- Opowiadanie: Mooncalled - MIECZ I MŁOT BOŻY. CZĘŚĆ III. Siostra Nathanaela i Ladacznica Szatana

MIECZ I MŁOT BOŻY. CZĘŚĆ III. Siostra Nathanaela i Ladacznica Szatana

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

MIECZ I MŁOT BOŻY. CZĘŚĆ III. Siostra Nathanaela i Ladacznica Szatana

____________________________________

 

 

Stary Tomasz, od niepamiętnych czasów pełniący funkcję skryby na dworze księcia Romualda, rozsiadł się przy stole umiejscowionym przed wejściem do książęcych posiadłości, sięgnął po pióro i otworzył księgę. Przed nim był cały dzień ciężkiej pracy.

Tomasz nienawidził urodzin księcia. Musiał wtedy cały dzień siedzieć tu i spisywać dary, jakie ofiarowują Romualdowi jego poddani.

– Co przynosisz księciu Romualdowi? – zapytał pierwszego z wieśniaków.

– Pińć świeżych jaj! – oznajmił chłop, demonstrując szczerbaty uśmiech. – Rano żem je znalazł w kurniku.

– A ty? – zapytał Stary Tomasz następnego, jednocześnie dając gest strażnikom, żeby wyrzucili pierwszego.

– Młodą kózkę. W sam raz na urodzinowy obiad jaśnie pana księcia, albo dla zaspokojenia delikatnego podniebienia jaśnie pani księżnej, czy jaśnie panienki księżniczki.

Tomasz oderwał spojrzenie od księgi i zerknął na przyprowadzone zwierzę. Jego wzrok od dawna nie miał się najlepiej, ale nawet on był w stanie zauważyć, że stojąca przy wieśniaku koza mogła już nawet osiągnąć wiek chrystusowy.

– Co ty opowiadasz? Przecież to stary cap!

– Ależ nie! – zaprotestował wieśniak. – To młoda kózka! Ona tylko tak teraz wygląda… bo jest nieśmiała! Wstydzi się.

– Wstydzi?

– Ano. Tyle tu ludzi… To się biedaczka wystraszyła i ociupinkę starzej wygląda, ale do wieczora dojdzie do siebie.

Tomasz rozkazał strażnikom przegnać chłopa, a kozę zaprowadzić do garbarza, żeby uszył z jej skóry ocieplane ciżemki. Pomyślał, że nie ma takich na chłodniejsze dni, więc mogą mu się przydać.

Następni poddani przynieśli między innymi: starą, zardzewiałą tarczę, która miała być rodową pamiątką po wygasłym rodzie z dalekiego południa; krowią czaszkę, mającą według ofiarodawcy przynosić szczęście; ucięte świńskie ogonki, które po usmażeniu są podobno niezrównanym przysmakiem; kulawego psa, rzekomo świetnego na polowaniu; czy wreszcie worek pełen końskiego gówna.

I tak mijał cały dzień. Stary Tomasz był coraz bardziej zmęczony i w końcu przestał już podnosić głowę znad księgi, ostatkami swoich wątłych sił zapisując wątpliwej przydatności dary, które znosili poddani.

Zapadł już zmierzch, gdy wydawało mu się, że to już koniec ofiarodawców. Po chwili zauważył jednak kątem oka, że podchodzi do niego ktoś jeszcze.

– A ty co przynosisz? – zapytał, z niedowidzącymi oczami utkwionymi w księdze.

– Dawniej byłem tym, który nosi światło – odparł przybysz dziwnie niepokojącym głosem. – Teraz noszę ze sobą ciemność.

Tomasz podniósł wzrok. Ze zdziwieniem stwierdził, że strażnicy gdzieś zniknęli.

Potem spojrzał na przybysza.

Chciał krzyknąć, ale nie zdążył. Jeden gest przybysza sprawił, że upadł na ziemię, wijąc się z bólu. Po chwili krew popłynęła ze wszystkich otworów jego ciała.

Ten rok był ostatnim, w którym musiał spisywać dary dla księcia.

