- Opowiadanie: Maciej Władca Mongolii - Astronom

Astronom

Ok, wskutek olbrzymiej chęci do nauki na sesję wrześniową zacząłem pisać takie coś. Jakoś udało mi się to skończyć i uznałem że zaprezentuję to tutaj.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Astronom

Przestałem liczyć dni, od kiedy znalazłem się w zimnej celi na Zamku Tower. Nieznajomy, który znajdziesz te zapiski, jak szczęśliwy jestem, iż mnie tu sprowadzono. Że wkrótce uwolnią mnie od życia, które stało się pustą namiastką egzystencji, od kiedy dokonałem makabrycznych czynów na Bogu ducha winnych ludziom. Ale sam przyznaję się do tego jedynie, dlatego, iż nie jestem pewny, co tak naprawdę się wydarzyło. Jedynie, co mogę potwierdzić to jest to, że widziałem jak nóż, który dzierżyłem po kolei przebija ludzkie ciała.

Nie wiem czy popadłem w obłęd, granica między fikcją a rzeczywistość została dla mnie zatarta. Ale resztki mojej świadomości uznały, że lepiej zostać powieszonym i przeklętym przez cały chrześcijański świat, niż opowiedzieć ludziom, którzy mają wydać osąd, co według mnie się wydarzyło, co widziałem. Nie, milczenie zapewni mi jak najszybszą śmierć i wolność.

Jednak nie mogę milczeć. Niech opis wszystkich zdarzeń, które tutaj chcę spisać będzie ostrzeżeniem, które być może ktoś znajdzie i nie potraktuje jak bełkotu szaleńca. Udało mi się nakłonić strażnika, aby dał mi pergamin, pióro i atrament. Może litościwy Bóg pozwoli, aby zapiski te dotarły do jakiego człowieka sprawiedliwego, który będzie gotów sprawdzić czy to, co ujrzałem było prawdą czy tylko wypaczonym przez mój umysł obrazem mordów, które dokonałem.

Należy zacząć od tego, iż w wydarzenia, które doprowadziły do mojego upadku wplątany był mój bliski przyjaciel, Samuel Tanner. Był to człowiek niesamowicie światły, otwarty na naukę i literaturę. W wielu tematach odnajdowaliśmy wspólny język, jednak dla niego największą pasją było opowiadanie mi o amatorskich badaniach astronomicznych, które samodzielnie przeprowadzał. Sam jestem człowiekiem zainteresowanym nauką, jednak moje oddanie się sztuce nie pozwalały mi nigdy nie zgłębienie arkanów astronomii. Aby jednak mieć jakiś wkład w badania mojego przyjaciela, wielokrotnie sponsorowałem zakup sekstansów, lunet i innych przyrządów astronomicznych dla Samuela, za co był mi dozgonnie wdzięczny. Pieniędzy nigdy mi nie brakowało, a jedyne, czego od niego oczekiwałem to opowieści dotyczące jego pracy i osiągnięć.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy zacząłem zauważać znaczące zmiany w zachowaniu mojego przyjaciela. Nigdy nie był towarzyskim człowiekiem. Oprócz mnie otaczał się wąskim gronem ludzi nauki. Jednak stopniowo zaczynał jeszcze bardziej stronić od towarzystwa. Nasze spotkania stopniowo były coraz rzadsze, a kiedy już się widywaliśmy nie opowiadał o swoich pracach tak ochoczo jak zwykle. W pewnym momencie kontakt z Samuelem całkowicie się urwał.

 Zaniepokojony tą zmianą odwiedziłem pozostałych, nielicznych znajomych Samuela. Ich reakcja na moje pytania była niepokojąca. W każdym przypadku spotykałem się z nerwowym stwierdzeniem, że nie wiedzą, o kogo chodzi, i że najprawdopodobniej musiałem się pomylić. Następnie takie spotkania kończyły się tłumaczeniem nawałnicą obowiązków i szybkim wyproszeniem.

Udałem się także do samego Tannera licząc, że go tam zastanę i wyjaśni mi tą tajemniczą sytuację. Jednak po zapukaniu do mieszkania nikt mi nie odpowiedział. Kilka dni później udało mi się spotkać z zamożnym właścicielem kamienicy. To, co od niego usłyszałem owiało całą sprawę jeszcze większą mgłą tajemnicy. Samuel Tanner wynajmował mieszkanie u niego, jednak wiele lat temu w pośpiechu opuścił miasto z dnia na dzień, zostawiając jedynie pieniądze za następny miesiąc. Od tego czasu nie mógł znaleźć ani jednej chętnej osoby, która zostałaby na dłużej niż kilka tygodni. Ludzie skarżyli się na, jak to określił, „złowrogą aurę”. Faktycznie, kiedy właściciel pokazał mi to mieszkanie, które jeszcze parę miesięcy temu zagracone było niezliczoną ilością instrumentów oraz dzieł takich twórców jak Ptolemeusz czy Georg von Peurbach, a obecnie stało całkowicie puste, dało się poczuć coś nadnaturalnego. Jakby jakieś diabelskie zło spoglądało na mnie i swym wzrokiem wwiercało się w moją duszę. Olbrzymim wysiłkiem było dla mnie złapanie oddechu.

