- Opowiadanie: wibig - Historia napisana na okoliczność

Historia napisana na okoliczność

Historia napisana na okoliczność

i do przeczytania przy okazji spotkania starych znajomych,

którzy spotykali się lata temu przy podobnych okazjach,

ale i oni, i czasy były wtedy inne. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Historia napisana na okoliczność

Napisanie historii kryminalnej, opowiadania, może książki całej, jest może czasochłonne, ale nie wydaje się być jakoś szczególnie trudne. Dziś nie trzeba być już do tego Alanem Edgarem Poe. Wszystko zostało wymyślone. Schematy powielają się same do tego stopnia, że, jeśli nie wiemy nawet od razu, kto zabił, to dlatego jedynie, że rozwiązanie, w odrobinę zmienionych dekoracjach i pod innym tytułem najpewniej, widzieliśmy już na tyle dawno, że uleciało nam z pamięci.

Tak, chciałbym napisać taką historię.

I właśnie jakiś czas temu, zaproponowano mi przeczytanie czegoś w dzisiejszy wieczór, a ja nierozważnie zgodziłem się. Pomyślałem, że być może nie jest to tak zupełnie pozbawione sensu, jak można by sądzić i jak zapewne większość już sądzić zaczyna. Taka sobie okazja, może nie świetna, to za dużo powiedziane, ale zawsze jakaś, aby opowiedzieć historię kryminalną.

 Chcąc zawczasu uprzedzić ewentualne, być może słuszne w niedalekiej przyszłości, głosy, niezadowolonych, rozczarowanych, czy zawiedzionych nawet, zaznaczyć chciałem już teraz, że nie będzie to jakaś szczególnie pasjonująca historia. Z kilku powodów, co najmniej. Z jednego powodu. Jest nim czas, którego nie mam. Może inaczej, czas, którego nie zamierzam marnować na przedsięwzięcie tak niepoważne z natury. Jest jeszcze drugi powód, dla którego historia ta taką będzie właśnie. Jest nim inny czas. Czas, którego naprawdę nie mam. Czas, który dany mi został tu i teraz dla opowiedzenia mojej historii. Bo z konieczności musi to być historia krótka. Nie ma czasu na rozbudowane dialogi, nie ma na szczegółowe opisywanie zawiłych meandrów myśli. Nie można mnożyć mylnych tropów, nieistotnych wątków. Zabawa z czytelnikiem, słuchaczem ograniczona być musi przez naturę dzisiejszego miejsca i czasu. Tak naprawdę będzie to nie tyle historia, co streszczenie historii. Streszczenie być może dobrej historii, streszczenie nieistniejącej większej całości.

Myślę, że wystarczy już tych wstępów.

Historia zaczyna się w małym miasteczku. Właściwie, to całkiem spore miasteczko, ale miasteczko właśnie, nie miasto. Topografia i inne szczegóły nie będą istotne, pomińmy je więc. Jest początek lata. Może to nie ma znaczenia, a może ma. Ma na tyle, że mężczyzna, który znaleziony został martwym, leżał w rowie biegnącym wzdłuż drogi, osłonięty był przed oczami zwykłych przechodniów, a niewielu ich tam było, gałęziami jakiegoś krzewu, liśćmi łopianu powiedzmy, trawą. Dość, że znaleziono go, gdy nie żył już jakiś czas. Może dzień, dwa. Nieistotne. Bliższe oględziny wskazywały na to, że mężczyzna zginął uderzony w głowę czymś ciężkim.

Próby identyfikacji nie powiodły się. Martwy człowiek nie miał przy sobie żadnych dokumentów, w ogóle żadnych papierów. Albo raczej, jeśli je nawet miał, to zostały zabrane. Wszystkie. Nikt go tu nie znał, nie widział wcześniej. Nie wiadomo skąd i kiedy dokładnie pojawił się. Niektórzy widzieli go w sklepie, jednak personel nie zapamiętał niczego. Dwoje pasażerów autobusu widziało go jadącego w ciemnym samochodzie. Było to dość prawdopodobne, bo już wcześniej zwrócono uwagę na zaparkowane na bocznej uliczce ciemnozielone auto. Samochód okazał się skradziony dawno temu daleko stąd, a tablice rejestracyjne miał fałszywe.

