- Opowiadanie: kchrobak - Twardowski

Twardowski

Moje dzisiejsze wypociny. Łatwo poszło, bo pierwowzór każdy zna...

Moja wersja niespecjalnie się różni. Może jakieś detale. Na pewno jest uboższa. Generalnie, nic specjalnego.

Wszelkie zapożyczenia (nawet te, ocierające się o plagiat, a może zwłaszcza) użyte zostały z premedytacją. Jako wyraz uznania. A przynajmniej tak to sobie tłumaczę.

Tekst zawiera lokowanie produktu. Wiem, że jestem frajerem, bo mi za to nie zapłacili, ale i tak zostanie.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Finkla, Nevaz

Oceny

Twardowski

Twardowski stanął w drzwiach. Lat miał blisko sześćdziesiąt, wyglądał na nieledwie czterdzieści, a wyobrażał sobie zapewne, że ma nieco ponad dwadzieścia… Rozejrzał się po sali. Sporo znajomych twarzy, trochę obcych. Mężczyźni, kobiety. Uśmiechnął się pod wąsem. Ech, kobiety są pycha. Wszedł.

Barman, który nachylony nad kontuarem przecierał ścierką naczynia, skinął głową. Twardowski odwzajemnił. Gdy podszedł, piwo miał już nalane. Chwycił kufel i stając bokiem do sali oparł się łokciem o bar.

– Co tam Romek? – zagaił.

– Eee… tam, po staremu.

– To dobrze… dobrze. Cenimy tu sobie tradycję.

Jego wzrok zatrzymał się na stojącym w kącie stoliku. Oczy mu się zaszkliły, na twarz wypełzł paskudny uśmiech.

– Daj spokój, Janek – szepnął barman, który bezbłędnie rozpoznał zmianę.

Na próżno.

Twardowski nieśpiesznie, roztrącając łokciami kłębiący się na sali tłumek, rozdając na lewo i prawo poszturchiwania, kuksańce, przedarł się do siedzących w ustronnym zaciszu mężczyzn. Stanął nad nimi i rzekł:

– Aaa… pan prokurator. Powitać. Można?

I nie czekając na zgodę siadł na wolnym fotelu. Podparł się w boki jak basza.

– Chyba się nie napraszam?

– Wie pan, panie Twardowski. Prywatnie tu jestem…

Twardowski uciszył go dłonią. Ten zmilczał. Zaś jego towarzysz nerwowo zerkał, to na jednego, to na drugiego.

– Praaawnik – wycedził przez zęby Jan – zbrojne ramię ipeenu. Bulterier w służbie narodu…

– Może innym razem… – Tamten podniósł się z fotela.

– Siadaj – warknął Twardowski. – Jak to mówiłeś? Że diabłu czerwonemu się zaprzedałem? Że duszę…

Pociągnął haust napoju. Otarł wąs przedramieniem.

– W pieluchy szczałeś, kiedyśmy o ojczyznę walczyli. Nie zrozumiesz, gówniarzu… Za naszych czasów nie było pomarańczy, ni chińskich piórników. To myśmy wam to wszystko… ech, kurwa, komu ja to mówię?

– Panie Twardowski – rzekł prokurator. – Ma pan rację. Po części. Nie rozumiem. Ale prawo jest prawo. Skłamał pan w oświadczeniu, to i w polityce pan robić nie będzie. Rozmowę uważam…

– Nie tak prędko!

Wyciągnął za wewnętrznej kieszeni marynarki plik banknotów i zaszeleścił nimi przed twarzą prawnika.

– Nie chciałeś moich pieniędzy. Nie choczesz, nie nada. Psi synu. – Pstryknął palcami.

Prokurator wzdrygnął się, potem jeszcze raz. Wreszcie stęknął, kaszlnął i w ułamku sekundy, w tumanie dymu zmienił się w pięknego, złocistego setera irlandzkiego. Jego towarzysz, łysawy nieco i lekko spasiony, czterdziestolatek na oko, zaskomlał. I zmoczył się w spodnie.

