
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Młode, smukłe ręce zacisnęły się w pięści i kilkukrotnie uderzyły w tyczkowate nogi.
-Boże daj mi siłę, bo dłużej tego nie wytrzymam – łzy bezsilności wartko płynęły po kościstym licu.
Wyglądał fatalnie i tak też się czuł. Nie chciał już dłużej tak żyć. Naprawdę miał dość. Czyż ptak schwytany w sidła, będzie szczęśliwy żyjąc w niewoli? Z pewnością nie! A on poznał smak wolności i teraz do końca życia przyjdzie żyć mu w klatce.
Znajdował się w tłumie, a jednak był jak bezludna wyspa. Czuł się samotny, choć otaczała go masa ludzi. Przechodnie mijali go szerokim łukiem, jak gdyby był nosicielem groźnego wirusa. Niektórzy spoglądali na niego, ale gdy spojrzenia się krzyżowały pozostawał sam. Wstyd, żal, smutek, litość i tysiące podobnych odczuć wyczytywał z każdej spoglądających twarzy.
-Mam was wszystkich w dupie! Słyszycie? Wszystkich i wszystko!- wewnętrzny krzyk błąkał się w umyśle sparaliżowanego chłopca. Szloch wstrząsnął wątłym ciałem umieszczając dławiącą kulę smutku i bezradności w młodej krtani. Nie mógł przestać płakać. Schował w dłoniach twarz.
-Na co się gapicie?! Słyszycie? Pytam na co się gapicie!!! – krzyczał bezgłośnie, pragnąc umrzeć.
-Oddaj mi to co zabrałeś Boże, albo weź mnie całego a nie tylko część!- krzyknął z całych sił gniotąc dłońmi ukrytą twarz. Po chwili raz jeszcze zaciśnięte w pięści ręce z furią uderzyły w sparaliżowane nogi. Ciosy padały jeden po drugim. Chłopiec z nadzieją czekał na ból. Przechodnie z przerażeniem omijali szczupłego małolata zasiadającego na kalekim tronie.
Płakał głośno i nie mógł przestać. Rozbolała go głowa. Gęste kluchy żalu zatkały nozdrza, uszy i gardło. Czuł szalony galop rozdygotanego serca. Szum. Tylko szum. Patrzył w twarze mijających go ludzi i czuł się jak na seansie niemego filmu. Głuche uderzenia serca powracały echem i rozbrzmiewały w skroniach powodując ból, ale nie taki na jaki czekał. Miał kiedyś wszystko, teraz nie miał nic.
Mokrymi od łez dłońmi złapał za łyse ogumienie starego inwalidzkiego wózka i mocno szarpnął. Zgrzytający stary mechanizm pokonał początkowy opór tarcia i pchnął metalową klatkę w ludzką masę. Ciała pryskały na boki, uskakując przed mknącym jak błyskawica kalekim chłopcem. Dłonie coraz szybciej strzelały do przodu, by w mgnieniu oka cofnąć się, złapać brudne opony i powtórzyć czynność za każdym razem szybciej i szybciej i szybciej. Pęd powietrza strząsał z twarzy wciąż płaczącego młodzieńca słone krople, zraszając nimi przestrzeń wokół.
Wózek osiągnął maksymalną prędkość. Właśnie wtedy prawa ręka na chwilkę musnęła łysą oponę. Pojazd skręcił z piskiem, stuknął o jezdnię gdy pokonywał wysoki krawężnik i wystrzelił do przodu kołysząc się niebezpiecznie na boki. Ślady kół zdobiły rozgrzany w słońcu czarny asfalt. Ścieżki przyszłości wskazujące cel i przeznaczenie.
Rozległ się huk, gdy rozpędzony ogromny, miejski autobus uderzył w przejeżdżające w poprzek jezdni niewielkie siedzisko. Siła uderzenia musiała być potężna. Młode ciało wyskoczyło z wózka pokonując w powietrzu kilkanaście metrów. Wierzgający chłopiec z głuchym plaśnięciem wylądował w trawie na obrzeżach miejskiego parku. Tuż za nim zatrzymała się koziołkująca, pogięta kupa metalu.
Leżał z zamkniętymi oczami. W głowie nadal szumiało, choć łzy przestały już płynąć. Przekręcił się na plecy patrząc na żelazny złom. Nieco dalej wielki autobus zatrzymał się skosem do krawężnika i z otworzonych drzwi wyskoczył pulchny kierowca, w podskokach zmierzając do poszkodowanego.
Chłopiec zacisnął zęby i wstał. Postawił ostrożny krok. Potem następny. I jeszcze jeden. Po chwili biegł tak szybko jak tylko potrafił. Wyrwał się z więzienia, w którym miał spędzić resztę dni. Metalowa klatka została w tyle. Był wolny! Lekarze. Boże, jak się mylili! Z oczu znów popłynęły łzy. Równie słone jak poprzedniczki. Płynęły tymi samymi szlakami. Tym razem były to łzy radości. Rozpędzony młodzieniec podskoczył w górę uderzając lekko w zielone liście drzew parkowej alei. Rozpierało go szczęście. Był nim tak wypełniony jak jeszcze nigdy dotąd. Zmęczone ciało poprosiło o chwilkę wytchnienia i chłopiec zatrzymał się by odsapnąć. Dziesiątki drzew które miał po bokach świeciło białym blaskiem. Odwrócił się i pomachał do kierowcy dając znak, że wszystko w porządku. Oczy wypełnione radością powiększyło przerażające niedowierzanie. Tłusty kierowca autobusu reanimował młodzieńca leżącego w trawie, nieopodal zniszczonego inwalidzkiego wózka.
Jak to?
Młodzieniec znów zaczął biec. Drzewa lśniły coraz większym blaskiem, przekształcając parkową aleję w srebrzysty tunel. Nogi szaleńczo młóciły powietrze. Mimo braku sił chłopiec przyśpieszył. Im szybciej biegł, tym bardziej oddalało się od niego miejsce wypadku.
-Boże! Co ty mi robisz Boże?! – wykrzyknął w olśniewająco białe sklepienie.
-Chce żyć! – krzyknął z całych sił.
-Słyszysz? Chce żyć!!!
Nogi odmawiały posłuszeństwa, w płucach brakowało tchu. Może się uda i wróci. I da sobie radę. Nawet na wózku. Byle by wrócić. Proszę Boże daj mi wrócić. Mamo ratuj!!!
Każdy krok oddalał go od celu, aż w końcu przekroczył barierę i rozbity na miliardy świecących drobin osiadł na ścianach i sklepieniu tunelu przeznaczenia, który od wieków przemierza każda ludzka istota. Świetlisty szlak wydłużył się nieznacznie wykorzystując świadomy budulec duszy kalekiego niegdyś chłopca. Miliardy miliardów istnień tworzyło boski szlak. Każde z nich czekało z niecierpliwością na kolejnych braci i siostry. Wszyscy są jedna wielką rodziną. I wszyscy są ciekawi dokąd prowadzi tunel przeznaczenia.
złapać brudne opony i powtórzyć czynność za każdym razem szybciej i szybciej i szybciej. Pęd powietrza strząsał z twarzy wciąż płaczącego młodzieńca słone krople, zraszając nimi przestrzeń wokół.
Wózek osiągnął maksymalną prędkość. Właśnie wtedy prawa ręka na chwilkę musnęła łysą oponę - w pierwszej części tekstu słowo „koła" byłoby bardziej na miejscu, wg mnie. Primo dlatego, że tak się przecież łapie - koła, nie opony wózka. A po drugie, w drugiej części masz znów opony i można się pogubić. Czepiam się pewnie, wiem.
podskoczył w górę - a da się podskoczyć w dół? ;)
Poza tym w kilkunastu miejscach brakuje przecinków, co trochę razi. Ze wstydem przyznaję, że nie chciało mi się ich zaznaczać. Przejrzyj tekst pod tym kątem.
Samo opowiadanie mi się podobało. Tematyka ograna, ale przyjemnie napisane. I momentami łapie za serce, że to tylko dziecko, niezła gra emocjami ;)
Średnie. Napisane zjadliwie, ale to tylko taki sobie scenowiec. Ludzie pewnie zaraz zaczną rozpływać się nad "emocjami bijącymi z tekstu", czy coś w ten deseń, ale mnie takie twory ani nie ruszają, ani nie ciekawią.
Opowiadanie takie sobie...
"Kaleki tron" oznacza ułomność "tronu", nie agenta z niego korzystającego, zatem zrozumiałam, że chłopak siedział na krześle z ułamaną nogą. Oczywiście żartuję, zrozumiałam to, co "autor miał na myśli", jednakowoż sądzę, że mógłby się wyrażać precyzyjniej.
Idea "katedralna" świetlistego tunelu to jedyny frahment, który tak naprawdę mi się podobał. Wstrzymuję się od oceny.
W ogóle mnie nie ruszyło. Zwyczajna historia, jakich wiele. Na 3.
edit: "fragment"