- Opowiadanie: GaPa - Kata strofy

Kata strofy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Kata strofy

Kiedy mężczyzna mówi, przez chwilę przed jego ustami tańczą obłoczki pary i kobieta myśli, że znowu zaczną się katusze, jak w tym strasznym momencie przebudzenia – w zimnie i bez możliwości zaczerpnięcia tchu – ale temperatura wraca do normy, więc głęboko nabiera powietrza i bezskutecznie próbuje skupić się na gładko płynącej opowieści.

– Ewidentnie ksiądz gubi się w skierowanym do nowożeńców monologu. Widać po nim, że stracił nadzieję, iż uda mu się posklejać coraz bardziej rozjeżdżające się wątki. Na to wstaje wujek panny młodej i zamaszystym gestem zatrzymuje przemowę kapłana: “Dobra, dość tego ględzenia. Od razu widać, klecho, że jesteś człowiekiem instytucji, której służysz, nie otwartym na ludzi łagodzicielem. Kiedyś mieliśmy pogrzeb kumpla z czasów młodości, jeszcze ze szkoły średniej. Mszę odprawiał gość, który chodził z nami do tej samej klasy, co nieboszczyk. Przez całe kazanie przedstawiał historię konających, którzy zawierzyli swój majątek Kościołowi, i dlatego ich ostatnie chwile były wypełnione sensem oraz radością. Opłakujemy nieżyjącego kumpla, a on każe przejmować się stanem majątkowym Kościoła. Kogo by to nie zraziło? Dlatego właśnie tak lubię prozę Philipa Kindreda Dicka, najważniejszego twórcy końca dwudziestego wieku. W środku pełnej akcji książki (książka to analogowe urządzenie do przechowywania tekstu, składające się z połączonych grzbietem cienkich arkuszy sprasowanej masy drzewnej), gość mimochodem wspomina o krążącym gdzieś w kosmosie ciele martwego Boga. Nawet nie wiesz kiedy, leżąc w łóżku z ręką na piersi żony, zaczynasz zastanawiać się, czym jest Bóg. Nie wiem, Mary, na czym ty trzymasz rękę”, kończy, zwracając się do panny młodej.

– No, faktycznie niezła historia – niepewnie podsumowuje kobieta, z tonu rozmówcy wnioskując o zakończeniu opowieści, której treść do niej nie dotarła. Na imię ma zapewne Marta albo Katia. Są sami w niewielkim pomieszczeniu. Co interesujące, zarówno ona jak i towarzyszący jej młody mężczyzna mają nieznośnie swojskie, znajome ale jednocześnie trudne do zapamiętania twarze, jakby byli tylko wrażeniem, nie prawdziwymi osobami.

– Gdzie my trafiliśmy? Naprawdę nic..?

Kobieta raz jeszcze kręci przecząco głową. Nie jest w stanie uzupełnić luk w pamięci mężczyzny. Jakby jej całe życie, spędzone w małym domku na odludziu, było tylko papierową dekoracją, zdmuchniętą przez potężną wichurę. Pozostały przebłyski. Przebudzenie w korytarzu z pulsującą poświatą, przypominającą światła na podejściu do lotniska. Następnie to niewielkie pomieszczenie, w którym przebywają. Brakuje spoiwa, łączącego oba zdarzenia. Coś otula ją tak mocno, że nawet nie może przekręcić głowy, jedynie kątem oka bada otoczenie. Czasami nie czuje ciała, a niekiedy wydaje się, że waży ono tony. Ma zdarte gardło, ale ich sytuacja się nie zmienia. Na wołanie o ratunek nikt nie reaguje. W głosie mężczyzny wyczuwa nutki paniki i tym razem ona, z wyraźną chrypą, zaczyna snuć opowieść. Po prostu czuje przymus mówienia.

– Maricela Montoya miała dwanaście lat, gdy pożegnała wzrokiem płonącą zbitkę blachy i tektur, którą nazywała domem. Sama podłożyła ogień. Matkę nazywała “suką”, a na ojca nie miała żadnego określenia, jakby chciała wymazać wszelkie przejawy jego istnienia. Był potworem. Nie czuła wyrzutów sumienia czy ulgi. W owej chwili była tylko małym zwierzątkiem, które walczyło o swoje bezpieczeństwo. Kiedy smród płonących ciał stał się nie do zniesienia, po prostu odwróciła się i zaczęła iść. Dziesięć lat później wypływa w stolicy kraju. Ludzie opowiadają straszne historie o sposobie zdobycia majątku, ale Maricela nigdy nie komentuje swojej przeszłości, jakby miała specyficzną wadę wzroku: skierowany jest zawsze jedynie w przód. Kiedy czyta historię o ośmiolatku z Polski (średniej wielkości kraju, leżącego na kontynencie europejskim), który został zakatowany na śmierć przez matkę, bo zgubił w szkole sznurowadło, każe swoim fabrykom obuwia produkować masowo tanie buty na rzepy, tak działa. W najpopularniejszej stacji telewizyjnej rozpoczyna reality show “W jasną przyszłość”. Czternaście par z nizin społecznych rywalizuje o to, czyje dziecko adoptuje Maricela. Zwycięska para po paru miesiącach od zakończenia programu po prostu znika, nikt się tym nie przejmuje. Chłopiec wyrasta na urodziwego młodzieńca. Maricela zawsze zwraca się do niego podpatrzonym w operach mydlanych słodkim tonem. Jej jedyną pasją jest budowanie imperium handlowego. Nie może pokonać Jose, magnata przypominającego kryjącego się w cieniu przebiegłego drapieżnika. Kiedy Maricela przejmuje należące do Jose zakłady wytwarzające prąd, on wprowadza do sprzedaży energooszczędne żarówki i tak dalej, ciągnąca się bez końca tragikomedia. Jednak znajduje ratunek, jak przestać być drugą w rankingach bogactwa. Działa w sposób od zawsze praktykowany przez arystokrację – swata syna z córką Jose. Oto następuje punkt kulminacyjny! Tuż przed ceremonią młodzieniec zgłasza wątpliwości w kwestii ożenku. Maricela udając zatroskanie dyskretnie sprawdza notowania spółek giełdowych, robi wyrozumiałą minę i w ciągu paru minut bez problemu przekonuje syna do stawienia się przed ołtarzem. W czasie podniosłej uroczystości dogrywa z Jose szczegóły połączenia holdingów. Otrzymują informację o przykrym incydencie – eksploduje ładunek ukryty w czekoladowej fontannie i wodzirej traci obie ręce oraz posadę. Maricela omawiając z prawnikami kwestię ubezpieczenia jednocześnie zajmuje się sprawą zastępstwa dla przypominającego baton poharatańca. Nie analizując swoich motywów zatrudnia wodzireja z Polski. Kiedy jadą do sali balowej orszak ślubny próbuje zatrzymać grupa pijanych, brudnych mężczyzn. Liczą na darmową wódkę i pęto kiełbasy. Tym razem ochrona nie zawodzi, serie karabinowe wkomponowują się w rytm marszowej muzyki. Pancerna limuzyna bez trudu rozpruwa szczątki prowizorycznej bramy. Przed wjazdem na teren lokalu natykają się jeszcze na odzianego w kolorową koszulę bosego obcokrajowca, który okazuje się niemal tak szybki jak specjalnie szkolone dobermany. Przynajmniej na krótkim dystansie. Goście biją z uznaniem brawa dla sprawności zwierząt. W świetle ostrego słońca na czole wodzireja lśnią kropelki potu, gdy chlebem, solą, limonką i tequilą wita nowożeńców. Akordeonista gra rzewną melodię, państwo młodzi rzucają za plecy opróżnione szkło, które tłucze się, co jest dobrą wróżbą. Goście zajmują miejsca w urządzonej z kiczowatym przepychem sali bankietowej. Do pierwszego tańca Maricela wybiera dyrektora do spraw zarządzania, najbardziej zaufanego człowieka Jose. Ona prowadzi. Przez moment zatrzymują się, gdy mężczyzna próbuje wytłumaczyć zawiłości stosowanej przez nich optymalizacji podatkowych. Windą towarową zamiast posiłku wjeżdża para podchmielonych kelnerów. Publiczność obdarza ich głośnymi owacjami, gwizdami i śmiechami, ale parka jest tak zajęta sobą, że nie zwraca na to uwagi. Zostają wyprowadzeni na zewnątrz i psy raz jeszcze udowadniają swoją przydatność. Maricela oczywiście podejrzewa nieczystą grę konkurencji, szykanującą jej wszelkie poczynania. Kiedy Jose dławi się kością kurczaka, Maricela podstawia nogę rzucającemu się na ratunek ochroniarzowi. Nieoczekiwanie cycata sekretarka magnata okazuje swoje inne talenty, stosując chwyt Heimlicha (rękoczyn, manewr, chwyt Heimlicha – technika pomocy przedlekarskiej stosowana przy zadławieniach. Polega na wywarciu nacisku na przeponę, w celu sprężenia powietrza znajdującego się w drogach oddechowych i „wypchnięcia” obiektu znajdującego się w tchawicy). Maricela w myślach układa szczegóły poniżającego zwolnienia, jakie otrzyma wszechstronnie uzdolniona pracownica. W specjalnie przygotowanych salach goście nagrywają przemowy dla nowożeńców, korespondencyjnie walcząc na liczbę użytych komplementów, sławiących rodziców państwa młodych, kwiecistość stylu i długość zdań. Alkohol leje się strumieniami, opróżnione butelki drogich napojów zgodnie z życzeniem gospodarzy napełniane są tańszymi odpowiednikami i wracają na stoły. Przebojem imprezy zostaje piosenka, której tytuł wodzirej tłumaczy jako “Przez twe oczy zielone”. Pijani goście z zaangażowaniem wyją refren, śpiewając obcojęzyczne strofy. Tymczasem zbliża się środek nocy i wodzirej zgodnie z polskimi zwyczajami rozpoczyna serię zabaw oczepinowych. Wprowadza gości w temat, tłumacząc, że oczepiny (zwane też przedbabinami, czepieniem, czepinami) to dawny obrzęd weselny znany u większości ludów słowiańskich, podczas którego panna młoda symbolicznie przechodziła ze stanu panieńskiego w zamężny. Nazwa pochodzi od czepca, nakrycia głowy, jakie nosiły mężatki w miejsce panieńskiego wianka. Zabawa zaczyna się niewinnie. Równo o północy, pouczone przez wodzireja, trzymające się za ręce panny zaczynają tańczyć wokół młodej mężatki, która w pewnym momencie rzuca za siebie welon. Zgodnie z tradycją kobietę, która go złapie, czeka rychłe zamążpójście. Przy pomocy ochroniarzy welon zdobywa córka ministra sprawiedliwości, czym zyskuje głośny aplauz. Analogicznie pan młody pozbywa się krawata, rzucając go w stronę chwiejących się kawalerów, jednak ta sama dziewczyna co uprzednio zagarnia również drugie trofeum. Nikt nie śmie zaoponować albo powstrzymać się od braw. Potem następuje zbieranie funduszy na kołyskę. Panna młoda siedzi na krześle z welonem w ręku i przyjmuje od gości pieniądze, czeki, potwierdzenia przelewów. Transmisja idzie na żywo w ogólnokrajowej telewizji, więc każdy datek prezentuje dumnie do kamery. Wyczerpawszy tradycyjną formułę zabaw oczepinowych wodzirej przechodzi do przeprowadzenia – zdobywających uznanie publiczności – pozostałych konkurencji, już spoza głównego kanonu obrzędu. Pośród kakofonii radosnych pisków pan młody z zawiązanymi oczami maca nagie uda wybranego starannie grona atrakcyjnych panien. Musi rozpoznać swoją żonę. Potem dziewczyny przysiadając na pompce napełniają balony. W końcu jeden pęka i zwyciężczyni z brakiem wdzięku kłania się sztywno, prezentując głęboki dekolt. Mężczyźni wirują dookoła wspartych o podłogę patyków. Mają za zadanie dobiec do stołu, wypić kieliszek wódki i powrócić. Publiczność ze śmiechem obserwuje kończące się upadkami zabawne trajektorie ich biegów. Czas na konkurencję mieszaną! Kobiety otrzymują kurze jaja, muszą je przemieścić pomiędzy jedną a drugą nogawką spodni wylosowanego partnera. Jedna z panien, gdy jajko jest w szczytowym momencie, krzyczy rozentuzjazmowana “stanęło, stanęło mi!”, czym wywołuje krótką salwę śmiechu. W końcu to… to… córka generała policji… Na szczęście dziewczyna też zaczyna re… cho… tać… i można powrócić do za… za… bawy. Wodzirej z ulgą…