Nikt więcej nie zauważył, co tu się właśnie wydarzyło. Ewentualnie: stali bywalcy wiedzieli, że należy nie zauważyć.

Twardowski podniósł się od stolika, skinął przestraszonemu facetowi głową i chwyciwszy swój kufel ruszył w głąb sali.

– Buuu! – huknął, szczypiąc w pośladek stojącą w grupce znajomych dziewczynę.

Odwróciła się przestraszona.

– Janek, nie rób tak więcej.

Uderzyła go pięścią w tors. Niezbyt mocno. Złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

– Ach, Wiola, jak cię widzę… – Cmoknął ją w usta i poszedł dalej.

Z niszy, z trzech stron odgrodzonej od sali wysokim przepierzeniem, ktoś do niego zamachał. Jan skierował się w tamtą stronę.

– Się masz, Jakub? – Wyciągnął dłoń.

– Pozwól. – Znajomy wskazał siedzącego naprzeciwko niego mężczyznę. – Hubert Kessler. Powinniście się poznać. Menadżer sieci salonów obuwniczych.

– Której sieci? Jakiejś porządnej chociaż?

– Dobrze pan wie, że w tym kraju jest tylko jedna sieć. – Indagowany podniósł się i uścisnął Twardowskiemu dłoń.

– Dobrzeee – wyszczerzył się Jan. – Porozmawiamy o interesach… ale to potem, teraz się napijmy.

Skinął dłonią i kilka chwil później do stolika podeszła dziewczyna z tacą. Nachyliła się ustawiając kieliszki. Wszyscy mężczyźni zagapili się na jej tyłek.

– Ech… gdybym miał taką żonę – westchnął Jakub, gdy już się oddaliła, balansując biodrami pomiędzy stolikami.

– Ech… gdybym ja nie miał żony – podchwycił Hubert.

– A w czym ci żona przeszkadza? – zdziwił się Twardowski. – Przecież jej tu nie ma. A tam, na zapleczu…

– Nie, nie. – Szybciutko zrejterował Kessler. – Żadnych takich.

Twardowski przechylił głowę przyglądając się mu przez chwilę. Wreszcie sięgnął po kieliszek i zakomenderował:

– Za wstrecza! – I wychylił do dna.

– Uh, paskudztwo. – Wzdrygnął się Hubert odstawiając kielonek.

– Wolisz coś innego? – zagadnął Jan nachylając się nad stolikiem.

– Nie, Janek, proszę. – Jakub starał się zaoponować. Nieskutecznie.

– No, co ci tam po głowie chodzi? Co byś wolał?

Twardowski skinął na menadżera obuwniczego, ten nachylił się doń. Jan ucapił go za kinola, cmoknął: cmok. I napełnił kieliszki płynem, który pociekł z jego nosa, jak z jakiegoś kranika.

Zaskoczony Hubert zerwał się na równe nogi, ale złowiwszy wzrok Jakuba, opadł na ławę i westchnął tylko.

– Ech, niezła magia, muszę przyznać, niezła. Jakub wspominał. Myślę, że wspaniałe rzeczy możemy razem osiągnąć.

Uniósł kieliszek. Przyjrzał się pod światło złotemu płynowi.

– Jeśli jest pan tak dobry, jak słyszałem, to mamy tu dwudziestojednoletniego glena.

– Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem. – Twardowski upił połowę. – To z ciebie pociekło. Ty za trunek odpowiadasz, ja – tylko za dostawę.

Odstawił szkło na stół. Wtem, w kieliszku zadudniło. Spieniła się zawartość. Wąskie strużki siwego dymu zaczęły się unosić znad krawędzi. Na dnie cosik się zaczęło materializować. Niewielkie to, nieostre było, ale jakby postać.

