- Opowiadanie: TarantulA - Nowy początek

Nowy początek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nowy początek

– Pobudka wiedźmo!

Te pierwsze słowa, które usłyszałem tego poranka, nie rozbudziły mnie całkowicie. Zrobił to cios wymierzony w mój lewy policzek. Otworzyłem oczy i ujrzałem dwóch strażników, noszących kolczugi, miecze u pasów, hełmy i ćwiekowe rękawice. Jeden z nich, stojący bliżej mnie, właśnie jedną z nich zakładał na prawą rękę. Musiał ją zdjąć by mnie uderzyć. Trochę mnie to zaskoczyło, ale pewnie takie mieli zasady – nie bić kobiet. Na samą myśl chciało mi się śmiać. Gdyby tylko wiedzieli…

Z trudem powstrzymałem się od pogardliwego uśmiechu i rozejrzałem się gdzie właściwie byłem, póki co ignorując strażników. Za nimi były grube, drewniane, otwarte na oścież drzwi z metalowymi zasuwkami. Za nimi kolejnych dwóch strażników i długi korytarz z kamienną posadzką. W pomieszczeniu nie było okien, rozświetlały je dwie pochodnie znajdujące się przy drzwiach. Poza tym panowała tu pustka.

Lekkie zaciekawienie znikło i dopiero teraz zacząłem odczuwać ból w stawach. Co gorsza, nie czułem, żebym stał – jedynie od tyłu dotykałem zimnej ściany. Wtedy też poczułem chłód na całym ciele. Spojrzałem w lewo – moja ręka, na wysokości mojego czoła, była przykuta do kamiennej ściany. Podobnie prawa, nogi także miałem przykute jakieś osiem cali nad posadzką. W dodatku cały byłem nagi, nie licząc dwóch przepasek – jednej okalającej moje biodra, a drugiej piersi.

To jednak nie przeraziło mnie tak, jak fakt, że nie spostrzegłem tego od razu. Musieli odurzyć mnie czymś, czego efekt właśnie przestawał działać. Spojrzałem na strażników – oni też to zauważyli. Jeden z nich, ten który mnie uderzył, wyjął coś ze spodni.

– Trzymaj ją! – krzyknął.

Jego towarzysz podbiegł do mnie i uderzył w skroń. Byłem pewien, że to nie mieści się w pojęciu trzymania. Cios na chwilę mnie oszołomił, co wykorzystał strażnik, łapiąc za krótko i nierówno przycięte włosy, odchylając głowę i wlewając coś do ust. Oprzytomniałem wtedy na tyle, by spróbować to wypluć, tamten jednak zamknął mi siłą usta i zatkał nos, zmuszając tym samym do połknięcia okropnego w smaku wywaru. Lekko parzył w gardle i już za chwilę zaczął działać.

Od razu mogłem zauważyć, że ten jest inny niż jego poprzednik. Ból i chłód zacząłem odczuwać zdecydowanie dotkliwiej, za to przez mój organizm przetoczyła się fala słabości. Strażnicy musieli wiedzieć jak działa eliksir, bo bez żadnego strachu podeszli do mnie i odkuli. Mojemu upadkowi na posadzkę towarzyszył głuchy odgłos, który poniósł się echem przez korytarz.

– Wstawaj! – warknął jeden ze strażników, równocześnie kopiąc mnie w żebra. Zabolało dotkliwiej niż się spodziewałem – eliksir ciągle nabierał mocy. Zapewne gdy zacznie w pełni działać, każdy najmniejszy ból stanie się męczarnią. Jak nic to robota alchemików.

Mimo osłabienia spróbowałem wstać, nie chcąc narażać się na kolejne uderzenie. Podnosząc się trzęsły mi się nogi, jednak ustałem. Wtedy strażnicy szybko skuli moje ręce za plecami, a łańcuchy, którymi to zrobili, zmusiły mnie, bym dźwigał kolejnych parę funtów więcej. Normalnie nie byłby to żaden problem, nawet po odurzeniu wywarem, ale w tym ciele…

Strażnicy popchnęli mnie w stronę drzwi i korytarza. Prowadzili mnie prosto, bo też innej drogi nie było, nawet żadnych innych cel. Korytarz, na całej szerokości którego znajdowały się pochodnie, prowadził ku schodom, znad których dobywało się światło słoneczne.

