- Opowiadanie: KatarzynkaSz - Glina

Glina

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Glina

Jak to jest być wszechmocnym? Jednym ruchem ręki niszczyć lub tworzyć? Samą myślą zmieniać radość w smutek, śmierć w życie?

Na te pytania odpowiedzieć mógł tylko jeden człowiek na ziemi. Siedział teraz nieruchomo przy niewielkim urządzeniu, wykonanym przez zręcznego konstruktora w przyszpitalnym warsztacie.

Mongolska twarz wsparta o tłuste dłonie bezmyślnie wpatrywała się w matową szybę. Dumała. Przez głowę przemykały wyblakłe wspomnienia poprzedników wplecione między atomy ludzkiego ciała. Zapewne niedługo sam będzie jedną ze stron wiecznego pamiętnika. Nieważne. Teraz to właśnie on dzierży w swych dłoniach ster przeznaczenia. Niedługo odda go w inne ręce, ale musi znaleźć te najodpowiedniejsze.

Przyzwyczaił się do swego bezużytecznego ciała, które zawsze było mu nieposłuszne. Choć niezupełnie. Wtedy kiedy ma ochotę na formowanie, jego dłonie wykonują każde najdrobniejsze polecenie. Ale tylko wtedy. Zaszlochał wewnątrz siebie. Usta jak zwykle były zamknięte. Nieskalane żadnym słowem od dnia narodzin. Choć lat miał już przeszło siedemdziesiąt. Już dawno zrezygnował z walki o kontakt z ludźmi i światem stworzonym przez jednego z poprzedników. Nie był w stanie przekazać im choćby części informacji jakimi dysponował.

Głowa opadła na pierś i szklane spojrzenie spoczęło na szerokim pedale.

W sumie czemu nie.

Dłonie chwyciły bryłę gliny rzucając ją na blaszany, obrotowy talerz. Różowa stopa w skórzanym sandale bezwiednie spoczęła na stopce napędu. Nieznaczny nacisk wprawił w ruch koło zamachowe. Po chwili ze zgrzytem zawirowała metalowa taca. Zręcznie rzucony kawałek gliny, z plaśnięciem wylądował na zakurzonej powierzchni.

Gdzieś całe neony dalej, w wymiarze niedostępnym ludzkiej rasie ściśnięta materia eksplodowała z mocą tysięcy słońc, pochłaniając czarne dziury i skręcając przestrzeń w niespotykaną wstęgę. Kosmiczne DNA.

Stary człowiek delikatnie ugniata podatny materiał.

Setki eksplozji wyrzucają w kosmiczną przestrzeń formujące się słońca.

Smukłe palce żłobią paznokciami zawiłe linie w glinianym materiale.

Na nielicznych planetach czarnego oceanu powstają zalążki życia.

Dość! Prawa dłoń uniosła uformowaną grudkę i wrzuciła zręcznie do miedzianego naczynia stojącego na najniższej półce, tuż pod kołem napędowym urządzenia. Lewa delikatnie przetarła powierzchnię tacy, powodując jej zatrzymanie.

Kosmiczna wielowymiarowa wstęga oderwała się od Tworzyciela. Planety zajęły przypadkowe pozycje wśród rozbłysłych słońc. Zaczęło się nowe życie.

Pielęgniarz delikatnie starł strugę śliny, wypływającą z prawego kącika ust podopiecznego.

Stary przywykł do tych rutynowych czynności, choć pamiętał jak dawniej ogarniał go szał, gdy podmywali jego bezwładne ciało. Krzyczał. Bezgłośnie. Krzyczał do nich by dali mu spokój i pozwolili umrzeć. Bluźnił i przeklinał. Szlochał. Potem prosił i błagał. Gdyby tylko mógł, gromadził by wówczas medykamenty, jakimi regularnie go szprycowano. Pastylka do pastylki. Aż nadszedł by dzień, kiedy połknąłby wszystkie. Marzenia! Nie potrafił zmusić nawet pieprzonej głowy by zwróciła się we właściwą stronę. Tylko gdy tworzył, schorowane ciało było mu chwilowo posłuszne. Czy teraz sięgnąłby po zgromadzone chemiczne specyfiki gdyby nimi dysponował? Z pewnością nie.

Bycie wszechmocnym jest bolesne i przede wszystkim odpowiedzialne. Gdy uchyla się wrota zamkniętej w głowie neuronowej matrycy, miliardy lamentów tną bezlitośnie bezbronny umysł. Narzekania, prośby i rozkazy mieszają się z milionami nieruchomych obrazów, które ożywają gdy tylko wyciąga w ich kierunku mackę myśli. Nie można pomóc wszystkim, nawet gdy jest się Bogiem.

Każdy śmiech, rozkosz, lamęt czy nieszczęście wyciekłe z szczelnej matrycy zostawia trwały ślad w psychice Tworzyciela. A stempel psychiki dzierżą wszechmocne dłonie gniotące materię teraźniejszości formując przyszłość. Stworzone światy i zamieszkujące je istoty, nieznane i niezrozumiałe obce myśli, to wszystko ma wpływ na to co było, co jest tworzone obecnie i co będzie się dziać w przyszłości.

Starzec nieczęsto uchyla zamknięte wrota. A jeśli już to robi, to z ogromną rozwagą i trwogą. Powinien być bezstronny. Ale to tylko teoria. Ma swoje ulubione światy, i pojedyncze istnienia. Czasem ruch kciuka tworzący niewielkie wgłębienie w glinianym materiale zmienia nie do poznania bieg historii wybranej wstęgi.

Stary uśmiecha się, choć usta pozostają dokładnie zasznurowane. Kolejne pacnięcie glinianej grudki o blaszany talerz. Drzwi matrycy uchylają się odrobinę. Dłoń miażdży glinianą masę. Macka myśli dotyka nieruchomego obrazu.

Załzawione oczy patrzą w kilkudziesięciometrową przepaść. Rozmyty obraz rozdwaja się i łączy ponownie w jeden kadr. Stopy wystają kilka centymetrów poza betonowy gzyms. Wystarczy teraz jeden krok. Jeden malutki krok i zakończy bezsensowny żywot. Miał to zrobić już dawno temu. Zaśmiał się w duchu. Klasyczny przypadek. Kobieta i mężczyzna. Oboje się kochają i żyć bez siebie nie potrafią. A jednak dochodzi do tragedii. Paradoks. Dotąd powstrzymywał go przed samobójstwem fakt, że pozostawiał by po sobie nieład, a ukochaną osobę bez środków do życia. Troska o najbliższych, nawet tych którzy często nienawidzą była tak silna, że nie pozwalała na ten jeden maleńki krok. Ale teraz już wszystko w porządku. Odetchnął głęboko wciągając na raty zimne powietrze. Wstrzymał oddech na długi czas i powoli opróżnił płuca. Serce biło spokojnie. Ciało wykonywało przemyślane wcześniej posunięcia. Przez głowę przeleciał obraz spakowanych walizek, łzy na kobiecej twarzy, widmo rozłąki. Nawet do teraz wierzył, że to wszystko nieprawda. Być może to jeden wielki blef. Tyle razy miał z sobą skończyć, że w końcu wypowiadane słowa o zakończeniu żywota nie wywierały już odpowiedniego wrażenia, były jak wyblakłe stronice nieczytelnej księgi. Nikt nie brał tego na serio. Jednak tym razem skoczy. Postąpił o krok. Stopa trafiła w pustkę i obróciła ciało dookoła osi. Przez chwilę spojrzenie spadającego mężczyzny zderzyło się ze spojrzeniem biegnącej do krawędzi dachu kobiety. Wyciągnięte ręce i zapłakane oczy mówiły wszystko. To jednak był blef. Kocha go ponad wszystko. Tak jak on ją. Druga stopa poszła w ślady pierwszej i właśnie wtedy mężczyzna chciał cofnąć rozpędzone ciało. Było jednak za późno. Rozcapierzone ręce wywinęły kilka młyńców w powietrzu próbując złapać jakikolwiek oparcie. Pustka. Wszędzie pustka. Spojrzał w górę i wpadł w miłością wypełnione źrenice. Wyciągała do niego smukłe dłonie. Piękne dłonie, których nie był wstanie dosięgnąć.

-Nie!!!!!!!! -straszliwy kobiecy krzyk wypalił kolejną bliznę w umyśle Tworzyciela.

Różowa dłoń delikatnie ugniata kawałek gliny. Stopa zwiększa nacisk na płytkę napędu zamachowego koła. Blaszany talerz wiruje szybciej, deformując plastyczny materiał. Paznokieć muska wierzchołek kształtowanej bryły. Myśl dotyka nieruchomego obrazu.

Kobieta wyciąga ręce, próbując dosięgnąć spadającego ukochanego.

Paznokieć orze bezlitośnie glinę.

Skórzana kurtka z łopotem wzlatuje w górę. Kobiece dłonie chwytają długi rękaw. Chwyt jest mocny i pewny. Kobieta zsuwa się w stronę krawędzi. Mężczyzna nieruchomieje. On też zbielałymi palcami niczym bulterier chwycił skórzany rękaw. Czas wstrzymał oddech. Kochankowie wpatrują się w siebie w absolutnym bezruchu i ciszy. Została osiągnięta równowaga. Nagle malutki, zdawać się mogło że nic nie znaczący podmuch wiatru, przesuwa o milimetry zgrabną kobiecą sylwetkę. Dwa ludzkie ciała połączone kawałkiem skórzanej materii zaczynają osuwać się w przepaść.

Milczą. I płaczą oboje.

Kochali się tak bardzo, że miłość przysłoniła im to co oczywiste, doprowadzając do bezsensownej tragedii, której finał właśnie się rozgrywa. Kobieta trzyma mocno zwierzęcą płachtę. Nie zamierza jej puszczać. On o tym wie. Dlatego cierpi jeszcze bardziej.

W końcu spadają.

Koziołkują w powietrzu, by w połowie drogi połączyć się w miłosnym uścisku.

Dłoń miażdży kawał bryły na placek rzucając go na tacę niczym uformowany naleśnik na patelnię. Bezruch trwa tylko chwilę. Ręce ponownie sięgają po glinę i formują nieregularną kulę.

Rzeczywistość pęka na miliardy kawałków.

Stopa pedałuje szaleńczo. Gliniana masa wirując między nieruchomymi dłońmi kształtuje nową teraźniejszość.

Niezliczone kawałeczki nieznanej materii scalają się, tworząc zmieniony świat.

Zgięte palce rysują zawiłe wzory na plastycznej powierzchni.

-Tym razem zdąży – pomyślał starzec uchylając delikatnie wrota matrycy i sięgając myślą po nieruchomy obraz.

Pielęgniarz starł strużkę śliny z ust upośledzonego starca, dobrotliwie poklepując go po ramieniu.

Tworzyciel delikatnie ugniata materię, myśląc o swym następcy.

Jest idealna.

Koniec

Komentarze

Bardzo fajnie czytało mi się to opowiadanie, jest ciekawie napisane i klimatyczne. Ale standardowo u mnie, w przypadku takich tekstów, nie rozumiem go, ani jego przesłania. Nie jest to oczywiście wada ani zarzut. Poprostu jestem słaby, jeśli chodzi o interpretacje tego typu dzieł. Czekam, może ktoś z komentujących, lub sama autorka wyjaśni mi jego sens i przesłanie, którego niestety nie wyłowiłem :(.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Idea kalekiego boga ma w sobie coś przerażającego. Sposób przekazu podobał mi się już mniej. Można było poprowadzić tę opowieść czytelniej, a tak moim zdaniem tekst czyta się dość ciężko.

Mimo wszystko za pomysł dałbym 4.

Jedna uwaga.
Szanowna Autorka, jako że umieszcza swoje dzieła wręcz hurtowo, mogłaby łaskawie od czasu do czasu poczytać opowiadania innych osób (od razu uprzedzę - niekoniecznie moje!) i skomentować, a nie tylko radośnie spoczywać na laurach w oczekiwaniu na pochwalne peany (jak zresztą 90% innych Autorów).

Do kolegi wyżej. Właśnie czytam. I przyznam, że odkąd wrzuciłam pierwszy tekst, czytam każdy jaki się pojawia. I czytam również "wstecz" poznając coraz starsze opowiadania.
Mało komentuję, bo nie czuję się na siłach by wystawiać opinie. Ale oczywiście popróbuję.
I wcale nie oczekuje na pochwały. Zresztą jak mam pomysł to pisze wprost w edytor i stąd tyle błedów. Powtórki. Literówki i wogóle. A klawisz edytuj jakoś mnie odstrasza. Wydaje mi się, że kaleczy on pierwotne dzieło. Dlatego pozostawiam je takie, jakie się narodziło.
Czytając inne opowiadania przyznam szczerze, że poprostu zazdroszczę. Własna "pisanina" pozwala mi zabić nudę i podszkolić się w rzemiośle, gdzie stawiam pierwsze kroki. I wcale nie przejmuję się, że teksty są słabe. Mam pomysł, piszę i jest fajnie. Niezależnie od ocen jakie uzyskam.

Wall of text, w dodatku strasznie toporne i nudne. Dotrwałem do połowy, dalej nie dałem rady... Nie cierpię opowiadań z motywem religijnym, zajeżdża mi to strasznie Coelho, czy czymś w ten deseń... taka filozofia dla gospodyń domowych. 

Coelho... rzeczywiście negatywne porównanie xd.

Coelho... rzeczywiście negatywne porównanie xd.

A nie?

Nie.

Coelho pisze nic nie wartą, nędzną tandetę, którą potem podniecają się samotne panny po trzydziestce, takie z kotem i cellulitisem. Jego książki zasługują co najwyżej na recykling do postaci papieru toaletowego.

Moim skromnym zdaniem... oczywiście. ;)

"Moim skromnym zdaniem... oczywiście. ;)" Powinieneś częściej dodawać to na początku zdania, a nie na końcu. Kiedyś w rozmowie ktoś może do wstawki nie dotrwać, a wtedy to Ty będziesz zbierał zęby z podłogi...
Nie jestem panną  (nawet nie ta płeć), mam 16 lat, nie mam kota, a tym bardziej cellulitu. Papier toaletowy mam (^^). I lubie Coelha. Co prawda wybiórczo, ale lubie. Może jakiś mutant ze mnie?

wypowiedzi*

Tekst mniej do mnie przemówił niż komentarz Autorki. Fajnie, że pisanie sprawia Ci frajdę i że piszesz dla radości. To znaczy, że masz potencjał :)
Jednak przekonywałabym Cię do pogodzenia się z edycją, korekta i w ogóle dopieszczaniem tekstu po napisaniu. Dopóki piszesz dla siebie, dla radości i do szuflady czy pamiętnika to ok, może to kaleczy itd. Ale jeśli zaczynasz publikować i pisać dla innych, to niestety, surowy tekst i strumień świadomości przelany na klawiaturę przestaje się sprawdzać. No chyba, że jesteś arcymistrzem.
Ja też nie przepadam za tego rodzaju opowiadaniami, wolę raczej jak coś się dzieje. Opis jakiegoś stanu rzeczy, gdzie tak naprawdę fabuła nie jest najważniejsza, musi moim zdaniem być naprawdę niesamowicie dobrze napisany, inaczej może znudzić albo sprawia wrażnie, że jest takim sobie właśnie pisaniem dla pisania, dla własnej radości autora, nie dla czytelnika. 


 

Są obrazy warte zapamiętania, ale jako całość jakoś mi nie wchodzi. Poczekam na jeszcze inne teksty.

Pomysł ciekawy, ale tekst ciężko się czyta. Mam wrażenie, jakby nie odleżał w przysłowiowej szufladzie tylko od razu został wrzucony do netu, bez korekty dokonanej "świeżym okiem". Zdania trochę toporne. Nie podoba mi się słowo "Tworzyciel".
Siedział teraz nieruchomo przy niewielkim urządzeniu, wykonanym przez zręcznego konstruktora w przyszpitalnym warsztacie.
Skoro wiemy, jakie to urządzenie, to nie lepiej powiadowmić czytelnika że to koło garncarskie? (pomijam tu fakt, że skąd niby miałby się wziąć w szpitalu dla umysłowo chorych "zreczny konstruktor" takich kół).
Mongolska twarz wsparta o tłuste dłonie bezmyślnie wpatrywała się w matową szybę. Dumała.
Spora językowa wtopa na samym początku tekstu. Twarz nie może dumać. Tym bardziej - bezmyślnie dumać.
Smukłe palce żłobią paznokciami zawiłe linie w glinianym materiale.
Dłonie tłuste a palce smukłe?
Gdzieś całe neony dalej...
A nie miało być "eony"?
Spojrzał w górę i wpadł w miłością wypełnione źrenice.
Moim zdaniem to zła poezja. Jest jej tu więcej.
Ogólnie: jakiś zbyt gęsty ten tekst. Pierwszy akapit, te pytania, określiłbym słowem "pretensjonalne".
Natomiast pochwała za pomysł i klimat. Rada: ćwiczyć styl czytając dobrych stylistów.

Nowa Fantastyka