- Opowiadanie: Brunon Laguna - Miasto Innowacji 03: Przebojowi i rezolutni

Miasto Innowacji 03: Przebojowi i rezolutni

Oceny

Miasto Innowacji 03: Przebojowi i rezolutni

 

 

MIASTO INNOWACJI 03: PRZEBOJOWI I REZOLUTNI.

 

 

Dzień 5

Piątek, słoneczny czerwcowy dzień.

1995 rok.

Dwóch przedstawicieli handlowych w granatowych garniturach stało przy ladzie sklepu spożywczego. Jeden z nich młodszy Krzysiek, przyglądał się rozmowie partnera z ekspedientką. Energiczną dyskusję prowadził postawny blondyn Dominik przed czterdziestką, przedstawiciel z dużym doświadczeniem. Bezbłędnie zbił obiekcje sprzedawczyni i przekonał ją do swoich racji. Panowie po dobiciu targu, kulturalnie się pożegnali. Raźnym krokiem ruszyli w kierunku samochodu. Podczas drogi Dominik przekazywał motywujące instrukcje młodszemu koledze.

-Tak masz rozmawiać! Walczyć o każde zlecenie, nie cofać się, nie oddawać pola!

Rozumiesz?– dopytywał.

-Tak, jasne.– odpowiedział Krzysiek, wysoki, dwudziestoletni szczupły brunet, w jego mowie słychać było zaciągającą wiejską gwarę.

Obaj wsiedli do czerwonego Poloneza Caro 1.5. Model ten był produkowany od 1991 do 1997 roku.

Posiadał typ silnika benzynowego, o mocy 75 km. przy 5200 obr/min. Osiągał maksymalną prędkość 155 km/h. Przyśpieszał od 0 do 100 km. w ciągu 19,0 s. Zbiornik paliwa był pojemny na 45 l. Minimalna masa własna pojazdu (bez obciążenia) wynosiła 1110 kg.

Drzwi po obu stronach były oblepione obdrapaną białą reklamą z dużym zielonym napisem Agro, otoczonym czarnym konturem.

Na tylnych siedzeniach walały się opakowania zupek w proszku, słoiczków z dżemami, przecierami itp. Na wszelki wypadek, gdyby zaszła potrzeba szybkiego uzupełnienia towarów w odwiedzanym sklepie. Samochód majestatycznie podążał dziurawymi ulicami Miasta Innowacji.

Z rozgrzanej głowy Dominika, na zmęczoną twarz, kapał roztopiony żel do włosów.

Krążyły o nim legendy. Pomagał przebrnąć firmie przez niejeden kryzys, dlatego cieszył się olbrzymim szacunkiem.

Bronił tajemnic swojego życia prywatnego. Koledzy ostrzegali przed nim Krzyśka.

Stary wiarus miał kredyt hipoteczny, a zrezygnował z podstawy na rzecz większej prowizji, jechał po bandzie. Jak każdy z przedstawicieli handlowych Agro, nie rozstawał się z okularami przeciwsłonecznymi.

Dominik prowadził, znał miasto na pamięć. Cały rozkład ulic miał w głowie. Kiedy trafiał na zakorkowany fragment jezdni, od razu z góry miał przygotowany wariant b i c objazdu.

Zagadnął młodszego kolegę:

-Może pojedziemy coś zjeść?

Skierowali się do znanego, lubianego baru. Prowadziła go Krystyna, niskiego wzrostu krągła, krótko ostrzyżona brunetka. Krzysiek nie wiedział do końca, kim była dla Dominika. Spotykał go z różnymi kobietami, prowadził bardzo aktywne życie klubowo-imprezowe.

Przywitali się czule, przytulając się do siebie. Dziewczyna energicznie kiwnęła ręką do Krzyśka na przywitanie. Chłopak odpowiedział tym samym.

Dwójka przedstawicieli zamówili po hamburgerze.

– Niech zgadnę, dla was z dodatkowym sosem. Haha!- skwitowała żartem rozweselona ekspedientka.

Dominik zaczął się głośno śmiać. Krzysiek nie do końca wiedział jak zareagować na ten żart. Dziewczyna postawiła na ladzie przygotowany posiłek. Chłopak wziął bułkę i zaczął pałaszować, Dominik zaś dyskretnie wszedł do przyczepy. Dziewczyna zasunęła okienko.

Młodszy przedstawiciel mógł się tylko domyślać, co się działo, po trzęsącej się budce z fast foodem.

Po siedmiu minutach Dominik wyszedł, porwał hamburgera i pochłonął w biegu. Towarzysze ruszyli do pozostałych sklepów.

Zostały jeszcze trzy sklepy do objazdu. W tym market sieci Specjalność. Byli zaufanym partnerem handlowym Agro od lat. Zespół pracowników na czele z panią Grażynką uwielbiali Dominika i jego firmę. Jedna z młodych pracownic Bożenka rumieniła się, widząc Krzyśka. Przyjęcie zamówień było formalnością.

Po wykonaniu dziennego planu raźno wrócili do bazy Agro.

Siedziba firmy znajdowała się na peryferiach Miasta Innowacji, w pustawej dzielnicy przemysłowej.

Jej historia rozpoczęła się po II wojnie światowej. Od początku zajmowała się przetworami owocowo-warzywnymi. Wiodła prym w produkcji soczków dla dzieci. Z czasem unowocześniała produkcje i powiększała asortyment. Ich dżemy, koncentraty, zupki w proszku podbijały rynek i zaspokajały wymagające podniebienia konsumentów.

Pojazdy miały swój zaniedbany parking i wielki garaż. Pracownicy ciągle dokonywali tam bieżących napraw. Sprzątali samochody, podmalowywali rdzę, wymieniali opony.

Gdzieniegdzie strugi światła przenikały do środka przez dziurawe ściany.

Po zaparkowaniu ruszyli do kantyny. Na korytarzu minęli woźnego Herkulesa zajętego myciem podłogi.

Woźny był niskim, szczupłym mężczyzną w średnio długich, siwych włosach. W niebieskiej dżinsowej koszuli podwinięte rękawy odsłaniały żylaste przedramienia wytatuowane w oplatający je drut kolczasty. Z ogromną siłą ściskał trzonek mopa. Mocno naciągnięta niebieska czapka typu kaszkiet, zasłaniała jego oblicze. Emanowała od niego ogromna wewnętrzna moc.

Przedstawiciele handlowi mieli własną kantynę, przeważnie zatłoczoną. Panowała gęsta atmosfera od dymu papierosowego, rozbrzmiewał w niej gromki śmiech i seksistowskie żarty.

W tle radio z zakłóceniami informowało, że Polacy powinni się dostosować do zachodzących przemian gospodarczych.

Po odsapnięciu wypełnili raporty, które miał zanieść Dominik. Pożegnali się do wieczora.

Krzysiek ruszył w drogę powrotną do domu.

Z zarzuconą przez ramię marynarką zahaczył po drodze o osiedlowy postój taxi. Chciał potwierdzić z Pawłem jutrzejsze spotkanie na ławce. Zastał kolegę opartego o samochód, był zaczytany w czasopismo „Dziwy i Mity”. Pochłonął go artykuł o zaginionych artefaktach. Przypominał sobie własne przygody w młodości, kiedy poszukiwał mitycznych fantów, za żelazną kurtyną. 

Paweł ucieszył się odwiedzinami Krzyśka. Z radością obwieścił mu, że po długiej przerwie dołączy do nich Tomasz.

Kiedy się nie pokazywał, głównie Sylwek miał z nim kontakt, podczas dostarczania poczty. Najnowsze informacje przekazywał na bieżąco zatroskanym kolegom Pawłowi i Krzyśkowi. Mirosława współlokatorka Tomka pomagała mu się ogarnąć.

Po rozstaniu z rodziną Tomasz przestał być sumienny, opuścił się w obowiązkach. Po paru potknięciach wyrzucili go z firmy. Zaszył się w domu, towarzystwa dotrzymywała mu tylko Mirosława. Zaczął pracować dorywczo u różnych pracodawców. Koledzy byli zaniepokojeni jego zachowaniem. Jednak na próby przemówienia mu do rozsądku, reagował agresywnie i apatycznie.

Krzysiek po przyjściu do domu zjadł odgrzewany posiłek, przywieziony przez rodziców. Odświeżył się i zmienił ubranie na luźniejsze.

To była dobra okazja, żeby się wspólnie zabawić. Od przyszłego tygodnia mieli konkurować z przedstawicielami handlowymi potężnej, międzynarodowej firmy Agrotex.

Rozpoczęła produkcję trzy miesiące temu w Mieście Innowacji. Była pierwszą siedzibą w Polsce międzynarodowego koncernu.

Krzysiek siedział nieśmiały w loży i z lubością przyglądał się bawiącym kolegom.

Wzbudzali podziw i entuzjazm w klubie. Byli królami parkietu, kobiety za nimi przepadały. Mrożona wódka lała się strumieniami.

Kiedy ich po raz pierwszy zobaczył na korytarzu, czekając na rozmowę kwalifikacyjną, od razu zapragnął być taki jak oni. Pewnym siebie mężczyzną, z zawadiackim błyskiem w oku. A teraz razem bawili się na dyskotece i walczyli o ten sam cel. Chłopak był dumny z siebie i szczęśliwy.

Dzień 4.

Krzysiek wynajmował kawalerkę na drugim piętrze w bloku osiedla Projekt. W lecie bloki były nagrzane jak kuchenka mikrofalowa. W zimie trzeba było ubierać dwa swetry, żeby nie zmarznąć.

Przebudził się z wielkim bólem głowy, słońce raziło w oczy. Wstał z wysiłkiem i dowlókł się do kuchni.

Zjadł lekkie śniadanie, dwie kanapki z dżemem truskawkowym. Wypity kefir dostarczył wytchnienia. Pijąc kawę, układał w całość wydarzenia z wczorajszego wieczora. Przypomniał sobie jak pijany Dominik, pod koniec zabawy, polecił mu kupić okulary przeciwsłoneczne. Krzysiek ciągle się z tego wyśmiewał, traktował je jako synonim kiczu.

Obmyślał plan działania na dzisiaj.

Oczekując na spotkanie z kolegami, relaksował się, oglądając tv. Puszczali program o tym, że Polacy dużo piją alkoholu i są przez to leniwi.

Kiedy wyszedł z bloku, Sylwek z Pawłem już na niego czekali, Tomek lekko się spóźnił. Miał na sobie nieśmiertelną koszulę w kratę. Podszedł niepewnie z markotną miną. Po serdecznym przywitaniu trochę się rozweselił.

Krzysiek po przeprowadzce na osiedle Projekt znał kolegów z widzenia. Dusze towarzystwa, głośni, uśmiechnięci. Często można ich było spotkać dyskutujących, na suto zakrapianych ławkowych posiedzeniach. Chłopak był wtedy samotny i na siłę, bezskutecznie, próbował znaleźć towarzystwo. Pierwszą pracą Krzyśka po przeprowadzce było rozwożenie pizzy. W wieczór, kiedy ich spotkał, akurat dostarczył jedzenie do mieszkania, w pobliżu postoju taksówek. Pech chciał, że auto odmówiło posłuszeństwa. Zobaczył to lekko wstawiony Tomek i zaoferował pomoc. Przyglądnął się silnikowi i nie potrafił znaleźć usterki. Zaprosił Krzyśka do wspólnej zabawy. Onieśmielony młodzieniec próbował oponować, ale został przekonany argumentem, że „jakoś to będzie”. Poza tym chciał się wkupić w łaski lokalnych gwiazd. Mieli wypić tylko po piwie, skończyło się urwaniem filmu i spaniem koło ławki. Kiedy się obudził, chłopak poczuł satysfakcję, że w końcu wziął udział w tych słynnych miejskich imprezach, o których tak marzył na wsi z kolegami. Nazajutrz jak poinformował pracodawcę o tym, co się wydarzyło, dostał okropną burę i został zwolniony. Był załamany. Musiał pogodzić się z przegraną i wrócić na wieś, do ludzi, których przed wyjazdem lekceważył. Z porażki zwierzył się Pawłowi. Jeszcze w ten sam dzień wizytę złożył mu Tomasz z przeprosinami i pewną propozycją pracy w firmie Agro.

Przypominając sobie te przeżycia, zaszkliły mu się oczy ze wzruszenia. Popatrzył zamyślony na kolegów.

-Pij nie pier..– odpowiedział zawadiacko Sylwek, widząc zbierającego się do zagadnięcia Krzyśka.

Panowała luźna atmosfera.

Listonoszowi kiwnęła zalotnie, przechodząca po drugiej stronie ulicy emerytka z 30-letnią córką, atrakcyjną rencistką.

Koledzy zaczęli delikatnie namawiać Tomka do bardziej ustabilizowanego życia. Chcieli, żeby wrócił do starej pracy, spróbował pogodzić się z rodziną. Mężczyzna nerwowo zareagował.

-To już zamknięty rozdział! Trzeba iść przed siebie! Sam będę sobie panem!

Koledzy popatrzyli po sobie. Tomasz kontynuował.

-Nie będę już na nikogo pracował ! W końcu żyjemy w wolnym kraju. Trzeba robić na siebie, budować własne biznesy!

Mówiąc to, Tomek trząsł się z podniecenia. Koledzy patrzyli na niego zaniepokojeni.

-A skąd weźmiesz na to wszystko pieniądze?– zapytał kpiarsko Sylwek.

– To tu to tam. Zacząłem pracować u różnych pracodawców, nierzadko w szarej strefie.

Zarabiam więcej bez płacenia podatków. Zaoszczędzone środki zainwestuję we własny biznes!

– obwieścił budowlaniec.

Towarzysze wytrzeszczyli oczy ze zdumienia.

-Szara strefa to nie przelewki– alarmująco ostrzegł listonosz.

Nastała złowieszcza cisza. Krzysiek wykorzystał ten moment, żeby pójść po zaopatrzenie na stację benzynową.

Wybrał z regałów piwo i chipsy, gdy stał w kolejce, zobaczył obok lady stojak z okularami przeciwsłonecznymi. Pod wpływem chwili wybrał jedne z czarnymi oprawkami, zapłacił za zakupy i wrócił do kolegów. Nałożył je przed nimi i dla żartu udawał Jamesa Bonda. W dobrych humorach minęła kompanom reszta spotkania.

Dzień 3.

Niedziela. 

Noc była wyjątkowo gorąca. Krzysiek nie mógł zasnąć, kleił się do pościeli.

Wstał znów zmęczony.

Dzisiejszego dnia spodziewał się wizyty rodziców. Leżał w łóżku do czternastej.

Zabijał czas, oglądając telewizję. Puszczali program o tym, że Polacy nie znają zasad savoir vivre, bo są ze wsi.

Wiedział, że musi się postarać w tym miesiącu o prowizję. Chciał kupić nowy garnitur. Miał teraz tylko ten po ojcu, lekko za duży. 

Dodatkowo posiadał tylko dwie białe koszule, w których chodził na zmianę. Jedną parę butów, na którą musiał uważać, żeby nie zniszczyć. Podstawa ledwo mu starczała na rachunki.

Nie chciał pożyczać pieniędzy od rodziny. Zrobienie prawa jazdy już było sporą inwestycją i atrybutem, z którym udał się poszukiwać swojej drogi w mieście.

Rodzice przyszli do niego koło piętnastej, prosto z mszy świętej. 

Wylewnie przywitali się z synem, on kurtuazyjnie odpowiedział. Krzysiek przestał chodzić do kościoła, w mieście zmieniał mu się światopogląd. Zaczynał uważać religię za zabobony.

Matka zazwyczaj donosiła mu posiłki, od czego się asekuracyjnie wzdrygał.

Rodzice tym razem przywieźli soczyste mięsko z bicia świni, świeże jajka prosto od kur. Do tego słoiki pełne domowych frykasów.

Ton rozmowy nadawał gadatliwy ojciec chłopaka. Próbował go zainteresować nowościami z życia wsi. Opowiadał o losach rodziny i znajomych.

Krzysiek siedział cicho, markotnie tylko odpowiadał na pytania rodziców.

Ojciec nie poddawał się i ze wzmożoną siłą ciągnął syna za język.

 Kiedyś był handlowcem na placu targowym Balcerka.

Ostatnio znalazł nową pracę w komisie samochodowym, którego właścicielami byli państwo Cukinia. Cukinie byli najpotężniejszą rodziną we wsi Kręgi. Potentaci branży mięsnej. Mieli także inne interesy, takie jak dom weselny i m.in. wspomniany komis samochodowy. Ojciec był coraz bardziej pod wpływem zamożnej rodziny. Zmieniał swój styl. Zaczął ubierać kolorowe ubrania, nakładać brylantynę na kruczoczarne włosy i zachowywał się głośniej niż dotychczas. 

Tata przytoczył ostatnie wesele, które odbyło się w przybytku Cukiniów. Na organkach zagrał ich syn Henryk. Weselni goście byli zachwyceni. Drugi syn Michał był najsilniejszym dzieckiem we wsi.

-Co synu, nie obchodzi cię już co się dzieje u nas na wiosce.– spytał ojciec, widząc wycofanego syna. Zapadła cisza.

Chłopak obserwował milczącą matkę, domyślał się, że w ich małżeństwie nie działo się za dobrze.

Wymuszony uśmiech skrzywił zmęczoną twarz rodzica. Krzysiek narzekał kiedyś na tę sztuczną radość, ale w sumie co ojciec mógł mu więcej dać. 

Dzień 2

Poniedziałek.

Chłopak cała noc się stresował. Zasnął o czwartej godzinie nad ranem. Po przebudzeniu miał torsje. Targały nim sprzeczne emocje.

Rankiem czekał na niego już własny poobijany, oklejony Polonez Caro. Firma inwestowała w nowych pracowników, chcąc obronić swoją pozycję na rynku, w konkurencji z nowym potężnym przeciwnikiem. Chłopakowi z podekscytowania zakręciło się w głowie. Pamiętał tylko, że Dominik, pożegnał go motywującym klepnięciem w ramię i życzył powodzenia. Krzysiek zasiadł skoncentrowany za kierownicą, wykonał parę głębszych wdechów i ruszył w zaplanowaną trasę. Mieli być w stałym radiowym kontakcie, o rezultacie każdej rozmowy Krzysiek miał informować Dominika.

W pierwszym sklepie poszło jak z płatka. Po przywitaniu i krótkiej rozmowie sprzedawca automatycznie się zgodził. W następnym było podobnie. Ucieszony chłopak poczuł się zbyt pewnie. W trzeciej rozmowie handlowej napotkał trudności.

Jego nastawienie psychiczne udzielało się rozmówcy, który na przekór przedstawicielowi był niechętny do jego oferty. Widząc zmieszanie, pozwalał sobie na złośliwości. Rozmowa skończyła się fiaskiem. Chłopak się zdenerwował. Obawiał się, że może to być początkiem złej fali. Nie odebrał radia od Dominika. Ruszył do kolejnego sklepu, tak jak przewidział, sprzedawca z góry był nastawiony na „nie”.

Wsiadł spięty do samochodu, przez nieuwagę nie udało mu się slalomem ominąć dziury na drodze. 

Usłyszał huk, stracił panowanie nad kierownicą. Pojazd zatrzymał się na poboczu. Załamał się, z bezsilności opuścił głowę na kierownicę. Ze wstydem odebrał radio od Dominika. Gdy starszy kolega usłyszał, co się dzieje, bezzwłocznie ruszył z pomocą.

 

 Uziemiony pojazd zostawili na poboczu i z piskiem opon ruszyli do pozostałych sklepów. Zostało im jeszcze do odwiedzenia cztery obiekty handlowe. Gnali na złamanie karku.

W pierwszym punkcie sprzedaży zdeterminowany Dominik bez problemu załatwił zamówienie. W kolejnych dwóch para panów poradziła sobie połowicznie. Sklepy złożyły mniejsze zamówienia niż zazwyczaj, dzieląc asortyment z Agrotex.

Do zakończenia dnia została już tylko wizyta w sieci Specjalność.

W drogę do skrętu zatamowała furmanka. Koń nigdzie się nie śpiesząc wolno, dostojnie kroczył po jezdni. Klaksony rozgorączkowanych kierowców nie robiły na nim wrażenia. Wiedząc, że musi zdążyć, Dominik nie mając wyboru, zjechał na pobocze. Chodnik był zastawiony skrzynią z opartymi o nią dwiema deskami. Rozpędził się, wjechał na deski, potem po skrzyniach i gwałtownie z werwą skoczył na podłoże.

Sprytnym manewrem udało się ominąć furmankę.

Byli do tyłu z czasem. Ruszyli na skróty, jadąc chodnikiem obok targu Balcerka. Dominik jechał, nie odrywając ręki od klaksonu.

Zdenerwowani ludzie odskakiwali spod kół. Gdy zobaczyli reklamę na aucie,

grymas złości zastępowało na ich twarzach zrozumienie. Okrzykami i oklaskami kibicowali przedstawicielom.

Przyjechali do dobrze znanego sklepu. Dominik stanął jak wryty, gdy usłyszał od smutnej Grażynki, że ich sklepy rezygnują z towarów "Agro". 

Sieć chciała ograniczyć koszta. Zagraniczny koncern gwarantował spory rabat.

Krzysiek i Bożenka wymienili spojrzenia. Chłopak zbyt długo zwlekał z zaproszeniem dziewczyny na randkę.

Młodzi ludzie na własnej skórze przekonali się, jak kruche są uczucia w stosunku do bezlitosnych praw rynku.

Zrezygnowani wyszli ze sklepu i wsiedli do Poloneza. Dominik obserwował ze wściekłością w oczach, przemykające uliczkami auta Agrotex. Były całe oblepione efektownymi, pełnymi koloru reklamami. Poruszali się błyskawicznie. Miały cicho chodzący silnik, gładko wchodziły w zakręty. Był piekielnie ciekawy, jaki diabeł drzemie pod maskami ich silników.

Krzysiek siedział cały roztrzęsiony. Jęczącym głosem przemówił.

-Nie dam rady!

-Nie pękaj! 

-Co to zmieni, nie mamy szans!

-Poradzimy sobie!- przekrzykiwał się z nim Dominik.

– Taka jest kolej rzeczy. Wielkie firmy, lepiej zorganizowane przejmują rynek, eliminując mniejsze i my nie możemy nic zrobić. To są prawa ekonomii.

Dostał ataku paniki. Zaczął nerwowo krzyczeć, uderzając pięściami w pulpit. 

Dominik poczekał, aż chłopak się uspokoi i odpalił samochód. 

Zachodziło już słońce. 

Udali się na tereny między Miastem Innowacji a miejscowością Kręgi. Powrócili do źródeł.

Rozpościerały się tam pola uprawne. Hodowano marchew, buraki, ziemniaki. Przedstawiciele wyszli z auta, rozprostowali kości. Przechadzali się po polu, między grządkami. Parę metrów od nich niski, szczupły, starszy rolnik doglądał roślin.

Dominik gwałtownie schylił się i wyrwał jedną sadzonkę z ziemi. Rolnik obruszył się trochę, widząc takie traktowanie jego prywatnej własności.

Starszy przedstawiciel podsunął Krzyśkowi pod zdumioną twarz wydobytego, otoczonego ziemią, niedojrzałego ziemniaka. Trzymał kartofla zaciśniętego w pięści, do czasu aż ten nie odwrócił wzroku.

-O takie widoki walczymy– krzyknął Dominik, wskazując drugą ręką na radosne, szczerbate oblicze rolnika.

Farmer, widząc, że jest obiektem zainteresowania, szczęśliwy wydał z siebie piszczący niezrozumiały odgłos.

 Krzyśkowi zrobiło się głupio. Pochylił głowę, a Dominik pchnął go lekko w stronę auta.

Było już ciemno, gdy wracali z pola w stronę miasta.

Dotarli do spowitej dymem okolicy gdzie znajdował się zakład produkcyjny Agrotex.

Na horyzoncie zarysowywał się posępny kształt fabryki. Zaparkowali w oddali, nie rzucając się w oczy. 

Siedzibę stanowił potężny sześciopiętrowy szary budynek, otoczony murem. W każdym kącie dachu były umiejscowione ogromne, nieustająco dymiące kominy. 

Pod osłoną nocny przemknęli schyleni pod ogrodzeniem. Dominik dał znak ręka Krzyśkowi. Żeby zaczekał. Sam wdrapał się na wysoki dwumetrowy stalowy mur, zakończony drutem kolczastym. Przycupnął na szczycie i w ciszy obserwował ruch po stronie fabryki.

Pokazał Krzyśkowi, żeby szedł za nim. Panowie przedarli się przez drut. Zaskoczyli na ziemie i ukryli się w krzakach pod ogrodzeniem. Przeczekiwali strażników maszerujących wzdłuż fabryki. Dominik wskazał zaciemnione miejsce pod oknem zakładu, do którego pobiegli w tym samym momencie. Kryjąc się w ciemnościach, doskonale widzieli co dzieje się w budynku, sami pozostając niewidoczni.

Gestem dłoni nakazał młodszemu koledze, żeby dobrze się przyjrzał. 

Ludzie stali przy taśmie produkcyjnej w białych strojach roboczych. Niektórzy słaniali się na nogach.

Za nimi przechadzał się nadpobudliwy osobnik. Przystawał co chwilę i krzyczał na jednego z pracowników, bez wyraźnego powodu. 

 

 Schowali się w cieniu, przeczekali wartowników, potem wrócili tą samą drogą do auta.

Dominik poddenerwowanym głosem spytał Krzyśka.

-I jak ci się podobało? Chcesz być tak traktowany?

Chłopak nerwowo przełykał ślinę.

-Zadaj sobie sam pytanie, w jakim chcesz żyć świecie. 

Odjechali w kierunku osiedla Projekt. Dominik chciał podwieźć Krzyśka do domu. 

Chłopak zapragnął wysiąść wcześniej niedaleko rzeki Wisłok.

Wisłok był średniej grubości rzeką przecinającą Miasto Innowacji. Wybrzeże było zarośnięte i niezadbane.

Gdzieniegdzie były powstawiane ławki, wokół których walały się pety i zgniecione puszki po piwie. Chłopak usiadł zasępiony na ławce. Popatrzył w ciemne niebo, szukając odpowiedzi. Po tęgiej rozkminie Krzysiek przewartościował swoje życie.

 Uciekł ze wsi, chcąc odciąć się od korzeni, ale okazało się to niemożliwe.

Przez pogoń nie wiadomo za czym. Nie zauważył, że wszystko, co może uczynić go szczęśliwym ma pod ręką. Zrozumiał, że wieś i miasto to naczynia połączone, które bez siebie nie istnieją.

Dostrzegł, że gra nie dotyczy tylko jego zakładu i miasta. Na tym skrawku ziemi, rozgrywała się walka o nowy porządek świata. 

 

Dzień 1

Wtorek, czas decyzji.

Nie mógł się doczekać następnego dnia. Wstał już o czwartej rano.

Był niecierpliwy, chciał jak najszybciej udowodnić swoją wartość.

Gdy stanął odważnie przed lustrem, przymierzając okulary, poczuł się częścią paktu, silniejszego niż umowa o pracę.

Kiedy przyjechał do firmy, Dominik już czekał na niego w samochodzie z rozpalonym silnikiem. Na nosie miał czarne okulary. 

Czekał ich wyścig o wspólną przyszłość. Rajd o chwałę, rajd o szacunek. Tylko zwycięstwo się liczyło, porażka nie wchodziła w grę. Taka przejażdżka czekała ich codziennie.

-Gotowy na jazdę?– spytał Dominik, poprawiając okulary.

-Jak nigdy– odpowiedział spokojnie i stanowczo Krzysiek.

Obaj charyzmatycznie wystawili łokcie za okna i ruszyli na podbój miasta. 

 

Koniec.

Koniec

Komentarze

Posiadał typ silnika benzynowego, o mocy 75 km. przy 5200 obr/min. Osiągał maksymalną prędkość 155 km/h. Przyśpieszał od 0 do 100 km. w ciągu 19,0 s. Zbiornik paliwa był pojemny na 45 l. Minimalna masa własna pojazdu (bez obciążenia) wynosiła 1110 kg.

Jesteś pewien, że to literatura piękna?

Nie odniosę się do treści, bo nie potrafię ocenić fragmentu wyjętego ze środka czegoś większego, w dodatku zaprezentowanego w tak osobliwy sposób, bo od końca do początku.

Mogę natomiast powiedzieć, że tekst czyta się fatalnie, albowiem został napisany w sposób pozostawiający bardzo wiele do życzenia.

Brunonie, masz przed sobą mnóstwo pracy.

 

-Tak masz roz­ma­wiać! –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Źle zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Oboje wsie­dli do czer­wo­ne­go Po­lo­ne­za Caro 1.5. –> Piszesz o mężczyznach, więc: Obaj wsie­dli do czer­wo­ne­go po­lo­ne­za caro 1.5.

Oboje to mężczyzna i kobieta.

Nazwy pojazdów zapisujemy małymi literami. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Model ten był pro­du­ko­wa­ny od 1991 do 1997 roku.

Po­sia­dał typ sil­ni­ka ben­zy­no­we­go, o mocy 75 km. przy 5200 obr/min. Osią­gał mak­sy­mal­ną pręd­kość 155 km/h. Przy­śpie­szał od 0 do 100 km. w ciągu 19,0 s. Zbior­nik pa­li­wa był po­jem­ny na 45 l. Mi­ni­mal­na masa wła­sna po­jaz­du (bez ob­cią­że­nia) wy­no­si­ła 1110 kg. –> Nie wiem jakie znaczenie mają te wiadomości dla dalszego ciągu tego fragmentu, ale musze powiedzieć, że zaraz po przeczytaniu, wszystko zapomniałam.

Liczby zapisuje się raczej słownie, nie używa się skrótów i symboli.

 

Z roz­grza­nej głowy Do­mi­ni­ka, na zmę­czo­ną twarz, kapał roz­to­pio­ny żel do wło­sów.

Krą­ży­ły o nim le­gen­dy. –> O żelu?

 

Gdzie nie­gdzie stru­gi świa­tła prze­ni­ka­ły… – Gdzienie­gdzie stru­gi świa­tła prze­ni­ka­ły

 

wy­naj­mo­wał ka­wa­ler­kę na dru­gim pie­trze… – Literówka.

 

W zimie trze­ba było ubie­rać dwa swe­try, żeby nie zmar­z­nąć. – W co ubierali swetry???

Swetrów, ani żadnej odzieży, nie ubiera się. Można je wkładać, zakładać, przywdziewać, wdziewać, ubierać się w nie, ale można ich ubrać!

Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

-Pij nie pier..-od­po­wie­dział za­wa­diac­ko Syl­wek… –> Pij nie pier od­po­wie­dział za­wa­diac­ko Syl­wek

Wielokropek ma zawsze trzy kropki!

Podejrzewam, że Autor zastosował autocenzurę. Niepotrzebnie. I tak wiadomo, że miało być: Pij nie pierdol od­po­wie­dział za­wa­diac­ko Syl­wek

 

-Nie będę już na ni­ko­go pra­co­wał ! –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza, zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

Do­dat­ko­wo po­sia­dał tylko dwie pary bia­łych ko­szul… –> Koszul nie liczy się na pary, jeno na sztuki.

 

Zro­bie­nie prawo jazdy już było sporą in­we­sty­cją… –> Literówka.

 

Za­czy­nał uwa­żać re­li­gie za za­bo­bo­ny. –> Literówka.

 

Matka za­zwy­czaj do­no­si­ła mu po­sił­ki, od czego się ase­ku­ra­cyj­nie wzdry­gał. –> Dlaczego drżał od posiłków? Na czym polega asekuracyjne drżenie?

Pewnie miało być: Matka za­zwy­czaj do­no­si­ła mu po­sił­ki, przed czym się wzdragał.

Sprawdź znaczenie słów wzdrygać sięwzdragać się.

 

takie jak Dom we­sel­ny… –> Dlaczego wielka litera?

 

Ucie­szo­ny chło­pak po­czuł się z byt pew­nie. –> Ucie­szo­ny chło­pak po­czuł się zbyt pew­nie.

 

Krzy­siek i Bo­żen­ka wy­mie­ni­li się spoj­rze­nia­mi. –> Krzy­siek i Bo­żen­ka wy­mie­ni­li spoj­rze­nia­.

 

To są prawa eko­no­mi. –> Literówka.

 

Oboje cha­ry­zma­tycz­nie wy­sta­wi­li łok­cie za okna i ru­szy­li na pod­bój mia­sta. –> Obaj

W czym objawia się charyzmatyczność wystawienia łokci?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za poprawki.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka