- Opowiadanie: meraxes - Gdzie Nie Dociera Słońce (część 1)

Gdzie Nie Dociera Słońce (część 1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gdzie Nie Dociera Słońce (część 1)

Osada była martwa. Raah nie potrzebował wiele czasu, żeby domyślić się przyczyny. Walające się w zaułkach, a czasem nawet w poprzek drogi gnijące ciała jednoznacznie wskazywały na zarazę. Żerujące na trupach roje owadów stanowiły bodaj jedyną oznakę życia w okolicy. Wolał trzymać się od nich z daleka. Przystanął na moment, wydobył z kieszeni płaszcza kawałek tkaniny i dopiero po przewiązaniu go sobie wokół głowy tak, by chronił usta i nos, ruszył dalej.

 

Plaga musiała pozbawić życia większą część mieszkańców, skoro nie zadali sobie nawet trudu oczyszczenia ulic ze zmarłych. Może nawet nie przeżył nikt. Ciężko było to ocenić; ewentualni szczęśliwcy musieli unikać opuszczania swoich domów. Większość budynków miała okna szczelnie zabite deskami.

 

Raah zacisnął mocniej dłoń na kiju, którym pomagał sobie w wędrówce, przeklinając los. Z jednej strony bał się o swoje życie, z drugiej powrót na pustynię oznaczał pewną śmierć. Zapas żywności, nie uzupełniany od czasu opuszczenia Bahdah, był na wyczerpaniu. Podobnie sprawa miała się z wodą. Dawno już zostawił za sobą ostatnią oazę. A z tego, co wiedział, na zachód od Alippo w promieniu wielu mil nie leżały już żadne większe skupiska ludzkie.

 

Ostrożnie stawiał sandały w gorącym piasku, klucząc opustoszałymi ulicami. Nic się nie zmieniało. Ani żywej duszy. Zarzucił na głowę kaptur, chcąc osłonić się przed słońcem. W tej części świata jego tarcza wisiała już co prawda dość blisko horyzontu, ale wciąż daleko było do ożywczego chłodu krain zmierzchu.

 

Na osadę składał się tak naprawdę zamieszkany fragment pozostałości jednego ze starożytnych miast. Mieszkańcy przebudowali część kamiennych domostw, jakie zachowały się z dawnych czasów, czyniąc je zdatnymi do zamieszkania. Gdyby jednak zapuścić się zbyt daleko, można by zabłądzić w gąszczu ruin rozsypujących się, antycznych zabudowań. Podobnie wyglądało to w Bahdah, chociaż jego populacja była wielokrotnie liczniejsza niż tutaj, w Alippo. W Alippo przed zarazą, oczywiście. Podobno w czasach Zmiany wielkie miasta wyludniły się i dopiero później ludzie zaczęli ponownie zasiedlać to, co po nich pozostało.

 

– Jest tu kto? Ktoś żywy? Czy ktokolwiek przeżył? – głos Raaha głuchym echem rozniósł się po okolicy, przerywając panującą ciszę. Nasłuchiwał przez chwilę. Niespecjalnie wierzył, że usłyszy odpowiedź, ale zawsze warto było spróbować.

 

Niespodziewanie jego uszu dobiegł odgłos stawianych kroków, a po chwili z pobliskiego zaułku wyłoniła się sylwetka chłopca. Młody Arab przystanął na środku ulicy, naprzeciwko Raaha, przyglądając się nieznajomemu z zaciekawieniem. Wydawał się być z lekka onieśmielony i zaskoczony. Ciało miał wychudzone a ubranie brudne i obszarpane, chociaż z drugiej strony nie sprawiał wrażenia pozbawionego sił.

 

– Słyszałem wołanie – odezwał się wreszcie, po dłuższej chwili ciszy. Ku zadowoleniu Raaha posługiwał się zachodnią odmianą indoarabskiego.

