I
Tu
Kacper znał wszystkich weselników, od prawie roku spędzał z nimi każdą wolną chwilę, wciąż jednak nie wiedział, kim byli.
Wieczór zagospodarował jak zawsze – na przyglądanie się obrazowi. Chwilowo najwięcej uwagi poświęcał wąsatemu chudzielcowi, częściowo zasłoniętemu wydrążonym bochnem chleba. Gość wyglądał jak typowy wujek; bardziej niż rzucony przez pannę młodą wianek interesowała go stojąca na stole nalewka. Czy miał problem z alkoholem? Kacper znał ze trzech alkoholików, ale żaden nie pasował do postaci z obrazu.
– Kim jesteś? Co chcesz mi przekazać?
Postać nie odpowiedziała.
Kacper usiadł na podłodze ze łzami w oczach. Czuł się jak idiota, któremu dano do rozwiązania najtrudniejszą łamigłówkę świata. Nad jego głową malowane wesele trwało w najlepsze.
Zastanowił się, jak spędzi pierwszą rocznicę zaginięcia Liliany. To już za cztery dni. Najpewniej ściągnie obraz ze ściany, postawi na kolanach i będzie próbował go rozgryźć. Kacper i jej największe dzieło. Prawie razem. Do rana. Będzie w tym coś symbolicznego, pomyślał, bo rocznica wypadnie w dzień ich niedoszłego wesela.
Zamknął oczy i przypomniał sobie chwile, gdy wracał z pracy, a Liliana stała przed sztalugą, ubrana w za dużą, poplamioną bluzę. Często przez okno wpadały promienie zachodzącego słońca i kobieta wyglądała wówczas jak istota z innego świata. Całował ją na powitanie, a ona starała się zasłonić niedokończony obraz.
– Zobaczysz, jak będzie gotowy – mówiła, ale zawsze zdążył rzucić okiem.
Nigdy jednak nie widział, by malowała Początek drogi, obraz przedstawiający wiejskie wesele, jakie mogło się odbyć kilka dekad temu. Czy to miał być prezent? Wizualizacja tego, jak Liliana wyobrażała sobie wymarzoną uroczystość?
Tuż przed zniknięciem zaczęła dziwnie się zachowywać. Stała się niespokojna, smutna, straciła apetyt. Kacper podejrzewał, że to wtedy stworzyła Początek drogi.
Jednej nocy wyszła z łóżka i zaczęła krążyć po pokoju.
– Co robisz? – zapytał półprzytomny Kacper.
– Chyba muszę spalić moje obrazy – powiedziała, jeśli dobrze pamiętał.
– Połóż się – poprosił i usnął.
Kiedy rano się obudził, już jej nie było.
To jedna z tych sytuacji, gdy ktoś rozpływa się w powietrzu. Ból był tak wielki, że Kacper ledwo zachował zmysły. Poszukiwania policji nic nie dały. Liliany nie odnalazł ani znany jasnowidz, ani ponoć niezawodny detektyw. Sprawę nagłośniono w mediach, lecz ludzie również nie byli w stanie pomóc. Kacper cały czas miał wrażenie, że Liliana nie wyszła z domu, chodził i szukał jej, jakby miała ukryć się w szafie lub pod łóżkiem.
Wówczas znalazł obraz, którego nigdy wcześniej nie widział. Początek drogi. Był zdecydowanie najlepszym spośród wszystkich namalowanych przez Lilianę. Już samo zapanowanie nad kilkudziesięcioma postaciami w dynamicznej scenie i nadanie indywidualnego rysu każdemu weselnikowi budziło w Kacprze podziw, jakim do tej pory obdarzał tylko dzieła Matejki.
Powiesił Początek drogi na ścianie i zaczął się zastanawiać. Liliana nie malowała ludzi. Preferowała krajobrazy. Czasem uwieczniła martwą naturę, rzadko jakieś zwierzę. Każdą skończoną pracą się chwaliła, tę jednak ukryła. Mężczyzna uznał, że coś chciała przekazać. W tym obrazie musiał kryć się klucz do zrozumienia, co się z nią stało.
Początkowo był przekonany, że Początek drogi przedstawia ich wesele. Liliana pochodziła z niewielkiej wioski, a wspaniała uroczystość od zawsze była jej marzeniem. Panna młoda na obrazie, odziana w olśniewającą, białą suknię, właśnie rzuciła wianek, który frunął w stronę próbujących go złapać panien. Kobieta wydawała się podobna do Liliany, lecz nie widział jej twarzy. Z czasem jednak nabrał pewności, że to nie jego narzeczona. Za niska, miała nieco inny odcień włosów i niepodobne dłonie.
Pan młody stał pomiędzy gośćmi, z uwagą obserwując oczepinową zabawę. Jego sylwetka tonęła w cieniu, lecz dało się zauważyć kształt twarzy i dumnie wypiętą pierś. Kacper próbował rozpoznać w nim siebie, nie zdołał.
Jeśli więc to nie ich wesele, to czyje? I czy Liliana lub on gdzieś tu są? Uczestniczył w kilku zaślubinach, lecz żadna zabawa nie przypominała przedstawionej na płótnie.
Postanowił, że zacznie od rozpoznania choć jednej osoby. I do tej pory mu się nie udało.
Czasem złośliwy głos podpowiadał mu, że ta scena zrodziła się w wyobraźni Liliany jak dziesiątki innych i nic nie znaczy. Głos ten znajomi i rodzina Kacpra nazywali rozsądkiem. Nienawidził go.
Zabrał obraz do znawcy sztuki, który o zdolnościach Liliany wyraził się pochlebnie, lecz na płótnie nie znalazł nic, czego wcześniej nie widział. Ciekawsze rzeczy stwierdził folklorysta, który rozmontował scenę na czynniki pierwsze. Dopatrzył się wielu dobrze oddanych zwyczajów, lecz w zakłopotanie wprawiły go niektóre stroje czy elementy wystroju chaty. Nie pasowały do żadnego czasu ani regionu, wywnioskował więc, że Liliana przy tworzeniu popuściła wodze wyobraźni.
– Takie wesele nigdy się odbyło – orzekł – ale gdybym miał strzelać, to pana narzeczona chciała osadzić je w latach trzydziestych, może czterdziestych.
Kacper wrócił do punktu wyjścia.
Z czasem odkrył, że niektórych weselników Liliana odmalowała w szczególny sposób – jakby chciała zaznaczyć, że są głównymi aktorami tego spektaklu.
Gospodarz, ojciec panny młodej, promieniował surową dumą, choć Kacprowi wydawało się, że coś mąci jego spokój.
W rogu obrazu smuciła się dziewczynka. Wpatrywała się w lecący wianek zielonymi oczami, a Kacprowi na widok jej spojrzenia zawsze krajało się serce. Było w jej sylwetce coś dziwnie nierzeczywistego.
Wśród nawiedzających oczepiny dziadów jeden widocznie przyćmiewał pozostałych. Ubrany w kolorowe łachmany, podpierał się sporym kijem. Zza zsuniętej maski upiora spoglądała rozbawiona twarz.
Wśród gości był też bardzo wysoki mężczyzna. Kacper nie wiedział, że w głowie Liliany może zrodzić się coś równie potwornego. Ów człowiek stał w mroku, a może to mrok gęstniał wokół niego. Twarz miał okrutną, oczy zimne jak dwa kryształki lodu, a pięści zaciśnięte. Spoglądał w stronę kobiet łapiących wianek. Raz, po długim wpatrywaniu się w mężczyznę, Kacper zauważył w mroku dwie sylwetki. Wyglądały jak martwe kobiety. Mogło mu się jednak przywidzieć, bo następnego dnia w tym miejscu nie dostrzegł już nic ciekawego.
Choć wysoki mężczyzna był straszny, na obrazie dało się dostrzec postać jeszcze bardziej przerażającą. Ktoś w oknie. Kacper zauważył go wiele dni po znalezieniu Początku drogi, gdy myślał, że zna już dzieło na wylot. Ten ktoś znajdował się na zewnątrz, widać był zarys głowy i ramion. Stał w mroku i podglądał; wydawało się, że żaden z weselników nie jest świadom jego istnienia. Gdy nadchodziła późna noc, a Kacper wciąż analizował obraz, ten ktoś w oknie zawsze przyciągał jego uwagę. Mężczyzna czuł wtedy dreszcze, jakby coś kazało mu uciekać i gdzieś się schować.
Tak było i tego wieczoru, tuż przed rocznicą. Porzucił wąsacza na rzecz osoby w oknie. Nic jednak nie wymyślił. Minęła północ, więc do rocznicy zostały tylko trzy dni. Posiedział jeszcze trochę, po czym zasnął przed obrazem.
Śniła mu się Liliana w białej sukni. Mówiła do niego z obrazu, zapraszała na ich wesele. Po chwili był już w chacie, tańczył z żoną w rytm muzyki granej przez muzykantów. Wokół kłębiły się dobrze znane mu postaci: gospodarz i dziad z kijem, ksiądz i smutna dziewczynka, staruszka w czarnej chuście i wysoki mężczyzna. Kacper zerknął na okno, nikogo jednak nie zauważył.
– Są wszyscy – powiedziała mu na ucho żona. – A nie miało być nikogo.
Obudził się, zapalił światło i podszedł do obrazu.
Podejrzewał to od dawna.
– Jesteście rodziną Liliany? – zapytał weselnych gości.
Kobieta nie utrzymywała z krewnymi kontaktu, w ogóle mało o nich wspominała. Na wesele nie miała zamiaru zaprosić nikogo. Jeśli to oni, Kacper nie miał prawa ich znać.
Wciąż niewiele rozumiał. Czy Liliana podświadomie tęskniła za swoimi bliskimi, że ich namalowała? I właściwie co oni jej zrobili?
– Chciałabym zaprosić na wesele dwie osoby, ale to niemożliwe – powiedziała kiedyś ze smutkiem.
– Kogo?
– Babcię. Ale ona już od dawna nie podróżuje. I moją przyszywaną siostrę, lepszą od tej prawdziwej. Ona też się tu nie zjawi.
Pytał ją dlaczego, ale nic więcej nie powiedziała.
Czy babcia i ta przyszywana siostra są na obrazie? I czyje to w końcu wesele?
Tej nocy niewiele spał.
Rano pojechał do pracy, popołudniem zrobił szybkie zakupy i wrócił do domu. Wszystko zepsuła jednak siostra, która wpadła z wizytą i zostawiła u niego siostrzeńców. Poczuł małą satysfakcję, że rodzina uznała go już za dość zrównoważonego psychicznie, by powierzyć mu opiekę nad dziećmi, choć i tak wolałby zostać sam i w spokoju analizować obraz.
– Co sądzisz o tym malowidle? – zapytał starszego siostrzeńca. Zawsze to jakieś świeże spojrzenie.
Chłopiec niechętnie oderwał wzrok od telewizora, gdzie prowadził akurat Nathana Drake'a przez podziemia świątyni.
– To jakieś urodziny? – zapytał i wrócił do grania.
– Podoba ci się ten obrazek? – Kacper zagadnął młodszego, oglądającego kreskówkę na laptopie.
– Nie – odpowiedział. – Chcę inną bajkę! – domagał się pięciolatek.
– Ta jest bardzo ładna.
– Chcę anime.
– Pszczółka Maja to anime.
– Inne anime!
Już miał włączyć bachorowi Muminki, ale coś mu się przypomniało. Wcisnął spację. Kadr z bajki przedstawiał sielską łąkę, naprawdę ładną, choć kreska już się mocno zestarzała. Przypomniał sobie, że Liliana popełniła kiedyś bardzo podobny obraz. Pobiegł go poszukać.
Szafę w przedpokoju wypełniało tyle prac kobiety, że można by nimi obdzielić ze trzy muzea. Prawie kwadrans zajęło mu odszukanie właściwej. Siostrzeńcy w tym czasie zdążyli się pokłócić ze trzy razy, ale nie zwracał na nich uwagi. W trakcie poszukiwań w jego ręce wpadła Zimowa wioska, ulubiony obraz Liliany, który kiedyś wisiał w dużym pokoju. Przedstawiał malownicze domki przykryte białym puchem, jakby wyjęte z fantazji dziecka o cudownej zimie. Liliana zawsze chciała zamieszkać w takim miejscu, w długie, mroźne wieczory grzać się przy kominku, a rankiem spacerować po zaśnieżonym lesie. Kacper odłożył ten obraz na bok, jego widok był zbyt bolesny.
Gdy znalazł ten właściwy, postawił go przed sobą.
– Ładna łąka? – zapytała Liliana, prezentując mu płótno. – Na podobnej znalazłam kiedyś Maję.
– Maję? Z tej bajki?
Pomyślał wtedy, że mówi o pszczole. Od czasu do czasu miała napady infantylizmu.
– Tęsknisz za rodziną? – zapytał innym razem, próbując czegoś się dowiedzieć.
– Za babcią. I za Mają, ale ona nie jest rodziną.
– A kim?
– Moją prawie siostrą.
– Zaprośmy ją do nas – zaproponował.
Liliana posmutniała, nic mu nie wyjaśniła.
Kacper zostawił Łąkę o zachodzie słońca i podszedł do Początku drogi. Smutna dziewczynka wciąż wpatrywała się we wianek. Naokoło niej pełno było kwiatów. Zawsze wiedział, że jest w tej postaci coś dziwnego. Jakby ktoś umieścił wśród żywych ludzi istotę namalowaną farbami.
– Ty jesteś Maja?
Chyba poznał pierwszą osobę. Zostało jeszcze siedemdziesiąt pięć.
Siostrzeńcy chwilowo ogłosili rozejm, pojednała ich konsola. Gdy jednak młodszy stracił kilka razy życie, rozpoczęli nową wojnę nad padem.
– Aha, wujku, jakiś gość pytał o ciebie w parku! – krzyknął starszy.
– Jaki gość?
– Taki brudas.
– O co pytał?
– Miał cię narysowanego i pytał, czy ktoś cię widział. Bo cię szuka.
Kacprowi zrobił się gorąco.
– Narysowanego?
– Na kartce. Pokazał mi ciebie, a ja mu mówię, że tak.
– Powiedziałeś mu, gdzie mieszkam?
– Nie wiem, gdzie mieszkasz. Pokazałem na blok, mniej więcej. I powiedziałem, że na ostatnim piętrze.
– I co ten ktoś zrobił?
– Podziękował i poszedł. Dziwnie mówił.
– Zaciągał? Jak wieśniak?
– Chyba tak.
Wieczór spędził w oknie, spoglądając zza firanki. Widział pobliski park, po zmroku zamieniający się w siedlisko lokalnej patologii. Odnotował kilku podejrzanych osobników wchodzących do klatki schodowej, raz serce mocniej mu zabiło, gdy usłyszał kroki za drzwiami. To był jednak tylko sąsiad.
Dlaczego się bał? Ten ktoś mógł mieć informacje na temat Liliany, a nawet przynieść od niej wiadomość.
Minęła północ, dwa dni do rocznicy, odliczył.
Godzinę później znów stanął przed obrazem. Nie odważył się jednak zapalić światła, do wyławiania z ciemności postaci użył latarki-breloczka. Uznał, że czas utkać siatkę ze spojrzeń.
To było szalone, lecz ekscytujące zajęcie. Zakładał, że niektóre postaci przyglądają się innym bynajmniej nie bez powodu. A że spojrzenia można interpretować bardzo różnie, kombinacji było bez liku.
Smutna dziewczynka, chyba Maja, patrzyła na wianek, to nie podlegało dyskusji. Ktoś w oknie spoglądał na wszystkich. A wysoki mężczyzna na kobiety łapiące wianek, tu więc Kacper mógł pogłówkować.
Przyjął, że olbrzym wpatruje się w kobietę niemal całkowicie zasłoniętą przez inne. Widać było tylko fragment jej twarzy, pogrążony w mroku. Patrzyła… Na osobę oglądającą obraz.
Ktoś uderzył w drzwi.
Kacper podniósł pustą karafkę, która ze wszystkich przedmiotów pod ręką najbardziej nadawała się na broń, i na palcach zakradł się do wizjera.
Za drzwiami stał dziad z obrazu Liliany. Ten najważniejszy, z maską demona. Ubrany był w zwykłe szarobure łachmany, w ręku dzierżył ten sam kij. Kacper poznał jego młodą, uśmiechniętą twarz.
Najpierw pomyślał, że zwariował. Potem zorientował się, że bardzo się boi.
Łup, łup, w drzwi.
Nie znał weselników, ale swoją żonę bardzo dobrze, a ona odmalowała dziada jako kogoś, kogo należy się bać. Nie wiedział, co robić. W ciągu ostatniego roku analizował tak wiele różnych rzeczy, tego jednak nie przewidział.
Sąsiad z naprzeciwka otworzył drzwi z siłą małego tajfunu.
– Co pan tu, kurwa, hałasuje po nocy?! – ryknął na nieznajomego.
– Tu mieszka… yyy… Kasper? – zapytał dziad.
– Mieszka, ale jest noc, do kurwy nędzy! Nie otwiera, to śpi, albo go nie ma! Przyjdź pan jutro za dnia!
– Pszyjde – obiecał i zbiegł po schodach.
Kacper odetchnął głęboko. Przyjdź, przyjacielu, pomyślał. Będę przygotowany.
Rano nie poszedł do pracy. Na wymyślanie wymówek dla szefa będzie miał jeszcze czas, o ile zachowa życie i zdrowe zmysły.
Chodził po pokoju, rozważając różne opcje działania i próbując ignorować dziada z obrazu, który śmiał się spod maski demona.
W końcu Kacper ustawił kamerę i zaczął nagrywać.
Około południa wypatrzył dziada, gdy ten kręcił się pod blokiem.
– Hej, szukał mnie pan? – krzyknął z okna. Starał się brzmieć jak ktoś zaciekawiony, a nie śmiertelnie przerażony.
– Tyś Kasper? – zawołał z dołu dziad.
– Ja. Chodź pan na górę, drzwi otwarte, a ja się zeszklę.
Kacper obserwował dziada cały ranek i doszedł do wniosku, że ten jest zagubiony. Jakby nigdy nie widział wysokich budynków czy ruchliwej ulicy. Być może całe życie spędził w małej wiosce. Kacper uczepił się jednak innej myśli – świat, z którego pochodził dziad, naprawdę osadzony był w latach trzydziestych lub czterdziestych. A to dało się wykorzystać.
Schował się do szafy i czekał.
Ktoś wszedł przez uchylone drzwi, powoli i ostrożnie. Kroki skierował do kuchni. Potem do drugiego pokoju. Kacper zaczął tracić cierpliwość.
– Tutaj! – zawołał, włożył pilot w szczelinę między drzwiami szafy, włączył film i zaczął podglądać.
Dziad wszedł do pokoju, obie dłonie trzymał na kiju.
– Słucham pana – powiedział Kacper z ekranu telewizora. – Czemu mnie szukał? – Pauza.
– Za dwa dni bedzie weselisko – oznajmił mężczyzna. – Młody mnie wysłał. Tak dla pewności. I tyle.
Chciał zapytać, jakie weselisko, ale na nagraniu miał inne pytanie. Play.
– Gdzie Liliana? – Pauza.
– Wyjć zza tej szyby, bo ją zbije.
Play. Kacper na ekranie podniósł obraz. Prawdziwy schowany był bezpiecznie w wersalce.
– Jesteś tu, dziadu. – Wskazał go palcem. – A co się stanie, jak zrobię to? – Zbliżył do płótna płomień zapalniczki.
Jeśli Kacper liczył, że w ten sposób go zaszantażuje, to był naiwny. Nieznajomy uderzył kijem i roztrzaskał telewizor. Ten zgasł i spadł na podłogę, odsłaniając gołą ścianę.
Kacper wykorzystał moment, wyskoczył z szafy i zdzielił dziada w głowę tłuczkiem do mięsa. A potem, nieprzytomnego, przywiązał do krzesła.
Postawił przed nim obraz.
Rana nie wyglądała na poważną, więc dziad niebawem powinien się obudzić. Kacper zastanawiał się, czy zadzwonić na policję, ale policja straciła jego zaufanie, gdy nie potrafiła znaleźć Liliany. To może znajomi albo ktoś z rodziny? Też nie. Nieraz uznali jego dociekliwość za wariactwo, pewnie gdyby podał im dziada na tacy, stwierdziliby, że Kacper wciąż nie jest zdrowy na umyśle, a ten gość jest tylko podobny. Był sam i mógł liczyć tylko na siebie.
Na razie miał trochę czasu, zaczął więc oglądać obraz. Dziad w jego pokoju i dziad z płótna to ta sama osoba, upewnił się, gdy porównał ich twarze. Ten przywiązany do krzesła mógł być trochę starszy.
Kacper zastanowił się, na czym wczoraj skończył tkanie siatki. Ach tak, wysoki mężczyzna spoglądał na łapiącą wianek. Wykreślił palcem trajektorię lotu kwiatów. Całkiem możliwe, że spadną prosto na nią. Jednak ona wcale nie chce ich złapać, pozostałe pchają się, ona zostaje z tyłu.
Nie chce chwycić wianka.
Najbardziej przerażający z weselników wlepia w nią spojrzenie.
Patrzy na osobę oglądającą obraz. Jako jedyna na weselu. Jakby chciała zawołać o pomoc.
– Liliana?
Obserwowała go twarzą skrytą w mroku.
Nagle coś przyszło mu do głowy. Utkwił spojrzenie w kimś w oknie. Co, jeśli…
Aż zaparło mu dech. Tam nie było żadnego okna. Wisiało lustro. Jego ramę wziął za framugę.
