
A co tu dużo pisać, uważam że wcześniej czy później nastąpi jakiś kontakt. Musimy się więc przygotować.
A co tu dużo pisać, uważam że wcześniej czy później nastąpi jakiś kontakt. Musimy się więc przygotować.
– Dziesięć w skali Torino, panie prezydencie.
– A po ludzku?
– Zderzenie jest pewne. Siła eksplozji spowoduje ogromne zniszczenia. Możliwe, że… – Profesor Quberg przygładził dłonią rzadkie, liche włosy. – Coś takiego wytłukło dinozaury, ponad sześćdziesiąt milionów lat temu.
– Nie jesteśmy jak dinozaury! – Prezydent podniósł się z fotela.
– Tak, to prawda. – Naukowiec pokiwał głową. – Jesteśmy delikatniejsi…
***
– Ile mamy czasu?
– Do kolizji pozostało około trzysta osiemdziesiąt godzin.
– No, to do roboty. Nikt nie wyjdzie do domu, dopóki nie rozwiążecie problemu. Odmaszerować. – Generał Chan odwróciła się od oficera i wcisnęła przycisk interkomu. – Chan, kochanie, zrobiłabyś mi mięty.
– Jasne, pani generał – zaskrzeczało z głośnika – już zaparzam.
***
– Asteroida pochodzi z systemu Fomalhaut.
– A to ma, kurwa, jakieś znaczenie? – Prezydent zdecydowanie nie był w nastroju.
– No… raczej nie, ale… – Profesor Quberg nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Na Harvardzie nikt by się nie ośmielił…
– To mi tu nie zawracajcie gitary. Jakiś pomysł na rozwiązanie problemu?
– Zniszczymy ją ładunkiem nuklearnym.
– Jak?
– Tak, jak w "Armagedonie", tylko lepiej. – Genarał Stevens, dla odmiany, był wyraźnie z siebie zadowolony.
***
– Jak to, nie udało się?
– Rozrusznik generatora fali się zawiesił, pani generał. – Porucznik Chan stała wyprężona jakby kij połknęła. Albo dwa nawet.
– Kurwa! – Generał Chan odwróciła się do gościa siedzącego na szerokim, pluszowym fotelu. – Profesor Chan, jakieś pomysły?
Indagowana leniwym ruchem zdjęła okulary, przetarła je irchową ściereczką i założywszy macki za głowotułów rozsiadła się wygodniej w fotelu.
– Nie zwykłam mówić: a nie mówiłam. Ale… – Skierowała górne oko w kierunku sufitu. – Chyba nam nie sprzyja.
– Nie czas ani miejsce na religijne dyrdymały. – Generał była zatwardziałą ateistką i wszyscy o tym wiedzieli, zwłaszcza w rodzinie. – Spieprzył się generator fali grawitacyjnej, nie pierwszy już raz zresztą. Więc mi tu nie chrzań o opatrzności, tylko wymyśl jak to naprawić.
– Chan, braciszko. – Profesor zdecydowała się spuścić z tonu. – Może wcale nie trzeba go naprawiać. Olej to. Polecimy tam znowu za kilkanaście, może kilkadziesiąt milionów lat, a do tego czasu popracujemy nad aparaturą.
– O nie, Chan. Drugi raz im tego nie zrobię…
– Daj spokój. Ich poprzednicy już dawno nie istnieją – brat wtrąciła się w pół zdania – a następni też będą mieli to gdzieś.
– Tu nie chodzi o nich. W dupie ich mam. – Generał zerwała się na równe macki. – Ale o moją karierę! Jak myślisz, ile pozwolą mi jeszcze zniszczyć cywilizacji, zanim mnie odwołają?
– No to może kontakt?
– Co?
– Kontakt. Napisz do nich, że potrzebujesz pomocy. To chyba dość wysoka cywilizacja. Pewnie posiadają już detektory optyczne.
Generał opadła na fotel, spojrzała na wciąż wyprężoną porucznik i rzekła:
– Odmaszerować.
Gdy za porucznik Chan zamknęły się pneumatyczne przegrody, generał Chan spojrzała spode łba na bratę i, kładąc macki na klawiszach, szybko wstukała krótką wiadomość. Zawahała się chwilę, ale w końcu wcisnęła zielony przycisk z napisem "wyślij".
***
Promień dotarł do Zielonki o dziewiątej trzydzieści sześć. Pulsujący słup spadającego z nieba ognia, który przez dobre dwie minuty był widoczny w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, okoliczni mieszkańcy wzięli za karę boską. Nie wiedzieli, co prawda, za co ta kara, ale to ustali się później. Najważniejsze, że należąca do Mariusza Kaniuka, najbogatszego we wsi gospodarza, stodoła wraz ze stojącym w niej ciągnikiem, kombajnem buraczanym oraz granatowym volkswagenem passatem, w ułamku sekundy spłonęły, pozostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienie. Oraz stygnące jeszcze przez dobrych parę godzin jeziorko, wypełnione stopionym konglomeratem części rzeczonych pojazdów, unoszących się w błotno-magmowej zawiesinie.
Czyli sprawiedliwość zatryumfowała.
***
– Prezydent Chan, na pierwszej linii.
Generał wstała od biurka i podniosła słuchawkę. Może to głupie, ale zawsze odbierała telefon od przełożonych stojąc na baczność.
– Pani prezydent.
– Pani generał – zaskrzeczało w głośniczku. – Jak sprawy?
– Wiadomość wysłana, czekamy na kontakt.
– Proszę meldować. A przy okazji, Chan chciała was odwiedzić. Może jutro?
– Oczywiście, Chan się ucieszy.
***
– To był atak, panie prezydencie. – Generał Stevens uderzył zaciśniętą dłonią w stół. – Nie mamy co do tego żadnych wątpliwości.
– Atak? Co wy mi tu bredzicie. – Prezydent krążył po gabinecie. – W jakąś zapyziałą dziurę, we wschodniej Europie.
– W Ziemię, panie prezydencie. W Ziemię!
– Zgadzam się z generałem Stevensem. – Szef wywiadu włączył się do rozmowy. – Promień tego, no… eee… lasera, pochodził z asteroidy. Co pan sądzi, profesorze?
Wywołany przygładził rzadkie włosy. Chrząknął.
– Zważywszy na okoliczności, nie można wykluczyć. Jednakowoż, nie mamy dostatecznej…
– Gówno prawda. – Szef połączonych sztabów ponownie grzmotnął pięścią w blat. – Dam głowę, że ta asteroida to zamaskowany statek, który ma przeprowadzić inwazję.
– Nie uważa pan, że to byłoby bez sensu? – Profesor Quberg nie dał się zbić z tropu.
– Co takiego?
– Wysyłać asteroidę, która lecieć będzie przez pół galaktyki, by potem, tuż przed uderzeniem, zdemaskować się promieniem, tego, jak mówicie, lasera, choć moim zdaniem promień, który dotarł do Ziemi jest strumieniem…
– To bez znaczenia. Zostaliśmy zaatakowani i musimy się bronić.
***
Kolacja była wyśmienita. Chan podała murkwie w sosie oraz nadziewane sepulki. Chan dawno się tak nie obżarła i to zważywszy, że kucharz w pałacu prezydenckim też był niczego sobie. Dzieci bawiły się w ogrodzie. Chan zabrała Chan, by pokazać jej swą nową kolekcję pciem. Prezydent Chan rozsiadła się na kanapie na patio z cygarem w jednej macce i kieliszkiem wyśmienitego koniaku w szóstej.
– I jak sprawy? – zagadnęła Chan.
– Nieźle. Nawiązaliśmy kontakt.
***
Rakieta LC zero jeden wystartowała z Cape Canaveral o czasie. Jej siostrzana konstrukcja z numerem zero dwa opuściła terytorium Gujany Francuskiej dokładnie sześć minut później. Trzeci pocisk wystartował z kazachskiego Bajkonuru. Rosyjska konstrukcja różniła się już nie tylko numerem. Na lśniących płytach poszycia zamiast żałosnego "Last Chance 03", błyszczał w słońcu, bliższy rosyjskiemu temperamentowi, czerwony napis "Железный кулак 01".
Zgodnie z planem pociski miały uderzyć w asteroidę w odległości około półtora miliona kilometrów od Ziemi. W najbardziej nawet optymistycznych założeniach, nie spodziewano się, że uda się ją zniszczyć. Ale nie o to przecież chodziło.
Potrójne uderzenie potężnym ładunkiem nuklearnym w asteroidę pędzącą z jedną trzecią prędkości światła musiało zmienić jej trajektorię. Prawda?
***
– Pani generał. Jakieś nowiny?
– Wszystko w jak najlepszym porządku. Ziemianie wysłali nam pomoc. No, może nie do końca taką, o jaką prosiliśmy, ale chyba dysponują niższą technologią niż zakładaliśmy.
– O, to wspaniale. Ale… z tonu wnioskuję, że mamy jakiś problem.
– Hmm, no tak… – Generał Chan przygładziła macką czułki. – Impuls zniszczył ładownie. No… i ten… perkal i paciorki się rozsypały.
Prezydent Chan odwróciła się do okna. Nerwowo przestępując z macki na mackę coś tam do siebie mruczała. Po chwili spojrzała na bratę i zdecydowała:
– Wracamy! Bez podarków ta wizyta nie ma sensu.
***
– Wygraliśmy, panie prezydencie.
– No, ja myślę.
– I co pan na to, profesorze? – Generał Stevens nie potrafił ukryć satysfakcji.
Profesor milczał.
Prezydent wstał zza biurka i podszedł do okna. I choć chłopcy z Secret Service tego nie lubili, otworzył je na oścież. Po czym wychylił się odrobinę i wznosząc pięść nad głową, krzykną w kierunku wiszących dziś wyjątkowo wysoko chmur:
– I powiedzcie w całej galaktyce, że z Ziemianami się nie zadziera!
– W całym wszechświecie, panie prezydencie, w całym wszechświecie.
– Głupki – mruknął pod nosem profesor Quberg, mając nadzieję, że nikt go jednak nie usłyszy.
Niestety, prezydent miał wyśmienity słuch, więc od razu podłapał i rzucił w kierunku nieboskłonu:
– W całym wszechświecie, głupki!
Choć pomysł kontaktu, omyłkowo wziętego za atak to nic nowego, udało ci się rozegrać go w wyjątkowo zabawny i świeży sposób. Jest w tym duch hollywoodzkich komedii (zwłaszcza ostatnia scena), doprawiony środkowoeuropejskim humorem (sprawiedliwość zatryumfowała). Aha, i dodatkowy plus za żielieznyj kułak :-)
Ha, ciekawe jest również to, że zanim zorientowałem się, iż wcale nie chodzi o Chińczyków, zupełnie nie zdziwiło mnie to, że wszyscy nazywają się Chan :-)
Słowem – bardzo dobry, zabawny szort!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Choć podobne zdarzenia były już opisywane, to Twój Kontakt, Kchrobaku, ujmuje bardzo porządnym wykonaniem, a prezentując humor w bardzo dobrym gatunku, pozwala cieszyć się wyjątkowo zabawną treścią. Szczególnie przypadł mi do gustu opis i podsumowanie tego, co wydarzyło się w Zielonce. ;D
…i wznosząc pięść nad głową krzykną w kierunku… –> …i wznosząc pięść nad głową, krzyknął w kierunku…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Mnie się podobało :) Ciekawy pomysł z odpowiednią dawką humoru. Jak dla mnie, fragment o Zielonce i końcówka najlepsze :)
:)
Mam luźny tydzień, więc sobie pozwalam nadrabiać zaległości.
A że nic nowego? Ba, podobno wszystko napisał niejaki Shakespeare. I to lata wcześniej, nim my to wymyśliliśmy ;)
A propos Zielonki – umiejscowienie tego wątku, nie jest przypadkowe. Mimo że fikcyjne, to jednak moje okolice – znam te klimaty :)
Czy to jest sygnaturka?
Zielonka to chyba tak bliżej Warszawy niż Białegostoku. No chyba, że o jakiejś podlaskiej nie wiem :) A takie klimaty, to ogólnie są w Polsce powszechne. Nie ma jak to zazdrość :P
Jestem przekonana, że podobnie klimatycznych “Zielonek” znalazłoby się mnóstwo, a Twoja Zielonka, Kchrobaku, reprezentuje je wszystkie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fajne to, poprawiło mi humor ;D Mariusz Kaniuk jest moim absolutnym ulubieńcem :d Tylko Passata szkoda :(
Verman
Lubię takie… kontakty.
Podobało mi się ;) Plus za pokazanie rosyjskiego i amerykańskiego temperamentu ;)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Ale fajny szorciak! Bardzo mi się podobało. :)
Humoreska przeczytana. Pozdrawiam.
Tekst przypomniał mi stare opowiadanie “ID 11”, które opublikowano w którymś z Kompendiów Wiedzy Secret Service ;) Zaś Twój tekst, Autorze, jest sympatyczny. Taki w sam raz na dokładkę po czymś ciężkim. Humor przypadł mi do gustu, zwłaszcza te kwestie, które parodiują typowe teksty filmów s-f.
Mam też wrażenie, że to “Chan” to jakaś aluzja do japońskiego dodawania tytułów grzecznościowych na koniec słów.
Technicznie zaś czytało mi się dobrze i płynnie.
Podsumowując: okej, miły pokaz, choć też bez większych fajerwerków.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
No cud malina! Zacny szorciak! Uśmiecha. :)
Przydałaby się edycja tekstu, czyli wypośrodkowanie gwiazdek. No i może jakaś klimatyczna ilustracja.
Dobrze napisana miniatura, ocierająca się, na pewno świadomie, o absurd, groteskę s-f. Niezła dynamika narracji, chociaż jest nieco niepotrzebnych dłużyzn, a pomysł interesujący.
Dobre i biblioteczne, więc klikam.
Pozdrówka.
Podobno w literaturze już wymyślono prawie wszystko i została tylko jakaś tam mała luka dla prawdziwych geniuszy. Cała reszta autorów musi bazować na starych składnikach i pichcić nowe historie w mniej lub bardziej strawne dania, a czytelnicy co raz wcinają odgrzewane kotlety.
Ale ja lubię kotlety.
Dzisiaj udało ci się wysmażyć coś zdecydowanie smakowitego. Lekkostrawne, dobrze przyprawione, okraszone humorem , podlane fabułą i flambirowane akcją.
Bardzo smakowało. :)
Z.
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
Przeczytałem tekst z przyjemnością. Zabawny i lekki w odbiorze, a przy puencie, szczerze się uśmiałem.
Hej! Mam wrażenie, że ten tekst może być odbierany jako metafora kontaktów… międzyludzkich;) W końcu w naszym pozbawionym obcych świecie nierzadko dochodzi do takich (nie)porozumień;) Czytało się lekko i przyjemnie, bez żadnych zgrzytów i choć z początku nie mogłem jakoś się przekonać, to skończyłem z uśmiechem na twarzy:) A chyba właśnie o to autorowi chodziło:) Dobry tekst, a zakończenie… świetne! I ta śmieszna duma tak charakterystyczna dla naszego (wielkiego) gatunku…
Pozdr!
,,Czasem Ty zjadasz niedźwiedzia, a czasem... niedźwiedź zjada Ciebie"
Bardzo sympatyczny szorciak. Fajne, symetryczne nieporozumienie.
Oni jedzą sepulki? I to przy dzieciach? Fuj!
Babska logika rządzi!
Uśmiechnęłam się do monitora, bo tak zabawną historię tu opisałeś. W pierwszej chwili też myślałam, że chodzi o Chińczyków i już się chciałam obruszać, ale dobrze że nauczona wcześniejszymi doświadczeniami na portalu, powstrzymałam swój zapalczywy gniew, który wszędzie chciałby szukać niesprawiedliwości i niewrażliwości (są na to jakieś lekarstwa?).
Najbardziej podobała mi się sprawiedliwość (wymierzona oczywiście w najzamożniejszego farmera) i… “bez podarków ta wizyta nie ma sensu” to był ten moment, który mnie rozbroił.
Co tu dużo mówić, opowiadanie bezsprzecznie zasłużyło na nominację do biblioteki wprawnym wykonaniem i świetnie poprowadzoną historią. Świetna lektura, doskonała na zakończenie wieczoru miłym akcentem.
Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.
który wszędzie chciałby szukać niesprawiedliwości i niewrażliwości (są na to jakieś lekarstwa?).
Podpal stodołę sąsiadowi. Powinno pomóc. ;-)
Babska logika rządzi!
Finklo, oficjalnie się Ciebie boję ;P
Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.
Ojtam, ojtam. Miałam nadzieję, że w Poznaniu nie macie zbyt wielu stodół. ;-)
Babska logika rządzi!
Dzięki za przychylne noty i opinie.
@ NoWhereMan
Zacząłem szukać opowiadania, które wskazałeś. I nieco rozczarowany skonstatowałem, że Kompendium Wiedzy Secret Service to nie materiały szkoleniowe służb specjalnych, tylko gazeta o grach komputerowych…
Chan, niestety, nie było aluzją, a prostackim w istocie zabiegiem, mającym na samym początku skierować uwagę gdzieś indziej…
@ rosebelle & Finkla
Obawiam się, że lekarstw na to nie ma… A podpalenie stodoły też da tylko krótką ulgę, bo jak znam życie, to skubaniec ma ubezpieczenie ;)
Czy to jest sygnaturka?
tylko gazeta o grach komputerowych…
Ale za to jaka! ;)
Chan, niestety, nie było aluzją, a prostackim w istocie zabiegiem, mającym na samym początku skierować uwagę gdzieś indziej…
Jakiekolwiek była geneza, jeśli przy jej użyciu chciałeś skierować na ten fakt mą uwagę, to Ci się udało :)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
@Finkla i @kchrobak → Myślę, że powstrzymam się od podpalania i po prostu siądę w kąciku i poczekam aż ogarnie mnie pełen cynizm i apatia… Ponoć to tylko kwestia czasu ;)
Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.
Hmmm. Tak to nie… Może lepiej pilnuj własnej stodoły? ;-)
Babska logika rządzi!
Tak pewnie byłoby najroztropniej ;)
Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.
Nie uważa pan, że to byłoby bez sensu. – Profesor Quberg nie dał się zbić z tropu.
Chyba brakuje znaku zapytania po “sensu”.
Bardzo dobre, nie mam pytań :) No, może wywaliłbym trochę wielokropków. Ale poza tym czad, przemyślana konstrukcja, dialogi z wyższej półki i w ogóle miodek.
Dla podkreślenia wagi moich słów siłacz palnie pięścią w stół
Bardzo przyjemne w lekturze. Udało ci się wpleść tyle nawiązań do rodzimej i zagranicznej klasyki, że jestem pod wrażeniem : ). W dodatku muszę ze wstydem przyznać, że na początku nie do końca zrozumiałem, co zaszło :D. Kiedy wszystko sobie logicznie poukładałem, poziom satysfakcji nawet jeszcze odrobinę wzrósł.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
– Nie jesteśmy jak dinozaury! – Prezydent podniósł się z fotela.
– Tak, to prawda. – Naukowiec pokiwał głową. – Jesteśmy delikatniejsi…
Ten fragment mnie rozbroił :D
“– Daj spokój. Ich poprzednicy już dawno nie istnieją – brat wtrąciła się w pół zdania – a następni też będą mieli to gdzieś.” – brat czy brata? Dalej jest odmiana “bratą”, która sugeruje że to forma żeńska…
“– Nie czas[-,] ani miejsce na religijne dyrdymały.”
“– Nie uważa pan, że to byłoby bez sensu. – Profesor Quberg nie dał się zbić z tropu.” – to pytanie, więc przydałby się znak zapytania.
“– I jak sprawy – zagadnęła Chan.” – j.w.
“Po czym wychylił się odrobinę i wznosząc pięść nad głową, krzykną w kierunku wiszących dziś wyjątkowo wysoko chmur[-.+:]
– I powiedzcie w całej galaktyce, że z Ziemianami się nie zadziera!”
Sympatyczna opowiastka. Miło się czytało do śniadania ;)
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Szkoda, tyle dobra nie dojechało. Ech, perkal i paciorki… A kto wie, może i woda ognista była ;-) Lekkie, miłe i sympatyczne.
"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski
Duży plus za drobiażdżki: murkwie, perkal i paciorki, ostatnią scenę, i za “Chan zabrała Chan” ;)
Cholera, tekst, który wysłałem na Fantazmaty, miał te same patenty z powtarzającymi się imionami i z wymyślonymi słowami. Na szczęście z zupełnie innym kontekście :D
Nie powiedziałbym, że pomysł jakiś wielce oryginalny, ale wykonanie całkiem przyjemne. Nieinwazyjny [hehe] szort, który raczej na dłużej w mojej pamięci nie pozostanie, ale ogólnie w porządku.
No nieźle.
Czytałam kilka dni temu i musiałam ponownie zajrzeć do tekstu, żeby sobie przypomnieć co i jak. Ogólnie rzecz biorąc to nawet mi się podobało:) Poszczególne fragmenty są krótkie i treścią, więc żadnych dłużyzn nie było, co się wyjątkowo chwali przy takim temacie :) Żieleznyj kułak najlepszy :D Ale chwyt ż użyciem jednego imienia też mi się spodobał:)
Temat jednego imienia trzeba będzie zgłębić. Bo sam się zastanawiam, czy to efekt braku wyobraźni w nadawaniu imion u obcej rasy, czy może powszechny nepotyzm? Ale kto tam wie, jak to jest u kosmicznych mątw…
Czy to jest sygnaturka?
Podobały mi się te wszystkie Chan. Mimo że naczytałam się (i naoglądałam) o podobnych kontaktach, to takie zabawne, z humorem przedstawione wersje bawią mnie niezmiennie. Bo poza pomysłem liczy się też forma.
Jako lekkie czytadełko do pośmiania – bardzo dobra lektura.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Lubię, kiedy ktoś udowadnia, że na zaprezentowanie wysokiego poziomu nie potrzeba masy znaków. Miniatura błyskotliwa, zabawna, pełna smaczków, kontakt przewrotny i pomysłowy. Wiele fragmentów można różnie wiązać i interpretować. Uważam, że to coś więcej niż miła czytanka, choć jeszcze nie ustaliłam w swoim rankingu, na ile. Niewykluczone, że po zastanowieniu będę na tak.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Sorry, Winnetou, jestem na nie.
Nie przeczę, lubię się pośmiać, lubię śmieszne teksty. Twój rolę komedyjki omyłek spełnia doskonale, ale to nie jest piórkowy format. To tak, jakby ktoś przyznał Oscara za piętnasty odcinek sitcomu. Biblioteka – tak, pióro – nie.
Babska logika rządzi!
Wow! [czyt: łał]
Rozważania nad piórkowością mojego tekstu… Poważnie? Już samo to jest nobilitujące.
Czy to jest sygnaturka?
Świetnie się bawiłam przy lekturze :))
Pochwały mogłabym słowo w słowo powtórzyć za przedpiśćcami. Pomysł, wykonanie, humor – wszystko super.
Ja, jakkolwiek również odnajduję tekst przyjemnym, to jednak bez efektu WOW, czy też jakiegokolwiek większego zachwytu. Ot, fajna historyjka, którą fajnie się czytało, ale która nie wywołała śmiechowego tsunami (humor i owszem, z wykrzyknikiem, ale to takie bardziej OCH! niż ACH! jednak ;), nie poruszyła mnie w żaden sposób i nie zachwyciła ani formą, ani treścią. Obawiam się też, że prędzej czy później (prędzej) pamięć o nim przepadnie gdzieś pomiędzy kolejnymi opowiadaniami.
Końcowa cena faktycznie najlepsza, taka trochę… tetralna(?). Bardzo łatwo ją sobie zwizualizować, a gdy już się dokona dzieła, nie sposób się nie uśmiechnąć.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Gdyby dowcipy w całym opowiadaniu były równie pocieszne, co ten finałowy, to być może byłabym na tak. Bo humor to największa zaleta tekstu, ale obecnie jest to dla mnie humorystyczny średniak. Przyjemne czytadełko, o którym szybko zapomnę i przy którym nie śmiałam się zbyt dużo, więc niestety byłam na nie ;)
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)