Ubranie człowieka było całkiem zwyczajne. Znaków szczególnych brak. Rysopis bardziej niż przeciętny.

 Jak dotąd historia nie zapowiada się szczególnie ciekawie, a raczej nie zapowiada się w ogóle. Brak jakiegokolwiek punktu wyjścia, zaczepienia dla jej ciągu dalszego. Gdy zdarza się tak w rzeczywistości, historia kończy się w tym miejscu i zostaje zapomniana.

 Można by próbować pójść tropem samochodu. Jest to w końcu jedyny ślad. Jedyna droga, gdyby ktoś chciał dalej iść.

Były właściciel samochodu okazał się urzędnikiem pocztowym w innym niewielkim miasteczku. Nie znał on martwego człowieka, nie widział go nigdy. Podobnie jak i inni, którym pokazano zdjęcia.

W historiach, jak w życiu, przydarzają się rzeczy pozornie nieistotne, pozbawione związku z tym, co dzieje się na pierwszym planie. Nieostrożny czytelnik często nie zauważa ich. Kilkadziesiąt stron dalej, w ambitnych przypadkach kilkaset nawet, zachwycony swoją przebiegłością autor powraca do owego przeoczonego drobiazgu, który okazuje się nagle kluczem do wszystkiego i z okrzykiem tryumfu: „A nie mówiłem!” przechodzi do finału. Czytelnik ostrożny przez cały początek historii wynajduje i zapamiętuje nieistotne drobiazgi, tracąc przy tym sens i gubiąc się wśród wątków w przeważającej liczbie nieistotnych. Na pytanie, czy lepiej być czytelnikiem nieuważnym, czy nie, nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

 Tak można się bawić jedynie w historiach. W streszczeniach historii musimy z konieczności pominąć to, co nieważne. I nie jest ważne, czy słuchasz uważnie, i tak dowiesz się wszystkiego – co ważne.

Jest jeszcze inne wyjście. Można pominąć pewne szczegóły. Te ledwo widoczne, te, których i tak nikt by nie zauważył, jak tych dwóch zadrapań na balustradzie kamiennego mostu u Conan Doyle’a. Jednakże nie da się wtedy powiedzieć „a nie mówiłem!”, a i czytelnik może czuć się oszukany. Uważny czytelnik oczywiście, taki, który słucha, co mówi się.

Historie tracą wiele w streszczeniach.

Wracając do opowieści, w bagażniku samochodu znaleziono kilka kamieni. Były to zwyczajne polne kamienie, o zaokrąglonych kształtach wielkości pięści mniej więcej. Obejrzano je dokładnie, nie wyróżniały się niczym. Sporo identycznych niemal znaleźć można było w okolicy bez trudu. W bagażniku był też klucz do kół, saperka, pompka nożna, kawałek grubej, plastikowej folii i może jeszcze coś, ale przedmioty te nie mają dla opowiadanej historii żadnego znaczenia. Kamienie mają. A może nie – to oczywiście taki żart.

Z martwego punktu historie wyprowadzają najczęściej zbiegi okoliczności. Są tacy, którzy nie wierzą w nie, mimo iż są one daleko bardziej rzeczywiste niż krople rosy na pajęczynkach, czy świętojańskie robaczki. To prawda, że w rzeczywistości być może w niewielkim tylko procencie znaleźć się daje dla nich jakieś realne uzasadnienie. Tylko czasami zbiegi okoliczności okazują się konieczne, ale o tym przekonać się można dopiero potem, najczęściej. Niepoważni badacze natury rzeczy, z niemożności wykazania nieistnienia naturalnej przyczyny wszystkiego, wyciągają wniosek, że wszystko przyczynę swą jakąś ma, a nie tylko mieć może. I z tej właśnie, drobnej pozornie, różnicy między realnością, a potencją, krok już tylko do tajemniczych związków wszystkiego ze wszystkim, astrologii i innej, pozornej wiedzy tajemnej.

