- Opowiadanie: sergiusz1551 - Kroniki Powszechnej Grozy Regionu

Kroniki Powszechnej Grozy Regionu

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Kroniki Powszechnej Grozy Regionu

Kro­ni­ki Po­wszech­nej Grozy Re­gio­nu

***

Dawno, dawno temu, po trzech ko­ali­cjach, ośmiu mi­ni­strach i wielu oszo­ło­mach któ­rzy rzą­dzi­li go­rzej niż Ma­da­me J. oborą, PGR-y padły. W dal­szej kon­se­kwen­cji spo­wo­do­wa­ło to trze­cią wojnę świa­to­wą, fale ho­mo­sek­su­ali­zmu, nie­uro­dzaj na ba­na­ny w Ko­sta­ry­ko, ły­sie­nie brody Fi­de­la, a w USA wy­gra­nie wy­bo­rów przez Sza­łas DwaMa, sza­ma­na mrocz­nej sekty czci­cie­li ba­weł­ny. W Pol­sce nie dzia­ło się le­piej. Kraj prze­ję­ły po­sta­cie z kre­skó­wek. Wieść gmin­na nie­sie, że pod­czas mor­der­czej kam­pa­nii, się­ga­no metod tak pod­łych i okrut­nych jak: pod­mia­ny tek­stów w dym­kach, gum­ko­wa­nie po­sta­ci dru­go­pla­no­wych i kal­ko­wa­nie. Wła­dzę skradł Do­nald Cel, dzię­ki kłam­stwom, my­dle­niu oczu, szam­po­nie­niu oczu, oraz pa­rów­kom, kieł­ba­som i ga­ze­tom wy­bor­czym. W roku 2044, grupa zde­spe­ro­wa­nych śmiał­ków zha­ko­wa­ła ter­mi­na­to­ra Te-tu­zin, przy uży­ciu haków rzeź­ni­czych, bu­dow­la­nych oraz ko­twi­cy na szczu­pa­ka. Po za­sta­no­wie­niu i de­ba­tach, zde­cy­do­wa­li, że za­miast zro­bić z niego ru­cho­mą bim­brow­nię da­le­kie­go za­się­gu wyślą go w prze­szłość, by zmie­nił ko­le­je dzie­jo­we, Pol­skie Ko­le­je Pań­stwo­we, or­dy­na­cję wy­bor­czą, oraz by do­ko­nał mu­ta­cji ge­ne­tycz­nej grzy­bu typu drożdż z bu­ra­kiem cu­kro­wym. Ro­bo­ta o ro­bo­czym pseu­do­ni­mie „Soł­tys”, re­in­kar­na­cji czoł­gu T-34, bul­do­że­ra, fiata 126-p, oraz pol­skiej kuch­ni po­lo­wej wzór 34, wy­sła­no w od­le­głą, pre­cy­zyj­nie nie­okre­ślo­ną prze­szłość, za po­mo­cą rzad­kie­go ar­te­fak­tu kul­tu­ry siar­ko­wej: wina „Ko­man­dos”. Naj­więk­sza przy­go­da w hi­sto­rii ludz­ko­ści, miała się wła­śnie roz­po­cząć….

***

Zapis kom­pu­te­ra.

Wieś: BłądM­rów­ka; data: wczo­raj-wto­rek; go­dzi­na rano i trzy ko­gu­ty; tem­pe­ra­tu­ra od­po­wied­nia do spo­ży­wa­nia schło­dzo­ne­go wy­cią­gu z szy­szek chmie­lu, świer­ka i pinii środ­ko­wo-eu­ro­pej­skiej (wer­sja nie­le­gal­nie nie­unij­na); kom­pu­ter w nor­mie;od­czyt bodź­ców w nor­mie; ga­pie­nie się tu­byl­ców wy­ja­śnial­ne fak­tem nie­po­sia­da­nia ubrań; misja ofi­cjal­nie roz­po­czę­ta.

– Jo­sie­ma masz drob­ne? – za­ry­zy­ko­wał py­ta­nie Jo­la­os, pełen na­dziei na cu­dow­ne po­ja­wie­nie się 5 zło­tych z kie­sze­ni, mimo per­na­ment­ne­go ich braku.

– Goń Się. – od­parł Te-tu­zin, po czym minął ga­nia­ją­ce­go sie­bie sa­me­go Jo­la­osa, ze­rwał pra­nie z su­szar­ni  typu: sło­necz­na po­przecz­niesz­nur­ko­wa­na, przy­odział się god­nie i rzekł -Jam Ci Soł­tys od dziś­dzień.

– Tak jest! – od­po­wie­dzie­li mu fani kok­so­wa­nia, kra­dzie­ży i mor­do­bi­cia, któ­rzy zdą­ży­li się zbiec w mię­dzy­cza­sie. – Nor­mal­nie Zio­mek je­steś me­ga­koks!