Przybysz powolnym krokiem ruszył do przodu, wchodząc do książęcej posiadłości. Tam, niedostrzegany i nie niepokojony przez nikogo, poruszał się po korytarzach, aż dotarł do pokojów należących do Julianny, córki księcia Romualda.

Wszedł do środka.

 

Książę Romuald kochał władzę, pieniądze i swoją jedyną córkę. Kolejność uczuć była płynna, ale zawsze obracała się tylko wokół tych trzech elementów.

Teraz, rankiem, gdy prawie wytrzeźwiał po uczcie urodzinowej, zapragnął odwiedzić swoją słodką latorośl i złożyć ojcowski pocałunek na jej delikatnym policzku.

Księżniczka Julianna była prawdziwym skarbem. Piękna, słodka i kochana, obdarzona talentem zjednywania sobie ludzi. Poddani ją uwielbiali. Nieraz wyzywali księcia Romualda od bezdusznych krwiopijców, księżnę Eurydykę nazywali tłustą maciorą, ale o Juliannie nikt nigdy nie powiedział złego słowa.

Romuald miał nadzieję już niebawem korzystnie wydać ją za mąż. Wieści o jej urodzie, łagodnym charakterze, a także wielkiej pobożności, rozchodziły się wśród możnych tego świata i budziły coraz większe zainteresowanie. Któż nie chciałby poślubić tak zacnej panny?

Książę zapukał do drzwi jej komnaty. Nie było odpowiedzi. Czyżby Julianna jeszcze spała? Romuald uśmiechnął się. Wślizgnie się po cichu do środka i obudzi ją łaskotaniem w stopę. Już widział, jak budzi się, podskakując do góry, a potem uśmiecha się dobrotliwie i czule tuli ukochanego ojca.

Pchnął drzwi i zajrzał do środka. Potem stanął jak wryty.

Julianna wcale nie spała, choć leżała na łóżku. Nogi rozchyliła na boki, a suknię uniosła wysoko do góry, odsłaniając swoje nagie łono. Za pomocą palców robiła coś, czego żadna nadobna panna zdecydowanie robić nie powinna.

Romuald aż zaniemówił. Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale był w zbyt ciężkim szoku.

– Córeczko… co ty robisz? – wybełkotał w końcu.

– Pieprzę się! – oznajmiła Julianna, nie zawracając na niego większej uwagi.

Książę poczuł się, jakby ktoś zdzielił go obuchem. Nigdy jeszcze nie słyszał z ust córki tak wulgarnego słowa.

Zdecydował się opanować.

– Kochanie… masz już piętnaście lat. To zrozumiałe, że zaczęłaś się interesować sprawami cielesnymi. Mimo to nie uważam, żeby…

– Weź mnie! – przerwała mu Julianna, obracając się nagle w jego kierunku. – Weź mnie i wyruchaj! Potrzebuję mężczyzny!

Książę Romuald nie był uosobieniem cnót, ale myśl o spółkowaniu z własną córką wydała mu się tak obmierzła i niegodziwa, że aż osunął się na nogach na dźwięk tej propozycji.

– Potrzebuję mężczyzny! – powtórzyła Julianna. Jej spojrzenie zdradzało czysty obłęd, twarz była wykrzywiona, a złociste włosy rozrzucone w nieładzie.

– Medyka! – wrzasnął z całych sił Romuald, wychodząc na korytarz.

 

Medyk nie był w stanie wiele powiedzieć. Julianna, drapiąc i gryząc, nie dopuściła go do siebie, ponieważ nie chciał obiecać, że wejdzie w nią i zaspokoi jej żądzę.

Książę pocieszał się, że być może to tylko wpływ trudnego wieku dorastania.

Później zmuszony był zmienić zdanie. Jego córka, zamknięta w swoim pokoju i przywiązana do łóżka, wciąż głośno domagała się przyprowadzenia do niej mężczyzny. Gdy zaczęła rwać sobie włosy z głowy i okaleczać się, Romuald uznał, że nie ma wyjścia – musi sprowadzić jej jakiegoś kochanka. Być może wtedy księżniczka zaspokoi swoją nagle rozbudzoną namiętność i całe to szaleństwo się skończy.

