­ra­zi­stej za­po­wie­dzi ta­jem­ni­cy, za­ry­su in­try­gi.

Prze­rost formy nad tre­ścią. Szko­da.

Po­zdrów­ka.

Przy­jem­ne opo­wia­da­nie przy­go­do­we. Wy­my­ślo­ne ter­mi­ny mi nie prze­szka­dza­ją, toteż wrzu­ce­nie na głę­bo­ką wodę Twego uni­wer­sum nie wpły­nę­ło ne­ga­tyw­nie na od­czu­cia. Wręcz po­wie­dział­bym, że rzu­ca­ne cie­nie uczy­ni­ły je atrak­cyj­niej­szym :) Tro­chę może fak­tycz­nie za­bra­kło do­kład­nie wy­ja­śnień przy­naj­mniej czę­ści ter­mi­nów, ale nazwy były do­sta­tecz­nie su­ge­styw­ne, bym mógł do­my­śleć się w ogól­no­ści, czym się kto zaj­mu­je.

Warsz­ta­to­wo na­pi­sa­ne spraw­nie, po­czą­tek może i lekko przy­dłu­gi, ale póź­niej­sza akcja to wy­na­gra­dza. Bo­ha­te­ro­wie dają się lubić, za wy­jąt­kiem Kawki – po­czu­łem do tej po­sta­ci wy­jąt­ko­wą an­ty­pa­tię, wy­da­wa­ła mi się zbyt wy­nio­sła i pysz­na. Moż­li­we, że takie było od po­cząt­ku Twe za­mie­rze­nie, Au­tor­ko.

Pod­su­mo­wu­jąc: dobra i przy­jem­na lek­tu­ra, cza­sem nawet coś wy­bu­chło na nie­bie :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Czy­ta­łem już w Sil­ma­ri­sie, dość dawno więc szcze­gó­ły za­tar­ły mi się już w pa­mię­ci, ale z tego co pa­mię­tam to po­rząd­ne fan­ta­sy z cał­kiem cie­ka­wym świa­tem.

Muszę przy­znać, że cięż­ko było mi za­ła­pać wszyst­kie spra­wy i wątki prze­czy­taw­szy pierw­szy frag­ment. Gu­bi­łem się też w samej bie­żą­cej sy­tu­acji, nie do końca ro­zu­mie­jąc, co się wła­śnie dzie­je. Ilość wpro­wa­dzo­nych lub wy­mie­nio­nych bo­ha­te­rów i nazw wła­snych tego nie uła­twia. Otóż wła­śnie. To takie opo­wia­da­nie, nie opo­wia­da­nie, bo za dużo wszyst­kie­go, włącz­nie z do­kład­ny­mi opi­sa­mi po­szcze­gól­nych osób. To taka po­wieść, nie po­wieść, bo za krót­ka i zu­peł­nie o ni­czym. Ubo­le­wam, ale muszę zgo­dzić się z Ro­ge­rem, to prze­rost formy nad tre­ścią. Pro­sta hi­sto­ria zu­peł­nie nie pa­su­ją­ca do cha­rak­te­ry­stycz­nych i cie­ka­wych po­sta­ci, a także ka­wał­ka świa­ta, który przed­sta­wiasz.

Pod­su­mo­wu­jąc, to cie­ka­wy i barw­ny świat, przy­po­mi­na mi tro­chę po­my­sły San­der­so­na. Jego wo­ja­cy są po­dob­ne­go po­kro­ju. Nie­ste­ty upcha­ny w zbyt cia­sno skro­jo­ny gar­ni­tur, a to ma­te­riał na całe odzie­nie, albo nawet pełną szafę.

Mocno skon­den­so­wa­na hi­sto­ria, ale cał­kiem zacna. Mimo że kli­mat jakby nie mój, to hi­sto­ria i po­sta­cie za­cie­ka­wi­ły. Nie­źle za­krę­co­ne z tą kawką. Po­do­ba­ło mi się.

Prze­pra­szam za mil­cze­nie, ale na­praw­dę kru­cho u mnie z cza­sem.

 

@ Fin­klo – dzię­ki za pa­mięć, zer­k­nię­cie i Bi­blio­te­kę

 

@ ka­ro­li­no – przy­kro mi, że zmę­czy­ło, tym bar­dziej je­stem wdzięcz­na za dwu­krot­ną lek­tu­rę. Z za­rzu­ta­mi, zresz­tą nie tylko Two­imi, że za dużo cha­osu i "grzyb­ków w barsz­czu", zwłasz­cza jak na krót­ką formę, wła­ści­wie się zga­dzam. Ale gdy­bym miała na­pi­sać to opo­wia­da­nie ina­czej, nie na­pi­sa­ła­bym go wcale.

– ptaki mają grzbie­ty, ale na pewno nie mają kar­ków.