 

– Tak. Szukam… żywych – podróżnik urwał, zakłopotany. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

 

– Niewielu ich tutaj. W każdym razie ja od dawna nikogo nie widziałem – chłopiec nabierał pewności siebie. – Raczej siedzą w domach i nikogo nie wpuszczają.

 

– I nikt się tutaj tobą nie zaopiekuje? Jesteś zupełnie sam?

 

Arab wzruszył ramionami.

 

– Tylko mnie z mojej rodziny do tej pory nie zabiło złe powietrze. Muszę sobie radzić.

 

Tylko jego… Raaha uderzyło współczucie, chociaż widok sierot pozostawionych w nędzy na ulicach od małego nie był mu obcy. Z drugiej strony był pełen podziwu dla spokoju, z jakim o tym mówił. Musiał mieć silny organizm i silny duch. Większość ludzi nie pozbierała by się po czymś takim.

 

– Przykro mi – nie lubił pustosłowia, ale wypadało coś powiedzieć. – Pomóc ci jakoś? Potrzebujesz wody, jedzenia?

 

– Nie, da się tutaj jeszcze znaleźć sporo zapasów. To chyba raczej pan ich potrzebuje, prawda? Przychodzi pan przecież z pustyni. Chodźmy, w pobliżu jest studnia – jego głos był obojętny. – Nie ma obaw, woda jest zdrowa. Za dużo jej wypiłem, żeby mogło być inaczej.

 

Raaha zaskoczyło nastawienie chłopca, ale bez słowa ruszył za nim. Nie chciał rozmawiać w takim miejscu, na środku ulicy. Miał zresztą nadzieję jak najszybciej uzupełnić zapasy i opuścić osadę. W przeciwnym razie może podzielić los jej mieszkańców.

 

– Z daleka pan przyszedł? – padło pytanie.

 

– Z Bahdah.

 

– Ale nie pochodzi pan stamtąd, prawda? Ma pan inną cerę. Wygląda pan na cudzoziemca.

 

– Urodziłem się Indiach. To kraina daleko na wschodzie. Bardzo długa droga.

 

– Indie? Słyszałem kiedyś o takim miejscu. W opowieściach kupców z dalekich stron. A więc jest pan wędrowcem. Dokąd pan podróżuje?

 

– Nieważne – Raah wykonał lekceważący gest dłonią. – Wolałbym o tym nie mówić.

 

Dotarli na miejsce. Studnia wypełniała nieduży zaułek między domami. Od strony ulicy osłaniał ją niski, kamienny mur. Rosnące w tym miejscu palmy dawały nieco ożywczego cienia.

 

– Jak panu na imię? – zapytał chłopiec, siadając na jednej ze stojących w pobliżu skrzyń.

 

– Raah. Po prostu Raah – Hindus zabrał się za napełnianie bukłaków.

 

– Na mnie wołają Kamal – jego głos nabierał życia.

 

Kamal. Raah zastanawiał się, co powinien z nim zrobić. Sumienie nie pozwoli mu porzucić go w takim miejscu, ale z drugiej strony…

 

– Dawno się to zaczęło? Ta zaraza?

 

– Minęło już trochę czasu, odkąd ulice się wyludniły. Ciężko ocenić, ile dokładnie. Zresztą nasza klepsydra nie działa.

 

– Nie mieliście czasomiercy?

 

– Zmarł jako jeden z pierwszych. Potem nikt już nie chciał zająć się jej obsługą. Dlatego nie wiem, ile obrotów minęło od przyjścia zarazy. Dla mnie czas bardzo się dłużył.

 

– Dlaczego tutaj zostałeś?

 

Wzruszył ramionami.

 

– Moi rodzicie nie chcieli odejść. Początkowo nikt nie przypuszczał, że plaga przyjmie takie rozmiary. Trochę ludzi odeszło z karawanami kupieckimi, ale potem kupcy przestali przychodzić. Zamknęliśmy się w domu i czekaliśmy, aż to minie. Ale nie minęło. Kiedy ojciec i matka zmarli, musiałem wyjść na ulicę, bo skończyły się nasze zapasy. A wtedy wszystko było już tak, jak jest teraz – mówił o tych zajściach tak, jakby dotyczyły kogoś obcego. Wyglądało na to, że zdołał już zdusić w sobie cały ból. – Odszedłbym, ale nie znam drogi. Pustynia jest zbyt wielka, a w pobliżu nie leżą żadne osady.