– Powietrze. Brakuje powietrza! – przerywa opowieść uwięziony z nią w pomieszczeniu mężczyzna. Kobieta uwalnia się od opowiadanej historii, stawiając czoła upiornej rzeczywistości. Dopóki mogą krzyczą, ale nie przynosi to żadnego skutku. Drżą z zimna. Nagle kobieta, jakby była urządzeniem, któremu uruchomiono wybrany program, zaczyna – kaszląc i dławiąc się – wypowiadać formułki ślubne.

– …biorę ciebie za żonę – wtóruje jej ciężko dysząc mężczyzna.

Kręci im się w głowach, ściany wydają się wysysać tlen z pomieszczenia. Gasną światła i absolutny mrok chciwie kradnie kształty, barwy oraz kontury.

 

Los poprawił długim językiem krzaczaste brwi, przetestował prawa wszechświata i zabrał się do pracy. Więc: bardzo prawdopodobne, że to ostatni kurs wiekowego bezzałogowca. Statek umiera. Kolizja z rozpędzonymi szczątkami dawnej komety, wyrzuconymi daleko poza macierzysty układ, wydaje się być ukoronowaniem serii niepożądanych zdarzeń. Lista problemów nie jest zamknięta. Radar dalekiego zasięgu wykrywa kolejne obiekty na kursie kolizyjnym.

Świat głównego komputera sprawującego pieczę nad statkiem nie różni się od ludzkiego – jest to wyobrażenie zbudowane na podstawie otrzymywanych informacji i wypracowanych schematów postępowania. Algorytmy, które zastępują maszynie zdrowy rozsądek, wydają się być stworzone przez pesymistów. Powstają coraz bardziej apokaliptyczne scenariusze możliwego przebiegu wydarzeń.

Wątek o najwyższym priorytecie wychwytuje w strumieniu danych sygnał o krytycznym znaczeniu: w jednym z modułów towarowych wykryto dwie formy życia białkowego. Komputer nic więcej nie uzyskuje od uszkodzonych czujników. Przy pomocy szwankujących mechanizmów desperacko uruchamia system podtrzymywania życia na skromnym pokładzie pasażerskim i wysyła Johna GoldHandsV4.b6 do sprawdzenia, czym są dwie iskierki ciepła, przemierzające korytarze. Łączność z automatem nie działa i pozostaje tylko czekać na jego powrót, stawiając czoła lawinowo narastającym problemom.

Pielęgnowana w pamięci statku wrażliwość znajduje ujście: jak długo jest to możliwe stara się iść ciągiem dającym na pokładzie przeciążenie 1g, najodpowiedniejsze dla delikatnych organizmów, wykrytych w jego wnętrzu. Może to tylko aberracja, echa biologicznych twórców w trzewiach konającej jednostki, jednak dopóki nie uzyska potwierdzenia komputer działa, jakby na pokładzie byli ludzie.

“Ładunek zabezpieczony” – w końcu melduje powracający robot. Posłuszny procedurom umieścił formy białkowe w przeznaczonym do tego miejscu, po czym autonomicznie podjął decyzję o prowizorycznej naprawie rozszczelnionego w kilku miejscach kadłuba, stąd opóźnienie. Niewyrażająca emocji twarz Johna GoldHandsV4.b6 jest zdumiewająco podobna do twarzy leżącej w kołysce antyprzeciążeniowej istoty płci męskiej. Nic dziwnego, wytworzeni zostali w tej samej fabryce. Różnią się oczywiście, gdyż mają inne zastosowanie. Zbudowany z superwytrzymałych tworzyw John charakteryzuje się oczami dookoła głowy i stopo-dłońmi z chwytnymi palcami. Zasilany jest wydajnym ogniwem paliwowym, obce są mu ludzkie problemy przemiany materii.

Przedwcześnie uruchomioną z powodu usterki parę zaprojektowano tak, że nie jest w stanie dostrzec istnienia innych dwunożnych. Kreatywne rozwinięcie koncepcji zoo lub mitycznego Edenu, gdzie człowiek mógł bez strachu stąpać między bestiami, podglądając ich zwyczaje. Oba egzemplarze wykonano z naturalnych materiałów, posiadają metaboliczny napęd. Przeznaczono je do zainstalowania w skansenie mieszczącym się na Probos 9. Tak wyposażony obiekt znacznie podnosi prestiż kolonii, jednak na razie zagadnienia typu “Prymitywne Metody Obróbki Pożywienia”, “Małżeńskie Wyzłośliwianie” czy “Ziemskie Ceremonie Ślubne XX-XXI Wieku” muszą być przedstawiane za pomocą hologramów lub amatorskich grup rekonstrukcyjnych. Jedne i drugie wypadają nieprzekonywująco i są tematem zawstydzających mieszkańców niewielkiej planety żartów.

Komputer analizuje sytuację i konstatuje, że na pokładzie nie ma śladu człowieka. Fałszywy alarm zainicjowano z powodu zwykłego sprzętu edukacyjnego, który można poświęcić dla dobra statku i reszty ładunku. Po wypompowaniu zagrażającego pożarem tlenu odcina zasilanie modułu pasażerskiego. Nic to jednak nie daje. Przeciążone manewrami wymijającymi pokiereszowane główne silniki eksplodują. Za nieco ironiczny można uznać fakt, iż ślad wybuchu przypomina złączone obrączki ślubne. Cóż, jeszcze przez długi czas skansen na Probos 9 będzie pośmiewiskiem sąsiednich układów.

Los zwraca puste oczodoły w inną stronę.

 

W kosmicznej skali milion lat jest zaledwie chwilą, to nie metafora. Więc: parę chwil później sympatyczna grupa jedenastowymiarowych nowożeńców, odbywająca podróż poślubną (zwyczaj wszędzie praktykowany), niespiesznie przemierza Drogę Mleczną. Przyjemnie ociężali od doznanej i ofiarowanej rozkoszy, podczas przerwy regenerującej przechwytują czarną skrzynkę, zawierającą wierny zapis ostatnich chwil bezzałogowca. 

Interpretacja wydarzeń jest ich przywilejem. W dialogu między parą omyłkowo rozbudzonych na towarowcu istot próbują znaleźć klucz do zrozumienia ziemskiej cywilizacji. Pytania się mnożą. Jak ocenić pracę komputera? Maszyna miała możliwość gromadzenia informacji, podejmowania akcji, ale czy posiadała wybór? Czy oddalona w czasie i przestrzeni wola programistów nie krępowała jej równie mocno jak antygrawitacyjna kołyska pasażera? Różnią się we wnioskach. Zamiast konsumować owoce miłości wdają się w miotające orbitami planet spory.

W przypływie kaprysu postanawiają dogłębniej zbadać sprawę. Niczym prestidigitator ustawiają w rzędzie Johna GoldHandsV4.b6, pechową parę, rdzeń komputera, ekipę twórców wyżej wymienionych. Żaden z jedenastowymiarowych nowożeńców nie jest w stanie wygrać w “znajdź dziesięć różnic”. Bezskutecznie próbują uzgodnić, która z prymitywnych istot zasługuje na ekwiwalent pełnego szacunku uścisku dłoni.

Sytuacja ich nudzi, bawią się w skojarzenia. Chcąc rzucić więcej światła na sprawę inicjują kilka supernowych, nawet nie wiedząc, że gdzieś w odległej galaktyce… za chwil parę dojdzie do konfliktu, gdyż gwiezdna iluminacja oderwie uwagę zaproszonych na uroczystość zaślubin gości od czekającej całe życie na tę chwilę panny młodej. Ojciec oblubienicy oskarży rodziców pana młodego o dywersję. Sytuacja i bez tego była napięta, gdyż to pierwsze od eonów małżeństwo z miłości na szczytach władającej gromadą galaktyk wojowniczej rasy. Rozpoczną się zamieszki, w których unicestwionych zostanie kilkanaście układów słonecznych. Znawcy tematu orzekną, że jak na rangę wydarzenia, straty są poniżej oczekiwań.

Tymczasem zakotwiczona w jedenastu wymiarach sympatyczna grupa nowożeńców, znużona sytuacją, poddaje się się metronomowemu rytmowi kwazarów, powracając do tego, co absorbuje zakochanych, prawem miłości wszelkie wahania odsuwając w niebyt.

Nie ulega za to wątpliwości, że ostatni zapisany w pamięci czarnej skrzynki log komputera, “shutdown -P now”, cechuje się prostotą i elegancją, którą niełatwo było osiągnąć dwunożnym, dwuocznym istotom z jednym sercem, nawet tym rozwiedzionym i z kredytami we frankach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

===

Komenda “shutdown -P now” w systemach uniksowych wymusza natychmiastowe zatrzymanie systemu i automatyczne odcięcie zasilania.

Definicję chwytu Heimlicha podałem za wikipedią: https://pl.wikipedia.org/wiki/Rękoczyn_Heimlicha

Definicję oczepin tudzież: https://pl.wikipedia.org/wiki/Oczepiny

Zwyczaje oczepinowe: http://dniwolne.pl/okolicznosci/oczepiny

Żenujące zabawy oczepinowe: z autopsji

Koniec

Komentarze

Ech, żebyś Ty tak wyjaśniał, o co chodzi w tekście, jak tłumaczył za Wikipedią te terminy, które już znamy (ale żeby nie było – rozumiem powód takiego zabiegu, później się wyjaśnia). ;-)

Zabrakło mi jednej spójnej historii, bohaterów, którzy do czegoś dążą. Mamy zbiór scenek połączonych konkursową tematyką. Wszystkim coś się wydarza, a najwięcej samodzielnych decyzji podejmuje automat.

Ale napisane bardzo sprawnie. Tytuł interesujący. Los katem?

Babska logika rządzi!

No cóż, GaPo, choć czytałam uważnie, skupiona na treści, nie zdołałam pojąć, co opowiadają Kata strofy. :(

 

Tak wy­po­sa­żo­ny obiekt znacz­nie pod­no­si pre­stiż ko­lo­ni… –> Tak wy­po­sa­żo­ny obiekt znacz­nie pod­no­si pre­stiż ko­lo­nii

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj GaPo!

A mnie, pomimo tak znienawidzonych bloków tekstu, czytało się dobrze i płynnie i nawet te bryły nie przeszkadzały. Nawet odniosłem wrażenie, że to nie tylko celowy zabieg ale i graficzna koncepcja tekstu spójna z treścią.

Zapodałeś kawał science fiction i to dobrego. Zarzut mam jeden – ciężko wyzbyć się wrażenia że coś umknęło lub, że ppotencjalnie czegoś nie zrozumiałem. Choć za głównym nurtem jak mi się zdaje nadążyłem i historia okazała się ciekawa.

Popuszczasz ty wodze fantazji GaPo, i to w stylu iście SF.

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Aha, zapomniałam o tym akapicisku, podczas opowieści kobiety (lub czegoś podobnego). IMO, warto by to rozbić na części, bo mordercze w czytaniu.

Babska logika rządzi!

@Fin­kla, @regulatorzy

Drogie dziewczyny, cóż Wam mogę napisać. Wydawało mi się, że w miarę linearnie to idzie. Chciałem “zaszkatułkować” – i mam nadzieję, że ta część jest OK (akcja się dzieje, przędzie, wciągamy się w historię Ma­ri­ce­li a tu nagle ta “ugrzęźnięta” dziewczyna się wybudza i, o rany, przecież to tylko jej opowieść). Pociągała mnie taka perspektywa.

Nie chciałem też “tradycyjnej” opowieści, bo taką ostatnio napisałem pod butem Joseheim (niechaj buty jej się nie rozwiązują) na inną okazję. Tutaj po prostu krążyłem wokół jednego krótkiego zdarzenia. Chciałem uzyskać taki wynik, jakby najbardziej “bliska” i “ludzka” historia popłynęła z, zaiste przecież, zaprojektowanej maszyny. A że wygląda i gada jak człowiek, od razu zaczynamy ją inaczej pojmować. Ale… do licha, jak rozpoznać przy takim egzemplarzu kto z taśmy a kto ze stogu siana? I jaka to różnica?

Po prostu sam lubię takie historię poczytywać, przeskoki, inne punkty widzenia, przenikanie się… bez tradycyjnej wędrówki postaci. Po prostu odpoczywam przy tym. Może ktoś też po przeczytaniu “Kata strofy” oddechnie? Byłbym szczęśliwy. No i chciałem w to wplątać takie codzienne, (niestety) prawdziwe historie (jak ten ośmiolatek). No horror.

Wydaje mi się, że los jest ślepy ;) Są tylko warunki brzegowe, konstrukcja i bodźce, żadnego peszka czy łutu szczęścia. Hm, to nawet napisałem wprost. Szaleństwo ;)

 

@My­trix – robię co mogę, chociaż|przecież to zabawa. Przestałem też walczyć z zakusami, które miewam, by omijać “ciężkie” tematy. Takać to kurka okoliczność zaokienna. I śmieszno, i straszno. Co do tego że coś tam czyha, pewnie gdzieś się tłuką we mnie jakieś wątpliwości, których nie jestem na razie świadom, i tak przebłyskuje coś w tekście. Cóż, może kiedyś się dowiem ;) Starałem się wykosić niepotrzebne rzeczy, przy tym co zostawiam starając się, żeby trzymało poziom. Lubię też lekko odlecieć, dbając jednakoż o inteligencję potencjalnego (hm, max 30 ;) czytelnika.

 

Hm, duży mi wyszedł komentarz, chyba musiałem odreagować to sobotnie domowe krzątactwo (tato, drzwi w kabinie prysznicowej się nie przesuwają, stolnica jeździ po blacie, skype się nie uruchamia i tak dalej i tak dalej). Ech, fantastyka ;)

Tytuł po prostu mi się spodobał, a wydaje mi się, że pasuje też do treści. Taka mini-gierka słowna.

 

pzdr, dzięki za komentarze

•|龴◡龴|•

Przeczytane.

 

GaPo, zaciął Ci się enter? ;_;

Obstawiam celowe działanie :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Bardzo ciekawa koncepcja konkursowego tematu. Mimo, że przywołało wspomnienia z “uwielbianych” przeze mnie wesel to podobało mi się :D Wpleciony wątek science fiction też przypadł mi do gustu.

Muszę przyznać, że mimo tego bloku tekstu, jaki nam zaserwowałeś, nie miałam problemów z czytaniem. Być może dzięki łatwości i przystępności z jaką piszesz. I zgodzę się z Mytrixem, że to wygląda na celowy zabieg. Skojarzył mi się z ciągiem danych w programie komputerowym.

Pozdrawiam.

 

Pierwsza opowieść nie chwyciła. Musiałem dwa razy podchodzić, bo za pierwszym umknął mi szczegół, a w tych blokach wyłowić go nie było sposób bez wnikliwego wczytania się w treść.

Drugą czytało mi się dużo lepiej, fajnie podeszłeś do tematyki. Jednak jej końcówka mnie ni ziębi, ni grzeje, choć pomysł z jedenastowymiarowymi nowożeńcami miał swój urok ;)

Trudno mi się też czytało – o ile w pierwszej części jestem w stanie wskazać, ze winnymi były te wielgachne akapity, o tyle w kolejnej już nie wiem czemu. Nie była bowiem zła.

Jedna suma sumarum całość jakoś mnie zmęczyła. Być może pierwsza część narzuciła zbyt mocny ton i kolejna nie potrafiła podbić wyniku. No nic, tak bywa. Koncert z pomysłem, ale wykonanie mnie nie przekonało.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zaczynałam czytać to opowiadanie trzy razy i dopiero za czwartym mi się udało dobrnąć do końca. Przyznam, że ciężko mi się było przebić przez tekst. Nie wiem czy to kwestia tego, że kosmiczne klimaty, to nie moja bajka, czy też ściana tekstu mnie zniechęcała. Najbardziej podobał mi się opis wesela i tu masz u mnie dużego plusa. Poza tym nie bardzo ogarnęłam o co w tym wszystkim chodzi, ale ja prosty człowiek jestem, więc może dlatego. Pozdrawiam!

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

 

Niech żyje pluralizm!:

@AQQ Przy­znam, że cięż­ko mi się było prze­bić przez tekst.

@No­Whe­re­Man Trud­no mi się też czy­ta­ło

@Finkla IMO, warto by to roz­bić na czę­ści, bo mor­der­cze w czy­ta­niu.

@Ne­ris­sa Muszę przy­znać, że mimo tego bloku tek­stu, (…), nie mia­łam pro­ble­mów z czy­ta­niem.

@My­trix A mnie, po­mi­mo tak znie­na­wi­dzo­nych blo­ków tek­stu, czy­ta­ło się do­brze i płyn­nie i nawet te bryły nie prze­szka­dza­ły.

@MrBri­ght­si­de GaPo, za­ciął Ci się enter? ;_; (ha, zacne)

@My­trix Ob­sta­wiam ce­lo­we dzia­ła­nie :D

@Ne­ris­sa Sko­ja­rzył mi się z cią­giem da­nych w pro­gra­mie kom­pu­te­ro­wym.

 

Ano właśnie, próbowałem różnych koncepcji i jednak przy dużym bloku zostałem (rozumiem też obiekcje). Po prostu ta baba gadała i gadała i gadała bez absolutnie żadnej przerwy. Przypuszczam że po prostu była trochę uszkodzona przez to niepotrzebne uruchomienie w niesprzyjających warunkach (hm, użytkowania niezgodnie z instrukcją?)

 

pzdr i dzięki za porządne komentarze ;)

ε(´סּ︵סּ`)з

A potoku wymowy uszkodzonej baby nie można było przerwać opisami, co robi słuchacz? Albo czymś podobnym?

Babska logika rządzi!

@Fin­kla A po­to­ku wy­mo­wy uszko­dzo­nej baby nie można było prze­rwać opi­sa­mi, co robi słu­chacz? Albo czymś po­dob­nym?

 

Nie “siedziało” mi to… zupełnie. Wiem, że można było powstawiać “wydawało się, że nie nabiera powietrza, a jednak słowa płynęły dalej” czy “mężczyzna zapomniał nawet, że swędzi go nos, wsłuchany (…)” itd itp, ale… nie było wtedy takiego wrażenia “pędu”, zalewu słów.

Ergo: pewno dało się zrobić inaczej, ale to co wymyślałem nie zadowalało mnie tak, jak ów długi blok. Więc zasnąłem ze spokojnym wyrazem twarzy z odpowiednią poduszką pod głową ;)

 

pzdr

٩(͡๏̯͡๏)۶

E tam, blok fajny!

Zjeżdżałem sobie strzałkami w dół w trakcie czytania i widząc kątem oka jak to dalej wygląda, cieszyłem michę coraz bardziej. Potykać zacząłem się dopiero na tych kolejnych, krótszych już poziomach (szkatułkach). Jak dla mnie za dużo tego dobrego. Pomysł z ludzkim zoo mi wystarczał. Los, jedenastowymiarowcy i wojownicza rasa z odległej galaktyki już mnie zmęczyli.

O, jeden któremu blok się podobał tak jak mi :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

„Nie wiem[+,] Mary, na czym ty trzymasz rękę”

 

„W głosie mężczyzny wyczuwa nutki paniki i tym razem ona, zachrypniętym głosem, zaczyna snuć opowieść.”

 

Długie bloki tekstu wypalają mi oczy, GaPo!

 

„korespondencyjnie walcząc na ilość użytych komplementów” – komplementy są policzalne ;)

 

„Tak wyposażony obiekt znacznie podnosi prestiż koloni” – kolonii

 

Szerszy komentarz po zakończeniu konkursu ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dwugłos codzienny:

@joseheim Dłu­gie bloki tek­stu wy­pa­la­ją mi oczy, GaPo!

@cobold E tam, blok fajny! Zjeż­dża­łem sobie strzał­ka­mi w dół w trak­cie czy­ta­nia i wi­dząc kątem oka jak to dalej wy­glą­da, cie­szy­łem michę coraz bar­dziej.

@Mytrix O, jeden któ­re­mu blok się po­do­bał tak jak mi :D

Smakosze? ;)

 

@cobold Po­ty­kać za­czą­łem się do­pie­ro na tych ko­lej­nych, krót­szych już po­zio­mach

@NoWhereMan Pierw­sza opo­wieść nie chwy­ci­ła. (…) Drugą czy­ta­ło mi się dużo le­piej, faj­nie podeszłeś do te­ma­ty­ki.

To daje do myślenia ;)

 

Dzięki za komentarze, tak jakoś zwyczajnie, po ludzku, podoba mi się ten rozrzut opinii.

pzdr

(-(-_(-_-)_-)-)

@cobold Potykać zacząłem się dopiero na tych kolejnych, krótszych już poziomach

@NoWhereMan Pierwsza opowieść nie chwyciła. (…) Drugą czytało mi się dużo lepiej, fajnie podeszłeś do tematyki.

To daje do myślenia ;)

Nie przesadzałbym z tą analizą porównawczą komentarzy ;)

NWM napisał, że druga opowieść weselna przypadła mu bardziej do gustu niż pierwsza, a ja, że obie opowieści + historia statku zmierzającego na Probos stanowią dla mnie wystarczającą, zamkniętą całość, której dalsze nadbudowywanie zdaje mi się zbędne.

Między tymi dwiema wypowiedziami nie widzę ani sprzeczności ani żadnego innego związku.

 

Smakosze? ;)

Smakoszem długich akapitów nie jestem, choć dyktatowi narracji skandowanej też nie zamierzam się poddawać. Ale akurat w wypadku Twoich bohaterów, takie megaakapity wyjątkowo zgrabnie oddają ich cybersłowotok.

@cobold

Ze smakoszem było to oczywiście żart, dlatego dodałem buźkę (a sam fakt ich wystąpienia @MrBri­ght­si­de ładnie podsumował sprytnym “GaPo, za­ciął Ci się enter? ;_;“). Ale tak, również uważam że wyglądają na miejscu w tym przypadku.

 

Co do komentarzy, świetnie oba zrozumiałem, dlatego podziękowałem za nie (w pas się kłaniając).

 

> Mię­dzy tymi dwie­ma wy­po­wie­dzia­mi nie widzę ani sprzecz­no­ści ani żad­ne­go in­ne­go związ­ku.

Ależ jest! Jest związek! Chodzi właśnie o wektor wypowiedzi. Tak jak napisałem (nieco innymi słowy) “Jaki świat byłby nudny, gdyby wszystkie Smerfy były takie same”.

 

pzdr

٩(– ̮̮̃-̃)۶

To się nie da czytać, GaPo. Zmęczyłem się okrutnie, doczytałem tylko ze względu na dyżur. Absurd trzeba umieć pisać, najlepiej aby czytelnik go zrozumiał i dobrze, jak jest spójny logicznie. Po Bobby’m jestem tym utworem rozczarowany.

Mimo dobrego warsztatu trafiają Ci się grafomańskie zdania.

Kiedy mężczyzna mówi, przez chwilę przed jego ustami tańczą obłoczki pary i kobieta myśli, że znowu zaczną się katusze,

Katusze zaczną się przez obłoczki?

Co interesujące, zarówno ona jak i towarzyszący jej młody mężczyzna mają nieznośnie swojskie, znajome ale jednocześnie trudne do zapamiętania twarze, jakby byli tylko wrażeniem, nie prawdziwymi osobami.

Od kiedy swojskość jest nieznośna? Ludzie jako wrażenie?

Los poprawił długim językiem krzaczaste brwi, przetestował prawa wszechświata i zabrał się do pracy.

Krzaczaste brwi? Naprawdę? To jakiś Gargamel?

W kosmicznej skali milion lat jest zaledwie chwilą, to nie metafora. Więc: parę chwil później sympatyczna grupa jedenastowymiarowych nowożeńców, odbywająca podróż poślubną (zwyczaj wszędzie praktykowany), niespiesznie przemierza Drogę Mleczną.

Najpierw mądre zdanie, ile to chwila trwa we wszechświecie. A za chwilę “nieśpieszne” pokonywanie Drogi Mlecznej. Droga Mleczna ma średnicę 100 000 lat świetlnych. Można ją pokonywać śpiesznie? To nie alejka w parku.

To tylko przykłady, jest tego więcej.

Sama treść zupełnie do mnie nie przemówiła. Ten wymądrzający się wujek na ślubie. Przecież to niedorzeczne, nawet nie absurdalne. Kto się wcina z taką gadką na ślubie? Chyba tylko bohater Pamiętnika pozytywnego myślenia, ale to na pewno nie był ten wujek.

Maricela i ten pożar, tajemniczy majątek, zaradni Polacy i buty z rzepami zamiast sznurówek…

Rzucanie pomysłów z rękawa nic nie daje czytelnikowi, nie powiązane to, połowa ni z gruszki ni z pietruszki. Bardziej irytuje, niż cieszy. Akurat czytałem ostatnio porządny tekst, Szyszkowy Dziadek i jego Bongosy. Warto przeczytać i przekonać się jak wygląda “logiczny” absurd.

Te punkty do biblioteki od jurorów to żeby podnieść rangę konkursu, teraz taka moda, że fajnie jest, jak wszystkie opka z konkursu są w bibliotece, prestiż od razu inny. I żeby nie było, Bobby mi się podobał, nawet bardzo. Nie czepiam się osoby, tylko dupiastego tekstu.

Pozdrawiam.

 

Niestety, ale chyba nie wszystko zrozumiałam. :(

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Hej, @Dar­con, dzięki za komentarz. O gustach się nie dyskutuje, co jednemu się podoba drugiego obrzydza itp., grafomańskie zdanie mogą się zdarzyć (najgorzej, jeśli niezamierzone). Co do tego, że Te punk­ty do bi­blio­te­ki od ju­ro­rów to żeby pod­nieść rangę kon­kur­su, teraz taka moda, – no trudno mi się odnieść, nie znam na razie opinii jurorów, ale wydaje mi się kompletnie na odwrót – dawanie piórek nominacji do biblioteki kiepskim tekstom raczej by obniżało wartość każdego konkursu? No, ale to pytanie do piórkujących klikających (skreślenia moje, zamotałem piórka z biblioteką).

 

Pozwól, że niesiony dogorywającym szumem ruchu ulicznego odniosę się do przykładów, które podałeś.

a)

Kiedy mężczyzna mówi, przez chwilę przed jego ustami tańczą obłoczki pary i kobieta myśli, że znowu zaczną się katusze,

Katusze zaczną się przez obłoczki?

Oczywiście że nie przez obłoczki, prawda? Jest dalsza część zdania: “jak w tym strasznym momencie przebudzenia – w zimnie i bez możliwości zaczerpnięcia tchu – ale temperatura wraca do normy(…)”. Wydaje mi się, ze mamy tu dość wyraźne stwierdzenie, iż przebudzenie było związane ze sporym dyskomfortem, m. in. przez zimno. A takie obłoczki przy wydychanym powietrzu można często zaobserwować zimą na dworze (im zimniejsze powietrze, tym mniej pary wodnej może "utrzymać" w jednostce objętości, stąd obłoczki pary). Innymi słowy, gdybyś zobaczył za szybą obłoczki pary przy ustach gadających osób, pewnie pomyślałbyś, że jest ziąb. A gdybyś bał się zimna, mógłby Ciebie dziobnąć niepokój. Więc dziewczę nie boi się obłoczków pary, boi się tego, co mogą oznaczać (zimno, zimniej, najzimniej…).

 

b)

Co interesujące, zarówno ona jak i towarzyszący jej młody mężczyzna mają nieznośnie swojskie, znajome ale jednocześnie trudne do zapamiętania twarze, jakby byli tylko wrażeniem, nie prawdziwymi osobami.

Od kiedy swojskość jest nieznośna? Ludzie jako wrażenie?

Nie masz czasem takiego “swędzącego” uczucia, że patrzysz na kogoś, twarz wydaje się znajoma, wręcz swojska, a nie możesz sobie przypomnieć, kto zacz? Jeśli do tego dodamy problem z zapamiętaniem owej twarzy, to uczucie to mogłoby być nieznośne. Tak to widzę.

 

 c)

Los poprawił długim językiem krzaczaste brwi, przetestował prawa wszechświata i zabrał się do pracy.

Krzaczaste brwi? Naprawdę? To jakiś Gargamel?

Pewnie miałem niewyraźne zdjęcie ;) Jak wygląda w istocie los? Nie wyzłośliwiam się, po prostu zarzut wydaje się być trochę, hm, dziwny.

 

d)

W kosmicznej skali milion lat jest zaledwie chwilą, to nie metafora. Więc: parę chwil później sympatyczna grupa jedenastowymiarowych nowożeńców, odbywająca podróż poślubną (zwyczaj wszędzie praktykowany), niespiesznie przemierza Drogę Mleczną.

Najpierw mądre zdanie, ile to chwila trwa we wszechświecie. A za chwilę “nieśpieszne” pokonywanie Drogi Mlecznej. Droga Mleczna ma średnicę 100 000 lat świetlnych. Można ją pokonywać śpiesznie? To nie alejka w parku.

Może znasz taką analogię – rysujesz na kartce linię. Jeśli jesteś istotą dwuwymiarową, to żeby dojść od jej końca do drugiego kraju nie masz innej drogi, jak (mniej lub bardziej spiesznie) "zasuwać" po kresce. Jeśli żyjesz w trzech wymiarach, to robisz sobie z karki rulon i raz dwa łączysz oba końce. Dlatego wydaje mi się, że będąc jedenastowymiarową postacią, możesz sobie wybrać, galaktykę przemierzasz słodko rozleniwiony, powoli, czy nie. Hm, trudno mi sobie nawet wyobrazić, czy takie jedenastowymiarowe byty korzystają z rondli, pudełek na mydło, przycisków przy windzie itd itp. i czy w ogóle uznalibyśmy je za istoty żywe… wg wszelkich definicji. Ale wydały mi się użyteczne więc je przywołałem (tak jak one przywołały bohaterów tekstu. Podejrzewam, że nawet się przy tym nie spociwszy).

 

e)

Ten wy­mą­drza­ją­cy się wujek na ślu­bie. Prze­cież to nie­do­rzecz­ne, nawet nie ab­sur­dal­ne. Kto się wcina z taką gadką na ślu­bie? (…)

Hm… ja parę dziwnych tekstów słyszałem na weselach… Różne są sytuacje, ludzie różne wyznają systemy wartości, czasami decyduje dyspozycja dnia ;)

 

Nie cze­piam się osoby, tylko du­pia­ste­go tek­stu.

No rozumiem, mnie też nie wszystko się podoba, a najbardziej to, co już znam.

Jakiś taki zasmucony kończę,

 

pzdr

 

 (╯_╰)

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Twoja odpowiedź jest dłuższa niż mój komentarz, GaPo. :) Cieszę się, że doszedłeś do wniosku, że nie wszystko nie wszystkim musi się podobać. Co do zdań przeze mnie wymienionych, po prostu Ci nie wyszły, w moim odczuciu, ale oczywiście mogą być, bo to Twój tekst.

Co zaś się tyczy punktów. Co mają piórka do konkursu? Nie widzę związku. Ale wymieniłeś to na pierwszym miejscu, to krótko, co o tym myślę. Każdy juror będzie bardziej podłechtany jeśli w jego konkursie wszystkie opowiadania będą w bibliotece, niż gdyby żadne nie miało nawet punktu. To samo tyczy się ilości nadesłanych prac i to chyba nie trzeba Ci tłumaczyć. Piórka to już inna sprawa, to właśnie piórkowi niechętnie nominują innych do piórka. Sami musieli się napracować, żeby dostać piórko i teraz, jeśli piórek jest 200 na 5000 opowiadań, to własne piórko inaczej smakuje niż gdyby było ich 1000/5000. :) To normalne społeczne zjawiska. Niektórzy próbują z tym walczyć, na przykład Finkla nie nominuje “piórkowych”, to taka jej mała krucjata. Podziwiam, rezultat nie za duży, ale ktoś musi przecierać trudne szlaki. Stąd też mój wywód. ;)

Pozdrawiam.

 

Ps. A jaki to jest “kiepski” tekst, a jaki “dobry”, GaPo? ;)

 

Momencik, nie mylmy nominowania do pióra z bibliotekowaniem. Prawda, nie klikam ludziom, którzy mają pióra, ale sami nie popychają tekstów do Biblioteki. Nie chcą się w to bawić, to nie, nie będę nikogo uszczęśliwiać na siłę. Ale do piórka nominuję, jeśli opowiadanie mi się spodoba. Tylko bez klikania. Tak się kiedyś zdarzyło z jakimś tekstem i Autor się nawrócił. :-)

Babska logika rządzi!

Biblioteka. Chodziło o bibliotekę. Leniwy mózg, oszczędzający na cukrze podmienił nominację do biblioteki na rzucanie piórami. Biblioteka. Przepraszam za zamiesz(k)anie.

 

@Dar­con Cie­szę się, że do­sze­dłeś do wnio­sku, że nie wszyst­ko nie wszyst­kim musi się po­do­bać.

Eee tam, dawno już byłem w tym miejscu, nie musiałem dochodzić ;)

 

A jaki to jest “kiep­ski” tekst, a jaki “dobry”, GaPo? ;)

Noż względny, zależy od oceniającego. Ja co prawda myślę powoli, ale ciągle wydaje mi się, że klikanie w bibliotekę tekstem, który uważa się za słaby, jest zwykłym strzałem w kolano. No ale ja wychowałem się na wsi.

 

@Finkla – aj waj, przepraszam za zamieszanie. Bilbo. Bilboteka. Biblioteka. Biblioteka, chodziło o bibliotekę! Ech… jakaś Ty sympatycznie transparentna ;)

 

pzdr

(◔/‿\◔)

Przeczytałem.

Ech… masz takie ciekawe pomysły, a nie chcesz się nimi podzielić przez przystępne wykonanie. To połowy, no może trochę dalej, czytało się fajne, coś zagrało miodnie, a potem klops, chaos, gdzie są moje buty… Ale jeśli tak pisać lubisz, to Twój wybór.

Ogólnie bardzo ciekawy pomysł, nawet unikalny ton się pojawił, ale, jak dla mnie,  przekombinowane – bo tak to odbieram. 

Egzystencjalny nihilizm? Świetnie. Zimno przedstawione historie (strofy?), z których trudno wyciągnąć łączące je wnioski, bo pewnie za dużo ich nie ma, albo są bardzo ogólne. Mamy tylko nieubłaganość tego, co się wydarzyło. Jest w tym pewna elegancja i podoba mi się to, ale wiele przedstawionych rzeczy trudno odnieść do czegokolwiek, bo pojawiają się, i są porzucane. Przydałoby się więcej połączeń różnych wątków, chyba że czegoś nie dostrzegam. Połączeń choćby takich jak np. ciekawie rozegrana zmiana perspektywy spojrzenia na sztucznych ludzi w statku. Trudny w odbiorze tekst, ale ma coś w sobie, trochę jak filmowa "Odyseja kosmiczna".

Szczerze mówiąc, nie zrozumiałam, o co tu chodzi. Do tego zabił mnie ten monolog, kilometrowy blok tekstu. Do tego stanowiący opowieść, a raczej jej streszczenie. Nikt z moich znajomych, gdy o czymś opowiada, nie robi tego w taki męczący sposób. Zawsze ktoś coś wtrąci, dopyta, kichnie, powierci się itp. itd. – cokolwiek, co przerwie taki straszny potok słów i sprawi, że opowieść stanie się strawniejsza.

I przyznaję, że nawet druga część, strawniejsza i ciekawsza od pierwszej, nie uratowała w moich oczach całości.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tekst taki… GaPowaty ;) Chociaż wydaje mi się, że tym razem zrozumiałam o wiele więcej niż zwykle mi się zdarza przy Twoich opowiadaniach (hurra!). Konwencja opowieści w opowieści, umieszczonych na dodatek na różnych poziomach wszechświata… No w sumie fajna koncepcja, choć trochę to wszystko chaotyczne i wygląda na to, że nikt tu faktycznie nie brał ślubu poza istotami wspomnianymi pod koniec ;) Przeczytałam z zainteresowaniem, tylko te potwornie długie bloki tekstu… Za bloki tekstu trzy dni w dybach pod ratuszem!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bardzo interesująca koncepcja. Plus za wybór gatunku, bo połączenie tradycyjnego wesela ze sf może się wydawać dość karkołomnym zadaniem, ale wybrnąłeś elegancko. Widać, że swobodnie czujesz się w takiej stylistyce.

Z początku miałem poczucie zagubienia, bo prezentowałeś kolejne sceny, które z pozoru łączyła ze sobą tylko tematyka. Myślałem, że nie wyniosę z tego nic więcej, choć muszę przyznać, że w tamtym momencie nie miałbym Ci tego za złe, bo futurystyczne (choć, co istotne, nie jakoś bardzo) wesele z udziałem Mariceli, bardzo przypadło mi do gustu. Raz, że napisane z jajem, jak lubię, a dwa – zgrabnie łączyłeś stare z nowym. Do tego, po namyśle, stwierdzam, że ten blok tekstu to prosta, ale błyskotliwa metoda na pokazanie wodolejstwa postaci. Po raz kolejny eksperymentujesz z formą, uzyskując ciekawy efekt („Niewidzialni”!).

Potem jednak posuwałeś się dalej i dalej, wykraczając poza znany nam świat, kreując już bardziej fiction, choć wciąż trzymając się science. I dostrzegłem pewien rozmach w tym Twoim pomyśle. Prowadzisz czytelnika przez kolejne stopnie skali Kardaszewa, zostawiając między wierszami wyraźny ślad idei, że niezależnie od stopnia rozwoju cywilizacji, wiedzy, niezależnie od wszechświata,  gody zawsze są czymś fantastycznym, istotnym, wartym celebrowania i należnej uwagi.

Nie wiem czy interpretuję poprawnie, ale bardzo spodobało mi się to, co zobaczyłem. Dzięki za udział i za tak nietypowe ugryzienie konkursowego tematu!

Daję pewnego klika i wrócę z komentarzem jak tylko życie ogarnę ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Trochę trudno mi się czytało, zwłaszcza ten ogromny akapit z opisem wesela zaczął nużyć. Potem było już lepiej, gdy wyjaśniło się, kim jest para z początkowej sceny. Spodobał mi się pomysł ze skansenem. Potem z tymi jedenastowymiarowymi cosiami znowu zrobiło się chaotycznie. Nadal czuję się trochę skołowany po tym tekście, ale główną fabułę chyba tym razem pojąłem. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dzięki za komentarze. Jak napisałem, uznaję prawo do istnienia długiego bloku w tym miejscu, chociażby dla tego zdania @śniącej “Nikt z moich zna­jo­mych, gdy o czymś opo­wia­da, nie robi tego w taki mę­czą­cy spo­sób. Za­wsze ktoś coś wtrą­ci, do­py­ta, kich­nie, po­wier­ci się itp. itd. – co­kol­wiek, co prze­rwie taki strasz­ny potok słów i spra­wi, że opo­wieść sta­nie się straw­niej­sza.“ Bo taki jest sens owej formy – nie ma tu żadnych przerw, kichnięć. Ma być “rozgorączkowany” potok słów bez przerw, nawet trochę męczący, i sądząc z Twojego komentarza, to się udało… chociaż rozumiem, czemu niektórym to przeszkadza (hm, rozkłada się to chyba pół na pół).

I tak samo chyba jest z akceptacją wątków – niektórym bardziej podoba się historia Maricei, innym to co potem. Ciekawy byłem, czy ktoś z jury nie odrzuci tekstu, że nie spełnia wymagań, bo chociaż wesele Maricei zajmuje z połowę tekstu, to czy właściwie ma miejsce? (nie, jose? ;)

 

Cho­ciaż wy­da­je mi się, że tym razem zro­zu­mia­łam o wiele wię­cej niż zwy­kle mi się zda­rza przy Two­ich opo­wia­da­niach (hurra!). Ech, zepsułem @joseheim. Wstyd mi. Ale na tym samym listku przysiadł @Szysz­ko­wy­Dzia­dek, więc może i jest pod względem niezgorzej, a i @Lord Ve­dy­min się do Was przysiadł ;)

@MrBri­ght­si­de – fajnie, że tekst “podszedł”, zgodnie ze starą maksymą Zelaznego zawsze próbuję zrobić krok dalej, a potem… skok ;) Interpretacja jest Twoja i tylko Twoja i masz na nią patent ;)

 

pzdr

{ o }==(::)

GaPo, niestety, nie mogłem przedrzeć się przez dłużyzny, a kiedy to już zrobiłem, okazało się, że nie zrozumiałem, o co chodzi. Naprawdę, aż mi się duszno po tekście zrobiło :P Wyżej napisałeś, że potok słów celowy, więc chyba ci się udało, skoro wprowadziłeś większość czytelników w konsternację (oto niechlubne zadanie paplaniny :D).

Plus jest taki, że nawet spodobał mi się opis wesela :)

Wracam z komentarzem. Rzeczywiście, za oryginalne podejście do tematu konkursu ogromny plus. Nawiązując do Twojego komentarza – to nie było jednak linearne opowiadanie w pełnym tego słowa znaczeniu GaPo. Linearność przejawiała się może w kolejnych, następujących po sobie oddaleniach perspektywy, aż po poziom jedenastowymiarowych istot. Ale właściwie o linearności fabuły trudno mówić. Jest raczej stopniowanie.

Od początku miałem jakieś skojarzenia z opowiadaniem P.K. Dicka Frozen Journey (Podróż ​Fantastyka’83). Tam komputer podsuwał pasażerowi obudzonemu w wyniku awarii z hibernacji w wymuszonym śnie obrazy (wspomnienia, przyszłość), które przybierały coraz dziwniejsze wersje.

Ja nie mam jakichś kłopotów z odczytywaniem sensu i treści Twoich opowiadań GaPo. Struktura i gęstość opowieści są nieco przytłaczające ale sama fabuła nie jest skomplikowana. Napchałeś sporo wesela w ten tekst, ale sama budowa nie do końca wydaje się szkatułkowa. Może góra na dwóch poziomach.

Jedenastowymiarowcy odtwarzają z pamięci komputera wydarzenia i to co odtwarzać miały białkowe formy (ludzie) podczas prezentacji w skansenie. A wszystko to z czarnej skrzynki uszkodzonego statku (rejestrowane przez uszkodzony komputer). Lubisz gmatwać i mieszać GaPo, ale za tym komplikowaniem prostej fabuły chowa się niezłe science-fiction. Jedyne co brzmi dziwne to ostatnie zdanie. Ale rozumiem, że to taki zjazd do perspektywy czytelnika. 