Te-tu­zin, ko­rzy­sta­jąc z pro­gra­mu fał­szer­skie­go, ułań­skiej fan­ta­zji, pla­sti­ko­wych bu­te­lek, mu­szej krwi i pa­pier­ków po cu­kier­kach, stwo­rzył kom­plet do­ku­men­tów, oże­nił się z córką bur­mi­strza Wi­nie­ty, stał się wła­ści­cie­lem miesz­ka­nia w BłądM­rów­ce, oraz otrzy­mał eme­ry­tu­rę woj­sko­wą, rentę za ły­si­nę i do­ta­cję unij­ne na le­cze­nie prze­ro­stu mię­śni. Tak oto minął pierw­szy mie­siąc.

***

Zapis Kom­pu­te­ra:

Data: Dziś Środa.

Lo­ka­li­za­cja: BłądM­rów­ka, trzy staje od Do­li­ny Mu­min­ków li­cząc od wscho­du; od po­łu­dnia od­cię­ta Sied­mio­ma Gó­ra­mi, kra­iną nie­gdyś go­ścin­ną, dziś jed­nak opa­no­wa­ną przez ta­li­bów zbie­głych z Kle­wek, jak rów­nież przez Trzo­dę Chlew­ną zbie­głą z chle­wek; obie frak­cję są sobie wro­gie i od wielu lat, pro­wa­dzą ze sobą wojnę pod­jaz­do­wą. Gan­giem Trzo­dy do­wo­dzi Pro­sia­czek; wieść gmin­na głosi, że strasz­na z niego świ­nia. Grupą Ta­li­bów rzą­dzi Sama.O! Pół­noc­ną ru­bież za­bez­pie­cza może Be, za któ­rym skry­wa się Eryk/Wi­king/Pe­de­ra­sta; za­chod­nią zaś Ho­gwart, teren od­po­wied­ni do dzia­łań dy­wer­syj­nych i cza­so­prze­strzen­no­zmien­nych.

Za­gro­że­nia: zło­mia­rze, chrzczo­na wódka, urzęd­ni­cy unij­nii – (cze­pia­ją się rze­ko­mo świa­do­me­go ła­ma­nia usta­wy re­gu­lu­ją­cej do­pusz­czal­ną głę­bo­kość od­ci­sków lewej stopy, na ob­sza­rze pod­mo­kłym za­miesz­ka­łym przez ku­ma­ka pa­sko­wa­ne­go: ga­tun­ko­wej żaby, unij­nej ryby). Ko­niec za­pi­su.

***

– Dzień byl mgiel­ny i su­ho­py­ski, aże zkrn­ca­lo mnie*– opo­wia­dał Jo­la­os za­słu­cha­nym w niego wnu­czę­tom. ( *Jo­la­os robi błędy or­to­gra­ficz­ne, nawet gdy mówi) – Wtedy żemse przy­po­mniał co mnie matka mó­wi­la, że o tam, otam o, som bun­kry nie­miec­kie, a w nich ponóć wina som, te dro­gie ponóć ino, ale żem se tak dum­nął, że na pysk suhy to i takie szato, spić można, ba! trza nawet. To­rzem sa­per­ke, po dziad­ku rusku co babke siłom wzioł, wzioł i rzem po­szet o tamoj, w zgro­zę żem po­szedł.*(*Jo­la­os nie jest osobą /oso­bom kon­se­kwent­ną i cza­sem wy­po­wia­da się po­praw­nie).

***

-Ej, Dżej! –syp­nął mło­dzie­żo­wym skró­tem imien­nym, są­siad Jo­la­osa, Gruby/Cie­ciusz­ko– ty se­kr­wa, nie po­czy­waj, bo ina­czej źle z tobom bę­dzie.  

– Nie od­po­czy­wam, bombę mon­tu­ję. – Od­parł Jo­la­os zer­ka­jąc w sche­mat bomby.

– Ty co? Ocza­dział? Po na­sze­mu mów, anie;  książ­kom to się w piecu roz­pa­la, a nie czyta, samo złe przez to, tak mnie ko­mi­sarz par­tii gadał. – O! – Wy­buchł par­tyj­nym obu­rze­niem, Ma­ciek Kom­baj­ni­sta.

– Ko­mi­sarz to głu­pek. – Od­parł Dżej.

– Toć to żona twoja. – rzekł Cie­ciusz­ko.