Twardowski chwycił kielonek i rozlewając zawartość na stole, odwrócił naczynie do góry dnem. Nachylili się we trójkę zerkając niepewnie, ale z rosnącym zainteresowaniem, co też tam w środku się ukaże.

– Czyś ty zdurniał Twardowski? Ty myślisz, że takie prymitywne zagrywki na mnie zadziałają?

Odwrócili się jak na komendę. U szczytu stołu stał wysoki, postawny mężczyzna. Krótko przystrzyżone, siwe już włosy kontrastowały z ciemnym kolorem twarzy. Starannie wypielęgnowany zarost nadawał jego obliczu pewnej szlachetności.

– Nie poznajesz starych przyjaciół? – zwrócił się do Twardowskiego.

– Morgan, tak? Lubisz zwracać na siebie uwagę. – Jan wyraźnie nie był zachwycony tym spotkaniem. – Czy może zostaniemy przy tradycji, Mefistofilu?

– Lubię. Obaj lubimy, czyż nie? Ale ja tu nie na pogaduszki…

– Mister Freeman? – Przerwała im nagle dziewczyna, która ni z tego, ni z owego pojawiła się przy stoliku. – May I please… eee… autograf? – I bezceremonialnie zamachała serwetką przed twarzą Mefistofila.

– Spierrr… – zasyczał Twardowski, lecz diabeł uciszył go gestem dłoni.

– Z największą ochotą. – Uśmiechnął się do dziewczyny.

– O! I mówi pan po polsku, jak super! – Pisnęła brunetka i klasnęła w dłonie.

– Oczywiście. Jesteście moim ulubionym narodem. – Złożył zamaszysty podpis na papierze i podał go dziewczynie.

– A mogę jeszcze sobie z panem selfie strzelić? Proszę. – Załopotała rzęsami.

– Naturalnie. – Wyjął jej z dłoni telefon i podał Twardowskiemu. – Janie, czyń honory.

Tamten zazgrzytał zębami, ale nic nie powiedział. Chwycił komórkę i wykonał polecenie. Zachwycona dziewczyna cmoknęła jeszcze diabła w policzek i znikła w tłumie, radośnie popiskując. Siedzieli tak przez chwilę w milczeniu, mierząc się wzrokiem. Wreszcie Twardowski nie wytrzymał.

– Czego chcesz? Nic tu po tobie.

Mefistofel rozciągnął usta w uśmiechu, tak, jak to tylko Morgan potrafi.

– Przestałeś się pilnować, bratku. Przestałeś. – Wskazał dłonią na szyld wiszący nad barem.

– U Romana – Jan przeczytał na głos. – I co?

– Naprawdę widzisz tam gdzieś "u"? – zdziwił się diabeł. – Bo mnie się wydaje, że jak żeśmy w zeszły piątek kupili tę knajpę, to się tej samogłoski z szyldu pozbyliśmy. No, ciekawe? A co my tu mamy?

W dłoni Mefistofila pojawił się zwój cieniutkiej, kunsztownie wyprawionej skóry.

– O… tu, tu i tu. – Wskazał palcem rozkładając kontrakt na stole.

– In casa romana… – przeczytał Jakub zaglądając Janowi przez ramię. – Chyba masz przejebane!

– Trafna uwaga – przytaknął Morgan.

– No dobrze. – Twardowski nie tracił rezonu. – W kontrakcie stoi, że jak już przyjdzie co do czego, to trzy razy…

– Dwa… – zaoponował Mefistofeles.

– Nie, no, trzy stoi, jak wół – zdziwił się Jan.

– Stoi też, że po dwóch latach się zjawisz. A tu tymczasem dobre dwie dekady minęły, a i trzecia niebawem przeleci. Zatem aneks należy podpisać, cwaniaczku. – Podsunął mu przed nos świstek. – Zrzekasz się jednego życzenia, w zamian nie będziemy egzekwować czasu. A wiesz, że ten jest dość względny. Choć w moich rękach raczej: bezwzględny. – Zaplótł dłonie, tak że aż w stawach strzyknęło i wyszczerzył lśniące zęby w paskudnym grymasie. Po czym sięgnął do wewnętrznej klapy marynarki i wyciągnął z niej pióro. Visconti naturalnie.

