
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dym.
Alastair nienawidził dymu papierosowego.
Słońce drażniło oczy, bas z przejeżdżającego auta drażnił uszy.
Sarknął.
Naprzeciwko niego znajdowała się kawiarnia, chyba najdroższa w tym mieście. Bardzo interesowała go kobieta siedząca pod parasolem.
Usadowiona bokiem do niego z łokciami opartymi o stolik trzymała filiżankę. Najwyraźniej próbowała rozkoszować się smakiem parującego napoju, ale była na to zbyt spięta.
Coś ją niepokoiło…
Alastair zmarszył brwi.
Kobieta odgarnęła kosmyk ciemnych włosów sprzed twarzy, spoglądając ukradkiem na obserwujacego ją mężczyznę. Staranny makijaż podkreślał zieleń oczu, czerwone usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. Szybko zapłaciła i wstała od stolika. Przeszła między ludźmi, płochliwie zerkając na boki i zniknęła w tłumie.
Wrócił do biura i z impetem opadł na fotel. Spojrzał na ściany oblepione zdjęciami, kartkami i fragmentami gazet, na dokumenty walające się po podłodze. Przez zasłonięte żaluzje sączyło się światło, zbyt słabe by oświetlić cały pokój.
Jane Wilson, lat 35, sekretarka. Pracuje na cały etat, pilna, punktualna, atrakcyjna. Szef nie szczędzi jej podwyżek, zresztą, co się dziwić, w tych czasach trudno o godnego zaufania pracownika.
Mieszka na obrzeżach miasta, wynajęła małą kawalerkę. Często przyjmuje gości, zwłaszcza płci męskiej.
Zna jej każdy krok, każdy nawyk, każde drgnienie ust. Jest już tak blisko…
Sięgnął po czerwony napój w kieliszku i wypił parę łyków. Był głodny.
Popatrzył na jej zdjęcia. Kogoś mu przypominała…
Złapał się za skronie. Nie mógł się skoncentrować, czuł blokadę w myślach.
Stukot butów, pukanie do drzwi.
– Wejść!
– Witaj, szefie – niski, chudy facet ukłonił się nisko. – Mam złe wieści. Zgubiliśmy ją przy Sinner Street.
Alastair ścisnął nóżkę kieliszka aż mu pobielaly palce.
– To ją znajdźcie.
– Ale nawet nie wiemy, w którą sronę poszła, rozpłynęła się w pow…
– Nie tłumacz się gówniarzu, tylko idź i ją znajdź…!
Facet wybiegł z biura.
„Będę musiał wziąć sprawy w swoje ręce, ci idioci tylko partaczą robotę."
Alastair założył płaszcz i wyszedł.
***
Crave.
Bar wampirów, półwampirów i ludzi. Mieszanina ras, mająca cechę wspólną: uwielbiali krew. Pod różnymi postaciami.
Alastair wszedł w różnorodny tłum stworzeń i mutacji genetycznych.
Zamówił to co zwykle. Był półwampirem, jednym z pierwszych. Dał sobie wszczepić wampirze DNA z nadzieją, że pomoże mu to z chorobą serca. Pomogło, a i owszem. Niestety, teraz musi pić krew, coś tak niesamowicie ohydnego, że musiał robić mieszanki z winem. Łyknął trochę z kieliszka i wzdrygnął się. Cholera. Słonawy, metaliczny smak rozpłynął się po podniebieniu i łaskotał język. Nienawidził tego.
Zapach dymu papierosowego drażnił wrażliwy nos, huk muzyki oszałamiał. Po tylu latach nadal nie mógł się przyzwyczaić, a nasilone bodźce powoli doprowadzały go do szaleństwa.
Spojrzał spode łba na grupę krwiopijców. Nie wszyscy wyglądali na wampiry. Zwyczajnie ubrane, śmiejące się i plotkujące kobiety, mężczyźni opowiadający sprośne żarty i podszczypujący kelnerki. Była nawet jedna para na randce, dosyć nietypowej zważając na lokal, który wybrali.
Alastair skrzywił się mocno. Zwykłe życie dawno go opuściło. Została tylko praca i gorzki posmak przeszłości, nic więcej.