– Znam jom to i mówię co wiem, nie?… – Tą(tom) ri­po­stą celną, Jo­la­os/Dżej /, uciął dys­ku­sję, za­koń­czył mon­taż za­pal­ni­ka zmon­to­wa­ne­go z unij­nej ża­rów­ki eko­lo­gicz­nej za­wie­ra­ją­cej rtęć (usta­wa ue, gwa­ran­to­wa­ła pełną eko­lo­gicz­ność owej rtęci), siar­ki wy­do­by­tej z dna ja­bo­la i owocu przej­rza­łe­go gra­na­tu.

– Wie­jem Pany w te dyrdy, o tamój! – Banda zło­mia­rzy re­zer­wy (plu­ton me­ta­li cięż­kich, kom­pa­ni dy­wer­syj­ne­go od­zy­sku, bry­ga­da zmo­to­ry­zo­wa­na* (*mo­to­ra­mi typu WSK)) zwia­ła.

– Za­płon, dy­na­mo…. No kręć Cie­ciusz­ko! Toć samo nie wy­buch­nie, to ono! -In­stru­ował Dżej .

– Jak nie wy­buch­nie to po­co­śmy bie­gli? – Wy­sa­pał Ma­ciek.

– Nie cwa­nia­kuj ino pysk stul i rower trzym, coby gruby mógł pe­da­ło­wać.

Nagle stało się …iskra z dy­na­mo od ukra­iny, prze­sko­czy­ła na kabel, z kabla na za­pal­nik, za­pal­nik wy­buchł, bomba wy­bu­chła, Ma­ciek pu­ścił pod­nie­sio­ny tył ukra­iny, Cie­ciusz­ko pe­dał­nął moc­niej, naj­wy­raź­niej wy­stra­szo­ny wy­bu­chem, sta­nął dęba, a na­stęp­ny­mi ewo­lu­cja­mi za­wsty­dził Tony’ego­Hawk’a – mimo że ten ich nie wi­dział. Zie­mia pod­nio­sła się i opa­dła. Dym, opadł; kurz opadł; Cie­ciusz­ko smyr­nął po­trój­ne­go sal­cio­cha i też opadł, ło matko na plecy ło­padł.

– Hy­y­y­yy, hy­y­y­y­po­hy­y­y­yy,,,,– wy­ar­ty­ku­ło­wał zwięź­le acz nie­zro­zu­mia­le.

– Cicho Ukra­iń­cu* – syk­nął Dżej. (Cie­ciusz­ko zwany był Ukra­iń­cem, po­nie­waż na co­dzień ujeż­dżał ten szla­chet­ny ro­dzaj bi­cy­kla).

– To se UPA-dł – żart­nął Ma­ciek Bizon Kom­baj­ni­sta.

– Hy­hy­hy – Ko­le­dzy za­śmia­li się ra­do­śnie, by po krót­kim szyb­kim mar­szu(zo­sta­wia­jąc Cie­ciusz­kę, ofkors) od­kryć iż wy­buch wy­ko­nał swoje za­da­nie wręcz do­sko­na­le.

Przed wę­drow­ca­mi droga do bun­krów sta­nę­ła otwo­rem, lecz oprócz spo­dzie­wa­nych win i go­rza­ły, od­kryw­cy zna­leź­li coś jesz­cze.

– Tejk e lók – przy­szpa­nił Dżej – tam jest ja­ko­waś inna dziu­ra jesz­cze.

– Ano– za­wtó­ro­wał kom­baj­ni­sta otwie­ra­jąc trze­cią już bu­tel­kę 80się­cio let­niej śli­wo­wi­cy.

– Trza oba­dać – dodał Cie­ciusz­ko, do­czła­paw­szy się w końcu.

– Chyba ci głowę – stwier­dził Jo­la­os– weź się napij i nie pitol Cie­ciu jeden.

– Tylko nie Cie­ciu – ob­ru­szył się tenże, otwo­rzył bu­tel­kę i zajął się de­gu­sta­cją.

***

Zapis kom­pu­te­ra: Środa/Dziś/póź­no-ciem­no; ob­ser­wo­wa­ne obiek­ty zaj­mu­ją­ce się od­rdze­wia­niem oło­wio­wych plomb w zę­bach*(*ko­mu­ni­stycz­ny wy­na­la­zek, ue jesz­cze nie ob­ję­ła usta­wą nie­szko­dli­wo­ści oło­wiu, ale to tylko kwe­stia czasu), po go­dzin­nym me­lan­żu we­szły w dziw­ną bu­dow­lę pełną nie­zna­nych mi zna­ków, za­cze­kam 4 go­dzi­ny aby obiek­ty uru­cho­mi­ły ewen­tu­al­ne pu­łap­ki, po czym udam się za nimi, ołwer.

***

– Co to je? – Cie­ciusz­ko łypał po­dejrz­li­wie na oso­bli­we ry­sun­ki na ścia­nach.

– Eto gra­fi­ti, bljać, pew­nie rusku po pi­ja­ku zdzie­ła­li. – Stwier­dził Kom­baj­ni­sta.