– Wiesz jak nazwali ten model? – Pomachał nim przed nosem Twardowskiego. – Homo Sapiens Dark Age. Nie mogłem się powstrzymać. To jak?

– Niech będzie, dawaj. – Wyrwał z ręki diabła pióro, wbił stalówkę w opuszkę kciuka i złożył podpis. – A teraz, pójdę się odlać. – Wstał od stołu.

Mefistofel grzmotnął pięścią w blat. Huknęło, jakby grom z nieba uderzył. Zaśmierdziało siarką. Wszyscy goście obecni w knajpie zamarli. Cisza była taka, jakby makiem zasiał.

– Siadaj – syknął diabeł.

– Nie pali się. – Jan próbował zyskać na czasie.

– Oj, pali, pali. Gdzieś, na pewno.

Twardowski zamilkł na chwilę, po czym rzekł:

– Budynek mi w Wetlinie wystawisz, z prawem własności wieczystej. Z tego tu… – Sięgnął do stojącej na stole miseczki (jak mógł tego wcześniej nie zauważyć?). – …orzecha włoskiego on będzie.

Rozejrzał się po sali. Wskazał dłonią wiszący w kącie, za barem obraz. Na malunku (kiepską kreską poprowadzonym, trzeba to uczciwie powiedzieć) stary Żyd z chytrym uśmiechem przeliczał złote monety, rozłożone przed nim w niewielkich kopczykach.

– Z bród żydowskich ma być strzecha. A do tego… – Sięgnął dłonią do podłogi.

Po sekundzie wyprostował się i rozwarł palce. Czarne punkciki rozsypały się po stole.

– Podbitkę uczynisz z makowych ziarenek.

Mefistofeles uniósł brew, czekając na ciąg dalszy.

– A ponadto…

Diabeł sięgnął za pazuchę i rzucił na stół pęk kluczy.

– Gerda – do chaty. Akt własności leży w komodzie, w gabinecie. Zaś ten czarny, to jak się domyślasz, do fury.

– Nie powiedziałem…

Morgan spojrzał na niego z pobłażaniem.

– Ferrari osiemset dwanaście superfast, sześć i pół litra, osiemset koni, rosso corsa. Choć ja bym wybrał czarny. Czyżbym się pomylił?

– Nie. – Twardowski skinął głową. – Doskonale.

– Zatem, dawaj drugie, a zastanów się dobrze, bo odwołań nie będzie.

Mężczyzna zamknął oczy. Coś tam sobie mamrotał, kalkulował, wreszcie podniósł kluczyki, zadzwonił nimi w powietrzu i rzucił diabłu w twarz. Ten, szybkim jak myśl gestem złapał je i zamknął w dłoni.

– Masz tu chatę i samochód. A dbaj o nie…

Zawahał się.

– Przez rok. Przez rok cały, od jutrzejszego poranka licząc, zamieszkasz tam z moją małżonką. Przysiąż jej miłość, szacunek i…

– Tak, wiem – wtrącił bies – i posłuszeństwo bez granic. Złamię choć jeden warunek i tak dalej.

– Właśnie. Mną się nie przejmuj, ja przez ten rok jakoś przebieduję.

– Czyli wszystko uzgodnione.

– Jak najbardziej. – Jan uśmiechnął się szelmowsko, przypomniawszy sobie jakie piekło mu Luśka zgotowała w zeszły czwartek.

Diabeł wyciągnął prawicę. Twardowski ją chwycił. Zaszumiało. Skry poszły spod splecionych dłoni. Zadymiło.

– Przybite.

– Ano, przybite. – Jan wsparł się o blat wstając.

– No, to do zobaczenia za rok. Odwiedź nas czasem, jakby ci się nudziło. Będziemy tęsknić.

Twardowski zatrzymał się, wbił wzrok w Morgana, zaskoczony.

Z tłumu, obserwujących ich już jakiś czas, knajpianych gości wyłoniła się dziewczyna. Zawirowała na palcach. Zarzuciła burzą blond włosów i kołysząc biodrami podeszła do stolika.

– Cześć, kochanie – rzuciła.

– Cześć – odpowiedzieli w tym samym momencie Jan i Mefistofeles.

Dziewczyna przysiadła na udzie diabła. Ich usta zwarły się w dzikim pocałunku.

– Luśka?

– Lucy. – Oderwała wargi od ust Mefistofelesa. – Tyle razy ci mówiłam, mów mi Lucy.

– Nie rozumiem. Jak mogłaś?

– Ale co? Z tobą tyle wytrzymać? – Zaśmiała się gardłowo. – Taka praca.

– Spartoliłeś, chłopie. – Diabeł pokręcił głową. – Co tu dużo mówić, spartoliłeś. Eh… wy, ludzie.

– Ale, jak to?

– Uczymy się na błędach.

– Ale przecież, woda święcona też by nie… – Głos mu się załamał

– Nie wierz we wszystko, co czytasz. Trochę rozumu zachowaj. Własnego pomyślunku…

Scarlett wstała i poprawiła kusą sukienkę.

– Do zobaczenia za rok. – Posłała mu całusa, potem chwyciła Morgana za rękę. – Chodź już, tyle czekałam na ten urlop.

 

 

Koniec

Komentarze

Heh, mam problem, bo z jednej strony wszystko gra, na luzie, z wykopem, z całą masą smaczków i odniesień, a z drugiej – musiałem wszystko przeczytać dwa razy, żeby zrozumieć kto kogo kiedy i jak zrobił w bambuko. Puenta również spowodowała jeno przytaknięcie – oczywiście, gdzie diabeł nie może. 

Plus za ferrari 812 – czuć pióro pasjonata. Ktoś obojętny na te sprawy napisałby po prostu – ferrari. Albo porsche. Albo, o zgrozo, lexus. 

EDIT :

Moja żona twierdzi, że z Morgana Freemana taki diabeł, jak z koziej dupy trąba, bo za często grał Boga i prezydenta. Woli Toma Ellisa z serialu "Lucyfer" 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Gdzieś już czytałem uwspółcześnionego Twardowskiego :) Zakończenie na plus, spodobał mi się przebiegły i przygotowany diabeł o twarzy Morgana Freemana :)

Podsumowując: mały, ale przyjemny pokaz sztucznych ogni.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

  1. To musiało być Ferrari – bo w oryginale też był koń. W grę wchodziły jeszcze Mustang, ale gdzie mu tam…
  2. I właśnie dlatego jest to Freeman, taki ten diabeł przewrotny. Tego drugiego nie znam. A poza tym, moim zdaniem, diabeł nie powinien być ewidentny, a kto by takiego Morgana podejrzewał?
  3. W antologii sponsorowanej przez Allegro jest Twardowski, ale nieco w innym klimacie. I też niezły ;)
  4. Mały, hmm, jak na mnie całkiem spory. Grunt, że przyjemny.

Dzięki za przeczytanie i komentarze.

 

Czy to jest sygnaturka?

Fajne uwspółcześnienie Twardowskiego. Zawarłeś mnóstwo smaczków – z nazwą knajpy, bryką, wyglądem diabła… Misie.

Przecinkologia mocno kuleje.

Babska logika rządzi!

Oj tam, kuleje – leży i kwiczy… ale będę się starał poprawić.

Czy to jest sygnaturka?

“Twardowski odwzajemnił.” → tutaj brakowało mi trochę informacji, co odwzajemnił, niby to oczywiste, ale może warto napisać chociaż, że “odwzajemnił gest”?

 

“Podparł się w boki jak basza.

– Chyba się nie napraszam?” → podoba mi się ten nienachalny rym, fajnie wyszło

 

Ogólnie tekst miał dużo fajnych nawiązań, ale jakoś nieszczególne wrażenie na mnie zrobił. Dość chaotycznie przeskakiwał od jednej postaci do drugiej, a potem wszystko w ekspresowym tempie się zawinęło. Pomysł może sam w sobie średnio mi się podobał, jakoś tak do mnie nie przemówił, a już na pewno nie rozumiem jak Twardowski nie zoczył, że wziął ślub ze Scarlett Johanson? Podsumowując, lektura bezbolesna, ale na kolana mnie nie powaliła ;)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

  1. Taka stylizacja – “gest” był, alem go wyciął, by nadać temu taką chłodną, hmm, zdawkowość…
  2. Mi też. Jest tam jeszcze kilka sformułowań, z których jestem zadowolony. Choć zawsze się zastanawiam, czy warto napisać kilkanaście tysięcy znaków, by zawrzeć w nich dwa czy trzy fajne zdania.
  3. Dość chaotycznie przeskakiwał – prawda to, tak miało być. Cała ta rozbiegówka służyła tylko pokazaniu Twardowskiego, jaką jest osobą. A potem, no cóż, diabeł przyszedł zrobić robotę – szybko, bez zbędnych ceregieli. Bo urlop już zaplanowany miał – tak sądzę. Być może gdybym odłożył tekst do szuflady i wrócił doń za tydzień, to bym jeszcze to rozpisał, ale ja tak nie lubię – jak już usiadłem do pisania, to chcę skończyć i się tego pozbyć, tym bardziej, że w międzyczasie zawsze pojawia mi się kilka innych konceptów.
  4. A że Twardowski nie zoczył… Może właśnie to zadecydowało, że ją wziął. Jedynie się nie spodziewał, że go baba wystawi. Ja bym się po Scarlett nie spodziewał…

Czy to jest sygnaturka?

Rozumiem, ja jak siedzę nad tekstem to się rodzi wiele tygodni. Rzadko zdarza mi się w jednym posiedzeniu napisać cokolwiek oprócz wstępnego zarysu. A potem i tak błędy się znajdą i do doskonałości daleko D: ech… 

Scarlett jakoś mi burzy wiarygodność. Może, jakby to była jakaś Polska gwiazda, byłabym bardziej skłonna uwierzyć. Chyba, że S. to też jaka diablica? ;)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Oczywiście, że diablica. Postawiona. Albo przynajmniej jakaś tajna współpracowniczka, o powierzchowności gwiazdy.

Czy to jest sygnaturka?

Oparte na motywach ballady wieszcza, ale dobrze dostosowane do dzisiejszych realiów i nieźle opowiedziane spotkanie mistrza Jana z Mefistofilem. Podoba mi się, że tym razem górą nie był Twardowski. ;)

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Oczy mu za­szkli­ły, na twarz wy­pełzł pa­skud­ny uśmiech. –> Co mu zaszkliły oczy?

Oczy mogą się zaszklić, czyli błysnąć, mogą też zaszklić się łzami, ale nie mogą zaszklić mu.

 

Wy­cią­gnął zza poły ma­ry­nar­ki plik bank­no­tów… –> Poła to dolna część stroju rozpinającego się z przodu. Podejrzewam, że wyciągnął banknoty z wewnętrznej kieszeni marynarki lub z jej zanadrza.

 

Z od­gro­dzo­nej z trzech stron od sali wy­so­kim prze­pie­rze­niem niszy ktoś do niego za­ma­chał. –> Dość koślawe to zdanie.

Proponuję: Z niszy, z trzech stron od­gro­dzo­nej od sali wy­so­kim prze­pie­rze­niem, ktoś do niego za­ma­chał.