– kusze nie mają kolb.No chyba, że w twoim świe­cie, to ja­kieś zmo­dy­fi­ko­wa­ne wy­rzut­nie beł­tów.

Oj, tu się ośmie­lę nie zgo­dzić. Ptaki mają karki, zaś kusze kolby, co można spraw­dzić na więk­szo­ści rycin przed­sta­wia­ją­cych sche­mat opie­rze­nia pta­ków oraz bu­do­wę kusz (a że – poza no­wy­mi mo­de­la­mi – to zu­peł­nie co in­ne­go niż kolba ka­ra­bi­nu, to już inna spra­wa).

– inna pla­ne­ta, ale wa­rzy­wa iden­tycz­ne jak na Ziemi.

Nie do końca. Tak na­praw­dę owa "ka­pu­sta" jest bar­dziej spo­krew­nio­na z na­szy­mi roj­ni­ka­mi, ale:

– two­rzy spore głów­ki

– ma spe­cy­ficz­ny za­pach

– jest po­pu­lar­nym i ła­twym do prze­cho­wy­wa­nia wa­rzy­wem

czyli jest dość bli­ska temu, co ko­ja­rzy się z ka­pu­stą. Two­rząc ten świa­tek mia­łam dy­le­mat – czy lep­sza bę­dzie próba "tłu­ma­cze­nia" nazw ro­ślin i zwie­rząt tak, by prze­ka­zać czy­tel­ni­ko­wi ogól­ny zarys i po­zo­sta­wić kul­tu­ro­we sko­ja­rze­nia, czy też przy­tło­cze­nie czy­ta­cza dzie­siąt­ka­mi przy­pi­sów (zwłasz­cza że bo­ha­te­ro­wie noszą zwie­rzę­ce imio­na). No bo kto zna za­pach egre­lar­dy? :) Mnie oso­bi­ście bar­dziej bawi, gdy na pla­ne­cie, gdzie ścież­ki ewo­lu­cji bie­gły zu­peł­nie ina­czej niż na Ziemi, ist­nie­ją np. ro­śli­ny okry­to­na­sien­ne. W końcu ile można zwa­lić na kon­wer­gen­cję?

Zaś to, że na Aoii ro­śli­ny są spo­krew­nio­ne z ziem­ski­mi, wy­ni­ka z faktu, że ewo­lu­cja miała tam nie­wie­le do ga­da­nia (jeśli cie­ka­wi Cię ten wątek, to za­pra­szam do lek­tu­ry "Jed­nej je­dy­nej" – tekst pew­nie też jest tro­chę prze­pa­ko­wa­ny, ale chyba mniej niż ten).

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

@Reg – o, Bo­gi­ni, le­jesz miód na mą duszę;) Po­pra­wio­ne

 

@ Ro­ge­rze – wiesz, ja po pro­stu lubię tembr wła­sne­go głosu i stąd skłon­ność do prze­ga­dy­wa­nia tek­stów, na tym eta­pie ra­czej już nie­ule­czal­na.

 

@No­Whe­re­Ma­nie – bar­dzo się cie­szę, że przy­pa­dło Ci do gustu i ślicz­nie dzię­ku­ję za no­mi­na­cję do Bi­blio­te­ki

 

@ bel­ha­ju – miło mi, że zo­sta­wi­ło po­zy­tyw­ne wra­że­nia.

 

@Dra­co­nie – ro­zu­miem Twoje za­rzu­ty i jak już pi­sa­łam ka­ro­li­nie, po czę­ści się z nimi zga­dzam. No, może nie z tym, że jest o ni­czym, ale tu już autor i Czy­tel­nik mogą mieć zu­peł­nie od­mien­ne opi­nie.

 

@Black­bur­nie – ogrom­nie się cie­szę:)

 

@ cls­bart­ku – dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i tak po­zy­tyw­ną ocenę

 

Ser­decz­nie Was wszyst­kich po­zdra­wiam

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Au­tor­ko, cie­szę się, że tak ład­nie od­pie­rasz za­strze­że­nia. Ja nigdy w li­te­ra­tu­rze (a czy­tam bar­dzo dużo), nie spo­tka­łam się z okre­śle­niem – kark u pta­ków. Jeśli mo­żesz, to pokaż mi jakiś przy­kład. Kark to część tu­ło­wia u zwie­rząt ma­ją­cych dolną mied­ni­cę i górną ob­ręcz łą­czą­cą przed­nie koń­czy­ny. Kolba broni to okre­śle­nie wpro­wa­dzo­ne do­pie­ro w broni pal­nej – przed­tem było to opar­cie o ramię.

Twoje tłu­ma­cze­nie o “ścież­kach ewo­lu­cji”, na innej pla­ne­cie jest o tyle nie do pod­wa­że­nia, że nie mamy, jak dotąd, żad­ne­go punk­tu od­nie­sie­nia – mamy je­dy­nie przy­kład ewo­lu­cji ziem­skiej. Ale w fan­ta­sty­ce nie ma się o co sprze­czać, to nie praca na­uko­wa. Znam twoje wcze­śniej­sze utwo­ry, w tym te, które na­pi­sa­łaś w du­ecie z Fin­klą.

Autor pi­szą­cy utwór fan­ta­stycz­ny kreu­je wła­sną ory­gi­nal­ną po­ety­kę i wizję świa­ta. Czy­tel­nik albo ak­cep­tu­je tę wizję, albo nie. W twoim przy­pad­ku wizja uni­ver­sum przy­pa­dła mi do gustu, cho­ciaż z za­strze­że­nia­mi. Po­zdra­wiam cie­pło i życzę dal­szych pu­bli­ka­cji.

To drugi tekst Two­je­go au­tor­stwa, który prze­czy­ta­łam i za­zdrosz­czę warsz­ta­tu. Jak dla mnie świet­nie na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie, które bar­dzo przy­jem­nie się czy­ta­ło. Spodo­bał mi się wy­kre­owa­ny przez Cie­bie świat. Tro­chę wszyst­ko nie do końca jasne, ale mi to nie prze­szka­dza­ło. Pod­su­mo­wu­jąc je­stem bar­dzo usa­tys­fak­cjo­no­wa­na lek­tu­rą. Po­zdra­wiam.

Z tym o ni­czym to tro­chę prze­sa­dzi­łem, ale byłem zi­ry­to­wa­ny tym, że tak pięk­nie stwo­rzo­ny świat tak cia­sno upchnę­łaś :)

Te opo­wia­da­nia z kaw­ka­mi chyba nigdy się nie skoń­czą :) Przy­jem­nie było na­tknąć się na ko­lej­ny tekst z tego kon­kur­su.

Opo­wia­da­nie dobre, choć muszę się zgo­dzić z po­wyż­szy­mi, że tro­chę trud­no wcho­dzi się w uni­wer­sum. Tak jakby to był któ­ryś tekst z kolei w tym świe­cie i czy­tel­nik po­wi­nien być już nieco ro­ze­zna­ny.  Mimo to hi­sto­ria za­cie­ka­wia i czyta się płyn­nie.

Zgo­dzę się z przed­pi­ś­ca­mi. Bar­dzo cie­ka­wa hi­sto­ria, ale bar­dzo skon­den­so­wa­na. Masz tak lek­kie pióro, że spo­koj­nie mo­gła­byś roz­bu­do­wać opo­wia­da­nie o dru­gie tyle zna­ków i to z ko­rzy­ścią dla czy­tel­ni­ka.

Bo w tej for­mie na “dzień dobry” mamy wysyp imion, darów, ter­mi­nów z no­we­go świa­ta i muszę przy­znać, że przez pierw­sze aka­pi­ty mu­sia­łam się prze­bić kil­ka­krot­nie, żeby za­ła­pać kto jest kim.

Sam po­mysł jest bar­dzo cie­ka­wy, ale na­praw­dę faj­nie by go było roz­cią­gnąć ;) Bo czu­łam się tro­chę tak, jakby ktoś mi wpa­ko­wał taką “roz­wi­jal­ną” gumę do żucia w ca­ło­ści do buzi… Cięż­ko prze­żuć ;) A gdy­bym mogła sobie tak ka­wa­łek po ka­wał­ku, to zu­peł­nie inna spra­wa. Ory­gi­nal­ne uni­wer­sum, in­te­re­su­ją­ce i faj­nie wy­kre­owa­ne po­sta­cie (choć mo­men­ta­mi mi się my­li­ły, oprócz ko­bi­tek ;P), fa­bu­ła też nie­zgor­sza.

Świet­ny po­mysł z kaw­ka­mi, koń­ców­ka na­praw­dę mi się po­do­ba­ła. Ale i tak nic nie prze­bi­je tego zda­nia

Nie mam ocho­ty oglą­dać wa­sze­go try­bu­tu dla wscho­dzą­ce­go słoń­ca.

Haha :) Muszę za­pa­mię­tać albo za­no­to­wać :D

yes

Warsz­ta­to­wo – świet­nie :)

Ogó­łem – przy­jem­na, choć przez duże skom­pli­ko­wa­nie nieco trud­na w od­bio­rze lek­tu­ra :)

Cie­ka­wie przed­sta­wio­ny świat, który świet­nie pre­zen­to­wał­by się w nieco dłuż­szej od­sło­nie.

„Ph'nglui mglw'nafh Cthul­hu R'lyeh wgah'nagl fhtagn”. H.P. Lo­ve­craft

Nowa Fantastyka