A zbiegi okoliczności zdarzają się po prostu: nieprawdopodobne mniej lub bardziej, niezwykłe, albo zwykłe zupełnie, szczęśliwe, lub nie, zupełnie niezależnie od tego, co o nich myślimy, bo takie już są. 

 Zbiegi okoliczności zdarzają się o wiele częściej w historiach, które się nie wydarzyły. I nie jest to żadne oszustwo, czy nadużycie. Wymyślone zbiegi okoliczności są tak samo prawdziwe, jak te rzeczywiste. Po prostu, gdyby w opowiadanej historii nie zdarzyło się to, o czym za chwilę, nie byłoby jej. Nie byłoby jej, a wtedy należałoby wymyślić inną historię, w której zapewne też musiałyby się zdarzyć jakieś, jej właściwe, zbiegi okoliczności i tym razem tak samo nieprawdziwe.

W zupełnie innym miasteczku niewielkim, położonym dla odmiany nad morzem, a może w górach, znaleziono jakiś czas później zwłoki kobiety. Znaleziono je w mieszkaniu. Na podłodze. Nie udało się ustalić przyczyny zgonu. Oficjalnie zapisana w aktach jest, być może, nieprawdziwa. A może tak właśnie było – możemy domyślać się wszystkiego. W końcu opowiadamy historię, a nawet streszczamy ją tylko. I jeśli wspominamy o martwej kobiecie, to nie bez powodu.

Sąsiedzi niewiele o niej powiedzieć mogli. Wprowadziła się kilka miesięcy temu. Widywali ją na schodach, na ulicy, w sklepie. Wydawało się, że z nikim nie zamieniła więcej niż kilku zdań. Zdawkowych, nieważnych. Zwyczajnych. Nikt nie potrafił powiedzieć, co robiła, czy pracowała i gdzie, jeśli tak. W mieszkaniu nie znaleziono też wielu wskazówek, dokumentów, rachunków, listów, pamiątek. Nie było tam niczego. Wszystko wskazywało na to, że jeśli nawet mieszkała tu w jakimś sensie, nie było to to, co ludzie zwykli nazywać mieszkaniem. Poszukiwania, niezbyt gorliwe, przyznajmy, właściwego jej domu nie powiodły się. Ten wątek historii osiągnął także swój własny martwy punkt. Nawet nie jest potrzebny szczególny rodzaj wyobraźni, aby nie wymyślić dalej niczego. Jej historia zdarzyła się po prostu. Jako wspomniana konieczność właśnie.

A jednak kobieta i mężczyzna pojawili się w tej samej, w mojej historii i ma, musi mieć to jakieś uzasadnienie. Znalezione ono zostało, ku zaskoczeniu wszystkich, w jednym z pokoi. Był on pozbawiony jakichkolwiek mebli. Całkowicie pustą, prostokątną przestrzeń wypełniały ułożone równo, jeden przy drugim kamienie. Zaokrąglone, wielkości pięści mniej więcej, niewyróżniające się niczym szczególnym kamienie polne.

Oczywiście nikt nigdy nie widział dotąd niczego podobnego. Nikt nie miał pojęcia, co to może znaczyć. Logika opowiadania historii wymusza połączenie martwej kobiety ze znalezionym zupełnie gdzie indziej martwym mężczyzną. I to jest właśnie ten konieczny zbieg okoliczności. Jego efektem było pokazanie zdjęcia mężczyzny sąsiadom. Został oczywiście rozpoznany. Mieszkał piętro niżej. Znaleziono tam zwyczajne mieszkanie samotnego pana w wieku mniej więcej średnim, nieprzesadnie dbającego o siebie i otoczenie. Odnaleziono i zidentyfikowano tam jego tożsamość, jego przeszłość, a po części także i wszystko. Z zupełnej niemal zagadki zmienił się w zwyczajnego człowieka najdalszego od jakichkolwiek zagadek. Nie ma sensu w streszczeniu opowiadać, kim był, bo, po pierwsze, to nieistotne, a po drugie, był nikim.