 

– Niewielu ludzi żyje tak daleko na zachodzie – przyznał hindus. – Bądź co bądź, nie możesz tutaj zostać. Twoje ciało może się bronić, ale zaraza wcześniej czy później cię dopadnie. Zabieram cię ze sobą – zadecydował. Sam nie wiedział, skąd mu to przyszło do głowy. Ale chyba nie było innego wyjścia.

 

Kamal wydał się zbity z tropu.

 

– Zgadzasz się?

 

– Pewnie – odpowiedział nagle, zaskakując swojego rozmówcę. – Nigdy nie wychyliłem nosa poza Alippo. Tyle że wciąż nie wiem, dokąd pan wędruje.

 

Raah zmarszczył brwi. Widać było, że nie ma ochoty mówić na ten temat, ale tym razem nie miał wyboru.

 

– Na zachód, do kraju zwanego kiedyś Turcją.

 

Kamal wyglądał przez chwilę tak, jakby zobaczył ducha.

 

– Zachód? Przecież tam są tylko pustkowia. Nikt nie chce mieszkać w krainach zmierzchu. U samego wejścia do Szeolu.

 

Raah pokiwał przecząco głową.

 

– Mylisz się – powiedział, zakręcając ostatni bukłak i przywiązując go sobie u pasa. – Jest tam kilka osad, chociaż niewielkich i rozproszonych. Wiem, bo wędrowałem tamtędy już wcześniej i miałem okazję odwiedzić jedną z nich. Daleko na zachodzie, na obu brzegach wielkiej cieśniny, leżą ruiny starożytnego miasta. Grupa ludzi założyła tam osadę, Stambaul, bodaj najdalej w tamtym kierunku wysunięte ludzkie siedzisko. Bez obaw, jest tam bezpiecznie. Leży co prawda u samej granicy Nishith czy, jak ty to mówisz, Szeolu, ale słońce wciąż świeci tam na niebie. Chyba się nie boisz?

 

– Nie – Kamal słuchał jak zaczarowany. Odkrycia Hindusa zrobiły na nim duże wrażenie. – Skoro żyją tam ludzie…

 

– Właśnie. To miejsce jest ostatecznym celem mojej wędrówki. Muszę tam wrócić. Mam tam zaufanych przyjaciół; zaopiekują się tobą. Mam tylko jedną prośbę. Nie zadawaj żadnych zbędnych pytań. Ani dlaczego tam idę, ani czego wcześniej szukałem tak daleko na zachodzie. Rozumiemy się?

 

Arab przytaknął.

 

– Świetnie. No to ruszaj. Znajdź sobie jakąś torbę podróżną, bukłaki i przygotuj się. Poczekam. A, i powiedz mi potem, gdzie są te zapasy żywności. Tylko pospiesz się.

 

Kamal już miał odejść, ale Raah zatrzymał go jeszcze na chwilę, kładąc dłoń na jego ramieniu.

 

– Poczekaj…

 

– Tak?

 

– Ty naprawdę się nie boisz? Wędrować do krain zmierzchu?

 

– Nie.

 

 

***

 

 

Podróżowali przez Krainy Zmierzchu, przedsionek Szeolu. Bez wątpienia zaszli bardzo daleko, co Kamal ocenił po pozycji słońca, częściowo ukrytego już za horyzontem. Jego tarcza przesyłała im coraz mniej światła. Z każdą przebytą milą powietrze robiło się coraz chłodniejsze, a niebo ciemniało.