Podobało się.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki @mr.maras za komentarz. W istocie to nawet ciekawe, że “Ja nie mam ja­kichś kło­po­tów z od­czy­ty­wa­niem sensu i tre­ści Two­ich opo­wia­dań GaPo. Struk­tu­ra i gę­stość opo­wie­ści są nieco przy­tła­cza­ją­ce ale sama fa­bu­ła nie jest skom­pli­ko­wa­na.“, a kilka osób twierdzi, że w ogóle nic nie pojmuje. Może jednak kwestia wieku ma znaczenie? (podałeś prawdziwy?)

Od po­cząt­ku mia­łem ja­kieś sko­ja­rze­nia z opo­wia­da­niem P.K. Dicka Fro­zen Jo­ur­ney (Po­dróż ​Fan­ta­sty­ka’83). Tam kom­pu­ter pod­su­wał pa­sa­że­ro­wi obu­dzo­ne­mu w wy­ni­ku awa­rii z hi­ber­na­cji w wy­mu­szo­nym śnie ob­ra­zy (wspo­mnie­nia, przy­szłość), które przy­bie­ra­ły coraz dziw­niej­sze wer­sje.

Ach, PKDick. Pamiętam owo opowiadanie, pasażer którego nie udało się zahibernować i komputer próbował poddawać mózgowi cały czas jakąś narrację, aż w końcu pasażer nie wierzył już w prawdziwość niczego w istocie. Fajna rzecz (opowiadanie, nie sytuacja).

 

Może i faktycznie stopniowanie, nie linearność (z linearnością chodziło mi o to, że kolejne “byty” są potężniejsze od poprzednich, jak i następują po sobie kolejno w czasie w opowiadaniu).

 

 Je­dy­ne co brzmi dziw­ne to ostat­nie zda­nie. Ale ro­zu­miem, że to taki zjazd do per­spek­ty­wy czy­tel­ni­ka.

Tak, taka kotwica odejmująca parę wymiarów w końcówce, by w tych abstrakcyjnych jedenastu nie zostawać. Poza tym, literatura zawsze jest o ludziach w istocie swej (w mniejszym lub większym uproszczeniu ujętych ;)

Fajnie, że widzisz w tym sens.

 

pzdr

Q ͜ʖ ͡o)

Wiek (niestety) prawdziwy GaPo.

Pewnie naczytaliśmy się w życiu sporo Dicka i Wolfe’a i żadne fabuły na nie wydają się niezrozumiałe. 

Oczywiście wiem, że ponad 11-wymiarowcami był jeszcze poziom wyżej, ów Los poprawiający językiem krzaczaste brwi ponad pustymi oczodołami.

Ale cieszę się też, że nie protestujesz zbyt energicznie przy moich interpretacjach, czyli bywam blisko clou Twoich opowiadań.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Wiek (nie­ste­ty) praw­dzi­wy GaPo.

Ach, więc to Twoją starą twarz oglądam co dzień w lustrze! Uważaj, za chwilę drugie krzesełko Ci się w wieku przefiknie ;)

 

Pew­nie na­czy­ta­li­śmy się w życiu sporo Dicka i Wolfe’a i żadne fa­bu­ły na nie wy­da­ją się nie­zro­zu­mia­łe.

Nie można zapominać o błogosławionym Vonnegucie!

 

Oczy­wi­ście wiem, że ponad 11-wy­mia­row­ca­mi był jesz­cze po­ziom wyżej, ów Los po­pra­wia­ją­cy ję­zy­kiem krza­cza­ste brwi ponad pu­sty­mi oczo­do­ła­mi.

To tylko sędzia pilnujący warunków brzegowych.

 

Ale cie­szę się też, że nie pro­te­stu­jesz zbyt ener­gicz­nie przy moich in­ter­pre­ta­cjach, czyli bywam bli­sko clou Two­ich opo­wia­dań.

Bo to proste przecież jest pod maską ;)

 

pzdr

-=iii=<()

 

Oczywiście, że Vonneguta także. Jak już pisałem, “​Rzeźnia numer pięć”, ‘​Syreny z Tytana” czy “Kocia kołyska”​ to zawsze będą kultowe lektury w mojej czytelniczej przygodzie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

“Trzęsienie czasu“ jeszcze bym dorzucił, jako niezłą formę autobiografii.

I pamiętaj, te wszystkie fajerwerki dzisiaj to ku czci naszej młodości ;)

 

pzdr

‎(/.__.)/ \(.__.\)

No dobra, GaPo, masz mnie. Muszę przyznać, że Twój tekst był dla mnie za trudny. Za hermetyczne to wszystko i za gęste, żeby dać prawdziwą satysfakcję. Nie twierdzę, że nie istnieją koneserzy takich opowiadań, ale gdybym głosował na TAK, to by znaczyło, że aspiruję do grona, do którego nie pasuję. Może kiedyś?

Z drugiej strony, jest w tym tekście kilka naprawdę mocnych pomysłów, które zostają w głowie czytelnika. Gdybym miał coś podpowiedzieć, to chyba jest ich nawet zbyt wiele. Myślę, że ważnym elementem świadomego pisania jest selekcja pomysłów i dzielenie ich pomiędzy kolejne teksty.

Znaczy: jestem na NIE.

Zastanawiam się, GaPo, na ile myślałeś o czytelniku w trakcie pisania? 

Już pierwsze zdanie jest pod górkę. 

Kiedy mężczyzna mówi, przez chwilę przed jego ustami tańczą obłoczki pary i kobieta myśli, że znowu zaczną się katusze, jak w tym strasznym momencie przebudzenia – w zimnie i bez możliwości zaczerpnięcia tchu – ale temperatura wraca do normy, więc głęboko nabiera powietrza i bezskutecznie próbuje skupić się na gładko płynącej opowieści.

Nie dość że nadmiernie je skomplikowałeś, to jeszcze nie zapanowałeś i uciekł Ci podmiot – chyba że to rzeczywiście temperatura głęboko nabiera powietrza i bezskutecznie próbuje się skupić na gładko płynącej opowieści ;) A przecież fakty są proste: mężczyzna mówi, kobieta słucha, zimne miejsce, jakiś czas po strasznym przebudzeniu. Czy to ostrzeżenie: “czytelniku, uważaj w co się pakujesz”? Czy może zaproszenie: “oto wymagająca skupienia lektura”?

Dalej nie jest łatwiej. Kiedy tylko znajdywałem jakiś punkt zaczepienia (czytaj: wydobywałem z zagmatwanych akapitów to, co jawiło mi się sensem), zmieniałeś perspektywę. Po pierwszym akapicie nastąpiła szkatułkowa opowieść mężczyzny i urwała się nagle – nie widziałem w niej sensu, więc uznałem, że tym sensem jest właśnie brak sensu, paradoksalność, zapętlenia. Zresztą zdajesz się na siłę wprowadzać coś, czego w prosty sposób nie da się wyobrazić:

Co interesujące, zarówno ona jak i towarzyszący jej młody mężczyzna mają nieznośnie swojskie, znajome ale jednocześnie trudne do zapamiętania twarze, jakby byli tylko wrażeniem, nie prawdziwymi osobami.

Poza tym, jak pisał już Darcon: co takiego nieznośnego jest w swojskości? Trąci mi to grafomanią. 

Cofnijmy się jeszcze o jedno zdanie. Są sami w niewielkim pomieszczeniu. Niewiele to wnosi dla mnie, jako wzrokowca. Jak tam jest? Jasno, szaro, ciemno? Kolorowo? Są ubrani, czy nadzy? Czy to po prostu nieistotne? I jakim cudem narrator nie wie, jak ma na imię bohaterka? Jeśli ma w tym szaleństwie tkwić jakaś metoda, to ja nie nie widzę. 

Idźmy dalej. Długi akapit. Nużące ze względów fizjologicznych, że tak powiem. Zwyczajnie linijki się mieszają. Opowieść kobiety sama w sobie jest ciekawa, ale nie wiem, co w niej jest istotne. Brakuje mi w tym wszystkim konsekwencji. 

Potem, niestety, jest gorzej. Jedenastowymiarowi nowożeńcy brzmią dla mnie groteskowo. Los liżący brwi? To już w ogóle zajeżdża Gombrowiczowskim “kto czytał, ten trąba”. Ostatecznie się pogubiłem. 

Gdzieś w komentarzach przeczytałem, że chcesz pisać w podobny sposób. Twoja wola. Jak Ci to sprawia przyjemność – super. Jako jeden z czytelników informuję tylko, że mnie treść i forma opowiadania nie przypadły do gustu. Nie widzę tu żadnego kroku w stronę odbiorcy, by nawiązać z nim tę tajemną nić porozumienia. Ja próbowałem zrobić ten krok w stronę tekstu, ale się odbiłem. A wydaje mi się, że są u Ciebie pomysły, widać umiejętności, nad którymi nie do końca panujesz, przydałoby się jeszcze trochę wysiłku i pomyślenia o czytelniku. Oczywiście pod warunkiem, że na czytelniku Ci zależy. Można przecież pisać metodą: “a nuż komuś się spodoba”. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki, Panowie, za wypowiedź.

Od razu widać, że poważnie podchodzicie do lożobowiązków!

Jak dla mnie swoje stanowisko przedstawiliście przejrzyście.

 

pzdr

@*0*@

Wracam z komentarzem piórkowym. Generalnie, co tu ukrywać, jestem na NIE.

Tak jak poprzednicy mam wrażenie dużego przekombinowania przy opisach. W drugiej historii jedenastowymiarowych istot łyknąłbym to jako element dekoracji. Jednak pierwsza część, z prawie zwykłymi ludźmi, niestety tego nie usprawiedliwia.

No właśnie, pierwsza część z tą opowiastką w postaci wielkiego akapitu jest dla mnie tutaj największą kością. Nie rzuciła na kolana, nie rozwinęła dla jakoś świata. Do tego komplikuje całościowy obiór, bo druga opowiastka, choć moim zdaniem lepsza, nie potrafiła go zrównoważyć.

Koniec końców po lekturze całości miałem wrażenie chaosu potoku słów, wydarzeń i pomysłów. A przez doświadczenia z Warhammerem, Chaosowi mówię stanowcze nie. Stąd, niestety, taki a nie inny werdykt.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Sorry, Winnetou, jestem na NIE.

Jak już wspominałam, w opowiadaniu zabrakło mi jednej historii. Widzę tu raczej zbiór zbiegów okoliczności, wybranych z miliardów drobnych zdarzeń ze względu na wspólną, konkursową tematykę. Temu zdarzyło się jedno, tamtemu drugie, ale nikt nie wydaje się mieć celu, który nadawałby się na oś fabularną.

Babska logika rządzi!

Dzięki, lożyści.

 

pzdr

<|º감º|>

Nareszcie znalazłem trochę czasu na powrót do Fantastycznych godów.

Do tego opka wracam już po raz drugi, bardzo mnie zaintrygował tekst, mimo, że science jest mi mało znane jako gatunek. Wracam chętnie dlatego, że jest bardzo fajnie i nietypowo pomyślany i zupełnie czytelnie napisany. Ta forma w niczym mi nie przeszkadzała, czytało się dobrze.

Do tego ujęło mnie przedstawienie tych historii, gdzie naprawdę zręcznie pokazujesz znane mechanizmy i motywy ludzkiego postępowania, zwłaszcza w relacjach i tym szczególnym związku, jakim jest małżeństwo.

Ostatnie dwa, krótkie akapity są genialnie pomyślaną i wspaniale napisaną klamrą (początek tej relacji i jej zakończenie) i stanowią tu nietuzinkowe zakończenie (podkreśla też nietuzinkowe podejście do tematu i wykonania całości), ale bardzo trafne.

Aż dziw bierze, że do biblioteki to opowiadanie nie dotarło.

Dzięki i pozdrawiam!

Majkubarze, dokomentuj jeszcze 16 tekstów (aby w sumie było ich 50) i sam będziesz mógł nominować do biblioteki w tym wątku. Drugi warunek – co najmniej trzymiesięczny staż na forum – już spełniasz. ;)

No właśnie złapałem wątek niedawno, ale tak bez ciśnienia. Wczoraj mnie chwyciło, że ten klik by się przydał, a teraz dopiero dostrzegłem, że Strofom brakło jeden, załamka. Lepiej dostać tylko jeden. A druga sprawa – 4 miejsce w konkursie. Matko jedyna, ileż można tak jednego człowieka zamęczać. GaPo , szczerze współczuję. :(

Do tego opka wra­cam już po raz drugi, bar­dzo mnie za­in­try­go­wał tekst, mimo, że scien­ce jest mi mało znane jako ga­tu­nek. (…) Ta forma w ni­czym mi nie prze­szka­dza­ła, czy­ta­ło się do­brze.

Hm, może tu tkwi jakiś cząstkowa odpowiedź, czemu niektórzy się tak mocno na tym wyfiknęli? Bo nie jest to sf w takim “klasycznym“ wydaniu (chociaż nie wydaje mi się też, by pojawiło się tu coś, czego klasycy by nie używali…)? Myślę, że na tyle sporo (i na poważnie, chociaż w nie do końca poważnej formie) w tekście dałem, że można coś dla siebie smakowitego wyłowić. Innymi słowy fajnie, że opowiadanie się spodobało na tyle, że aż skłoniło do powrotu (chociaż nie powinno się wracać na miejsce zbrodni ;)/

 

@Maj­ku­bar (…) Stro­fom bra­kło jeden, za­łam­ka. Le­piej do­stać tylko jeden. A druga spra­wa – 4 miej­sce w kon­kur­sie. Matko je­dy­na, ileż można tak jed­ne­go czło­wie­ka za­mę­czać. GaPo , szcze­rze współ­czu­ję. :(

Login GaPa zobowiązuje ;)

 

pzdr

✌(◕‿-)✌

Kurna, Ziom, szczerze Ci napiszę, że nie wiem, cholera, czy mi się ten tekst podobał, czy nie. Właściwie, to w ogóle nie bardzo wiem, co o nim myśleć. Z całą pewnością, to zasadniczo tylko dwie rzeczy: po pierwsze, zupełnie nie jestem targetem. Po drugie, mając już jakiś przekrój Twoich możliwości, z ukontentowaniem zauważam, że literacko rozwijasz się ładnie i szybko. W porównaniu z pierwszym opowiadaniem Twojego autorstwa, jakie przyszło mi czytać – to z Obcego Języka Polskiego, o ile mnie pamięć nie myli – jest po prostu niebo a ziemia. O ile o treści nie mam wiele dobrego do powiedzenia – a prawdę mówiąc po tym względnie krótkim czasie, jaki minął między przeczytaniem Twojego opka, a niniejszą bazgraniną, już właściwie mi się ona rozpływa – to jednak formie przybijam żółwika. Dobrze i z zainteresowaniem się to czytało (o tyle, o ile można – a ja tylko przypuszczam, że można – powiedzieć, iż Sci-Fi tego pokroju da się czytać z przyjemnością i zainteresowaniem).

Niestety, zbytnia abstrakcja i swoiste rozmemłanie tekstu, praktycznie uniemożliwiające poskładanie elementów łączących poszczególne fragmenty opowieści w jakąś sensowną i “coś mi mówiącą” całość, zasadniczo zabiła w moich oczach to opowiadanie. To znaczy niby załapałem zarówno “wszystko”, jak i kontekst poszczególnych fragmentów, ale pozostaję z dosyć przykrym wrażeniem, że tak naprawdę to jednak nie ma w tym historii, której warto by wysłuchać. Co więcej, jak dla mnie, nie ma tam nawet historii, którą warto by opowiedzieć.

Tak naprawdę, to warty uwagi – a razem z nią i opierdzielu – był tylko fragment z tradycyjnym polskim weselem a’la magnateria przyszłości. Ta jedna historia miała potencjał, który, niestety, spaliłeś, ucinając w połowie i, tym samym, pozbawiając ją jakiegokolwiek znaczenia. Prawda jest bowiem taka, że mógłbyś tu napisać cokolwiek innego, albo nawet nic, tylko w kilku słowach, może jednym akapicie, wspomnieć coś o tradycyjnym polskim weselu, a dla zasadniczej części opowieści to i tak nie miałoby większego znaczenia. I tu właśnie wychodzi ten już wspomniany powyżej brak spójności między poszczególnymi elementami.

Aha, nie, sorry, było jeszcze coś, co mnie urzekło – ten fragment o pracy komputera pokładowego. Głębokie, piękne, smutne i jakieś takie… bliskie. Prócz tego opko miało, oczywiście, kilka innych, dobrych lub bardzo dobrych momentów – masz nielichą fantazję i świetnej jakości narzędzia, by ją obrabiać w coś prawdziwie wartego podziwiania, a co więcej, całkiem dobrze się tymi narzędziami posługujesz – ale w ostatecznym rozrachunku to jednak o wiele zbyt niewiele, bym odszedł stąd naprawdę usatysfakcjonowany.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki, @Cieniu Burzy, za kompleksowy komentarz i przedstawienie swojego punktu widzenia. Bardzo simpático i rzeczowo.

 

pzdr

⎦˚◡˚⎣

Nie wiem, czy tu jeszcze bywasz czy nie. Na mnie Twój tekst zrobił duże wrażenie. Konstrukcja klarowna i piękne pisanie. 

Było, ostro. Zdania bardzo długie, zatrzymujące konstatacje dotyczące kościoła, Boga, kleru, zaślubinowych zwyczajów.

 

Urzekła mnie rytmiczność zdań robotów i bloki tekstu, który czytały się tak, jakby nimi nie były. Pojawiło się też pytanie, czy robiąc skan wieków zawsze będzie to samo. Nie wiem. Czasami dałabym sobie uciąć głowę jak kurczak, że tak, a z drugiej strony przyglądając się trendom obawiam się, że podlega to nieodwracalnej zmianie, też wewnętrznej. Czy nazwiemy to zaprzeczeniem, wyparciem, a w końcu ewolucją – nie ma znaczenia. Twój tekst jest w gruncie rzeczy optymistyczny – pary, małżeństwo (w jakiej formie by nie było), miłość trwa, jest istotna.

 

Detaliczne opisy wesela i zwyczajów budziły (u mnie) spore emocje, odstręczały mnie od opowiadania. Nie lubię ich, tych obyczajów współczesnych, choć – co ciekawe – te dawniejsze nie budzą we mnie takiego niesmaku. Uznaję jednak zabieg za uprawniony, uzasadniony i rozmyślam, jak to można byłoby ująć. 

 

Chyba, przez bohatera – opisujesz zjawisko, nie mam postaci, z którą mogłabym się utożsamiać. Los ma krzaczaste brwi i jest obojętny. A może on mógłby „robić” za figurę?

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nowa Fantastyka