Oboje, mężczyzna i kobieta, ich historie, ich historia, jeśli była jakaś w ogóle, okazały się ścieżkami nieprowadzącymi donikąd, albo też śladami zatartymi, przez czas lub przypadek, a może przez kogoś i świadomie. Zatartymi na tyle, że niepodobna było dojść po nich do jakiegokolwiek sensownego miejsca. A próbowano, nawet z zapałem – początkowo. Istniała do rozwiązania zagadka i prosiła się przynajmniej o próbę rozwiązania. Z czasem usiłowania te osłabły. Ślady ginęły, rozwidlały się ginąc i ginęły powtórnie. Po mniej więcej miesiącu poniechano ich zupełnie. Pozostały już tylko kamienie.

Wydawać by się mogło, że rzeczy takie nie zdarzają się. Jest to rodzaj prawa natury. Nie ogólnie przyjęta mądrość ogółu, ale całkiem dobrze ugruntowane prawo: jeśli wydaje się, że ilekroć coś pozbawione jest sensu, nie zgadza się z rzeczywistością, z naszą rzeczywistością, to musi być rzadkie, wyjątkowe, niespotykane. Inaczej przecież byśmy o tym wiedzieli. A tu, jak dotąd, nikt nigdy nie słyszał o zbieraczach niewielkich, gładkich, polnych kamieni pozbawionych sensu i znaków szczególnych. A może nie.

Wszyscy byli zaskoczeni, gdy okazało się, że w przeciągu ostatniego roku kamienie pojawiły się w innych historiach, rzeczywistych, sześć razy. I zawsze towarzyszyła im śmierć. Śmierć kogoś całkiem zwyczajnego, bez przeszłości wartej zapamiętania i najpewniej też, bez wartej zastanowienia się nad nią przyszłości. Spośród sześciu śmierci, pięć wydawało się zupełnie naturalnych, w jednym przypadku całkiem uzasadnionym było podejrzenie samobójstwa, nie udało się jednak niczego udowodnić. We wszystkich przypadkach gdzieś blisko były kamienie, czy to usypane w stos, rozrzucone pozornie bezładnie, choć przy bliższych oględzinach okazało się, że równomierność ich rozrzucenia wykazuje nieprzypadkową precyzję. W dwóch przypadkach kamienie znaleziono we wnętrzach. Raz ułożone równo w rzędach, raz w dużej szufladzie starej, wielkiej szafy.

I tak został odnaleziony klucz. Teraz pozostawało już tylko znaleźć coś, co dałoby się tym kluczem otworzyć. Odkryć jakiś sens. Z tym, że żadnego sensu nie było. Oczywiście pozornie i na razie przynajmniej. Poza pozorami także nie było, na razie, niczego. Na razie – powtarzam.

Rozpoczęło się żmudne oglądanie po raz kolejny zamkniętych już spraw. Historii niewyjaśnionych, które za takie uznano całkiem niedawno przecież. Odwiedzano stare miejsca. Tych samych ludzi wypytywano o to samo raz jeszcze w nadziei, że przypomną sobie coś teraz właśnie. Coś, czego nie pamiętali już wtedy, coś nieistotnego, coś małego, wielkości pięści, bez żadnych szczególnych znaków, bez żadnego sensu – pozornie. Wszystkie te poszukiwania można by streścić oczywiście, ale ponieważ nie doprowadziły do żadnego rozsądnego celu można je też pominąć. Szkoda, bo były same w sobie naprawdę ciekawe. Na przykład ta z samobójstwem. Ze sfingowanym samobójstwem. Mężczyzna w wieku trochę bardziej niż średnim znaleziony został we własnej wannie z głębokim cięciem na lewym nadgarstku. Ostry nóż leżał na krześle przy wannie. Dziwnym wydało się, że nie było żadnego listu, próby wyjaśnienia, zastawianej zwykle w takich okolicznościach. Niechętnie odchodzi się bez próby przynajmniej usprawiedliwienia, nie tylko w tak definitywnych odejściach. Bardzo podejrzane było też to, że martwy człowiek był leworęczny i że wiedziano o tym powszechnie, a na pewno już wiedzieli wszyscy potencjalni sprawcy, ci brani pod uwagę, choćby w najmniejszym nawet stopniu, tak wtedy, jak i teraz. Mógł oczywiście zginąć bez powodu. Powodem mogły być też kamienie. Nie wiedziano o nich wtedy. A nawet gdyby, to i tak wiedza ta donikąd nie mogła doprowadzić, no, bo jak. Podobnie było z kobietą, która trzymała kamienie w szufladzie. Zginęła w wypadku ulicznym. Nie ma w tym nic podejrzanego. Dziwne, na pierwszy jedynie rzut oka, bo nie z medycznego punktu widzenia. Potrącił ją samochód przed domem. Upadła, ale nie był to szczególnie spektakularny upadek. Podniosła się, otrzepała płaszcz, powiedziała, że dobrze się czuję i nic jej nie jest. Odmówiła, gdy zaproponowano jej podwiezienie do szpitala, zatelefonowanie po policję, pogotowie. Podeszła do drzwi, wyjęła klucz i wtedy dopiero upadła naprawdę, by nie podnieść się więcej.

Nie będziemy streszczać pozostałych czterech przypadków. Nie ma to sensu, gdyż historia dalej rozwidla się i właściwy jej ciąg dalszy, to, co powinno teraz nastąpić, nie następuje. Choć może raczej rozsądniej byłoby powiedzieć, że nic nam o tym nie wiadomo. Zapewne nie dowiemy się już. Historia skończyła się.

Koniec historii, pozorny, ten, jaki znamy – koniec nieprawdziwy, jest bezdyskusyjny i oczywisty. W miasteczku, w którym znaleziony został pierwszy mężczyzna, właściciel ciemnozielonego samochodu, na policję zgłosił się świadek, który widział go rozmawiającego opodal miejsca, gdzie znalezione zostały potem jego zwłoki. Rozmawiał ze znanym w okolicy włóczęgą, o nie do końca normalnym stosunku do świata. Przesłuchany przypomniał sobie niektóre zdarzenia z dnia, w którym, jak sam przyznał, zabił nieznajomego. Nie był jednak w stanie powiedzieć, dlaczego to zrobił. Nie pamiętał. W końcu dlaczego miałby pamiętać. Nie przywiązywał do tego specjalnej wagi. Odpowiadał na zadawane mu pytania bez emocji. Wydawał się zaskoczony. Nie odróżniał, nie był w stanie odróżnić tego, co większość ludzi odróżnia jednak. Taki był.

Czy to może być koniec historii? Gdyby to była historia prawdziwa, mogłaby się tak zakończyć, ale wtedy nie byłoby w gruncie rzeczy powodu, aby opowiadać o niej. Gdyby historia ta wymyślona była, tak jak jest przecież, też mogłaby się zakończyć w tym miejscu, ale o ileż ciekawiej pozostawić ją lekko otwartą. Powinien istnieć przecież jakiś powód, dla którego nienormalny włóczęga zabija napotkanego przypadkowo na drodze człowieka. Jak to się stało, że nie pamiętał i czy na pewno nie pamiętał, czy i dlaczego zabrał wszystko z kieszeni? Dlaczego schował ciało w krzakach? W wymyślonych historiach wszystkie pytania domagają się logicznych odpowiedzi. Przypadek nie istnieje i nic nie dzieje się przypadkiem. To jest sposób najprostszy. Zaprzeczamy wszystkiemu i zaskakujemy czytelnika błyskotliwą pointą.