– Masz ogień? – dosiadł się do niego mężczyzna, niezbyt wysoki, ale za to barczysty. Policjant. Alastair nerwowo poprawił się na krześle. Policja była niesamowicie ciekawska, a tym samym zbędna, żeby nie powiedzieć niebezpieczna. Alastair zajmował się nielegalnym „usuwaniem" wampirów na zlecenie. Między ludźmi a krwiopijcami obecnie trwał teoretyczny pokój. Żadna ze stron nie mogła być agresywna wobec drugiej, co starano się utrzymać, przynajmniej oficjalnie. W podziemiach wyglądało to zupełnie inaczej. Utworzyły się gangi walczące między sobą. Alastair działał sam, ale czasem współpracował z paroma gangami ludzi i półwampirów. Nigdy z gangami wampirów.
Z ociąganiem wyjął zapalniczkę, podał gliniarzowi. Ten popatrzył na niego.
– Wyluzuj, facet. Nie jestem na służbie.
Alastair tylko kiwnął głową. Gówno prawda. Zawsze tak mówią.
– Widziałeś może paru nieletnich tutaj? – spytał szeptem gliniarz. – Grupa trzymająca się razem… Można ich łatwo rozpoznać, używają bardzo charakterystycznych słów…
– Tak – kiwnął głową. – Często tu przychodzą, ale dzisiaj ich nie widziałem.
Facet odchrząknął i odszedł na drugi koniec sali.
Smarkacze coraz częściej zajmują się handlem toksyn wampirzego pochodzenia. Jad i krew pomieszana w różnych proporcjach to hit młodego pokolenia.
Grupa przychodząca do „Crave" handlowała T-eksterminą. Jad 70%, krew 10%, reszta to amfetamina. Zapewniała totalne wrażenie wampirzych cech, ale to tylko wrażenie. Gówniarze niestety dawali się na to nabrać.
Coś czerwonego przemknęło mu przed oczami. Rozejrzał się.
Czerwona sukienka, te same ironiczne, czerwone usta, ale spojrzenie…
Bił od niej chłód.
Wstał, by do niej podejść. Niepewna rozejrzała się w koło, przygryzając wargę. Wystraszyła się.
Był coraz bliżej niej. Przebijał się przez szczypiący dym i bawiący się tłum.
Rozległ się krzyk, za chwilę tupot. Ktoś popchnął go na sąsiedni stół. Obok rozgorzała bójka, poprzednio spotkany policjant przytrzymał go, biorąc go za jednego z uczestników. To wystarczyło, by kobieta zniknęła mu z oczu.
Co do cholery…?!
Rozejrzał się. Trzasnęły drzwi ewakuacyjne.
Odepchnął i wypadł z pubu. Nie mogła mu uciec, nie kolejny raz.
Podbiegł do ciemnej ulicy. Szlag. Ani śladu.
Uderzył pięścią w ścianę krusząc tynk.
Tak blisko…
***
W nocy, siedząc w gabinecie, rozmyślał o tych paru latach wstecz. Patrzył na zdjęcie zawieszone na ścianie. Mimo zmęczenia i mroku, widział je doskonale, zresztą znał na pamięć każdy jego szczegół.
Ciemne fale włosów opadające na twarz, lekko zadarty nos, zmarszczki wokół oczu wywołane szerokim uśmiechem. Tęsknił, chociaż ich rozstanie nie było przyjemne. Coraz częściej się kłócili, najpierw o zmianę kodu genetycznego, na którą tak niecierpliwie czekał, a później właściwie o wszystko. Była przeciwna wszczepianiu ludziom wampirzego DNA, mówiła, że nic to nie zmieni. Wtedy nie umiał zrozumieć, czemu tak opierała się nowatorskim odkryciom, przecież to niezwykła szansa dla ludzkości i dla jego chorego serca.
Zniknęła zaraz po jego operacji. Nie odezwała się już więcej.
Zmarszczył brwi. Kogoś mu przypominała. Czy ta wampirzyca…?
Nie. To nie może być ona.
***
Następnego dnia włóczył się po mieście bez celu. Zapadł wieczór, słońce zachodziło. Po ulicy kręciła się tylko grupka punkowców i paru półwampirów, zresztą rzadko kto tamtędy przechodził. Nieciekawa okolica, pełna mutantów, którym nie wyszedł przeszczep DNA, albo inny sposób wyczłowieczenia się. Mieszkali w zatrutych zanieczyszczeniami i brudnych blokach, w powietrzu czuć było toksyny i dym. Zgubiło ich wampirze życie, tak odmienne od ludzkiego, tak perfekcyjne i pełne wygód, że aż nierealne.
Alastair gdyby mógł wybierać, zniszczyłby tę plagę, która wodziła złudzeniami naiwnych.Utracili to, co człowiecze, na rzecz wiecznej zabawy albo wiecznej udręki.
Pokręcił głową.
Coś go pchnęło w plecy. Zatoczył się, ale złapał równowagę.
Błyskawicznie wyjął pistolet, lecz nikogo w pobliżu nie było.
Znieruchomiał. Słyszał tylko szepty dochodzące z sąsiedniego bloku, nic poza tym.
Cofnął się do zaułku między blokami. Wyostrzone zmysły łapały każdy ruch, każdy dźwięk. Cofał się powoli zwrócony ku ulicy.
Oparł się o coś twardego jak stal i nie była to ściana. Szybko wycelował w pierś nieznajomej.
To ona.
Spoglądała na niego ze spokojem. Wyprostowana nie przypominała już wystraszonej kobiety. Wręcz przeciwnie, wydawała się większa i potężniejsza od niego samego.
Dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie spodziewał się tego. Miała być zastraszona, to on miał ją złapać, nie ona jego.
Zrobiła krok wprzód.
– Witam łowco – zmrużyła oczy.
Alastair milczał. Zastrzel ją. Masz szansę.
– Wiesz, irytuje mnie ta twoja gra – zamachnęła się i w mgnieniu oka wytrąciła mu pistolet z ręki. Sięgnął do paska po kołek, ale nie zdąrzył go wyciągnąć. Nim się zorientował, uderzył w ścianę po przeciwnej stronie zaułka. W ustach poczuł smak krwi, był całkowicie zaskoczony i oszołomiony.
Była silniejsza niż myślał. Silniejsza niż wampiry, które zabił do tej pory.
Pycha go zgubiła.
I skryte pragnienie.
Popatrzył w jadowicie zielone oczy. Lśniły. Fascynowała go, jej charakter, moc.
Hipnotyzowała go.
– Kolejny naiwny człowiek. Wszczepili ci wampirze DNA, prawda? – szturchnęła go nogą. – I co, lepiej ci? Jesteś silniejszy? Szybszy? Wytrzymalszy? A jak wytrzymujesz hałas ulic? Odór zepsucia? Jak wytrzymujesz gorąco, zimno?
Warknął. Nie mógł się ruszyć. Nie potrzebowała nocy – ciemność wręcz promieniowała z niej samej. Ciemne loki wiły się jak węże, oczy lśniły i elektryzowały.
Ukucnęła koło niego.
– Wiesz w czym rzecz? Wampiryzm to nie tylko mutacja genetyczna. W naszych żyłach płynie coś więcej niż krew. To magia. Wiesz w ogóle o czym mówię?
Dotknęła jego policzka.
Te oczy…
– Dlatego nigdy nie zostaniecie wampirami przeszczepiając sobie DNA, pijąc naszą krew czy w jakikolwiek inny ludzki sposób. Magia daje nam potęgę, pomaga nam przeżyć. To jest to, czego wam brakuje.
Wyprostowała się.
– Chcesz bawić się dalej…? – wystrzeliła w górę.
Alastair natychmiast oprzytomniał. Spojrzał na dach. Czekała na niego, ale gdy tylko zaczął wspinać się po schodach, zniknęła mu z oczu.
Znalazł się na szczycie bloku. Wampirzyca przeskakiwała z dachu na dach, a on podążał za nią. Kluczyła, by wreszcie zeskoczyć na ulicę. Poruszała się, jakby nie sprawiało to jej żadnej trudności. Znała teren, mieszkała tutaj.
Skakała po kontenerach, pudłach, zniszczonych ławkach. Grała z nim, zwlekając z ucieczką lub ostatecznym starciem.
Próbował przewidzieć jej następny krok, lecz za każdym razem go zaskakiwała. Przebiegała po balkonach, gzymsach by znowu zeskoczyć na chodnik i wspiąć się na sąsiedni blok.
Zaczęło padać. Był to jeden z coraz częstszych kwaśnych deszczy, które powoli niszczyły miasto. Zielonkawa substancja zalewała ulicę.
Wampirzyca zeskoczyła z budki telefonicznej i spojrzała w tył. Włosy oblepiały jej twarz a zielone oczy błyszczały na tle szarych zabudowań.
Nagle zniknęła.
Przystanął. Mimo wampirzej wytrzymałości ledwo łapał oddech.
Wściekły rozejrzał się wkoło. Naprzeciwko niego stała potężna brama, otwarte wejście do kamienicy.
– No chodź! – krzyknął w przestrzeń. – Skończmy to wreszcie!
Kątem oka zobaczył ją przystającą w cieniu. Powoli skierował się ku bramie świadom tego, że w każdej chwili kobieta może mu złamać kark.
Nie. Ona za bardzo lubi rozrywkę. Będzie bawić się nim do końca.
Miał przy sobie dwa srebrne łańcuchy i kołek. Musi to zrobić. Jedno z nich zginie, i to nie będzie on.
Wszedł w głąb wejścia. Znalazła się przed nim, uśmiechając się zimno. Na to czekał.
Błyskawicznie zamknął bramę. Wampirzyca pobiegła za nim i dotknęła klamki, by potem odskoczyć z sykiem. Brama była ze srebra.
– Srebro… Ty draniu! – rzuciła się na niego, ale miał przygotowany łańcuch. Pasmo ogniw owinęło się wokół wampirzycy niczym wąż. Krzyknęła i osunęła się po ścianie.
Wreszcie…!
Trzymając kołek w ręce, ostrożnie do niej podszedł. Pochylił się i wtedy zobaczył te jej zielone, zabarwione furią i strachem oczy.
Identyczne oczy, które kiedyś patrzyły na niego czule, smutno, wściekle. Te, które wyrażały wszytkie uczucia świata i te, w które mógł się wpatrywać bez przerwy.
Nie, to nie była ta sama osoba. Nie mogła być. Jednak wspomnienia odżyły na nowo, rozpaliły jego straconą duszę. Utracił oddech, czuł się jakby ktoś go powalił na ziemię.
Odrzucił kołek.
Kobieta zdezorientowana wpatrywała się w niego z lekko rozchylonym wargami.
Odwinął łańcuch i skierował się do bramy.
Ruszyła za nim.
– Poczekaj…!
***
Rankiem słońce przedarło się przez okna, ogrzewając pokój. W powietrzu czuć było rzadki zapach kwitnących kwiatów, które miały siłę przedrzeć się przez ciężką powierzchnię gleby.
Wampirzyca przy oknie wzięła głęboki oddech, chociaż tak naprawdę nie musiała. To był jeden z nawyków, które przejęła od śmiertelnych.
Czemu ma do ludzi taki sentyment…?
Spojrzała na mężczyznę śpiącego w wymiętej pościeli. Alastair nie może poznać prawdy, to byłoby zbyt trudne dla nich obojga. Ale kto powiedział, że nie mogą się widywać…?
Stanęła na krawędzi otwartego okna i wyskoczyła.
„Może kiedyś o mnie zapomnisz… Tymczasem, grajmy dalej, łowco"
"kosmyk włosów sprzed twarzy"?? Ktoś go tam zawiesił na niewidocznej lince? :)
Temat wampirów w ostatnim czasie został już wyżęty jak szmata do podłogi i przebiony na zylion wariantów. Naprawdę nie ma już o czym pisać?
W powyższym ujęciu nie ma nic nowego.
Nie podoba mi się sposób prowadzenia narracji - nie jest płynny, tylko szarpany. Momentami prawie przypomina telegram. Przykładowo:
"Rozejrzał się. (STOP) Trzasnęły drzwi ewakuacyjne.(STOP)
Odepchnął i wypadł z pubu. (STOP) Nie mogła mu uciec, nie kolejny raz.(STOP)
Podbiegł do ciemnej ulicy. (STOP) Szlag. (STOP) Ani śladu.(STOP)
Uderzył pięścią w ścianę krusząc tynk.(STOP)
Tak blisko... (STOP)"
Oczywiście można zastosować taki zabieg, ale umiejętnie i nie praktycznie w całym opowiadaniu.
Podsumowując, nie podobało mi się. Pomysł oklepany, styl nienajlepszy.
Ode mnie - słabe 3.
Sarknął - za cholerę nie mam pojęcia, co to znaczy. Pewniem nieoczytany i nieuk:)
szoszoon - pewnieś :P Sarkanie jak najbardziej, istnieje, aczkolwiek nie wiem, czy w takim kontekście, jak tutaj w opowiadaniu...
@niezgoda.b - skorom, to pomóż i objaśnij, na czym owo sarkanie polega!;)
szoszon - LMGTFY - http://tinyurl.com/235c3r2
niezgoda.b - minimalis/t/ka.....;)
A, to pewnie o to zgubione drugie "o" w twoim nicku chodzi... :)