- Opowiadanie: OneTwo - Wykup niewiasty

Wykup niewiasty

To zdecydowanie najtrudniejsza rzecz, jaką mi przyszło napisać. Włożyłem w tekst mnóstwo pracy, mam nadzieje, że końcowy efekt jest wart waszego czasu. Chciałbym najserdeczniej podziękować mojej mamie, która mimo krótkiego okna czasowego. Włożyła mnóstwo serca w korektę.


Życzę każdemu, kto tu zajrzy, aby ze satysfakcją przeczytał tekst do końca.
Życzę jurorom, aby sprawiedliwie wybrali podium, bo tekstów konkursowych jest bez liku.

Jak zwykle każda uwaga, każdy komentarz jest dla mnie cenny.

Miłego czytania!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Wykup niewiasty

W Durnowie Pan Młody prowadził krowę, aby spełnić pradawny obyczaj. Zwierzę posłusznie szło za właścicielem przez lokalną ścieżkę. Na polach panował spokój, chociaż złociste kłosy od czasu do czasu kołysały się na delikatnym wietrze. Niebawem miały zacząć się żniwa.

Tichonowi serce zaczęło walić jak oszalałe, kiedy zatrzymał się przed skromnym, drewnianym domkiem z czarnych bali. Młodzieniec był wystrojony jak nigdy dotąd. Nosił najlepszą kraciastą, flanelową koszulę, którą niedawno kupił. Ubrał czyste spodnie, jeszcze niepobrudzone od pracy na roli. Zapukał. Po chwili drzwi otworzyła mu babuszka.

– Witać kawalera, no zadbany, jak nigdy dotąd – oświadczyła wyraźnie zadowolona starsza kobieta, owinięta chustą, mierząc wzrokiem przystojnego i wysokiego mężczyznę. Ledwo trzymała się na nogach, podpierając laską.

– Ja z rodu Iwanowów proszę o rękę Nastazji Pietrowej – oświadczył. – W zamian krowę daję jako zadatek. – Obowiązkiem było dać rodzinie Panny Młodej dar, chociaż okazał się nad wyraz bogaty. Często jedno dorodne zwierzę decydowało o tym, czy dom wiązał koniec z końcem. Nic dziwnego, że babka popatrzyła z niedowierzaniem.

– Kochany! Mućka widzę zadbana i zdrowa. Tyle, na co mi ona, kiedy chłopa w domu ni ma!

Tichon wiedział, że familii Panny Młodej nie wiodło się dobrze, i dlatego chciał im w ten sposób pomóc. Wszystko stało się przez pobór do wojska. Kiedy cztery lata temu urzędnik przybył do wsi, to rekrutował każdego młodego mężczyznę. Ten, kto był na wsi, na dzieciaka nie wyglądał, karabin mógł utrzymać, to został zaciągnięty do armii. Większość z familii Pietrowej również pojechała, bo akurat byli na wsi. Kiedy car kazał, to chłop musiał słuchać i tak robić. Na tym polegała jego dola. Niestety, słuch po większości z nich zaginął. Plotki jedynie głosiły, że w dalekich Prusach zaginęli.

Młody wówczas Tichon, wraz z częścią innych mężczyzn, przebywał poza wsią, dzięki temu uniknął wojny. Cały czas pracował bardzo ciężko w gospodarstwie Iwanowów, swoich rodziców.

– Wam mućka się bardziej przyda. Wiem, że u was dorodny byk. To i cielaków wiele będzie – kontynuowała staruszka.

– Ale tradycja nakazuje wykupić niewiastę – odparł młodzian.

– Kto ci gadał, że masz takie rzeczy dawać? – Krowa patrzyła obojętnie. – Chodź piękny kawalerze. Nie stój tak w progu – oświadczyła w końcu kobieta, kiwając ze zdziwienia głową.

Tichon skorzystał z zaproszenia. Wszedł do przytulnego i dużego pokoju, gdzie na środku stał stół, przy którym jadała cała niegdyś liczna rodzina. Na zielonkawej ścianie wisiał portret cara Mikołaja II, który patrzył na biedną chałupę poważnym wzrokiem. Nieopodal władcy Rosji leżały narzędzia rolnicze, w tym wielki sierp. W kuchni coś niemiłosiernie śmierdziało. Mężczyznę martwiło zachowanie babuszki, bo przecież bardzo postarał się z darem, a to od rodziny Panny Młodej zależało czy zadatek zostanie przyjęty.

– Piękny kawalerze nie musisz nic dawać – stwierdziła staruszka. Przyniosła dziwne wyglądające kadzidełko, do którego wrzuciła jakieś zioło. Po chwili pojawił się biały, intensywny dym.

 – Mary? Nie w dniu ślubu! Co pop powie? – Chłop zwykł bać się boskich spraw.

 – Popowi nic nie mów, dziecko. – Uśmiechnęła się przewrotnie. – Moje mary zawsze służą wspólnocie. Pamiętasz, jak cię leczyłam? A jak zbiory przewidywałam?

Tichon przyznał rację. Dobrze pamiętał, jak odniósł ranę, będąc dzieckiem, gdy bawił się narzędziami. Nawet teraz przypomniał sobie smród z wywaru wiedźmy. A jak paliło w nogę! Jednak pomogło. Niewykluczone, że tylko dlatego żył, bo lekarza na wsi to nikt nie widział.

– Ano ostatnio się babuszka nie myliła. Trzy żniwa pod rząd okazały się bardzo dobre. Nie brakowało jedzenia, to i nadwyżkę się sprzedało do Woroneża. Narzędzi się kupiło. Wódki też nie brakowało – potwierdził.

– Ja to w kościach wszystko czuję. Takie to prawidło: im lepiej na wsi, tym w mieście gorzej – oznajmiła babka. Miała rację, bo u mieszczuchów rzeczywiście dużo się działo. Nikt na wsi nie próbował tego ogarnąć. Jedna rewolucja w lutym, później kolejna na jesieni. Car zrezygnował, a bez faktycznego ojca Rosji to dopiero nastąpiła prawdziwa swoboda. Hulaj dusza, piekła nie ma! Każdy robił, co chciał.

– Tak, tylko żem przyszedł wykupić niewiastę – odparł poddenerwowany.

– Dobrze, żeś mi przypomniał, po coś się do mnie wybrał, a ja już zapomniałam – oświadczyła niespodziewanie, mrużąc oczy. – Widzisz, ja taka stara jestem. Cztery pokolenia tu kojarzę. A wnuczkę Nastazję, to ręcę dobre oddaje. Ja wam najlepiej życzę – powiedziała i wrzuciła do kadzidełka małe białe kwiatki. W pomieszczeniu zaczął unosić się przyjemniejszy aromat. – Nie bójta, to tylko rumianek. A ja proszę teraz o twe życzenia weselne, jak je dasz, to je szybko spełnię. Tradycji stanie się zadość.

Tichon wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, bo nie słyszał o takich dziwnych rzeczach.

 – Ale jak? – wydukał.

– Ty się tak nie pytaj, tylko rękę dawaj. Ja swe lata mam, do grobu się wybieram, a chcę was szybko jeszcze szczęśliwych oglądać.

Chłop niechętnie podał dłoń. Odmówić gospodyni nie wypadało, a zwyczaj musiał wypełnić, bo sam Bóg raczył tylko wiedzieć, jakie go nieszczęścia mogły spotkać, gdyby odmówił. Wyboru nie miał.

Babuszka poprawiła chustę. Zamieszała w kociołku, a następnie uścisnęła dłoń Tichona. Zrobiła to delikatnie, bo nie miała już tej siły, co kiedyś. Chłop wyglądał na przerażonego.

– Aaa! Dawaj! Tu! Dawaj! Tu! Aaa! – krzyczała wiedźma, chociaż z każdym słowem, jej głos coraz bardziej przypominał pisk. Stół się zatrząsł, a dym w pokoju stawał się coraz bardziej intensywny. Cuchnęło. Mężczyzna siedział niespokojnie na drewnianym siedzisku, z każdą chwilą coraz bardziej wiercąc się podenerwowany.

– Aaa! Daje! To! Daje! To! Aaa… – Rytuał dobiegał końca. Staruszka puściła z uścisku dłoń mężczyzny. Kaszlnęła i zrobiła się cała blada.

– Dobrze u was? – spytał zaniepokojony Tichon.

– Tak. – Pociągnęła nosem. – Mary męczące. No, ale tradycji stało się zadość.

Przyszły Pan Młody pokręcił głową. Nie wyglądało, jakby coś się zmieniło. Sam rytuał był bardzo prosty, jednak nie śmiał wątpić w umiejętności babuszki. Zresztą on jako prosty chłop nie znał się na praktykach wiedźm. Cieszył się jednak, że wszystko się skończyło.

– Widzisz, straszno nie było – powiedziała staruszka. Miała radosne oczy.

Nagle tupot stóp dobiegł ze schodów.

Schodziła piękna wieśniaczka o długich czarnych włosach. Na głowie miała wianek ozdobiony wiosennymi kwiatami. Piękna tradycyjna, biała suknia z rękawami świadczyła o jednym – będzie ślub. Tichonowi serce zabiło mocniej na widok swojej wybranki. Jej delikatny zapach pociągał, chociaż zaniepokoił się jednym – nigdy jeszcze nie widział jej naprawdę radosnej.

– Krzyki słyszałam. Dobrze się czujecie? – spytała.

– Tak – odparł jej wybranek i ją przytulił. – Dzisiaj mamy zaręczyny i ślub. – Poczuł jej ciepło, chociaż ulotne.

– Życzę ci, abyś się więcej uśmiechała. Takiego chłopa masz – zwróciła się starsza kobieta do wnusi i pokiwała laską. Wdowa do dziś z rozrzewnieniem wspominała swoją ceremonię ślubną. Dobrze pamiętała, jak wtedy chodziła cały dzień w skowronkach. – Teraz to się w głowach dzieciom poprzewracało! – powiedziała.

– Dobrze, już dobrze. – Nastazja wymusiła uśmiech. Pokręciła głową.

– Tichon! Co wy się tak ociągacie! Całe Durnowo na was czeka! W taki dzień się spóźniacie? – oświadczył postawny mężczyzna z długą, siwą brodą, który właśnie wszedł do izby. Był głową rodziny Iwanowów. Na ślub syna ubrał się w przyzwoity frak i czarny kapelusz. We wspólnocie miał największy majątek.

– Wybacz ojcze. Już idziemy. – Tichon złapał Pannę Młodą za rękę. Wyszli pośpiesznie.

Niewielka cerkiew składała się ze starego budynku właściwego i trzech niedużych wież w kształcie, jak mawiali chłopi, cebuli. Z każdego punktu Durnowa widoczny był boski krzyż na jej szczycie. Budynek został zbudowany na niewielkim wzgórzu z widokiem na kilkanaście gospodarstw, z którego dało się ocenić, czyj pas ziemi do kogo należał.

Każdy mieszkaniec musiał obowiązkowo zjawić się na mszy choć raz w tygodniu. Gdyby ktoś jednak modły odpuścił, to wówczas cała wioska miałaby o czym gadać przez miesiąc, a gdyby na ślubie kogoś ze wspólnoty zabrakło, to pewnie i przez rok by o tym rozmawiano.

Na kościelnym dziedzińcu zebrali się wszyscy mieszkańcy, nawet rodzina Iliczów, która za pracą kilkanaście lat temu wyjechała do miasta. Przez te wszystkie lata bardzo trudno żyło im się w dzielnicy robotniczej, dlatego gdy rewolucja wybuchła, to wrócili na wieś. Na prowincji było spokojniej, a i dalsza rodzina też pamiętała o swoich pobratymcach.

Wśród mieszkańców dało się zauważyć radość, dlatego z uśmiechem na ustach spoglądali na parę nowożeńców bez względu na to, czy byli starzy, czy młodzi. Część z nich stanowiły dzieci w różnym wieku. Bolszak, jako przewodniczący wspólnoty wiejskiej, z reguły zawsze martwił się, czy w przyszłości wszystkim ziemi, pożywienia i dachu nad głową starczy. Dzisiaj jednak wolał cieszyć się z okazji ślubu syna niż zadręczać problemami.

Na parę młodą czekał prawosławny kapłan. Trochę się kiwał. Miał duży czerwony nos. Nosił długą i czarną szatę, na szyi wisiał mu boski krzyż. Miał słuszne lata, a nabożeństwa małżeńskie prowadził wielokrotnie na wsi. Na drewnianym ołtarzyku przed cerkwią paliły się świece, leżała ewangelia, a obok niej dwie obrączki. Pop poprawił długą, siwą brodę, a później zgodnie z tradycją trzykrotnie pobłogosławił znakiem krzyża głowy nowożeńców, tak aby każdy kolejny znak wzmocnił poprzedni.

– Błogosławiony Bóg nasz, w każdym czasie, teraz i zawsze, i na wieki wieków – rozpoczął donośnym głosem ceremonię. Mieszkańcy Durnówki milczeli. Później trwała modlitwa o pokój, zbawienie, ojczyznę, i o rzeczach tak odległych, że nikt nie miał za bardzo pojęcia, o czym gadał. Gdy kapłan odprawiał modły, wymieniając ich imiona, Nastazja zachichotała. Szybko przestała, gdy stary pop groźnie popatrzył.

Tichon nie rozumiał jej zachowania. Czyżby mary podziałały? Trochę żałował, że dokonał ich w dniu ślubu, ale nie mógł odmówić babuszce. Kątem oka popatrzył na obrączki. Jedna niby złocona miała iść dla niego, a ta z pozoru srebrzysta miała trafić do jego wybranki.

– Zaręczany jest sługa Boży Tichon ze służebnicą Bożą Nastazją, w imię Ojca i Syna oraz Ducha Świętego. Amen. – Kapłan trzykrotnie powtórzył te słowa. Uczynił znak krzyża nad ich głowami, a później delikatnie nałożył obrączki na ich palce. Ojciec oblubieńca stał przy nich, doglądając ceremonii. Jako najważniejsza osoba we wspólnocie miał zamienić zaręczonym obrączki, aby jeszcze bardziej utrwalić ich w świętym węźle.

– Ty bowiem Panie, nakazałeś dać pierścień i pierścieniem umacniać wszystkie umowy. Poprzez ten pierścień dana została Józefowi władza w Egipcie, poprzez pierścień Ojciec Nasz Niebieski okazałeś szczodrobliwość swemu synowi. Powiedziałeś: włóżcie pierścień na jego prawicę, zabijcie cielca tuczonego i jedźcie, radując się. – Tichon niewiele rozumiał ze słów kapłana, jednak ta wzmianka sprawiła, że zaczął myśleć o zbliżającej się wystawnej uczcie. Nie mógł już doczekać się wspaniałych mięsnych kąsków. Rozmarzył się…

– Amen. – Po tym słowie kapłana Pan Młody natychmiast oprzytomniał. Pop popatrzył na niego poważnym wzrokiem, następnie dał oblubieńcowi oraz niewieście zapaloną świece. Dopiero wtedy mogli wejść do boskiej świątyni. Poprzedzał ich duchowny.

Drzwi do cerkwi nadgryzł ząb czasu. Od trzystu lat, kiedy powstała wieś, niewiele się tu zmieniło. Mimo jednak upływu lat świątynia trzymała się zaskakująco dobrze. Ławy dla starszych znajdowały się tylko z tyłu. Poza tym wszyscy pozostali stali, dzięki temu miejsca starczało dla każdego mieszkańca, jak również gości, którzy przybyli na ceremonię.

Kapłan starał się śpiewać, chociaż jego chrypliwy głos mu nie pomagał.

 

Pieśń stopni. Salomonowa.

Jeżeli Pan domu nie zbuduje,

na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.

Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,

strażnik czuwa daremnie.

 

Daremnym jest dla was

wstawać przed świtem,

wysiadywać do późna

dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko;

tyle daje On i we śnie tym, których miłuje.

 

Oto synowie są darem Pana,

a owoc łona nagrodą.

 

Jak strzały w ręku wojownika,

tak synowie za młodu zrodzeni.

 

Szczęśliwy mąż,

który napełnił

nimi swój kołczan.

Nie zawstydzi się, gdy będzie rozprawiał

z nieprzyjaciółmi w bramie.

 

Psalm dobiegł końca.

– Chwała Tobie Boże Nasz, chwała Tobie – zawtórowali mu najstarsi mieszkańcy Durnowa, a potem szybko dołączyła do nich reszta. – Błogosławieni są wszyscy, którzy boją się Pana. Chwała Tobie Boże Nasz, chwała Tobie, którzy chodzą Jego drogami.

Tichon czuł dreszcz emocji. Serce biło mu, jak oszalałe. Brał udział w czymś naprawdę podniosłym i wyjątkowym. Wiedział, że to jego najważniejszy dzień w życiu, który na pewno zapamięta do końca swoich dni.

Z tyłu cerkwi znajdowała się jej najpiękniejsza drewniana ściana. Pop kiedyś wspominał, że to ikonostas, bo widniało na niej tak wiele świętych ikon. Chłop te święte obrazki podziwiał, chociaż poza Chrystusem i Maryją, to niewiele kojarzył. Nie znał wszystkich imion apostołów oraz innych archaniołów. Niemniej wioska gadała, że za zdobionymi drzwiami zwanymi carskimi wrotami, kapłan trzymał złoty kielich, jednak nigdy nikomu nie pozwolił wejść do środka.

Młody mężczyzna popatrzył kątem oka na niewiastę. Poczuł się bardzo szczęśliwy, gdy ta odwzajemniła mu się delikatnym uśmiechem. Serce Tichona biło jak opętane. Jego wątpliwości, gdzieś uciekły w niebyt. Czuł, że ślub mógł wszystko zmienić na lepsze.

Kapłan podszedł do nich chwiejnym krokiem i zwrócił się do kawalera – Tichonie Iwanow czy masz dobrą i nieprzymuszoną wolę oraz mocne postanowienie pojąć sobie za żonę tę oto Nastazję Pietrową, którą tu przy sobie widzisz?

– Tak – odparł oblubieniec.

– Czy nie obiecałeś małżeństwa innej kobiecie? – spytał.

– Nie, nie.

Pop pokiwał głową i popatrzył w stronę oblubienicy. – Nastazjo Pietrowo, czy masz dobrą i nieprzymuszoną wolę oraz mocne postanowienie pojąć sobie za męża tego oto Tichona Iwanowa, którego tu przy sobie widzisz.

– Mam. – Uśmiechała się szeroko.

– Czy nie obiecałaś małżeństwa innemu mężczyźnie?

– Nie – odpowiedziała cichutko, a jej ton nieco zmartwił wybranka.

– Błogosławione królestwo Ojca i Syna, i Świętego Ducha, teraz i zawsze i na wieki wieków – zawołał głośno kapłan.

Wszyscy mieszkańcy zebrani w cerkwi, patrzyli radośnie na nową parę młodą. Ojciec tryskał z dumy na widok syna.

Kapłan wyciągnął modlitewnik i zaczął wygłaszać kolejne słowa.

– Święty Boże, który z prochu uczyniłeś człowieka, a z jego żebra utworzyłeś niewiastę, dołączając mu ją do pomocy, bo tak się spodobało Twojej Wielkości, żeby człowiek nie był samotny na ziemi. Przeto i teraz ty sam, Władco, wyciągnij swą rękę za świętego Twego przybytku i połącz sługę Twego Tichona i służebnicę Twoją Nastazję, ponieważ przez Ciebie żona łączy się z mężem. Połącz ich w jednomyślności, złącz ich w jedno ciało, daj im owoc łona i pożytek z potomstwa.

– Amen – odpowiedzieli mu zebrani w świątyni ludzie. Kapłan odłożył księgę.

Ojciec wszedł na mównicę. Miał odczytać ewangelię, aby pomóc popowi w wyczerpującej ceremonii. Jako nieliczny ze starszych wiekiem potrafił czytać.

 – W owym czasie odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina… –

Tichon tylko raz miał okazję skosztować winnego trunku. Nie lubił tego cierpkiego smaku. Tak naprawdę, to nie przepadał za piciem. Znaczy pił bimber, jednak nadzwyczaj spokojnie, jedynie żeby podtrzymać rodzinną tradycję. Ludzie z tego powodu na niego dziwnie patrzyli, wtedy nadrabiał. Owszem podczas wesela wódki nie mogło zabraknąć, bo to byłby wielki wstyd dla młodej pary.

– A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem… – Słuchał czytania jednym uchem. Życzyłby sobie, aby na jego uczcie ślubnej nigdy nie zabrakło alkoholu. No, w razie czego to woda mogłaby też zmienić się w wódkę. To byłoby nawet godne uwagi!

Z pewnością byłoby to bardziej interesujące niż kolejne długie modlitwy kapłana, które ciągnęły się w nieskończoność. Na domiar złego na sam niemal koniec pop kazał im wypić paskudne wino, oczywiście jak nakazywała tradycja trzykrotnie. Tichon po każdym łyku zakrywał z obrzydzenia usta. Nastazji smakowało. Za każdym razem uśmiechała się do kapłana, prosząc o kielich. Nikt tak radosnej jej dawno nie widział. Jakkolwiek to dziwnie brzmiało.

Tichonowi to bardzo odpowiadało. Serce mu podpowiadało, że postąpił słusznie.

Po zakończeniu ceremonii wszyscy wyszli z cerkwi. Babcie szykowały wnuczki i przywoływały do porządku niegrzecznych chłopców. Młodzieńcy ubrani w proste stroje dostali woreczek z zeszłorocznym zbożem. Trzymało się nadzwyczaj dobrze. Rozsypywali ziarna przed nową nadzwyczaj radosną parą młodą. Podobno robiono to na szczęście, którego zazwyczaj brakowało na wsi.

Tichon widział uśmiech na wszystkich twarzach. Cały czas delikatnie trzymał za rękę żonę. Czasem wymieniali ukradkiem miłosne spojrzenia.

– Nigdy żem się nie spodziewał, że tak będą do siebie pasować – gadał chłop z tyłu.

– Ona to zawsze wrednawa była, pachniałaby tylko i gęby nie otwierała. Tamten to tylko w polu siedział – odparł mu starszy z nich.

– Co ten Bóg z ludźmi robi, że to niby taka wielka miłość. Pomyślałby kto.

– Ty tak nie mędruj, bo wódki ci nie dadzą!

Młoda para z każdym kolejnym krokiem rozłupywała leżące na ziemi nasiona zbóż. Dobrze się w Durnowie powodziło. Droga do domu weselnego do długich nie należała, jednak przed orszakiem chłopów pojawiły się nagle nieznane twarze.

Podarte ubrania. Wychudzone sylwetki. Opadające oczy. Dzieci natychmiast się zatrzymały, gdy zauważyły niedożywionych rówieśników.

– Dobrzy ludzie – zaczął nieznany mężczyzna. – Trzy dni wędrujemy. Chleba potrzebujemy. Wszyscy jesteśmy bardzo głodni.

– Błagamy was, zlitujcie się nad nami. – Kobieta upadła na ziemię. Płakała. Ich dzieci ledwo trzymały się na nogach.

Ojciec wspólnoty Iwan Iwanow musiał zareagować. Wyszedł więc do nieznanych przybyszów z pytaniem.

– Dzięgi macie? – spytał. Liczył na odrobinę pieniędzy.

– Nie panie. Bolszewicy nasz zakład wzięli. Na bruk wyrzucili. Nic nie mamy. U nas zboża ni ma – powiedział prawdę obdarty mężczyzna. W mieście trwała rewolucja.

– Zboże macie od nas. Na rynku kupić można. Za darmo nic nie ma, a tyś carem nie jest, aby ci dawać – odpowiedział stanowczo Iwanow. Na czarno Durnówka woziła jedzenie do Woroneża. Czerwoni regulowali rynek zboża, a chłopi nie chcieli się dla jakiejś idei poświęcać, dlatego handlowali potajemnie. Kto wartościowe rzeczy miał, to kupował chleb. Kto nie miał głodował.

– Naprawdę nic nie macie? Wasze dzieci rzucają przecież zbożem – zauważyła kobieta, ale po tych słowach cała wieś obróciła głowy w drugą stronę. Nie chciała słuchać i oglądać mieszczuchów, których pierwszy raz na oczy widziała.

– Nie znamy was! Wynoście się! – krzyknął bolszak. Następnie poprawił kapelusz. W pierwszej kolejności martwił się o dobro wspólnoty i własne dzieci. Ostatnio wieś miała dobre zbiory, ale któż mógł przewidzieć, jak za rok pogoda dopisze. Jedna susza mogła doprowadzić wioskę na skraj nędzy.

– Proszę, dajcie nam chociaż coś na ząb – błagała niestrudzenie kobieta, a milczące spojrzenia dzieci mówiły więcej niż niejedne słowa.

– Wynocha! Który raz mam wam powtarzać! – krzyknął ponownie bolszak.

– A życzę wam, aby najgorszy z czortów was przeklął! Żebyście się tym zbożem udławili! – jęknął rozpaczliwie obdarty mężczyzna. – Nic tu po nas…

Odeszli w milczeniu. Nie mogli jednak być pewni swojej przyszłości. Brakowało im sił, a nikt nie chciał ich ugościć. Nie wiedzieli, czy dojdą do kolejnej wsi.

Para młoda była bardzo zadowolona, jakby niczego nie widziała. Dodatkowo na poprawę humorów babcie zanuciły radosną pieśń. Wesele czekało, wesele a nie stypa! Zabawa przecież już niebawem miała się zacząć!

Czekała chata bogata. Toż to był największy i najpiękniejszy dom w Durnowie. Okna wprawdzie nieco wybite, ale w środku meble zadbane. Na ścianach wisiały dywany. Duży kamienny kominek stał w kącie. Na stole leżał obrus, a na nim stały przygotowane do biesiady naczynia. Nic tylko czekać na żarło oraz wódkę!

Co najważniejsze, dom należał do całej wsi. Jeszcze wspólnota nie wiedziała co z nim zrobić. Chłopi zdobyli go od zdrajców Molokowów, co się wykupili od Durnówki dobre kilka lat temu za czasów premiera Stołypina. Któż mógł na wsi pomyśleć, że ktoś chciał sam dla siebie uprawiać ziemię i sprzedawać własne zboże. Toż to powinna być wspólna własność! Niemniej Piotr Molokow zapłacił urzędnikom i zaczął rzepkę skrobać z własną rodziną. Miał kilka krów, to się szybko wzbogacił, co budziło odrazę w Durnowie.

Kiedy poprzedniej zimy roztopiły się śniegi, to doszły wszystkich słuchy, że car abdykował. Gdy prawdziwej władzy nie zabrakło, to rodzina Molokowów popadła w kłopoty. Bez wyjątku każdy w wiosce chciał im wymierzyć sprawiedliwość. Przyszli z widłami. Ofiary tak się bały, że uciekały oknami. Sam Piotr stawił opór, jednak nie miał szans. Został zraniony w progu własnego domu. Ślady krwi wyblakły. Podobno wszyscy Molokowie wyjechali do miasta pracować w tamtejszym przemyśle. Słuch po nich zaginął.

Wszystko było przygotowane do uczty weselnej. Na wyjątkowo długim stole poustawiano talerze, a każdemu z gości dano ogórka wraz ze szklaneczką. Para młoda stanęła w wyznaczonym dla nich miejscu. Szczęśliwa jak nigdy.

– Gorzko! Gorzko! – krzyczeli wszyscy zebrani.

Tichon popatrzył na małżonkę. Objął ją. Pocałował. Nie odpuszczał. Chciał się upajać namiętnością jak najdłużej. Początkowo cała wieś klaskała, krzyczała, bawiła się doskonale. Z czasem wieśniacy z utęsknieniem patrzyli na pełne szklanki. Para Młoda nie miała dosyć.

– Przestańcie! Chcemy pić! – krzyknął spragniony duchowny. Nastazja się zaśmiała, a za nią jej mąż. Pocałunek dobiegł końca.

Iwan Iwanow uniósł szklankę. Zaczął przemawiać.

– Dziękuję wszystkim za przybycie. Zebraliśmy się tutaj wszyscy razem, aby się bawić, pić wódkę i świętować przez kilka dni!

– Dobrze prawi! – krzyknął jeden z gości.

– Nowi młodzi, Tichon i Nastazja, jak każdy z nas mają chłopskie parszywe życie. Praca od świtu do nocy. Jako twój ojciec jednak mówię ci: warto to wszystko robić dla takich chwil, kiedy patrzy się na wasze uśmiechy. Razem pięknie wyglądacie. Bądźcie szczęśliwi po wasz kres, niezależnie co parszywego się wam przytrafi. Życzę wam, abyście mieli zdecydowanie lepsze życie od mojego!

– Na zdrowie! – odpowiedzieli wszyscy zgodnie. Wypili bez zająknięcia. Zagryźli kiszonym ogórkiem. Pili wszyscy, którzy mogli usiąść normalnie przy stole, wliczając w to bardziej wyrośnięte dzieci.

Aromat pieczonego mięsa dobiegł z kuchni. Trzy kobiety niosły dorodnego cielaka, aby postawić go na stole. Prawdziwa uczta dla chłopa! Zazwyczaj mięsa nie jedzono, jednak na taką okazję wspólnota nie mogła odmówić odrobiny luksusu.

Pierwszeństwo w jedzeniu miał bolszak, a po nim Para Młoda. Następnie chłopi wyrywali sobie co bardziej smakowite kawałki. Zajadali rękoma, jak zwierzęta. Popijali wódką i wznosili kolejne, co bardziej wymyślne toasty. Po wypiciu zjadali następne zakąski.

W pewnym momencie zaczęła przygrywać ludowa muzyka. Delikatne dźwięki dobiegły z bałałajki. Gitara o trójkątnym pudle zachęcała, by wyjść na powietrze, gdzie znajdowało się miejsce do zabawę. Po piciu wypadałoby zaznać nieco ruchu na powietrzu. To dobry moment na taniec, bo goście byli jeszcze w miarę trzeźwi.

Przy tylnym wyjściu gospody, znajdował się placyk pośród jabłoni, szybko zaczęły tworzyć się pary. Tańczyli młodzi i starzy. Ktoś grał na flecie. Jedna z kobiet w rytm muzyki zaczęła śpiewać.

 

Kalinka, Kalinka, Kalinka moja!

W ogródeczku jagodeczka malinka, malinka moja!

 

Ludzie spokojnie poruszali się w takt ludowej pieśni.

– Wszystko dobrze? – spytał się żony Tichon.

– Tak to szczęśliwy dzień, czemu w ogóle o to pytasz? – szepnęła. Rytm muzyki stał się bardziej żwawy.

– Nie pamiętam, kiedy się tak uśmiechała – oświadczył, a ona zaczęła się śmiać. Pomyliła krok.

– To dobrze, nie?

– Tak. – Uśmiechnął się szeroko. Cieszył się, chociaż znał dobrze swoją partnerkę. Nigdy wcześniej nie bawiła się tak dobrze. Zazwyczaj była oziębła wobec wszystkich.

 

Ach, piękność, duszo dziewicza

Pokochaj że ty mnie!

Aj–liuli, liuli, aj–liuli, liuli,

Pokochaj że ty mnie!

 

Rozbrzmiewała pieśń.

 

– Czemu się więc pytasz ? – popatrzyła zdziwiona.

– Bądźmy zawsze tacy szczęśliwi, jak dziś. – szepnął.

– Tak. Kochany, ja życzę sobie, abym zawsze była z tobą. – To były najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszał. Skoczne dźwięki niebawem ustąpiły. Zabawa była niezwykle udana. Muzycy grali dalej.

Kolejna pieśń, kolejny taniec. Pary we wspólnocie się zmieniały niemal co chwilę. Każdy chciał chociaż chwilę pobawić się z wiecznie uśmiechniętą Panną Młodą. Z kolei nieco starsze kobiety pragnęły, chociaż raz zatańczyć z przystojnym Panem Młodym. Jeszcze wczesna była godzina, a słońce znajdowało się wysoko. Wiele osób upajało się dźwiękami muzyki i pięknym widokiem na sad. Co poniektórzy wracali do chaty, by zaspokoić pragnienie, jednak do wieczora trwała zabawa na powietrzu. Pogoda dopisała.

– Dajcie wódki! – krzyknął jeden z chłopów.

Duchowny odruchowo wstał i chwycił za flaszkę. Kapłan nalał jednak…

– Tylko pół szklanki? – zdziwił się chłop. Butelka okazała się pusta.

– Gospodarzu… hyc… wódki zabrakło! – zawołał.

Biada weselnikom, co nie mogli się napić. Toż to hańba, aby tak szybko zabrakło alkoholu. Honor młodych zbrukany, jak na czytaniu w cerkwi. Tak nie mogło być!

– Mamy wódkę, ale nie tu… Trzeba iść, dzieciaka wysłać… – odparł chwiejący się Iwan.

– Może herbaty zrobimy? – Tichon wziął do ręki szklany dzbanek, w którym znajdowała się woda. Pił z innymi, chociaż czasem oszukiwał niektóre toasty. Kaca nie chciał mieć dużego, bo jutro do pracy musiał iść, dlatego czasami nalewał wodę do szklanki.

– To nie koniec wesela młody! Nie wyganiaj! Jeszcze słońce świeci. – Stary druh, który siedział obok niego, szturchnął go tak mocno, że wytrącił mu dzbanek. Ten wypadł mu z rąk. Potłukł się na ściennym dywanie. Arras był cały mokry. Należało go ściągnąć.

– Wybaczcie, niechcący. – Wieśniak się bronił. Szczęśliwie nie pobrudził sukni Panny Młodej.

– Nie szkodzi Wołodia, to nasza chata – powiedział spokojnie Iwan. Zebrało się wokół Pary Młodej sporo ludzi. Zaczęli sprzątać szkło, a później dywan zdjęli ze ściany. A tu za arrasem, ktoś ukrył skrytkę! Tichon pociągnął za niewielką klamkę.

Oczom wszystkich ukazał się skarb.

– To cud w Durnówce! Młody wodę w wódkę zmienił. Radujmy się! – Stary pop nie mylił się. W schowku czekało na weselników kilkanaście butelek bimbru. Widocznie rodzina Molokowów trzymała na czarną godzinę alkohol. Nikt o tym na wsi nie wiedział. Szczodrzy dla wspólnoty nigdy nie byli.

– Dziewuszki dawajcie zakuski! Nalewamy… Hyc! Do białego rana pijemy! – Tak się stało. Każdy był szczęśliwy, a najbardziej kapłan, który wznosił toast.

– Oto my świadkiem cudu! Bóg wysłuchał naszych próśb. Hyc. Jak sam Chrystus zmieniał wino w wodę w Kanie, tak nasz młody wódkę potrafi! – Chichotał straszliwie. – Powiadam wam, że to cud jeszcze większy. To dowodzi, to dowodzi i jeszcze dowodzi boskości i przychylności błogosławionego nam Tichona. On dobrobyt wszystkim zapewni. Powiadam. Tako rzecze, że to nasz przyszły bolszak. Tego mu życzę! Rad byś nam przewodził.

– Na zdrowie! – Wznieśli toast. Wszyscy wypili. Teraz to każdy się uśmiechał. Ojciec był naprawdę dumny z syna. Tichon nie mógł w to wszystko uwierzyć. Wszystko układało się wspaniale. Ślub, piękna żona, zadowoleni goście, wspaniałe wesele. Czego chcieć od życia więcej? Chwila wytchnienia od ciężkiej pracy, od marnego losu.

– A ja wam powiadam, że Tichon, to carem mógłby zostać, tylko do miasta nie chce mu się jechać. Woli na roli pracować! Hahahaha!

– Na pewno lepszy byłby car z niego od Mikołaja! – dyskutowali chłopi.

– Dajcie wy spokój! To zdrajca, co nas opuścił. Władzę dziwom oddał. Biada dla Rosji, a wy co myśleliście. Jak Niemkę za żonę zabrał, to dla kogo będzie w wojnie służył?

– Toś dlatego myśmy przegrali, bo car babę złą miał. Nie to, co Nastazja. Mordka czysta, nogi zgrabne, biusty sowite. Ona na pewno dobra dla ciebie będzie. – Pietrowa stała się cała czerwona.

– A teraz kto włada? – zapytała kobieta.

– Nikt, wolność i swoboda. Cara nie ma.

– Byłem w Woroneżu. Wiecie, zboże sprzedawałem. Tam to zgłupieć można. Jak tam gadają o tej, jak tam rewolucji. Teraz to jeden czort wie. Jedne mędrki głupsze od drugich. W mieście to nie idzie się dogadać. Każdy tam najmądrzejszego struga – opowiadał jeden z weselników.

– Prawdę gadacie! Tylko na wsi teraz dobrze! – Chłopi zaczęli nalewać. Bimber pachniał mocnym alkoholem.

– Czas na toast za Rosję. – Iwan Iwanow wstał i wzniósł do góry szklankę nalaną niemal do pełna. – Ja wam wszystkim życzę, aby lepiej było, bo gorzej być nie może. Hyc… Trzeba za nowego cara wychlać. Kraj za mordę musi ktoś wziąć, bo inaczej rządzić nie ma jak. Hyc… No i aby ziemi dał tak, by każdy miał po równo, każdemu starczyło. Hyc… Gdy chłopi pójdą, to Rosja potęgą będzie. Że cały świat będzie się bał. No!

– Na zdrowie! – poparli go inni i stuknęli się szklaneczkami.

– I najważniejsze bolszaku. Mikołaja rozstrzelać! Tak zdrajcę traktować trzeba – dopowiedział starzec, co twardego Aleksandra III pamiętał. Z nim inteligenci nie mieli lekko. Trzymał ostro całą Matkę Rosję. Wypili i pokiwali na zgodę głowami.

– Ależ łeb mnie boli – oświadczył jeden z nich.

– Nie martw się. Rosół mamy na jutro. Dziewuszki mają wywar z ogórków. Paskudny w smaku sok, ale kaca leczy dobrze – zapewnił gospodarz.

– Na powietrze powiadam! – zawołał pijany do granic możliwości pop i poczołgał się w kierunku wyjścia.

Większość piła dalej, niektórzy nawet wymiotowali. Mało kto się dobrze trzymał. Jedynie Pan Młody, jeszcze jako tako wyglądał, bo unikał czasem toastów. Nastazja też upiła się i leżała na ramieniu męża. Chłopi nie wytrzymali siły bimbru, mimo że zagryzali, czym się dało. Stół z jedzenia został niemal całkowicie opróżniony.

– Diaboł! Diaboł! – Wrócił kapłan i coś krzyczał. Jakby otrzeźwiał, jednak po chwili upadł na podłogę. Wieśniacy nie mieli już sił. Nie reagowali, tylko się zaśmiali pijacko.