 

Kraj, który, zgodnie z tym co mówił Raah, ludzie nazywali kiedyś Turcją, okazał się niegościnnym, górzystym pustkowiem. Od czasu opuszczenia Alippo nie napotkali ani jednego człowieka. Mimo to Hindus pewnie szedł przed siebie; widać było, że wędrował tędy już wcześniej i znał drogę.

 

Szli właśnie piaszczystym szlakiem w cieniu rozciągającego się nieopodal pasma górskiego. Wzniesienia zupełnie przesłoniły słońce, a niebo miało barwę jednolitej szarości. Raah, idący na przedzie, podniósł nagle rękę ku górze dając znak, że czas na odpoczynek. Zrzucili pakunki z pleców; Kamal rozłożył na ziemi koc i usiadłszy na nim, zabrał się za posiłek. Tym razem nie musieli przed snem szukać jedzenia, zdobyte poprzednio zapasy wciąż były dalekie od wyczerpania.

 

Raah tymczasem wydobył wielki, rozkładany arkusz papieru, przypominający mapę i bez słowa zabrał się za jego studiowanie. Chłopiec nie pytał o nic; w ogóle rzadko ze sobą rozmawiali, czy to w drodze, czy w czasie odpoczynku. Zgodnie z obietnicą nie wypytywał o nurtujące go zagadki, a było ich niemało. Na przykład niezwykłe przedmioty, jakie nosił ze sobą Hindus – bardzo stare, rozpadające się książki (Kamal wcześniej widział książki ledwie parę razy w życiu), owalne urządzenie nazywane przez niego kompasem czy jeszcze inne rzeczy, których przeznaczenia nie umiał odgadnąć.

 

– Idę poszukać drewna na opał – odezwał się nagle Raah, wskazując dłonią w stronę rosnącej w pobliżu garstki drzew. – Zrobiło się zbyt zimno, poza tym słabo widzę. Zostań tutaj i nigdzie się stąd nie ruszaj.

 

Ledwie odszedł, wzrok chłopca natychmiast spoczął na pozostawionej na ziemi mapie. Przez chwilę walczył z pokusą; bezskutecznie. Wcześniej nie odważyłby się jej dotknąć. Bał się gniewu Raaha, a nie znał go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, czego można się po nim spodziewać. Mimo to wędrowali ze sobą już tyle czasu, że mimowolnie, pomimo jego małomówności, trochę się z nim spoufalił. To dodało mu pewności siebie.

 

Ostrożnie podniósł mapę i przyjrzał się zaznaczonym na niej konturom. Wydała mu się bardzo dziwna, zupełnie różniła się od prostych planów szlaków handlowych między pobliskimi miastami, jakie widział w Alippo. Przede wszystkim była niezwykle szczegółowa – mnogość naniesionych na nią elementów aż biła po oczach. W dodatku nie było na niej żadnych białych plam! Przecież to niemożliwe, żeby autor zdołał z taką dokładnością zbadać cały ten obszar. A był to obszar bardzo rozległy – widać było całe morza, rzeki, pasma górskie.

 

Na pożółkłym, niemal rozsypującym się papierze, naniesione były liczne oznaczenia, notatki, wykreślone trasy. Kamal nie umiał czytać, nie mógł więc odgadnąć ich znaczenia. Środkiem mapy przebiegała pogrubiona, prosta linia. Zastanawiał się. Czyżby była to granica? Strzałki, najwyraźniej oznaczające trasę wędrówki, wybiegały daleko poza nią…

 

– Mapa ogólnogeograficzna, Europa, północna Afryka, zachodnia Azja – Raah pochylał się nad plecami Kamala, trzymając w dłoniach garść nazbieranych gałęzi. – Wykreślona w starożytności. Rok numer dwa tysiące cztery, jak można się doczytać.

 

– Prze… Przepraszam – chłopiec zaczerwienił się, wypuszczając mapę z rąk.

 

– Nic nie szkodzi. – Hindus zajął się rozpalaniem ogniska. – Mój błąd… że ją tak zostawiłem. Zresztą i tak chyba nie zrozumiałeś zbyt wiele, prawda?