Wreszcie miałem czas, by przypomnieć sobie w jaki sposób się tu znalazłem. Pamiętałem jedynie, że siedziałem w karczmie i jakichś dwóch typów starało się mnie poderwać. A byłem pewien, że to nie ostatnia rzecz, którą zarejestrowała moja pamięć. Ach tak, facet siedzący przy stoliku w kącie, ukradkowo na mnie zerkający. W końcu to on pomógł mi przegonić tych nieszczęsnych amantów. A potem… no tak, a potem niespodziewanie w czasie rozmowy ktoś uderzył mnie czymś w potylicę. Wtedy właśnie zauważyłem, że to była pułapka, a także, że jest za późno, by cokolwiek zrobić. Może gdyby to byli amatorzy. Ale to byli zawodowi łowcy czarownic. Wiedzieli dokładnie co należy zrobić, a ja w tej chwili nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co takiego właściwie zrobili. I zapewne to była część planu – by żadna ze złapanych czarownic nic nie pamiętała, w razie niespodziewanej ucieczki. Choć nie przypominałem sobie, by jakakolwiek ucieczka, kiedykolwiek miała miejsce.

A tymczasem zaczynałem wspinać się na schody. Kamienie, z których je zrobiono były nierówne i miały ostre krawędzie, które lekko rozcinały mi stopy, nie na tyle, bym nie mógł dalej iść, ale na tyle, by wywołać spory ból. Z zewnątrz biło zimno. Wychodząc na zewnątrz, światło dzienne na chwile mnie oślepiło. Właśnie wtedy dostałem czymś twardym w lewe oko, które na szczęście było zamknięte . Następnie gdy już moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do światła, jakieś jajko rozbiło się na moim czole, a chwile później coś ciężkiego upadło mi na piersi i przepaska, która je zasłaniała opadła na ziemię, zresztą o mało się wtedy o nią nie potknąłem, wciąż popychany do przodu przez strażników. Gdy już to się stało, usłyszałem szyderczy śmiech setek osób i już mogąc coś dostrzec, zauważyłem olbrzymi tłum, który mnie otaczał. Zaraz jednak śmiech przerodził się jedynie w szyderstwa, a warzywa i inne, twardsze rzeczy, zaczęły spadać na mnie lawiną. Po kilku uderzeniach w głowę, nie byłem już w stanie myśleć, będąc całkowicie oszołomionym. Idąc ze spuszczoną głową jak przez mgłę dostrzegałem brudny, zakrwawiony tors. W pewnym momencie jakiś kamień wylądował na moim brzuchu. Zgiąłem się w pół, ale strażnicy nie pozwolili mi się zatrzymać.

Po chwili udało mi się przyzwyczaić do bólu. Pomogła w tym zapewne ukryta we mnie magia, której jednak przez eliksir nie mogłem użyć. Dostrzegłem wtedy, że przepaski na moich biodrach też już nie ma. Szedłem więc całkiem nagi, co jeszcze bardziej poniżało mnie wśród tłumu. Tym jednak się nie przejmowałem. W końcu tak naprawdę to nie byłem ja. Oczywiście z wyglądu. Kruche, kobiece ciało, które przybrałem, było jedynie chwilowe i służyło pewnemu celowi. Właśnie – cel. Podniosłem głowę i ,zanim na mojej twarzy wylądowały kolejne pokłady warzyw i kamieni, ujrzałem ustawiony stos, do którego nieubłaganie się zbliżałem. Mimo iż tego się spodziewałem się tego widoku, coś skręciło mi się w brzuchu. Pomyślałem wtedy, że będzie bolało.

Następnie zacząłem zastanawiać się, dlaczego jeszcze nie zemdlałem. Pewnie przez ten przeklęty eliksir. Stało się to jednak nieważne, gdy postawiłem krok na pierwszym z trzech stopni prowadzących ku stosowi. W tym momencie ludzie przestali rzucać we mnie czym popadnie, a strażnicy ustawili mnie na samym środku podwyższenia, znajdującego się wokół stosu. Wielki plac rozciągający się dookoła usłany był ludźmi. Otaczały ich wysokie, dwupiętrowe domy. Lekki uśmieszek tym razem wdał mi się na usta. Obok mnie stanął kapelan. Zaczął mówić standardową w takich sytuacjach formułkę:

– Czarownico! Zostałaś skazana za uprawianie magii. Nie ma sensu zaprzeczać, gdyż na twoją winę, mamy świadków. Zgrzeszyłaś wobec naszego Boga. Karą za to jest śmierć, poprzez spalenie na stosie. Za tą boską obrazę nie masz prawa do spowiedzi. Możesz za to wypowiedzieć swoje ostatnie słowo.

Roześmiałem się głośno, nadając mojemu głosowi głębsze brzmienie, co dało taki efekt, że śmiech ten, brzmiał dokładnie tak, jak ludzie wyobrażają sobie śmiech wiedźm.

Tłum odrobinę cofnął się z przerażenia, lecz szybko znów na usta ludzi wróciły szyderstwa, zaraz po tym, jak jeden ze strażników, których moje oczy nie były już w stanie rozpoznać, uderzył mnie w prawy policzek. Twarz poleciała mi w lewo, poczułem też, jak skóra mi się rozrywa, co oznaczało, że tym razem strażnik nie zdjął rękawic. Doszedł mnie głos kapelana:

– W takim razie proszę wykonać wyrok.

Strażnicy złapali mnie, unieśli i poprowadzili na stos. Wreszcie miałem czas, żeby się zastanowić. Przede wszystkim zobaczyłem, czy nadal nie mogę sięgnąć po magię. Niestety eliksir nadal działał na moje ciało. Na moje ciało kobiety.

Zaczęli przykuwać mnie do słupa. Mogłem wtedy zobaczyć plac ze wszystkich stron. Były z niego tylko cztery wyjścia, każde pośrodku ściany domów. Już przykuty, nie mogąc się ruszyć patrzyłem jak strażnicy zapalają stos u podstaw. Zaczęło się. Teraz mogłem już mieć tylko nadzieję, że nic nie zawiedzie.

Ogień rozprzestrzeniał się szybciej niż myślałem. Po zaledwie chwili poczułem ciepło na łydkach. Nie minęła nawet minuta, jak ogień objął cały stos. Najpierw zaczęła mi się palić skóra na nogach. Bolało, a smród palonego mięsa doszedł moich nozdrzy. Nie mogłem oderwać wzroku od dolnych kończyn, co spowodowało, że zwymiotowałem. Usłyszałem wtedy wyraźnie śmiech tłumu. Postanowiłem patrzeć na nich, spojrzeć w oczy tylu osobom ile zdołam, zanim będzie koniec. Mimo iż bolało jak diabli, po mojej twarzy nie było tego widać, grymas bólu nawet przez nią nie przebiegł. I tak patrząc na tych ludzi, z których niektórym, widziałem to wyraźnie, zaimponowałem, zaczęło się.

Najpierw poczułem to w nogach. Zaczęły się regenerować, zwiększać. Za nimi poszły górne kończyny, tu jednak pojawił się problem. Moje małe do tej pory ręce, były ciasno skute łańcuchami, a teraz, wracając do normalnych rozmiarów, zwyczajnie nie mieściły się w nich. Coś chrupnęło, a ból przeszedł przez moje przedramiona, co niewątpliwie oznaczało, złamanie, bądź nawet zmiażdżenie kości. Przestałem się tym jednak zajmować, gdy usłyszałem pierwsze oznaki przerażenia wśród tłumu. Spojrzałem na siebie. Rzeczywiście wyglądało to imponująco. Moje ciało z każdą chwilą zmieniało się coraz szybciej. Znów, po kilku dniach męczarni, stawałem się mężczyzną.

Gdy nastąpi całkowita przemiana, ilość eliksiru, sporządzona dla drobnej kobiety, okaże się nieskuteczna w ciele mocno zbudowanego mężczyzny. Gdy magia znów zacznie płynąć przez mój organizm, nie zamierzałem się hamować. Pierwsza część planu wykonana, starannie ułożona pułapka, zaczęła przynosić efekty. Przypomniałem sobie, jak niektórzy mówili mi, że to szaleństwo, że ten plan nie ma szans powodzenia. Kilku z tych niedowiarków zmieniło zdanie, gdy na ich oczach zmieniłem się w kobietę, co, jako że ludzie uważali, iż magią parają się wyłącznie kobiety, było niezbędne, do tego co zamierzałem zrobić. A zamierzałem efektownie pokazać im ich pomyłkę. Do tego oczywiście musiałem dokładnie ustalić, kiedy moje ciało powróci do swojej dawnej formy. A na to żaden wywar nie mógł poradzić. Raz rzucony czar można przerwać jedynie magią.