Ktoś w oknie to on, wpatrujący się w obraz.
Liliana krzyczała tym obrazem o pomoc, teraz widział to jasno i wyraźnie.
Uderzył dziada w twarz.
– Pobudka, kolego! Mamy do pogadania.
Nieznajomy otworzył oczy, spojrzał nieprzytomnie.
– Nie przeszczegli, żeś taki twardy czarownik.
Kacper wskazał na obraz.
– Czyje to wesele?
Nie miał zamiaru powiedzieć, ale kiedy Kacper przywalił mu tłuczkiem w kolano, zmienił zdanie.
– To chyba Alinki. Ze dwa lata temu. Pamiętam, bom dziadował.
– Kim jest Alinka?
– Dziewuszka z wioski. Siostra Lilki. Tej twojej.
Dwa lata temu. Pamiętał, że Liliana w tamtym okresie wyjechała, ponoć odwiedzić przyjaciółkę, o której pierwszy raz usłyszał. Złościł się, ale ją puścił. Tak naprawdę pojechała na ślub siostry?
– Ten. – Wskazał na wysokiego mężczyznę. – Co to za jeden?
– Janek.
– Co za Janek?
– To bedzie, za dwa dni, mąż Lilki. – Rozchichotał się tak, że Kacper musiał znów zdzielić go tłuczkiem. – Nie widzisz, jak się na nią gapi? Ona go nie chce, ale co ma do gadania?
Srogi ojciec panny młodej, czyli również ojciec Liliany, nagle wydał się Kacprowi górować nad weselem. Jakby weselnicy byli pacynkami w wystawianym przez niego przedstawieniu.
– Rodzice nie chcieli jej wydać za mnie, co? – zapytał dziada. – Czego mi brakuje, a co ma ten drągal o twarzy psychopaty?
– Nie jest z obrazu – odparł dziad, uśmiechając się obrzydliwe, a potem zerwał się razem z krzesłem i próbował staranować głową Początek drogi. Kacper przytomnie chwycił za obraz, pociągnął go niczym matador muletę przed szarżującym bykiem, za późno.
Dziad zanurkował w płótnie i zniknął.
Resztę dnia Kacper spędził, zastanawiając się, czy powinien zadzwonić do psychiatry. Człowiek na jego oczach rozpłynął się w powietrzu. Z drugiej strony, jeśli Liliana też wstąpiła w swój obraz, jakkolwiek szaleńczo by to nie brzmiało, rozwiązywało tajemnicę jej zniknięcia.
Postanowił, że spróbuje zrobić to samo.
Od razu odrzucił Początek drogi. Jeśli był bramą do miejsca, które przedstawiał, to na pewno ci, którzy kazali go zabić, już tam czekali. Miał za to drugi obraz przedstawiający tę samą okolicę.
Postawił Łąkę o zachodzie słońca przed sobą i próbował wsadzić w nią rękę. Uderzyła w płótno. Spróbował głowę. To samo.
Przypomniał sobie, jak Liliana płakała po zakończeniu prac nad obrazem, który przedstawiał zniszczony pożarem las.
– Czemu tak przeżywasz? – dziwił się. – Namalowałaś to. Nie jest prawdziwe.
– Jeśli mocno w to wierzysz, to jest – powiedziała poważnie.
Musiał więc uwierzyć. Rozpędzić się i wejść w obraz, odrzucając głos mówiący, że to wszystko jest wytworem jego wyobraźni.
Tak też zrobił.
II
Tam
Wyobrażał sobie, że będzie to dziwniejsze przeżycie, tymczasem przypominało przeskoczenie przez otwarte okno. Wylądował niezgrabnie na łące. Leżał przez chwilę, nasłuchując, a potem przewrócił się na plecy. Niebo przyozdobione było tysiącami mrugających gwiazd.
Wstał i rozejrzał się. Świat nie wyglądał na malowany farbami, był wyraźny i namacalny. Kilkaset metrów dalej Kacper dostrzegł kilka słabych świateł, to chyba wioska. Być może w niej czekała na niego Liliana. Ruszył w tamtym kierunku, starając się trzymać w cieniu drzew. Kiedy doszedł do pierwszej chaty rozszczekały się psy i musiał czmychnąć w pobliskie pole pszenicy. Zastanawiał się, jak ma odnaleźć narzeczoną, skoro nie wie, gdzie ona jest, a mieszkańcy wioski na pewno są przygotowani na jego wizytę? Czy jest ktoś, kogo mógłby łatwo znaleźć i jednocześnie obdarzyć zaufaniem?
Maja mogłaby mu pomóc, ale skoro nie było jej na łące, to nie miał pojęcia, gdzie jej szukać. Ktoś inny? Wypatrzył sylwetkę kościoła ładnie oświetloną blaskiem księżyca. Budynek stał na wzniesieniu nieopodal linii lasu. Liliana chyba lubiła miejscowego proboszcza, bo odmalowała go jako staruszka o różowej, miłej twarzy. Jeśli ktoś wie o wszystkim, co tu się dzieje, to z pewnością on.
Ruszył skrajem pola pszenicy. Minął stracha na wróble, który patrzył w stronę wioski.
Kacper zatrzymał się i cofnął o kilka kroków. Ten strach na wróble wyglądał podejrzanie znajomo.
Ciało dziada ktoś nabił na jego kij. Twarz zastygła w paskudnym grymasie, wyprostowane ręce wskazywały przeciwne strony świata.
Kacper oddalił się czym prędzej. Nawet wolał nie analizować, co tu się stało. Jeśli dziad skończył w taki sposób, to co zrobią z nim?
Na tyłach kościoła paliło się światło. Kacper zakradł się i spojrzał przez okno. Ksiądz, ubrany w piżamę, siedział w wygodnym fotelu i przy świetle lampy naftowej czytał opasłe tomisko. Kacper nie miał zamiaru czekać do świtu, całkiem możliwe, że na porannej mszy zbierze się z pół wioski. Zapukał w okno.
Duchowny podskoczył, a księga wypadła mu z rąk. Potem złapał coś w rodzaju pałki i podszedł powoli.
– Kogo niesie? – Otworzył okno, od którego Kacper zdążył się odsunąć na długość broni.
– Szczęść Boże – wydukał na początek.
– Nie wiem, czy ci poszczęści. Czego tu?
– Jestem… przyjacielem Liliany. Przybyłem na ślub.
– Ślub pojutrze. – Spojrzał na zegar. – Jutro. W południe.
– Muszę z księdzem o tym porozmawiać. Słyszałem głosy, że panna młoda wcale nie chce wyjść za mąż. Ponoć ją zmusili.
Ksiądz lekko opuścił pałkę.
– Ojciec tak jej wybrał. Co o tym myśli? Trza by ją zapytać.
– Gdzie teraz jest Liliana?
– Poza wioską. Przywiezie ją dopiero na ślub.
– Pan młody? Janek?
– Nie kto inny.
– Ksiądz wie, że to zły człowiek, prawda?
– Nie mnie oceniać – odparł ostrożnie, ze strachem w głosie. – Osądza Bóg.
– Czy ksiądz może odmówić udzielenia tego ślubu? Skoro pannę młodą zmuszono…
– Jeśli panna młoda powie: „nie”, ślubu nie będzie. Co mogę zrobić, skoro mówi, że chce? A to, dlaczego tak mówi, to już nie moja działka. Mógłbym ich wywlec za fraki z kościoła, powiedzieć Jankowi, nie będzie sakramentu, ale on jutro znalazłby innego księdza, a pojutrze spalił mój kościół. – Zamilkł, jakby zorientował się, że za dużo powiedział.
– Zna ksiądz dziewczynkę o imieniu Maja? – zapytał Kacper.
– Znam. Dziwne dziecko. Lilka ją kiedyś skądś przywlekła, od tamtej pory mieszkała z nimi, ale parę miesięcy temu przepadła jak kamień w wodę. Nie chcę cię poganiać, ale chyba powinieneś już zmykać. Jak ktoś cię zobaczy…
– Kto tu może mi pomóc? Ktoś sprzeciwia się ślubowi?
– Stara Genowefa, babka Liliany. Mieszka na południe stąd, ostatnia chałupa pod lasem, w stronę stawu. One są jak jedna dusza w dwóch ciałach, to babka nauczyła Lilkę malować.
– Malować? – Kacper udał zaskoczonego.
– Jest ciemno, ale ja cię widzę, chłopcze. Nie jesteś stąd. Mówiłem, że to magia, której nie powinno się tykać, te ich obrazy i światy, że będą z tego kłopoty. Nie zagłębiałem się w to, ale staruszka wie wszystko. Niech ona ci opowie.
– Dziękuję.
– I nie pokazuj się nikomu. Ja cię nie wydam, bo Lilkę bardzo lubię, ale jeśli zobaczy cię ktoś inny, od razu doniesie Jankowi.
Kacper nie bez trudu odnalazł chałupę. Na podwórku nie było psów, zakradł się więc i przez okno podejrzał staruszkę, jak smacznie chrapie w łóżku.
Uciekł do lasu i zaszył się w zaroślach. O świcie spróbuje dotrzeć do starowinki. Wyjął smartfon, nie miał zasięgu, ale działał. Wpół do pierwszej. Nastawił budzik i spróbował się zdrzemnąć.
O brzasku coś wyrwało go z niespokojnego snu. Kacper przywarł mocniej do ziemi i czekał. Ktoś szedł lasem, dwie osoby. Zatrzymały się trzy kroki od niego.
– Tu? – zapytała kobieta, chichocząc.
– Niech bedzie – odparł mężczyzna.
Poczuł podmuch powietrza, gdy rozłożyli koc. A potem zaczęli się rozbierać. Kobieta położyła się pierwsza, a jej towarzysz zaczął ją ujeżdżać, głośno stękając. Gdyby Kacper nie był tak śmiertelnie przerażony, to parsknąłby śmiechem. Starał się nie ruszać i nie skupiać zbytnio na wiercących się pośladkach kobiety, na które miał doskonały widok.
– Jak tam szykowanie weseliska? – zapytał mężczyzna, gdy skończył i położył się obok kobiety.
– Stypa wyjdzie, nie weselisko – odpowiedziała. – Lilka jest głupia. Z Jankiem bedzie tu królową.
– Ciebie też ociec wyswatał i nic dobrego nie wyszło – zaśmiał się.
– Ja tam z męża zadowolona. A najbardziej, że tak twardo śpi. – Cmoknięcie.
– A ta twoja siostra to czasem nie znalazła se innego?
– Różnie gadają. Może tak. Nie widziałam go.
Wtedy włączył się budzik. Kacper aż podskoczył, kciukiem uruchomił dziesięciominutową drzemkę, ale było za późno.
Wstali oboje, nadzy i bardzo zaskoczeni, po czym rozsunęli gałęzie. W kobiecie rozpoznał pannę młodą z Początku drogi. Mężczyzny, a właściwie jeszcze chłopca, nie znał. Nie było go na obrazie.
Co powinien zrobić? Nawet jeśli ucieknie, będą go szukać.
Postanowił pstryknąć im zdjęcie. A potem obrócił telefon i pokazał, jak ładnie wyszli.
– Rozejdziemy się i udamy, że nigdy się nie spotkaliśmy – postanowił. – Inaczej twój mąż przestanie twardo sypiać.
Kobieta spiorunowała go wzrokiem – podobnym nieraz obrzucała go Liliana, gdy coś przeskrobał, nigdy jednak nie było w nim tyle nienawiści – a potem lekko skinęła głową.
Nie czekał, aż się rozmyślą i zabiorą mu telefon. Uciekł.
Wypatrzył babcię Liliany bladym świtem, gdy krzątała się pod chatą. Od razu poznał jej pomarszczoną twarz – staruszka w czarnej chuście z Początku drogi. Zbliżył się ostrożnie, a ona nie zdziwiła się na jego widok.
– Wie pani, kim jestem?
– Wiem. Właź do środka, bo zobaczą.
Wnętrze chaty było surowe i przytulne jednocześnie. Stanowiła je jedna izba, z wydzieloną częścią kuchenną, gdzie królował solidny piec, oraz częścią sypialną, w której rządził wielki stół. Kacper wszedł na skórę dzika robiącą za dywan i zdał sobie sprawę, że ze wszystkich stron otaczają go wiszące na ścianach obrazy. Wśród nich krajobrazy, zwierzęta, sceny polowań i obrzędów religijnych, a na niektórych widoki, które mogły pochodzić z książek fantastycznych. Kacper zatrzymał się przed płótnem, na którym fioletową dżunglę oświetlały trzy księżyce. Podobało mu się.
– Wysłał mnie tu ksiądz – powiedział staruszce, gdy zaparzyła mu herbaty. – Podobno może mi pani pomóc.
– Jeśli bede mogła. Nie znam cie, chłopcze, ale Lilka jest za tobą, wpadłeś za nią do obrazu, to dużo. Zresztą, jaki byś nie był, i tak lepiej niż tamten. Nie wydam wnuczki za zbrodniarza.
– Zbrodniarza? To Janek postawił tego stracha na wróble?
– A ten to akurat zasłużył. Kawał skurwiela. Zeźlił Janka, bo wrócił bez twojej głowy, a jeszcze pokazał ci, jak przejść. Ale wcześniej Janek, to bydle, zabił żone. A przedtem narzeczoną. Nie dam mu Lilki. Choćbym miała otworzyć mu gardło.
– Liliana nigdy nie powiedziała mi o tym, co potrafią jej obrazy. Jak to działa?
– Raz za kiedy rodzi się człek z takim darem, że może otworzy brame malunkiem. Ja tak potrafie. Ale już tego nie robie, za dużo widziałam. Lilka ma to po mnie. Nie przyuczałam jej, nie chciałam, żeby malowała, ale sama się naumiała. Raz przychodzi do mnie i mówi, że maluje świat, gdzie wysokie budowle stoją jedna przy drugiej, automobile nie mieszą się na ulicach, a ludzie widzą się z drugiego końca świata przez małe pudełka. A potem tam polazła. I już nie miała chęci wrócić.
– Uciekła, bo ojciec wybrał jej narzeczonego?
– Ano. Choć czasem nas odwiedzała. Przyszła na ślub Alinki. Jak była u was, pewno malowała nasz świat i porobiła więzy, można było przejść w tę i nazad. Ojciec i Janek o tym wiedzieli. W końcu poszli do was i ją wzięli.
Kacper poczuł dreszcze na myśl o tym, że jacyś obcy ludzie chodzili po jego mieszkaniu i zaciągnęli Lilianę do obrazu.
– Ona chciała palić swoje dzieła – przypomniał sobie. – Nie zdążyła. – Nagle uderzyła go przerażająca myśl: – Oni weszli do mojego świata przez jakiś jej obraz, prawda? Dziad również.
– Tak. Lilka namalowała ich troche, ostały się dwa, park i rzeka. Rzeka jest u mnie, schowana. Park ma Janek. Żeby za wami nie poszli, trza oba zniszczyć. Ale tego nie zrobicie, bo musicie wpierw wskoczyć. No i musisz pogłówkować, jak wyrwać ją z łapsk Janka.
– Wbiegnę do kościoła, zanim złożą przysięgi.
– Nie wpuszczą cie. A nawet jeśli jakoś się wgramolisz, to nie pójdzie za tobą.
– Dlaczego? Czymś ją szantażują?
– Znasz taką dziewczynkę, co ją zowią Mają?
– Widziałem ją raz czy dwa. Na płótnie.
– Lilka dała jej życie. Narysowała świat, poszła tam i przywlekła Maje ze sobą. Były jak siostry. Janek, po tym jak porwał moją wnusię, zaaresztował dziewczynkę u siebie na strychu. Nie będzie ślubu, to ją zabije.
– Uwolnię i ją – dodał, a potem zorientował się, że zupełnie nie wie, jak się do tego zabrać. – Pomoże mi pani?
– Pomoge. Wpierw musisz wiedzieć, że nie zrobisz nic przed ślubem. On bedzie wszystkiego pilnował, ma swoich dryblasów. Ale kiedy się ściemni, Janek się uspokoi. Straci czujność. I wszyscy sobie zdrowo pochleją. Tedy bedziesz miał szanse…
Staruszka przedstawiła mu swój pomysł. Brzmiał ryzykowanie, ale Kacper nie miał w zanadrzu nic lepszego. Zgodził się.
– Jeszcze jedna prośba. Czy ma pani obraz tak przerażający, że ten, kto go zobaczy, od razu uwierzy w to, co na nim widać?
– Coś by się znalazło. Ale na taką okazję wyszykuje nowy – powiedziała mściwym tonem, za który Kacper miał ochotę ją ucałować. – Pastele bedą w sam raz, nie ma czasu na schnięcie.
Później zeszli do piwnicy, gdzie staruszka ukryła go w malutkiej komórce, do której prowadziło tajne przejście przez szafę. Dostał poduchy, lampę, trochę jedzenia i wody. Kobieta tymczasem zaczęła rysować gdzieś nad jego głową, co jakiś czas głośno komentując dzieło. Bezsilność, niecierpliwość i klaustrofobia spowodowały, że po godzinie Kacper miał ochotę przegryźć ścianę na wylot. Tylko myśl o Lilianie dodawała mu siły, zastanawiał się, czy wciąż wierzy, że przyjdzie jej na ratunek.
Wieczorem zgasił lampę, wyłączył telefon i próbował usnąć.
W nocy kilku ludzi przyszło sprawdzić chałupę. Ten, który mówił, mógł być Jankiem. Kacper widział oczami wyobraźni jego wysoką sylwetkę i zimne oczy. Traktowali staruszkę uprzejmie, ale zaczęli przetrząsać dom, by upewnić się, że nic nie zakłóci wesela.
– Znów bazgrze? – zainteresował się domniemany Janek. – Mało złego z tego przyszło?
– W nocy mnie wzięło – odpowiedziała staruszka.
Chwilę później dwie lub trzy osoby zeszły do piwnicy. Kacprowi mocniej zabiło serce. Złapał dzban z wodą, jedyną rzecz, którą mógł się bronić. Ktoś otworzył drzwi szafy. Przez szczeliny w desce do kryjówki wpadały promienie światła.
– Tysz nic – powiedział jakiś mężczyzna i zamknął drzwiczki.
Kacper opadł z ulgą na podłogę, oblewając się wodą.
Mężczyźni przeprosili za najście, wyrazili nadzieję, że jutro na weselu wszyscy będą się dobrze bawić, pożegnali się i wyszli.
Kacper myślał, że do rana nie zmruży już oka. Mylił się.
Rankiem staruszka z zachwytem zawołała:
– No! Gotowe! W sam raz na podarek!
Przed południem odsunęła deskę i wręczyła mu zwinięty arkusz.
– Idę na ślub – powiedziała. Ubrana była w babciną suknię w ogromne, kolorowe kwiaty, na głowę założyła czarną chustę znaną Kacprowi z obrazu. – Zrób, jak się ugadaliśmy.
Podziękował jej i rozwinął rysunek. Tak, pomyślał, z pewnością się nada.
Czekał. Słyszał bicie kościelnych dzwonów. Później nastała około godzinna cisza, którą w końcu zakończyły pojedyncze okrzyki. Niedługo potem dało się słyszeć przytłumioną muzykę. Liliana była tak blisko.
Staruszka wróciła do domu około dziewiątej wieczorem. Przyniosła mu trochę jedzenia i zdała wyczekiwaną relację.
– Wyżenili się. Lilka wygląda, jakby bawiła się na własnym pogrzebie, ale jest cała i zdrowa. Weselisko jak weselisko. Goście jedzą, piją, tańcują. Pogadałam sobie z niektórymi.
– Co z dziewczynką?
– Nie wypuścili jej ze strychu. Pilnuje go dwóch Jankowych na zmianę. Pół godziny przed dwunastą mają tam pójść Gienek i Maciek. Obaj są już mocno spici, dasz radę.
– A obraz?
– W izbie Janka. Tyle wiem. Wracam na zabawe, przyjde, jak bedzie czas.
Ostatnie dwie i pół godziny zdawało się trwać całą wieczność. Kacper wmusił w siebie trochę weselnego jedzenia i czekał. Po jedenastej założył obszarpane ciuchy i powiesił na szyi maskę lisa. W jeden dużej kieszeni umieścił zrolowane dzieło staruszki, w drugiej pałkę i nóż.
Babcia Liliany w końcu wróciła. Wyjęła ze skrytki płótno przedstawiające rzekę na obrzeżach miasta.
– Wiesz, gdzie to?
– Tak. – Kacper widział malunek po raz pierwszy i jak zawsze zachwycił się pędzlem ukochanej.
– To idziemy.
Noc była ciepła i przepełniona cichą, skoczną muzyką. Kacper dostrzegł chatę, gdzie odbywało się wesele, stała jakieś pół kilometra dalej. Rozstał się ze staruszką i ruszył w innym kierunku.
Dom Janka był największym i jedynym murowanym we wiosce, więc Kacper odnalazł go bez trudu. Wszedł przez uchylone okno. Gdzieś na piętrze rozmawiało dwóch podchmielonych mężczyzn. Założył maskę i oświetlając sobie drogę komórką, znalazł schody.
– Cieli mu się, a mnie się nie cieli. Ale jak się Józiakowi ocieliła, to on, że jemu się nie cielą, bo to u mnie się cielą. No by go… Kto idzie?!
– Od pana młodego! – zawołał Kacper, zasłaniając się karafką przygotowaną przez babcię Liliany.
Poznał obu mężczyzn. Starszy to wąsaty wujek z obrazu. Na sam widok alkoholu zaświeciły mu się oczy. Jednak młodszy… Dlaczego spośród wszystkich mężczyzn w wiosce Kacper musiał trafić akurat na niego?
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Młody z krzaków poznał go mimo maski i zaatakował.
Wytrącił Kacprowi karafkę z dłoni i pchnął go w stronę schodów. Wąsacz zamiast pomóc młodszemu koledze, zaskamlał nad rozlanym alkoholem.
Kacper utrzymał równowagę i wyjął pałkę. Ani przez chwilę nie brał pod uwagę, że ten pryszczaty dzieciak powstrzyma go przed odzyskaniem Liliany. Zdzielił go raz, a porządnie. Wąsaty oprzytomniał na chwilę, chyba zrozumiał, że teraz na niego kolej.
– Jestem chrzestnym! – wykrzyczał, a potem padł nieprzytomny. Czyim chrzestnym, tego Kacper już się nie dowiedział.
Odnalazł klucz do wielgachnej kłódki i otworzył klapę prowadzącą na strych.
Dziewczynka spała w olbrzymim, zapadniętym łóżku, które stało pod zabitym deskami oknem. Obok zauważył niewielki stolik z kilkoma ustawionymi nań zabawkami. Poza tym strych był pusty, ciemny i przerażający.
– Maja?
Zbudziła się, głośno wciągając z przerażenia powietrze.
– Co? Kto?
– Zabieram cię stąd.
Wąsatego pijaka i pryszczatego lowelasa zaciągnął na strych i tam zamknął. Klucz do kłódki wziął ze sobą.
Sprowadził dziewczynkę na dół.
– Ktoś ty? – zapytała podejrzliwie.
– Narzeczony Liliany. Ten prawdziwy. Uciekniemy w trójkę. Ale żeby nas nie szukali, muszę zniszczyć obraz, który ma Janek. Jest na nim park, takie drzewa w mieście. Wiesz, gdzie szukać?
– Janek śpi tam.
Izba była duża i urządzona z przepychem, jak na lata trzydzieste lub czterdzieste. Kacper zaczął gorączkowe poszukiwania, Maja stała bez ruchu, bała się dotykać czegokolwiek. Po jakimś kwadransie zaczął panikować. Na zmianę wydawało mu się, że oczepiny już się zaczęły albo zaraz się zakończą.
W końcu wyciągnął płótno spod łóżka, zrolowane, owinięte w jakieś ubranie.
Złapał Maję za rękę i pobiegli na umówione miejsce. Staruszka już na nich czekała.
– Babcia! – ucieszyła się mała i złapała ją w objęcia.
Oddał płótno kobiecie, a ta postawiła je obok własnego przedstawiającego rzekę.
– Który wolisz? – zapytała.
– Rzeka jest dalej od domu, ale mniej ludzi tam się szwenda nocą. Wskakuj, młoda.
Dziewczynka jednak nie miała zamiaru się ruszyć, póki nie zobaczy Liliany. Spalili więc szybko obraz parku, a potem Kacper udał się na wesele.
Szedł, kierowany muzyką. Nie sposób było przeoczyć chaty, pulsowała zabawą, wydawała się żywym organizmem. Kacper wypatrzył dziadów czekających na wejście, a było ich ze sześciu. Staruszka dobrze wybrała mu ubranie, bo gdy do nich dołączył, niczym się nie wyróżniał.
– Tyś skąd? – zapytał jeden z obdartusów.
Kacper udał pijanego, który woli nie otwierać ust z obawy przed zwymiotowaniem. Sami byli w podobnym stanie, więc zrozumieli.
Kątem oka dostrzegł okno. Zatoczył się w jego kierunku i zajrzał do środka.
Zobaczył ją. Siedziała na drewnianym stołku i akurat rzuciła wianek. Wyglądał pięknie i smutno. Jak wiele by dał, żeby to on mógł ją poślubić w tę noc, tak jak to było pisane.
Wianek złapała rudowłosa młoda dziewczyna, ale tego Liliana już nie widziała. Wstała i z grobową miną zniknęła wśród gości.
– Dziady! Dziady! – krzyczał jakiś dzieciak.
Kacper pobiegł za pozostałymi i wszedł do izby. Uderzyło go gorąco i zapach potraw zmieszany z ostrą wonią alkoholu i potu. Grała muzyka – bęben, flet, trąbka, a nawet skrzypce. Szukał wzrokiem Liliany, lecz gdzieś przepadła. Wypatrzył księdza, który gorączkowo dyskutował z jakąś kobietą. Obok stał dumnie ojciec Liliany, kontrolował wzrokiem całe wesele. Gdzie Kacper nie spojrzał, rozpoznawał znajome twarze. Był i Janek. Przewyższał pozostałych weselników o głowę. Właśnie wyściskał jednego z mocno pijanych gości i wyszeptał mu do ucha coś, co rozśmieszyło ich obu.
Tymczasem jeden z dziadów wyszedł na środek i wybełkotał wiersz:
Dla młodego mam dwa kije,
jak potrzeba, niechaj bije.
Bo pokorna, ułożona,
tylko taka dobra żona.
Pojawiły się liczne śmiechy. Kacper zapragnął podejść i wybić dziadowi tymi kijami wszystkie zęby. Obdartus chyba jakimiś czarami przywołał Lilianę, a potem, przerażoną, wyciągnął na środek i zatańczył z nią choreografię, która polegała głównie na próbach utrzymania się na nogach. Jakoś mu się udało i poczłapał na bok, gdzie wręczył kije Jankowi.
Każdy z dziadów mówił wiersz, a potem dawał prezent i tańczył z młodą, lub na odwrót. Twórczość była prymitywna, szowinistyczna i prosta jak budowa cepa. Kacper czuł narastającą tremę. Wiersz miał przygotowany, sklecał go bardzo długo. Wyszedł na środek i, cały czas patrząc na Lilianę, wyrecytował:
To początek waszej drogi
Jak z obrazka tak wspaniały
Przestąpicie dzisiaj progi
Świat się zmieni dla was cały
Poznała go. Dostrzegł, jak na jej twarzy pojawia się nadzieja. Później przygryzła wargę i udała, że do tańca idzie niechętnie.
Złapał ją za dłoń, a później wszystko potoczyło się samo. Muzyka ich poniosła, tańczyli lekko i z gracją, tak jak na tych wszystkich próbach, kiedy układali swój pierwszy weselny taniec. Trwało to ledwo chwilę, później do Kacpra dotarło, że może się zdradzić, więc raz czy dwa pomylił kroki, a w pewnej chwili o mało się nie przewrócił.
– Zabieram cię stąd – wyszeptał, gdy pociągnęła go do siebie.
– Nie mogę.
– Maja jest z twoją babcią. Uciekamy. Za chwilę.
Gdy skończyli, zostawił Lilianę na środku i podszedł do Janka. Ten patrzył podejrzliwie, jakby coś mu świtało, lecz był zbyt pijany, by pojąć co. Kacper podniósł rysunek i rozwinął go przed panem młodym.
Wymarły świat pełen był sylwetek szarych drzew wznoszących się ku czarnemu niebu. Obok wyschniętego koryta rzeki rozkładało się kilka opuszczonych budynków z dziurawymi dachami. Żywe wydawały się tylko sylwetki upiorów, smukłe i na wpół rzeczywiste, jakby utkane z czarnej mgły.
Janek patrzył na rysunek i wciąż nie rozumiał.
– Na nową drogę życia, skurwielu – wyszeptał Kacper i nakrył olbrzyma brystolem. A potem pociągnął w dół. Gdy papier dotknął podłogi, Janka już z nimi nie było.
Na weselu zapadła pełna szoku cisza.
Liliana już biegła ku niemu, załapał jej dłoń i ruszyli ku najbliższemu oknu. Jakiś krewki gość próbował zastąpić im drogę, lecz kobieta pchnęła go tak, że wylądował twarzą w zupie.
Kacper pomógł jej wyskoczyć i podążył za nią. Popędzili w ciemność, zostawiając za sobą wylewających się z chaty weselników.
Staruszka i Maja czekały na nich. Liliana wyściskała je obie, a potem ucałowała Kacpra.
– Choć z nami, babciu – zaproponowała. – Możemy wskoczyć w rzece, ona zabierze obraz i go nie znajdą.
– Tu jest moje miejsce.
– Czyli już się nie spotkamy?
– Gdzieś. Kiedyś. Pewno tak. No już, wskakujcie, bo zaraz…
Mężczyzna wyłonił się z ciemności, złapał Maję i przystawił jej nóż do gardła.
Kacper rozpoznał napastnika.
– Nie. Nie. Proszę – wyłkała Liliana.
– Pal obraz, babcia – rozkazał. – Łatwo było was przechytrzyć. – Spojrzał na Lilianę świecącymi się od wódki oczami. – Wiesz, jaki ty wstyd przynosisz rodzinie? Jaki wstyd siostrze? Tak nie może być!
Kacper rozważał wyjęcie noża, lecz ostatecznie wybrał telefon. Modlił się w duchu, by nie był rozładowany.
– Co robisz? – zapytał mężczyzna.
– Pokażę ci, kto naprawdę przynosi wstyd waszej rodzinie. – Odnalazł zdjęcie. – O, jest. To twoja żona podczas porannej wycieczki do lasu. – Pokazał mu. – A ty dla niej chcesz zabić dziecko.
Mężczyzna patrzył na zdjęcie jak zahipnotyzowany, a potem schował nóż i odszedł, mrucząc coś o dwóch kijach.
Pierwsza przeszła Maja. Liliana jeszcze raz wyściskała babcię i ze łzami w oczach zrobiła to samo.
– Dziękuję pani – powiedział Kacper i wskoczył.
Staruszka podpaliła obraz.
III
Z powrotem tu
Brzeg rzeki po północy wcale nie wyglądał tak ładnie jak na obrazie. Lilianie i Kacprowi wcale to nie przeszkadzało, siedzieli w objęciach, ciesząc się sobą. Maja była zaciekawiona nowym światem, kręciła się po okolicy i dotykała wszystkiego. Kacper obserwował dziewczynkę i doszedł do wniosku, że naprawdę wygląda jak istota namalowana farbami. I nie tylko ona. Cały ten świat wydawał mu się pociągnięty pędzlem. Póki nie odwiedził wioski Liliany, Kacper wcale nie był tego świadom. Choć i tak miał to gdzieś.
W końcu zebrali się do drogi.
– Jesteś pewna, że nie było więcej obrazów? – dopytywał. – Tylko te dwa?
– Jestem pewna.
Kiedy zobaczył w oddali park, wzdrygnął się mimowolnie, jakby zaraz miał stamtąd wyjść cały zastęp dziadów. Nikt się jednak nie pojawił.
Po wejściu na ostatnie piętro Liliana ucałowała go po raz tysięczny. Kacper ostrożnie otworzył drzwi mieszkania, nasłuchiwał przez chwilę, a potem wszedł do środka. Zajrzał do wszystkich pomieszczeń. Było pusto.
– Jaki tu bałagan – skomentowała Liliana. – I co się stało z telewizorem?
– Dostał kijem – odpowiedział i podniósł z podłogi Początek drogi.
– Spalmy go – zaproponowała Liliana. – W razie jakbym kiedyś bardzo zatęskniła za babcią. Spalmy wszystkie, na których jest mój świat.
Zgodził się. Liliana otworzyła szafę i zaczęła wyciągać obrazy, Kacper tymczasem wyjął resztki z lodówki i zrobił masę kanapek, które Maja pochłaniała ze smakiem.
– Będziesz musiała mi wszystko wyjaśnić – powiedział do Liliany poważnie, podając kanapkę, a ona skinęła głową.
– Ruszałeś moje obrazy?
– Zdarzało się.
– Brakuje mi tu jednego. Powinien być na samym dole.
– Który?
– Nie miał tytułu. Namalowałam moją pracownię.
– Pamiętam. Nie brałem go.
W ciszy, która zapadła, usłyszeli kroki. Gospodarz wesela wyszedł z drugiego pokoju, mierząc do nich ze strzelby.
– Pożyczyłem go sobie, córuś – powiedział do nich. Stali jak sparaliżowani. – Człowiek przejdzie, to malowidło na drugą strone da się przerzucić.
Uderzył lufą jeden z odłożonych do spalenia obrazów, a ten upadł na podłogę.
– Wskakuj – rozkazał. – Inaczej ich zabije. Masz już ślubnego i do niego wrócisz. Trza go tylko wyciągnąć.
Kacper znalazł się akurat na celowniku niedoszłego teścia, nie śmiał więc nawet oddychać. Jeśli Liliana przejdzie, pójdzie po nią. Ona tymczasem stanęła nad obrazem niczym nad brzegiem przepaści. Wsadziła stopę w płótno, gubiąc przy tym skórzany pantofelek. Wtedy właśnie zdecydowała.
– Niech będzie. – Podniosła obraz na wysokość piersi i skoczyła w stronę ojca.
Strzelił. Pocisk przeleciał przez sad niedaleko młyna. Strzelba spadła na miękką trawę.
Ojciec zdołał wytrącić Lilianie płótno, lecz pozostał bez broni, za to Kacper dobył pałki. Wystarczyło dobrze uderzyć, a w tym już nabrał doświadczenia.
– Twoja rodzina chyba już nigdy mnie nie polubi – stwierdził, gdy wiązali mężczyznę.
A potem zamknęli go w łazience.
– Skoro mają obraz, nie jesteśmy tu bezpieczni – powiedziała wciąż roztrzęsiona Liliana. – Ojciec ma wielu przyjaciół, przyjdą tu po niego. Musimy uciekać.
Maja oglądała obrazy. Te, które bardzo jej się podobały, odkładała na bok.
– Uciekniemy, ale i tak będą nas szukać, prawda? – zastanawiał się Kacper.
– Możemy się schować tam, gdzie nigdy nas nie znajdą.
Podeszli do obrazów, choć oboje wiedzieli, na który padnie wybór.
– Lubisz śnieg, Maju? – spytała Liliana.
– Bardzo.
Potem udali się z Zimową wioską na pobliski nasyp kolejowy. Znikali po kolei, a gdy przepadło ostatnie z nich, płótno uderzyło o tory. Kilkanaście minut później przejechał tędy pociąg z węglem.
IV
Gdzieś
Śnieg tańczy na ciemnym niebie. Płatki opadają na strome dachy, gałęzie drzew, zakryte bielą dróżki. Pomiędzy domami niesie się dźwięk kościelnych dzwonów…