Tam właśnie odnalazłem to, co było początkiem mojego szaleństwa. Wiedziony niepohamowaną dociekliwością, przeciwstawiłem się przerażającemu złu i ruszyłem w kierunku, który wydawało mi się jego centrum. Zostawiając za drzwiami bogatego mieszczanina. Czułem się tak, jakbym to nie ja sprawował kontrolę nad swym ciałem. Ręka sama sięgnęła do spodu siennika, gdzie znajdowało się niewielkie rozdarcie, z której wysypało się trochę słomy. Sięgnąłem głębiej. Dłoń natrafiła na księgę, oprawioną w czarną skórę.

Kurczowo trzymając ten tajemniczy almanach, czułem otaczającą mnie, odrażającą obecność. Rozsądek podpowiadał mi, że powinienem cisnąć ją w ogień, bądź wyrzucić do Tamizy i pozwolić pergaminowi zgnić na dnie. Jednak wrodzona ciekawość sprawiła, iż postąpiłem inaczej.

Czułem zło bijące od tej księgi. Było tak namacalne, jakby można było przez nie ciąć nożem. Jednak w swej głupocie zgłębiałem jej tajniki przez kolejne dni. Traktowała o przedziwnych, antychrystowych rytuałach, mających coś wspólnego z układami planet oraz zaćmieniami słońca i nocami krwawego księżyca. Wszystko to wydawało się niezrozumiałym bełkotem, bądź mój umysł nie był w stanie pojąć tak mrocznej wiedzy. Złowrogie spojrzenia nie przestawały mnie opuszczać. Czułem, że jestem śledzony na każdym kroku a mnie samego otacza niemal namacalna swego rodzaju Obecność. Mogę przysiąc, iż kiedy opuszczałem swój dom kątem oka dostrzegałem tajemniczą postać w kapturze.

Czułem, że odchodzę od zmysłów. Zacząłem kwestionować, co jest prawdą a co nie, czy naprawdę Samuel Tanner istnieje, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni. Ale to było niemożliwe, nie tylko ja z nim rozmawiałem, spotykałem się z nim w towarzystwie innych ludzi. W ciągu paru tygodni poczułem na mojej skórze przypływ dziesiątek lat. W odbiciu ujrzałem swoje pierwsze siwe włosy. Do dzisiaj nawiedzają mnie sny o krwawych rytuałach, którym towarzyszą tajemnicze rozbłyski na nocnym niebie bądź czarne słońce. Jednak ta niepojęta w żaden sposób diabelska siła pchała mnie w stronę tajemniczej księgi, abym dalej mógł badać kolejne jej strony.

Kiedy już myślałem, że jedynym wyborem będzie poddać się szaleństwu bądź własnoręcznie pozbawić się życia, doszło do kolejnego wydarzenia, będącym bezpośrednim preludium do makabrycznych wydarzeń tamtego dnia. Otóż dwa dni przed moim pojmaniem, podczas kolejnej, bezsensownej nocy spędzonej na czytaniu tej złowieszczej księgi, usłyszałem doniosły odgłos uderzenia pięścią o drzwi. Snując się beznamiętnie ruszyłem w stronę drzwi, jednak, gdy je otworzyłem ogarnęło mnie przerażenie. U progu stała ta sama postać w kapturze, która śledziła mnie od kilku tygodni. Uczucie to urosło do granic możliwości, kiedy mocnym uciskiem chwycił mnie za bark i wybełkotał coś w niezrozumiałym dla mnie języku. Dostrzegłem wtedy, że postacią tą była postać, której już myślałem, że nigdy nie ujrzę, Samuel Tanner. Pomimo nienaturalnej mocy w jego dłoni, dostrzegłem olbrzymią słabość w jego oczach. Szybko zaprosiłem go do środka, uważając to za jak najbardziej rozsądne, i pozwoliłem mu usiąść na krześle.

Samuel zdjął kaptur i spojrzał na mnie pustym spojrzeniem. Gdy tak na mnie patrzył, zacząłem podniesionym głosem żądać wyjaśnień. Pytałem się o jego zniknięcie, o jego pokój, o ludzi, którzy jednego dnia byli jego przyjaciółmi a następnego nie wiedzieli, kim jest. A on przez cały czas patrzył na mnie tymi pustymi oczami, jakby to on szukał w mojej duszy odpowiedzi na swoje pytania. Gdy miałem już zacząć mówić o oprawionej w skórę księdze, emanującej czystym złem, Samuel mi przerwał. W jednej chwili jego oczy zrobiły się pełne życia, jednak głos był go pozbawiony. A słowa, które wydostały się z jego ust jakby wryły się w głębie mego umysłu, tak żebym zapamiętał wszystko, co mówił. Powiedział do mnie: „Zdarzenia ostatnich kilku miesięcy są tylko częścią planu, na które żaden z nas nie miał żadnego wpływu. Już wcześniej przeczuwałem, jaka jest prawda, ale dopiero od niedawna jestem jej pewien. Przebyłem całą Europę, pytałem, szukałem i czytałem. Ukrywałem się i obserwowałem. Nic z tego wszystkiego nie jest dziełem rozkazów boskich bądź diabelskich. To jest coś bardziej chaotycznego, nieprzewidywalnego. Nie ma natury dobrej i złej, a jednocześnie ma je obie. Natrafiłem na jego trop, ale to się o tym dowiedziało. Teraz to mnie ściga, próbuje mnie zniszczyć. Nie może zrobić mi bezpośredniej krzywdy, ale może kształtować to, co nas otacza, łącznie z ludźmi. Jest niczym widz, który bawi się oglądając sztukę. Bawi się, oglądając nas i nasze przewrotne charaktery, nie wychodząc z podziwu, do jakich rzeczy zarówno wielkich jak i podłych zdolny jest człowiek. Cokolwiek to jest, pragnie pozostać tajemnicą. Ty także odczułeś jego wpływ. Obserwowałem cię, liczyłem, że Obecność pozostawi Cię w spokoju, jeśli nie nawiążę z Tobą kontaktu. A jednak… Wiem, że masz ostatni element zagadki. To, co tak bardzo skrzywdziło Twoje ciało i duszę, może być zbawieniem dla nas obu. Ale musisz mi zaufać… I oddać mi ją. Uratuję nas obu”.

Jego słowa wpełzały do mojej głowy i zdawały się próbować ją rozsadzić od środka. Przez cały ten monolog nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. Również po ostatnim jego zdaniu, które brzmiało niczym rozkaz, jedynie wpatrywałem się w Samuela otępiale. Ruszyłem po księgę, wiedziałem, że to właśnie tego chciał mój znajomy astronom. Kiedy niosłem ją w swych dłoniach, czułem jak z każdym krokiem otaczające mnie zło oddala się, zwalnia swą pięść zaciskającą moje serce. Samuel wyciągnął po książkę swoje ręce, a gdy już ją oddałem, poczułem nieopisaną ulgę. Jakbym kosztem swojego przyjaciela oddalił ciążącą na mnie klątwę, a w moim życiu wszystko już miało wrócić do normy. Jednak wiedziałem, że tak wcale nie będzie. Samuel jedynie przyjrzał się dokładnie skórze, w którą oprawiony był almanach i zapowiedział swój powrót następnego dnia. Zaraz po tym pośpiesznym krokiem opuścił mój dom.

Następnego dnia po raz pierwszy od bardzo wielu dni obudziłem się wyspany. Złe myśli mnie nie opuściły, jednak los oszczędził mi tej nocy koszmarów żywcem wyjętych z tej przeklętej księgi. W mojej głowie nieustannie powtarzały się słowa, które wczoraj usłyszałem. Właśnie wtedy uzmysłowiłem sobie, jaką wielką nadzieję pokładałem w tym, iż mój znajomy astronom nie dotrzyma swej obietnicy i nie powróci tutaj. Jakaś forma zmysłu podpowiadała mi, jak się okazało słusznie, że jego powrót będzie oznaczać jeszcze więcej pytań oraz odpowiedzi, których nie chcę poznać. Po długiej walce z własnymi myślami mój instynkt przetrwania i strach zwyciężyły. Postanowiłem niezwłocznie się spakować i uciec. Tak, aby jak najmniej osób się o tym dowiedziało. Przygotowując najpotrzebniejsze rzeczy zaplanowałem już podróż na kontynent, do Iberii albo Skandynawii, zależnie gdzie nogi mnie poniosą.

Szybko przygotowałem niezbędne rzeczy. Ubrawszy się odpowiednio, tak, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń, ruszyłem przyszykowany w stronę drzwi wyjściowych, myśląc, czy jeszcze kiedykolwiek tu wrócę. Jednak, gdy tylko je otworzyłem, przede mną ukazał się Samuel, tak jakby na mnie czekał. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie, zastanawiając się czy w końcu się odezwie. Zaskoczeniem była dla mnie siła, z jaką rzucił się na mnie i przyparł do ściany. Jego ręce zdawały się być najeżone igłami, wbijającymi się w moje ciało, kiedy mnie trzymał i szeptał w moje ucho jakieś niezrozumiałe słowa, w innym języku. Poczułem jak tracę świadomość i odpływam od rzeczywistości. Kiedy opadałem na ziemie, zapamiętałem jedynie sylwetkę mojego przyjaciela, oraz ogarniający wszystko naokoło mrok.