Ogarnięty myślami, nie od razu zauważyłem, że ogień nie robi mi już krzywdy. Oznaczało to całkowity powrót do dawnego ciała, jak i krążącą w moim ciele magią. Najpierw przez skórę usunąłem z organizmu eliksir, który skwiercząc spalił się w ogniu. Wtedy też poczułem coś w boku. Był to koniec długiej piki, wbitej mi przez jednego ze strażników. Spojrzałem na niego dokładniej. Moje zregenerowane już oczy, rozpoznały tego, który tak lubował się w biciu mnie. Posłałem ogień po pice wprost do niego. Z krzykiem puścił pikę i zaczął uciekać, ogień jednak zdołał go dosięgnąć.

Ludzie w pierwszych szeregach krzyczeli już dość głośno z przerażenia, chcieli jak najszybciej uciec od niebezpieczeństwa. Napierali na tych z tyłu, tam jednak nikt nie dostrzegał co się działo, wszyscy byli za daleko. Sprawiło to więc, że nikt nie mógł uciec z mojej pułapki.

Po tym, jak wyjąłem pikę z boku postanowiłem zająć się swoimi przedramionami. Rozerwałem łańcuchy, a kości zaczęły się zrastać. Teraz mogłem już działać. Spowiłem swoje ciało ogniem, tak że ludzie zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej, a Ci stojący trochę dalej zaczynali rozumieć. Tym bardziej, że postanowiłem unieść się trochę w powietrzu, by rozejrzeć się dokładniej po placu. Rzuciłem kilka lekkich strumieni ognia na podwyższenie. Zajęło się szybko, a strażnicy i kapelan przyłączyli się do tłumu, próbując uciekać.

Kolejnym etapem, było zablokowanie możliwości ucieczki. Skupiłem się, posłałem myśli ku domom stojącym przy wyjściach i zacząłem studiować ich budowę. Po chwili wszystko stało się dla mnie jasne. Tak jak korzystanie z magii ognia było dla mnie czymś naturalnym, gdyż był to mój żywioł, tak reszta rodzajów wymagała trochę skupienia. Oczywiście prócz magii leczniczej – ciało każdego czarodzieja leczyło się samodzielnie. Tak więc lekko się skupiłem i po chwili zobaczyłem przed sobą opadający w bok budynek, który torował wyjście z placu. Ku wyjściu z prawej strony wyrzuciłem rękę, zacisnąłem dłoń i kolejny budynek runął. Nie musiałem wskazywać obiektu, ale zrobiłem to dla efektu. Trochę gry aktorskiej. Tak samo zabarykadowałem wyjście z lewej strony. Tym razem budynek spadł już na ludzi, którzy widząc co stało się z dwoma wejściami próbowali uciec. Za nim, w ostatnim przejściu, niektórym już prawie udało się uciec. Na nich spadły budynki z dwóch stron. Nie mogłem pozwolić, by ktoś mi uciekł. W każdym razie jeszcze nie teraz.

W tym czasie podwyższenie całe zaczęło płonąć, nie przenosiło się jednak na plac, który pozbawiony był jakiejkolwiek roślinności. Postanowiłem to zmienić. Zbadałem strukturę ziemi i przeszedłem do czynów. To już było trudniejsze, po chwili jednak z gleby zaczęła wyrastać bujna trawa, sięgająca za łydki. Od razu zaczynała płonąć i powali roznosić się ku większej liczbie ludzi. Nie zamierzałem jednak czekać aż wszystko samo się dopełni.

Najpierw z prawej, potem z lewej dłoni posłałem jęzory ognia ku ludziom. Opadając na powierzchnię głośno wybuchały, a ludzie przez których przelatywały płomienie, płonęli błyskawicznie. Sam ogień rozprzestrzeniał się na dużej powierzchni, znacznie szybciej, niż ten odchodzący od podwyższenia. Odwróciłem się i powtórzyłem ruch. Tłum darł się, przeraźliwe okrzyki, płonących ludzi wypełniły plac. Nad nie wzbił się jedynie mój magicznie zwielokrotniony śmiech. Co mądrzejsi zaczęli uciekać przez domy. Nie posłałem ku nim płomieni. Zapaliłem domy od zewnątrz. Teraz nie tylko plac płonął, cały był także otoczony płomieniami.