Błyskotliwe pointy demaskują kiepsko wymyślone historie.

Zostawmy więc wszystko, jak jest. To już koniec. Nic więcej nie zdarzyło się i nie zdarzy. I nie będzie już wiadomo, skąd na kamieniach w bagażniku ciemnozielonego samochodu wzięły się odciski palców włóczęgi. Nie wiadomo też, czy w ogóle tam były.

Historia skończyła się.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam. Do końca nie trafiło to w mój gust. Może nie zrozumiałam tej historii. Nic z niej nie wyniosłam. Wydaje mi się, że te wstawki mogłyby być krótsze, bo właściwie niewiele wnoszą. Czasem zdarza Ci się powtarzać jakieś wyrazy, też mam z tym problem. Sądzę też, że lepiej, kiedy coś w historii w końcu się wyjaśnia, kiedy do czegoś zmierza. Nie musi być to jakiś spektakularny koniec, ale cokolwiek. Chyba, że coś przeoczyłam albo nie skapowałam, a to też jest możliwe.

Pozdrawiam ;)

Hmmm. Mnie do gustu też nie przypadło. Narrator najpierw twierdzi, że ma mało czasu, a potem marnuje go na opowiadanie o historii i o typowych kryminałach, zamiast skoncentrować się na opowiadaniu samej historii. I podkreśla, że nie chce mówić o rzeczach nieważnych, ale poświęca czas rzeczom meganieważnym.

No i zakończenie. Brak wyjaśnienia w takich przypadkach skłania mnie do wniosku, że Autor wymyślił tylko pół zagadki, a rozwiązania sam nie zna.

Babska logika rządzi!

Finkla w swoim komentarzu właściwie zamknęła moje odczucia co do Twojego opowiadania. Powtarzasz ileś razy, że to streszczenie, a streszczenie musi być pozbawione szczegółów, ozdobników i rzeczy nieważnych, a potem rozwlekle opisujesz domniemania dotyczące jakichś kryminalnych wydarzeń. Piszesz, że może było tak, a może siak, a może jeszcze inaczej, ale tak w ogóle to nikt nie wie i właściwie to nieważne. I stosujesz ten zabieg co chwilę.

Do tego jeszcze opisujesz jakieś detale, pisząc po kilka razy to samo, tylko innymi słowami. Jak np. tu: 

z nikim nie zamieniła więcej niż kilku zdań. Zdawkowych, nieważnych. Zwyczajnych.

i tu:

Można by próbować pójść tropem samochodu. Jest to w końcu jedyny ślad. Jedyna droga, gdyby ktoś chciał dalej iść.

Ale to tylko przykłady. Moja mama jest nauczycielką i ma już taką manierę, że często mówi podobnie. Trzy razy to samo, tylko za każdym razem trochę inaczej. Żeby największy tępak w klasie na pewno ją zrozumiał. W szkole to się przydaje, w życiu codziennym bywa wkurzające.

Wyjątkowo rozwleczone to streszczenie.

Wrażenia odniesione z lektury Historii napisanej na okoliczność za­cho­wam dla sie­bie, bo skoro do tej pory Autor nie za­re­ago­wał na choć­by jeden ko­men­tarz pod swo­imi tek­sta­mi, do­szłam do wnio­sku, że opi­nie czy­tel­ni­ków nie są Mu do ni­cze­go po­trzeb­ne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podpisuję się pod komentarzami Finkli i Ochy. Generalnie czytało się jak po grudach, powtórzenia czy wypełniacze skutecznie niszczyły jakiekolwiek próby wciągnięcia emocjonalnego w opowiadaną historię. Ot, streszczenie. Do tego urwane. Brak fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

To w ogóle nie jest opowiadanie. Tu nic nie ma.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka