– Moja stara pieprzy się na okrągło! – Postać, zmierzająca do wyniosłej bramy, wyraźnie się zatoczyła. – Dlatego właśnie chlam wódę. Tylko gorzałkę trunkuję, bo piwskiem gardzę.
Kilkoro oczekujących odwróciło się w stronę przybysza. Stali w długim szeregu i cierpliwie czekali, bo kolejka przesuwała się naprawdę wolno. Wyglądało, że oprócz prowadzonych ściszonymi głosami pogaduszek nie mają nic do roboty, więc przepity baryton wywołał spore zainteresowanie.
Ostatnio przybyły najwyraźniej pałał ochotą niezwłocznego przekazania informacji o swoim dotychczasowym życiu. Chrypliwie odkaszlnął, zduszonym charkotem kogoś palącego zbyt wiele kiepskich papierosów, a potem soczyście splunął.
– Pinda waliła się ze wszystkimi, tylko nie ze mną… – Głos brzmiący niczym trąba jerychońska niespodziewanie załamał się. – W końcu jednak pokazałem, kto tu rządzi. Zasłużyła sobie, przeklęta flądra…
Przybysz beknął głośno i wytarł nos. Pełnym godności ruchem strzepnął niewidoczny pyłek z klapy wymiętoszonej marynarki.
– Cichaj pan… – syknął ktoś ze stojących najbliżej. – Tutaj takie pierdoły o puszczalskich żonkach nikogo już nie interesują. Powaga, gościu, powaga…
Najbliżej stojący prawie jednocześnie odwrócili się plecami do nowoprzybyłego pensjonariusza. Podjęli przerwaną na chwilę dyskusję, najwidoczniej zażartą.
– Najważniejsze jest dobre lokum – z przejęciem perorowała wysoka kobieta w czerwonym żakiecie z burzą farbowanych na rudo włosów, wcale nie tonując ładnie brzmiącego altu. – Obszerne i blisko środka… Chyba wiadomo, dlaczego? Przy tym natłoku ciężko będzie znaleźć coś naprawdę sporego do zasiedlenia, a przecież nikt nie lubi się cisnąć. Cholera, może się uda…
Kilkoro słuchających pokiwało głowami. Ktoś syknął głośno, jakby usłyszane przed chwilą łagodne przekleństwo wzbudziło w nim niesmak.
– Z tą szprychą nie szło dalej żyć… – Zapijaczony głos stojącego na końcu kolejki miał teraz histeryczny odcień. – Z kurewską suką siadać do stołu, dawać jej ciężko zarobione pieniądze, niby na życie… Dobrze wiedziałem, ile szmalu wydaje na swoich kochasiów. Nie szło dalej z nią żyć. Serducho mi już siadało…
Mężczyzna w wymiętoszonej marynarce przejechał dłonią po siwiejącej czuprynie, dokładnie ją mierzwiąc.
– Siadaj pan, odpocznij sobie. Nie przeszkadzaj ludziom inteligentnym w rozmowie – rzucił postawny mężczyzna w zamszowej kurtce. – Ależ jesteś głąb! Kurna, chłopie, kogo teraz interesują takie sprawy? Obejrzyj sobie jeszcze raz miejsce, z którego wyszedłeś, i zamknij paszczę.
Dłonią wskazał położoną nieopodal olbrzymią budowlę, opalizującą wszystkimi odcieniami błękitu. Sterczała pośrodku bezkresnej równiny, która zdawała się nie mieć początku ani końca. Z okrągłego otworu pośrodku ściany czołowej ciągle wynurzały się nowe postacie. Od niebotycznie wysokiego frontonu wiodło dalej coś wyglądającego na szeroką i mocno udeptaną ścieżkę.
Przybywało oczekujących na wejście…
***
Dwóch strażników pilnowało tego monstrualnie wielkiego sześcianu. Wyglądali na wyraźnie znudzonych.
Uważnie przysłuchiwali się gwałtownej wymianie zdań nowoprzybyłych.
Jeden z nich, młodszy rangą, niepewnie spojrzał na towarzysza.
– Potrzebujemy tego wynalazku? – Odwrócił się i wskazał palcem olbrzymią bryłę, sterczącą za ich barkami. – Wydaje się, że działa fatalnie… Poprzednie rozwiązanie oceniam jako zdecydowanie lepsze. Popatrz na nich. – Ramię skierowało się ku grupie, ciągle zajętej dyskusją. – Słownictwo! Zachowanie! Ubiory, zupełne niepotrzebne… Po co bytom bezcielesnym ziemskie szaty?
Drugi z pilnujących, cherub o nieco steranej twarzy, lekko poruszył skrzydłami.
– Tylu umarlaków do zakwalifikowania… – westchnął. – Nieprzebrana ilość! Niezbędne było jakieś usprawnienie, inaczej święty Piotr nie dałby sobie rady. Przecież dobrze wiesz, że urządzenie opracował sam archanioł Michał – ciągnął – i nazwał kolektorem odsiewowym. Znasz zasady działania – kieruje od razu zmarłych tam, gdzie trzeba… Trzy dysze wylotowe wiodą w trzy miejsca, a my dozorujemy najważniejszej, kierującej do bram Nieba. Nasz kolektor zabiera w ostateczną podróż dusze zmarłych ze wszystkim, co mieli na sobie…
Milczeli przez chwilę.
– Zapalimy? – Anioł, wątpiący w przydatność kolektora, zręcznym gestem wyciągnął z rękawa paczkę papierosów. – Właśnie: przychodzę tutaj ze wszystkim, co mieli przy sobie… Już zdążyłem wpaść w nałóg.
Natychmiast zmaterializował się sporej wielkości ognik.
– Wielkie osiągnięcie – całkowita automatyzacja procesu kwalifikacji… – kontynuował cherub. Głęboko zaciągnął się tytoniowym dymem. – Przyznaję, że budzi opory, jednakże szybko przyzwyczaimy się do tej nowości.
Drugi z aniołów powątpiewająco pokręcił głową.
– No, nie wiem… – Ciężko westchnął. – Na pewno niejednokrotnie wysyła duszyczki nie tam, gdzie trzeba…
Wrzask nowego mieszkańca Nieba w wymiętoszonym garniturze i poplamionym krawacie przerwał dyskurs. Nowoprzybyły zmierzał w ich kierunku.
– Każdego upierzonego stwora, który twierdzi inaczej, zajebię bez litości, tak jak zatłukłem swoją babę!
11 marca 2015 r. Roger Redeye