Nie wiem czy ocknąłem się, czy może to był tylko sen. To, co się wtedy działo sprawiało wrażenie najpodlejszej wizji, o jakiej może pomyśleć człowiek. A jednak wszystko było takie namacalne, jednocześnie prawdziwe i fałszywe. Pamiętam gorejący nad miastem pierścień ognia, zaćmienie słońca. Cały Londyn sprawiał wrażenie wymarłego. Pustą ulicą, tępym chodem poruszałem się wraz z Samuelem, który prowadził mnie. Słyszałem jak mówił do mnie: „Wiem, że mi nie wybaczysz. Ale to jedyny sposób abym był wolny. Wiem, że tego nie zrobisz, ale wybacz mi te wszystkie kłamstwa. Musiałem. Inaczej On by już nigdy mnie nie zostawił”. Chciałem coś powiedzieć, ale nie potrafiłem. Nie byłem w stanie kontrolować swego ciała. Mogłem jedynie rozglądać się oczami na tę diabelską wizję Londynu, który sprawiał wrażenie coraz bardziej demonicznego z każdym kolejnym krokiem. Uczucie otaczającego zła powróciło i było przytłaczające. Jedynie jakaś nadnaturalna siłą sprawiła, że od tego ciężaru nie padłem na kolana, tylko parłem dalej aż do celu naszej wędrówki.

Plac w samym centrum miasta, tak pełny ludzi o tej porze dnia, wywierał wrażenie jakby został doszczętnie zniszczony przez jakąś wrogą armię. Ujrzałem w tym dziwnym półmroku dym pożaru ze wszystkich stron Londynu. Myślałem, że oto spełnia się biblijna apokalipsa, a ja jestem w samym centrum tych przerażających wydarzeń. Na placu znajdowały się jedynie dwie postacie, ubrane identycznie jak Tanner oraz kilka rozłożonych w rzędzie worków, których zawartość była dla mnie przez krótki czas tajemnicą. Gdy zbliżyliśmy się do dwójki pozostałych ludzi, poczułem jak pewna siła zwalnia kontrolę, jaką sprawuję nade mną. Jednak jedynym skutkiem tego było moje osunięcie się na bruk pod wpływem ciężaru, jaki czułem wtedy. Astronom zignorował to jednak by dołączyć do pozostałych. Widziałem obłąkaną radość w ich oczach, kiedy rozmawiali o niezrozumiałych dla mnie rzeczach i uroczyście dobyli przygotowane wcześniej kielichy, z których napili się wina. Obraz tego makabrycznego przedstawienia dopełniło moje spostrzeżenie, iż te jak mi się zdawało worki, to tak naprawdę ludzie ze skórzanymi workami założonymi na głowę. Widziałem jak ruszają się żałośnie, próbując uwolnić skrępowane od tyłu ręce. Wtedy poczułem jak ręka Samuela podciąga mnie do góry. Chwycił mnie za bark i zaczął prowadzić do pierwszego człowieka. Mówił w przestrzeń niezrozumiałe dla mnie słowa przeplatane wypowiadanym do mnie: „Musisz zrozumieć. To moje jedyne wyjście”. Zdjął worek z głowy ofiary. To była twarz właściciela mieszkania, które wynajmował Samuelowi. Wbił w nas swój wzrok oczami pełnymi przerażenia, nie rozumiejąc tak samo jak ja tego, co nas otacza. Pchnąłem nóż w jego klatkę. Nie wiedziałem, kiedy znalazł się on w mojej dłoni, czy Samuel mi go dał, czy może miałem go cały czas nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Zobaczyłem dłoń Samuela, która popchnęła moją rękę, w której trzymałem nóż, w kierunku piersi ofiary. Ostrze przebiło ciało nieszczęsnego mieszczanina jeszcze sześć razy. Już po czwartym uderzeniu było widać, że uszły z niego resztki życia. Próbowałem to powstrzymać, ale nie miałem dość siły, czułem olbrzymią niemoc w swoich mięśniach.

Samuel zaprowadził mnie do następnego człowieka. Był to jeden ze znajomych badaczy, których jeszcze jakiś czas temu pytałem się o zniknięcie naszego przyjaciela. Na jego twarzy nie było jednak wypisanego strachu. Widać było u niego rozgoryczenie, jakby zawiódł się samym sobą albo grał w jakąś śmiertelną grę i uzmysłowił sobie, że właśnie przegrał i miał ponieść tego konsekwencje. Z pomocą astronoma odebrałem mu życie. Z każdym kolejnym pchnięciem odnosiłem wrażenie, jakby coraz bardziej to, co robię działo się z mojej woli, a nie Samuela. Niczym w morderczym transie podchodziłem do kolejnych ofiar i kilkukrotnie zadawałem im ciosy w klatkę piersiową i brzuch. Każda z ich twarzy była znajoma, wszyscy byli dalszymi lub bliższymi przyjaciółmi Samuela, astronomami. Były również wśród nich ich żony i dzieci. Kiedy próbowałem powstrzymać swoją rękę, Tanner wymuszał na mnie swoją siłą kolejne ciosy. Widziałem również jak dwaj towarzysze Samuela także pozbawiają życia skrępowane ofiary o nieznanych ich twarzach, także przy pomocy nieszczęśników w identycznej sytuacji jak ja. To wyglądało jakby trójka morderców dokonywała makabrycznego dzieła, pilnowani przez trójkę nadzorców.

Kiedy pozostała dwójka skończyła ciąć ciała, zakapturzone postacie odebrały im narzędzia zbrodni. Na twarzach ofiar tej siły, która kazała im zabijać, dostrzec można było przerażenie tym, czego właśnie dokonali. Kiedy ostrza przejechały im po gardłach, uwalniając gęstą strugę krwi, nawet się nie bronili. Powoli osunęli się na ziemię a ich oprawcy obrócili się w naszą stronę, oczekując aż my skończymy. Zbliżyliśmy się do ostatniego człowieka. Samuel zdjął z jego głowy worek. Dziewczyna nie mogła mieć więcej niż czternaście lat. Pomimo mojego oporu, dłoń sama pchnęła nóż w jej brzuch. Miałem wrażenie, że łzy napływają mi do oczu. Pragnąłem tylko tego, żeby to wszystko się skończyło moją rychłą śmierć. Dalej nie jestem w stanie żyć ze świadomością tego, co się wydarzyło, niezależnie czy to była prawda czy nie. Być może z tego samego powodu pozostała dwójka tak łatwo pozwoliła odebrać sobie życia. Poczułem, jak Samuel odbiera mój nóż. Miał zamiar dokonać tego samego, czego dokonały przed chwilą pozostałem zakapturzone postacie. Odwróciłem się do niego, po czym przystawił mi ostrze do gardła. Jednak zacząłem czuć, że brak woli do obrony nie jest już dziełem tajemniczej Obecności, która jeszcze przed chwilą dusiła wszelkie próby oswobodzenia się, a zwyczajną chęcią zakończenia tego przerażającego obłędu. Jednak nie potrafiłem w pełni zostawić tego wszystkiego tak po prostu. Odepchnąłem Samuela i uderzyłem go. Czułem ból w mięśniach, jakbym od lat ich nie używał, jednak nie powstrzymało mnie to. Powaliłem go na ziemię. Moje ciosy były dla niego zaskoczeniem, dlatego zapewne nie potrafił się obronić, pomimo tego, iż zapewne był teraz o wiele ode mnie silniejszy. Czułem napływający gniew. Kierowało mną żądanie wymierzenia kary za to, co zrobił Samuel. Gdy astronom leżał, wyrwałem z jego dłoni nóż i wbiłem go w jego oko. Z ust Tannera wydobył się nienawistny krzyk wypełniony bólem, który został przerwany krwią napływającą mu do gardła, kiedy zadawałem mu kolejne ciosy nożem. Widok był makabryczny. Istota, którą niegdyś nazywałem przyjacielem, leżała martwa, a jego twarz przybrała karykaturalny wyraz.

Dopiero, kiedy wstałem dostrzegłem pozostałą dwójkę ruszającą w moją stronę. Odruchowo odsunąłem się i machnąłem na oślep ostrzem. Byli bliżej niż się spodziewałem, stal trafiła na rękę jednego z napastników. To ich zatrzymało, przez chwilę staliśmy tak w tej ponurej scenerii, a pomiędzy nami znajdowało się ciało Samuela. Dostrzegłem ich lica. Nie były mi znane, jednak można było dostrzec, że ranna postać nie pochodziła z Wyspy, była obca. Z kolei druga anglo-saskie pochodzenie miał wypisane na twarzy, był zadbany, być może nawet wysoko urodzony. Ku mojemu zaskoczeniu, Anglik ruszył ku trupowi. Myślałem, że zechce mnie zaatakować i dokończyć dzieła, jednak on zaczął przeszukiwać ciało Samuela. W końcu w jego dłoni znalazła się księga oprawiona w czarną skórę, mokra od lepkiej krwi. Obaj rzucili mi obojętne spojrzenia, po czym uciekli, zostawiając mnie samego na środku placu między martwymi, z gorejącym, czarnym słońcem na niebie. Padłem z wycieńczenia na bruk. Czułem jak moja świadomość odchodzi.

Koszmary, które nawiedzały mnie po tym wszystkim przerwał dopiero krzyk przerażenia. Strażnicy odnaleźli mnie na placu, nieprzytomnego, uzbrojonego w nóż i otoczonego ofiarami morderstwa. Dla nich również ten widok był makabryczny. Gdy mnie budzili, liczyłem, że to wciąż był zły sen, że to się nie wydarzyło. Dalej zresztą na to liczę. Jednak ułożone w rzędach ciała były dowodem na to, że zdarzenia podczas zaćmienia były prawdziwe. Nie stawiałem oporu, kiedy zamykali mnie w zimnej celi w Tower. Pytają się mnie, kto ze mną współpracował, albowiem nie wierzą, aby takiego czynu dokonała jedynie jedna osoba. Podobną jedną z ofiar była królowa Anna.

Czekam nadal w tej zimnej celi. Moje pismo staje się coraz bardziej niewyraźne, nie wiem czy przez powracające wspomnienia czy wybite palce podczas przesłuchań. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na taki los, niczym tragiczna postać z greckiego dramatu, nad którym ciąży fatum. Ale wybawieniem będzie dla mnie wyłącznie śmierć.

Przed chwilą był tutaj strażnik. Wolność nadejdzie dla mnie jutro.

 

Koniec

Komentarze

Odpadłem po pierwszym akapicie. Spojrzałem po całości i brylaste akapity nie zachęcają, a zapowiada się na 20k znaków opisu przeżyć jegomościa, który zamiast pokazywać (co jest ciekawsze), opisuje. Już w pierwszym akapicie znalazłem dziwne niejasne zapisy.

"na Bogu ducha winnych ludziom." lub "jak nóż, który dzierżyłem po kolei przebija ludzkie ciała." Czemu dzierżył nóż po kolei?

Masz dużo za długich zdań do rozbicia i akapitów do rozbicia. Dialogi mogą ożywić tekst.

Nie jestem złośliwy, takie moje odczucia. Spróbuj poczytać sobie swój tekat na glos. Może nawet nagraj i posłuchaj.

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przeczytałam i nie rzuciło na kolana. Ale ja nie przepadam za horrorami, więc nie musisz się przejmować.

Żadnego nowego czy odkrywczego wątku nie znalazłam. Opętanie, jak w wielu wcześniejszych historyjkach.

Masz trochę literówek, interpunkcja niedomaga, powtórzenia, chyba nie zawsze celowe.

że go tam zastanę i wyjaśni mi tą tajemniczą sytuację.

Tę sytuację.

Babska logika rządzi!

Niestety Macieju, wynudziłem się okropnie, to był prawdziwy “horror”. Nie cierpię opowieści w formie relacji zamiast płynnej fabuły. Ani jednej linijki dialogu. Same “em”, poszedłem, wyszedłem, zrobiłem… Zresztą, zobacz sam, jak to wygląda:

Owszem, sam także piszę utwory w pierwszej osobie, ale trzeba to jakoś przeplatać dialogami, wtrąceniami, opisami, rozbić tą “emkowatość”.

Sam pomysł nie powala, ot czarna księga, ktoś przejmuje czyjeś ciało. Nie robią na mnie wrażenia zabijane kobiety i dzieci i nawet noże wbijane w oko. Zbyt sucho to podałeś, bez emocji, jak relacja w czasie rekonstrukcji zdarzeń.

Technicznie też jest nie najlepiej, powtórzenia i interpunkcja dają się w kilku miejscach we znaki.

Cóż, nie miałem satysfakcji z lektury, ale nie zrażaj się, każde, kolejne opowiadanie teoretycznie powinno być lepsze.

Niestety, muszę zgodzić się z poprzednikami. Twoje opowiadanie nie przestraszyło, nie wywołało u mnie emocji, a z powodu formy okazało się nużące.

Przestałem liczyć dni, od kiedy znalazłem się w zimnej celi na Zamku Tower. Nieznajomy, który znajdziesz te zapiski, jak szczęśliwy jestem, iż mnie tu sprowadzono. Że wkrótce uwolnią mnie od życia, które stało się pustą namiastką egzystencji, od kiedy dokonałem makabrycznych czynów na Bogu ducha winnych ludziom. Ale sam przyznaję się do tego jedynie, dlatego, iż nie jestem pewny, co tak naprawdę się wydarzyło. Jedynie, co mogę potwierdzić to jest to, że widziałem jak nóż, który dzierżyłem po kolei przebija ludzkie ciała.

 

Przestałem liczyć dni spędzone w zimnej celi na zamku Tower. Nieznajomy, który znajdziesz te zapiski – wiedz, iż jestem szczęśliwy, że mnie tu sprowadzono. Że wkrótce zostanę uwolniony od tej pustej namiastki egzystencji, którą wiodę odkąd dokonałem makabrycznych czynów na Bogu ducha winnych ludziach. Przyznaję to tylko dlatego, iż sam nie jestem pewien, co tak naprawdę się wydarzyło. Jedyne, co mogę potwierdzić, to fakt, że nóż, który dzierżyłem, po kolei przebijał ludzkie ciała.

 

Ciężko mi wskazywać błędy, bo w pierwszym akapicie nie znalazło się ani jedno poprawnie skonstruowane zdanie. Są powtórzenia, zbędne przecinki zmieniające sens, pomieszanie czasów – jeśli relacjonujesz, to raczej nie w teraźniejszym; zgubione orzeczenia, dziwne konstrukcje.

