- Opowiadanie: MPJ 78 - Legendy brokowskie - Senne echo

Legendy brokowskie - Senne echo

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Legendy brokowskie - Senne echo

 Po ostat­nim skoku w prze­szłość mia­łem po­wra­ca­ją­cy sen. Po­ru­sza­łem się bru­ko­wa­ną ulicą. Z obu stron mi­ja­łem sze­re­gi drew­nia­nych domów. Prze­pa­ja­ło mnie wra­że­nie bez­cie­le­sno­ści. Ko­rzy­sta­jąc z tego lekko wzbi­ja­łem się nad po­ziom da­chów. Wtedy do­strze­głem zna­jo­me obiek­ty: wieżę ra­tu­sza, ko­ściół. Je­stem w Broku. Ob­ra­ca­łem się i wtedy w za­się­gu wzro­ku po­ja­wiał się gmach sta­rej szko­ły. Ner­wo­wo roz­glą­dam się na boki, szu­ka­jąc in­nych zna­jo­mych bu­dyn­ków. To Brok, ale jakiś inny. Pod sobą do­strze­gam ludzi na uli­cach, widzę cha­ła­ty, mycki, ma­cie­jów­ki, białe ko­szu­le, wy­so­kie buty, chust­ki, pa­sia­ste spód­ni­ce, bose dzie­cia­ki. To musi być dwu­dzie­sto­le­cie mię­dzy­wo­jen­ne. W tej chwi­li przy­po­mnia­łem sobie jak Da­nu­ta Mi­row­ska mó­wi­ła coś o od­dzie­la­niu się ducha od ciała chro­no­nau­ty. Wpa­dłem w pa­ni­kę i się bu­dzi­łem.

 

Po­je­dyn­czy sen to byłby przy­pa­dek, ale seria po­wtó­rzeń może być symp­to­mem cze­goś nie­bez­piecz­ne­go. Co ja tak na­praw­dę wiem o po­dró­żach w cza­sie? Nie­wie­le, trze­ba rano udać się do spe­cja­list­ki.

 

– Cześć Da­nu­siu.

– Cześć Maruś.

– Mam pe­wien pro­blem.

– Jaki?

– Otóż w cza­sie snu … – zre­la­cjo­no­wa­łem jej prze­bieg snu.

– Echo po­dró­ży – stwier­dzi­ła spo­koj­nie. – To cza­sem się zda­rza.

– Jest nie­bez­piecz­ne? Duch od­klei mi się od ciała? Zo­sta­nę wa­rzy­wem? Sfik­su­ję? – pytam go­rącz­ko­wo.

– To ostat­nie ci nie grozi. Moim zda­niem nie­wąt­pli­wie już sfik­so­wa­łeś. – „Po­cie­szy­ła” mnie, ze zło­śli­wym bły­skiem zie­lo­nych oczu.

– A tak bar­dziej serio?

– Echa są nie­groź­nie. Tak na­praw­dę to coś w ro­dza­ju wspo­mnień z czasu, przez jaki prze­ska­ki­wa­łeś dążąc do punk­tu do­ce­lo­we­go. Mo­żesz spać spo­koj­nie.

 

Sen po­wtó­rzył się, le­d­wie po­ło­ży­łem głowę na po­dusz­kę. Tym razem jed­nak mia­łem świa­do­mość tego, że mi nic nie grozi. Mkną­łem więc nad uli­ca­mi, oglą­da­łem boż­ni­cę, pen­sjo­na­ty Li­lit­kę, Nad­rze­cze, Pod­la­sian­kę. Zro­bi­łem sze­ro­kie koło lecąc nad łą­ka­mi i la­sa­mi do­ko­ła Broku. Na dro­dze do Mał­ki­ni je­chał za­byt­ko­wy sa­mo­chód. Zaraz, wróć, jaki za­byt­ko­wy, prze­cież bio­rąc po­praw­kę na czasy w ja­kich je­stem, oglą­da­łem no­wiut­kie­go pol­skie­go Fiata pięć­set osiem „Ła­zi­ka”.

 

 

 

Za­wró­ci­łem nad Brok. Prze­la­ty­wa­łem chło­nąc mia­sto niby zna­jo­me, a jakże obce. Moje za­in­te­re­so­wa­nie wzbu­dzi­ła willa przy ulicy Brzo­sto­wej po­sta­wio­na na wy­so­kiej skar­pie, z któ­rej roz­cią­gał się widok na nad­bu­żań­skie łąki i rzekę. Tak na­praw­dę za­in­try­go­wa­li mnie lu­dzie, których do­strze­głem na jej we­ran­dzie. Pa­no­wie w gar­ni­tu­rach pod kra­wa­tem, lub w ga­lo­wych mun­du­rach, na­ra­mien­ni­ki z ofi­cer­ski­mi gwiazd­ka­mi, panie w suk­niach i ka­pe­lu­szach, to człon­ko­wie ów­cze­snej elity pań­stwa. Skąd oni wzię­li się w Broku? Może pod­słu­chi­wa­nie jest nie­ele­ganc­kie, ale skoro i tak mnie nie widzą, to warto spró­bo­wać.

 

 

– Panie mi­ni­strze, miał pan rację, je­stem w tym mie­ście le­d­wie go­dzi­nę, a już czuję się le­piej. – Puł­kow­nik wzniósł kie­li­szek. – Zdro­wie go­spo­da­rza.

– Zdro­wie. – Ocho­czo do­łą­czy­li do niego inni go­ście.

– Panie, pa­no­wie wiedz­cie, iż to za­słu­ga tu­tej­sze­go wy­jąt­ko­we­go kli­ma­tu.

– Pro­fe­so­rze, zga­dza­my się z panem, jest tu pięk­nie. – Kom­ple­men­to­wał go­spo­da­rza major ka­wa­le­rii, pa­trzą­cy w stro­nę łąk.

Ofi­cer ten uśmie­chał się w spo­sób ko­ja­rzo­ny z lisem w kur­ni­ku. Po­dą­ży­łem za jego wzro­kiem. Kilka mło­dych dziew­czyn zbie­ra­ło kwia­ty na nad­bu­żań­skich łęgach. Coś mi za­czę­ło świ­tać. Pro­fe­sor, mi­ni­ster, miesz­ka­ją­cy w Broku… już wiem, kto zacz. Go­spo­da­rzem spo­tka­nia jest To­masz Ja­ni­szew­ski, le­karz, pro­fe­sor, mi­ni­ster zdro­wia pu­blicz­ne­go w rzą­dzie Igna­ce­go Pa­de­rew­skie­go, spo­łecz­nik, który w roku ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stym osiadł w Broku. Cie­ka­we, o czym oni tam dys­ku­tu­ją?

Za­wra­cam w stro­nę willi. Już z dala widzę, że panie wsta­ły i udały się do ogro­du oglą­dać klom­by z kwia­ta­mi, pa­no­wie zaś zdają się roz­ma­wiać w naj­lep­sze.

 

– Wojna świa­to­wa i nasze walki o gra­ni­ce z roku dwu­dzie­ste­go po­chło­nę­ły ol­brzy­mie za­so­by na­sze­go na­ro­du – stwier­dził Ja­ni­szew­ski na­tchnio­nym tonem. – Po­nad­to to­wa­rzy­szą­ce im cho­ro­by, choć­by gruź­li­ca czy al­ko­ho­lizm spo­wo­do­wa­ły de­ge­ne­ra­cję po­pu­la­cji. W tej chwi­li naj­waż­niej­sza jest od­no­wa fi­zycz­na i mo­ral­na.

– Panie mi­ni­strze, nas pan nie musi prze­ko­ny­wać – od­rzekł puł­kow­nik. – Do­sko­na­le wiemy, iż są­sie­dzi nasi są wia­ro­łom­ni i zbro­ją się na po­tę­gę.

– Za mało pie­nię­dzy prze­zna­cza­my na ochro­nę zdro­wia. – Kon­ty­nu­ował To­masz.

– W przy­szło­ści na­kła­dy wzro­sną, za kil­ka­dzie­siąt lat lu­dzie będą jeno w książ­kach hi­sto­rycz­nych czy­ta­li, iż w na­szych cza­sach byli słabo opła­ca­ni le­ka­rze – rzekł jeden ze zgro­ma­dzo­nych dżen­tel­me­nów.

– Pie­nią­dze to nie wszyst­ko – Ja­ni­szew­ski wzniósł rękę w ge­ście pod­kre­śla­ją­cym zna­cze­nie swych słów. – W pracy o po­pra­wę na­sze­go na­ro­du ważne jest, by dzia­łać tu i teraz, sło­wem i przy­kła­dem wal­cząc z al­ko­ho­li­zmem, wpro­wa­dza­jąc hi­gie­nicz­ny i mo­ral­ny tryb życia.

– Pa­no­wie! Wznie­śmy toast za hi­gie­nę, mo­ral­ność i walkę z al­ko­ho­li­zmem. – Major ka­wa­le­rii, na chwi­lę prze­rwał wpa­try­wa­nie się w dziew­czy­ny na łące i wzniósł kie­li­szek.

– Za hi­gie­nę – za­wtó­ro­wa­li mu po­zo­sta­li zgro­ma­dze­ni, przy czym go­spo­darz jako je­dy­ny zda­wał się tym to­a­stem nieco skon­ster­no­wa­ny.

– Pan mi­ni­ster ma rację, wiele da się zro­bić nawet bez wy­da­wa­nia pu­blicz­nych pie­nię­dzy – rzekł puł­kow­nik. – Wy­star­czy wspo­mnieć roz­po­rzą­dze­nie ge­ne­ra­ła Skład­kow­skie­go. Jak tylko Sła­woj zo­stał mi­ni­strem, na­ka­zał w każ­dym obej­ściu zbu­do­wać ustęp, po­słał w teren kon­tro­le, sam przy­kład dając. Są efek­ty.

– Lud te przy­byt­ki sła­woj­ka­mi po­czął na­zy­wać, co gdy wieść do ge­ne­ra­ła do­trze, przy­krym bę­dzie dla niego. – Wes­tchnął ze smut­kiem jakiś dżen­tel­men w gar­ni­tu­rze.

– Ależ skąd – od­padł major. – Skład­kow­ski wie o tym od ja­kie­goś czasu i z god­nym praw­dzi­we­go le­gu­na po­czu­ciem hu­mo­ru, zwy­kle kwi­tu­je to stwier­dze­niem „Taki mały po­mni­czek sobie spra­wi­łem”. – Kilku ze­bra­nych sły­sząc to par­sk­nę­ło śmie­chem.

– To do­brze, że ge­ne­rał tak pod­cho­dzi do pod­no­sze­nia kon­dy­cji zdro­wot­nej wśród wło­ścian – rzekł Ja­ni­szew­ski. – Niech zwą to jak­kol­wiek, by­le­by je po­sta­wi­li, ko­rzy­sta­li i mniej cho­ro­wa­li.

– Pro­blem w tym, że po­sia­da­nie nie za­wsze idzie z ko­rzy­sta­niem.

– Jakże to panie sta­ro­sto?

– Panie mi­ni­strze – od­rzekł za­py­ta­ny – kon­tro­le pro­wa­dzi­li­śmy i w na­szym po­wie­cie, sam bra­łem w nich udział. Razu pew­ne­go za­szli­śmy do obej­ścia. Wło­ścianin do­wie­dziaw­szy się czego od niego żą­da­my po­pro­wa­dził nas do wy­gód­ki. Wszyst­ko zda­wa­ło się być w naj­lep­szym po­rząd­ku. Zdu­mia­ło nas tylko, iż by drzwi do niej otwo­rzyć, naj­pierw so­lid­ne gwoź­dzie z nich wy­cią­gnąć mu­siał. Py­ta­my go więc, jakże to? Cze­muż je zabił? Od­rzekł nam „Dziec­kom w szko­le na­ga­da­ły róż­nych rze­czy i z tej sła­woj­ki ko­rzy­stać chcie­li. Zara by na­bru­dzi­li. Kto by sprzą­tać na­dą­żył? Prze­cie po­rzą­dek dla ko­mi­sji musi być. Tom zabił i po­rzą­dek jak był tak jest”.

– No cóż – rzekł Ja­ni­szew­ski z pew­nym smut­kiem – świa­do­mo­ści nie da się zmie­nić z dnia na dzień. Nie­mniej nie wolno ustę­po­wać w dzie­le nie­sie­nia hi­gie­ny. To nie mogą być dzia­ła­nia przy­pad­ko­we, to musi być sys­tem.

 

Przy­słu­chi­wa­łem się temu z pew­nym roz­rzew­nie­niem. Ja czło­wiek z epoki, w któ­rej elity roz­ma­wia­ją przy ośmior­nicz­kach o szem­ra­nych in­te­re­sach słu­cha­łem ludzi ze świa­ta w zu­peł­nie innym stylu.

– Hi­gie­niss­sty sssa­faj­da­ne

– Głos nie na­le­żał do żad­nej z osób zgro­ma­dzo­nych na we­ran­dzie willi. Roz­glą­da­łem się ner­wo­wo by usta­lić jego źró­dło. Wresz­cie do­strze­głem dwie, nie­mal prze­zro­czy­ste isto­ty pod­glą­da­ją­ce ze­bra­nych. Jedna przy­po­mi­na­ła chudą, brzyd­ką ko­bie­tę z wy­sta­ją­cy­mi zę­ba­mi, po­skle­ja­ny­mi brud­ny­mi wło­sa­mi, i bło­nia­sty­mi nie­to­pe­rzo­wy­mi skrzy­dła­mi. Druga roz­mia­ra­mi przy­po­mnia­ła prze­ro­śnię­te­go psa, o śli­ma­czej gło­wie, mac­kach za­miast rąk i hu­ma­no­idal­nym ciele.

– Sssmo­ro, sssrób­my cośśś, bo prze­sss nich lucie nass nie sssza­nu­ją.

– Du­sio­łek, ty mi tu nie pa­ni­kuj. Prze­trzy­ma­li­śmy chrzest, prze­trzy­ma­li­śmy oświe­ce­nie, prze­trzy­ma­my i hi­gie­ni­stów.

– Lu­dzie o nasss sssa­po­mną – ję­czał śli­ma­ko­gło­wy. – Po­ms­sze­my mar­nie, jak od tej hi­gie­ny pss­szes­sta­ną cho­ro­waććć.

– Oni nas sys­te­mo­wo chcą po­ko­nać, to my ich wła­sną bro­nią za­ła­twi­my. – Oczy zmory lśni­ły upior­nie.

– Sssnów sssacz­ną wies­szyć, że ich duss­szę?

– Tak, al­bo­wiem wdro­ży­my coś co na­zwa­łam ro­bo­czo Sys­te­mem Mi­ster­ne­go Od­zy­ski­wa­nia God­no­ści.

– Ssso to?

– Zaraz ci wy­tłu­ma­czę.

 

W tym mo­men­cie bu­dzik wy­rwał mnie ze snu. Cięż­ko wes­tchną­łem, za oknem po­ran­na je­sien­na mgła nasiąkała dymem z ko­mi­nów. Wsta­wał nowy dzień. 

Koniec

Komentarze

Przecinki…

Fajne, że wprowadziłeś pewną odmianę w podróżach. Żart o płacach lekarzy bardzo ponury. Rozmowa o sławojkach taka sobie.

Końcówka dziwna, nie pasująca stylem do dotychczasowych tekstów. Ale dzięki temu zaskakująca.

Babska logika rządzi!

Żarty o sławojkach są z epoki a poczucie humoru się zmienia. 

 

Co do końcówki to po prostu dawno nie pisałem w tym stylu.

Bardzo ładne opisy świata, ciekawy dialog o higienie.

Niestety, nie zrozumiałem zakończenia. Kim były przezroczyste istoty? I co jest Systemem Misternego Odzyskiwania Godności?

A jak brzmi skrót nazwy systemu?

Babska logika rządzi!

O! Takie buty.

Mam wrażenie, że to taki przerywnik wypraw naszego dzielnego chrononauty niźli pełnoprawna fabuła. Ot, tekst do potrenowania. Sam motyw snu mnie znudził, choć rozmowa ministra i oficerów całkiem-całkiem, jedynie żart o płacach lekarzy zgrzytnął, choć jest prawdziwy – i wtedy i teraz :/

Podsumowując: bez fajerwerków, ale tekst okej. Wykonanie też jakoś mnie nie raziło – jedna gruda tu, druga gruda tam, ale bez potknięć, na które zwróciłbym szczególnie uwagę.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jak na mój gust, trochę mało legendy w tej legendzie. Ot, podsłuchana rozmowa sprzed lat, z wtrąconymi nawiązaniami do czasów współczesnych.

 

– Otóż w cza­sie snu … – Zrelacjonowałem jej przebieg snu. –> – Otóż w cza­sie snu zrelacjonowałem jej przebieg snu.

Zbędna spacja przed wielokropkiem. Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dalogi.

 

Tak na­praw­dę za­in­try­go­wa­li mnie lu­dzie ja­kich do­strze­głem na jej we­ran­dzie. –> Tak na­praw­dę za­in­try­go­wa­li mnie lu­dzie, których do­strze­głem na we­ran­dzie.

 

major ka­wa­le­rii, pa­trzą­cy w stro­nę nad­bu­żań­skich łąk. […] Kilka mło­dych dziew­czyn zbie­ra­ło kwia­ty na nad­bu­żań­skich łą­kach. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Pie­nią­dze to nie wszyst­ko, – Ja­ni­szew­ski wzniósł rękę… –> Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

kwi­tu­je to stwier­dze­niem „Taki mały po­mni­czek sobie spra­wi­łem” – Kilku ze­bra­nych… –> Zabrakło kropki po wypowiedzi.

 

Wło­ścian do­wie­dziaw­szy się czego od niego żą­da­my po­pro­wa­dził nas do wy­gód­ki. –> Wło­ścianin, do­wie­dziaw­szy się czego od niego żą­da­my, po­pro­wa­dził nas do wy­gód­ki.

 

Tom zabił i po­rzą­dek jak był tak jest.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wskazane poprawki naniosłem. 

 

Karol123 o tym systemie trąbią w mediach na okrągło laugh A zarówno Dusiołek jak i Zmora mają z nim sporo wspólnego. Inna sprawa, że ja z końca PRL pamiętam takie powietrze, że jak ktoś szedł to za nim korytarz zostawał więc teraz nie jest tak źle.  

Fajnie opisana przeszłość. Ma swój klimacik.

Nie wiem, nie wiem. Bardzo obrazowy był toast za walkę z alkoholizmem, ale system zmory trochę zaburzył mi klimat.

Najciekawsza była anegdota o drzwiach sławojki zabitych gwoździami. No i zdjęcia : ).

Jako całokształt niczego nie urwało. Dość luźny zlepek żarcików, anegdot i przemyśleń autora.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Pierwszy akapit woła o pomstę do nieba. Mieszasz czas teraźniejszy z przeszłym, tryb dokonany z niedokonanym. Dalej też nie jest lepiej. Trochę niechlujnie, ale nie wiem, czy chcesz, żebym wskazywał błędy. 

Pierwszy raz zajrzałem do którejś “Legend Brokowskich”, bo powyższa wpadła w mój dyżur, i niestety nie zachęciłeś mnie do kolejnych lub poprzednich. Jest zbyt chaotycznie. Rozumiem, że to sen i wycinek cyklu, ale oznaczyłeś jako “opowiadanie”, więc tekst powinien bronić się sam. Ale się nie broni. 

Plus za żart o zarobkach lekarzy. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka