- Opowiadanie: zygfryd89 - Początek drogi

Początek drogi

Tekst po­wstał, po­nie­waż po­sta­no­wi­łem spraw­dzić, czy wciąż umiem się zmo­ty­wo­wać i na­pi­sać opo­wia­da­nie w mie­siąc. Na­pi­sać się udało, po­my­sły były, ale czy wy­szła z tego straw­na ca­łość, nie mam po­ję­cia. W każ­dym razie miłej lek­tu­ry.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Początek drogi

I

Tu

 

Kac­per znał wszyst­kich we­sel­ni­ków, od pra­wie roku spę­dzał z nimi każdą wolną chwi­lę, wciąż jed­nak nie wie­dział, kim byli.

Wie­czór za­go­spo­da­ro­wał jak za­wsze – na przy­glą­da­nie się ob­ra­zo­wi. Chwi­lo­wo naj­wię­cej uwagi po­świę­cał wą­sa­te­mu chu­dziel­co­wi, czę­ścio­wo za­sło­nię­te­mu wy­drą­żo­nym boch­nem chle­ba. Gość wy­glą­dał jak ty­po­wy wujek; bar­dziej niż rzu­co­ny przez pannę młodą wia­nek in­te­re­so­wa­ła go sto­ją­ca na stole na­lew­ka. Czy miał pro­blem z al­ko­ho­lem? Kac­per znał ze trzech al­ko­ho­li­ków, ale żaden nie pa­so­wał do po­sta­ci z ob­ra­zu.

– Kim je­steś? Co chcesz mi prze­ka­zać?

Po­stać nie od­po­wie­dzia­ła.

Kac­per usiadł na pod­ło­dze ze łzami w oczach. Czuł się jak idio­ta, któ­re­mu dano do roz­wią­za­nia naj­trud­niej­szą ła­mi­głów­kę świa­ta. Nad jego głową ma­lo­wa­ne we­se­le trwa­ło w naj­lep­sze.

Za­sta­no­wił się, jak spę­dzi pierw­szą rocz­ni­cę za­gi­nię­cia Li­lia­ny. To już za czte­ry dni. Naj­pew­niej ścią­gnie obraz ze ścia­ny, po­sta­wi na ko­la­nach i bę­dzie pró­bo­wał go roz­gryźć. Kac­per i jej naj­więk­sze dzie­ło. Pra­wie razem. Do rana. Bę­dzie w tym coś sym­bo­licz­ne­go, po­my­ślał, bo rocz­ni­ca wy­pad­nie w dzień ich nie­do­szłe­go we­se­la.

Za­mknął oczy i przy­po­mniał sobie chwi­le, gdy wra­cał z pracy, a Li­lia­na stała przed szta­lu­gą, ubra­na w za dużą, po­pla­mio­ną bluzę. Czę­sto przez okno wpa­da­ły pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca i ko­bie­ta wy­glą­da­ła wów­czas jak isto­ta z in­ne­go świa­ta. Ca­ło­wał ją na po­wi­ta­nie, a ona sta­ra­ła się za­sło­nić nie­do­koń­czo­ny obraz.

– Zo­ba­czysz, jak bę­dzie go­to­wy – mó­wi­ła, ale za­wsze zdą­żył rzu­cić okiem.

Nigdy jed­nak nie wi­dział, by ma­lo­wa­ła Po­czą­tek drogi, obraz przed­sta­wia­ją­cy wiej­skie we­se­le, jakie mogło się odbyć kilka dekad temu. Czy to miał być pre­zent? Wi­zu­ali­za­cja tego, jak Li­lia­na wy­obra­ża­ła sobie wy­ma­rzo­ną uro­czy­stość?

Tuż przed znik­nię­ciem za­czę­ła dziw­nie się za­cho­wy­wać. Stała się nie­spo­koj­na, smut­na, stra­ci­ła ape­tyt. Kac­per po­dej­rze­wał, że to wtedy stwo­rzy­ła Po­czą­tek drogi.

Jed­nej nocy wy­szła z łóżka i za­czę­ła krą­żyć po po­ko­ju.

– Co ro­bisz? – za­py­tał pół­przy­tom­ny Kac­per.

– Chyba muszę spa­lić moje ob­ra­zy – po­wie­dzia­ła, jeśli do­brze pa­mię­tał.

– Połóż się – po­pro­sił i usnął.

Kiedy rano się obu­dził, już jej nie było.

To jedna z tych sy­tu­acji, gdy ktoś roz­pły­wa się w po­wie­trzu. Ból był tak wiel­ki, że Kac­per ledwo za­cho­wał zmy­sły. Po­szu­ki­wa­nia po­li­cji nic nie dały. Li­lia­ny nie od­na­lazł ani znany ja­sno­widz, ani ponoć nie­za­wod­ny de­tek­tyw. Spra­wę na­gło­śnio­no w me­diach, lecz lu­dzie rów­nież nie byli w sta­nie pomóc. Kac­per cały czas miał wra­że­nie, że Li­lia­na nie wy­szła z domu, cho­dził i szu­kał jej, jakby miała ukryć się w sza­fie lub pod łóż­kiem.

Wów­czas zna­lazł obraz, któ­re­go nigdy wcze­śniej nie wi­dział. Po­czą­tek drogi. Był zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szym spo­śród wszyst­kich na­ma­lo­wa­nych przez Li­lia­nę. Już samo za­pa­no­wa­nie nad kil­ku­dzie­się­cio­ma po­sta­cia­mi w dy­na­micz­nej sce­nie i nada­nie in­dy­wi­du­al­ne­go rysu każ­de­mu we­sel­ni­ko­wi bu­dzi­ło w Kac­prze po­dziw, jakim do tej pory ob­da­rzał tylko dzie­ła Ma­tej­ki.

Po­wie­sił Po­czą­tek drogi na ścia­nie i za­czął się za­sta­na­wiać. Li­lia­na nie ma­lo­wa­ła ludzi. Pre­fe­ro­wa­ła kra­jo­bra­zy. Cza­sem uwiecz­ni­ła mar­twą na­tu­rę, rzad­ko ja­kieś zwie­rzę. Każdą skoń­czo­ną pracą się chwa­li­ła, tę jed­nak ukry­ła. Męż­czy­zna uznał, że coś chcia­ła prze­ka­zać. W tym ob­ra­zie mu­siał kryć się klucz do zro­zu­mie­nia, co się z nią stało.

Po­cząt­ko­wo był prze­ko­na­ny, że Po­czą­tek drogi przed­sta­wia ich we­se­le. Li­lia­na po­cho­dzi­ła z nie­wiel­kiej wio­ski, a wspa­nia­ła uro­czy­stość od za­wsze była jej ma­rze­niem. Panna młoda na ob­ra­zie, odzia­na w olśnie­wa­ją­cą, białą suk­nię, wła­śnie rzu­ci­ła wia­nek, który fru­nął w stro­nę pró­bu­ją­cych go zła­pać pa­nien. Ko­bie­ta wy­da­wa­ła się po­dob­na do Li­lia­ny, lecz nie wi­dział jej twa­rzy. Z cza­sem jed­nak na­brał pew­no­ści, że to nie jego na­rze­czo­na. Za niska, miała nieco inny od­cień wło­sów i nie­po­dob­ne dło­nie.

Pan młody stał po­mię­dzy go­ść­mi, z uwagą ob­ser­wu­jąc ocze­pi­no­wą za­ba­wę. Jego syl­wet­ka to­nę­ła w cie­niu, lecz dało się za­uwa­żyć kształt twa­rzy i dum­nie wy­pię­tą pierś. Kac­per pró­bo­wał roz­po­znać w nim sie­bie, nie zdo­łał.

Jeśli więc to nie ich we­se­le, to czyje? I czy Li­lia­na lub on gdzieś tu są? Uczest­ni­czył w kilku za­ślu­bi­nach, lecz żadna za­ba­wa nie przy­po­mi­na­ła przed­sta­wio­nej na płót­nie.

Po­sta­no­wił, że za­cznie od roz­po­zna­nia choć jed­nej osoby. I do tej pory mu się nie udało.

Cza­sem zło­śli­wy głos pod­po­wia­dał mu, że ta scena zro­dzi­ła się w wy­obraź­ni Li­lia­ny jak dzie­siąt­ki in­nych i nic nie zna­czy. Głos ten zna­jo­mi i ro­dzi­na Kac­pra na­zy­wa­li roz­sąd­kiem. Nie­na­wi­dził go.

Za­brał obraz do znaw­cy sztu­ki, który o zdol­no­ściach Li­lia­ny wy­ra­ził się po­chleb­nie, lecz na płót­nie nie zna­lazł nic, czego wcze­śniej nie wi­dział. Cie­kaw­sze rze­czy stwier­dził folk­lo­ry­sta, który roz­mon­to­wał scenę na czyn­ni­ki pierw­sze. Do­pa­trzył się wielu do­brze od­da­nych zwy­cza­jów, lecz w za­kło­po­ta­nie wpra­wi­ły go nie­któ­re stro­je czy ele­men­ty wy­stro­ju chaty. Nie pa­so­wa­ły do żad­ne­go czasu ani re­gio­nu, wy­wnio­sko­wał więc, że Li­lia­na przy two­rze­niu po­pu­ści­ła wodze wy­obraź­ni.

– Takie we­se­le nigdy się od­by­ło – orzekł – ale gdy­bym miał strze­lać, to pana na­rze­czo­na chcia­ła osa­dzić je w la­tach trzy­dzie­stych, może czter­dzie­stych.

Kac­per wró­cił do punk­tu wyj­ścia.

Z cza­sem od­krył, że nie­któ­rych we­sel­ni­ków Li­lia­na od­ma­lo­wa­ła w szcze­gól­ny spo­sób – jakby chcia­ła za­zna­czyć, że są głów­ny­mi ak­to­ra­mi tego spek­ta­klu.

Go­spo­darz, oj­ciec panny mło­dej, pro­mie­nio­wał su­ro­wą dumą, choć Kac­pro­wi wy­da­wa­ło się, że coś mąci jego spo­kój.

W rogu ob­ra­zu smu­ci­ła się dziew­czyn­ka. Wpa­try­wa­ła się w le­cą­cy wia­nek zie­lo­ny­mi ocza­mi, a Kac­pro­wi na widok jej spoj­rze­nia za­wsze kra­ja­ło się serce. Było w jej syl­wet­ce coś dziw­nie nie­rze­czy­wi­ste­go.

Wśród na­wie­dza­ją­cych ocze­pi­ny dzia­dów jeden wi­docz­nie przy­ćmie­wał po­zo­sta­łych. Ubra­ny w ko­lo­ro­we łach­ma­ny, pod­pie­rał się spo­rym kijem. Zza zsu­nię­tej maski upio­ra spo­glą­da­ła roz­ba­wio­na twarz.

Wśród gości był też bar­dzo wy­so­ki męż­czy­zna. Kac­per nie wie­dział, że w gło­wie Li­lia­ny może zro­dzić się coś rów­nie po­twor­ne­go. Ów czło­wiek stał w mroku, a może to mrok gęst­niał wokół niego. Twarz miał okrut­ną, oczy zimne jak dwa krysz­tał­ki lodu, a pię­ści za­ci­śnię­te. Spo­glą­dał w stro­nę ko­biet ła­pią­cych wia­nek. Raz, po dłu­gim wpa­try­wa­niu się w męż­czy­znę, Kac­per za­uwa­żył w mroku dwie syl­wet­ki. Wy­glą­da­ły jak mar­twe ko­bie­ty. Mogło mu się jed­nak przy­wi­dzieć, bo na­stęp­ne­go dnia w tym miej­scu nie do­strzegł już nic cie­ka­we­go.

Choć wy­so­ki męż­czy­zna był strasz­ny, na ob­ra­zie dało się do­strzec po­stać jesz­cze bar­dziej prze­ra­ża­ją­cą. Ktoś w oknie. Kac­per za­uwa­żył go wiele dni po zna­le­zie­niu Po­cząt­ku drogi, gdy my­ślał, że zna już dzie­ło na wylot. Ten ktoś znaj­do­wał się na ze­wnątrz, widać był zarys głowy i ra­mion. Stał w mroku i pod­glą­dał; wy­da­wa­ło się, że żaden z we­sel­ni­ków nie jest świa­dom jego ist­nie­nia. Gdy nad­cho­dzi­ła późna noc, a Kac­per wciąż ana­li­zo­wał obraz, ten ktoś w oknie za­wsze przy­cią­gał jego uwagę. Męż­czy­zna czuł wtedy dresz­cze, jakby coś ka­za­ło mu ucie­kać i gdzieś się scho­wać.

Tak było i tego wie­czo­ru, tuż przed rocz­ni­cą. Po­rzu­cił wą­sa­cza na rzecz osoby w oknie. Nic jed­nak nie wy­my­ślił. Mi­nę­ła pół­noc, więc do rocz­ni­cy zo­sta­ły tylko trzy dni. Po­sie­dział jesz­cze tro­chę, po czym za­snął przed ob­ra­zem.

Śniła mu się Li­lia­na w bia­łej sukni. Mó­wi­ła do niego z ob­ra­zu, za­pra­sza­ła na ich we­se­le. Po chwi­li był już w cha­cie, tań­czył z żoną w rytm mu­zy­ki gra­nej przez mu­zy­kan­tów. Wokół kłę­bi­ły się do­brze znane mu po­sta­ci: go­spo­darz i dziad z kijem, ksiądz i smut­na dziew­czyn­ka, sta­rusz­ka w czar­nej chu­ście i wy­so­ki męż­czy­zna. Kac­per zer­k­nął na okno, ni­ko­go jed­nak nie za­uwa­żył.

– Są wszy­scy – po­wie­dzia­ła mu na ucho żona. – A nie miało być ni­ko­go.

Obu­dził się, za­pa­lił świa­tło i pod­szedł do ob­ra­zu.

Po­dej­rze­wał to od dawna.

– Je­ste­ście ro­dzi­ną Li­lia­ny? – za­py­tał we­sel­nych gości.

Ko­bie­ta nie utrzy­my­wa­ła z krew­ny­mi kon­tak­tu, w ogóle mało o nich wspo­mi­na­ła. Na we­se­le nie miała za­mia­ru za­pro­sić ni­ko­go. Jeśli to oni, Kac­per nie miał prawa ich znać.

Wciąż nie­wie­le ro­zu­miał. Czy Li­lia­na pod­świa­do­mie tę­sk­ni­ła za swo­imi bli­ski­mi, że ich na­ma­lo­wa­ła? I wła­ści­wie co oni jej zro­bi­li?

– Chcia­ła­bym za­pro­sić na we­se­le dwie osoby, ale to nie­moż­li­we – po­wie­dzia­ła kie­dyś ze smut­kiem.

– Kogo?

– Bab­cię. Ale ona już od dawna nie po­dró­żu­je. I moją przy­szy­wa­ną sio­strę, lep­szą od tej praw­dzi­wej. Ona też się tu nie zjawi.

Pytał ją dla­cze­go, ale nic wię­cej nie po­wie­dzia­ła.

Czy bab­cia i ta przy­szy­wa­na sio­stra są na ob­ra­zie? I czyje to w końcu we­se­le?

Tej nocy nie­wie­le spał.

Rano po­je­chał do pracy, po­po­łu­dniem zro­bił szyb­kie za­ku­py i wró­cił do domu. Wszyst­ko ze­psu­ła jed­nak sio­stra, która wpa­dła z wi­zy­tą i zo­sta­wi­ła u niego sio­strzeń­ców. Po­czuł małą sa­tys­fak­cję, że ro­dzi­na uzna­ła go już za dość zrów­no­wa­żo­ne­go psy­chicz­nie, by po­wie­rzyć mu opie­kę nad dzieć­mi, choć i tak wo­lał­by zo­stać sam i w spo­ko­ju ana­li­zo­wać obraz.

– Co są­dzisz o tym ma­lo­wi­dle? – za­py­tał star­sze­go sio­strzeń­ca. Za­wsze to ja­kieś świe­że spoj­rze­nie.

Chło­piec nie­chęt­nie ode­rwał wzrok od te­le­wi­zo­ra, gdzie pro­wa­dził aku­rat Na­tha­na Drake'a przez pod­zie­mia świą­ty­ni.

– To ja­kieś uro­dzi­ny? – za­py­tał i wró­cił do gra­nia.

– Po­do­ba ci się ten ob­ra­zek? – Kac­per za­gad­nął młod­sze­go, oglą­da­ją­ce­go kre­sków­kę na lap­to­pie.

– Nie – od­po­wie­dział. – Chcę inną bajkę! – do­ma­gał się pię­cio­la­tek.

– Ta jest bar­dzo ładna.

– Chcę anime.

Psz­czół­ka Maja to anime.

– Inne anime!

Już miał włą­czyć ba­cho­ro­wi Mu­min­ki, ale coś mu się przy­po­mnia­ło. Wci­snął spa­cję. Kadr z bajki przed­sta­wiał siel­ską łąkę, na­praw­dę ładną, choć kre­ska już się mocno ze­sta­rza­ła. Przy­po­mniał sobie, że Li­lia­na po­peł­ni­ła kie­dyś bar­dzo po­dob­ny obraz. Po­biegł go po­szu­kać.

Szafę w przed­po­ko­ju wy­peł­nia­ło tyle prac ko­bie­ty, że można by nimi ob­dzie­lić ze trzy muzea. Pra­wie kwa­drans za­ję­ło mu od­szu­ka­nie wła­ści­wej. Sio­strzeń­cy w tym cza­sie zdą­ży­li się po­kłó­cić ze trzy razy, ale nie zwra­cał na nich uwagi. W trak­cie po­szu­ki­wań w jego ręce wpa­dła Zi­mo­wa wio­ska, ulu­bio­ny obraz Li­lia­ny, który kie­dyś wi­siał w dużym po­ko­ju. Przed­sta­wiał ma­low­ni­cze domki przy­kry­te bia­łym pu­chem, jakby wy­ję­te z fan­ta­zji dziec­ka o cu­dow­nej zimie. Li­lia­na za­wsze chcia­ła za­miesz­kać w takim miej­scu, w dłu­gie, mroź­ne wie­czo­ry grzać się przy ko­min­ku, a ran­kiem spa­ce­ro­wać po za­śnie­żo­nym lesie. Kac­per odło­żył ten obraz na bok, jego widok był zbyt bo­le­sny.

Gdy zna­lazł ten wła­ści­wy, po­sta­wił go przed sobą.

– Ładna łąka? – za­py­ta­ła Li­lia­na, pre­zen­tu­jąc mu płót­no. – Na po­dob­nej zna­la­złam kie­dyś Maję.

– Maję? Z tej bajki?

Po­my­ślał wtedy, że mówi o psz­czo­le. Od czasu do czasu miała na­pa­dy in­fan­ty­li­zmu.

– Tę­sk­nisz za ro­dzi­ną? – za­py­tał innym razem, pró­bu­jąc cze­goś się do­wie­dzieć.

– Za bab­cią. I za Mają, ale ona nie jest ro­dzi­ną.

– A kim?

– Moją pra­wie sio­strą.

– Za­pro­śmy ją do nas – za­pro­po­no­wał.

Li­lia­na po­smut­nia­ła, nic mu nie wy­ja­śni­ła.

Kac­per zo­sta­wił Łąkę o za­cho­dzie słoń­ca i pod­szedł do Po­cząt­ku drogi. Smut­na dziew­czyn­ka wciąż wpa­try­wa­ła się we wia­nek. Na­oko­ło niej pełno było kwia­tów. Za­wsze wie­dział, że jest w tej po­sta­ci coś dziw­ne­go. Jakby ktoś umie­ścił wśród ży­wych ludzi isto­tę na­ma­lo­wa­ną far­ba­mi.

– Ty je­steś Maja?

Chyba po­znał pierw­szą osobę. Zo­sta­ło jesz­cze sie­dem­dzie­siąt pięć.

Sio­strzeń­cy chwi­lo­wo ogło­si­li ro­zejm, po­jed­na­ła ich kon­so­la. Gdy jed­nak młod­szy stra­cił kilka razy życie, roz­po­czę­li nową wojnę nad padem.

– Aha, wujku, jakiś gość pytał o cie­bie w parku! – krzyk­nął star­szy.

– Jaki gość?

– Taki bru­das.

– O co pytał?

– Miał cię na­ry­so­wa­ne­go i pytał, czy ktoś cię wi­dział. Bo cię szuka.

Kac­pro­wi zro­bił się go­rą­co.

– Na­ry­so­wa­ne­go?

– Na kart­ce. Po­ka­zał mi cie­bie, a ja mu mówię, że tak.

– Po­wie­dzia­łeś mu, gdzie miesz­kam?

– Nie wiem, gdzie miesz­kasz. Po­ka­za­łem na blok, mniej wię­cej. I po­wie­dzia­łem, że na ostat­nim pię­trze.

– I co ten ktoś zro­bił?

– Po­dzię­ko­wał i po­szedł. Dziw­nie mówił.

– Za­cią­gał? Jak wie­śniak?

– Chyba tak.

Wie­czór spę­dził w oknie, spo­glą­da­jąc zza fi­ran­ki. Wi­dział po­bli­ski park, po zmro­ku za­mie­nia­ją­cy się w sie­dli­sko lo­kal­nej pa­to­lo­gii. Od­no­to­wał kilku po­dej­rza­nych osob­ni­ków wcho­dzą­cych do klat­ki scho­do­wej, raz serce moc­niej mu za­bi­ło, gdy usły­szał kroki za drzwia­mi. To był jed­nak tylko są­siad.

Dla­cze­go się bał? Ten ktoś mógł mieć in­for­ma­cje na temat Li­lia­ny, a nawet przy­nieść od niej wia­do­mość.

Mi­nę­ła pół­noc, dwa dni do rocz­ni­cy, od­li­czył.

Go­dzi­nę póź­niej znów sta­nął przed ob­ra­zem. Nie od­wa­żył się jed­nak za­pa­lić świa­tła, do wy­ła­wia­nia z ciem­no­ści po­sta­ci użył la­tar­ki-bre­locz­ka. Uznał, że czas utkać siat­kę ze spoj­rzeń.

To było sza­lo­ne, lecz eks­cy­tu­ją­ce za­ję­cie. Za­kła­dał, że nie­któ­re po­sta­ci przy­glą­da­ją się innym by­naj­mniej nie bez po­wo­du. A że spoj­rze­nia można in­ter­pre­to­wać bar­dzo róż­nie, kom­bi­na­cji było bez liku.

Smut­na dziew­czyn­ka, chyba Maja, pa­trzy­ła na wia­nek, to nie pod­le­ga­ło dys­ku­sji. Ktoś w oknie spo­glą­dał na wszyst­kich. A wy­so­ki męż­czy­zna na ko­bie­ty ła­pią­ce wia­nek, tu więc Kac­per mógł po­głów­ko­wać.

Przy­jął, że ol­brzym wpa­tru­je się w ko­bie­tę nie­mal cał­ko­wi­cie za­sło­nię­tą przez inne. Widać było tylko frag­ment jej twa­rzy, po­grą­żo­ny w mroku. Pa­trzy­ła… Na osobę oglą­da­ją­cą obraz.

Ktoś ude­rzył w drzwi.

Kac­per pod­niósł pustą ka­raf­kę, która ze wszyst­kich przed­mio­tów pod ręką naj­bar­dziej nada­wa­ła się na broń, i na pal­cach za­kradł się do wi­zje­ra.

Za drzwia­mi stał dziad z ob­ra­zu Li­lia­ny. Ten naj­waż­niej­szy, z maską de­mo­na. Ubra­ny był w zwy­kłe sza­ro­bu­re łach­ma­ny, w ręku dzier­żył ten sam kij. Kac­per po­znał jego młodą, uśmiech­nię­tą twarz.

Naj­pierw po­my­ślał, że zwa­rio­wał. Potem zo­rien­to­wał się, że bar­dzo się boi.

Łup, łup, w drzwi.

Nie znał we­sel­ni­ków, ale swoją żonę bar­dzo do­brze, a ona od­ma­lo­wa­ła dzia­da jako kogoś, kogo na­le­ży się bać. Nie wie­dział, co robić. W ciągu ostat­nie­go roku ana­li­zo­wał tak wiele róż­nych rze­czy, tego jed­nak nie prze­wi­dział.

Są­siad z na­prze­ciw­ka otwo­rzył drzwi z siłą ma­łe­go taj­fu­nu.

– Co pan tu, kurwa, ha­ła­su­je po nocy?! – ryk­nął na nie­zna­jo­me­go.

– Tu miesz­ka… yyy… Ka­sper? – za­py­tał dziad.

– Miesz­ka, ale jest noc, do kurwy nędzy! Nie otwie­ra, to śpi, albo go nie ma! Przyjdź pan jutro za dnia!

– Pszyj­de – obie­cał i zbiegł po scho­dach.

Kac­per ode­tchnął głę­bo­ko. Przyjdź, przy­ja­cie­lu, po­my­ślał. Będę przy­go­to­wa­ny.

Rano nie po­szedł do pracy. Na wy­my­śla­nie wy­mó­wek dla szefa bę­dzie miał jesz­cze czas, o ile za­cho­wa życie i zdro­we zmy­sły.

Cho­dził po po­ko­ju, roz­wa­ża­jąc różne opcje dzia­ła­nia i pró­bu­jąc igno­ro­wać dzia­da z ob­ra­zu, który śmiał się spod maski de­mo­na.

W końcu Kac­per usta­wił ka­me­rę i za­czął na­gry­wać.

Około po­łu­dnia wy­pa­trzył dzia­da, gdy ten krę­cił się pod blo­kiem.

– Hej, szu­kał mnie pan? – krzyk­nął z okna. Sta­rał się brzmieć jak ktoś za­cie­ka­wio­ny, a nie śmier­tel­nie prze­ra­żo­ny.

– Tyś Ka­sper? – za­wo­łał z dołu dziad.

– Ja. Chodź pan na górę, drzwi otwar­te, a ja się ze­szklę.

Kac­per ob­ser­wo­wał dzia­da cały ranek i do­szedł do wnio­sku, że ten jest za­gu­bio­ny. Jakby nigdy nie wi­dział wy­so­kich bu­dyn­ków czy ru­chli­wej ulicy. Być może całe życie spę­dził w małej wio­sce. Kac­per ucze­pił się jed­nak innej myśli – świat, z któ­re­go po­cho­dził dziad, na­praw­dę osa­dzo­ny był w la­tach trzy­dzie­stych lub czter­dzie­stych. A to dało się wy­ko­rzy­stać.

Scho­wał się do szafy i cze­kał.

Ktoś wszedł przez uchy­lo­ne drzwi, po­wo­li i ostroż­nie. Kroki skie­ro­wał do kuch­ni. Potem do dru­gie­go po­ko­ju. Kac­per za­czął tra­cić cier­pli­wość.

– Tutaj! – za­wo­łał, wło­żył pilot w szcze­li­nę mię­dzy drzwia­mi szafy, włą­czył film i za­czął pod­glą­dać.

Dziad wszedł do po­ko­ju, obie dło­nie trzy­mał na kiju.

– Słu­cham pana – po­wie­dział Kac­per z ekra­nu te­le­wi­zo­ra. – Czemu mnie szu­kał? – Pauza.

– Za dwa dni be­dzie we­se­li­sko – oznaj­mił męż­czy­zna. – Młody mnie wy­słał. Tak dla pew­no­ści. I tyle.

Chciał za­py­tać, jakie we­se­li­sko, ale na na­gra­niu miał inne py­ta­nie. Play.

– Gdzie Li­lia­na? – Pauza.

– Wyjć zza tej szyby, bo ją zbije.

Play. Kac­per na ekra­nie pod­niósł obraz. Praw­dzi­wy scho­wa­ny był bez­piecz­nie w wer­sal­ce.

– Je­steś tu, dzia­du. – Wska­zał go pal­cem. – A co się sta­nie, jak zro­bię to? – Zbli­żył do płót­na pło­mień za­pal­nicz­ki.

Jeśli Kac­per li­czył, że w ten spo­sób go za­szan­ta­żu­je, to był na­iw­ny. Nie­zna­jo­my ude­rzył kijem i roz­trza­skał te­le­wi­zor. Ten zgasł i spadł na pod­ło­gę, od­sła­nia­jąc gołą ścia­nę.

Kac­per wy­ko­rzy­stał mo­ment, wy­sko­czył z szafy i zdzie­lił dzia­da w głowę tłucz­kiem do mięsa. A potem, nie­przy­tom­ne­go, przy­wią­zał do krze­sła.

Po­sta­wił przed nim obraz.

Rana nie wy­glą­da­ła na po­waż­ną, więc dziad nie­ba­wem po­wi­nien się obu­dzić. Kac­per za­sta­na­wiał się, czy za­dzwo­nić na po­li­cję, ale po­li­cja stra­ci­ła jego za­ufa­nie, gdy nie po­tra­fi­ła zna­leźć Li­lia­ny. To może zna­jo­mi albo ktoś z ro­dzi­ny? Też nie. Nie­raz uzna­li jego do­cie­kli­wość za wa­riac­two, pew­nie gdyby podał im dzia­da na tacy, stwier­dzi­li­by, że Kac­per wciąż nie jest zdro­wy na umy­śle, a ten gość jest tylko po­dob­ny. Był sam i mógł li­czyć tylko na sie­bie.

Na razie miał tro­chę czasu, za­czął więc oglą­dać obraz. Dziad w jego po­ko­ju i dziad z płót­na to ta sama osoba, upew­nił się, gdy po­rów­nał ich twa­rze. Ten przy­wią­za­ny do krze­sła mógł być tro­chę star­szy.

Kac­per za­sta­no­wił się, na czym wczo­raj skoń­czył tka­nie siat­ki. Ach tak, wy­so­ki męż­czy­zna spo­glą­dał na ła­pią­cą wia­nek. Wy­kre­ślił pal­cem tra­jek­to­rię lotu kwia­tów. Cał­kiem moż­li­we, że spad­ną pro­sto na nią. Jed­nak ona wcale nie chce ich zła­pać, po­zo­sta­łe pcha­ją się, ona zo­sta­je z tyłu.

Nie chce chwy­cić wian­ka.

Naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cy z we­sel­ni­ków wle­pia w nią spoj­rze­nie.

Pa­trzy na osobę oglą­da­ją­cą obraz. Jako je­dy­na na we­se­lu. Jakby chcia­ła za­wo­łać o pomoc.

– Li­lia­na?

Ob­ser­wo­wa­ła go twa­rzą skry­tą w mroku.

Nagle coś przy­szło mu do głowy. Utkwił spoj­rze­nie w kimś w oknie. Co, jeśli…

Aż za­par­ło mu dech. Tam nie było żad­ne­go okna. Wi­sia­ło lu­stro. Jego ramę wziął za fra­mu­gę.

Ktoś w oknie to on, wpa­tru­ją­cy się w obraz.

Li­lia­na krzy­cza­ła tym ob­ra­zem o pomoc, teraz wi­dział to jasno i wy­raź­nie.

Ude­rzył dzia­da w twarz.

– Po­bud­ka, ko­le­go! Mamy do po­ga­da­nia.

Nie­zna­jo­my otwo­rzył oczy, spoj­rzał nie­przy­tom­nie.

– Nie prze­szcze­gli, żeś taki twar­dy cza­row­nik.

Kac­per wska­zał na obraz.

– Czyje to we­se­le?

Nie miał za­mia­ru po­wie­dzieć, ale kiedy Kac­per przy­wa­lił mu tłucz­kiem w ko­la­no, zmie­nił zda­nie.

– To chyba Alin­ki. Ze dwa lata temu. Pa­mię­tam, bom dzia­do­wał.

– Kim jest Alin­ka?

– Dzie­wusz­ka z wio­ski. Sio­stra Lilki. Tej two­jej.

Dwa lata temu. Pa­mię­tał, że Li­lia­na w tam­tym okre­sie wy­je­cha­ła, ponoć od­wie­dzić przy­ja­ciół­kę, o któ­rej pierw­szy raz usły­szał. Zło­ścił się, ale ją pu­ścił. Tak na­praw­dę po­je­cha­ła na ślub sio­stry?

– Ten. – Wska­zał na wy­so­kie­go męż­czy­znę. – Co to za jeden?

– Janek.

– Co za Janek?

– To be­dzie, za dwa dni, mąż Lilki. – Roz­chi­cho­tał się tak, że Kac­per mu­siał znów zdzie­lić go tłucz­kiem. – Nie wi­dzisz, jak się na nią gapi? Ona go nie chce, ale co ma do ga­da­nia?

Srogi oj­ciec panny mło­dej, czyli rów­nież oj­ciec Li­lia­ny, nagle wydał się Kac­pro­wi gó­ro­wać nad we­se­lem. Jakby we­sel­ni­cy byli pa­cyn­ka­mi w wy­sta­wia­nym przez niego przed­sta­wie­niu.

– Ro­dzi­ce nie chcie­li jej wydać za mnie, co? – za­py­tał dzia­da. – Czego mi bra­ku­je, a co ma ten drą­gal o twa­rzy psy­cho­pa­ty?

– Nie jest z ob­ra­zu – od­parł dziad, uśmie­cha­jąc się obrzy­dli­we, a potem ze­rwał się razem z krze­słem i pró­bo­wał sta­ra­no­wać głową Po­czą­tek drogi. Kac­per przy­tom­nie chwy­cił za obraz, po­cią­gnął go ni­czym ma­ta­dor mu­le­tę przed szar­żu­ją­cym by­kiem, za późno.

Dziad za­nur­ko­wał w płót­nie i znik­nął.

Resz­tę dnia Kac­per spę­dził, za­sta­na­wia­jąc się, czy po­wi­nien za­dzwo­nić do psy­chia­try. Czło­wiek na jego oczach roz­pły­nął się w po­wie­trzu. Z dru­giej stro­ny, jeśli Li­lia­na też wstą­pi­ła w swój obraz, jak­kol­wiek sza­leń­czo by to nie brzmia­ło, roz­wią­zy­wa­ło ta­jem­ni­cę jej znik­nię­cia.

Po­sta­no­wił, że spró­bu­je zro­bić to samo.

Od razu od­rzu­cił Po­czą­tek drogi. Jeśli był bramą do miej­sca, które przed­sta­wiał, to na pewno ci, któ­rzy ka­za­li go zabić, już tam cze­ka­li. Miał za to drugi obraz przed­sta­wia­ją­cy tę samą oko­li­cę.

Po­sta­wił Łąkę o za­cho­dzie słoń­ca przed sobą i pró­bo­wał wsa­dzić w nią rękę. Ude­rzy­ła w płót­no. Spró­bo­wał głowę. To samo.

Przy­po­mniał sobie, jak Li­lia­na pła­ka­ła po za­koń­cze­niu prac nad ob­ra­zem, który przed­sta­wiał znisz­czo­ny po­ża­rem las.

– Czemu tak prze­ży­wasz? – dzi­wił się. – Na­ma­lo­wa­łaś to. Nie jest praw­dzi­we.

– Jeśli mocno w to wie­rzysz, to jest – po­wie­dzia­ła po­waż­nie.

Mu­siał więc uwie­rzyć. Roz­pę­dzić się i wejść w obraz, od­rzu­ca­jąc głos mó­wią­cy, że to wszyst­ko jest wy­two­rem jego wy­obraź­ni.

Tak też zro­bił.

 

II

Tam

 

Wy­obra­żał sobie, że bę­dzie to dziw­niej­sze prze­ży­cie, tym­cza­sem przy­po­mi­na­ło prze­sko­cze­nie przez otwar­te okno. Wy­lą­do­wał nie­zgrab­nie na łące. Leżał przez chwi­lę, na­słu­chu­jąc, a potem prze­wró­cił się na plecy. Niebo przy­ozdo­bio­ne było ty­sią­ca­mi mru­ga­ją­cych gwiazd.

Wstał i ro­zej­rzał się. Świat nie wy­glą­dał na ma­lo­wa­ny far­ba­mi, był wy­raź­ny i na­ma­cal­ny. Kil­ka­set me­trów dalej Kac­per do­strzegł kilka sła­bych świa­teł, to chyba wio­ska. Być może w niej cze­ka­ła na niego Li­lia­na. Ru­szył w tam­tym kie­run­ku, sta­ra­jąc się trzy­mać w cie­niu drzew. Kiedy do­szedł do pierw­szej chaty roz­sz­cze­ka­ły się psy i mu­siał czmych­nąć w po­bli­skie pole psze­ni­cy. Za­sta­na­wiał się, jak ma od­na­leźć na­rze­czo­ną, skoro nie wie, gdzie ona jest, a miesz­kań­cy wio­ski na pewno są przy­go­to­wa­ni na jego wi­zy­tę? Czy jest ktoś, kogo mógł­by łatwo zna­leźć i jed­no­cze­śnie ob­da­rzyć za­ufa­niem?

Maja mo­gła­by mu pomóc, ale skoro nie było jej na łące, to nie miał po­ję­cia, gdzie jej szu­kać. Ktoś inny? Wy­pa­trzył syl­wet­kę ko­ścio­ła ład­nie oświe­tlo­ną bla­skiem księ­ży­ca. Bu­dy­nek stał na wznie­sie­niu nie­opo­dal linii lasu. Li­lia­na chyba lu­bi­ła miej­sco­we­go pro­bosz­cza, bo od­ma­lo­wa­ła go jako sta­rusz­ka o ró­żo­wej, miłej twa­rzy. Jeśli ktoś wie o wszyst­kim, co tu się dzie­je, to z pew­no­ścią on.

Ru­szył skra­jem pola psze­ni­cy. Minął stra­cha na wró­ble, który pa­trzył w stro­nę wio­ski.

Kac­per za­trzy­mał się i cof­nął o kilka kro­ków. Ten strach na wró­ble wy­glą­dał po­dej­rza­nie zna­jo­mo.

Ciało dzia­da ktoś nabił na jego kij. Twarz za­sty­gła w pa­skud­nym gry­ma­sie, wy­pro­sto­wa­ne ręce wska­zy­wa­ły prze­ciw­ne stro­ny świa­ta.

Kac­per od­da­lił się czym prę­dzej. Nawet wolał nie ana­li­zo­wać, co tu się stało. Jeśli dziad skoń­czył w taki spo­sób, to co zro­bią z nim?

Na ty­łach ko­ścio­ła pa­li­ło się świa­tło. Kac­per za­kradł się i spoj­rzał przez okno. Ksiądz, ubra­ny w pi­ża­mę, sie­dział w wy­god­nym fo­te­lu i przy świe­tle lampy naf­to­wej czy­tał opa­słe to­mi­sko. Kac­per nie miał za­mia­ru cze­kać do świtu, cał­kiem moż­li­we, że na po­ran­nej mszy zbie­rze się z pół wio­ski. Za­pu­kał w okno.

Du­chow­ny pod­sko­czył, a księ­ga wy­pa­dła mu z rąk. Potem zła­pał coś w ro­dza­ju pałki i pod­szedł po­wo­li.

– Kogo nie­sie? – Otwo­rzył okno, od któ­re­go Kac­per zdą­żył się od­su­nąć na dłu­gość broni.

– Szczęść Boże – wy­du­kał na po­czą­tek.

– Nie wiem, czy ci po­szczę­ści. Czego tu?

– Je­stem… przy­ja­cie­lem Li­lia­ny. Przy­by­łem na ślub.

– Ślub po­ju­trze. – Spoj­rzał na zegar. – Jutro. W po­łu­dnie.

– Muszę z księ­dzem o tym po­roz­ma­wiać. Sły­sza­łem głosy, że panna młoda wcale nie chce wyjść za mąż. Ponoć ją zmu­si­li.

Ksiądz lekko opu­ścił pałkę.

– Oj­ciec tak jej wy­brał. Co o tym myśli? Trza by ją za­py­tać.

– Gdzie teraz jest Li­lia­na?

– Poza wio­ską. Przy­wie­zie ją do­pie­ro na ślub.

– Pan młody? Janek?

– Nie kto inny.

– Ksiądz wie, że to zły czło­wiek, praw­da?

– Nie mnie oce­niać – od­parł ostroż­nie, ze stra­chem w gło­sie. – Osą­dza Bóg.

– Czy ksiądz może od­mó­wić udzie­le­nia tego ślubu? Skoro pannę młodą zmu­szo­no…

– Jeśli panna młoda powie: „nie”, ślubu nie bę­dzie. Co mogę zro­bić, skoro mówi, że chce? A to, dla­cze­go tak mówi, to już nie moja dział­ka. Mógł­bym ich wy­wlec za fraki z ko­ścio­ła, po­wie­dzieć Jan­ko­wi, nie bę­dzie sa­kra­men­tu, ale on jutro zna­la­zł­by in­ne­go księ­dza, a po­ju­trze spa­lił mój ko­ściół. – Za­milkł, jakby zo­rien­to­wał się, że za dużo po­wie­dział.

– Zna ksiądz dziew­czyn­kę o imie­niu Maja? – za­py­tał Kac­per.

– Znam. Dziw­ne dziec­ko. Lilka ją kie­dyś skądś przy­wle­kła, od tam­tej pory miesz­ka­ła z nimi, ale parę mie­się­cy temu prze­pa­dła jak ka­mień w wodę. Nie chcę cię po­ga­niać, ale chyba po­wi­nie­neś już zmy­kać. Jak ktoś cię zo­ba­czy…

– Kto tu może mi pomóc? Ktoś sprze­ci­wia się ślu­bo­wi?

– Stara Ge­no­we­fa, babka Li­lia­ny. Miesz­ka na po­łu­dnie stąd, ostat­nia cha­łu­pa pod lasem, w stro­nę stawu. One są jak jedna dusza w dwóch cia­łach, to babka na­uczy­ła Lilkę ma­lo­wać.

– Ma­lo­wać? – Kac­per udał za­sko­czo­ne­go.

– Jest ciem­no, ale ja cię widzę, chłop­cze. Nie je­steś stąd. Mó­wi­łem, że to magia, któ­rej nie po­win­no się tykać, te ich ob­ra­zy i świa­ty, że będą z tego kło­po­ty. Nie za­głę­bia­łem się w to, ale sta­rusz­ka wie wszyst­ko. Niech ona ci opo­wie.

– Dzię­ku­ję.

– I nie po­ka­zuj się ni­ko­mu. Ja cię nie wydam, bo Lilkę bar­dzo lubię, ale jeśli zo­ba­czy cię ktoś inny, od razu do­nie­sie Jan­ko­wi.

Kac­per nie bez trudu od­na­lazł cha­łu­pę. Na po­dwór­ku nie było psów, za­kradł się więc i przez okno po­dej­rzał sta­rusz­kę, jak smacz­nie chra­pie w łóżku.

Uciekł do lasu i za­szył się w za­ro­ślach. O świ­cie spró­bu­je do­trzeć do sta­ro­win­ki. Wyjął smart­fon, nie miał za­się­gu, ale dzia­łał. Wpół do pierw­szej. Na­sta­wił bu­dzik i spró­bo­wał się zdrzem­nąć.

O brza­sku coś wy­rwa­ło go z nie­spo­koj­ne­go snu. Kac­per przy­warł moc­niej do ziemi i cze­kał. Ktoś szedł lasem, dwie osoby. Za­trzy­ma­ły się trzy kroki od niego.

– Tu? – za­py­ta­ła ko­bie­ta, chi­cho­cząc.

– Niech be­dzie – od­parł męż­czy­zna.

Po­czuł po­dmuch po­wie­trza, gdy roz­ło­ży­li koc. A potem za­czę­li się roz­bie­rać. Ko­bie­ta po­ło­ży­ła się pierw­sza, a jej to­wa­rzysz za­czął ją ujeż­dżać, gło­śno stę­ka­jąc. Gdyby Kac­per nie był tak śmier­tel­nie prze­ra­żo­ny, to par­sk­nął­by śmie­chem. Sta­rał się nie ru­szać i nie sku­piać zbyt­nio na wier­cą­cych się po­ślad­kach ko­bie­ty, na które miał do­sko­na­ły widok.

– Jak tam szy­ko­wa­nie we­se­li­ska? – za­py­tał męż­czy­zna, gdy skoń­czył i po­ło­żył się obok ko­bie­ty.

– Stypa wyj­dzie, nie we­se­li­sko – od­po­wie­dzia­ła. – Lilka jest głu­pia. Z Jan­kiem be­dzie tu kró­lo­wą.

– Cie­bie też ociec wy­swa­tał i nic do­bre­go nie wy­szło – za­śmiał się.

– Ja tam z męża za­do­wo­lo­na. A naj­bar­dziej, że tak twar­do śpi. – Cmok­nię­cie.

– A ta twoja sio­stra to cza­sem nie zna­la­zła se in­ne­go?

– Róż­nie ga­da­ją. Może tak. Nie wi­dzia­łam go.

Wtedy włą­czył się bu­dzik. Kac­per aż pod­sko­czył, kciu­kiem uru­cho­mił dzie­się­cio­mi­nu­to­wą drzem­kę, ale było za późno.

Wsta­li oboje, nadzy i bar­dzo za­sko­cze­ni, po czym roz­su­nę­li ga­łę­zie. W ko­bie­cie roz­po­znał pannę młodą z Po­cząt­ku drogi. Męż­czy­zny, a wła­ści­wie jesz­cze chłop­ca, nie znał. Nie było go na ob­ra­zie.

Co po­wi­nien zro­bić? Nawet jeśli uciek­nie, będą go szu­kać.

Po­sta­no­wił pstryk­nąć im zdję­cie. A potem ob­ró­cił te­le­fon i po­ka­zał, jak ład­nie wy­szli.

– Ro­zej­dzie­my się i udamy, że nigdy się nie spo­tka­li­śmy – po­sta­no­wił. – Ina­czej twój mąż prze­sta­nie twar­do sy­piać.

Ko­bie­ta spio­ru­no­wa­ła go wzro­kiem – po­dob­nym nie­raz ob­rzu­ca­ła go Li­lia­na, gdy coś prze­skro­bał, nigdy jed­nak nie było w nim tyle nie­na­wi­ści – a potem lekko ski­nę­ła głową.

Nie cze­kał, aż się roz­my­ślą i za­bio­rą mu te­le­fon. Uciekł.

Wy­pa­trzył bab­cię Li­lia­ny bla­dym świ­tem, gdy krzą­ta­ła się pod chatą. Od razu po­znał jej po­marsz­czo­ną twarz – sta­rusz­ka w czar­nej chu­ście z Po­cząt­ku drogi. Zbli­żył się ostroż­nie, a ona nie zdzi­wi­ła się na jego widok.

– Wie pani, kim je­stem?

– Wiem. Właź do środ­ka, bo zo­ba­czą.

Wnę­trze chaty było su­ro­we i przy­tul­ne jed­no­cze­śnie. Sta­no­wi­ła je jedna izba, z wy­dzie­lo­ną czę­ścią ku­chen­ną, gdzie kró­lo­wał so­lid­ny piec, oraz czę­ścią sy­pial­ną, w któ­rej rzą­dził wiel­ki stół. Kac­per wszedł na skórę dzika ro­bią­cą za dywan i zdał sobie spra­wę, że ze wszyst­kich stron ota­cza­ją go wi­szą­ce na ścia­nach ob­ra­zy. Wśród nich kra­jo­bra­zy, zwie­rzę­ta, sceny po­lo­wań i ob­rzę­dów re­li­gij­nych, a na nie­któ­rych wi­do­ki, które mogły po­cho­dzić z ksią­żek fan­ta­stycz­nych. Kac­per za­trzy­mał się przed płót­nem, na któ­rym fio­le­to­wą dżun­glę oświe­tla­ły trzy księ­ży­ce. Po­do­ba­ło mu się.

– Wy­słał mnie tu ksiądz – po­wie­dział sta­rusz­ce, gdy za­pa­rzy­ła mu her­ba­ty. – Po­dob­no może mi pani pomóc.

– Jeśli bede mogła. Nie znam cie, chłop­cze, ale Lilka jest za tobą, wpa­dłeś za nią do ob­ra­zu, to dużo. Zresz­tą, jaki byś nie był, i tak le­piej niż tam­ten. Nie wydam wnucz­ki za zbrod­nia­rza.

– Zbrod­nia­rza? To Janek po­sta­wił tego stra­cha na wró­ble?

– A ten to aku­rat za­słu­żył. Kawał skur­wie­la. Ze­źlił Janka, bo wró­cił bez two­jej głowy, a jesz­cze po­ka­zał ci, jak przejść. Ale wcze­śniej Janek, to bydle, zabił żone. A przed­tem na­rze­czo­ną. Nie dam mu Lilki. Choć­bym miała otwo­rzyć mu gar­dło.

– Li­lia­na nigdy nie po­wie­dzia­ła mi o tym, co po­tra­fią jej ob­ra­zy. Jak to dzia­ła?

– Raz za kiedy rodzi się człek z takim darem, że może otwo­rzy brame ma­lun­kiem. Ja tak po­tra­fie. Ale już tego nie robie, za dużo wi­dzia­łam. Lilka ma to po mnie. Nie przy­ucza­łam jej, nie chcia­łam, żeby ma­lo­wa­ła, ale sama się na­umia­ła. Raz przy­cho­dzi do mnie i mówi, że ma­lu­je świat, gdzie wy­so­kie bu­dow­le stoją jedna przy dru­giej, au­to­mo­bi­le nie mie­szą się na uli­cach, a lu­dzie widzą się z dru­gie­go końca świa­ta przez małe pu­deł­ka. A potem tam po­la­zła. I już nie miała chęci wró­cić.

– Ucie­kła, bo oj­ciec wy­brał jej na­rze­czo­ne­go?

– Ano. Choć cza­sem nas od­wie­dza­ła. Przy­szła na ślub Alin­ki. Jak była u was, pewno ma­lo­wa­ła nasz świat i po­ro­bi­ła więzy, można było przejść w tę i nazad. Oj­ciec i Janek o tym wie­dzie­li. W końcu po­szli do was i ją wzię­li.

Kac­per po­czuł dresz­cze na myśl o tym, że jacyś obcy lu­dzie cho­dzi­li po jego miesz­ka­niu i za­cią­gnę­li Li­lia­nę do ob­ra­zu.

– Ona chcia­ła palić swoje dzie­ła – przy­po­mniał sobie. – Nie zdą­ży­ła. – Nagle ude­rzy­ła go prze­ra­ża­ją­ca myśl: – Oni we­szli do mo­je­go świa­ta przez jakiś jej obraz, praw­da? Dziad rów­nież.

– Tak. Lilka na­ma­lo­wa­ła ich tro­che, osta­ły się dwa, park i rzeka. Rzeka jest u mnie, scho­wa­na. Park ma Janek. Żeby za wami nie po­szli, trza oba znisz­czyć. Ale tego nie zro­bi­cie, bo mu­si­cie wpierw wsko­czyć. No i mu­sisz po­głów­ko­wać, jak wy­rwać ją z łapsk Janka.

– Wbie­gnę do ko­ścio­ła, zanim złożą przy­się­gi.

– Nie wpusz­czą cie. A nawet jeśli jakoś się wgra­mo­lisz, to nie pój­dzie za tobą.

– Dla­cze­go? Czymś ją szan­ta­żu­ją?

– Znasz taką dziew­czyn­kę, co ją zowią Mają?

– Wi­dzia­łem ją raz czy dwa. Na płót­nie.

– Lilka dała jej życie. Na­ry­so­wa­ła świat, po­szła tam i przy­wle­kła Maje ze sobą. Były jak sio­stry. Janek, po tym jak po­rwał moją wnu­się, za­aresz­to­wał dziew­czyn­kę u sie­bie na stry­chu. Nie bę­dzie ślubu, to ją za­bi­je.

– Uwol­nię i ją – dodał, a potem zo­rien­to­wał się, że zu­peł­nie nie wie, jak się do tego za­brać. – Po­mo­że mi pani?

– Po­mo­ge. Wpierw mu­sisz wie­dzieć, że nie zro­bisz nic przed ślu­bem. On be­dzie wszyst­kie­go pil­no­wał, ma swo­ich dry­bla­sów. Ale kiedy się ściem­ni, Janek się uspo­koi. Stra­ci czuj­ność. I wszy­scy sobie zdro­wo po­chle­ją. Tedy be­dziesz miał szan­se…

Sta­rusz­ka przed­sta­wi­ła mu swój po­mysł. Brzmiał ry­zy­ko­wa­nie, ale Kac­per nie miał w za­na­drzu nic lep­sze­go. Zgo­dził się.

– Jesz­cze jedna proś­ba. Czy ma pani obraz tak prze­ra­ża­ją­cy, że ten, kto go zo­ba­czy, od razu uwie­rzy w to, co na nim widać?

– Coś by się zna­la­zło. Ale na taką oka­zję wy­szy­ku­je nowy – po­wie­dzia­ła mści­wym tonem, za który Kac­per miał ocho­tę ją uca­ło­wać. – Pa­ste­le bedą w sam raz, nie ma czasu na schnię­cie.

Póź­niej ze­szli do piw­ni­cy, gdzie sta­rusz­ka ukry­ła go w ma­lut­kiej ko­mór­ce, do któ­rej pro­wa­dzi­ło tajne przej­ście przez szafę. Do­stał po­du­chy, lampę, tro­chę je­dze­nia i wody. Ko­bie­ta tym­cza­sem za­czę­ła ry­so­wać gdzieś nad jego głową, co jakiś czas gło­śno ko­men­tu­jąc dzie­ło. Bez­sil­ność, nie­cier­pli­wość i klau­stro­fo­bia spo­wo­do­wa­ły, że po go­dzi­nie Kac­per miał ocho­tę prze­gryźć ścia­nę na wylot. Tylko myśl o Li­lia­nie do­da­wa­ła mu siły, za­sta­na­wiał się, czy wciąż wie­rzy, że przyj­dzie jej na ra­tu­nek.

Wie­czo­rem zga­sił lampę, wy­łą­czył te­le­fon i pró­bo­wał usnąć.

W nocy kilku ludzi przy­szło spraw­dzić cha­łu­pę. Ten, który mówił, mógł być Jan­kiem. Kac­per wi­dział ocza­mi wy­obraź­ni jego wy­so­ką syl­wet­kę i zimne oczy. Trak­to­wa­li sta­rusz­kę uprzej­mie, ale za­czę­li prze­trzą­sać dom, by upew­nić się, że nic nie za­kłó­ci we­se­la.

– Znów ba­zgrze? – za­in­te­re­so­wał się do­mnie­ma­ny Janek. – Mało złego z tego przy­szło?

– W nocy mnie wzię­ło – od­po­wie­dzia­ła sta­rusz­ka.

Chwi­lę póź­niej dwie lub trzy osoby ze­szły do piw­ni­cy. Kac­pro­wi moc­niej za­bi­ło serce. Zła­pał dzban z wodą, je­dy­ną rzecz, którą mógł się bro­nić. Ktoś otwo­rzył drzwi szafy. Przez szcze­li­ny w desce do kry­jów­ki wpa­da­ły pro­mie­nie świa­tła.

– Tysz nic – po­wie­dział jakiś męż­czy­zna i za­mknął drzwicz­ki.

Kac­per opadł z ulgą na pod­ło­gę, ob­le­wa­jąc się wodą.

Męż­czyź­ni prze­pro­si­li za naj­ście, wy­ra­zi­li na­dzie­ję, że jutro na we­se­lu wszy­scy będą się do­brze bawić, po­że­gna­li się i wy­szli.

Kac­per my­ślał, że do rana nie zmru­ży już oka. Mylił się.

Ran­kiem sta­rusz­ka z za­chwy­tem za­wo­ła­ła:

– No! Go­to­we! W sam raz na po­da­rek!

Przed po­łu­dniem od­su­nę­ła deskę i wrę­czy­ła mu zwi­nię­ty ar­kusz.

– Idę na ślub – po­wie­dzia­ła. Ubra­na była w bab­ci­ną suk­nię w ogrom­ne, ko­lo­ro­we kwia­ty, na głowę za­ło­ży­ła czar­ną chu­s­tę znaną Kac­pro­wi z ob­ra­zu. – Zrób, jak się uga­da­li­śmy.

Po­dzię­ko­wał jej i roz­wi­nął ry­su­nek. Tak, po­my­ślał, z pew­no­ścią się nada.

Cze­kał. Sły­szał bicie ko­ściel­nych dzwo­nów. Póź­niej na­sta­ła około go­dzin­na cisza, którą w końcu za­koń­czy­ły po­je­dyn­cze okrzy­ki. Nie­dłu­go potem dało się sły­szeć przy­tłu­mio­ną mu­zy­kę. Li­lia­na była tak bli­sko.

Sta­rusz­ka wró­ci­ła do domu około dzie­wią­tej wie­czo­rem. Przy­nio­sła mu tro­chę je­dze­nia i zdała wy­cze­ki­wa­ną re­la­cję.

– Wy­że­ni­li się. Lilka wy­glą­da, jakby ba­wi­ła się na wła­snym po­grze­bie, ale jest cała i zdro­wa. We­se­li­sko jak we­se­li­sko. Go­ście jedzą, piją, tań­cu­ją. Po­ga­da­łam sobie z nie­któ­ry­mi.

– Co z dziew­czyn­ką?

– Nie wy­pu­ści­li jej ze stry­chu. Pil­nu­je go dwóch Jan­ko­wych na zmia­nę. Pół go­dzi­ny przed dwu­na­stą mają tam pójść Gie­nek i Ma­ciek. Obaj są już mocno spici, dasz radę.

– A obraz?

– W izbie Janka. Tyle wiem. Wra­cam na za­ba­we, przyj­de, jak be­dzie czas.

Ostat­nie dwie i pół go­dzi­ny zda­wa­ło się trwać całą wiecz­ność. Kac­per wmu­sił w sie­bie tro­chę we­sel­ne­go je­dze­nia i cze­kał. Po je­de­na­stej za­ło­żył ob­szar­pa­ne ciu­chy i po­wie­sił na szyi maskę lisa. W jeden dużej kie­sze­ni umie­ścił zro­lo­wa­ne dzie­ło sta­rusz­ki, w dru­giej pałkę i nóż.

Bab­cia Li­lia­ny w końcu wró­ci­ła. Wy­ję­ła ze skryt­ki płót­no przed­sta­wia­ją­ce rzekę na obrze­żach mia­sta.

– Wiesz, gdzie to?

– Tak. – Kac­per wi­dział ma­lu­nek po raz pierw­szy i jak za­wsze za­chwy­cił się pędz­lem uko­cha­nej.

– To idzie­my.

Noc była cie­pła i prze­peł­nio­na cichą, skocz­ną mu­zy­ką. Kac­per do­strzegł chatę, gdzie od­by­wa­ło się we­se­le, stała ja­kieś pół ki­lo­me­tra dalej. Roz­stał się ze sta­rusz­ką i ru­szył w innym kie­run­ku.

Dom Janka był naj­więk­szym i je­dy­nym mu­ro­wa­nym we wio­sce, więc Kac­per od­na­lazł go bez trudu. Wszedł przez uchy­lo­ne okno. Gdzieś na pię­trze roz­ma­wia­ło dwóch pod­chmie­lo­nych męż­czyzn. Za­ło­żył maskę i oświe­tla­jąc sobie drogę ko­mór­ką, zna­lazł scho­dy.

– Cieli mu się, a mnie się nie cieli. Ale jak się Jó­zia­ko­wi ocie­li­ła, to on, że jemu się nie cielą, bo to u mnie się cielą. No by go… Kto idzie?!

– Od pana mło­de­go! – za­wo­łał Kac­per, za­sła­nia­jąc się ka­raf­ką przy­go­to­wa­ną przez bab­cię Li­lia­ny.

Po­znał obu męż­czyzn. Star­szy to wą­sa­ty wujek z ob­ra­zu. Na sam widok al­ko­ho­lu za­świe­ci­ły mu się oczy. Jed­nak młod­szy… Dla­cze­go spo­śród wszyst­kich męż­czyzn w wio­sce Kac­per mu­siał tra­fić aku­rat na niego?

Mie­rzy­li się przez chwi­lę wzro­kiem. Młody z krza­ków po­znał go mimo maski i za­ata­ko­wał.

Wy­trą­cił Kac­pro­wi ka­raf­kę z dłoni i pchnął go w stro­nę scho­dów. Wą­sacz za­miast pomóc młod­sze­mu ko­le­dze, za­skam­lał nad roz­la­nym al­ko­ho­lem.

Kac­per utrzy­mał rów­no­wa­gę i wyjął pałkę. Ani przez chwi­lę nie brał pod uwagę, że ten prysz­cza­ty dzie­ciak po­wstrzy­ma go przed od­zy­ska­niem Li­lia­ny. Zdzie­lił go raz, a po­rząd­nie. Wą­sa­ty oprzy­tom­niał na chwi­lę, chyba zro­zu­miał, że teraz na niego kolej.

– Je­stem chrzest­nym! – wy­krzy­czał, a potem padł nie­przy­tom­ny. Czyim chrzest­nym, tego Kac­per już się nie do­wie­dział.

Od­na­lazł klucz do wiel­gach­nej kłód­ki i otwo­rzył klapę pro­wa­dzą­cą na strych.

Dziew­czyn­ka spała w ol­brzy­mim, za­pad­nię­tym łóżku, które stało pod za­bi­tym de­ska­mi oknem. Obok za­uwa­żył nie­wiel­ki sto­lik z kil­ko­ma usta­wio­ny­mi nań za­baw­ka­mi. Poza tym strych był pusty, ciem­ny i prze­ra­ża­ją­cy.

– Maja?

Zbu­dzi­ła się, gło­śno wcią­ga­jąc z prze­ra­że­nia po­wie­trze.

– Co? Kto?

– Za­bie­ram cię stąd.

Wą­sa­te­go pi­ja­ka i prysz­cza­te­go lo­we­la­sa za­cią­gnął na strych i tam za­mknął. Klucz do kłód­ki wziął ze sobą.

Spro­wa­dził dziew­czyn­kę na dół.

– Ktoś ty? – za­py­ta­ła po­dejrz­li­wie.

– Na­rze­czo­ny Li­lia­ny. Ten praw­dzi­wy. Uciek­nie­my w trój­kę. Ale żeby nas nie szu­ka­li, muszę znisz­czyć obraz, który ma Janek. Jest na nim park, takie drze­wa w mie­ście. Wiesz, gdzie szu­kać?

– Janek śpi tam.

Izba była duża i urzą­dzo­na z prze­py­chem, jak na lata trzy­dzie­ste lub czter­dzie­ste. Kac­per za­czął go­rącz­ko­we po­szu­ki­wa­nia, Maja stała bez ruchu, bała się do­ty­kać cze­go­kol­wiek. Po ja­kimś kwa­dran­sie za­czął pa­ni­ko­wać. Na zmia­nę wy­da­wa­ło mu się, że ocze­pi­ny już się za­czę­ły albo zaraz się za­koń­czą.

W końcu wy­cią­gnął płót­no spod łóżka, zro­lo­wa­ne, owi­nię­te w ja­kieś ubra­nie.

Zła­pał Maję za rękę i po­bie­gli na umó­wio­ne miej­sce. Sta­rusz­ka już na nich cze­ka­ła.

– Bab­cia! – ucie­szy­ła się mała i zła­pa­ła ją w ob­ję­cia.

Oddał płót­no ko­bie­cie, a ta po­sta­wi­ła je obok wła­sne­go przed­sta­wia­ją­ce­go rzekę.

– Który wo­lisz? – za­py­ta­ła.

– Rzeka jest dalej od domu, ale mniej ludzi tam się szwen­da nocą. Wska­kuj, młoda.

Dziew­czyn­ka jed­nak nie miała za­mia­ru się ru­szyć, póki nie zo­ba­czy Li­lia­ny. Spa­li­li więc szyb­ko obraz parku, a potem Kac­per udał się na we­se­le.

Szedł, kie­ro­wa­ny mu­zy­ką. Nie spo­sób było prze­oczyć chaty, pul­so­wa­ła za­ba­wą, wy­da­wa­ła się żywym or­ga­ni­zmem. Kac­per wy­pa­trzył dzia­dów cze­ka­ją­cych na wej­ście, a było ich ze sze­ściu. Sta­rusz­ka do­brze wy­bra­ła mu ubra­nie, bo gdy do nich do­łą­czył, ni­czym się nie wy­róż­niał.

– Tyś skąd? – za­py­tał jeden z ob­dar­tu­sów.

Kac­per udał pi­ja­ne­go, który woli nie otwie­rać ust z obawy przed zwy­mio­to­wa­niem. Sami byli w po­dob­nym sta­nie, więc zro­zu­mie­li.

Kątem oka do­strzegł okno. Za­to­czył się w jego kie­run­ku i zaj­rzał do środ­ka.

Zo­ba­czył ją. Sie­dzia­ła na drew­nia­nym stoł­ku i aku­rat rzu­ci­ła wia­nek. Wy­glą­dał pięk­nie i smut­no. Jak wiele by dał, żeby to on mógł ją po­ślu­bić w tę noc, tak jak to było pi­sa­ne.

Wia­nek zła­pa­ła ru­do­wło­sa młoda dziew­czy­na, ale tego Li­lia­na już nie wi­dzia­ła. Wsta­ła i z gro­bo­wą miną znik­nę­ła wśród gości.

– Dzia­dy! Dzia­dy! – krzy­czał jakiś dzie­ciak.

Kac­per po­biegł za po­zo­sta­ły­mi i wszedł do izby. Ude­rzy­ło go go­rą­co i za­pach po­traw zmie­sza­ny z ostrą wonią al­ko­ho­lu i potu. Grała mu­zy­ka – bęben, flet, trąb­ka, a nawet skrzyp­ce. Szu­kał wzro­kiem Li­lia­ny, lecz gdzieś prze­pa­dła. Wy­pa­trzył księ­dza, który go­rącz­ko­wo dys­ku­to­wał z jakąś ko­bie­tą. Obok stał dum­nie oj­ciec Li­lia­ny, kon­tro­lo­wał wzro­kiem całe we­se­le. Gdzie Kac­per nie spoj­rzał, roz­po­zna­wał zna­jo­me twa­rze. Był i Janek. Prze­wyż­szał po­zo­sta­łych we­sel­ni­ków o głowę. Wła­śnie wy­ści­skał jed­ne­go z mocno pi­ja­nych gości i wy­szep­tał mu do ucha coś, co roz­śmie­szy­ło ich obu.

Tym­cza­sem jeden z dzia­dów wy­szedł na śro­dek i wy­beł­ko­tał wiersz:

 

Dla mło­de­go mam dwa kije,

jak po­trze­ba, nie­chaj bije.

Bo po­kor­na, uło­żo­na,

tylko taka dobra żona.

 

Po­ja­wi­ły się licz­ne śmie­chy. Kac­per za­pra­gnął po­dejść i wybić dzia­do­wi tymi ki­ja­mi wszyst­kie zęby. Ob­dar­tus chyba ja­ki­miś cza­ra­mi przy­wo­łał Li­lia­nę, a potem, prze­ra­żo­ną, wy­cią­gnął na śro­dek i za­tań­czył z nią cho­re­ogra­fię, która po­le­ga­ła głów­nie na pró­bach utrzy­ma­nia się na no­gach. Jakoś mu się udało i po­czła­pał na bok, gdzie wrę­czył kije Jan­ko­wi.

Każdy z dzia­dów mówił wiersz, a potem dawał pre­zent i tań­czył z młodą, lub na od­wrót. Twór­czość była pry­mi­tyw­na, szo­wi­ni­stycz­na i pro­sta jak bu­do­wa cepa. Kac­per czuł na­ra­sta­ją­cą tremę. Wiersz miał przy­go­to­wa­ny, skle­cał go bar­dzo długo. Wy­szedł na śro­dek i, cały czas pa­trząc na Li­lia­nę, wy­re­cy­to­wał:

 

To po­czą­tek wa­szej drogi

Jak z ob­raz­ka tak wspa­nia­ły

Prze­stą­pi­cie dzi­siaj progi

Świat się zmie­ni dla was cały

 

Po­zna­ła go. Do­strzegł, jak na jej twa­rzy po­ja­wia się na­dzie­ja. Póź­niej przy­gry­zła wargę i udała, że do tańca idzie nie­chęt­nie.

Zła­pał ją za dłoń, a póź­niej wszyst­ko po­to­czy­ło się samo. Mu­zy­ka ich po­nio­sła, tań­czy­li lekko i z gra­cją, tak jak na tych wszyst­kich pró­bach, kiedy ukła­da­li swój pierw­szy we­sel­ny ta­niec. Trwa­ło to ledwo chwi­lę, póź­niej do Kac­pra do­tar­ło, że może się zdra­dzić, więc raz czy dwa po­my­lił kroki, a w pew­nej chwi­li o mało się nie prze­wró­cił.

– Za­bie­ram cię stąd – wy­szep­tał, gdy po­cią­gnę­ła go do sie­bie.

– Nie mogę.

– Maja jest z twoją bab­cią. Ucie­ka­my. Za chwi­lę.

Gdy skoń­czy­li, zo­sta­wił Li­lia­nę na środ­ku i pod­szedł do Janka. Ten pa­trzył po­dejrz­li­wie, jakby coś mu świ­ta­ło, lecz był zbyt pi­ja­ny, by pojąć co. Kac­per pod­niósł ry­su­nek i roz­wi­nął go przed panem mło­dym.

Wy­mar­ły świat pełen był syl­we­tek sza­rych drzew wzno­szą­cych się ku czar­ne­mu niebu. Obok wy­schnię­te­go ko­ry­ta rzeki roz­kła­da­ło się kilka opusz­czo­nych bu­dyn­ków z dziu­ra­wy­mi da­cha­mi. Żywe wy­da­wa­ły się tylko syl­wet­ki upio­rów, smu­kłe i na wpół rze­czy­wi­ste, jakby utka­ne z czar­nej mgły.

Janek pa­trzył na ry­su­nek i wciąż nie ro­zu­miał.

– Na nową drogę życia, skur­wie­lu – wy­szep­tał Kac­per i na­krył ol­brzy­ma bry­sto­lem. A potem po­cią­gnął w dół. Gdy pa­pier do­tknął pod­ło­gi, Janka już z nimi nie było.

Na we­se­lu za­pa­dła pełna szoku cisza.

Li­lia­na już bie­gła ku niemu, za­ła­pał jej dłoń i ru­szy­li ku naj­bliż­sze­mu oknu. Jakiś krew­ki gość pró­bo­wał za­stą­pić im drogę, lecz ko­bie­ta pchnę­ła go tak, że wy­lą­do­wał twa­rzą w zupie.

Kac­per po­mógł jej wy­sko­czyć i po­dą­żył za nią. Po­pę­dzi­li w ciem­ność, zo­sta­wia­jąc za sobą wy­le­wa­ją­cych się z chaty we­sel­ni­ków.

Sta­rusz­ka i Maja cze­ka­ły na nich. Li­lia­na wy­ści­ska­ła je obie, a potem uca­ło­wa­ła Kac­pra.

– Choć z nami, bab­ciu – za­pro­po­no­wa­ła. – Mo­że­my wsko­czyć w rzece, ona za­bie­rze obraz i go nie znaj­dą.

– Tu jest moje miej­sce.

– Czyli już się nie spo­tka­my?

– Gdzieś. Kie­dyś. Pewno tak. No już, wska­kuj­cie, bo zaraz…

Męż­czy­zna wy­ło­nił się z ciem­no­ści, zła­pał Maję i przy­sta­wił jej nóż do gar­dła.

Kac­per roz­po­znał na­past­ni­ka.

– Nie. Nie. Pro­szę – wy­łka­ła Li­lia­na.

– Pal obraz, bab­cia – roz­ka­zał. – Łatwo było was prze­chy­trzyć. – Spoj­rzał na Li­lia­nę świe­cą­cy­mi się od wódki ocza­mi. – Wiesz, jaki ty wstyd przy­no­sisz ro­dzi­nie? Jaki wstyd sio­strze? Tak nie może być!

Kac­per roz­wa­żał wy­ję­cie noża, lecz osta­tecz­nie wy­brał te­le­fon. Mo­dlił się w duchu, by nie był roz­ła­do­wa­ny.

– Co ro­bisz? – za­py­tał męż­czy­zna.

– Po­ka­żę ci, kto na­praw­dę przy­no­si wstyd wa­szej ro­dzi­nie. – Od­na­lazł zdję­cie. – O, jest. To twoja żona pod­czas po­ran­nej wy­ciecz­ki do lasu. – Po­ka­zał mu. – A ty dla niej chcesz zabić dziec­ko.

Męż­czy­zna pa­trzył na zdję­cie jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny, a potem scho­wał nóż i od­szedł, mru­cząc coś o dwóch ki­jach.

Pierw­sza prze­szła Maja. Li­lia­na jesz­cze raz wy­ści­ska­ła bab­cię i ze łzami w oczach zro­bi­ła to samo.

– Dzię­ku­ję pani – po­wie­dział Kac­per i wsko­czył.

Sta­rusz­ka pod­pa­li­ła obraz.

 

III

Z po­wro­tem tu

 

Brzeg rzeki po pół­no­cy wcale nie wy­glą­dał tak ład­nie jak na ob­ra­zie. Li­lia­nie i Kac­pro­wi wcale to nie prze­szka­dza­ło, sie­dzie­li w ob­ję­ciach, cie­sząc się sobą. Maja była za­cie­ka­wio­na nowym świa­tem, krę­ci­ła się po oko­li­cy i do­ty­ka­ła wszyst­kie­go. Kac­per ob­ser­wo­wał dziew­czyn­kę i do­szedł do wnio­sku, że na­praw­dę wy­glą­da jak isto­ta na­ma­lo­wa­na far­ba­mi. I nie tylko ona. Cały ten świat wy­da­wał mu się po­cią­gnię­ty pędz­lem. Póki nie od­wie­dził wio­ski Li­lia­ny, Kac­per wcale nie był tego świa­dom. Choć i tak miał to gdzieś.

W końcu ze­bra­li się do drogi.

– Je­steś pewna, że nie było wię­cej ob­ra­zów? – do­py­ty­wał. – Tylko te dwa?

– Je­stem pewna.

Kiedy zo­ba­czył w od­da­li park, wzdry­gnął się mi­mo­wol­nie, jakby zaraz miał stam­tąd wyjść cały za­stęp dzia­dów. Nikt się jed­nak nie po­ja­wił.

Po wej­ściu na ostat­nie pię­tro Li­lia­na uca­ło­wa­ła go po raz ty­sięcz­ny. Kac­per ostroż­nie otwo­rzył drzwi miesz­ka­nia, na­słu­chi­wał przez chwi­lę, a potem wszedł do środ­ka. Zaj­rzał do wszyst­kich po­miesz­czeń. Było pusto.

– Jaki tu ba­ła­gan – sko­men­to­wa­ła Li­lia­na. – I co się stało z te­le­wi­zo­rem?

– Do­stał kijem – od­po­wie­dział i pod­niósł z pod­ło­gi Po­czą­tek drogi.

– Spal­my go – za­pro­po­no­wa­ła Li­lia­na. – W razie jak­bym kie­dyś bar­dzo za­tę­sk­ni­ła za bab­cią. Spal­my wszyst­kie, na któ­rych jest mój świat.

Zgo­dził się. Li­lia­na otwo­rzy­ła szafę i za­czę­ła wy­cią­gać ob­ra­zy, Kac­per tym­cza­sem wyjął reszt­ki z lo­dów­ki i zro­bił masę ka­na­pek, które Maja po­chła­nia­ła ze sma­kiem.

– Bę­dziesz mu­sia­ła mi wszyst­ko wy­ja­śnić – po­wie­dział do Li­lia­ny po­waż­nie, po­da­jąc ka­nap­kę, a ona ski­nę­ła głową.

– Ru­sza­łeś moje ob­ra­zy?

– Zda­rza­ło się.

– Bra­ku­je mi tu jed­ne­go. Po­wi­nien być na samym dole.

– Który?

– Nie miał ty­tu­łu. Na­ma­lo­wa­łam moją pra­cow­nię.

– Pa­mię­tam. Nie bra­łem go.

W ciszy, która za­pa­dła, usły­sze­li kroki. Go­spo­darz we­se­la wy­szedł z dru­gie­go po­ko­ju, mie­rząc do nich ze strzel­by.

– Po­ży­czy­łem go sobie, córuś – po­wie­dział do nich. Stali jak spa­ra­li­żo­wa­ni. – Czło­wiek przej­dzie, to ma­lo­wi­dło na drugą stro­ne da się prze­rzu­cić.

Ude­rzył lufą jeden z odło­żo­nych do spa­le­nia ob­ra­zów, a ten upadł na pod­ło­gę.

– Wska­kuj – roz­ka­zał. – Ina­czej ich za­bi­je. Masz już ślub­ne­go i do niego wró­cisz. Trza go tylko wy­cią­gnąć.

Kac­per zna­lazł się aku­rat na ce­low­ni­ku nie­do­szłe­go te­ścia, nie śmiał więc nawet od­dy­chać. Jeśli Li­lia­na przej­dzie, pój­dzie po nią. Ona tym­cza­sem sta­nę­ła nad ob­ra­zem ni­czym nad brze­giem prze­pa­ści. Wsa­dzi­ła stopę w płót­no, gu­biąc przy tym skó­rza­ny pan­to­fe­lek. Wtedy wła­śnie zde­cy­do­wa­ła.

– Niech bę­dzie. – Pod­nio­sła obraz na wy­so­kość pier­si i sko­czy­ła w stro­nę ojca.

Strze­lił. Po­cisk prze­le­ciał przez sad nie­da­le­ko młyna. Strzel­ba spa­dła na mięk­ką trawę.

Oj­ciec zdo­łał wy­trą­cić Li­lia­nie płót­no, lecz po­zo­stał bez broni, za to Kac­per dobył pałki. Wy­star­czy­ło do­brze ude­rzyć, a w tym już na­brał do­świad­cze­nia.

– Twoja ro­dzi­na chyba już nigdy mnie nie po­lu­bi – stwier­dził, gdy wią­za­li męż­czy­znę.

A potem za­mknę­li go w ła­zien­ce.

– Skoro mają obraz, nie je­ste­śmy tu bez­piecz­ni – po­wie­dzia­ła wciąż roz­trzę­sio­na Li­lia­na. – Oj­ciec ma wielu przy­ja­ciół, przyj­dą tu po niego. Mu­si­my ucie­kać.

Maja oglą­da­ła ob­ra­zy. Te, które bar­dzo jej się po­do­ba­ły, od­kła­da­ła na bok.

– Uciek­nie­my, ale i tak będą nas szu­kać, praw­da? – za­sta­na­wiał się Kac­per.

– Mo­że­my się scho­wać tam, gdzie nigdy nas nie znaj­dą.

Po­de­szli do ob­ra­zów, choć oboje wie­dzie­li, na który pad­nie wybór.

– Lu­bisz śnieg, Maju? – spy­ta­ła Li­lia­na.

– Bar­dzo.

Potem udali się z Zi­mo­wą wio­ską na po­bli­ski nasyp ko­le­jo­wy. Zni­ka­li po kolei, a gdy prze­pa­dło ostat­nie z nich, płót­no ude­rzy­ło o tory. Kil­ka­na­ście minut póź­niej prze­je­chał tędy po­ciąg z wę­glem.

 

IV

Gdzieś

 

Śnieg tań­czy na ciem­nym nie­bie. Płat­ki opa­da­ją na stro­me dachy, ga­łę­zie drzew, za­kry­te bielą dróż­ki. Po­mię­dzy do­ma­mi nie­sie się dźwięk ko­ściel­nych dzwo­nów…

Koniec

Komentarze

Ależ fraj­da z czy­ta­nia, Zyg­fry­dzie! ;D

Być może nie je­stem do końca obiek­tyw­ny (kto jest?), ale po pro­stu lubię Twoją pi­sa­ni­nę, jest na po­zio­mie pu­bli­ka­cyj­nym.

Jeśli cho­dzi o Po­czą­tek drogi, za­czą­łeś z wy­so­kie­go C. Roz­ter­ka Kac­pra i kry­ją­ca się za nią ta­jem­ni­ca fra­pu­je od pierw­szych aka­pi­tów, cała ta ana­li­za ob­ra­zu sko­ja­rzy­ła mi się z prozą Ar­tu­ro Pe­re­za-Re­ver­te. Fajny pi­sarz.

Przy­cze­pił­bym się je­dy­nie do szcze­gó­ło­wo­ści ob­ra­zu Li­lian­ny. Kie­ru­nek pa­trze­nia, kształt rąk… Jak duży był ten obraz? ;P Tro­chę mi to ob­ni­ża­ło im­mer­sję, przy­znam. Przed ocza­mi sta­wa­ła scena z któ­re­goś filmu s-f, chyba Blade Run­ne­ra, gdzie bo­ha­ter przy­bli­żał i ana­li­zo­wał obraz z ja­kiejś ka­me­ry. Roz­dziel­czość mu­sia­ła być sza­lo­na i choć tamta scena też za­ska­ki­wa­ła, to przy­naj­mniej wy­stą­pi­ła w świe­cie przy­szło­ści…

Scena, gdy dziad przy­cho­dzi do Kac­pra – dziw­na, tro­chę mi tam za­la­ty­wa­ło deus ex ma­chi­na. Gość nie wie­dział kim jest po­stać z ob­ra­zu, a po­trak­to­wał ją wła­śnie jak in­tru­za z in­ne­go świa­ta. Tak to ode­bra­łem, tro­chę za­zgrzy­ta­ło.

Tempo akcji fajne, nie prze­ga­da­łeś, bo­ha­te­ro­wie udani, choć tro­chę bra­ko­wa­ło mi lep­sze­go za­ry­so­wa­nia Mai. Była ważna dla Li­lian­ny, a po­mi­ną­łeś ją w sumie… Być może zbyt­nio sku­pi­łeś się na pierw­szym roz­dzia­le opo­wia­da­nia, tu można by przy­ciąć, a nad­ro­bić w “tam”.

Za­koń­cze­nie – z jed­nej stro­ny przy­jem­ne i w sumie za­do­wa­la­ją­ce, z dru­giej – chyba nie koń­czy spra­wy. No bo skoro prze­szli przez “Zi­mo­wą wio­skę” to obraz wciąż leżał w miesz­ka­niu Kac­pra… I można było ru­szyć ich śla­dem.

Nie­mniej, po­do­ba­ło mi się, po­rząd­ne opo­wia­da­nie. 

 

Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie. Ar­tu­ro Pe­re­za-Re­ver­te nie znam, ale wie­rzę Ci na słowo. Co do za­koń­cze­nia – Zi­mo­wa wio­ska zo­sta­ła znisz­czo­na, więc mo­żesz być spo­koj­ny, nikt ich nie znaj­dzie :)

No oczy­wi­ście, że znisz­czo­na! Może nie będę się chwa­lił, jak to pier­wot­nie zro­zu­mia­łem, bo aż głu­pio XD Sorki.

A Pe­re­za-Re­ver­te ko­niecz­nie po­czy­taj. Czy­ta­łem Klub DumasSza­chow­ni­cę Fla­mandz­ką – in­try­gu­ją­ce książ­ki i TE ana­li­zy…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Bar­dzo po­do­bał mi się sam po­mysł na Twoje opo­wia­da­nie – ob­ra­zy jako po­łą­cze­nie dwóch świa­tów. In­try­ga rów­nież ory­gi­nal­na i do tego we­se­le, jako tło. Wcho­dze­nie do ob­ra­zów, sko­ja­rzy­ło mi się tro­chę z prze­cho­dze­niem na peron 9 i ¾. :) To wszyst­ko jest fajne. Scena w lesie z te­le­fo­nem, też mnie nie prze­ko­na­ła, ale do­my­ślam się, że cho­dzi­ło tylko, żeby Kac­per miał dowód nie­wier­no­ści swo­jej szwa­gier­ki (chyba tak to się na­zy­wa?) Go­rzej jed­nak z wy­ko­na­niem.

Już pierw­sze zda­nie roz­bi­ła­bym na dwa krót­sze. Poza tym za­uwa­ży­łam kilka zdań o dość po­krę­co­nym szyku, co utrud­nia­ło czy­ta­nie. Z in­ter­punk­cją je­stem na ba­kier, ale nawet ja za­uwa­ży­łam, że u cie­bie też z nią nie jest naj­le­piej. A do tego:

…Choć pan na górę, drzwi otwar­te, a ja się ze­szklę. – co to zna­czy?

 Nie prze­szcze­gli, żeś taki twar­dy cza­row­nik. – au­to­ko­rek­ta za­wio­dła. ;)

Pod­su­mo­wu­jąc: fajne, lekko zgrzy­ta­ją­ce opo­wia­da­nie. :)

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

AQQ, dzię­ki za prze­czy­ta­nie i opi­nię.

 

“Ze­szklę” – Kac­per użył spe­cjal­nie wy­my­ślo­ne­go słowa “z przy­szło­ści”, żeby na­brać dzia­da, że na­praw­dę roz­ma­wia z nim zza szyby.

“Prze­szcze­ga­li” to i mi­lion in­nych błę­dów w dia­lo­gach miesz­kań­ców wio­ski to próba sty­li­za­cji :) Czy udana, nie je­stem pe­wien, ale na pewno jest to za­mie­rzo­ne.

Czy mo­żesz podać ja­kieś kon­kret­ne błędy w in­ter­punk­cji? Pierw­szy raz usły­sza­łem, że z in­ter­punk­cją u mnie słabo :( , ale może rze­czy­wi­ście po­peł­ni­łem ja­kieś błędy.

 

Sorry, co do in­ter­punk­cji to mój błąd. Czy­ta­łam wcze­śniej inne opo­wia­da­nie kon­kur­so­we. któ­re­go jesz­cze nie sko­men­to­wa­łam i jakoś mi się zlało. Od­wo­łu­ję! Ale zna­la­złam jesz­cze to:

...W tym ob­ra­zie mu­siał kryć się klucz do zro­zu­mie­nia, co stało się z nią stało.

…Takie we­se­le nigdy się od­by­ło – nigdy się nie od­by­ło.

…na ob­ra­zie dało się do­strzec po­stać – li­te­rów­ka.

…Skoro mają obraz, nie je­ste­śmy tu bez­piecz­ni – po­wie­dzia­ła wciąż roz­strzę­sio­na Li­lia­na. – li­te­rów­ka.

 

Co do sty­li­za­cji, to rze­czy­wi­ście ją za­uwa­ży­łam, ale aku­rat w tym miej­scu jakoś zgrzyt­nę­ła i wy­glą­da­ła jak błąd.

Ro­zu­miem już, o co cho­dzi­ło z tym ze­szkle­niem. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Ok. Dzię­ki za wska­za­nie błę­dów. Ter­min już minął, więc po­pra­wię po ogło­sze­niu wy­ni­ków :)

Ro­zu­miem, że sty­li­za­cja jest ce­lo­wa, ale za­trzy­ma­ło mnie to ze­szklę, a póź­niej brak ogon­ków (ę). Nawet w dia­lo­gach pi­sze­my jed­nak jabł­ko, mimo że rzad­ko kiedy tak je sły­szy­my ;)

Choć pan na górę, drzwi otwar­te, a ja się ze­szklę.

Chodź.

– Nie prze­szcze­gli, żeś taki twar­dy cza­row­nik.

– Raz za kiedy rodzi się człek z takim darem, że może otwo­rzy brame ma­lun­kiem. Ja tak po­tra­fie. Ale już tego nie robie, za dużo wi­dzia­łam.

– Po­mo­ge.

 

Wy­szedł na śro­dek i, cały czasz pa­trząc na Li­lia­nę, wy­re­cy­to­wał:

czas

Ogól­nie bar­dzo mi się po­do­ba po­mysł z prze­cho­dze­niem do in­nych świa­tów przez ob­ra­zy, kie­dyś wi­dzia­łam taki motyw z pocz­tów­ką, ale nie był roz­wi­nię­ty. In­te­re­su­ją­ca kon­cep­cja.

Może nie do końca mnie prze­ko­nu­je oglą­da­nie jed­ne­go ob­ra­zu przez rok, choć­by był bar­dzo duży (mie­ścił się w po­ko­ju, razem z in­ny­mi), i cią­głe do­szu­ki­wa­nie się no­wych rze­czy, ale też nie prze­szka­dza mi to bar­dzo.

Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Świę­ta idą, czas na Ke­vi­na;) – tak mi się sko­ja­rzy­ło z tym mo­ty­wem z ka­me­rą i pi­lo­tem…

Bar­dzo fajny po­mysł, dobra prze­my­śla­na kon­struk­cja – ta do­dat­ko­wa kul­mi­na­cja, kiedy wy­da­je się, że już po wszyst­kim, zręcz­ne wy­ko­rzy­sta­nie wszyst­kich wpro­wa­dzo­nych po­sta­ci i mo­ty­wów (szwa­gier i ko­cha­nek, zdję­cie z te­le­fo­nu, śnież­ny obraz) – znać za­wo­dow­ca! Do tego nie­po­ko­ją­ca gra pla­nów (który świat jest praw­dzi­wy, a co jeśli wszy­scy­śmy z ob­raz­ka?) – to lubię.

Za­wio­dło tro­chę wy­ko­na­nie na po­zio­mie ję­zy­ka – to chyba pro­blem wszyst­kich tych opo­wia­dań wrzu­ca­nych pod ko­niec kon­kur­so­we­go ter­mi­nu. Rażą licz­ne li­te­rów­ki (i nie mam na myśli tej nie­najsz­czę­śliw­szej sty­li­za­cji), mo­men­ta­mi da­ją­ce ko­micz­ny efekt (“Kac­per i jej naj­więk­sze dzia­ło”), bra­ko­wa­ło zdań pięk­nych, za­ska­ku­ją­cych, nie­sza­blo­no­wych.

Nie będę nu­dził, że rok temu za­ser­wo­wa­łeś tu opo­wia­da­nie, moim zda­niem, o klasę lep­sze. Na­pi­szę tylko, że skoń­cze­nie tek­stu w mie­siąc, nie po­win­no być chyba dla Cie­bie celem samym w sobie. Efekt na pewno za­słu­gu­je na klik do bi­blio­te­ki, ale ja tu przy­sze­dłem szu­kać kan­dy­da­ta do piór­ka.

Mel­du­ję, że prze­czy­ta­łam.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Motyw prze­cho­dze­nia przez ob­ra­zy nie­no­wy (był u Ćwie­ka, pew­nie jesz­cze gdzieś), ale kom­po­zy­cja i fa­bu­ła świet­ne. Ład­nie pod­trzy­mu­jesz uwagę ta­jem­ni­cą znik­nię­cia, potem nie­pew­no­ścią co do za­koń­cze­nia.

Nie bar­dzo ro­zu­miem, dla­cze­go oj­ciec tak bar­dzo chciał uniesz­czę­śli­wić córki, ale pew­nie nie można mieć wszyst­kie­go.

Chyba Ci za­bra­kło czasu na ostat­nie szli­fy.

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie.

Kac­per i jej naj­więk­sze dzia­ło.

Tak, to jest śmiesz­ne. I ze wzglę­du na li­te­rów­kę, i z po­wo­du za­im­ka, który wy­da­je się zmie­niać Kac­pro­wi płeć.

– Acha, wujku, jakiś gość pytał o cie­bie w parku! – krzyk­nął star­szy.

Wstydź się.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki za ko­lej­ne opi­nie.

Z tym “acha” coś mi się po­kieł­ba­si­ło, że jed­nak przez “ch” i dałem to świa­do­mie XD Mu­sia­ło mi się po­mie­szać z innym, po­dob­nym sło­wem.

Ach, tak. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dobre, na­praw­dę dobre. Fa­bu­ła bar­dzo cie­ka­wa, motyw ży­wych dzieł sztu­ki nie spo­wsze­dniał mi, a ty uka­za­łeś go od in­te­re­su­ją­cej stro­ny. Bo­ha­te­rów po­lu­bi­łem, hi­sto­ria idzie do­brym tem­pem poza po­cząt­kiem z Kac­prem, który roz­gry­za za­war­tość ob­ra­zu – ten nie­ja­ki wstęp wy­da­je mi się odro­bi­nę przy­dłu­gi. Jed­nak nie za­bu­rza pro­por­cji, a resz­ta opo­wie­ści nad­ra­bia to z na­wiąz­ką.

Tro­chę szwan­ku­je mi za­koń­cze­nie, bo skoro ucie­kli przez obraz, to mu­siał on gdzieś zo­stać. Jak go wtedy za­bez­pie­czy­li.

Pod­su­mo­wu­jąc: kon­cert fa­jer­wer­ków o ide­al­nych pro­por­cjach z pa­ro­ma nie­wiel­ki­mi nie­do­cią­gnię­cia­mi. Je­stem ukon­ten­to­wa­ny :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Nie mo­głam się po­wstrzy­mać od na­pi­sa­nia tego ko­men­ta­rza. 

 

Ech, czy­ta­nie ze zro­zu­mie­niem za­ni­ka w na­ro­dzie, czy co? Ko­lej­na osoba, jak widzę, ma pro­blem z uciecz­ką i znisz­cze­niem ob­ra­zu, a spra­wa jest na­praw­dę jasno po­ka­za­na: 

 

Potem udali się z Zi­mo­wą wio­ską na po­bli­ski nasyp ko­le­jo­wy. Zni­ka­li po kolei, a gdy prze­pa­dło ostat­nie z nich, płót­no ude­rzy­ło o tory. Kil­ka­na­ście minut póź­niej prze­je­chał tędy po­ciąg z wę­glem.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Późna pora ;) Dzię­ki, Śnią­ca, za wska­za­nie ;)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Co tu dużo mówić, Zyg­fry­dzie, na­pi­sa­łeś bar­dzo zacne opo­wia­da­nie, a choć opar­te na zna­nym po­my­śle wy­ko­rzy­sta­nia ob­ra­zów umoż­li­wia­ją­cych prze­ni­ka­nie do in­nych świa­tów, to Twoja hi­sto­ria pre­zen­tu­je się cał­kiem po­rząd­nie i za­ska­ku­ją­co świe­żo.

By­ła­bym bar­dzo usa­tys­fak­cjo­no­wa­na lek­tu­rą, gdy­byś nie ze­psuł mi przy­jem­no­ści czy­ta­nia oso­bli­wym wy­ko­na­niem, ową szcze­gól­ną „sty­li­za­cją”, którą, tak po praw­dzie, tylko za­szko­dzi­łeś Po­cząt­ko­wi drogi.

 

a Li­lia­na stała nad szta­lu­gą… –> Byłam prze­ko­na­na, że, ma­lu­jąc, stoi się/ sie­dzi przed szta­lu­gą.

 

w za­kło­po­ta­nie wpra­wi­ły go nie­któ­re stro­je czy ele­men­ty wy­stro­ju chaty. –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Chyba po­znał pierw­szą osobą. –> Li­te­rów­ka.

 

jak­kol­wiek sza­le­nie by to nie brzmia­ło, roz­wią­zy­wa­ło ta­jem­ni­cę jej znik­nię­cia. –> Ra­czej: …jak­kol­wiek sza­leń­czo/ nie­praw­do­po­dob­nie by to nie brzmia­ło…

Za SJP PWN: sza­le­nie «w dużym stop­niu»

 

Li­lia­na pła­ka­ła po za­koń­cze­niu prac nad ob­ra­zem, który prze­sta­wiał znisz­czo­ny po­ża­rem las. –> Li­te­rów­ka.

 

Kil­ka­set me­trów dalej Kac­per do­strzegł kilka sła­bych świa­teł… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Męż­czy­znę, a wła­ści­wie jesz­cze chłop­ca, nie znał. –> Męż­czy­zny, a wła­ści­wie jesz­cze chłop­ca, nie znał.

 

Ro­zej­dzie­my się i udamy, że nigdy nie spo­tka­li­śmy… –> Ro­zej­dzie­my się i udamy, że nigdy się nie spo­tka­li­śmy

 

oraz czę­ścią sy­pial­ną, w któ­rej rzą­dził wiel­ki stół. –> Można zro­zu­mieć, że bab­cia sy­pia­ła na stole.

 

co ja­kieś czas gło­śno ko­men­tu­jąc dzie­ło. –> Li­te­rów­ka.

 

Nie­dłu­go potem za­czę­ła grać przy­tłu­mia­na mu­zy­ka. –> Mu­zy­ka nie gra. Grają mu­zy­cy na in­stru­men­tach.

Pro­po­nu­ję: Nie­dłu­go potem dało się sły­szeć przy­tłu­mio­ną mu­zy­kę.

 

Lilka wy­glą­da, jakby za­ba­wia­ła na wła­snym po­grze­bie… –> Lilka wy­glą­da, jakby ba­wi­ła na wła­snym po­grze­bie

 

Nie wy­pu­ści­li jej ze stry­chu. Pil­nu­je go dwóch jan­ko­wych na zmia­nę. –> Pil­nu­je jej dwóch Jan­ko­wych, na zmia­nę.

Pil­nu­ją stry­chu, czy dziew­czyn­ki?

 

W jeden dużej kie­sze­ni umie­ścił zro­lo­wa­ne dzie­ło sta­rusz­ki, w dru­gim pałkę i nóż. –> W jed­nej dużej kie­sze­ni umie­ścił zro­lo­wa­ne dzie­ło sta­rusz­ki, w dru­giej pałkę i nóż.

To mu­sia­ły być na­praw­dę duże kie­sze­nie, skoro zmie­ścił pałkę.

 

Od­na­lazł klucz do wiel­gach­nej kłód­ki i otwo­rzył klapę pro­wa­dzą­cą na strych. –> Skąd wie­dział, gdzie szu­kać?

 

Tym­cza­sem jeden z dzia­dów wy­szedł na śro­dek i wy­beł­ko­tał wiesz: –> Li­te­rów­ka.

 

Li­lia­na jesz­cze raz wy­ści­ska­ła bab­cię i z łzami w oczach… –> …ze łzami w oczach

 

Bę­dziesz mu­sia­ła mi wszyst­ko opo­wie­dziećpo­wie­dział do Li­lia­ny… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

po­wie­dzia­ła wciąż roz­strzę­sio­na Li­lia­na. –> …po­wie­dzia­ła wciąż roz­trzę­sio­na Li­lia­na.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

„Wie­czór za­go­spo­da­ro­wał jak za­wsze – na przy­glą­da­nie się ob­ra­zo­wi.” – To zda­nie jest nie­gra­ma­tycz­ne.

 

„Kac­per usiadł na pod­ło­dze z łzami w oczach.” – ze łzami

 

„Za niska, miała lekko inny od­cień wło­sów i nie­po­dob­ne dło­nie.” – „lekko inny” mi zgrzyt­nął

 

„…wy­da­ło się, że żaden z we­sel­ni­ków nie jest świa­dom jego ist­nie­nia.” – ra­czej: wy­da­wa­ło

 

„Szafę w przed­po­ko­ju wy­peł­nia­ło tyle prac ko­bie­ty, że można by nimi ob­dzie­lić ze trzy muzea. Pra­wie kwa­drans za­ję­ło mu od­szu­ka­nie wła­ści­wej. Sio­strzeń­cy w tym cza­sie zdą­ży­li się po­kłó­cić ze trzy razy, ale nie zwra­cał na nich uwagi.” – Bez­oso­bo­wa mi się bar­dzo wy­da­ła ta „ko­bie­ta”. Prze­cież to jego na­rze­czo­na, ktoś bar­dzo bli­ski…

 

„– Acha, wujku, jakiś gość pytał o cie­bie w parku! – krzyk­nął star­szy.” – Aha, a nie acha.

 

„Ktoś ude­rzył we drzwi.” – w drzwi.

 

„– Ja. Choć pan na górę, drzwi otwar­te, a ja się ze­szklę.” – Choć za­miast chodź?

 

„wło­żył pilot w szcze­li­ną mię­dzy drzwia­mi szafy” – szcze­linę

 

„Co[+,] jeśli…”

 

„– Ten[+.]wWska­zał na wy­so­kie­go męż­czy­znę.”

 

„Resz­tę dnia Kac­per spę­dził[-,] za­sta­na­wia­jąc się”

 

„jeśli Li­lian­na też wstą­pi­ła w swój obraz” – Li­lia­na przez dwa n?

 

„…nad ob­ra­zem, który prze­sta­wiał znisz­czo­ny po­ża­rem las.” – przedsta­wiał

 

„Nawet wolał nie ana­li­zo­wać, co tu się wła­śnie stało.” – Wła­śnie?

 

„Na ty­łach ko­ścio­ła pa­li­ło się świa­tło. Kac­per za­kradł się i spoj­rzał przez okno. Ksiądz, ubra­ny w pi­dża­mę, sie­dział w wy­god­nym fo­te­lu i przy świe­tle lampy naf­to­wej czy­tał opa­słe to­mi­sko.”

 

„– Stara Ge­no­we­fa, babki Li­lia­ny.” – babka

 

„Męż­czy­znę, a wła­ści­wie jesz­cze chłop­ca, nie znał.” – Męż­czyzny

 

„– Ro­zej­dzie­my się i udamy, że nigdy nie spo­tka­li­śmy – po­sta­no­wił.” – Mimo wszyst­ko bra­ku­je tego dru­gie­go „się”.

 

„Nagle ude­rzył go prze­ra­ża­ją­ca myśl:” – ude­rzyła

 

„Lilka wy­glą­da, jakby za­ba­wia­ła na wła­snym po­grze­bie, ale jest cała i zdro­wa.” – za­ba­wia­ła się?

 

„Pil­nu­je go dwóch jan­ko­wych na zmia­nę.” – Jan­ko­wych

 

„W jeden dużej kie­sze­ni umie­ścił zro­lo­wa­ne dzie­ło sta­rusz­ki, w dru­gim pałkę i nóż.” – drugiej

 

„Dziew­czyn­ka jed­nak nie miała za­mia­ru się ru­szyć, póki nie zo­ba­czy Li­lia­ny. Spa­li­li więc szyb­ko obraz parku, a potem Kac­per ru­szył na we­se­le.”

 

„wy­beł­ko­tał wiesz” – wiersz

 

„Wy­szedł na śro­dek i, cały czasz pa­trząc na Li­lia­nę” – czas

 

„Każdy z dzia­dów mówił wiersz, a potem dawał pre­zent i tań­czył z młodą, lub na od­wrót.” – Może się cze­piam, ale to zda­nie jest dla mnie nie­ja­sne. Co na od­wrót? Naj­pierw dawał pre­zent a potem mówił wiersz? Czy tań­czył z panem mło­dym? Czy może tań­czył z pre­zen­tem? ; p

 

„Obok wy­schnię­te­go ko­ry­ta rzeki roz­kła­da­ło się kilka opusz­czo­nych bu­dyn­ków z dziu­ra­wy­mi da­cha­mi.” – Czy bu­dyn­ki mogą się roz­kła­dać? To ra­czej… or­ga­nicz­ne okre­śle­nie.

 

„sie­dzie­li w ob­ję­ciach, cie­sząc się sobą” – Znowu cze­pial­stwo, ale „sie­dzie­li w ob­ję­ciach” wy­da­je mi się bar­dzo dziw­nym zwro­tem.

 

„Maja była za­cie­ka­wio­na nowym świa­tem, krę­ci­ła się po oko­li­cy i do­ty­ka­ła wszyst­kie­go. Kac­per ob­ser­wo­wał dziew­czyn­kę i do­szedł do wnio­sku, że na­praw­dę wy­glą­da jak isto­ta na­ma­lo­wa­na far­ba­mi. I nie tylko ona. Cały ten świat wy­da­wał mu się po­cią­gnię­ty pędz­lem.”

 

Szer­szy ko­men­tarz po za­koń­cze­niu kon­kur­su ;)

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Ech, ale to było fajne! Rze­czy­wi­ście, li­te­ró­wek nie bra­ku­je (dzia­ło!), ale już sty­li­za­cja mi kom­plet­nie nie prze­szka­dza. Jest ko­micz­na i prze­sa­dzo­na, ale jako taka pa­su­je mi to tego opo­wia­da­nia. Hi­sto­ria na­pi­sa­na na tyle spraw­nie i zaj­mu­ją­co, że nie po­tra­fi­łam ode­rwać się od czy­ta­nia. Cała ga­le­ria we­sel­ni­ków cha­rak­ter­na i świet­nie opi­sa­na.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. :)

Dzię­ku­ję za ko­lej­ne opi­nie.

 

To “jej naj­więk­sze dzia­ło” tak mnie za­in­try­go­wa­ło, że po­zwo­li­łem sobie wy­my­ślić mały test. Który z po­niż­szych ob­raz­ków naj­le­piej przed­sta­wia to, co mie­li­ście przed ocza­mi, czy­ta­jąc ten frag­ment?

 

A

 

 

B

 

C

 

 

 

D

Hmmm. Trud­ne py­ta­nie. A jest naj­więk­sze, ale ja wi­dzia­łam coś bar­dziej zbli­żo­ne­go do ko­lu­bry­ny Kmi­ci­ca. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Chcia­ła­bym na­pi­sać B, ale nie­ste­ty muszę A, bo tam Kac­per po­wi­nien być. :)

Prze­czy­ta­łem (jako, że wszy­scy ju­ro­rzy prze­czy­ta­li opo­wia­da­nie, myślę, że można wpro­wa­dzić dzia­ła do ar­se­na­łu).

Zyg­fry­dzie, bar­dzo lubię Twoje opo­wie­ści i Twój styl pi­sar­ski, ale jak już po­przed­ni­cy za­uwa­ży­li, wkra­dło się tu tro­chę li­te­ró­wek, po­wtó­rzeń i in­nych błę­dów, które nie­wąt­pli­wie zo­sta­ły­by wy­eli­mi­no­wa­ne, gdy­byś miał tro­chę wię­cej czasu. Nie­mniej sam po­mysł i hi­sto­ria bar­dzo mi się po­do­ba­ły. Lubię świa­ty, które kreu­jesz, masz żywą wy­obraź­nię i po­tra­fisz do­brze ubrać ją w słowa. Mam na­dzie­ję pisać kie­dyś tak do­brze jak Ty (jest tutaj parę ta­kich osób, które bar­dzo po­dzi­wiam i za­li­czasz się do tego grona). Po­zo­sta­je mi wy­cze­ki­wać ko­lej­nych od­słon Two­jej twór­czo­ści w jej in­ter­ne­to­wych i pa­pie­ro­wych od­sło­nach. 

Dzię­ku­ję za tę hi­sto­rię. 

Po­zdra­wiam i już w tej chwi­li życzę Tobie We­so­łych, Twór­czych Świąt!

To­mor­row, and to­mor­row, and to­mor­row, Cre­eps in this petty pace from day to day, To the last syl­la­ble of re­cor­ded time; And all our yester­days have li­gh­ted fools The way to dusty death.

Za­cznę, Zyg­fry­dzie, od sła­bych stron. Czę­ścio­wo wy­ni­ka to z sa­me­go tek­stu, bo to po­czą­tek jest wła­śnie naj­słab­szy. Myślę sobie, że wraż­li­wy z Cie­bie facet, i może przez to masz cza­sem pro­ble­my z wy­ra­że­niem, a wła­ści­wie ze sfor­mu­ło­wa­niem tego, co chcesz prze­ka­zać. Bo to już dru­gie opko, gdzie widzę błędy lo­gicz­ne i skró­ty my­ślo­we, które gma­twa­ją całą hi­sto­rię. Je­stem pe­wien, że nie masz roz­pi­sa­nej wcze­śniej żad­nej ścią­gi, kon­spek­tu, cze­go­kol­wiek, co po­mo­gło­by Ci okieł­znać po­mysł i prze­lać go na pa­pier bez dziur i błę­dów. Do­brze, po tej pseu­do psy­cho­ana­li­zie, idźmy do kon­kre­tów.

Kac­per znał wszyst­kich we­sel­ni­ków, od pra­wie roku spę­dzał z nimi każdą wolną chwi­lę, wciąż jed­nak nie wie­dział, kim byli.

To znał, czy nie znał? Może za­pa­mię­tał? Można pa­mię­tać, a nie znać, ale znać i nie wie­dzieć kto to? Ra­czej nie. Znać, to zna­czy coś o kimś wie­dzieć.

Naj­pew­niej ścią­gnie obraz ze ścia­ny, po­sta­wi na ko­la­nach i bę­dzie pró­bo­wał go roz­gryźć.

Nie istot­ne dla fa­bu­ły.

Bę­dzie w tym coś sym­bo­licz­ne­go, po­my­ślał,

Coś staje się sym­bo­licz­ne po fak­cie, ale nie przed. Wy­ją­tek gdy sym­bo­licz­nie sto­su­je­my za­mien­nie dla mało.

Li­lia­na stała nad szta­lu­gą, ubra­na w za dużą, po­pla­mio­ną bluzę. Czę­sto przez okno wpa­da­ły pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca i ko­bie­ta wy­glą­da­ła wów­czas jak isto­ta z in­ne­go świa­ta.

Na­praw­dę, Zyg­fry­dzie? Zna­czy przez tą bluzę, pro­mie­nie słoń­ca? Myślę, że nie. Mia­łeś coś in­ne­go na myśli, ale czy­tel­ni­ko­wi tego nie prze­ka­za­łeś, jakąś cechę, spo­sób za­cho­wa­nia, in­ność, ale prze­cież nie bluzę, czy za­cho­dzą­ce słoń­ce, bo co te rze­czy mają wspól­ne­go z ko­smi­ta­mi czy fan­ta­stycz­ny­mi po­sta­cia­mi? Przy­naj­mniej ja nie widzę wspól­ne­go mia­now­ni­ka.

Tuż przed znik­nię­ciem za­czę­ła dziw­nie się za­cho­wy­wać. Stała się nie­spo­koj­na, smut­na, stra­ci­ła ape­tyt. Kac­per po­dej­rze­wał, że to wtedy stwo­rzy­ła Po­czą­tek drogi.

Tak? A co ma niby wspól­ne­go jeden z wielu ob­ra­zów z dziw­nym za­cho­wa­niem? Nawet, jeśli nie ma­lo­wa­ła wcze­śniej ludzi? I tu jest wła­śnie skrót my­ślo­wy, ZNA­JĄC za­koń­cze­nie, które masz w gło­wie, wiesz, że ten obraz jest ważny, dla mnie, na tym od­cin­ku opo­wia­da­nia, ten obraz nic nie zna­czy, a na de­duk­cję bo­ha­te­ra wzru­szam tylko ra­mio­na­mi.

Kiedy rano się obu­dził, już jej nie było.

To jedna z tych sy­tu­acji, gdy ktoś roz­pły­wa się w po­wie­trzu. Ból był tak wiel­ki, że Kac­per ledwo za­cho­wał zmy­sły.

Zaraz, mo­ment. Obu­dził się rano, jej nie było i po­czuł wiel­ki ból? Na­praw­dę jak bu­dzisz się rano i nie wi­dzisz obok sie­bie dru­giej po­łów­ki, to my­ślisz sobie, że roz­pły­nę­ła się w po­wie­trzu i od­czu­wasz ol­brzy­mi ból?

Po­wie­sił Po­czą­tek drogi na ścia­nie i za­czął się za­sta­na­wiać. Li­lia­na nie ma­lo­wa­ła ludzi. Pre­fe­ro­wa­ła kra­jo­bra­zy. Cza­sem uwiecz­ni­ła mar­twą na­tu­rę, rzad­ko ja­kieś zwie­rzę. Każdą skoń­czo­ną pracą się chwa­li­ła, tę jed­nak ukry­ła. Męż­czy­zna uznał, że coś chcia­ła prze­ka­zać. W tym ob­ra­zie mu­siał kryć się klucz do zro­zu­mie­nia, co stało się z nią stało.

Coś chcia­ła prze­ka­zać tym ob­ra­zem? Tylko tym jed­nym, in­ny­mi nie? I na­praw­dę po­my­ślał­byś, że obraz to klucz do zro­zu­mie­nia, co się stało? Wi­dzisz, ja go­dzi­na­mi ana­li­zo­wał­bym nasz zwią­zek, moje za­cho­wa­nie, jej za­cho­wa­nie, nasze kłót­nie, może dla­te­go ode­szła? Bo prze­cież ode­szła SAMA, praw­da? Nikt się nie wkradł do miesz­ka­nia i jej nie upro­wa­dził, pod­czas gdy Kac­per słod­ko spał obok. I na­praw­dę po­my­ślał­byś, że jakiś pie­przo­ny obraz to powód, a nie Ty? Albo Twoje za­cho­wa­nie, lub jej? Oczy­wi­ście, po prze­czy­ta­niu opo­wia­da­nia, wiem już, że obraz to klucz, ale na tym eta­pie, do cho­le­ry ja­snej, Zyg­fry­dzie, ten “klucz” jest co naj­mniej dziw­ny. Ko­lej­ny skrót my­ślo­wy bo­ha­te­ra, który wie wszyst­ko, ale nie wszyst­ko prze­ka­zu­je czy­tel­ni­ko­wi.

Wśród gości był też bar­dzo wy­so­ki męż­czy­zna. Kac­per nie wie­dział, że w gło­wie Li­lia­ny może zro­dzić się coś rów­nie po­twor­ne­go. Ów czło­wiek stał w mroku, a może to mrok gęst­niał wokół niego. Twarz miał okrut­ną, oczy zimne jak dwa krysz­tał­ki lodu, a pię­ści za­ci­śnię­te.

Cóż ta­kie­go po­twor­ne­go jest w wy­so­kim męż­czyź­nie? Okrut­na twarz? Za­ci­śnię­te pię­ści? Prze­cież Kac­per to nie kil­ku­la­tek praw­da? I znowu, Ty WIESZ, jako Autor, że Janek jest okrut­ny, robi złe rze­czy, ale czy­tel­nik nie, widzi po pro­stu fa­ce­ta na ob­ra­zie, może nie­zbyt ład­ne­go, ale żeby od razu nie­zwy­kle po­twor­ne­go? Nie miał prze­cież żad­nych fi­zycz­nych cech, które róż­ni­ły­by go od czło­wie­ka, praw­da? Wiec dla­cze­go ma być po­twor­ny? Ma po­twor­ne cechy cha­rak­te­ru, ale o tym prze­cież Kac­per nie może jesz­cze wie­dzieć.

 

Od wej­ścia Dzia­da wy­raź­nie wsze­dłeś na swoją ścież­kę i od tego mo­men­tu czy­ta­łem już z dużą przy­jem­no­ścią. Ład­nie skon­stru­owa­ny po­mysł, dobre, wręcz bar­dzo dobre dia­lo­gi. Wieś sprzed kil­ku­dzie­się­ciu lat wia­ry­god­na, po­mysł ma­gicz­nych ob­ra­zów, choć nie nowy, do­brze od­świe­żo­ny i w pe­wien spo­sób, ory­gi­nal­nie sprze­da­ny. Ta babka, wnucz­ka, ich umie­jęt­no­ści i Maja na do­kład­kę, wy­brzmie­wa­ją so­lid­nie, wy­ra­zi­ście. Tro­chę roz­cza­ro­wa­ła mnie “mała” rola po­two­ra Janka, wo­lał­bym, żeby to on gonił, a nie oj­ciec. To by­ło­by ty­po­we, ale jed­no­cze­śnie jakże ocze­ki­wa­ne. :) Goni ich ten demon, naj­gor­szy z ob­ra­zu. :) Jed­nak i bez tego opo­wia­da­nie trzy­ma do końca w na­pię­ciu.

Bar­dzo dobre kon­kur­so­we opo­wia­da­nie, żeby nie ten po­czą­tek, po­wie­dział­bym, że na razie naj­lep­sze z tych, które czy­ta­łem, a tak, to Fin­kla i Count idą równo z Tobą.

 

Dzię­ki, Dar­co­nie, za opi­nię.

Je­stem świa­dom, że nie wszyst­ko wy­szło tak, jak­bym chciał, cho­ciaż­by to, co wy­mie­ni­łeś, że Kac­per od razu wie­dział, na co ukie­run­ko­wać swoją uwagę. I zga­dłeś, nie piszę we­dług pla­nów, wszyst­ko ukła­dam sobie w gło­wie, a jeśli o czymś za­po­mi­nam, to zna­czy, że nie jest warte za­pa­mię­ta­nia :) Błę­dów nie zrzu­cał­bym na brak planu (kie­dyś bez nich na­pi­sa­łem po­wieść, jest na pro­fi­lu, “Od­cie­nie bieli”, i chyba w ni­czym się nie po­tra­ci­łem, a to hi­sto­ria o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wa­na) tylko na to, że w nie­któ­rych miej­scach nie wie­dzia­łem, jak co ugryźć, i trze­ba było pójść na kom­pro­mis.

 

Kiedy rano się obu­dził, już jej nie było.

To jedna z tych sy­tu­acji, gdy ktoś roz­pły­wa się w po­wie­trzu. Ból był tak wiel­ki, że Kac­per ledwo za­cho­wał zmy­sły.

W za­my­śle miał być mię­dzy aka­pi­ta­mi prze­skok cza­so­wy. Na­praw­dę to tak słabo wi­docz­ne?

Słabo, choć teraz widzę. Sam dał­bym prze­rwę i pew­nie trzy gwiazd­ki. Wy­dźwięk wtedy więk­szy, tak myślę.

Na­pi­sa­ne kunsz­tow­nie, ale co trze­ba pod­kre­ślić, dość nie­po­rząd­nie. Jed­nak cały czas opo­wieść pły­nie sze­ro­ką ławą, z wie­lo­ma nie­za­mknię­ty­mi za­gad­nie­nia­mi, o któ­rych chce się wie­dzieć wię­cej – to świad­czy o kunsz­cie, pa­no­wa­niu nad tym, co się pisze. Szcze­gól­nie dobre wra­że­nie robi po­czą­tek, w mojej opi­nii naj­moc­niej­sza część tek­stu – bo choć jest po­zba­wio­nym re­al­nej akcji opi­sem ob­ra­zu, jest bar­dzo zaj­mu­ją­cy. Tro­chę nie pa­so­wa­ło mi to, że po­sta­ci z obu świa­tów tak do­brze ro­zu­mia­ły swoje mo­ty­wa­cje i dużo o sobie wie­dzia­ły w nie­któ­rych mo­men­tach fa­bu­ły (choć osta­tecz­nie można to sobie tłu­ma­czyć, a cza­sem wy­ja­śnie­nia mo­gły­by pew­nie nawet za­szko­dzić). Cie­ka­wa in­try­ga i zwrot z re­al­no­ścią świa­tów jak w Ma­tri­xie. Bar­dzo ważne – tekst pro­wo­ku­je do za­sta­no­wie­nia się: czy można uwie­rzyć, że się wie­rzy?

Gra­tu­lu­ję zwy­cię­stwa!

Już nie raz wspo­mi­na­łam, że sza­le­nie po­do­ba mi się Twój styl pi­sa­nia. Po­cząt­kiem drogi je­dy­nie po­twie­dzasz, że pi­szesz ob­ra­zo­wo, pla­stycz­nie, kli­ma­tycz­nie. Tu do­słow­nie od­ma­lo­wa­łeś prze­pięk­ną mi­łość i fa­scy­nu­ją­cą hi­sto­rię. I cho­ciaż akcja opo­wie­ści nie toczy się na we­se­lu, to jest ono w moim od­czu­ciu zde­cy­do­wa­nie osią na­pę­do­wą ca­ło­ści. Fan­ta­stycz­nie skom­po­no­wa­łeś tekst, pod­rzu­ca­łeś tu i ów­dzie po dro­dze pewne ele­men­ty, które pięk­nie wy­ko­rzy­sta­łeś póź­niej (ide­al­ne wy­ko­rzy­sta­nie zi­mo­we­go ob­raz­ka). I nie wiem, jak to zro­bi­łeś, ale mimo le­d­wie na­szki­co­wa­nia Li­lia­ny i pewną „fi­zycz­ną” nie­obec­ność przez więk­szość tek­stu, to po­tra­fi­łam czuć ją i jej uczu­cia.

Nie ukry­wam (teraz już mogę :) ), że ten tekst, to mój zde­cy­do­wa­ny i nie do po­ko­na­nia fa­wo­ryt (nawet mimo rzu­ca­ją­cych się w oczy li­te­ró­wek). 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Ge­ne­ral­nie opo­wia­da­nie dobre, bo się je do­brze czyta. Wszyst­ko idzie płyn­nie, gład­ko, bez zgrzy­tów, a to pod­sta­wo­wa cecha faj­ne­go tek­stu ;) Tre­ścio­wo mia­łam miej­sca­mi wąt­pli­wo­ści co do lo­gi­ki (np. coś po­dej­rza­nie szyb­ko Kac­per przy­jął, że dziad py­ta­ją­cy jego sio­strzeń­ców o go­ścia z ob­raz­ka mógł zo­stać przy­sła­ny przez Li­lia­nę.), ale w sumie przyj­mu­ję, że taka jest kon­wen­cja – po­ka­za­łeś Kac­pra jako go­ścia, któ­re­mu się kom­plet­nie od­kle­iło na temat dziew­czy­ny i jej ob­ra­zów i kon­se­kwent­nie go pro­wa­dzisz ta­kie­go sa­me­go aż do końca. Przyj­mu­je wszyst­ko, co mu się tra­fia i stara się sobie z tym ra­dzić na spo­koj­nie. Dziw­ne, ab­sur­dal­ne, ale czy­ta­ło się faj­nie ;)

Nie wiem, co by tu dodać wię­cej… Motyw z in­ny­mi świa­ta­mi w ob­ra­zach nowy nie jest, ale mnie to nie prze­szka­dza, jako że zo­stał do­brze wy­ko­rzy­sta­ny (np. z „ode­sła­niem” pana mło­de­go czy „wej­ściem” na to­rach). Mam na­dzie­ję, że bo­ha­te­rom w zi­mo­wym kra­jo­bra­zie do­brze się potem żyło ;)

 

No, także ten, gra­tu­la­cje! ;)

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Jest w tym opo­wia­da­niu coś, co wcią­ga i nie po­zwa­la się ode­rwać. Przez to nie czu­łem nawet tego dość po­kaź­ne­go me­tra­żu, jakim jest 45k zna­ków. W ka­te­go­riach roz­ryw­ko­wych to już zde­cy­do­wa­nie wyż­sza półka – nie za­wsze bo­wiem trze­ba po­ru­szać nie wia­do­mo jakie te­ma­ty czy pro­ble­my, by dawać sa­tys­fak­cję z lek­tu­ry. Czy­ta­nie, ale pi­sa­nie rów­nież (może nawet i przede wszyst­kim), to po­win­na być ra­do­cha i, czy­ta­jąc, czu­łem, że do­brze się ba­wi­łeś pod­czas pi­sa­nia. W każ­dym razie ja tak – pod­czas czy­ta­nia. Pisać ko­mer­cyj­nie też trze­ba umieć, a po za­po­zna­niu się z któ­rymś już Twoim tek­stem, stwier­dzam, że wy­cho­dzi Ci to coraz le­piej.

Motyw ma­gicz­nych ob­ra­zów jest nie­no­wy, mia­łem sko­ja­rze­nia z „Ręką mi­strza” mi­strza Kinga i z „Owal­nym por­tre­tem” E.A.Poego. Cie­szę się, że po­sze­dłeś o krok dalej niż oni i oprócz stra­sze­nia ob­ra­zem, bu­do­wa­nia na nim at­mos­fe­ry, uży­łeś go jako re­al­ne­go re­kwi­zy­tu, który wcho­dzi w in­te­rak­cję z po­sta­cia­mi, a nie sta­no­wi je­dy­nie de­ko­ra­cji. Po­ka­zu­jesz ma­lo­wi­dło par­tia­mi, lecz nie mia­łem wra­że­nia, że to ode­rwa­ne od sie­bie strzęp­ki. Prze­ciw­nie, czu­łem, że masz w gło­wie po­ukła­da­ny ten obraz (być może nawet po­ja­wił się jakiś szkic przed ocza­mi, hm? ;) Roz­wa­żył­bym je­dy­nie roz­rze­dze­nie stę­że­nia tych opi­sów, gdyż mo­men­ta­mi mnie nu­ży­ły swą licz­bą.

Nie mogę nie po­chwa­lić spryt­ne­go oszu­ki­wa­nia przy­by­szów za po­mo­cą tech­no­lo­gii. Magia ob­ra­zów kon­tra magia smart­fo­na – detal, ale bar­dzo przy­jem­ny; po­dob­nie trik z ka­me­rą.

Do­cze­pię się w sumie do po­sta­ci. Głów­ny bo­ha­ter nie­zbyt udany, dość jed­no­wy­mia­ro­wy. Z cza­sem do­wia­du­je się coraz to no­wych in­for­ma­cji na temat swo­jej na­rze­czo­nej, na­to­miast brnie za nią przez czas na ślepo w sumie z takim samym za­pa­łem, co tuż po jej znik­nię­ciu. Za­bra­kło mi mo­men­tu re­flek­sji nad isto­tą dziew­czy­ny, tym, do czego jest zdol­na. Nutki lęku, która w ta­kiej sy­tu­acji na­tu­ral­nie po­win­na się po­ja­wić gdzieś z tyłu głowy Kac­pra. Li­lia­na była prze­cież czę­ścią nie­zna­ne­go, z któ­rym ob­co­wał, lecz z ja­kie­goś po­wo­du gość ar­bi­tral­nie wy­klu­czył ją z kręgu nie­bez­pie­czeństw.

Mój drugi za­rzut do­ty­czy nie­wy­ko­rzy­sta­ne­go po­ten­cja­łu. Jest nim Maja. Mo­głeś tutaj wy­krę­cić na­praw­dę nie­sa­mo­wi­ty wątek. Gdy babka zdra­dzi­ła, że Li­lia­na przy­pro­wa­dzi­ła dziew­czy­nę ze świa­ta, który na­ma­lo­wa­ła – to mogło być co­kol­wiek, ona mogła po­tra­fić co­kol­wiek, przez co mogła mieć dużo więk­szy wpływ na prze­bieg we­se­la. Tym­cza­sem spro­wa­dzi­łeś ją je­dy­nie do roli za­kład­ni­ka; w sumie mógł­by ją za­stę­po­wać pies czy kot, czy nawet jakaś książ­ka czy amu­let. Maja spraw­dza się jako nie­wiel­ki twist, gdy oka­zu­je się, że nie wy­star­czy po pro­stu wy­wlec Li­lia­nę z we­se­la i spa­dać, jed­nak w sumie to tyle. Nie do­wie­dzia­łem się, czemu dziew­czyn­ka jest taka ważna dla na­rze­czo­nej i, nad czym sza­le­nie ubo­le­wam, jaki był świat, z któ­re­go przy­by­ła. (bo że w grę wcho­dzą wy­mia­ry nie­re­ali­stycz­ne, to udo­wod­nił obraz, w któ­rym prze­padł Janek).

Warsz­ta­to­wo w po­rząd­ku, ale li­te­rów­ki stra­szą, zaś mo­men­ta­mi prze­szka­dza­ła mi de­li­kat­na by­ło­za. Uży­wa­nie „być” to po­win­na być osta­tecz­ność; inny cza­sow­nik za­zwy­czaj wy­glą­da dużo bar­dziej ele­ganc­ko. Dzię­ki za udział!

Ład­nie po­łą­czo­ne ele­men­ty opo­wia­da­nia, a naj­bar­dziej spodo­ba­ło mi się deja vu – na po­cząt­ku opo­wia­da­nia obraz przed­sta­wia­ją­cy we­se­le, a potem bo­ha­ter jest na we­se­lu z ob­ra­zu. Mi­strzo­stwo. :)

Wy­ko­na­nie takie im­pre­syj­ne i pa­su­ją­ce to mo­ty­wu ob­ra­zów. 

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Gra­tu­lu­ję zwy­cię­stwa.

Fa­bu­lar­nie maj­stersz­tyk. Cie­ka­wa, nie­ba­nal­na fa­bu­ła, a do tego bar­dzo zręcz­ne wy­ko­rzy­sta­nie wszyst­kich po­ja­wia­ją­cych się w niej ele­men­tów. Aż ciar­ki mnie prze­szły, kiedy ja sam, jed­no­cze­śnie z bo­ha­te­ra­mi, od razu wie­dzia­łem, do ja­kie­go ob­ra­zu się prze­nio­są. Wszyst­kie ele­men­ty bez­błęd­nie “spi­na­ją się” ze sobą.

Bar­dzo po­do­ba­ła mi się też ana­li­za ob­ra­zu i motyw, kiedy bo­ha­ter od­kry­wa, że to, co wy­da­wa­ło mu się ob­ra­zem, w rze­czy­wi­sto­ści jest lu­strem.

Edit: za­mo­ta­łem. Cho­dzi­ło mi o to, że w fa­bu­le po­da­jesz dużo in­for­ma­cji, a nie ob­ra­zów. :)Z dru­giej stro­ny, więk­sza opi­so­wość mo­gła­by nie­po­trzeb­nie roz­wle­kać opo­wieść, któ­rej siła opie­ra się jed­nak na in­try­dze.

 

Nie­któ­re wy­da­rze­nia wy­glą­da­ły też nieco zbyt pro­sto i dziw­nie, np. tutaj:

Jakiś krew­ki gość pró­bo­wał za­stą­pić im drogę, lecz ko­bie­ta pchnę­ła go tak, że wy­lą­do­wał twa­rzą w zupie. – trud­no mi to sobie wy­obra­zić, wy­da­je mi się, że ra­czej mógł­by upaść na stół, zrzu­ca­jąc przy tym ta­le­rze z zupą itp.

Albo tutaj:

Męż­czy­zna pa­trzył na zdję­cie jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny, a potem scho­wał nóż i od­szedł, mru­cząc coś o dwóch ki­jach. – jakoś strasz­nie po­kor­ny ten czło­wiek i tak łatwo się pod­dał…

 

Gra­tu­lu­ję zwy­cię­stwa!

 

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

Twoje opo­wia­da­nie ma nie­wąt­pli­wy urok. Jest to cie­ka­wa, wcią­ga­ją­ca hi­sto­ria. Przy­po­mnia­ła mi tro­chę “Rose Mad­der" Ste­phe­na Kinga – po­wieść, którą czy­ta­łem lata temu (cie­ka­we, że MrBri­ght­si­de przy­to­czył jesz­cze inną po­wieść Kinga). Bo­ha­te­ro­wie "Opo­wie­ści z Na­rnii" też uży­wa­li ob­ra­zu jako por­ta­lu do in­ne­go świa­ta.

Sam obraz opi­sa­łeś na tyle do­brze, że sku­tecz­nie mnie za­nie­po­ko­ił i za­in­try­go­wał, dzię­ki czemu od sa­me­go po­cząt­ku przy­ku­łeś moją uwagę.

Wsze­dłem w Twoje opo­wia­da­nie pra­wie tak, jak głów­ny bo­ha­ter przez obraz :)

 

Uni­kał­bym wy­ra­żeń, które nie pa­su­ją do pro­wa­dzo­ne­go przez Cie­bie stylu nar­ra­cyj­ne­go. Ge­ne­ral­nie opis zda­rzeń jest obiek­tyw­ny, cza­sem jed­nak od­czu­cia Kac­pra żywo prze­ni­ka­ją do tej nar­ra­cji:

Już miał włą­czyć ba­cho­ro­wi Mu­min­ki

Li­lia­na po­peł­ni­ła kie­dyś bar­dzo po­dob­ny obraz

– słowo “po­peł­nić" jest nad­uży­wa­ne przez ar­ty­stów, któ­rzy flir­tu­ją z od­bior­ca­mi ich dzieł, bo są świa­do­mi war­to­ści two­rzo­nej przez sie­bie sztu­ki (dla­te­go po­dwój­nie nie pa­su­je mi to stwier­dze­nie).

 

Wy­ła­pa­łem jesz­cze li­te­rów­ki:

Kac­per ob­ser­wo­wa­ła dzia­da cały ranek

– ob­ser­wo­wał

po­wie­dział do Li­lia­ny po­wa­że­nie

– po­waż­nie

 

Kac­per roz­wa­żał wy­ję­cia noża

– nie je­stem pewny, czy nie po­win­no tu być bier­ni­ka.

 

Po­mi­mo kilku po­tknięć, dałem się po­rwać cza­ro­wi opo­wie­dzia­nej przez Cie­bie hi­sto­rii. Pi­sząc “dałem się po­rwać”, na­praw­dę mam to na myśli :) Po­bu­dzi­łeś moje emo­cje i po­sze­dłem za Two­imi bo­ha­te­ra­mi tam, gdzie chcia­łeś. Gra­tu­lu­ję i gra­tu­lu­ję po­dwój­nie, bo wy­gra­nej w kon­kur­sie też.

Na­zbie­ra­ło się przez świę­ta no­wych ko­men­ta­rzy, więc zbior­czo – dzię­ki za prze­czy­ta­nie :)

Pierw­sza część tek­stu mnie za­chwy­ci­ła, do­słow­nie nie mo­głem się ode­rwać. Lubię taką fan­ta­sty­kę, która wkra­cza do na­sze­go świa­ta. Współ­cze­sne re­alia po­zwa­la­ją ła­twiej utoż­sa­mić się z bo­ha­te­rem. Po­mysł na prze­cho­dze­nie mię­dzy ob­ra­za­mi nie nowy, ale na szczę­ście nie to uczy­ni­łeś siłą pierw­szej czę­ści. Za­gi­nię­cie to oczy­wi­sty ha­czyk na czy­tel­ni­ka (jesz­cze lep­szy niż trup). Faj­nie skom­po­no­wa­łeś je z opi­sem – świet­nym opi­sem – ob­ra­zu. I do mnie prze­mó­wił opis stanu Kac­pra. Kła­nia­ją się róż­ni­ce we wraż­li­wo­ści, bo mam prze­ciw­nie niż Dar­con – wła­śnie pierw­sza część naj­bar­dziej mnie prze­ko­na­ła, a nawet po­ru­szy­ła. 

Potem za­chwyt się sypie. O ile wcze­śniej bo­ha­ter za­sta­na­wiał się, czy jest przy zdro­wych zmy­słach, w czę­ści dru­giej leci na łeb na szyję, a Ty nie opi­su­jesz jego we­wnętrz­nych prze­żyć, tylko akcję. Jak na mój gust, wszyst­ko dzie­je się za szyb­ko. Na przy­kład tutaj:

Wtedy włą­czył się bu­dzik. Kac­per aż pod­sko­czył, kciu­kiem uru­cho­mił dzie­się­cio­mi­nu­to­wą drzem­kę, ale było za późno.

Wsta­li oboje, nadzy i bar­dzo za­sko­cze­ni, po czym roz­su­nę­li ga­łę­zie. W ko­bie­cie roz­po­znał pannę młodą z Po­cząt­ku drogi. Męż­czy­zny, a wła­ści­wie jesz­cze chłop­ca, nie znał. Nie było go na ob­ra­zie.

Co po­wi­nien zro­bić? Nawet jeśli uciek­nie, będą go szu­kać.

Po­sta­no­wił pstryk­nąć im zdję­cie. A potem ob­ró­cił te­le­fon i po­ka­zał, jak ład­nie wy­szli.

– Ro­zej­dzie­my się i udamy, że nigdy się nie spo­tka­li­śmy – po­sta­no­wił. – Ina­czej twój mąż prze­sta­nie twar­do sy­piać.

Ko­bie­ta spio­ru­no­wa­ła go wzro­kiem – po­dob­nym nie­raz ob­rzu­ca­ła go Li­lia­na, gdy coś prze­skro­bał, nigdy jed­nak nie było w nim tyle nie­na­wi­ści – a potem lekko ski­nę­ła głową.

Nie cze­kał, aż się roz­my­ślą i za­bio­rą mu te­le­fon. Uciekł.

Pstryk­nię­cie zdję­cia wy­da­ło mi się mocno ab­sur­dal­ne, po­dob­nie jak szyb­ka de­cy­zja ko­bie­ty i brak ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji przy­ła­pa­ne­go męż­czy­zny. Wy­da­rze­nia dzie­ją się jedno po dru­gim, Kac­per się nad nimi nie za­sta­na­wia, wszyst­ko bie­rze na wiarę, jakby to była jakaś gra kom­pu­te­ro­wa. Ksiądz po­ma­ga, bab­cia po­ma­ga, wszyst­ko idzie za łatwo. Są prze­szko­dy, ale nie ja nie czuję na­pię­cia. Być może prze­szka­dza­ły też nie­prze­my­śla­ne, wy­bi­ja­ją­ce z rytmu zda­nia jak np.:

– Twoja ro­dzi­na chyba już nigdy mnie nie po­lu­bi – stwier­dził, gdy wią­za­li męż­czy­znę.

A potem za­mknę­li go w ła­zien­ce.

To “A potem” pa­su­je mi ra­czej do ja­kiejś ko­me­dio­wej kon­wen­cji.

Albo:

Wyjął smart­fon, nie miał za­się­gu, ale dzia­łał.

Zgu­bio­ny pod­miot.

Kac­per nie bez trudu od­na­lazł cha­łu­pę. Na po­dwór­ku nie było psów, za­kradł się więc i przez okno po­dej­rzał sta­rusz­kę, jak smacz­nie chra­pie w łóżku.

Jakie zna­cze­nie ma to, że “nie bez trudu”? Zresz­tą, ują­łeś to nie­for­tun­nie, bo na pierw­szy rzut oka widać “bez trudu”. A le­piej by­ło­by nie sto­so­wać za­prze­cze­nia za­prze­cza­nia, tylko silny, zde­cy­do­wa­ny przy­słó­wek. Albo dać coś moc­niej prze­ma­wia­ją­ce­go do wy­obraź­ni? Spo­cił się, szu­ka­jąc? Za­ję­ło mu to go­dzi­nę? Daj ten trud od­czuć kosz­tem paru słów, jeśli już musi to zo­stać wspo­mnia­ne. Jest jesz­cze sporo ta­kich nie­do­ró­bek, gwał­cą­cych za­sa­dę “po­ka­zuj, nie opi­suj”. 

Scen­ka, w któ­rej zdra­dza­ny męż­czy­zna za­stę­pu­je drogę, a potem zmie­nia zda­nie pod wpły­wem zdję­cia – moim zda­niem wy­szła zbyt gro­te­sko­wo.

Ogól­nie całe opo­wia­da­nie nosi zna­mio­na po­śpie­chu. A szko­da, bo hi­sto­ria cie­ka­wa, po­czą­tek też nie­zły, temat we­se­la faj­nie pod­ję­ty. Po­do­ba­ło mi się, ale muszę po­my­śleć nad de­cy­zją w spra­wie piór­ka. 

Cie­kaw je­stem, czy za­mie­rzasz do­szli­fo­wać tekst teraz, kiedy ter­min nie stoi już na prze­szko­dzie? 

 

Gra­tu­lu­ję zwy­cię­stwa w kon­kur­sie :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Za­słu­ży­łeś na zwy­cię­stwo. Nie będę się roz­pi­sy­wał, po­nie­waż wielu mam po­przed­ni­ków. Wcią­ga­ją­ca  i wart­ka fa­bu­ła, która czyni z czy­ta­nia cie­ka­wą jazdę bez trzy­man­ki. Faj­nie wy­szło­by to jako film. Taką jakąś mia­łem wi­zu­ali­za­cję. Dobry hol­ly­wo­odz­ki block­bu­ster. 

Do­brze pi­szesz i nie po­czu­łem dużej ilo­ści zna­ków. 

Szczę­śli­we­go No­we­go Roku!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Fun­the­sys­tem, Pie­trek Lec­ter, dzię­ki za opi­nie.

 

Cie­kaw je­stem, czy za­mie­rzasz do­szli­fo­wać tekst teraz, kiedy ter­min nie stoi już na prze­szko­dzie? 

Szcze­rze pi­sząc, to mocno wąt­pli­we. Tekst po­wstał, jaki po­wstał, jego “życie” po­wo­li do­bie­ga końca, więk­szość za­in­te­re­so­wa­nych już go zna. Wolę swój czas prze­zna­czyć na ko­lej­ny tekst, two­rząc już bez po­śpie­chu.

Strasz­nie mi się spodo­ba­ło. Pierw­sza część za­ssa­ła mnie i nie pu­ści­ła – opis ob­ra­zu jest prze­pięk­ny, ukła­da­łam go sobie w gło­wie pew­nie rów­nie uważ­nie, co nar­ra­tor. Samo za­gi­nię­cie to cie­ka­wy hak na czy­tel­ni­ka, po­dob­nie pierw­sze zda­nie – pod­ręcz­ni­ko­wy przy­kład, jak za­czy­nać opo­wia­da­nie.

Dalej było już może bez fa­jer­wer­ków (na­mno­ży­ło się tro­chę po­bocz­nych, mało zna­czą­cych po­sta­ci – po­ten­cjał Janka był chyba nie­wy­ko­rzy­sta­ny po tym, jak bu­do­wa­łeś na­pię­cie wokół niego przez tyle czasu), ale to nadal kawał so­lid­nej li­te­ra­tu­ry. Z takim warsz­ta­tem to już można książ­ki pisać :)

Z uste­rek rzu­ci­ła mi się w oczy “pi­dża­ma”.

Gra­tu­lu­ję za­słu­żo­ne­go zwy­cię­stwa :)

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Dobre to jest :-)

Edit: Po­czą­tek choć de­li­kat­nie mi się dłu­żył (na­praw­dę de­li­kat­nie) to za­in­try­go­wał. Za­gi­nię­cie + od­kry­wa­nie szcze­gó­łów ob­ra­zu mnie ku­pi­ło.

Dalej jest do­brze nawet bar­dzo do­brze, ale go­rzej niż sam po­czą­tek. Wszyst­ko idzir jak po sznur­ku i bo­ha­ter nie na­po­ty­ka więk­szych prze­szkód, jakoś za łatwo mu po­szło :-)

Ca­łość na­pi­sa­na bar­dzo do­brym sty­lem.

Po­zdra­wiam!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Mam takie wra­że­nie, może mylne, że od dawna nie czy­ta­łem cze­goś tak… no faj­ne­go, no. Zna­czy ge­ne­ral­nie czy­tam sporo faj­nych rze­czy – ina­czej jaki sens mia­ło­by czy­ta­nie w ogóle? – ale Twój Po­czą­tek drogi wy­róż­nia się kli­ma­tem; jest lekko, przy­go­do­wo, bar­dzo in­te­re­su­ją­co i mega wcią­ga­ją­co. A do tego jakoś tak… cie­pło, bu­du­ją­co. Po lek­tu­rze czło­wiek czuje się jakoś tak le­piej.

Po­do­ba mi się też swo­ista pro­sto­ta tej hi­sto­rii. Mam na­dzie­ję, że nikt nie od­bie­rze tych słów jako alu­zji do wła­snej twór­czo­ści i nie po­czu­je się ura­żo­ny, ale teraz, kiedy już zo­sta­ła za­spo­ko­jo­na, uświa­do­mi­łem sobie, że mia­łem po­trze­bę prze­czy­ta­nia cze­goś ta­kie­go wła­śnie: z ja­snym, pro­stym i szczę­śli­wym za­koń­cze­niem, bez żad­ne­go zbęd­ne­go kom­bi­no­wa­nia. Nawet swo­ista czar­no-bia­łość po­sta­ci mi nie prze­szka­dza­ła. Wręcz prze­ciw­nie, bo opi­sa­na tutaj hi­sto­ria ma w sobie sporo z baśni, a w ba­śniach taki po­dział jest zwy­czaj­nie wska­za­ny – tru­izm, wiem.

Mó­wiąc krót­ko czy­ta­nie tego opo­wia­da­nia oka­za­ło się czy­stą przy­jem­no­ścią, i za to Ci dzię­ku­ję.

Gdy­bym się miał na­to­miast przy­cze­pić do cze­goś, to chyba tylko do tego:

Ko­bie­ta nie utrzy­my­wa­ła z krew­ny­mi kon­tak­tu, w ogóle mało o nich wspo­mi­na­ła. Na we­se­le nie miała za­mia­ru za­pro­sić ni­ko­go. Jeśli to oni, Kac­per nie miał prawa ich znać.

Z tego frag­men­tu wy­ni­ka mi, że skoro Kac­per nie zna ro­dzi­ny Li­lia­ny, to nawet nie pró­bo­wał ich szu­kać. Ani on, ani po­li­cja, ani nikt inny. W każ­dym razie nie ma o tym ni­g­dzie wspo­mnia­ne, choć­by w kon­tek­ście fia­ska ta­kich po­szu­ki­wań, a prze­cież to po­win­na być jedna z pierw­szych rze­czy, o któ­rych myśli się w ta­kiej sy­tu­acji. Co wię­cej, od­kry­cie, że ta­kich ludzi nie ma – a przy oka­zji, że sama Li­lia­na za­sad­ni­czo nie ist­nie­je – po­win­no mieś spory wpływ na wszyst­kie póź­niej­sze wy­da­rze­nia.

Z jed­nej stro­ny chyba coś już wspo­mi­na­łem o ba­śnio­wym wy­dźwię­ku opo­wia­da­nia, więc po­nie­kąd sam za­ło­ży­łem kne­bel wła­sne­mu cze­pial­stwu, ale z dru­giej stro­ny, gdy bez­sens ta­kiej po­li­ty­ki do mnie do­tarł, nie wie­dzia­łem jesz­cze, z ja­kie­go ro­dza­ju tek­stem mam przy­jem­ność. Zresz­tą mamy tu pe­wien du­alizm: część opo­wia­da­nia to bu­ja­nie w ob­ło­kach, a część (w tym i po­czą­tek) – twar­de stą­pa­nie po ziemi. I w tej wła­śnie czę­ści po­rzą­dek być musi – a przy­naj­mniej po­wi­nien – by czło­wiek się o wła­sne nogi nie po­ty­kał.

Nie­mniej w całym morzu przy­jem­no­ści ten zgrzyt jest ni­czym ma­leń­ka kra; z Ty­ta­ni­ca nawet jej nie za­uwa­ży­li.

 

Peace!

 

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Przczy­ta­łem z za­cie­ka­wie­niem. Fa­bu­ła wcią­gnę­ła mnie bar­dzo. Dobra ro­bo­ta!

Bar­dzo dobre opo­wia­da­nie i za­słu­żo­ne zwy­cię­stwo w kon­kur­sie. Na temat jego zalet na­pi­sa­no już bar­dzo wiele i w za­sa­dzie mogę się tylko pod tym pod­pi­sać. Dodam tylko, że cho­ciaż po­mysł nie jest może re­wo­lu­cyj­ny, to jed­nak warsz­tat, styl i tempo nar­ra­cji oraz sama hi­sto­ria wcią­ga­ją i lek­tu­ra spra­wia czy­tel­ni­ko­wi praw­dzi­wą sa­tys­fak­cję.

Przy­cze­pię sie tylko do dwóch kwe­stii, ale za­strze­gam – nie mają one wpły­wu na moją, bar­dzo wy­so­ką, ocenę tek­stu.

Po pierw­sze, moim zda­niem nad­uży­wasz, Zyg­fry­dzie, imie­nia głów­ne­go bo­ha­te­ra. Wy­da­je się, że czę­ściej przy­da­ło­by się użyć ja­kichś form za­mien­nych. Podam przy­kła­dy:

 

Kac­per za­trzy­mał się i cof­nął o kilka kro­ków. Ten strach na wró­ble wy­glą­dał po­dej­rza­nie zna­jo­mo.

Ciało dzia­da ktoś nabił na jego kij. Twarz za­sty­gła w pa­skud­nym gry­ma­sie, wy­pro­sto­wa­ne ręce wska­zy­wa­ły prze­ciw­ne stro­ny świa­ta.

Kac­per od­da­lił się czym prę­dzej. Nawet wolał nie ana­li­zo­wać, co tu się stało. Jeśli dziad skoń­czył w taki spo­sób, to co zro­bią z nim?

Na ty­łach ko­ścio­ła pa­li­ło się świa­tło. Kac­per za­kradł się i spoj­rzał przez okno. Ksiądz, ubra­ny w pi­ża­mę, sie­dział w wy­god­nym fo­te­lu i przy świe­tle lampy naf­to­wej czy­tał opa­słe to­mi­sko. Kac­per nie miał za­mia­ru cze­kać do świtu, cał­kiem moż­li­we, że na po­ran­nej mszy zbie­rze się z pół wio­ski.

 

Jeśli Kac­per li­czył, że w ten spo­sób go za­szan­ta­żu­je, to był na­iw­ny. Nie­zna­jo­my ude­rzył kijem i roz­trza­skał te­le­wi­zor. Ten zgasł i spadł na pod­ło­gę, od­sła­nia­jąc gołą ścia­nę.

Kac­per wy­ko­rzy­stał mo­ment, wy­sko­czył z szafy i zdzie­lił dzia­da w głowę tłucz­kiem do mięsa. A potem, nie­przy­tom­ne­go, przy­wią­zał do krze­sła.

Po­sta­wił przed nim obraz.

Rana nie wy­glą­da­ła na po­waż­ną, więc dziad nie­ba­wem po­wi­nien się obu­dzić. Kac­per za­sta­na­wiał się, czy za­dzwo­nić na po­li­cję, ale po­li­cja stra­ci­ła jego za­ufa­nie, gdy nie po­tra­fi­ła zna­leźć Li­lia­ny. To może zna­jo­mi albo ktoś z ro­dzi­ny? Też nie. Nie­raz uzna­li jego do­cie­kli­wość za wa­riac­two, pew­nie gdyby podał im dzia­da na tacy, stwier­dzi­li­by, że Kac­per wciąż nie jest zdro­wy na umy­śle, a ten gość jest tylko po­dob­ny. Był sam i mógł li­czyć tylko na sie­bie.

Kac­per na ekra­nie pod­niósł obraz. Praw­dzi­wy scho­wa­ny był bez­piecz­nie w wer­sal­ce.

– Je­steś tu, dzia­du. – Wska­zał go pal­cem. – A co się sta­nie, jak zro­bię to? – Zbli­żył do płót­na pło­mień za­pal­nicz­ki.

Jeśli Kac­per li­czył, że w ten spo­sób go za­szan­ta­żu­je, to był na­iw­ny. Nie­zna­jo­my ude­rzył kijem i roz­trza­skał te­le­wi­zor. Ten zgasł i spadł na pod­ło­gę, od­sła­nia­jąc gołą ścia­nę.

Kac­per wy­ko­rzy­stał mo­ment, wy­sko­czył z szafy i zdzie­lił dzia­da w głowę tłucz­kiem do mięsa. A potem, nie­przy­tom­ne­go, przy­wią­zał do krze­sła.

Po­sta­wił przed nim obraz.

Rana nie wy­glą­da­ła na po­waż­ną, więc dziad nie­ba­wem po­wi­nien się obu­dzić. Kac­per za­sta­na­wiał się, czy za­dzwo­nić na po­li­cję (…)

 

I ko­lej­na spra­wa, po­wią­za­na z uwagą pierw­szą. Bar­dzo wiele zdań w tek­ście zbu­do­wa­nych jest na po­dob­nym sche­ma­cie i za­czy­na się od imie­nia bo­ha­te­ra. Kilka przy­kła­dów:

Kac­per usiadł na pod­ło­dze ze łzami w oczach.

Kac­per pró­bo­wał roz­po­znać w nim sie­bie, nie zdo­łał.

Kac­per wró­cił do punk­tu wyj­ścia.

Kac­per nie wie­dział, że w gło­wie Li­lia­ny może zro­dzić się coś rów­nie po­twor­ne­go.

Kac­per za­uwa­żył go wiele dni po zna­le­zie­niu Po­cząt­ku drogi, gdy my­ślał, że zna już dzie­ło na wylot.

Kac­per zer­k­nął na okno, ni­ko­go jed­nak nie za­uwa­żył.

Kac­per zo­sta­wił Łąkę o za­cho­dzie słoń­ca i pod­szedł do Po­cząt­ku drogi.

 

Pod­su­mo­wu­jąc – ​świet­ne opo­wia­da­nie, Zy­gr­fry­dzie, i raz jesz­cze gra­tu­la­cje! Trzy­mam kciu­ki za piór­ko!

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

To dru­gie z opo­wia­dań, które przy­spo­rzy­ło mi w tym mie­sią­cu naj­wię­cej roz­te­rek. Bo skon­stru­owa­ne bar­dzo spraw­nie, po­to­czy­ście na­pi­sa­ne, kli­mat i temat, które bar­dzo lubię. Co wię­cej tekst (choć chyba zbyt wiele tu za­le­ży od do­brej woli czy­tel­ni­ka) ge­ne­ru­je pe­wien nie­po­kój na­tu­ry ogól­nej i po­zwa­la na snu­cie roz­wa­żań do­ty­czą­cych isto­ty po­zna­nia. Ale z dru­giej stro­ny widać cały czas, że to tekst pi­sa­ny na ter­min, na szyb­ko, nie chcę po­wie­dzieć „na ko­la­nie” (a jeśli już, to daj, Panie Boże, wszyst­kim takie ko­la­na), ale nie­do­piesz­czo­ny. No do druku byś tego w tej for­mie nie po­słał ;)

I tak sobie my­śla­łem, co z tym zro­bić i od­po­wiedź przy­szła od Cie­bie, Zyg­fry­dzie. Na­pi­sa­łeś w swoim ko­men­ta­rzu: „Tekst po­wstał, jaki po­wstał, jego “życie” po­wo­li do­bie­ga końca (…). Wolę swój czas prze­zna­czyć na ko­lej­ny tekst, two­rząc już bez po­śpie­chu.” No to chyba je­ste­śmy zgod­ni.

Zna­czy: je­stem na NIE.

Prze­czy­ta­łam, choć do­pie­ro za dru­gim po­dej­ściem. No i nie wiem, co na­pi­sać. Z jed­nej stro­ny cał­ko­wi­cie uza­sad­nio­ne zwy­cię­stwo (gra­tu­la­cje!) – kli­mat słod­ko-gorz­kiej baśni, idyl­licz­nej, ale mo­men­ta­mi szka­rad­nej opo­wie­ści o świa­to­ma­lo­wa­niu jest czymś, co wła­ści­wie czyta się samo. To po­win­no być swo­iste pu­deł­ko z pra­lin­ka­mi, z któ­re­go każdy może wy­brać coś dla sie­bie. Ja z po­cząt­ku po­my­li­łam cze­ko­lad­ki, ale ko­niec koń­ców mi sma­ko­wa­ły. Trze­ba pró­bo­wać wszyst­kie­go, jak to mówią, i kim­kol­wiek “oni” są, mają rację.

 

Jeśli ktoś z obec­nych zna trze­cią część wiedź­miń­skich gier, a do­kład­niej do­da­tek Serca z Ka­mie­nia, to być może mnie zro­zu­mie – wątek ma­lar­stwa (z por­tre­ta­mi, ma­lar­ką, świa­tem stwo­rzo­nym z farb i pędz­la) ko­ja­rzył mi się z mał­żeń­stwem Eve­re­ców oraz ich losem. Ma­lo­wa­ny świat mi od­po­wia­dał, bo nie mo­głam zi­gno­ro­wać po­do­bień­stwa. Gdyby nie at­mos­fe­ra, którą zo­sta­wi­ło mi te po­rów­na­nie, na­rze­ka­ła­bym o wiele dłu­żej. Bo mo­men­ta­mi było cha­otycz­nie i zbyt szyb­ko, za dużo rze­czy naraz. Scena z po­lo­wa­niem na dzia­da bar­dzo udana, z kolei ko­niec utwo­ru (nie samo za­koń­cze­nie, tylko to, jak do niego do­szło) wcale mi do gustu nie przy­pa­dło. Cóż, plus i minus daje… Nowe dzie­ło sztu­ki? Tylko żeby nikt z roz­pę­du przez niego nie prze­ska­ki­wał. :)

 

Zo­sta­wiam na­ma­lo­wa­ny świat Iris von Eve­rec, może kogoś na­tchnie – nie­ko­niecz­nie Au­to­ra, bo on już jest od­po­wied­nio na­tchnio­ny!

 

 

Dzię­ku­ję za ko­lej­ne opi­nie.

 

Żon­gle­rze, wspa­nia­ły był to wątek i bar­dzo trud­na de­cy­zja na ko­niec. Ja nie wzią­łem od Iris róży.

Zyg­fry­dzie, ja różę za­bra­łam, bo żal mi było za­rów­no Iris, jak i jej de­mo­nicz­nych zwie­rza­ków. Czy więc jed­nak tro­chę się tym wąt­kiem in­spi­ro­wa­łeś, choć­by pod­świa­do­mie, czy na siłę szu­kam po­wią­zań? :)

Może i było to jedno ze źró­deł po­my­słu…

Re­we­la­cyj­ne opo­wia­da­nie :) Bar­dzo lubię Twój styl pi­sa­nia, i kli­mat Two­ich tek­stów. Dzię­ku­ję za bar­dzo przy­jem­ną lek­tu­rę i gra­tu­lu­ję zwy­cię­stwa w kon­kur­sie.

Fajne opo­wia­da­nie wy­ma­lo­wa­łeś, Zyg­fry­dzie. Po­do­bał mi się kli­mat, akcja ład­nie sunie się do przo­du, w od­po­wied­nim tem­pie, po­mysł też nawet cie­ka­wy (cho­ciaż sporo jest dzieł, w któ­rych bo­ha­te­ro­wie prze­ła­żą przez ob­ra­zy).

Po­sta­cie ra­czej nie za­pa­da­ją w pa­mięć, a szko­da, bo gdyby tak wy­kre­ować cho­ciaż jedną, “lep­szą”, tekst na dłu­żej po­zo­stał­by w głów­ce.

Pod­su­mo­wu­jąc – fajne :)

 

Z wierz­chu wszyst­ko mi się po­do­ba­ło. Świet­ny po­mysł z ob­ra­za­mi, z całą in­try­gą, z przed­sta­wie­niem bo­ha­te­rów. Po zwró­ce­niu uwagi na prze­oczo­ny ele­ment przez Śnią­cą i koń­ców­ka robi od­po­wied­nie wra­że­nie. Nor­mal­nie za­chwyt.

Ale po prze­my­śle­niu po­ja­wia­ją się pewne grzmo­ty. Po­czą­tek tak w za­sa­dzie aż tyle nie wnosi do ca­ło­ści, a tro­chę mi się cią­gnął. W cza­sie we­se­la bo­ha­te­ro­wi też idzie jak po sznur­ku – kur­cze, nawet wpadł wcze­śniej na nie­wier­ną sio­strę na­rze­czo­nej z przy­go­to­wa­nym smart­fo­nem. No po­patrz, po­patrz ;)

Jed­nak nawet po zwró­ce­niu uwagi na te rysy, nie były one jed­nak w sta­nie prze­wa­żyć za­chwy­tu nad po­zo­sta­ły­mi ele­men­ta­mi. Są one bo­wiem na tyle mocne, że przy­ćmie­wa­ją one wady. Czyli ko­niec koń­ców – je­stem na TAK :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

I w tym przy­pad­ku wszy­scy już chyba wie­dzą, że je­stem na TAK. Co wię­cej, uwa­żam, że to naj­lep­sze opo­wia­da­nie w gru­dnio­wej staw­ce. No i kon­kurs za­słu­że­nie wy­gra­ło.

Bar­dzo do­brze ope­ru­jesz na­stro­jem. Czy­tel­nik od sa­me­go po­cząt­ku ki­bi­cu­je pro­ta­go­ni­ście. Może po­sta­cie nieco czar­no-bia­łe, ale jakoś za­uwa­ża się to do­pie­ro po skoń­cze­niu lek­tu­ry. Hmmm, w sumie to nadal nie ro­zu­miem, dla­cze­go oj­ciec upie­rał się, żeby tak głu­pio wydać córki za mąż…

Jak już wspo­mi­na­łam, me­to­da po­dró­żo­wa­nia nie­no­wa. Ale na szczę­ście nie jest jesz­cze jakoś strasz­nie wy­eks­plo­ato­wa­na.

Prze­sła­nie szału nie robi, ale i happy end nie krzyw­dzi oczu.

Wy­ko­na­nie nieco po­ni­żej piór­ko­wej śred­niej (kiedy czy­ta­łam, potem po­pra­wi­łeś), ale ro­zu­miem, że to ter­min gonił i dy­szał w plecy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Wspa­nia­łe opo­wia­da­nie, jak prak­tycz­nie każde, które na­pi­szesz. Cza­ru­jesz sło­wem i po­my­słem. Gra­tu­lu­ję, Zyg­fry­dzie, świet­ny tekst. :)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Chyba będę w opo­zy­cji do zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści, bo ja w tym tek­ście widzę sporo wad.

 

Po­do­ba mi się sam po­mysł, go­rzej z wy­ko­na­niem. Spró­bu­ję jakoś usys­te­ma­ty­zo­wać:

 

  1. Słabe otwarcie. Brak “haczyka” – nie można zakładać, że czytelnik to coś danego, trzeba o niego walczyć, otworzyć z przytupem, tymczasem napięcie w tej historii jest raczej płaskie, z początku w ogóle nie ma. Mamy wprawdzie info o zaginięciu, ale to obecnie mało, bo ktoś ginie w co drugiej książce, więc to nie działa.
  2. Język z kategorii tych “no ok, nawet poprawnie”, ale w zasadzie nic nie wnosi, momentami dziwne błędy w konstrukcji, dające quasi-komiczny efekt (”Kacper usiadł na podłodze ze łzami w oczach.”) W dialogach jest bardzo płasko, no są, ale emocji już brak, nie czuje się uczuć między Lilianą a narzeczonym.
  3. Jest przemyślana konstrukcja i akcja ładnie idzie od punktu do punktu, nie meandruje, nie gubi się, co jest plusem. Ale z drugiej strony: te kolejne zwroty akcji raczej leniwie wymyślone (para w lesie wprowadzona po to, żeby potem bohater mógł wpaść na kochanka i męża; w nowym świecie idealnie trafia do księdza, potem do babki i już jest we wszystko wprowadzony). Dziwnie też przesunięta jest wag tekstu: bardzo powoli się to rozwija, snujemy się długo na początku, zanim bohater wejdzie w obraz, ale gdy to już się stanie, to hop-siup, jest ksiądz, jest babka, jest wesele, ratujemy Majkę, ratujemy Lilianę i w nogi. Zwłaszcza sceny an weselu strasznie pośpieszne, bez dbania o atmosferę zagrożenia, o napięcie właśnie, wszystko idzie łatwo, a jakiekolwiek przeszkody są pokonywane momentalnie.

Pod­su­mo­wu­jąc: widzę po­ten­cjał, bo hi­sto­ria po­ukła­da­na i ma cie­ka­wy po­mysł wyj­ścio­wy, ale bra­ku­je tej war­stwy ludz­kiej, oby­cza­jo­wej, która nadał­by temu wszyst­kie­mu praw­dzi­wej wagi. W ogóle po­mi­nię­ty jest wątek życia z utra­tą kogoś bli­skie­go, mię­dzy bo­ha­te­rem a Li­lia­ną nie widać żad­ne­go uczu­cia. Inna rzecz, że od tek­stu z ma­lar­stwem na pierw­szym pla­nie chyba jed­nak ocze­ku­je się bar­dzo do­bre­go opi­sa­nia tego ma­lar­stwa, pla­stycz­ne­go ję­zy­ka, od­da­nia nie­zwy­kło­ści tych ob­ra­zów – tu tego brak.

 

Rady:

Gdy w gło­wie za­świ­ta po­mysł na fa­bu­łę tek­stu, na fan­ta­stycz­ne pod­ło­że, po­le­cam ten po­mysł spi­sać i go odło­żyć. Na­stęp­nie wy­my­ślić do niego opo­wieść o lu­dziach, wy­my­ślić tych ludzi, za­sta­no­wić się PO CO chcę opo­wie­dzieć tę hi­sto­rię – tylko po to, by na­pi­sać o wcho­dze­niu w ob­ra­zy? Tutaj naj­bar­dziej za­bra­kło mi re­la­cji bo­ha­ter-Li­lia­na, wy­sił­ku, by zbu­do­wać ich zwią­zek dla nas, byśmy czuli stra­tę i cie­szy­li się z po­now­ne­go po­łą­cze­nia.

Dzię­ki za opi­nie.

Mz, za opi­nię. Z więk­szo­ścią Two­ich słów się zga­dzam (no może poza tym ha­czy­kiem, dla mnie to nie jest ele­ment nie­zbęd­ny do­bre­go tek­stu) i jesz­cze raz pod­kre­ślę, że nie jest to opo­wia­da­nie, z któ­re­go je­stem za­do­wo­lo­ny w stu pro­cen­tach.

Bar­dzo fajne opo­wia­da­nie, spodo­bał mi się motyw z ob­ra­za­mi. Ziom­ki­ni otwie­ra­ją­ca por­ta­le do in­nych świa­tów sko­ja­rzy­ła mi się tro­chę z Bio­shoc­kiem In­fi­ni­ty. Cie­ka­we zwro­ty akcji, fajne wy­ko­rzy­sta­nie smart­fo­na w tym innym świe­cie. W za­sa­dzie je­dy­ne, co mi nie pa­so­wa­ło, to czar­ność czar­ne­go cha­rak­te­ru. Za­bra­kło mi uza­sad­nie­nia, dla­cze­go Janek był taki nik­czem­ny.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Ja też tu gdzieś od­czu­łam “Rękę mi­strza”. Czy­ta­ło się bar­dzo do­brze, choć było kilka luk – nie mogę choć­by zro­zu­mieć tego, jak lu­dzie z in­ne­go świa­ta i epoki przyj­mu­ją ze spo­ko­jem i ro­zu­mie­niem zdję­cia na te­le­fo­nie. W ogóle dużo rze­czy ist­nia­ło w do­my­śle i dzia­ło się, bo tak to sobie za­pla­no­wa­łeś, nie osa­dzi­łeś jed­nak uspra­wie­dli­wień ta­kie­go stanu rze­czy w tek­ście. Nie­mniej opo­wia­da­nie zacne.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Fak­tycz­nie jest tro­chę nie­wy­ko­rzy­sta­nych po­sta­ci i wąt­ków, ale nie za­sta­na­wia­łem się nad tym do za­koń­cze­nia lek­tu­ry i za­po­zna­nia z od­czu­cia­mi in­nych od­bior­ców.

Czy­ta­ło się płyn­nie, hi­sto­ria wcią­gnę­ła – przy dłuż­szych tek­stach nie­raz spraw­dzam, ile jesz­cze do końca. Nie przy two­ich. Sku­pie­nie uwagi czy­tel­ni­ka na opo­wia­da­nej hi­sto­rii, to dość istot­na umie­jęt­ność u pi­sa­rza. Trud­no mi po­wie­dzieć, ile z Po­cząt­ku Drogi będę pa­mię­tał za mie­siąc, ale dziś chcia­łem znać za­koń­cze­nie jak naj­prę­dzej. Myślę, że gdy o to nie mu­sisz się już mar­twić, po­pra­wia­nie in­nych nie­do­cią­gnięć jest kwe­stią czasu i prak­ty­ki.  

 

Za­bra­kło mi ja­kiejś wzmian­ki, gdzie znaj­du­je się in­for­ma­cja o ty­tu­le dzie­ła (skąd Kac­per go zna). Nie znam się na ma­lar­stwie na tyle, żeby wie­dzieć czy umiesz­cza­nie ty­tu­łu na ob­ra­zie jest stan­dar­do­wą prak­ty­ką.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

O, na­praw­dę fajny po­mysł. Świet­nie wy­ko­rzy­sta­łeś motyw we­se­la. Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią, ale do pełni sa­tys­fak­cji sporo mi jed­nak za­bra­kło. Re­we­la­cyj­nie two­rzysz kli­mat, ale jest w nim coś ta­kie­go… hmm, jakby mało wia­ry­god­ne­go. Coś jak na­strój, ale stwo­rzo­ny przez pa­pie­ro­we de­ko­ra­cje. Może za­bra­kło ja­kiejś głębi, ja­kie­goś so­lid­ne­go wy­sy­ce­nia emo­cja­mi? 

Pa­mię­tam, że pi­sa­łeś pod jed­nym z moich tek­stów że lu­bisz motyw ma­gicz­nych ob­ra­zów. I tu wy­ko­rzy­sta­łeś go w pełni. Po­mysł mi się po­do­ba, po­czą­tek przy­kuł moją uwagę. Jest ta­jem­ni­ca, jest nie­po­ko­ją­cy obraz, jest facet, który po znik­nię­ciu na­rze­czo­nej do­stał na punk­cie tego ob­ra­zu ob­se­sji. Bar­dzo dobre otwar­cie.

Zgo­dzę się z prze­pi­ś­ca­mi, że póź­niej wszyst­ko idzie nieco zbyt szyb­ko i łatwo. Gubi się psy­cho­lo­gia, obie­cu­ją­ce po­sta­cie po­zo­sta­ją nie­wy­ko­rzy­sta­ne. Motyw ze zdję­ciem ro­bio­nym te­le­fo­nem mi za­zgrzy­tał – miesz­kań­cy wio­ski przy­ję­li tego smart­fo­na, jakby co­dzien­nie takie wi­dy­wa­li. Mimo tych nie­do­cią­gnięć czy­ta­ło mi się bar­dzo do­brze i po­do­ba­ła mi się sama hi­sto­ria. Pro­sta, ro­man­tycz­na, z za­mknię­tym za­koń­cze­niem. 

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Dzię­ki za wi­zy­tę. Gwiazd­ka po tak dłu­gim cza­sie za­wsze cie­szy :)

Super po­mysł. Chyba za­cznę ma­lo­wać i po­dró­żo­wać. :) Od­ku­rzam piór­ko i po­le­cam

Nowa Fantastyka