We włościach Romualda przebywał akurat przejazdem dwudziestokilkuletni Maksymilian, syn wielmoży z Moguncji. Był podobno całkiem przystojny i dobrych obyczajów. W normalnych okolicznościach Romuald oczywiście za żadne skarby nie pozwoliłby mu się zbliżyć do swojej córki, ale w zaistniałej sytuacji… Kazał po niego posłać.

Goguś zjawił się po kilkunastu minutach. Ze zdziwieniem wysłuchał propozycji księcia Romualda i po krótkiej serii próśb i gróźb, zdecydował się ja przyjąć.

– Tylko bądź dla niej miły! – ostrzegł go Rajmund.

Maksymilian niepewnie udał się na górę, na pokoje księżniczki.

– Witaj, piękna panienko – powiedział, wchodząc do jej komnaty. – Pozwolisz, że dotrzymam ci towarzystwa. Nie śmiem nawet prosić o ucałowanie panienki w rękę, ale…

– Mężczyzna! – wrzasnęła Julianna i rzuciła się na gościa.

Gorszące odgłosy dochodziły z góry długimi godzinami. Minęła jedna godzina, potem druga i trzecia… Romuald był w szoku. Jak długo może to trwać?

W końcu zdecydował się pójść na górę.

Po otworzeniu drzwi zobaczył, że wycieńczony Romuald leży bez przytomności na podłodze, a Julianna siedzi na nim okrakiem, własnymi dłońmi wprowadzając jego męskość do swojego wnętrza.

– Jezus Maria! – krzyknął Romuald i rzucił się do przodu, żeby odciągnąć nieprzytomnego Maksymiliana.

– Nie! – zaprotestowała Julianna, chwytając kochanka za nogę. – Nie jestem jeszcze zaspokojona! Chcę się z nim pieprzyć dalej!

Romuald musiał stoczyć z córką krótką walkę, po której udało jej się wyszarpnąć Maksymiliana z jej objęć. Wezwał strażników, którzy ponownie przywiązali wrzeszczącą Juliannę do łoża.

Maksymiliana, nie dającego żadnych znaków życia, zniesiono na dół. Tam zbadał go medyk.

– Nie żyje – stwierdził. – Został zamęczony na śmierć.

Z góry nadal dobiegały wściekłe krzyki Julianny. Romuald ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.

 

Przez następne dni księżniczka cały czas krzyczała i domagała się następnych mężczyzn. Gdy nie spełniano jej żądań, zaczynała znów się okaleczać.

Romuald nie mógł znieść myśli, że jego piękna córka może zostać oszpecona, więc sprowadzał jej następnych kochanków, byle tylko przestała robić sobie krzywdę. Część z nich również straciła życie, pozostałych odciągano od niej w stanie skrajnego wyczerpania. Żaden nie był w stanie jej zaspokoić.

Tymczasem wieści o dziwnej przypadłości książęcej córki rozeszły się po okolicy. Wszyscy rozmawiali tylko o tym. Przestano nawet mówić o zagadkowej śmierci Starego Tomasza. Ktoś powiedział księciu, że zna człowieka, który być może będzie potrafił rozwiązać jego problem i sprostać wygórowanym wymaganiom księżniczki Julianny. Romuald wysłuchał tej nowiny i od razu kazał po niego posłać.

Thorfir Żelazny Pręt, jak go nazywano, zjawił się następnego dnia rankiem. Książę natychmiast zaprowadził go do córki. Potężnie zbudowany mężczyzna bez wahania przystąpił do dzieła. Romuald zostawił ich samych i wrócił na dół.

Czekał. Przez cały dzień po korytarzach rozchodziły się od głosy spółkowania. Nie ustały także w nocy, ani następnego dnia rano. Romuald w tym momencie był już przerażony skalą problemu.