– A cię pogło czy co? Po pierw­sze jakby to ru­skie byli, to wódki by nie było, po dru­gie to mnie na takie łe­gip­skie glify wy­glą­da, takie pi­ra­mid­ne one som. – Stwier­dził Dżej.

– A tobie skąd ona wie­dza w gło­wie zna­la­zła się – „Ukra­iniec” moc­niej ści­snął lagę w ręku – ty mnie po­dej­rza­ny jez­deś!

– Z tv gupku, taki film un był, „Gwiezd­ne Wrota” zwał się, i tam takie glify były. – Od­parł Dżej opa­no­waw­szy tym samym za­rów­no sy­tu­ację, jak i Cie­ciusz­kę.

Na ścia­nach kró­lo­wa­ły, rzeź­by kok­sów w dre­dach, wal­czą­cych z dwu­noż­ny­mi jasz­czu­ra­mi…

***

Zapis kom­pu­te­ra:

Czas: środa późno/późno, dwa obiek­ty wy­bie­gły z krzy­kiem z dziw­ne­go bu­dyn­ku,

za­da­nie: pod­py­tać cele po co bie­gną i o co biega.

***

– Czego gupki mordy drzy­cie – huk­nął na tu­byl­ców dwu­me­tro­wy Te-tu­zin.

– Rwał, rwał toto się rzu­ci­ło na Dżeja i mu, za prze­pro­sze­niem, ptaka w morde we­pchło – wy­buchł Ma­ciek

– To co on, Bie­dro­nia spo­tkał? Toć jemu nawet on da radę – za­uwa­żył Soł­tys trzeź­wo*(*te­tu­zin jest od­por­ny na al­ko­hol z po­wo­du per­ma­nent­ne­go braku wą­tro­by).

– Nie, to ośmior­ni­ca taka była i hycła i jak tego ptaka mu we­pchła, to ogon mu na szyje za­rzu­ci­ła i zdjąć tego nie idzie… – dy­szał Cie­ciusz­ko.

– Dobra, pójdę zo­ba­czę o co cho­dzi, kryj­cie mnie – rzekł ter­mi­na­tor roz­da­jąc wy­cią­gnię­te z worka po ziem­nia­kach dwu­rur­ki , a sam bio­rąc pompę/szot­ga­na.

– Ja to się wolę sam ukryć – stwier­dził Cie­ciusz­ko, a Ma­ciek ocho­czo mu za­wtó­ro­wał

– Aj bi bak – rzu­cił sta­lo­wy bo­ha­ter na od­chod­ne i od­szedł.

Soł­tys szedł ostroż­nie, lecz pew­nie. Nie in­te­re­so­wa­ły go hie­ro­gli­fy, bo brak mu było od­po­wied­nich pro­gra­mów trans­la­cyj­nych. In­te­re­su­ją­ce było co in­ne­go, po przej­ściu około ki­lo­me­tra na­tchnął się na ciało Jo­la­osa, coś ro­ze­rwa­ło mu od środ­ka klat­kę pier­sio­wą, więc na dobrą spra­wę i zdro­wy chłop­ski rozum, po­wi­nien nie żyć. Tak jed­nak nie było.

– No­wiuś­ka ko­szu­la, Sowa to mnie ubije – Na­rze­kał nie­mra­wo Jo­la­os.

– Ty ży­jesz. – stwier­dził fakt Te-tu­zin.

– E, nie ma co się dzi­wo­wać, stara moja w UB ro­bi­ła, go­rzej panie Soł­tys by­wa­ło.

– Go­rzej?

– Ano go­rzej – na­wi­jał Dżej na­sta­wia­jąc se­kla­tó­wę butlą po śli­wo­wi­cy – raz się po pi­ja­ku do ro­bo­ty szy­ko­wa­ła, to ro­bi­łem za deskę do pra­so­wa­nia, kiedy in­dziej znowu…

Jo­la­os mówił już jed­nak do sie­bie tylko, Te-tu­zin bo­wiem ru­szył ślu­zo­wa­tym tro­pem zwie­rza.( ter­mi­na­tor uważa, że wszy­scy są ślu­zo­wa­ci, słu­cha me­ta­lu, głów­nie me­ta­li­ki i pije wd40)

***

Miej­sce: or­bi­ta ziem­ska, sta­tek Pre­da­to­rów, ste­rów­ka. Tu wła­śnie ze­bra­li się My­śli­wi, obu­dze­ni z le­tar­gu po ko­smicz­nej po­dró­ży, alar­mem otwar­cia Świą­ty­ni Łowów. Po­chy­le­ni nad trój­wy­mia­ro­wą mapą BłądM­rów­ki, pla­no­wa­li atak i usta­la­li tak­ty­kę, cze­ka­jąc, aż ska­czą­ce ośmior­ni­ce z „pta­ka­mi”, wy­peł­nią swoje za­da­nie, do­star­cza­jąc Wo­jow­ni­kom zwie­rzy­ny god­nej ich umie­jęt­no­ści.