Przed kolejną publikacją może spróbuj zaprosić parę osób do bety, aby wspólnie popracować nad tekstem. Wielu oczywistych potknięć mógłbyś już na etapie korekty uniknąć, bo gładszy tekst to smaczniejszy tekst. Ten jest niestety mocno niestrawny. :<

Właściwie podpisuję się pod komentarzami poprzedników, szczególnie Darcona. Od siebie podrzucam listę pomocnych linków z tego portalu :)

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przykro mi to mówić, ale opowiadanie jest bardzo źle napisane, pełno w nim błędów i usterek, a w dodatku nie bardzo wiem, o czym ono jest. Opisałeś jakieś wydarzenia z osobliwymi postaciami i tajemniczą księgą, ale mam wrażenie, że na tym pomysł się skończył. Zastanawiam się, czemu miała służyć krwawa jatka kończąca historię, bo poza zaszlachtowaniem wielu osób i zatrzymaniem bohatera, nic się nie wydarzyło.

 

czy tylko wy­pa­czo­nym przez mój umysł ob­ra­zem mor­dów, które do­ko­na­łem… –> …ob­ra­zem mor­dów, których do­ko­na­łem

 

jed­nak moje od­da­nie się sztu­ce nie po­zwa­la­ły mi nigdy nie zgłę­bie­nie ar­ka­nów astro­no­mii. –> Proponuję: …jed­nak moje od­da­nie sztu­ce nie po­zwa­la­ło nigdy na zgłę­bie­nie ar­ka­nów astro­no­mii.

 

Następnie takie spo­tka­nia koń­czy­ły się tłu­ma­cze­niem na­wał­ni­cą obo­wiąz­ków… –> Pewnie miało być: …takie spo­tka­nia koń­czy­ły się tłu­ma­cze­niem na­wał­em obo­wiąz­ków

Poznaj znaczenie słów nawałnicanawał.

 

nie­wiel­kie roz­dar­cie, z któ­rej wy­sy­pa­ło się tro­chę słomy. –> …nie­wiel­kie roz­dar­cie, z któ­rego wy­sy­pa­ło się tro­chę słomy.

 

Dłoń na­tra­fi­ła na księ­gę, opra­wio­ną w czar­ną skórę. –> Skąd dłoń wiedziała, jakiego koloru jest skóra?

 

Kur­czo­wo trzy­ma­jąc ten ta­jem­ni­czy al­ma­nach, czu­łem ota­cza­ją­cą mnie, od­ra­ża­ją­cą obec­ność. Roz­są­dek pod­po­wia­dał mi, że po­wi­nie­nem ci­snąć w ogień, bądź wy­rzu­cić do Ta­mi­zy i po­zwo­lić per­ga­mi­no­wi zgnić na dnie. –> Almanach jest rodzaju męskiego, więc rozumiem że spalić chciał odrażającą obecność.

Drugie zdanie winno brzmieć: Roz­są­dek pod­po­wia­dał mi, że po­wi­nie­nem ci­snąć go w ogień

 

Było tak na­ma­cal­ne, jakby można było przez nie ciąć nożem. –> Było tak na­ma­cal­ne, że zdawało się, iż można ciąć je nożem.

 

Zło­wro­gie spoj­rze­nia nie prze­sta­wa­ły mnie opusz­czać. –> Skoro nie przestawały go opuszczać, to rozumiem, że końcu zupełnie ustały.

Proponuję: Stale miałem wrażenie, że zewsząd otaczają mnie złowrogie spojrzenia.

 

do­szło do ko­lej­ne­go wy­da­rze­nia, bę­dą­cym bez­po­śred­nim… –> …do­szło do ko­lej­ne­go wy­da­rze­nia, bę­dą­cego bez­po­śred­nim

 

ma­ka­brycz­nych wy­da­rzeń tam­te­go dnia. Otóż dwa dni przed… –> Powtórzenie.

 

usły­sza­łem do­nio­sły od­głos ude­rze­nia pię­ścią o drzwi. –> Na czym polegała doniosłość uderzenia?

Poznaj znaczenie słowa doniosły.

Proponuję: …usły­sza­łem głośne/ donośne ude­rze­nie pię­ścią w drzwi.

 

Snu­jąc się bez­na­mięt­nie ru­szy­łem w stro­nę drzwi… –> Czy na pewno idąc do drzwi, w które ktoś wali pięścią, snuł się beznamiętnie?

Poznaj znaczenie słów snuć siębeznamiętny.

 

U progu stała ta sama po­stać w kap­tu­rze, która […] moc­nym uci­skiem chwy­cił mnie za bark i wy­beł­ko­tał coś w nie­zro­zu­mia­łym dla mnie ję­zy­ku. –> Piszesz o postaci, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc winno być: …moc­nym uci­skiem chwy­ciła mnie za bark i wy­beł­ko­tała coś

 

Do­strze­głem wtedy, że po­sta­cią tą była po­stać, któ­rej już my­śla­łem, że nigdy nie ujrzę… –> Powtórzenie.

Proponuję: Do­strze­głem wtedy, że był to ktoś, o kim my­śla­łem, że już nigdy go nie ujrzę

 

spoj­rzał na mnie pu­stym spoj­rze­niem. –> Powtórzenie.

Proponuję: …i spoj­rzał na mnie pu­stym wzrokiem.

 

Py­ta­łem się o jego znik­nię­cie… –> Py­ta­łem o jego znik­nię­cie

 

jakby wryły się w głę­bie mego umy­słu… –> Literówka.

 

są tylko czę­ścią planu, na które żaden z nas… –> …są tylko czę­ścią planu, na który żaden z nas

 

Obec­ność po­zo­sta­wi Cię w spo­ko­ju, jeśli nie na­wią­żę z Tobą kon­tak­tu. A jed­nak… Wiem, że masz ostat­ni ele­ment za­gad­ki. To, co tak bar­dzo skrzyw­dzi­ło Twoje ciało i duszę… –> Obec­ność po­zo­sta­wi cię w spo­ko­ju, jeśli nie na­wią­żę z tobą kon­tak­tu. A jed­nak… Wiem, że masz ostat­ni ele­ment za­gad­ki. To, co tak bar­dzo skrzyw­dzi­ło twoje ciało i duszę

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Kiedy nio­słem ją w swych dło­niach… –> Czy istniała możliwość, by niósł księgę w cudzych dłoniach?

 

Przez chwi­lę pa­trzy­li­śmy się na sie­bie… –> Przez chwi­lę pa­trzy­li­śmy na sie­bie…

 

Za­sko­cze­niem była dla mnie siła, z jaką rzu­cił się na mnie i przy­parł do ścia­ny. Jego ręce zda­wa­ły się być na­je­żo­ne igła­mi, wbi­ja­ją­cy­mi się w moje ciało, kiedy mnie trzy­mał i szep­tał w moje ucho ja­kieś nie­zro­zu­mia­łe słowa, w innym ję­zy­ku. Po­czu­łem jak tracę świa­do­mość i od­pły­wam od rze­czy­wi­sto­ści. Kiedy opa­da­łem na zie­mie, za­pa­mię­ta­łem je­dy­nie syl­wet­kę mo­je­go przy­ja­cie­la… –> Przykład nadmiaru zaimków.

 

My­śla­łem, że oto speł­nia się bi­blij­na apo­ka­lip­sa… –> My­śla­łem, że oto speł­nia się bi­blij­na Apo­ka­lip­sa

 

po­czu­łem jak pewna siła zwal­nia kon­tro­lę, jaką spra­wu­ję nade mną. –> Literówka.

 

Wbił w nas swój wzrok ocza­mi peł­ny­mi prze­ra­że­nia… –> Czy na pewno wzrok wbija się oczami?

 

Każda z ich twa­rzy była zna­jo­ma… –> Z tego wynika, że znajomi Samuela mieli po kilka twarzy.

 

To wy­glą­da­ło jakby trój­ka mor­der­ców do­ko­ny­wa­ła ma­ka­brycz­ne­go dzie­ła, pil­no­wa­ni przez trój­kę nad­zor­ców. –> …pil­no­wa­na przez trój­kę nad­zor­ców.

 

Z kolei druga an­glo-sa­skie po­cho­dze­nie miał wy­pi­sa­ne na twa­rzy… –> Z kolei druga, an­glosa­skie po­cho­dze­nie miał wy­pi­sa­ne na twa­rzy

 

aby ta­kie­go czynu do­ko­na­ła je­dy­nie jedna osoba. Po­dob­ną jedną z ofiar –> Powtórzenia. Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Twój pomysł mógł zostać zdecydowanie lepiej zrealizowany. Trudno budować grozę na samych opisach. Jak dla mnie te opisy właśnie Cię zgubiły. Parłeś do przodu, aby tylko skończyć, by tylko wszystko przelać na papier i nic z tego tak naprawdę nie wynikło. Może pomysł nie jest jakiś bardzo odkrywczy, ale mógł być lepiej zrealizowany. W takim tekście, który ma spełniać rolę straszaka koniecznie potrzebna jest komunikacja, czyli dialogi, bez tego wyszło słabo. Twoje zdania dodatkowo też były nieco zbyt poetyczne. Nie będę się czepiać powtórzeń, ale ogólnie tekst można by odchudzić co najmniej o ¼.

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Opowiadanie jest naprawdę nierówne. Momentami czyta się dobrze, zdania mają wręcz urok, po to by za chwilę wrażenie to całkiem przepadło. No i te bloki tekstu, niczym nieurozmaicane, choćby krótkim dialogiem. Zbudowałeś klimat, ale tylko w sporadycznych fragmentach. Myślę, że wszystko jest tu do naprawienia (zwłaszcza że motyw astronoma jest ciekawy i buduje dobrą oś dla opowieści, masz momentami dryg detektywistyczny), ale narrator powinien być konkretniejszy, precyzyjniej wyrażać myśli, trzeba pozbyć się błędów i niedociągnięć. Więcej niuansów i mocniejsze zaangażowanie czytelnika w zagadki moim zdaniem byłoby na plus. W kwestii horroru w moim odczuciu wyszło tak sobie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nowa Fantastyka