Teraz już nie ingerował. Nielicznym na pewno uda się uciec, ale też o to chodziło. By opowiedzieli innym to, czego tutaj byli świadkami. Stawało się coraz ciszej, ogień był już wszędzie. Żyła może z połowa tych, którzy tutaj przyszli. Postanowiłem się przejść. W wielu miejscach był tylko popiół, przede mną przelatywały palące się osoby, większość jednak po prostu stała i krzyczała, do póki ogień nie spalił im strun głosowych. Parę osób, mimo płonących domów, próbowało przez nie przejść. Byłem pewien, że spłoną, nim dotrą poza strefę pożaru. Kilkukrotnie ktoś prosił mnie o litość. Stawałem wtedy i z drwiącą miną obserwowałem.

Gdy ogień dopełniał już swojego dzieła, postanowiłem zobaczyć to wszystko z góry. Wzniosłem się i ujrzałem plac w płomieniach. Większość domów już się zapadła, co dawało możliwość mieszkańcom miasta, by zobaczyli koniec masakry. Zgromadzili się tłumnie, niektórzy próbując gasić ogień, większość jednak tylko obserwując. Nadal cały byłem w płomieniach, teraz strzeliłem wokół siebie strumieniami ognia. Parę osób u dołu to zobaczyło i zaczęło pokazywać to innym. W końcu wszyscy patrzyli na mnie. Byli przestraszeni.

Nie wiedzieli, że to dopiero początek.

Posłałem ku nim płomienie, które znikną im tuż przed obliczami i teleportowałem się do kolejnego miasta.

Koniec

Komentarze

O jejku. Przebrnięcie przez to opowiadanie, to jak czołganie się przez zasieki z drutu kolczastego. Chciałem powymieniać ci błędy, ale po pierwszych kilku zdaniach zwątpiłem... Tu w co drugim zdaniu jest błąd. Nie wiem czy autor słyszał kiedyś o czymś takim, jak słownik wyrazów bliskoznacznych. Słowo "strażnik" pojawia się tu dosłownie co chwilę. To samo z "ogień", "płonąć" i jeszcze kilka. Fabuła jest nijaka, opisy strasznie chaotyczne i niezgrabne, wogóle do mnie nie przemawiające. Niby wielka masakra na całe miasto a jakoś tego nie czuć, za to te błędy rażą w oczy niczym lampa stroboskopowa. Za kolejną część serdecznie podziękuję, jesli ma mieć poziom tej. Ode mnie niestety dwa, w pełni zasłużone.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

W takim razie muszę Ci podziękować, że w ogóle doczytałeś do końca ;)
Dzięki za szczerą opinię. To moje pierwsze opowiadanie, więc każda ocena, a zwłaszcza negatywna, jest dla mnie bardzo cenna. Nie martw się, następnej części nie będzie, spróbuję tym razem czegoś innego. I mam nadzieję, że zrobię jakiś krok do przodu.

,,twarz poleciała mi w lewo''. Jak twatz może polecieć w lewo? Najwyżej głowa może się przekrzywić w bok.
,,mimo, iż tego się spodziewałem się tego widoku''. Myślę, że to bardziej niedopatrzenie, ale korekta przed wrzuceniem tekstu na stronę, by się przydała.
,,próbowali uciec. Za nim niektórym już udało się uciec''. Powtórzenie, których było całe mnóstwo.
,,by opowiedzieli innym to, czego tutaj byli świadkami''. A mnie się wydaje, że poprawniejsza byłaby wersja: ,,by opowiedzieli innym o tym, co tutaj zobaczyli''
,,zwielokrotniony śmiech''. Nie mam pojęcia, czy śmiech może być ' zwielokrotniony ', ale jakoś nie bardzo mi to pasuje.
Podsumowując: to tylko część błędów, jakich w tekście jest masa, począwszy od powtórzeń, przez pomyłki gramatyczne, a skończywszy na niedociągnięciach, niepoprawnie brzmiących zdaniach. Gdyby nie to wszystko opowiadanie byłoby na 3. Daję 2.

Nowa Fantastyka