W końcu, po ponad dwóch dniach, odgłosy umilkły. Pojawił się za to wściekły krzyk Julianny:

– Nadal jestem niezaspokojona!

Romuald poszedł ze strażnikami na górę. Martwe ciało Thorfira leżało na ziemi, a Julianna miotała się po całym pokoju. Na ich widok podbiegła do jednego ze strażników i próbowała dobrać się do jego spodni. Obezwładniono ją z trudem.

Gdy po raz kolejny przywiązywano ją do łoża, warczała i miotała plugawymi przekleństwami. Romuald nie wiedział już co robić.

– Na Boga, córeczko, zmiłuj się…

– Nie wymawiaj jego imienia! – wrzasnęła z obrzydzeniem Julianna. – Nie wymawiaj jego imienia! I pieprz mnie! Chodź mnie pieprzyć! Jestem niezaspokojona!

Wtedy Romuald zrozumiał, co się dzieje.

Jego ukochana córka została opętana!

 

Wezwany przez Romualda ksiądz przybył tak szybko, jak to było możliwe. Był doświadczonym egzorcystą, wypędzał już diabły z niejednego opętanego.

– Błagam, niech ojciec pomoże mojej córce – prosił Romuald.

– Zrobię, co tylko będzie w mojej mocy – zapewnił egzorcysta.

Romuald poszedł z nim na górę. Ksiądz wziął ze sobą krzyż, kropidło, oraz tacę z wodą święconą.

– Aaaargh! Klecha! – wrzasnęła Julianna na jego widok.

Wyprężyła się jak kot i skoczyła na księdza, przygniatając go swoim ciałem do podłogi. Drapiąc wściekle, wydłubała mu oczy, a następnie przegryzła szyję. Nim strażnicy zdążyli ją odciągnąć, ksiądz był już trupem.

Z zębów Julianny ściekała krew, a ona sama śmiała się przerażająco. Potem znowu zaczęła się miotać i krzyczeć, że jest niezaspokojona.

Kilka godzin później Romuald, siedząc na dole, zamoczył pióro w atramencie i zaczął pisać list. Pozostało już bowiem tylko jedno wyjście…

 

Siostra Nathanaela, gdy tylko otrzymała wiadomość o niezwykle trudnym przypadku opętania córki księcia Romualda, natychmiast ruszyła na miejsce.

Książę wiele razy o niej słyszał. Jeśli istniał ktoś, kto był w stanie uwolnić jego córkę od Złego, to była to tylko ona.

– Niech dzięki będą Niebiosom, że już jesteś, siostro! – wykrzyknął Romuald, gdy Nathanaela wreszcie przybyła.

– Opowiedzcie mi o opętanej – zażądała.

– Moja córka zawsze była bardzo pobożna… – zaczął Romuald. – Nie rozumiem, jak diabli mogli wybrać akurat ją.

– Nie ma w tym nic dziwnego, Romualdzie. Demony nie muszą opętywać ludzi bezbożnych, ponieważ oni i tak są już przecież daleko od Boga. Prawdziwą pokusę stanowią dla nich ci, którzy noszą Pana w serce i chcą żyć według jego przykazań.

Juliannę przywiązano do łoża szczególnie mocno, żeby nie mogła się wyrwać. Na widok Nathanaeli zaczęła krzyczeć, pluć i plugawie złorzeczyć.

Wystarczyło kilka spojrzeń, aby siostra Nathanaela zrozumiała, z czym mają do czynienia.

– Przykro mi – oznajmiła księciu po zejściu na dół. – Obawiam się, że tu nie pomogą żadne egzorcyzmy.

– Jak to?! – zapytał Romuald.

– Żaden śmiertelnik nie jest w stanie jej pomóc. Twoja córka tak naprawdę nie jest opętana. To coś… o wiele gorszego – wzięła głęboki oddech. – Romualdzie, twoja córka została naznaczona przez samego Lucyfera.

– Co?! – pod Romualdem ugięły się nogi.

– Jej dusza została na zawsze spaczona. To nieodwracalny proces.

– Ale… ale jak?

Nathanaela westchnęła głęboko. Wolałaby nie opowiadać tej historii, ale ten nieszczęsny człowiek miał prawo wiedzieć, co przytrafiło się jego córce.

– Dawno, dawno temu, u zarania świata, Lucyfer był aniołem, jednym z najwierniejszych sług Pana. Nazywano go wtedy także Gwiazdą Zaranną, bo każdego dnia wczesnym rankiem przelatywał nad światem, aby obserwować wschodzące słońce.

Któregoś razu Lucyfer poza słońcem dostrzegł też jednak pewną piękną, ziemską kobietę. Poza miłością, którą Bóg zalecał swoim aniołom darzyć wszystkich ludzi, zapałał do niej także zakazanym uczuciem – pożądaniem. Pragnął pójść do niej i posiąść ją. Rozgniewany Bóg, gdy tylko się o tym dowiedział, pozbawił go swojej łaski i cisnął do Otchłani. Lucyfer straszliwie tam cierpiał, raz z powodu utraty miłości Boga, ale przede wszystkim z tęsknoty za swoją ziemską ukochaną.

Pozostałe anioły mogły, ku przestrodze, oglądać jego cierpienia. Widząc je, zaczęły prosić Boga, ażeby Lucyfer mógł zstąpić na Ziemię i spotkać się ze swoją ukochaną, co mogłoby ukoić jego ból. W końcu udało im się Go przekonać. Bóg zdecydował, że Lucyfer może wychodzić na Ziemię raz na sto lat.

Anioły… chciały dobrze, ale nie rozumiały pewnych praw, które rządzą życiem na Ziemi. Gdy Lucyfer, po stu latach spędzonych w Otchłani, mógł wreszcie przybyć na Ziemię, przekonał się, że kobieta, za którą tak długo tęsknił, od dawna już nie żyje, a jej dusza została zabrana do Nieba, gdzie on już nigdy nie będzie miał wstępu. Upokorzony i wściekły, Lucyfer uznał, że zakpiono sobie z niego. Przeklął Boga i rzucił mu wyzwanie. Od tej pory jest najgorszym wrogiem Boga i wszystkich jego sług. Stał się Panem Ciemności, a Otchłań zamienił w Piekło, które z czasem wypełnił demonami i do którego wkrótce zaczęły trafiać dusze grzeszników.

To jednak nie koniec. Wciąż raz na sto lat pojawia się na Ziemi, błąkając się i szukając tej, która już dawno odeszła. Oczywiście nie może je znaleźć. Z zemsty na Bogu za każdym razem wybiera więc młodą, niewinną kobietę i zatruwa jej duszę. Staje się ona plugawa, pozbawiona wszelkich wyższych uczuć, zdolna tylko do najbardziej prymitywnych żądz. Taka kobieta staje się jego ladacznicą, bo choć on sam fizycznie jej nie posiadł, robią to zazwyczaj wszyscy mężczyźni, którzy znajdują się pobliżu. Sprowadza ich ona na drogę nieczystości, odwracając od Boga, a także zamęcza i pozbawia życia. Nie muszą ci chyba mówić, Romualdzie, że taka śmierć to prosta droga do Piekła – zakończyła Nathanaela.

 

Romuald ze smutkiem wysłuchał opowieści Nathanaeli.

– Naprawdę nic nie można dla niej zrobić? – zapytał z rozpaczą.

– Niestety. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to skrócić jej cierpienia.

– Co?! Zabić moja córkę? Nigdy! – wrzasnął Romuald.

Nathanaela spodziewała się takiej reakcji. Postanowiła okazać wyrozumiałość.

– Zrozum, Romualdzie. Julianna, którą kochałeś, tak naprawdę od dawna już nie żyje. Umarła tej nocy, kiedy przyszedł do niej Lucyfer. Teraz jest tylko wypaczonym cieniem samej siebie. Im dłużej przebywa na tym świecie, tym więcej popełnia grzechów, a im więcej ich popełnia, tym okrutniejsze będą męki jej duszy w Piekle. Kończąc jej żałosny żywot, tak naprawdę okażemy jej miłosierdzie.

Romuald z początku nadal nie dopuszczał do siebie tej myśli, ale powoli, z każdym kolejnym oddechem, nie był już taki pewien. W końcu zdecydował.

– Masz rację – przyznał zasmucony. – Zróbmy to.

– Panie, nieszczęście! – krzyknął nagle strażnik, który wbiegł do komnaty.

– Co się stało?

– Księżniczka zerwała więzy i uciekła, wyskakując przez okno! Pobiegliśmy za nią, ale zniknęła nam z oczu. Nie mamy pojęcia gdzie jej szukać…

 

Karczma „Pod rozchichotanym dziewuszyskiem” cieszyła się w okolicy fatalną opinią i była to opinia w pełni zasłużona. Działy się tu często rzeczy, na wieść o których czerwieniły się nawet pijane dziwki z kilkunastoletnim stażem pracy.

Nigdy dotąd nie widziano tu jednak tak dzikiej orgii jak dzisiaj.

Ognista, złotowłosa dziewczyna, która wpadła tu przed godziną, potrafiła kopulować jednocześnie wszystkimi trzema otworami swojego ciała. Leżąc na jednym mężczyźnie, wypinała się w kierunku drugiego, jednocześnie zadowalając ustami trzeciego. Wszyscy stali bywalcy byli zachwyceni i ochoczo ustawiali się w kolejce. Nie przeszkadzało im nawet to, że ci, których zmieniali, padali bez przytomności na podłogę, a sama dziewczyna gryzła, drapała, krzyczała i dosłownie co chwilę wypuszczała z siebie potężne, siarczyste wiatry, nie zwracając przy tym najmniejszej uwagi, czy przypadkiem nie siedzi akurat na czyjejś twarzy.

Każdy w karczmie był nią tak pochłonięty, że nikt nie zwrócił uwagi na drzwi, które powoli otworzyły się do środka.

Bełt wystrzelony z kuszy przeleciał przez całą salę i utkwił prosto w szyi Julianny. Dziewczyna stęknęła głęboko, po czym zsunęła się na bok i padła bez życia na podłogę.

Biesiadnicy spojrzeli w kierunku drzwi i zaniemówili. Już widok kobiety trzymającej kuszę był niezwykły, a co dopiero widok trzymającej ją zakonnicy.

Strażnicy weszli do środka i zabrali ciało.

Bywalcy karczmy nie protestowali. Byli przyzwyczajeni, że straż wpadła czasami do środka i kogoś zabiera, albo nawet zabija. Żałowali tylko, że musiało paść akurat na tę dziewczynę.

– Musicie pochować ja w niepoświęconej ziemi – powiedziała siostra Nathanaela do księcia. – Jeśli zrobicie to w poświęconej, jej ciało natychmiast zgnije i sczeźnie, wydzielając straszliwy fetor.

Romuald skinął ponuro głową. Był całkowicie przybity.

Jeszcze długo po pogrzebie nie mógł dojść do siebie. Właściwie do nikogo się nie odzywał. Dopiero gdy siostra Nathanaela odjeżdżała, zadał jej pytanie.

– Mówiłaś, że Lucyfer może przybyć na Ziemię raz na sto lat… Ale jak długo może tu przez ten czas zostać?

– Nie wiem – odpowiedziała mu szczerze. – Mam nadzieję, że jak najkrócej.

 

Siostra Nathanaela jechała przez pustkowia. Była już daleko od posiadłości księcia Romualda, gdy nagle wydało je się, jakby ktoś wyszeptał jej do ucha:

– Wystarczająco długo. Wystarczająco długo.

Zdziwiona, rozejrzała się dookoła. Nie widząc nikogo, uznała, że zmęczony umysł płata jej figle.

Uczyniła znak krzyża i pojechała dalej.

Koniec
Nowa Fantastyka