 

Zna­jo­my wska­zał sie­dzą­ce­go na prze­ciw­ko niego męż­czy­znę. –> Zna­jo­my wska­zał sie­dzą­ce­go naprze­ciw­ko niego męż­czy­znę.

 

mamy tu dwu­dzie­sto­jed­no­let­nie­go Glena. –> …mamy tu dwu­dzie­sto­jed­no­let­nie­go glena.

Nazwy trunków zapisujemy małą literą.

 

Pre­cy­zyj­nie wy­pie­lę­gno­wa­ny za­rost nada­wał jego ob­li­czu pew­nej szla­chet­no­ści. –> Na czy polega precyzja pielęgnacji zarostu?

Może: Starannie wy­pie­lę­gno­wa­ny za­rost nada­wał jego ob­li­czu pew­nej szla­chet­no­ści.

 

– A mogę jesz­cze sobie z panem selfi strze­lić? –> Literówka.

 

Wy­rwał z ręki dia­bła pióro, wbił sta­lów­kę w opu­szek kciu­ka… –> Wy­rwał z ręki dia­bła pióro, wbił sta­lów­kę w opu­szkę kciu­ka

Opuszka jest rodzaju żeńskiego.

 

stary żyd z chy­trym uśmie­chem… –> …stary Żyd z chy­trym uśmie­chem

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Autor pomysłem nas rozpieszcza:

próbuje uwspółcześnić wieszcza.

 

Kto by się spodziewał, że Morgan Freeman będzie diabłem, a nie Bogiem? ;)

Fajne opowiadanko, chociaż tak jak thargone musiałem 2 razy przeczytać, żeby zrozumieć, co to tam się stało i porobiło. 

“Janie, czyń honory” – epickie ;D

Fajnie, że się podobało. A że wykonanie mogło być lepsze, owszem – kwestia czasu, którego z lenistwa pożałowałem na trzecie i może czwarte czytanie, i kolejne poprawki – nadałbym się na posła ;)

Czy to jest sygnaturka?

Autorze:

 

Moim zdaniem zmarnowałeś wspaniały pomysł literacki – wykonania niezłego fanfika ballady Mickiewicza. Przez dość niedbałe wykonanie niezwykle ciekawy pomysł został spłycony i tym samym, w dużym stopniu zmarnowany, a szkoda. Pozdrawiam.

Ej, jak to zmarnowałem? Starałem się, że hej… A poważnie to starałem się, mniej więcej, nawiązać do mickiewiczowszkiego oryginału – zarówno w zakresie treści jak i ram czasowych oraz efektu finalnego umowy. A że wyszło, jak wyszło…

Czy to jest sygnaturka?

Indagowany podniósł się i uścisną Twardowskiemu dłoń.

uścisnął

 

przytakną Morgan.

przytaknął

 

Podoba mi się sposób, w jaki przedstawiłeś tytułowego cwaniaka. Wydaje mi się, że na tę postać patrzymy zwykle jak na przecherę, któremu kibicujemy (w ten nurt wpisuje się i Twardowsky Bagińskiego). U ciebie to postkomunistyczny polityk-biznesmen. Też jest cwany, ale już go nie lubimy. No i ma za przeciwnika Morgana Freemana.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Właśnie, diabeł jako Morgan Freeman ma pewien handicap.

Poza tym ja z tekstem oryginalnym zawsze miałem pewien problem. Bo niby z jednej strony diabeł, a z drugiej polski szlachcic, ale z trzeciej pacta sunt servanda… Czy nie?

Czy to jest sygnaturka?

Klasycznie z oszukiwaniem diabła chyba jest trochę jak z okradaniem złodzieja – mało kto rozpacza.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Poza samym diabłem. Generalnie, moim zdaniem, on to w ogóle ma pod górkę. A i tak daje radę.

Czy to jest sygnaturka?

Nowa Fantastyka