Do sali weszło trzech rosłych chłopów. Mieli obdarte mundury wojskowe i pistolety, trzymali też pałki. Nie wyglądali przyjaźnie. Największy z nich dowodził. Na głowie miał żołnierską czapkę, a na piersi przyczepioną czerwoną gwiazdę.

 – W imieniu rady robotniczej Woroneża jesteście natychmiastowo zmuszeni oddać zboże ku chwale rewolucji – wyrecytował rosły komunista.

– Popie, cóż to za diaboł? Taki brzydki? – zapytał jeden z wieśniaków. Zaśmiali się wszyscy mieszkańcy wioski. Wojskowy strzelił wówczas w sufit, a głośny huk natychmiast uspokoił chłopów.

– Blać! Kto tu rządzi! Gadajcie wy! – Wskazali na Iwana, który ledwo wstał od stołu. Zatoczył dwa kółka.

– Tyś carem nie jest… Zboże damy… lecz dzięgi dawajcie – powiedział stanowczo. To się napastnikom nie spodobało.

– Mów gdzie zboże albo przestrzelę cię jako wroga rewolucji! – Bolszewik przyłożył mu pistolet do skroni.

 – My waszego sucylizma nie znajemy – wymamrotał bolszak. To były jego ostatnie słowa. Kula na wylot przeszła mu głowę. Krew i kawałki mózgu ozdobiły gospodę.

Wielu biesiadników było tak pijanych, że nawet nie zauważyło, co się stało. Nieliczni natychmiast oprzytomnieli, niektórzy spadli z krzeseł lub siedzieli kompletnie przerażeni. Milczeli. Świat się zatrzymał. Pewnie gdyby nie uwalili się w trupa, to broniliby honoru Durnowa. A tak pozostało im jedynie przerażenie, bezradność…

Tichon jakby kojarzył tę okropną mordę bolszewika. Błyski świadomości podpowiadały mu, że znał tę osobę z młodzieńczych lat. To chyba Włodzimierz Molokow najstarszy syn Piotra. Widocznie rodzina znalazła zajęcie w mieście.

 Opłakana sytuacja żywieniowa w Woroneżu zmusiła bolszewików, do stworzenia oddziałów aprowizacyjnych, aby wydusiły od chłopów zboże w imieniu rewolucji. Niewielu garnęło się do tych band. Niemniej znaleźli się jednak tacy, którzy chcieli grabić jedzenie w imię równościowych ideałów.

– Dacie zboże! Kto tu teraz rządzi?! – zapytał rosły bolszewik. Kopnął w bezładne zwłoki. Wycelował w tłum. Wszyscy popatrzyli na Pana Młodego. Ten wyglądał na jedynego, co mógł utrzymać pion we wsi. Zresztą został naznaczony przez kapłana na następcę wspólnoty. On teraz przewodził.

– Blać! Ty tam chodź! – zawołał przybysz w stronę Tichona. Ten nie czuł żalu. W zasadzie wyglądał nadzwyczaj radośnie, tak jakby nic się nie stało. Wstał.

 – Obiecałam… razem… – szepnęła nawalona żona. Nie odpuszczała. Poszła z nim.

 – Znam cię psie niemyty. Kojarzę. Tyś Tichon. – Splunął na podłogę bolszewik. – Co tak szczerzysz mordę? Nie chcesz chyba skończyć jak ojczulek, prawda? – zapytał.

– Dam wam zboże. Zaprowadzę was – odparł Pan Młody, kiedy dwa oprychy celowały mu z pistoletu prosto w twarz.

– Takiego ducha rewolucji chcę słyszeć. – Przywódca grupy odwzajemnił uśmiech. – Zostawię tych wieśniaków, jednak chcę zaznać sprawiedliwości, pamiętasz mnie?

Tichon kojarzył. Kiedy pojawiła się okazja do zemsty, to jako pierwszy stawił się do bitki.

– Tak, wybaczcie panie – powiedział, ale i tak dostał w twarz. Bolało.

– Żaden pan, tylko towarzysz Włodzimierz Molokowicz! Idziemy po żywność ku chwale socjalizmu! Weź też tą sukę. – Patrzył łubieżco.

 Prawdziwy mężczyzna zareagowałby na taką obelgę, całą sytuację. Niemniej Pan Młody nie czuł żalu, nie czuł w zasadzie nic, jakby jakaś siła go blokowała. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, mimo śmierci ojca. Na plecach zwisała mu niewiasta. Nie odpuszczała mu ani na krok. Wspólnie cieszyli się, że byli razem w najtrudniejszej chwili.

 Stara szopa stała na uboczu. Zdawała się z trudem trzymać. Wyglądała tak, jakby każdy większy podmuch mógł ją zniszczyć. Włodzimierz przyłożył Tichonowi broń do skroni, dlatego ten pospiesznie otworzył zniszczone drzwi.

 – Świetnie! – Bolszewik patrzył z radością na pokaźne zapasy. Wieś mogłaby korzystać z nich przez cały rok.  – Towarzyszu idźcie wy po wóz, spisaliśmy się na order! –  zawołał uradowany.

– Ta jest! – odparł żołdak.

 – A wy Tichon, wypada wyrównać rachunki. – Popatrzył groźnie. – Czyście nie wy napadli na dom mego ojca? – zapytał.

 – Tak, ale ja wam daję zboże na zgodę naszych rodzin…

 – Milcz! Nie jestem chłopem, tylko robotnikiem, a zboże to ty w imię rewolucji oddajesz – odburknął, po czym rozdzielił zakochanych. Nastazja upadła na mięciutkie zboże. Świata nie kojarzyła. Tak samogon jej do głowy strzelił. Z kolei jego bolszewik uderzył z całej siły w twarz, aż upadł na twardą ziemię. Bolało jak diabli. Później jeszcze poczuł na policzku ciężki wojskowy but. – Tyś zranił mego ojca widłami, gdy nas rabowaliście. Jak do miasta cudem dotarliśmy bez niczego, to żaden lekarz nie mógł nam pomóc. Nie mieliśmy nic… Patrzyłem, jak umierał mój ojciec, przez waszą tradycję, przez takich sukinsynów jak wy. – Zaczął kopać leżącego. Nie miał litości. Tichon stracił przytomność. – To twoja noc poślubna. Zasłużyłeś na nią. – Splunął mu w twarz.

Włodzimierz wraz z dwoma żołdakami zabrał się za niemal nieprzytomną Nastazję.

 – Patrzcie, jak sucz się uśmiecha. – Złapali ją za dorodne piersi, nie bacząc, na to co mamrotała, bo z każdą chwilą pragnęli jej coraz więcej.

– Jaka chętna – zauważyli podnieceni.

Niewiasta nie walczyła. Brutalnie zdjęto jej suknię ślubną. Zgwałcona przez trójkę, pobita, obdarta z resztek honoru. Zostawiona półnaga w szopie.

Najokrutniejszy z losów, który musieli zaakceptować. Bolszewicy wzięli tyle zboża ile mogli.

Pierwsze promienie słońca obudziły ich na wpół żywe oblicza. Ledwo potrafili dojść do siebie. Zostali ograbieni ze wszystkiego. Potworny ból dawał znać na kolejny dzień.

 – Żyjemy. My żyjemy. – Ocknął się mąż. – Mogliśmy być już martwi. – Nawet w najgorszej godzinie Tichon znalazł promyk szczęścia. Z trudem położył się przy Nastazji. Poczuł ciepło najwspanialszego ciała, okrytego niezliczonymi siniakami. Ciała, które straciło dziewictwo.

– Kocham cię – łkała.

 – Ja ciebie też – odpowiedział i objął ją najczulszym z możliwych uścisków. – Przez najgorsze przeszliśmy, dlatego nic nas już teraz nie złamie, nie rozdzieli.

 Nic nie potrafiło im odebrać szczęścia.

 

***

 

W Durnowie Tichon nie rządził długo. Wkrótce przyszły Sowiety i skolektywizowały wieś, zabierając wszystkim ziemię. Niebawem para młoda doczekała się całkiem sporej gromadki dzieci.

Pewnego roku zapanował straszliwy głód, jednak to nie złamało ich serc. Z radością jedli chleb z dzikich traw, gdy inni padali z niedożywienia. Nic nie potrafiło ich złamać, nawet śmierć ich dzieci, na ich rękach.

Gdy wybuchła druga wojna światowa i na pola wjechały hitlerowskie czołgi, nie wahali się wykonywać nawet najokrutniejszych rozkazów z uśmiechem. Wszystko to, aby przeżyć i cieszyć się każdym kolejnym dniem. Nieważne, jaki byłby parszywy.

Po wojnie ojczyźnianej zapanował względny spokój. Komuniści przez długi czas szukali w Związku Radzieckim prawdziwie radosnych obywateli. Tak trafili do Durnowa. Dostojnicy partyjni chcieli poznać sekret szczęścia pewnej starszej pary. W zamian obiecali im wręczyć jakiś order z sierpem i młotem.

– Pytacie! Jak lata temu krowy nie wzięli, to tak musiało się stać!

 

Koniec

Komentarze

Z góry zapowiadam, że jestem podłą wiedźmą, która masakruje teksty i oblizuje nóż. To rzekłszy:

Pierwszy paragraf jest… cóż. Nieładny. "W Durnowie Pan Młody prowadził krowę, aby spełnić pradawny obyczaj." Obyczaju mógł raczej dopełnić, ale primo – czy to konkretne wydarzenie? Czy coś, co się powtarza cyklicznie? (wyjaśnia to drugi akapit, ale jednak zgrzyta). Jeśli konkretne – prowadził przez Durnów, i daj facetowi od razu imię (albo go opisz); jeśli cykliczne – objaśnij to trochę bardziej. "Zwierzę posłusznie szło za właścicielem przez lokalną ścieżkę." Szło ścieżką (przez ścieżkę można przejść na drugą stronę), a poza tym każda ścieżka jest lokalna (czyli "o tutaj"). "Na polach panował spokój, chociaż złociste kłosy od czasu do czasu kołysały się na delikatnym wietrze. Niebawem miały zacząć się żniwa." Czemu "chociaż"? co w tym niespokojnego? Taki sielski wietrzyk. Ja zrobiłabym to tak (zakładam, że to konkretne zdarzenie – jego symboliczne konotacje można spokojnie pokazać później):

Kłosy, ciężkie od niemal dojrzałego ziarna, ocierały się o boki krowy, którą młody człowiek prowadził ścieżyną przez pole, co i rusz zerkając na zwierzę, jakby nie był pewny, czy za nim idzie. Szło. Statecznie i z godnością, nie zwracając uwagi na właściciela, to podbiegającego parę kroków naprzód, to przystającego, żeby wsunąć palce pod ciasny kołnierzyk, spojrzeć na krowę albo na dom, przycupnięty koło ścieżki.

Pokaż, że się chłopak denerwuje, a dopiero potem powiedz, dlaczego. Nie "nosił" koszulę (to forma częstotliwa), ale miał ją na sobie, i nie ubrał spodni, tylko je na siebie założył (zawsze mam wizję spodni ubranych w takie małe spodenki). Nie musisz tłumaczyć, czemu spodnie są czyste (może po prostu powiedz, że nowe). Nie powtarzaj, że jest wystrojony "jak nigdy dotąd", bo wygląda na nieporządziucha (który tylko ten raz się odstawił). Najpierw opisz jak ktoś wygląda, potem jedź dalej, bo jeśli nie dasz opisu, czytelnik sam coś sobie wymyśli, a potem musi to naginać do Twojej wizji i to przeszkadza. Możesz chłopaka opisać z punktu widzenia babuleńki, w porządku – ale zaznacz to. "Pietrowej" sugeruje, że jest mężatką (powinno być "Pietrewny"). "W zamian krowę daję jako zadatek" – zadatek to początek daru (albo spłaty), a Ty wyraźnie masz na myśli całość. "Obowiązkiem było dać rodzinie Panny Młodej dar, chociaż okazał się nad wyraz bogaty" brzydkie stylistycznie, a poza tym zbijasz ze sobą dwie różne rzeczy (co widać w następnym zdaniu) – ten konkretny dar jest szczególnie bogaty, a zdanie sugeruje, że każdy. Czemu piszesz pana młodego i pannę młodą dużą literą?

"Wszystko stało się przez pobór do wojska. Kiedy cztery lata temu urzędnik przybył do wsi, to rekrutował każdego młodego mężczyznę. Ten, kto był na wsi, na dzieciaka nie wyglądał, karabin mógł utrzymać, to został zaciągnięty do armii." Powtarzające się "to" mogłoby być elementem stylizacji, ale przypuszczam, że nie jest. Uciąć i skrócić: Przed czterema laty do wsi zjechał registrator i spisał wszystkich, co dali radę unieść karabin.

"Kiedy car kazał, to chłop musiał słuchać i tak robić. Na tym polegała jego dola." Really? Bardzo łopatologiczne, nie piszesz dla Amerykanów – my wiemy, co chłop, a co car. "Niestety, słuch po większości z nich zaginął. Plotki jedynie głosiły, że w dalekich Prusach zaginęli." Powtórzenie (nawet dwa, bo "większość")! I słaby styl. Spróbuj tak: I tyle o nich we wsi słyszeli, tylko fama poszła, że poginęli gdzieś w Prusiech.

Dlaczego babuleńka ma tradycję w nosie? Krowa aż takiej siły chyba nie wymaga – zresztą staruszka mogłaby się sprowadzić do nowożeńców. "Nie stój tak w progu – oświadczyła w końcu kobieta, kiwając ze zdziwienia głową." Powiedziała, albo zaprosiła. Czemu nagle kiwa głową ze zdziwienia? Jakieś to nienaturalne. Nie musisz powtarzać, że skorzystał z zaproszenia, a potem wszedł do środka (wystarczy, że wszedł). W jakiej kuchni? To jest chata z jedną izbą (nie?). Kadzidełko? Skąd tu ono? I nie mówi się "zioło" (chyba, że na marihuanę), tylko "ziele" (zwłaszcza, jeśli chcesz mieć stylizację na staro). To nie dzień ślubu, bo facet dopiero się oświadcza, a trzeba jeszcze wszystko przygotować. "Mary" mają określone znaczenie (katafalk) – tu raczej pasowałyby "czary-mary". Dialogi nienaturalne – "służą wspólnocie"? Wiedźma-staruszka tak nie mówi.

Lekarz, dobre sobie. Nie ogarniasz zupełnie sytuacji tych ludzi, opisujesz ich z zewnątrz, z własnego punktu widzenia, i próbujesz im go narzucić – spróbuj na razie napisać o kimś, kogo znasz. Ktoś, dla kogo lekarz jest abstrakcją, nie będzie uważał szeptuchy za namiastkę (już raczej odwrotnie). Nie bardzo ma sens wyszczególnianie wszystkiego, co się ostatnio zdarzyło – wiem, że czytelnik tego nie wie, ale trzeba to zrobić subtelniej.

"bo u mieszczuchów rzeczywiście dużo się działo. Nikt na wsi nie próbował tego ogarnąć. Jedna rewolucja w lutym, później kolejna na jesieni. Car zrezygnował" Skąd oni o tym wiedzą? (facet z gazetami przyjeżdża?) Bo jeśli rewolucja dotarła już do nich, to mają większe zmartwienia, niż krowy i śluby (to NIE znaczy, że nie mogą się tym zajmować – przeczytaj esej Lewisa "Learning in Wartime" – ale musisz to przynajmniej zaznaczyć).

Dlaczego staruszka mówi "niespodziewanie"? Jak dla mnie, normalnie ciągnie rozmowę. "Kojarzę" to kolokwializm (chyba, że miałoby być "kojarzę małżeństwa", ale nie przypuszczam, żeby tak było) i psuje stylizację. Nie wiem, jak pachnie palony rumianek, ale niekoniecznie przyjemnie. " zwyczaj musiał wypełnić, bo sam Bóg raczył tylko wiedzieć, jakie go nieszczęścia mogły spotkać, gdyby odmówił" – jaki zwyczaj, skoro on o nim nie słyszał? Chyba kaprys babki. Dym nie był intensywny, tylko gęsty, pewnie też drapiący. Scena czarów powinna być bardzo klimatyczna, ale jest zdawkowa – i od kiedy on siedzi na stołku? Jest tylko "podenerwowany"? Przed chwilą był przerażony.

"Przyszły Pan Młody pokręcił głową. Nie wyglądało, jakby coś się zmieniło. Sam rytuał był bardzo prosty, jednak nie śmiał wątpić w umiejętności babuszki. Zresztą on jako prosty chłop nie znał się na praktykach wiedźm. Cieszył się jednak, że wszystko się skończyło" Uciąć, skrócić i wyrzucić – akapit jest brzydki i niepotrzebny do niczego.

Schody? W małej chatynce, pewnie pochylonej, jako i babuleńka? Wiem, wcześniej była mowa o tym, że rodzinę zdziesiątkował pobór, ale mimo to powinny zostać kobiety i dzieci – w każdym razie zdecyduj, jak wygląda ten dom, i trzymaj się tego. Jeśli wolisz – narysuj go sobie i przypnij nad biurkiem. Jeśli to chata wiedźmy, nie siedziba całego rodu, niech będzie mała, pochylona i pełna dziwności – jeśli to duży dom przodków, niech będzie w miarę elegancki. Biała suknia nie jest tradycyjna (to moda wprowadzona przez królową Wiktorię, wcześniej kobiety brały ślub po prostu w najlepszej kiecce, jaką miały). Co on tak z łapami? Jeszcze nic nie zostało ustalone, chociaż ona też strasznie pewna, że zaraz już będą małżeństwem.

"Wdowa do dziś z rozrzewnieniem wspominała swoją ceremonię ślubną. Dobrze pamiętała, jak wtedy chodziła cały dzień w skowronkach." Niestylistyczne i od czapy – mogłaby powspominać na głos, ale konkretnie (jak wyglądał jej narzeczony, co powiedział podpity wujaszek, itp). "Teraz to się w głowach dzieciom poprzewracało!" skąd ta uwaga?

"oświadczył postawny mężczyzna z długą, siwą brodą, który właśnie wszedł do izby. Był głową rodziny Iwanowów. Na ślub syna ubrał się w przyzwoity frak i czarny kapelusz. We wspólnocie miał największy majątek." ??? Przepraszam, ale to zupełnie bez sensu – wszyscy z góry wiedzą, że oświadczyny zostaną przyjęte, no, może i wiedzą. Wieś, ludzie się znają. Ale między oświadczynami, a ślubem zawsze upływa czas. Co ojciec pana młodego w ogóle tam robi? Jego opis bardzo nienaturalny – zaznacz wcześniej, że chłopak jest zamożny (ta krowa nie wystarczy), wtedy to będzie oczywiste, jeśli chodzi o jego ojca. I nie słyszał tego zaklinania? W tej chwili mam wrażenie, że opisujesz halucynacje żołnierza umierającego na polu bitwy – nic tu się nie trzyma kupy, jedyne sensowne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi na myśl, to sen albo delirium (chłopakowi wymyka się z rąk czas – może przed pójściem do wojska chciał się z tą panną żenić, a teraz w ostatnich chwilach życia o tym marzy).

"Niewielka cerkiew składała się ze starego budynku właściwego i trzech niedużych wież" – bardzo niestylistycznie. Spróbuj tak: Mała cerkiewka stała na wzgórku, żeby całe Durnowo zawsze widziało krzyż na szczycie i resztki pozłotki na kopułach-cebulach.

"z którego dało się ocenić, czyj pas ziemi do kogo należał." jak? Na ziemi nie widać aktu własności. "Każdy mieszkaniec musiał obowiązkowo zjawić się na mszy choć raz w tygodniu. Gdyby ktoś jednak modły odpuścił, to wówczas cała wioska miałaby o czym gadać przez miesiąc, a gdyby na ślubie kogoś ze wspólnoty zabrakło, to pewnie i przez rok by o tym rozmawiano." Owszem, musiał, bo taki był prikaz (o ile dobrze pamiętam), ale nie przesadzaj. Rodzina Iliczów? To nie nazwisko, tylko otczestwo.

"Wśród mieszkańców dało się zauważyć radość, dlatego z uśmiechem na ustach spoglądali na parę nowożeńców bez względu na to, czy byli starzy, czy młodzi." Cieszyli się, więc się cieszyli z tego ślubu. To jest dokładnie znaczenie tego zdania. "Bolszak, jako przewodniczący wspólnoty wiejskiej, z reguły zawsze martwił się, czy w przyszłości wszystkim ziemi, pożywienia i dachu nad głową starczy. Dzisiaj jednak wolał cieszyć się z okazji ślubu syna niż zadręczać problemami." Nagle jest przewodniczącym? Trzeba było to wcześniej powiedzieć. "Z reguły" i "zawsze" to wprawdzie nie to samo, ale na tyle bliskie, że nie ma sensu dawać obu w jednym zdaniu. Wątpię, żeby się martwił o przyszłość, i to nie swoją – ma dość kłopotów w teraźniejszości.

"Na parę młodą czekał prawosławny kapłan." a jaki? Opis popa mógłbyś naprawdę zrobić lepszy (i nie "prowadził" nabożeństw, tylko je odprawiał): Pop, czarny jak kruk z siwą brodą, czekał na nich w progu. Zaślubił już w tej wsi więcej par, niż Tichon miał lat na karku, i na każdym weselu dobrze sobie podpijał. Ale teraz powitał młodych godnie, a życzliwie.

Dlaczego nagle zmieniasz nazwę wsi z Durnowa na Durnówkę? "Później trwała modlitwa" źle – Później pop modlił się długo, albo recytował modlitwy. Dlaczego obrączki są "niby" złote i srebrne? zaręczyny to jeszcze nie ślub (to obietnica ślubu). "utrwalić ich w świętym węźle" -> utrwalić święty węzeł, albo utwierdzić ich w świętym związku. Wystawna uczta? Owszem, w stosunku do ich normalnego jedzenia pewnie tak, ale to słowo po prostu nie pasuje. "Nie mógł już doczekać się wspaniałych mięsnych kąsków. Rozmarzył się…" powtórzone "się". Jeśli facet marzy o czymś, opisz to, a nie reklamuj.

"Drzwi do cerkwi nadgryzł ząb czasu. Od trzystu lat, kiedy powstała wieś, niewiele się tu zmieniło. Mimo jednak upływu lat świątynia trzymała się zaskakująco dobrze." Niezdecydowany akapit – jaka była ta cerkiew? Opisz ją. Odrapane drzwi, półmrok, ikonostaz, ściany pociemniałe od patyny lat. Nie mów, że była stara, ale w dobrym stanie, bo to nie porusza wyobraźni.

"Kapłan starał się śpiewać, chociaż jego chrypliwy głos mu nie pomagał." Bardzo źle. Głos nie pomaga, ale służy do śpiewu. Ja zrobiłabym tak: Kapłan zaintonował psalm głosem skrzypiącym jak spróchniałe deski.

"Tichon czuł dreszcz emocji." dopiero teraz? Teraz powinien się właśnie uspokoić, uczestnicząc w znajomym rytuale. Może się podenerwuje potem, w łożnicy. "Brał udział w czymś naprawdę podniosłym i wyjątkowym. Wiedział, że to jego najważniejszy dzień w życiu, który na pewno zapamięta do końca swoich dni." Powtórzenia. Poza tym – nic wyjątkowego w tym nie ma, a przynajmniej Tichon by tak nie myślał, zwykły rytuał, normalna część życia, o tyle tylko wyjątkowy, ze dotyczy bezpośrednio jego.

Prawosławny powinien wiedzieć, co to jest ikonostaz i carskie wrota. "Kojarzył" to, powtarzam, nowoczesny kolokwializm i psuje stylizację. "Młody mężczyzna popatrzył kątem oka na niewiastę. Poczuł się bardzo szczęśliwy, gdy ta odwzajemniła mu się delikatnym uśmiechem. Serce Tichona biło jak opętane." Nie. Spróbuj tak: Pan młody zerknął na nowo poślubioną żonę, a kiedy uśmiechnęła się do niego, serce Tichona zabiło mocniej.

"Jego wątpliwości, gdzieś uciekły w niebyt." Jakie wątpliwości? Nic o nich nie wspominasz wcześniej. I wyrzuć przecinek. " Czuł, że ślub mógł wszystko zmienić na lepsze." Dlaczego? I czemu dopiero teraz? Czemu kapłan podchodzi "chwiejnym" krokiem? "Nie – odpowiedziała cichutko, a jej ton nieco zmartwił wybranka." Ooo, to jest ważne i musi być mocniej zaznaczone. To jest ta wątpliwość, tak? To powinna wypłynąć wcześniej. "Jako nieliczny ze starszych wiekiem potrafił czytać." "Nieliczni" to tyle, co "kilku", powinno być: Jako jeden z nielicznych starszych mieszkańców umiał czytać.

"winnego trunku"? Wydumane. Zresztą, prawosławni przyjmują komunię pod dwiema postaciami, więc powinien. "Tak naprawdę, to nie przepadał za piciem. Znaczy pił bimber, jednak nadzwyczaj spokojnie, jedynie żeby podtrzymać rodzinną tradycję." rodzinną tradycję? "Ludzie z tego powodu na niego dziwnie patrzyli, wtedy nadrabiał. Owszem podczas wesela wódki nie mogło zabraknąć, bo to byłby wielki wstyd dla młodej pary." Słaby paragraf, spróbuj tak: Tichon nie lubił cierpkości wina, nie przepadał też za okowitą. Pił, jasne, ale tylko przy ludziach, żeby się nie dziwili. Ale na weselu będzie trzeba wychylić parę kielichów, bo wódki oczywiście naszykowali więcej, niż wody płynęło w rzeczce.

"To byłoby nawet godne uwagi!" nie pasuje do stylizacji. "Jakkolwiek to dziwnie brzmiało." też nie. "Podobno robiono to na szczęście, którego zazwyczaj brakowało na wsi." mógłbyś sobie odpuścić – napisz po prostu, że sypali zboże na szczęście. "Czasem wymieniali ukradkiem miłosne spojrzenia." Brzydko. Idź może na jakieś wesele i poobserwuj. Rozmowy staruszków jakieś nienaturalne – to oni się mieli ku sobie dotychczas, czy nie? I miłość niekoniecznie miałaby tu cokolwiek do roboty – małżeństwo jeszcze nie tak dawno było po pierwsze sprawą gospodarczą, zwłaszcza na wsi.

"Dobrze się w Durnowie powodziło. Droga do domu weselnego do długich nie należała, jednak przed orszakiem chłopów pojawiły się nagle nieznane twarze." Oba te zdania są z sufitu – dlaczego nagle mówisz, że we wsi powodziło się dobrze? To trzeba było powiedzieć wcześniej. I to, że przybysze pojawili się nagle, nie ma nic wspólnego z długością drogi. Mogli wyjść zza zakrętu.

Tu powinien być mocny kontrast, ale go nie ma. "powiedział prawdę obdarty mężczyzna. W mieście trwała rewolucja." Skąd wiadomo, ze powiedział prawdę? To znaczy, narrator wie, ale oni? A o rewolucji wspominasz wyżej, nie trzeba tego powtarzać. "Czerwoni regulowali rynek zboża, a chłopi nie chcieli się dla jakiejś idei poświęcać, dlatego handlowali potajemnie." Po czym przyjeżdżała bolszewia i rozkułaczała. Oni nie mieli wyboru – poczytaj trochę historię. "dajcie nam chociaż coś na ząb" niestylistyczne. Za lekkie (nie dawałeś nigdy jedzenia żebrakom? oni tak nie mówią).

"Okna wprawdzie nieco wybite" ??? Czyli deszcz wlatuje do środka, a wtedy meble długo nie przetrwają. "Jeszcze wspólnota nie wiedziała co z nim zrobić. Chłopi zdobyli go od zdrajców Molokowów, co się wykupili od Durnówki dobre kilka lat temu za czasów premiera Stołypina. Któż mógł na wsi pomyśleć, że ktoś chciał sam dla siebie uprawiać ziemię i sprzedawać własne zboże. Toż to powinna być wspólna własność!" Coś mi tu nie pasuje – nie jestem ekspertem, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne (kolektywna uprawa pól absolutnie nie koliduje z ich prywatną własnością – po prostu mieszkancy wsi pomagają sobie wzajemnie). "Miał kilka krów, to się szybko wzbogacił, co budziło odrazę w Durnowie." Dlaczego odrazę? Zawiść, pewnie tak, ale odrazę? " Gdy prawdziwej władzy nie zabrakło, to rodzina Molokowów popadła w kłopoty." to zabrakło – czy nie? Ogórki? No, nie wiem.

"Następnie chłopi wyrywali sobie co bardziej smakowite kawałki. Zajadali rękoma, jak zwierzęta. Popijali wódką i wznosili kolejne, co bardziej wymyślne toasty. Po wypiciu zjadali następne zakąski." Nie widzę tego. A Ty? Jednocześnie bałagan i porządek. "W pewnym momencie zaczęła przygrywać ludowa muzyka. Delikatne dźwięki dobiegły z bałałajki. Gitara o trójkątnym pudle zachęcała" Muzyka nie zaczęła przygrywać – przydałby się do tego jakiś muzykant.

"Przy tylnym wyjściu gospody, znajdował się placyk pośród jabłoni, szybko zaczęły tworzyć się pary." niegramatycznie i niestylistycznie: "Za gospodą, pod jabłonkami, zawirowały pary." Dialog nowożeńców bardzo nienaturalny. Nie pisz, że zabawa była udana, tylko opowiedz, jak było (czytelnik jest nieufny i na słowo Ci nie uwierzy). "Pary we wspólnocie się zmieniały niemal co chwilę." uparłeś się na tę "wspólnotę" i pchasz ją wszędzie, chociaż nie pasuje. Nie rozdzielaj przecinkiem podmiotu od orzeczenia (kobiety pragnęły zatańczyć). "Jeszcze wczesna była godzina, a słońce znajdowało się wysoko." powtórzenie – wystarczy, że słońce stało wysoko. "Wiele osób upajało się dźwiękami muzyki i pięknym widokiem na sad." na wiejskim weselu? "Honor młodych zbrukany, jak na czytaniu w cerkwi." dlaczego na czytaniu ich honor został zbrukany? Coś mi umknęło? "Kaca nie chciał mieć dużego, bo jutro do pracy musiał iść," składnia mistrza Yody, popraw.

"wytrącił mu dzbanek. Ten wypadł mu z rąk. Potłukł się na ściennym dywanie. Arras był cały mokry. Należało go ściągnąć." Opisz to. I dywan to nie arras, a ściągać go nie ma potrzeby, przecież wyschnie, jak jest. "A tu za arrasem, ktoś ukrył skrytkę!" niepotrzebny przecinek, powtarzasz się (ukrył skrytkę), poza tym skrytka była chyba wbudowana w ścianę? Bo to brzmi, jakby ktoś ją tam włożył. Jaka Kana Galilejska, taki w niej cud. Zdania za krótkie, rytm się urywa – wątpię, żeby to było celowe. Bimber "pachniał"? Opisuj, jak co się dzieje, nie tylko mów, że się dzieje. "Stół z jedzenia został niemal całkowicie opróżniony." składnia Yody, a poza tym lepiej opisz, co teraz jest na tym stole (plamy, puste talerze, przewrócone butelki, jakiś chłop). "Jakby otrzeźwiał, jednak po chwili upadł na podłogę." to znaczy co? "Wieśniacy nie mieli już sił. Nie reagowali, tylko się zaśmiali pijacko." Jak inaczej mieli się zaśmiać? I zarechotali tak jednocześnie?

Trzej krasnoarmiejcy "nie wyglądali przyjaźnie". Understatement of the year. Nie pisz, ze największy dowodził, tylko niech od razu zacznie się drzeć (dodasz jeszcze tę czerwoną gwiazdę i wszystko będzie jasne). Jakiego honoru? "Błyski świadomości podpowiadały mu, że znał tę osobę z młodzieńczych lat." kolejne strasznie niestylistyczne zdanie. Spróbuj tak: Świtało mu, że gdzieś już tę gębę widział, dawno temu, i wtedy była tak samo kierpiczna.

"Opłakana sytuacja żywieniowa w Woroneżu zmusiła bolszewików, do stworzenia oddziałów aprowizacyjnych, aby wydusiły od chłopów zboże w imieniu rewolucji." To jest żywcem wzięte z propagandy. I nie rozdzielaj przecinkiem rzeczy, które powinny być razem (zmusiła do). "Patrzył łubieżco." co to znaczy? Patrzył lubieżnie? Opisz to. "Zdawała się z trudem trzymać. Wyglądała tak, jakby każdy większy podmuch mógł ją zniszczyć." pierwsze zdanie jest zbędne. W małej szopie zapasy na cały rok? To TARDIS? Zboże nie jest mięciutkie. "Świata nie kojarzyła. Tak samogon jej do głowy strzelił." wiemy, dlaczego jest pijana, nie musisz tłumaczyć. "Bolało jak diabli." doprawdy?

"Patrzyłem, jak umierał mój ojciec, przez waszą tradycję, przez takich sukinsynów jak wy." co to ma do tradycji, to raz (zwykła ludzka zawiść, na ile się zorientowałam). Dwa, nie usprawiedliwiaj w ten sposób komunizmu, bo to usprawiedliwienie bardzo grubymi nićmi szyte.

"Wkrótce przyszły Sowiety i skolektywizowały wieś, zabierając wszystkim ziemię. Niebawem para młoda doczekała się całkiem sporej gromadki dzieci." Jedno do drugiego nie przystaje. Do drugiej wojny upłynęło czterdzieści lat, i oni to przeżyli?

Ta konkluzja… matko. To przez nich to wszystko? Bo wątpię, żebyś tutaj próbował wykazywać wagę tradycji w konfrontacji z bolszewizmem. Nie widzę tu realizmu magicznego, bo o ile mogę uwierzyć, że jedna osoba zmienia losy całego świata, w momencie odprawiania tych guseł rewolucja już się toczyła – już było za późno.

Podsumowując – nie wiesz, o czym piszesz. A jeśli wiesz (nie jestem specem od prawosławnych wesel i wczesnego dwudziestego wieku w Rosji), to nie potrafisz tego przekazać. Piszesz bardzo łopatologicznie – tłumaczysz rzeczy, które powinny być oczywiste, a jednocześnie z tekstu przebija naiwność właściwa młodemu wiekowi (gdyby nie sygnatura, dałabym Ci najwyżej siedemnaście lat). Stylizacja na razie jest dla Ciebie za trudna – nie masz wyczucia. Dużo czytaj i pisz, i zobaczymy, jak się wyrobisz. Rozumiem, że się napracowałeś – ale zaszkodziłabym Ci tylko, chwaląc ten tekst.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ubrał czyste spodnie, jeszcze niepobrudzone od pracy na roli.

Ubrań się nie ubiera. Założył czyste spodnie. 

Kiedy cztery lata temu urzędnik przybył do wsi, to rekrutował każdego młodego mężczyznę.Ten, kto był na wsi, na dzieciaka nie wyglądał, karabin mógł utrzymać, to został zaciągnięty do armii. Większość z familii Pietrowej również pojechała, bo akurat byli na wsi.

A wnuczkę Nastazję, to ręcę dobre oddaje

Tutaj postanowiłam po prostu czytać ;)

Jest drobny problem z przecinkami. I wpadło mi w oko coś takiego:

Patrzył łubieżco.

Łubieżco czyli jak? Nie znam takiego słowa.

Cóż… 

Nie zachwyciło mnie to opowiadanie :(

 

 

Przynoszę radość :)

Przeczytałem.

Z zaciekawienie prześledziłam losy Tichona i Nastazji, mam jednak wiele uwag, odnośnie stosowanych przez ciebie słów, które utrudniały czytanie:

…Wszedł do przytulnego i dużego pokoju – raczej do izby, skoro to była chałupa.

… – Obiecałam… razem… – szepnęła nawalona żona. – To słowo zupełnie nie pasuje do tej bajki.

inne błędy wskazały już Tarnina i Anet, więc nie ma sensu powtarzać.

Mam też wątpliwości jeśli chodzi o flanelową koszulę Tichona i frak Iwana. Jeśli to było wiejskie wesele, to pewnie mieli na sobie najwyżej białe płócienne koszule – tak mi się wydaje, ale być może się mylę, jeśli tak, to wyprowadź mnie z błędu. Poza tym nie wiem dlaczego ciągle nazywasz popa kapłanem, i to nie tylko dlatego żeby uniknąć powtórzeń. Sama historia jest ciekawa, do tego oryginalne tło historyczne, tylko że fantastyk w tym wszystkim niewiele. Dobrze przynajmniej, że wesela dużo i wódka na czas się znalazła i uratowała imprezę.

Podsumowując, jak dla mnie jest średnio, ale pomysł jest do dopracowania. Pozdrawiam. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No dobra, a gdzie tu jest fantastyka?

Mogę się podpisać pod zarzutami Tarniny (nie czytałam komentarza uważnie, pewnie niektóre rzeczy się powtórzą). Dołożę, że nazwa wioski wydaje mi się dziwna. Pasowałaby do humoreski, ale nie do tekstu na poważnie.

Chyba powinieneś popracować nad transkrypcją rosyjskich słów.

Ubrał czyste spodnie, jeszcze niepobrudzone od pracy na roli.

Ubrań się nie ubiera.

Nagle tupot stóp dobiegł ze schodów.

Czy za cara chłopi mieszkali w piętrowych chatach? Choćby najbogatsi we wsi? Bardzo wątpię.

nawet rodzina Iliczów,

Ilicz to otczestwo.

zabijcie cielca tuczonego i jedźcie, radując się.

I pojechali? ;-)

Z tyłu cerkwi znajdowała się jej najpiękniejsza drewniana ściana. Pop kiedyś wspominał, że to ikonostas, bo widniało na niej tak wiele świętych ikon.

Z tyłu? Wydawało mi się, że ikonostas jest z przodu, w okolicy ołtarza. Oddziela część świętą (gdzie normalni ludzie nie mieli wstępu) od środkowej (tam stali wierni podczas nabożeństw).

– Dzięgi macie? – spytał.

IMO, dziengi. W rosyjskim nie ma “ę”.

Babska logika rządzi!

„Ubrał czyste spodnie, jeszcze niepobrudzone od pracy na roli.” – W co ubrał te spodnie?

 

„Tyle, na co mi ona…” – Dziwna konstrukcja.

 

„…kiedy chłopa w domu ni ma!” – A to baba krowy nie wydoi?

 

„Chodź[+,] piękny kawalerze.”

 

„– Piękny kawalerze[+,] nie musisz nic dawać”

 

„Przyniosła dziwne wyglądające kadzidełko” – dziwnie. Poza tym czy na pewno do kadzidełka się coś wrzuca?

 

„A wnuczkę Nastazję, to ręcę dobre oddaje.” – Czy chodziło o w dobre ręce?

 

„Zamieszała w kociołku” – Kadzidełko stało się kociołkiem? ;)

 

„…chociaż z każdym słowem[-,] jej głos coraz bardziej przypominał pisk.”

 

„…z każdą chwilą coraz bardziej wiercąc się podenerwowany.” – Wcześniej napisałeś: poddenerwowany; teoretycznie obie formy są OK, ale wypadałoby zachować konsekwencję.

 

„Staruszka puściła z uścisku dłoń mężczyzny.” – masło maślane

 

„Piękna[+,] tradycyjna[-,] biała suknia z rękawami świadczyła o jednym – będzie ślub.”

 

„Tichonowi serce zabiło mocniej na widok swojej wybranki.”

 

„W taki dzień się spóźniacie? – oświadczył postawny mężczyzna z długą, siwą brodą” – Oświadczył ze znakiem zapytania?

 

„Wśród mieszkańców dało się zauważyć radość, dlatego z uśmiechem na ustach spoglądali na parę nowożeńców bez względu na to, czy byli starzy, czy młodzi.” – To zdanie jest deczko bez sensu.

 

„Mieszkańcy Durnówki milczeli.” – A to nie było Durnowo?

 

„– Ty bowiem[+,] Panie”

 

„poprzez pierścień Ojciec Nasz Niebieski okazałeś szczodrobliwość swemu synowi” – niegramatyczne

 

„zabijcie cielca tuczonego i jedźcie, radując się” – jedźcie czy jedzcie?

 

Dlaczego Panna Młoda i pan Młody wielkimi literami, tak właściwie?

 

„– Chwała Tobie[+,] Boże Nasz, chwała Tobie”

 

„Chwała Tobie[+,] Boże Nasz, chwała Tobie, którzy chodzą Jego drogami.” – Nie wiem, czy to cytat, ale jest niegramatycznie…

 

„za zdobionymi drzwiami[+,] zwanymi carskimi wrotami”

 

„Jego wątpliwości[-,] gdzieś uciekły w niebyt.” – To gdzieś czy w niebyt? ; )

 

„– Tichonie Iwanow[+,] czy masz dobrą”

 

„Nastazjo Pietrowo, czy masz dobrą i nieprzymuszoną wolę oraz mocne postanowienie pojąć sobie za męża tego oto Tichona Iwanowa, którego tu przy sobie widzisz.” – Czemu bez znaku zapytania?

 

„– Błogosławione królestwo Ojca i Syna, i Świętego Ducha, teraz i zawsze i na wieki wieków – zawołał głośno kapłan.” – Skoro zawołał, to gdzie wykrzyknik?

 

„Wszyscy mieszkańcy zebrani w cerkwi[-,] patrzyli radośnie na nową parę młodą.”

 

„Władco, wyciągnij swą rękę za świętego Twego przybytku i połącz sługę…” – za przybytku?

 

„Jakkolwiek to dziwnie brzmiało.

Tichonowi to bardzo odpowiadało. Serce mu podpowiadało, że postąpił słusznie.” – „Odpowiadało” i „podpowiadało” to bardzo podobne słowa, na dodatek stworzyłeś rym.

 

„Opadające oczy.” – Co to znaczy?

 

„– Nie[+,] panie.”

 

„Kto nie miał [+– lub ,]głodował.”

 

„Okna wprawdzie nieco wybite…” – Co to jest nieco wybite okno?

 

„Duży kamienny kominek stał w kącie. Na stole leżał obrus, a na nim stały przygotowane do biesiady naczynia.”

 

„Jeszcze wspólnota nie wiedziała co z nim zrobić.” – Dziwny szyk. Czemu jeszcze wspólnota, a nie wspólnota jeszcze?

 

„co się wykupili od Durnówki” – jw. co z tą nazwą wsi?

 

„Gdy prawdziwej władzy nie zabrakło, to rodzina Molokowów popadła w kłopoty.” – Nie zabrakło czy właśnie zabrakło?

„– Dziękuję wszystkim za przybycie. Zebraliśmy się tutaj wszyscy razem”

 

„…warto to wszystko robić dla takich chwil, kiedy patrzy się na wasze uśmiechy. Razem pięknie wyglądacie. Bądźcie szczęśliwi po wasz kres, niezależnie co parszywego się wam przytrafi. Życzę wam…”

 

„Przy tylnym wyjściu gospody[-,] znajdował się placyk…” – gospody? To to była gospoda?

 

„– Wszystko dobrze? – spytał się żony Tichon.”

 

„– Tak[+,] to szczęśliwy dzień”

„– Nie pamiętam, kiedy się tak uśmiechała” – uśmiechałaś?

 

„Pokochaj że ty mnie!” – Raczej pokochajże

 

„– Czemu się więc pytasz ? – pPopatrzyła zdziwiona.”

 

„– Bądźmy zawsze tacy szczęśliwi, jak dziś[-.] – szepnął.”

 

„Z kolei nieco starsze kobiety pragnęły[-,] chociaż raz zatańczyć z przystojnym Panem Młodym.”

 

„– To nie koniec wesela[+,] młody!”

 

„– Nie szkodzi[+,] Wołodia, to nasza chata – powiedział spokojnie Iwan.” – Nasza czyli czyja? Zdaje się, że niczyja? Poza tym co ma do rzeczy to, do kogo należy chata, w tym wypadku?

 

„A tu[+,] za arrasem, ktoś ukrył skrytkę!”

 

„– To cud w Durnówce!” – jw. co z tą nazwą wsi?

 

„– Dziewuszki[+,] dawajcie zakuski!”

 

„Tako rzecze, że to nasz przyszły bolszak.” – rzecze czy rzekę?

 

Wszyscy wypili. Teraz to każdy się uśmiechał. Ojciec był naprawdę dumny z syna. Tichon nie mógł w to wszystko uwierzyć. Wszystko układało się wspaniale. Ślub, piękna żona, zadowoleni goście, wspaniałe wesele.”

„Tichon[-,] to carem mógłby zostać”

 

„Jak tam gadają o tej, jak tam[+,] rewolucji.”

 

„wzniósł do góry” – masło maślane

 

„– I najważniejsze[+,] bolszaku.”

 

„– Na powietrze[+,] powiadam!”

 

„Jedynie Pan Młody[-,] jeszcze jako tako wyglądał”

 

„To chyba Włodzimierz Molokow[+,] najstarszy syn Piotra.”

 

„ Opłakana sytuacja żywieniowa w Woroneżu zmusiła bolszewików[-,] do stworzenia oddziałów aprowizacyjnych”

 

„Kopnął w bezładne zwłoki.” – bezwładne?

 

„Ten wyglądał na jedynego, co mógł utrzymać pion we wsi.” – Umiał utrzymać pion we wsi, czy jako jedyny we wsi umiał utrzymać pion?

 

„ – Znam cię[+,] psie niemyty.”

 

„– Znam cię psie niemyty. Kojarzę. Tyś Tichon. – Splunął na podłogę bolszewik.” – Nieprawidłowy szyk zdania. Czy gdyby to nie był dialog wrzuciłbyś gdzieś w opis tak skonstruowane zdanie?

 

„– Tak, wybaczcie[+,] panie”

 

„Weź też tą sukę. – Patrzył łubieżco.” – JAK patrzył? Poza tym tę sukę.

 

Serio wieś trzymała cenne zboże w walącej się szopie?

 

„Wieś mogłaby korzystać z nich przez cały rok.  – Towarzyszu idźcie wy po wóz, spisaliśmy się na order!” – zbędna spacja po „rok.”

 

„– A wy[+,] Tichon, wypada wyrównać rachunki.”

 

„Z kolei jego bolszewik uderzył z całej siły w twarz, aż upadł na twardą ziemię.” – Małe zamieszanie się zrobiło. Ostatnim podmiotem męskim był bolszewik, więc kogo strzelono w twarz? W tym kontekście samo „jego” zresztą to trochę mało, po zmianie podmiotu na Nastazję wypadałoby dookreślić, by nie było wątpliwości.

 

„nie bacząc[-,] na to[+,] co mamrotała, bo z każdą chwilą pragnęli jej coraz więcej.” – Więcej czy bardziej?

 

„Pierwsze promienie słońca obudziły ich na wpół żywe oblicza.” – Tylko oblicza?

 

 

Komentarz po zakończeniu konkursu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

W sumie przeczytałem i tyle. Tekst wydawał mi się sztywny stylistycznie – zdania takie sterylne, opisy bywają wydumane. Brzmiało przez to bezemocjonalnie. Przydałoby się tutaj więcej finezji, przy czym nie chodzi mi o określenia, ale, jak to określił Kres w “Galerii Złamanych Piór”, zmian narracji, ujęć kamery itp.

Nie czułem też klimatu Rosyjskiej Wojny Domowej – czasu pełnego krwi, bólu i łez. Tutaj jest jakaś rewolucja, ale wieś żyje w spokoju, nikt nie martwi się, że przyjdą Czerwoni albo Biali (a może nawet Czarni, to by było wesoło – ale nie skojarzyłem gdzie się toczyła akcja) i zabiorą wszystko. Rewolucja jest gdzieś, słowa o zagrożeniu z jej strony nie brzmią jakoś przekonująco. Kiedy pojawiają się bolszewicy, nie czułem terroru, gdy bohaterowie do tej pory także go nie czuli.

Mocno chrzęści mi także końcówka. Tragiczne losy rodziny brzmią dziwnie, gdy opisane są jak zakończenie bajki.

Podsumowując: jest tu pomysł, ale nie domaga wykonanie i prowadzenie narracji. Koncert fajerwerków niestety nie dla mnie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zawiodłem się. Czytałem lepsze teksty w Twoim wykonaniu. Poza tym, nie widzę tu fantastyki.

Historia jest trywialna i nie ma niezbędnego pierwiastka niezwykłości. Mogła się zdarzyć w wielu wsiach. Nie przykuwa uwagi i obok tekstu można przejść obojętnie. Brakuje tu jakiegoś zwrotu akcji czy niesamowitego wydarzenia. A tak jest nudno. Przez cały czas miałem wrażenie, że panna młoda skrywa jakąś tajemnicę. A potem temat jakby został urwany. Najbardziej podobało mi się zakończenie. Lekko tajemnicze, treściwe i dobry happy (chyba) end. 

Postacie nie wzbudziły mojego współczucia ani niczego w tym rodzaju. Tacy nudni chłopi. Jedna z przyczyn trywialności fabuły.

Interesuje mnie motyw tradycji ukazanych w opowiadaniu. Nie znam się, dlatego pytam – sam je wymyśliłeś czy to autentyczne prawosławne obyczaje? Poświęciłeś im dużo miejsca, dlatego i w recenzji o nich wspominam. Niezłe te zwyczaje, nic szokującego, ale zawsze przedstawiłeś coś interesującego.

Nad stylem warto popracować. Opowiadanie zamiast wartko płynąć, wlecze się niemiłosiernie. Piszesz trochę zbyt surowo, brakuje mi jakiś ciekawych zdań, które możnaby cytować; dobrych dialogów; obrazowych opisów; etc. Opowiadanie jest za długie, jak na ilość treści.

Pozdrawiam!

 

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Przykro mi, OneTwo, ale muszę dołączyć do wcześniej komentujących, albowiem i mnie opowiadanie niespecjalnie przypadło do gustu. Nie wiem, co sprawiło, że postanowiłeś opisać prawosławną ceremonię ślubną, a potem wiejskie  wesele, ale nie wydaje mi się abyś uczynił to w sposób dający mi właściwe pojęcie o tych uroczystościach. Wielka szkoda, że zamiast dramatycznych wydarzeń z udziałem rewolucjonistów przybyłych po zboże, nie wplotłeś do opowiadania jakiegoś wątku fantastycznego.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

W Dur­no­wie Pan Młody pro­wa­dził krowę… –> Dlaczego wielkie litery? Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Ledwo trzy­ma­ła się na no­gach, pod­pie­ra­jąc laską. –> Raczej: Ledwo stała na no­gach, pod­pie­ra­jąc się laską.

 

Obowiązkiem było dać rodzinie Panny Młodej dar… –> Dlaczego wielkie litery? Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

pro­szę o rękę Na­sta­zji Pie­tro­wej… –> …pro­szę o rękę Na­sta­zji Pie­tro­wny

Ten błąd pojawia się też w dalszej części opowiadania.

 

Trzy żniwa pod rząd oka­za­ły się bar­dzo dobre. –> Raczej: Trzecie żniwa pod rząd oka­za­ły się bar­dzo dobre.

Choć wydaje mi się, że należałoby cieszyć się raczej z dobrych plonów, nie żniw.

 

Męż­czy­zna sie­dział nie­spo­koj­nie na drew­nia­nym sie­dzi­sku… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Na gło­wie miała wia­nek ozdo­bio­ny wio­sen­ny­mi kwia­ta­mi. –> Na początku opowiadania napisałeś: Na polach panował spokój, chociaż złociste kłosy od czasu do czasu kołysały się na delikatnym wietrze. –> Skąd w przedżniwnej porze złocistych kłosów dziewczyna wzięła wiosenne kwiaty?

 

– Tak – od­parł jej wy­bra­nek i  przy­tu­lił. – Dzi­siaj mamy za­rę­czy­ny i ślub. – Po­czuł jej cie­pło… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Na ślub syna ubrał się w przy­zwo­ity frak i czar­ny ka­pe­lusz. –> Skąd u rosyjskiego chłopa frak? Osobiście uważam, że rosyjski chłop ubrałby się w rubaszkę.

 

Bu­dy­nek zo­stał zbu­do­wa­ny na nie­wiel­kim wzgó­rzu… –> Powtórzenie.

Może: Bu­dy­nek zo­stał wzniesiony na nie­wiel­kim wzgó­rzu…

 

Na ko­ściel­nym dzie­dziń­cu ze­bra­li się wszy­scy miesz­kań­cy… –> Raczej: Na cerkiewnym dzie­dziń­cu ze­bra­li się wszy­scy miesz­kań­cy

 

Miesz­kań­cy Dur­nów­ki mil­cze­li. –> Wcześniej napisałeś: W Durnowie Pan Młody prowadził krowę… –> Jak nazywa się wieś?

 

Póź­niej trwa­ła mo­dli­twa o pokój, zba­wie­nie, oj­czy­znę, i o rze­czach tak od­le­głych… –> Póź­niej trwa­ła mo­dli­twa o pokój, zba­wie­nie, oj­czy­znę, i o rze­czy/ sprawy tak od­le­głe

 

Gdy ka­płan od­pra­wiał modły, wy­mie­nia­jąc ich imio­na, Na­sta­zja za­chi­cho­ta­ła. –> Czy modły miały jakieś szczególnie śmieszne imiona, że tak rozbawiły Nastazję?

 

na­stęp­nie dał ob­lu­bień­co­wi oraz nie­wie­ście za­pa­lo­ną świe­ce. –> Rzeczona niewiasta też była oblubienicą, a ze zdania wynika, że świece dostali pan młody i jakaś kobieta.

 

– Ti­cho­nie Iwa­now czy masz dobrą i nie­przy­mu­szo­ną wolę oraz mocne po­sta­no­wie­nie pojąć sobie za żonę tę oto Na­sta­zję Pie­tro­wą… –> – Ti­cho­nie Iwa­nowiczu czy masz dobrą i nie­przy­mu­szo­ną wolę oraz mocne po­sta­no­wie­nie pojąć sobie za żonę tę oto Na­sta­zję Pie­tro­wnę

 

teraz i za­wsze i na wieki wie­ków – za­wo­łał gło­śno ka­płan. –> Masło maślane. Wołanie jest głośne z definicji.

 

Prze­to i teraz ty sam, Wład­co, wy­cią­gnij swą rękę za świę­te­go Twego przy­byt­ku i po­łącz sługę Twego Ti­cho­na i słu­żeb­ni­cę Twoją Na­sta­zję, po­nie­waż przez Cie­bie żona łączy się z mężem. –> Czy to ostateczna postać zdania?

 

Trzy­ma­ło się nad­zwy­czaj do­brze. Roz­sy­py­wa­li ziar­na przed nową nad­zwy­czaj ra­do­sną parą młodą. Po­dob­no ro­bio­no to na szczę­ście, któ­re­go za­zwy­czaj bra­ko­wa­ło na wsi. –> Powtórzenia.

 

– Ty tak nie mę­druj, bo wódki ci nie dadzą! –> Raczej: – Ty się tak nie mądruj, bo wódki ci nie dadzą! Lub: – Ty tak nie mę­drkuj, bo wódki ci nie dadzą!

 

Po­dar­te ubra­nia. Wy­chu­dzo­ne syl­wet­ki. Opa­da­ją­ce oczy. –> Co robiły oczy???

 

Wy­no­ście się! – krzyk­nął bol­szak. –> Kto to jest bolszak?

 

Nie wie­dzie­li, czy dojdą do ko­lej­nej wsi Para młoda była… –> Dlaczego wielka litera?

 

Po­dob­no wszy­scy Mo­lo­ko­wie wy­je­cha­li do mia­sta… –> Po­dob­no wszy­scy Mo­lo­ko­wowie wy­je­cha­li do mia­sta

 

Wy­pi­li bez za­jąk­nię­cia. –> A kto, pijąc, jąka się?

 

Za­ja­da­li rę­ko­ma, jak zwie­rzę­ta. –> To zwierzęta jedzą rękami?

 

gdzie znaj­do­wa­ło się miej­sce do za­ba­wę. –> Literówka.

 

Wszyst­ko do­brze? – spy­tał się żony Ti­chon. –> Wszyst­ko do­brze? – spy­tał żonę Ti­chon.

 

Czemu się więc py­tasz ? –> Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

Honor mło­dych zbru­ka­ny, jak na czy­ta­niu w cer­kwi. –> Co to znaczy?

 

Biada dla Rosji… –> Biada Rosji

 

Jak Niem­kę za żonę za­brał… –> Jak Niem­kę za żonę wziął

 

Nie to, co Na­sta­zja. Mord­ka czy­sta, nogi zgrab­ne, biu­sty so­wi­te. –> Ile biustów miała Nastazja?

 

Bim­ber pach­niał moc­nym al­ko­ho­lem. –> Z moich doświadczeń wynika, że bimber zawsze pachniał bimbrem.

 

Dzie­wusz­ki mają wywar z ogór­ków. –> Ogórki były gotowane?

 

Blać! Kto tu rzą­dzi! –> Bladź! Kto tu rzą­dzi!

 

Kula na wylot prze­szła mu głowę. –> Literówka.

 

Pew­nie gdyby nie uwa­li­li się w trupa… –> Zbyt współczesne określenie.

 

Pa­trzył łu­bież­co. –> Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że miało być: Pa­trzył lubieżnie.

 

Na ple­cach zwi­sa­ła mu nie­wia­sta. –> ???

 

Nie od­pusz­cza­ła mu ani na krok. –> Raczej: Nie o­pusz­cza­ła go ani na krok.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane.

Ech, OneTwo, napracowałeś się i odbiór tekstu przez czytelników na pewno nie jest tym, czego się spodziewałeś. Ze względu na powyższą krytykę, podejdę do komentarza trochę inaczej, niż zamierzałem.

To jest dobry materiał, ale to nie jest dobre opowiadanie. Pozwól, że zacytuję Ci Feliksa W. Kresa, a dokładnie Galerię dla dorosłych. Zalecam przeczytać, koniecznie!

Dawno, dawno temu, (…) książki (…) uczyły. Dzisiaj ta funkcja jest w zaniku. Czytelnik szuka w powieści tego czy tamtego – najczęściej po prostu godziwej rozrywki – ale stosunkowo rzadko chce się dowiedzieć ciekawych rzeczy o dalekich lądach i morzach, poznać straszliwe obyczaje piratów (…) albo, weźmy, obrzędy tajemniczych prymitywnych ludów. Wie z filmów, jak wyglądają zbroje (…) stacje kosmiczne (…) obrzędy. Książka nie pokaże tego lepiej, bo przemawia nie do oczu, a do wyobraźni. (…) Dzisiaj autor powieści popularnej w ogóle nie musi czytelnika nauczać ani pouczać, bo nie tego się od niego oczekuje.”

I to w odniesieniu do powieści, a co dopiero do opowiadania. Zgadzam się z Kresem całkowicie. Naprawdę niewiele mnie interesują obyczaje zaręczynowe i weselne rosyjskiej wsi z początku XX wieku. A gdyby już mnie interesowały, szukałbym informacji w necie, lub książkach naukowych. Owszem, kilka faktów zawsze jest ciekawych, ale nie można się nad nimi zbytnio rozwodzić. Nie po to sięgam po beletrystykę. Poświęcasz im prawie cały tekst, małą część na zbrodnię, a “reszta” wspólnego życia małżonków to marnych parę linijek. Tak, wiem, że wesele jest wymogiem konkursu, ale oczekiwałbym go jako tła do wydarzeń, a nie roli nadrzędnej w opowiadaniu.

Może gdybyś dołożył tu więcej akcji, uszłoby to w powieści, ale w opowiadaniu zupełnie nie. Widzisz, ja oczekuję od opowiadania konkretnej historii, zwięzłej i krótkiej, jak krótkie jest opowiadanie. Jeśli piszesz kryminalne opowiadanie na 40k znaków, to opis miejsca zbrodni nie może zajmować 30k, bo kto to wtedy przeczyta? Zachwiałeś mocno proporcje w tekście, w niewłaściwą stronę. Polecam jeszcze raz książkę Kresa, to wartościowa lektura.

Doceniam jednak włożony wysiłek. Na przyszłość przemyśl dokładnie, o czym chcesz napisać, najlepiej pod kątem zainteresowania czytelnika, a możesz go przyciągnąć tylko ciekawą historią. Bo o faktach wszelakich powiedziano już wszystko i wszędzie.

Językowo nie jest najlepiej, wiele zdań ma wątpliwą stylistycznie konstrukcję, na przykład często niepotrzebnie wtrącone jest słowo "to", sporo błędów wygląda, jakby wynikało z niedbałości. Realia Rosji początku XX w. przedstawione czasem trochę mało wiarygodnie, sprawozdawczo, choć widać, że z pasją. Trudną rzecz wziąłeś na barki, pisząc o obcej rzeczywistości – żeby wyszło jak trzeba, należałoby tym przesiąknąć, czytać, oglądać – a wtedy rzecz ma w mojej opinii większą wartość, niż świat zupełnie wymyślony. Nie widzę też fantastyki, poza jedną sceną z wiedźmą. Zakończenie jako przekrój przez historię z punktu widzenia bohaterów jest ciekawie skonstruowane i podoba mi się, szczególnie to jak ostatnia wypowiedź 

Przede wszystkim zabrakło mi tu fantastyki. Mary babki to trochę mało, przez co „szczęście” pary mimo tragicznych zdarzeń wydaje się być absurdalnie makabryczne. I z powodu tego absurdu nie kupuję tego tekstu. Do tego, niestety, nie czyta się go najlepiej. Masa usterek i nieco toporny jeszcze styl utrudniają lekturę.

Drobna rada na przyszłość – zanim porządniej wyszlifujesz warsztat, korzystaj z bety i/lub staraj się z większym zapasem czasowym wstawiać teksty konkursowe. Publikowanie w końcówce terminu pozbawia Cię możliwości wprowadzenia poprawek, a to zawsze szkoda, gdy ja jako juror nie mogę powiedzieć na koniec: „fajnie, że usterki ostatecznie zniknęły”.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Powiem krótko – nie podobało mi się. Na początku byłam ciekawa, do czego zmierzasz, bo wybrałeś interesującą scenerię. Im dalej w las jednak, tym gorzej.

Przede wszystkim zmęczyła mnie mnogość błędów i potknięć. Co chwila się zatrzymywałam, by coś wynotować. Oczywiście nie musiałam kopiować, ale potykałabym się i tak. Dalej – tekst jest dość długi, a przy tym zawiera sporo zbędnych elementów. Niektóre opisy – przynajmniej mnie – wydawały się po prostu niepotrzebnie, sztucznie wydłużające opowiadanie. W efekcie całość po pewnym czasie stała się po prostu… dość nudnawa. Na tyle, że coraz trudniej było brnąć do końca. Ale to i tak nie jest największym problemem. IMHO największym problemem jest niewiarygodność. No kompletnie nie kupuję co najmniej połowy zachowań bohaterów, a apogeum absurd osiąga w końcówce – znajdujemy w ścianie megabimber, wszyscy urżnęli się w trupa, wpadają żołdacy, zabijają na miejscu ojca pana młodego… a ten się szczerzy jak nienormalny. Jego pobili, żonę mu brutalnie zgwałcili w noc poślubną, a on cały zadowolony i nic tylko powtarza, jakie życie jest piękne. Nie wiem, czy może chciałeś coś konkretnego przekazać takim zagraniem, ale ja go totalnie nie kupuję. Także jak dla mniej największym problemem jest tutaj brak wiarygodności i logiki.

No i do tego dochodzi brak fantastyki. Mary odczynione przez babuszkę na początku się nie liczą.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Opisałeś dość szczegółowo prawosławne wesele, ale tu tkwi problem – bo większość tekstu to raczej opis, a nie opowiadanie. Początek (i środek w sumie też) ciągnął się niemiłosiernie. Właściwie nad całym opowiadaniem unosi się takie poczucie, że tym wieśniakom wszystko jedno kto rządzi, bo dobrze im się żyje na ich wsi, z dala od wszystkiego. Fajny klimat udało Ci się wytworzyć. Gdy pojawiła się wreszcie akcja z rewolucjonistami – zaczęło mi się nawet podobać. Tylko wówczas bohaterowie zaczęli zachowywać się strasznie niewiarygodnie, na przykład, tu użyję eufemizmu, gość chłodno przyjął, że jego ojcu strzelono prosto w łeb. :p

Szkoda tylko, że wątku fantastycznego brak, bo ten obrządek z początku to zdecydowanie za mało. Choć fajne nawiązanie do niego w ostatnim zdaniu. Dzięki za udział!

Nowa Fantastyka