 

 

***

Te-tu­zin po­now­nie wy­strze­lił i prze­ła­do­wał, i wy­strze­lił, ostat­ni nabój; wiel­kie jasz­czu­rze szka­radz­two, które są­dząc po pa­skud­nym Dże­jo­wa­tym pysku, było tym co ro­ze­rwa­ło Jo­la­oso­wi klat­kę pier­sio­wą i ku­faj­kę. Rzu­ci­ło Soł­ty­sa o ścia­nę by zaraz potem przy­szpi­lić go do niej ogo­nem. Ter­mi­na­tor prze­rwał ogon na pół i kop­nął ob­ce­go z pół­ob­ro­tu, wy­szło mu to tak do­brze, że Chuck Nor­ris wy­słał mu dzień wcze­śniej pocz­tów­kę z gra­tu­la­cja­mi. Z odzie­dzi­czo­nej po swym ziem­skim no­si­cie­lu, prze­pi­tej już od na­ro­dzin gar­dzie­li, wy­sko­czył dziki ryk.

– Krrrrr­r­wa­aaaaa! – za­ry­cza­ło bydlę. Pchnę­ło Te-tu­zi­na na dzi­wacz­ne dzidy, które prze­bi­ły go tu i ów­dzie, i zbie­gło, ochla­pu­jąc jed­nak na od­chod­nym ro­bo­ta dziw­nym pły­nem. Ter­mi­na­tor ogar­nął się spró­bo­wał zi­den­ty­fi­ko­wać płyn, jed­nak nie udało mu się to, gdyż obcy znisz­czył mu re­cep­to­ry sma­ko­wo wę­cho­we*. ( *Skom­pli­ko­wa­ny pro­ces nisz­cze­nia owych re­cep­to­rów jest tak skom­pli­ko­wa­ny, że kom­pli­ka­cja skom­pli­ko­wa­ne­go pro­ce­sów bu­do­wy oraz dzia­ła­nia owych re­cep­to­rów, jest w po­rów­na­niu z kom­pli­ka­cją nisz­cze­nia owych pro­sta). Bla­sza­ny wo­jow­nik do­ko­nał oceny swo­je­go stanu i stwier­dził, że po­trzeb­ny jest mu kon­kret­ny re­mont, w takim sta­nie w jakim był, nie był zdol­ny by kon­ty­nu­ować za­da­nia. Owi­nął więc rany szma­ta­mi po­zo­sta­wio­ny­mi przez bry­ga­dę zło­mia­rzy i ru­szył do swo­jej żony, by wzmoc­nić się chińsz­czy­zną pla­no­wa­ną na dziś dzień, a kon­kret­nie ro­so­łem ze sku­te­ra Von­ro­ude.

***

– Ło matko, ty tak o to pi­jesz Panie Soł­tys? – Ma­ciek Kom­baj­ni­sta roz­dzia­wił gębę.

– Pa­to­lo­gia – Kiw­nął Cie­ciusz­ko z uzna­niem – my to choć takie gle­bo­mio­ty przez chleb fil­tr­niem coby nie wa­li­ło.

– Olej dobry jest na wszyst­ko – stwier­dził Te-tu­zin od­sta­wia­jąc pla­sti­ko­wy ba­niak – ino trza mieć łeb, a teraz se idźta i weźta zrób­ta com wam kazał.

– Tak jest! – krzyk­nę­li chó­ral­nie zło­mia­rze i po­bie­gli chyżo wy­ko­nać za­da­nie po­wie­rzo­ne im przez Me­ga­pa­to­lo­ga. Tym­cza­sem Soł­tys wy­cią­gnął „Po­rad­nik Ślu­sa­rza” au­tor­stwa inż. Win­cen­te­go Czer­wiń­skie­go( Wy­da­nie 4-te po­pra­wio­ne, na­kład 20 110egz. Wy­daw­nic­two Na­uko­wo tech­nicz­ne W-wa), po czym za po­mo­cą spa­war­ki typu mi­go­mat, drutu kol­cza­ste­go, be­to­niar­ki oraz żo­ni­nej pro­stow­ni­cy do wło­sów, do­ko­nał sa­mo­na­pra­wy. Spra­wa była po­waż­niej­sza, niż można by są­dzić. Teraz mając czas na ana­li­zę ry­sun­ków na­ścien­nych w kom­plek­sie, któ­re­go mapę spo­rzą­dził dzię­ki echo­lo­ka­cyj­nym zdol­no­ściom wy­tre­so­wa­nych przez sie­bie zmech/nie­to­pe­rzy, stwier­dził że ten Obcy to nie Obcy tylko Obca. Odło­żył więc książ­kę Ireny Jur­gie­le­wi­czów­ny, stwier­dza­jąc, że w tym przy­pad­ku bar­dziej przy­da mu się lek­tu­ra  Ro­ber­ta E. Ho­war­da. Po skoń­cze­niu lek­tu­ry, udał się do opusz­czo­ne­go PGR-u, by za­mó­wić miecz u sta­re­go Ko­wa­la. Była to epic­ka wę­drów­ka, pełna prze­ciw­no­ści losu, zmu­to­wa­nych przez ruską wódę żuli, ga­da­ją­cych szczu­rów wy­ła­żą­cych ze sta­rej szafy z wiel­kim na­pi­sem: „Made in Na­rnia”, oraz wielu in­nych stwo­rów i po­two­rów. Mógł oczy­wi­ście za­dzwo­nić przez ko­mór­kę, ale uznał, że to mało ro­man­tycz­ne i nie­mę­skie, więc jako Ter­mi­na­tor sta­rej daty po­sta­no­wił dać przy­kład innym znie­wie­ścia­łym ter­mi­na­to­rom (takim np.: jak T-800, który dał się zabić byle babie).

– Tfu, co za czasy. -wy­sa­pał Kowal. – Wy­obraź pan sobie, panie Soł­tys, że mój syn zmie­nił se na­zwi­sko jak do Ame­ry­ki wy­je­chał, tfu! – Ślina ko­wa­la ude­rzy­ła w be­to­no­wy chod­nik z takim im­pe­tem, że ten ostat­ni pękł. – Wy­jeż­dżał jako Kowal Fran­ci­szek, a teraz… Ech szko­da gadać.

– Aż tak źle? – Spy­tał współ­czu­jąc sta­re­mu ojcu ze szcze­re­go me­ta­lo­we­go serca.

– Ech, panie. Teraz to on Funky Koval jest, de­tek­tyw kurde, oj­ciec mój to się w gro­bie prze­wra­ca. Ech…

– Może tylko Wa­len­ro­dy­zu­je? – po­cie­szał sta­re­go em­pa­tycz­ny mor­der­ca.

– Kto ich tam wie, mło­dych, wie pan. Ech, nic to, jak ma­wiał mój kum­pel, co się w Ka­mień­cu wy­sa­dził przez idio­tów, może i masz pan rację. Dzię­ku­ję za dobre słowo. Ech… – wes­tchnął Kowal po­now­nie, po czym wrę­czył miecz Te-tu­zi­no­wi – To ulep­szo­na wer­sja Eks­ka­li­bu­ra, prze­ku­ty w lawie , wzmoc­nio­ny ty­ta­nem, ostrzo­ny la­se­ro­wo.

– A Skąd Waść oręż ów zdo­by­łeś, prze­cież toto za­by­tek za­gi­nio­ny niby!

– Wie pan, ta­kiej jed­nej zdzi­rze za­bra­łem, co się w moim je­zio­rze na go­la­sa ką­pa­ła. Ja tu wie pan, pra­wnu­ki na wy­ciecz­kę za­bra­łem, a ta mnie mło­dzież de­mo­ra­li­zu­je, bla­dzia cel­tyc­ka jedna!

– Słusz­nie, taka bę­dzie przy­szłość Na­ro­du, jakie mło­dzie­ży cho­wa­nie. – Za­bły­snął eru­dy­cją Soł­tys.

– Amen. Cha! Widzę że nie upa­dło serce w na­ro­dzie, szczę­śli­wy je­stem, że są jesz­cze lu­dzie świa­tli. Przyj­mij pan ten miecz w na­gro­dę, bądź ni­czym Be­awulf!

 

Te-tu­zin wgrał sobie umie­jęt­ność walki mie­czem, prze­ana­li­zo­wał po­je­dyn­ki Pana Wo­ło­dy­jow­skie­go (Eks­ka­li­bur po prze­rób­ce był jed­no­ręcz­ny i sza­blo­wa­ty), smark­nął sma­rem z nosa, chark­nął za­le­ga­ją­cą na płu­cach ruską ropą, wsiadł na WSK-ę i wy­ru­szył ra­to­wać ludz­kość.

 

***

Świe­tli­ca była ob­lę­żo­na przez jasz­czu­ro­ba­le, lu­dzie sie­dzie­li cicho, ści­ska­jąc w dło­niach nie zra­bo­wa­ne przez po­li­cję eg­zem­pla­rze broni z wojen wszel­kich. Ma­riusz Ma­ka­ro­niarz stał w drzwiach ści­ska­jąc w rę­kach topór z ka­mie­nia i cze­ka­jąc na chwi­lę, gdy Jo­la­os wy­strze­li do końca ostat­ni po­cisk z pe­pe­szy.

– Ostat­ni – szep­nął ze zgro­zą Dżej i od­chy­żał za Ma­riu­sza, pier­wej cap­nąw­szy widły „Sa­mo­bij­ki”– Zgro­za i krew sępa, już tu łone som…

– W sumie ano – od­parł Ma­ka­ro­niarz ści­ska­jąc w ręku „Ko­stu­chę”

***

 – Spóź­ni­łem się – po­my­ślał ze­ro­je­dyn­ko­wo Sta­lo­wy Soł­tys, sły­sząc ogrom­ny ryk wście­kło­ści, bólu i roz­pa­czy. – Juże pew­nie po­mar­li – ana­li­zo­wał, ale przy­śpie­szył kroku wy­do­by­wa­jąc Sza­bel­kę z gra­cją mo­ty­la-dzie­wi­cy. -Ja wam dam, kurza dupa za­rdze­wia­ła, wio­skę mnie wy­ży­nać, – my­ślał sobie wcale nie dzie­wi­czo-mo­ty­lo że­la­zny woj; – psie krwie, po­mio­cie nie­rząd­ni­cy i za­rdze­wia­łej pa­tel­ni, ja wa…. – T-tu­zin za­trzy­mał się tak mocno, że przez kilka na­no­se­kund, plu­ton w jego re­ak­to­rze prze­stał się roz­pa­dać, sto­jąc na wzgó­rzu, nasz nie­rdzew­ny heros doj­rzał znisz­cze­nie i chaos, ja­kie­go nawet Go­ogle nie wi­dzia­ło…

***

Ma­ka­ro­niarz roz­wa­lił pierw­sze­go, miaż­dżąc mu łeb tępą stro­ną to­po­ra, dru­gie­go wy­słał front­ki­kiem w stro­nę za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, trze­cie­mu łeb roz­rą­bał na pół, czwar­ty sko­czył mu na klatę, wbił pa­zu­ry w kla­tó­wę i roz­dzia­wił pasz­czę­kę z sze­re­giem zę­bisz­czy, lecz na­ten­czas sko­czył Jo­la­os, długi, cęt­ko­wa­ny, kręty oraz uzbro­jo­ny w widły.

-Giń jasz­czu­ro! – wrza­snął prze­bi­ja­jąc mu szyję sko­śnie w górę, Ma­ka­ro­niarz wy­cią­gnął po­zła­ca­ny sierp pod­wę­dzo­ny ru­skie­mu dru­ido­wi-ko­mu­ni­ście i roz­pruł po­czwa­rę od dołu do góry (Ma­riusz nie lubi stan­dar­do­wych za­koń­czeń, uważa je za zbyt fra­ze­so­wa­te); a wtedy na Jo­la­osa po­la­ła się ciecz…

***

Pre­da­to­rzy nie wie­rzy­li wła­snym oczom, zmie­nia­li opcje wi­dze­nia z pod­czer­wie­ni na nok­to­wi­zję z nok­to­wi­zji na kolor, z ko­lo­ru ul­tra­fio­let. Nie po­ma­ga­ło nic, nadal wi­dzie­li co wi­dzie­li. Otóż ubra­ni w ku­faj­ko­wa­te ubran­ka, dzia­do­po­dob­ne stwo­rze­nia, we­spół z wład­ca­mi or­ta­lio­nu i że­lo­wa­ty­mi chłop­ca­mi w pan­to­flach, wy­la­li się z dziw­ne­go bu­dyn­ku, do­pa­dli ofia­rę osta­tecz­ną i za­czę­li wy­sy­sać z niej soki. Jasz­czu­ry, jeden po dru­gim, zmie­nia­ły się w uschnię­te tru­cheł­ka, lecz ko­lo­ro­wa czerń nie miała dosyć. Łowcy oglą­da­li ten spek­takl, aż do śmier­ci ostat­nie­go z jasz­czu­rów, po czym bez słowa od­le­cie­li szu­kać zdo­by­czy, któ­rej próba za­bi­cia nie ozna­cza sa­mo­bój­stwa.

***

– Wóda…? – Stwier­dził py­ta­ją­co heros har­to­wa­ny. 

– Taaaa – po­twier­dził Jo­la­os uśmie­cha­jąc się błogo – ano – roz­pły­nął się w kon­tem­pla­cji owego faktu.

– Wóda – Po­wie­dział T-tu­zin do ko­mó­ry. – Nie po­tra­fię tego wy­ja­śnić, al­go­ryt­my mi się prze­pa­la­ją..

– Mhmm, prze­pa­lan­ka śzfiet­na – wy­se­ple­nił Ma­ciek Kom­baj­ni­sta.