 

Kamal potrząsnął głową.

 

– „Europa", „Azja", „rok"… Nigdy nie słyszałem takich słów.

 

– Starożytne nazwy krain. A „rok"? Dawna jednostka mierzenia czasu. Lata, miesiące, dni… Nikt już tego nie pamięta.

 

Płomień powoli się poszerzał; strzelały iskry. Przez chwilę obydwaj siedzieli w milczeniu, rozgrzewając zmarznięte ciała.

 

Raah… Ty wcale nie zamierzasz zatrzymać się w Stambaul, prawda? Idziesz jeszcze dalej na zachód, aż do Szeolu?

 

– Domyśliłeś się. Chyba kiepsko się maskowałem? – przez jego wargi przebiegł ledwie zauważalny uśmiech. – Wybacz. Wolę o tym nie rozpowiadać. Wielu ludzi jest skłonnych uznać to za herezję. Bałem się, że mógłbym cię wystraszyć. Że uciekłbyś ode mnie, jak od jakiegoś odmieńca. W końcu tylko szaleniec mógłby zdobyć się na coś takiego, prawda? A ja miałbym wtedy wyrzuty sumienia, że zostawiłem cię na pewną śmierć. Ale teraz jest to już bez znaczenia. Zdaje się, że masz otwarty umysł, prawda? I jesteś dość inteligentny. Nie trafiają do ciebie te wszystkie mity i przesądy. Cóż, w przeciwnym razie nie zaszedłbyś tak daleko.

 

– Przecież mówiłem. Nie boję się – Kamal nabrał pewności siebie. – W zasadzie nawet… trochę mnie to fascynuje. Nie muszę zostawać w Stambaul. Mogę nawet iść z tobą dalej.

 

Raah pokręcił przecząco głową.

 

– Nie ma mowy. Nie po to wyprowadziłem cię z Alippo, żeby teraz narażać na takie niebezpieczeństwo. Zostaniesz u moich przyjaciół. Kiedyś, kiedy dorośniesz, sam będziesz mógł podjąć się wyprawy na zachód. Ale ja nie będę brał za ciebie odpowiedzialności.

 

Kamal nie odpowiedział Wolał nie wdawać się w kłótnie, szczególnie teraz, kiedy Raah stał się taki rozmowny.

 

– Ale dlaczego tam idziesz? Do Szeolu? – spytał wreszcie, zakładając, że wcześniejsza obietnica straciła już na ważności.

 

– Szeol… W moich stronach mówi się Nishith, Kraina Nocy. Kraina Mroku. Zakazane ziemie. Dlaczego, pytasz? Ciekawość. Najzwyklejsza ciekawość. W Indiach jest to tabu. Nikt nie pyta, nikt nie chce wiedzieć. A jeśli jest inaczej, kapłani patrzą krzywym okiem. Albo ogłaszają heretykiem. Boskie tajemnice, są rzeczy o które nie powinniśmy pytać, mówią. Dla ludzi są kraje podsłoneczne. Ale ja chciałem wiedzieć! – Raah nerwowo gestykulował. – Więc opuściłem dom i odszedłem na zachód. Myślałem, że w innych krainach trafię na ludzi, którym religia nie zamyka ust. Myliłem się. Co kraj, to inny zabobon. Wszędzie wszyscy boją się Zachodu. Boją się ciemności. Opowiadają banialuki o Bladoskórych, o krainach umarłych. Chciałem zweryfikować wszystkie te mity. Przekonać się na własne oczy, jakie sekrety kryje Nishith. I wiesz, co zrobiłem?

 

Kamal milczał.

 

– Poszedłem tam. Tak, dotarłem do Stambaul, ale nie zatrzymałem się. Przeprawiłem się na drugą stronę cieśniny i ruszyłem przed siebie. Słońce zniknęło mi z oczu, a niebo stało się czarne. Zupełnie czarne. Tak, jak mówią. Wszystko spowijał mrok, ale na niebie pojawiły się inne światła, które oświetliły mi drogę. I wiesz, co ci powiem? Nie napotkałem żadnych demonów, umarłych, nie dotknęła mnie żadna boska kara. A poza tym, że nad światem zapadła ciemność, tamtejsze ziemie nie różniły się niczym od naszych. Może tylko roślinność… Była dużo rzadsza i jakaś taka… inna. Zresztą nieważne. Mrok sprawił, że szybko straciłem orientację w terenie. Byłem wtedy młody, naiwny i co najważniejsze, kompletnie nieprzygotowany. Wcześniej szedłem po prostu na zachód, kierując się w stronę słońca, a kiedy ono zniknęło… W dodatku nie wiedziałem, dokąd mam iść, czego właściwie szukać. Więc zawróciłem. Postanowiłem, że nie pójdę ponownie do Nishith, dopóki nie zdobędę potrzebnej mi wiedzy. A wiedziałem wtedy niewiele więcej niż ty.

 

– I nie trafiłeś tam na dusze zmarłych? – Kamal, zauroczony opowieścią, zdołał wreszcie wydobyć z siebie głos. – Przecież…

 

– Nie – Raah uśmiechnął się lekko. – To właśnie mówi twoja religia, prawda? Szeol, kraina umarłych.

 

– W meczecie uczyli mnie, że dawno temu ludzie żyli wiecznie, a nad całym światem świeciło słońce. Ale ich grzechy rozgniewały Allacha i ten postanowił uczynić ich śmiertelnymi. Wydarł im więc część ziemi i przemienił ją w krainę umarłych, do której od tej pory mieli udawać się po swojej śmierci. Dlatego na zachodzie na zawsze zgasło słońce – potwierdził Arab.

 

– W Indiach kapłani opowiadali podobne banialuki. Nie będę zaprzątał tobie nimi głowy. Cała ludzkość jest w błędzie. Żyjemy spętani mitami.

 

– Ale przecież ty sam, jak mówiłeś, byłeś tam tylko krótki czas. Zobaczyłeś tylko skrawek. Nie możesz być niczego pewien.

 

– Zobaczyłem wystarczająco wiele, żeby przekonać się, że nie ma żadnego uzasadnienia dla naszych lęków. Dlatego znowu tam idę. Ale wracając do mojej historii… Postanowiłem skierować się do Bahdah, największego miasta w tej części świata. Spędziłem tam bardzo długi czas. Czas żmudnych poszukiwań i zbierania informacji. Bahdah to stolica handlu. U tamtejszych kupców można znaleźć niemalże wszystko. Także przedmioty pochodzące ze starożytności. Książki i mapy, których sami sprzedawcy nie umieli odczytać. Urządzenia, których działania nie potrafili odgadnąć. Wiele mnie kosztowały, ale wierzę, że to się opłaci.

 

Raah wyciągnął z torby kilka opasłych, wyraźnie zdradzających ślady swojego wieku tomów.

 

– Słownik języka angielskiego – powiedział, prezentując każdy z nich.

 

– Angielskiego?

 

– Wymarły język, podobno bardzo rozpowszechniony na zachodzie. Może się przydać przy odczytywaniu tamtejszych manuskryptów. O, a tutaj – zaczął kartkować najobszerniejszą z książek – prawdziwy skarb. Podręczna encyklopedia. Zbiór wiedzy na najważniejsze tematy. Nie jest to łatwa lektura, większość tekstu pozostaje dla mnie niezrozumiała. W dodatku wiele stron uległo zniszczeniu i nie da się już ich odczytać. Ale wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem osiągnięć starożytnych. Musieli zgłębić wszystkie tajniki naszego świata. Niebywałe.

 

Od zachodu zerwał się wiatr. Ognisko zaczęło dogasać; Kamal dorzucił kilka gałęzi.

 

– Naturalnie, nie ograniczyłem się do wizyt u kupców. Penetrowałem ruiny miasta, na gruzach którego wzniesiono Bahdah. Oczywiście zupełnie splądrowane; w pozostałościach kilku okolicznych osad miałem więcej szczęścia. Próbowałem także dotrzeć do ludzi, którzy tak jak ja wędrowali na Zachód.

 

Twarz Kamala przybrała wyraz zupełnego zaskoczenia.

 

– Tak, tak. Nie jestem absolutnym wyjątkiem. Było ich trochę, choć wciąż bardzo nielicznych i żaden nie zapuścił się zbyt daleko. Jednego spotkałem właśnie w Bahdah. Nazywał się Maharo. Przekazał mi wiele umiejętności. – o tym, jak zdobywać pożywienie w Nishith, jak odnajdywać drogę, wreszcie tę mapę także dostałem od niego. Chociaż, jak sam twierdził, nigdy nie wydostał się poza zasięg krainy opisanej jako Grecja, wciąż pozostawałem pod wrażeniem jego wiedzy. Twierdził, że podróżował na południe, gdzie zgodnie z mapą miało leżeć miasto Ateny, ale nie udało mu się tam dotrzeć. Linia brzegowa w tamtym rejonie uległa licznym zmianom i najwyraźniej ruiny pochłonęło morze.

 

– Powiedz, Raah – odezwał się Kamal – skąd on wiedział, w którą stronę iść, kiedy szukał tego miejsca? Skoro na zachodzie nie ma słońca…

 

– Orientował się według gwiazd.

 

– Czym są gwiazdy?

 

– Światłami zawieszonymi na niebie, które pozwalają wędrowcom odnajdywać drogę w ciemnościach Nishith. Cały gąszcz maleńkich ogników, iskier, świecących nieprzerwanie nad twoją głową. Są ich setki, tysiące. Nigdy nie policzysz wszystkich Morze gwiazd to widok, którego nie zapomina się do końca życia. Kiedyś… – Raah zamyślił się.

 

– Tak?

 

– To było dawno temu. Kiedy jeszcze żyłem w Indiach, będąc chłopcem takim jak ty. Spotkałem wtedy wędrowca, który opowiedział mi tę historię. O morzu świateł. Nie pamiętam już, czy sam podróżował poza granicę, czy też zasłyszał tę opowieść od kogoś innego. Ale podziałała na mnie. Minęło wiele czasu, a wciąż nosiłem to marzenie w sercu. Żeby zobaczyć ten widok na własne oczy. To była właśnie jedna z tych rzeczy, które rozbudziły we mnie fascynację zachodem.

 

– A teraz? Czego szukasz teraz? Skoro przekonałeś się już, jak tam jest naprawdę i zobaczyłeś gwiazdy? Co zamierzasz?

 

Raah uśmiechnął się pod nosem.

 

– Widzisz chłopcze, mam naturę badacza, odkrywcy. Zwyczajnie ciągnie mnie do nieznanego. Wiem o wielkich miastach, stolicach ówczesnego świata, które leżały na zachodzie. Chcę je zobaczyć, jeżeli tylko cokolwiek z nich jeszcze zostało. Poza tym mogą być prawdziwymi skarbnicami ówczesnej wiedzy. Pomyśl tylko, wszystko opuszczone, nietknięte od pokoleń. A jest kilka takich kwestii, które… interesują mnie w sposób szczególny. Widzisz, w książkach, które zdobyłem w Bahdah, znalazłem potwierdzenie opowiedzianego przez ciebie mitu. Oczywiście mogłem popełnić błędy w odczycie, w interpretacji tych treści, ale jedno wydaje się jasne. Kiedyś słońce rzeczywiście świeciło nad całym światem. A dopóki tak było, ludzie żyli w dobrobycie, ciesząc się wiedzą i osiągnięciami daleko wykraczającymi poza nasze wyobrażenia. Potem jednak coś się stało. Chcę wiedzieć, co. Dlaczego nad zachodem zapadła wieczna noc?

 

Przerwał na moment, by po chwili kontynuować:

 

– Poza tym jest jeszcze kwestia Bladoskórych.

 

– Bladoskórzy? – odezwał się zaskoczony Kamal. – Myślałem, że to tylko legenda. Szczególnie po tym, co mi opowiedziałeś.

 

– Mam inne zdanie na ten temat. Rzeczywiście, na wschodzie opowiada się liczne brednie na ich temat. Demony, diabły, pomiot bogów śmierci… wiesz doskonale, co mam na myśli. Jednak legendy nie biorą się z powietrza. Ani ja, ani Maharo, nigdy żadnego z nich nie napotkaliśmy, mimo to pewne opowieści wzbudziły moje zainteresowanie.

 

– Przecież to niemożliwe! Kto byłby zdolny do życia po tamtej stronie?

 

Raah wzruszył ramionami.

 

– Odkrywca musi mieć otwarty umysł. Jeśli mieszkańcy Zachodu uciekli na wschód, to całkiem możliwe, że zostawili za sobą jakichś maruderów, którzy z czasem dostosowali się do życia w ustawicznej ciemności. Musieliby być bardzo nieliczni, więc ich napotkanie nie będzie łatwe. Oczywiście, dobrze byłoby ich odnaleźć i poznać prawdę, ale sam nie wiem. Z jednej strony chcę tego, z drugiej boję się.

 

– Boisz się?

 

Raah zastanawiał się przez chwilę, zachowując jednak pogodny wyraz twarzy. Wiatr wzmógł się na sile, podnosząc pył z drogi. Ognisko zgasło, zostawiając podróżników sam na sam z chłodem i szarością nieba.

 

– Sam nie wiem. Nie powinienem… Po prostu zastanawiam się… obawiam się, czy wciąż można byłoby ich nazwać ludźmi.

 

CDN…

Koniec

Komentarze

Kolejne długaśne opowiadanie ode mnie ;> W dalszej części pojawią się lekkie inspiracje Wellsem (Morlokowie, ale bez Elojów...). Miłej lektury i spróbujcie nie zasnąć.

Zaczyna się apetycznie, roztaczasz ciekawą wizję, a przecież o to chodzi w fantastyce. Ciekawe, dokąd dojdą bohaterowie?;) Czekam na dalszą część.

Zaczeło się ciekawie. Pisane dobrym stylem. Na razie nie oceniam, ale zapowiada się nieźle.
Podczas czytania naszła mnie jedna myśl - coś na ziemiach Zachodu przesłania słońce, ale nocami widać gwiazdy (mam nadzieję, że znajdzie się logiczne wytłumaczenie tej sprzeczności).

Eferelin - nic nie przesłania słońca, po prostu Ziemia przestała obracać się wokół własnej osi. Mam nadzieję, że nie potraktujesz tego jako spoilera - wydawało mi się, że można się tego domyślić już z tej części. Sorry jeśli zawiodłem Twoje oczekiwania na oryginalniejsze rozwiązanie ;)

Ok, dzięki za wyjaśnienie. Przyznam szczerze, że spodziewałem się czegoś mniej...globalnego. Inna kwestia, czy w przypadku takiego zdarzenia kosmicznego na Ziemi w ogóle mogłoby istnieć życie - biorąc pod uwagę fizyczne konsekwencje, ale w tym temacie powinien się raczej wypowiedzieć ekspert z fizyki ;)

No niestety, realizm naukowy nie jest mocną stroną tego opowiadania, przyznaję z bólem. Z drugiej jednak strony w kultowych powieściach takich jak Wehikuł Czasu Wellsa czy Cieplarnia Aldissa autorzy również przedstawiali Ziemię zwróconą cały czas jedną stroną ku słońcu a życie wciąż istniało... Więc jeśli popełniłem w tym punkcie błąd, mogę się przynajmniej pocieszyć, że popełniło go także paru wielkich pisarzy ;)

Nowa Fantastyka