– Chyba wiem o co cho­dzi – rzekł Eł­ge­niusz – obcy za­ata­ko­wał Jo­la­osa. To ścier­wo, Jo­la­os zna­czy, samą wódę chlał przez ostat­nie parę lat, więc larwa, gdy za­gnieź­dzi­ła się w jego zgni­łych be­be­chach, „uzna­ła” że wóda i spi­ry­tus są bar­dziej tok­sycz­ne od jej po­przed­nich pły­nów ustro­jo­wych. Ga­tu­nek ten jest za­pro­jek­to­wa­ny do tego, aby przy­sto­so­wać się do jak naj­trud­niej­szych wa­run­ków by­to­wych…

– Ro­zu­miem, ołwer. – Wło­żył z pew­nym żalem nie­uży­wa­ną sza­blę do po­chwy i od­szedł do domu, ale nie mar­tw­cie się, On Wróci..!

(asta la wista baby, po­wie­dział od­py­cha­jąc sta­now­czo stado na­pa­lo­nych osiem­na­stek).

Koniec

Komentarze

Cie­ka­we sło­wo­twór­stwo.

Ab­surd nieco mnie prze­rósł.

Naj­sła­biej z wy­ko­na­niem. Wiem, że nie­któ­re błędy są ce­lo­we, ale ca­łość i tak robi słabe wra­że­nie. Myśl­ni­ki od­dzie­la­my od resz­ty zda­nia spa­cja­mi. Obu­stron­nie. Zapis dia­lo­gów do re­mon­tu. No i różne inne dro­bia­zgi.

pgr-y padły. W dal­szej kon­se­kwen­cji spo­wo­do­wa­ło to 3 wojnę świa­to­wą,

Skró­tow­ce li­te­ro­we du­ży­mi li­te­ra­mi. Licz­by w be­le­try­sty­ce ra­czej pi­sze­my słow­nie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję, po­pra­wi­łem, choć pew­nie nie wszyst­ko, bo nie cier­pię tej dłu­ba­ni­ny i nie mam do tego oka.

Prze­trwa­łem dwa frag­men­ty, dalej już nie czy­ta­łem. Bajka zu­peł­nie nie moja, choć to nie jest tak, że nie lubię ab­sur­du. Był tu taki jeden, który pisał bły­sko­tli­we i na­praw­dę z jajem. Twój utwór mnie nie ujął, ten ab­surd i pa­ro­dia nie są w moich czę­sto­tli­wo­ściach, choć wró­ci­łem do frag­men­tów jesz­cze raz, pa­trząc, czy cze­goś nie prze­ga­pi­łem.

Za to widać, że masz rękę do pi­sa­nia, więc za­cze­kam na coś na po­waż­nie. Liczę, że ta­ko­we się po­ja­wi. Po­zdra­wiam.

No cóż, Ser­giu­szu, prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie z naj­więk­szym tru­dem, po­ty­ka­jąc się nie­mal na każ­dym zda­niu, w do­dat­ku nie mając po­ję­cia, które błędy są ce­lo­we, a które nie. Po­ziom ab­sur­du prze­rósł moje moż­li­wo­ści poj­mo­wa­nia tegoż.

Mam na­dzie­ję, że Twoje przy­szłe opo­wia­da­nia będą na­pi­sa­ne w spo­sób umoż­li­wia­ją­cy ich bez­bo­le­sne czy­ta­nie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Kie­dyś Śnią­ca na­pi­sa­ła, że ab­surd wbrew po­zo­rom wy­ma­ga pre­cy­zji w pi­sa­niu. Prze­biw­szy się przez tekst muszę się z nią po­now­nie zgo­dzić. Mam wra­że­nie, że pi­sa­łeś wszyst­ko, co Ci przy­szło do głowy, waląc po­my­sła­mi ni­czym z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go. Ale jak ogień cią­gły jest bar­dzo nie­cel­ny, tak i tutaj – nie­licz­ne żarty do­się­gły celu i wy­wo­ła­ły ra­czej uśmie­szek niż szcze­ry śmiech. Na twoim miej­scu spró­bo­wał­bym coś bar­dziej sku­pio­ne­go i nie tak abs­trak­cyj­ne­go. 

Sło­wo­twór­stwo fak­tycz­nie cie­ka­we, ale więk­szość udziw­nień nie­ste­ty po­wo­du­je zmę­cze­nie niż za­chwyt.

Pod­su­mo­wu­jąc: nie mój kon­cert fa­jer­wer­ków -zbyt dużo abs­trak­cji, zbyt dużo żar­tów do mnie nie tra­fia. Cóż, bywa.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Pod­da­ję się, nie do­czy­ta­łam :(

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka