- Opowiadanie: Jagiellon - Różnica obyczajów

Różnica obyczajów

Czy ze zderzenia kultur można wyjść bez szwanku?

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

joseheim, NoWhereMan, MrBrightside

Oceny

Różnica obyczajów

Gdy tylko deszcz przestał padać, Celina chwyciła pleciony koszyk i wyruszyła do lasu po grzyby, które mogłaby zasuszyć na zimę. Uwielbiała woń mokrego igliwia i wilgoci, uważała wręcz, że nie ma wspanialszego i bardziej ożywczego zapachu. Przez gałęzie wielkich, starych sosen przebijały złociste promienie jesiennego słońca, padające nieregularnymi plamami na ściółkę. Lekki, półprzezroczysty opar unosił się nad ziemią, osadzając drobne kropelki wody na srebrzystych niciach pajęczyn, rozpiętych między brązowymi pniami. Gdzieś w koronach drzew przemykały wiewiórki, strącając przy tym podłużne szyszki i płosząc stadko trznadli, nieco dalej dzięcioł stukał zajadle, próbując dobrać się do korników. Grzybów było niestety jak na lekarstwo, jednak nie zepsuło to nastroju podśpiewującej raźnie Celinie.

Dziewczyna, nawiasem mówiąc, była iście zjawiskowa, istna nimfa. Jej złociste włosy, wiotka kibić i oczy barwy górskich szmaragdów urzekły już niejednego młodzieńca, a nawet bogaci kupcy prosili ojca Celiny o zgodę na mariaż. Szczęściem rodzice nigdy jej do niczego nie chcieli przymuszać, więc cieszyła się wolnością i beztroską, bogom dziękując, że nie musi odchowywać dzieci i znosić wiecznie pijanego chłopa. Fakt, że ze względu na wiek, nie mogła pozostać panną zbyt długo, nie spędzał jej snu z powiek, wręcz przeciwnie – pragnęła czerpać z życia garściami, aby do małżeństwa wnieść choć dobre wspomnienia.

Kierując się wydeptaną przez leśną zwierzynę ścieżką, dotarła do skąpanej w słońcu polany, porośniętej bujną trawą. Byłaby skręciła w las (wszak każdy wie, że na polanie o grzyby trudno), jednak jej wzrok przykuła mikra sylwetka siedząca na szarozielonym okrągłym głazie. Mimo iż poczuła ukłucie niepokoju, ciekawość zwyciężyła i wyszła spomiędzy drzew, nie kryjąc się, tak aby istotka dostrzegła ją zawczasu. Gdy podeszła bliżej, mogła dokładnie przyjrzeć się stworzeniu. Duże, szare oczy wpatrywały się w nią pełnym napięcia wzrokiem, nieproporcjonalnie duża w stosunku do reszty ciała głowa była przekrzywiona, drobne ciało zdawało się spięte i gotowe w każdej chwili do ucieczki.

Celina uśmiechnęła się promiennie.

– Witaj, mości krasnalu – rzekła.

Duże uszy stworzenia pochłonęły aksamitny, dźwięczny głos dziewczyny, ciało rozluźniło się nieco. Oczy nadal jednak pozostawały czujne i nieufne.

Kucnęła i odrzuciła swój złocisty warkocz z ramienia. Widząc obawę malującą się na twarzy istotki, nabrała pewności, że nie grozi jej niebezpieczeństwo.

– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy – powiedziała wesoło. – Chcę tylko porozmawiać. Pierwszy raz widzę krasnala.

Tym razem twarz stworzenia skrzywiła się z dezaprobatą.

– Nie jestem krasnalem, pani. Jestem gnomem – odparło cichutko.

Ekscytacja owładnęła dziewczyną, która gwałtownie przypadła do rozmówcy.

– Naprawdę, jesteś gnomem!? – niemal krzyczała pełnym podniecenia głosem. – Pierwszy raz mam okazję rozmawiać z jednym z was! Mieszkasz w pobliskich górach? Jesteś górnikiem, bo jak głoszą legendy, wszyscy jesteście górnikami? A może kowalami? Dlaczego zszedłeś na niziny? Co cię tu sprowadza? Czekaj, nie mów, sama zgadnę. Handel! Albo nie, miłość? A może chęć przeżycia ciekawych przygód?

Zalany pytaniami gnom wydawał się zupełnie zbity z tropu. Celina dopiero po kilku chwilach zdołała się opanować.

– Przepraszam – powiedziała, nieco zawstydzona. – Bywam trochę narwana i zbyt ciekawska, ale nie wynika to ze złej woli. Mam na imię Celina, a ty?

– Jeuliet – odrzekł.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, prezentując swoje bielutkie, drobne ząbki, których pozazdrościć jej mogły najwyżej urodzone damy. Skubnęła źdźbło trawy i miętosiła je między palcami.

– Miło mi cię poznać, Jeuliet. Co cię tu sprowadza, tak daleko od gór?

– Nie mieszkam w górach, tylko na sierawskich równinach. Przyjechałem na wesele kuzyna.

Gnom wyraźnie posmutniał na wzmiankę o ożenku kuzyna, co nie uszło uwadze Celiny.

– Coś nie tak z tym weselem? – zapytała neutralnym tonem, tak aby nie zdradzić chorobliwej ciekawości, trawiącej ją od środka.

– Ano zgadłaś pani.

– Celino.

– Celino – powtórzył kiwając głową. – Właściwie mogę to zdradzić, czemu nie? Chodzi o to, że moja partnerka weselna rozchorowała się okropnie i musiała zostać w domu. Ja natomiast pozostałem sam, a gdy moi przyjaciele zobaczą, że przychodzę bez kobiety, wyszydzą mnie i, wedle obyczaju, nie będę mógł brać udziału w obrzędzie, co najwyżej pozwolą oglądać wszystko z daleka.

Biedna mała, smutna istotka – pomyślała, gdy wielkie oczy gnoma wypełniły się najszczerszym żalem. Początkowo nie wiedziała co odpowiedzieć, jednak po chwili wpadła na świetny, jej zdaniem, pomysł, który rozwiązywał problemy Jeulieta.

– Kiedy to wesele? – zapytała wesoło.

– Dziś, niestety dziś. – Smutek w głosie gnoma, tylko utwierdził Celinę w postanowieniu, które przed chwilą powzięła.

Wstała, wypuszczając zmaltretowane źdźbło trawy z dłoni i potrącając stojący obok niej koszyk.

– A co powiesz na to, abym ja z tobą poszła?

Jeuliet początkowo zdziwił się niezmiernie, potem wyraźnie rozmyślał, czy aby usłyszana propozycja nie jest podłym żartem, jednak szczerość bijąca z twarzy dziewczyny natychmiast wykorzeniła z niego uczucie niepewności.

– Naprawdę? – zapytał, nadal nie dowierzając.

– Naprawdę.

– Zgoda! – odparł radośnie. – Pełna zgoda! Dziękuję ci, Celino, najszczersze, największe dzięki.

Nim Celina zdążyła odpowiedzieć, gnom już obejmował jej kolana, swoimi zabawnymi, cieniutkimi rączkami.

– Powiedz mi tylko – powiedziała, nie kryjąc zadowolenia – gdzie i kiedy mam się stawić, bo gotowyś zapomnieć.

 

***

 

– „Tyś zgłupiała chyba, Cela, żeby ze stworem jakimś iść na wesele?” A ja jej na to: „Nie stwór to żaden, jeno gnom, co to żelazo wydobywa, żebyśmy mieli czym konia podkuć”. A ona wtedy: „Stary, powiedz jej coś, bo mnie cholera strzeli”.

– A ojciec co?

– A ojciec tylko ręką machnął i powiedział, że może jak się napatrzę na cudze śluby, to mnie samą ochota do wesela najdzie.

Hela wybuchnęła śmiechem. Jej wielkie piersi podskakiwały przy tym rytmicznie, wzbudzając w Celinie odrobinę zazdrości, której nie dała jednak po sobie poznać. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że jej delikatna uroda zachwyca wszystkich, krępa Hela podobała się natomiast jedynie tym, którzy o takiej jak Celina mogli tylko pomarzyć.

– No i właśnie dlatego do ciebie przychodzę, bo sama nie dam rady z tą sukienką. Jeuliet prosił, żebym miała na sobie coś czerwonego, bo to ponoć u nich taki przesąd jest, że każda kobieta ubiera się w te same kolory, żeby ta jedna biel panny młodej widoczna była już z daleka.

– To pospieszmy się, bo do wieczora nie zostało dużo czasu. Przerobimy tę twoją suknię, damy jakichś czerwonych ozdób, to nawet nie będzie widać, że była biała.

Obie przyjaciółki usiadły do krosna. W chacie panował półmrok, przecinany bladymi pasami słonecznego światła. U powały wisiały pęki ziół, z których matka Heli przyrządzała różne maści i mikstury, służące głównie do leczenia. Gdy były małe, dziewczęta postanowiły pobawić się w czarownice i zmieszały różne specyfiki, z zamiarem wypróbowania swojego autorskiego przepisu na złapanej wcześniej żabie. Kiedy matka Heli je przyłapała, Celina nie mogła usiąść na tyłku przez tydzień.

– Myślisz, że jak tam będzie? – zapytała Hela. – Nie boisz się trochę?

Celina żachnęła się, zirytowana strachliwością przyjaciółki.

– Oczywiście, że się nie boję. Gdybyś widziała tego małego ludzika i to jak patrzył, swoimi dużymi, smutnymi oczami, to sama byś się z siebie teraz śmiała. Jedyne co mi grozi, to przedawkowanie piwa, które ponoć gnomy warzą przednie.

– Kto ci to powiedział? Gnom?

– Jańcio.

Złośliwy uśmieszek wypełzł na twarz Heli.

– A ja myślałam, że wy co innego w lesie robicie, a to on ci o skrzatach, smokach i gnomach prawił.

– Co robiłam, to robiłam – odparła Celina hardo. – Moja sprawa. Ty lepiej patrz co sama robisz, bo ci wzorek krzywo idzie.

 

***

 

Spotkali się o zmierzchu, pod rosnącym przy gościńcu starym dębem. Jeuliet przywdział czarny aksamitny kaftan i bufiaste spodnie tego samego koloru, był bardzo poważny i grzeczny, starając się najwyraźniej nie uchybić etykiecie. Inna sprawa, że Celina za nic miała etykietę, bo postanowiła wybawić się jak nigdy, toteż promieniała wręcz radością i ekscytacją. Jej suknia, pokryta suto czerwonymi zdobieniami, falowała delikatnie na wietrze, przylegając do smukłego ciała.

– Jeszcze raz dziękuję ci, Celino, że zgodziłaś się mi towarzyszyć – powiedział grzecznie Jeuliet.

– Po prawdzie, to nie pytałeś, sama się wprosiłam – odparła żartobliwym tonem, nie zważając na rumieniec występujący na policzki gnoma. – A powiedz mi, gdzie właściwie ma być to wesele?

– Niedaleko stąd. Ledwie parę chwil marszu.

– Jakże to? Mieszkam tu całe życie, a nigdy wcześniej gnoma nie widziałam! – odrzekła z oburzeniem Celina, jakby Jeuliet chciał zrobić jej brzydki kawał.

– Widzisz, droga Celino – tłumaczył spokojnie gnom – my chronimy naszą prywatność i o ile na trakcie, zwłaszcza w okolicach gór, łatwo nas spotkać, o tyle gnomie sadyby na równinach pozostają ukryte. Chronimy je silną magią mącącą zmysły, więc ktoś niepożądany do nas zwyczajnie nie trafi.

– Czyli to wy jesteście mamuny?

Jeuliet roześmiał się gromko, jednak nie odpowiedział.

Szli jakiś czas wzdłuż rzeki Zorki, minęli stary młyn, skryty nieco za brzozowym gajem, zostawili za sobą drewniany posążek Starego Boga, pokryty już mchem i grzybem, następnie zeszli z gościńca i wkroczyli w mrok dębowego lasu. Droga, pomimo zapewnień gnoma, nie zajęła im „paru chwil”, bo szli już dobre kilka pacierzy, co Celina zaczęła odczuwać w nogach. Jeszcze zanim weszli w las, słońce do połowy skrył horyzont, nie dziw więc, że mrok gęstniał coraz bardziej. Dziewczyna potknęła się raz, potem drugi, chciała zwolnić, jednak Jeuliet szedł dziarsko i ani myślał na nią czekać. Celina po raz pierwszy poczuła ukłucie niepokoju, bo co jeśli gnom chce zwabić ją, aby urządzić sobie z pobratymcami figle? A może zamierzają wykorzystać ludzką dziewicę do jakichś plugawych rytuałów, przyzywających gnomie demony. Jest w ogóle coś takiego jak gnomie demony?

Spróbowała się uspokoić biorąc kilka głębokich wdechów. Jeuliet dostrzegł wreszcie niepokój dziewczyny, bo zaraz zwolnił kroku i powiedział:

– Nie bój się, jesteśmy już blisko. Niebawem dotrzemy do wsi Strachowo, którą niegdyś miał nawiedzać zły duch. Mówią, że pojawił się…

Zamilkł, zdawszy sobie sprawę, że opowieścią o krwiożerczym duchu nie poprawi pannie humoru. Zaniechał więc dalszych prób uspokojenia dziewczyny, postanawiając jak najszybciej dotrzeć na miejsce.

Jeszcze zanim las się skończył, uszu Celiny dobiegł gwar, przywodzący na myśl miejski targ. Strach od razu poszedł precz, ustępując ekscytacji. Gdy tylko minęli ostatnie drzewa, ich oczom ukazała się, w całej swej okazałości, gnomia wieś Strachowo. Na wyrosłym przed nimi pagórku, rozsiane, niby polne kwiaty, stały różnokolorowe, małe domki, dokładnie takie, jakie Celina wyobrażała sobie, słuchając bajęd opowiadanych przez starego Gorzenia, przychodzącego co roku do wsi. Jedne miały obłe kształty, a wzorzyste zdobienia okalały okna i drzwi, inne, wręcz przeciwnie – były kanciaste o spiczastych dachach, pomalowane na różne kolory, jeszcze inne miały natomiast kształt kul, podpieranych z każdej strony schodkami prowadzącymi do wnętrza. Większość domków posiadała ganki, na których wystawiono zabawnie wyglądające małe krzesełka i ławeczki. U podnóża pagórka, jak wyjaśnił Jeuliet, miała odbyć się cała ceremonia zaślubin, która u gnomów połączona była z zabawą weselną. Małe (jak wszystko tutaj), okrągłe stoliki, przygotowane już na nocną biesiadę, poustawiano w czterech równych rzędach wyznaczonych przez pochodnie. Pośród tego wszystkiego krzątała się czarno-czerwona gromada małych istot, podobnych do Julieta, nieco na uboczu przygrywali muzykanci, którzy, poza instrumentami, wyróżniali się pstrokatym ubiorem. Atmosfera zdawała się być iście podniosła, napięcie wisiało w powietrzu.

Przybycie Celiny wywołało małą sensację wśród gnomów, które zbiegły się, otaczając ją i Jeulieta ciasnym kręgiem.

– Oto, mili moi, piękna Celina, która zgodziła się towarzyszyć mi przy okazji zaślubin Geronima.

Gromada gnomów zamruczała wielogłosem, zdającym się być powitaniem. Po chwili, jeden z nich podszedł bliżej. Skinął głową, uścisnął Celinie dłoń, przedstawiając się jednocześnie i opisując swoje pokrewieństwo z parą młodą, jednak dziewczyna już po chwili zapomniała zarówno imienia, jak i całej reszty. Wszyscy, jeden po drugim, powtórzyli rytuał powitalny, co zaczynało być męczące. Ostatni gnom wyglądał na dość leciwego, jego siwa broda sięgała niemal ziemi.

– Witaj, moja droga, zwą mnie Celiss. Jestem nadrządcą tej wsi, ojcem stryjecznego brata od strony siostry pana młodego.

Nie czekając na odpowiedź, rozpostarł szeroko ręce, zbliżywszy się do Celiny. Uśmiech rozjaśnił lico dziewczyny, nachyliła się, rozsuwając zachęcająco ramiona. Podczas serdecznego uścisku uświadomiła sobie jednak, że dłonie starca zaległy na jej pośladkach, ugniatając je bezwstydnie. Poczuła napływającą falę gorąca, ciężka gula rozdrażnienia ciążyła jej w piersi, ale postanowiła się opanować z racji tego, że Celiss nie był już młodzieniaszkiem. Jednak gdy próba odsunięcia starca spełzła na niczym, wybuchnęła.

– Czy ty jesteś normalny, stary durniu!? Puść mój tyłek, do ciężkiej cholery!

Czerwona ze wstydu i zdenerwowania rozglądała się po twarzach pozostałych, jednak na żadnej z nich nie wyczytała złośliwej satysfakcji, czy choćby zdziwienia. Czyżby to był jakiś ich zwyczaj?

Wśród gnomów zapanowała cisza, po czym wszyscy ryknęli śmiechem. Wściekła jak osa Celina już szykowała się do puszczenia solidnej wiązanki, gdy jej dłoń chwycił rozbawiony Jeuliet.

– Spokojnie, Celino, spokojnie. To tylko taki zwyczaj, robimy kawały nowym gościom. Nie unoś się, jeśli ci to nie w smak, po prostu powiedz.

– Więc mówię – syknęła dziewczyna – że nie życzę sobie dotykania jakichkolwiek części mojego ciała.

– Będzie jak sobie życzysz – odparł gnom, pochylając głowę. Nie wyglądał na przejętego. – Chodźmy więc pod dom panny młodej. Zaraz zaczną się zaślubiny.

Dziewczyna, wiedziona ciekawością, niemal natychmiast zapomniała o doznanym upokorzeniu. Wszyscy zgodnie ruszyli w jednym kierunku. Po słońcu pozostała już jedynie purpurowa poświata, żarząca się nad czernią lasu. Celina omal nie przypaliła sobie warkocza, przechodząc obok jednej z płonących pochodni, rzucających na ziemię chybotliwe cienie. Zaklęła pod nosem, jednak nie zwolniła marszu. Przez pewien czas wspinali się po zboczu, dziewczyna musiała lawirować pomiędzy śmiesznie małymi domkami, tak aby niczego nie uszkodzić, jednak, pomimo starań, nie ustrzegła się potrącenia kilku dachów. Ignorowała to świadomie, w nadziei, że nikt nie zwróci na nią uwagi. O dziwo, gnomy najwyraźniej wyczerpały swoją ciekawość jej osobą od razu po prezentacji. Nie napotykała ciekawskich spojrzeń ani skrępowanego wzroku wbitego w ziemię; wszyscy byli bez reszty pochłonięci zbliżającą się ceremonią.

Dom panny młodej był z rodzaju tych kanciastych. Różnokolorowy, śmiesznie mały, o dwuspadowym dachu krytym strzechą, kwadratowych okienkach i wzorzystych zdobieniach na nadprożach. Posiadał ganek, na którym gnomi kapłan, odziany w granatową togę, lub coś w tym rodzaju, trzymał drewnianą misę wypełnioną niemal czarną krwią. Ów duchowny miał zamknięte oczy, trwał jakby w transie i, kiwając się lekko, mruczał coś pod nosem. Po chwili, na ganek wszedł inny gnom, sądząc po białych szatach Geronim – pan młody, i ukląkł na jedno kolano naprzeciw kapłana, pochylając głowę pokrytą szczeciniastą czupryną. Duchowny jakby się ocknął, otworzył oczy i z całą mocą zaczął deklamować jakąś modlitwę, a przynajmniej tak wywnioskowała Celina, po ujrzeniu skupienia i powagi na twarzach otaczających ją gnomów. Gdy skończył, wsadził dłoń do miski i krwią przetarł czoło pana młodego, który w tym samym momencie wstał.

– Niech się dzieje! – krzyknął kapłan, po czym zszedł z ganku przy owacjach rozradowanej gromady.

W tym samym momencie drzwi otworzyły się i wyszła z nich panna młoda. Stąpała powoli i ostrożnie, ciągnąc po ziemi tren białej sukni, czerwona woalka skrywała jej twarz. Wśród gości zapanowała cisza, zakłócona jedynie głuchym lamentem druhen, wszyscy podziwiali parę stojącą na ganku. Geronim podszedł do swojej wybranki, a ta w jednej chwili wyrzuciła czerwoną woalkę za siebie, co, jak wyjaśnił głos z tłumu, miało symbolizować porzucenie dawnego życia na rzecz nowego. Para zetknęła się czołami, by zaraz potem, ku wielkiej uciesze spektatorów, pocałować się namiętnie. Celina poczuła wzbierające wzruszenie, widząc szeroki uśmiech pana młodego i szczerą radość w oczach jego oblubienicy. Zastanawiała się, czy to już może koniec obrzędu, jednak stojąca obok gnomka rozwiała jej wątpliwości stwierdzeniem, że nie może się już doczekać właściwej części ceremoniału.

Ocierała łzę, kręcącą się jej w oku, kiedy poczuła szturchnięcie w bok.

– Chodźmy się napić – powiedział wesołym tonem Jeuliet.

 

***

 

Stoły, zgodnie z gnomim obyczajem, zastawione były suto, dosłownie aż uginały się od potraw, które Celina widziała po raz pierwszy. Pieczone ślimaki ze śliwkami, zupa z ośmiornicy, turboty w atramencie, kaczki, przepiórki czy perliczki nadziewane truflami i suszonymi jagodami, pstrągi i łososie marynowane w zamorskich przyprawach, o których dziewczyna nie miała pojęcia, że istnieją, pasztety, szynki oraz suszone kiełbasy, a wszystko to stanowiło ledwie część gamy dań, które zaserwowała gnomia rodzina.

Wraz z nią i Jeulietem, przy stole posadzono sześcioro innych gości. Po jej prawej stronie znajdowało się stare małżeństwo – Estera i Derek, oboje byli niebotycznie grubi, a powód tego stanu rzeczy szybko się wyjaśnił, bowiem, nie czekając na pozostałych, poczęli siać istne spustoszenie wśród wystawionych dań. Mimo iż jedzenia było w bród, Celina autentycznie obawiała się, że w tym tempie może nie zdążyć spróbować wszystkiego, czego chciała. Naprzeciwko niej siedziała kolejna para, tym razem nie małżeństwo – Rumna i Zaydeck. Gnomka wyglądała na sympatyczną, często się uśmiechała i wdawała z Celiną w dyskusję, natomiast jej partner zgoła odwrotnie: był cichy, ponury, a na pytania innych odpowiadał, a raczej mruczał ledwie półsłówkami. Po lewej stronie zasiadało dwóch starców. Jeden miał na imię Admman, mlaskał ciągle, a z racji tego, że nie posiadał już zębów, seplenił zabawnie, opluwając wszystko wokół, co z kolei już tak zabawne nie było. Drugiego zwali Lestek, pod jego nosem wiła się cienka linia siwego zarostu, nadająca mu iście groteskowy wygląd, a monokl w lewym oku tylko potęgował to wrażenie. Był jednak niezwykle rozmowny i dowcipny, więc przypadł Celinie do gustu.

– Drodzy państwo – rzucił Lestek ni z tego ni z owego – zapraszam do tańca.

Wzniósł kieliszek wypełniony po brzegi siwuchą, Celina powąchała trunek, w tym samym momencie do oczu naszły jej łzy. Przełknęła głośno ślinę, rozglądając się rozpaczliwie za czymś do popicia. Przysunęła bliżej siebie kompot z jabłek i wiśni, po czym, razem ze wszystkimi, wypiła duszkiem zawartość kieliszka. Przez moment wydawało się jej, że straciła przytomność, alkohol uderzył jak taran, niemal zmiótł ją z krzesła. Zakrztusiła się. Próbowała popić kompotem, jednak żadna ilość napoju nie była w stanie złagodzić pieczenia w przełyku i piersi. Gdy wreszcie doszła do siebie, wszyscy przy stole śmiali się w głos. Gruba Estera sama zakrztusiła się przez to gęsią nogą, jej mąż natomiast zdawał się poświęcać całą uwagę pasztetowi, który pochłaniał bez opamiętania. Stary Admman opluł chyba już całe najbliższe otoczenie, ale nie wyglądał na przejętego i zaśmiewał się do rozpuku.

Zmierzyła całą tę hałastrę ciężkim spojrzeniem, które po chwili przeniosła na Jeulieta, jednak ten zupełnie to zignorował.

– Aleś parsknęła – rzucił tylko, charcząc ze śmiechu.

W pierwszej chwili miała ochotę uderzyć w stół i rozwalić wszystko w drobny mak, jednak po chwili dotarło do niej, że nie zna gnomich zwyczajów i, być może, wspólny śmiech nie jest tu niczym niezwykłym.

Niestety, niebawem przekonała się, że alkohol robi z gnomów strasznych skurwysynów.

– A powiedz mi Jeuliet – zagadnął Lestek, nielicho już wstawiony, poprawiając monokl – tę dziewkę to skąd żeś wytrzasnął?

– A z lasu. Grzybów szukała – odparł gnom.

– Na pewno szukała? Może własnego przyniosła?

Pijacki rechot poniósł się głośnym echem po lesie.

– Ano może i tak! – krzyczał Jeuliet. – Może i tak być, jeszcze nie sprawdzałem.

Celina z początku nie mogła pojąć o czym mówią, jednak gdy zrozumiała, wściekła się nie na żarty. Już szykowała się do zjadliwej repliki, ale ubiegł ją bezzębny Admman, sepleniąc i śliniąc się obficie.

– Prawdę rzekłszy, to o tych ludzkich babach gadają, że to wszystko kurwiszcza wszeteczne i fałszywe, tedy nie ma się co dziwować, że grzyba dostała. Ale co ja tam wiem…

Tego było za wiele. Ledwie zabawa się zaczęła, nawet tańców jeszcze nie było, a te małe gówna obraziły ją już tyle razy! O nie, tak nie będzie.

Celina wstała i zamaszystym ciosem trafiła Jeulieta w twarz. Gnom padł na ziemię, wciąż śmiejąc się głośno. Dziewczyna nabrała powietrza w płuca, po czym huknęła z całą wściekłością, która się w niej zebrała:

– Wy kurwie syny, kobyle pomioty. Krotochwil wam się zachciewa, małe ścierwa? Będą tedy krotochwile! Chuj wszystkim wam tu zebranym, przy tym stole, w rzyć! Jesteście chamy i prostaki, wszyscy jak tu siedzicie, a ja nie mam zamiaru spędzić tu ani chwili dłużej!

Wszystkie gnomy, poza Esterą i Derkiem, którzy zbyt byli zajęci pochłanianiem kolejnych porcji jedzenia, tarzały się ze śmiechu. Niepohamowana radość zaczęła udzielać się także innym gościom, a po chwili zapanowała ogólna, dzika wesołość. Celina ruszyła biegiem w stronę lasu, zasłaniając załzawioną twarz.

Na jej drodze wyrosła gnomka, jeszcze mniejsza niż pozostałe, i z płaczem jęła błagać dziewczynę, aby została.

– Proszę cię, pani. To tylko tak z początku wódka działa na gnomy, ale zaraz się uspokoją, obiecuję. Jeśli wyjdziecie, to parę młodą i druhny, w tym mnie, czeka wielkie nieszczęście. W historii naszej rodziny raz jeden tylko zdarzyło się, że ktoś z wesela wyszedł przed północą, pomarli młodzi z druhnami na drugi rok, w zarazie.

Gnomy istotnie zaczęły się uspokajać, ale złość nie opuszczała Celiny, która aż cała trzęsła się z emocji. Zgodziła się jednak zostać do północy. I ani chwili dłużej – dodała w myślach.

Siedziała nadąsana, skubiąc pieczoną przepiórkę i nie odzywając się, a reszta biesiadników kontemplowała w tym czasie trunek. Alkohol działał na małe istoty dużo silniej niż miało to miejsce w przypadku ludzi. Przy stole obok, brodaty gnom zwalił się z hukiem na ziemię, we własne wymiociny, nieco dalej dwójka młodszych toczyła bełkotliwymi głosami taką oto dysputę:

– Wiesz, przyjacielu. Ja to chyba tej mojej Arielki dzisiaj nie zaciągnę na… – W tym momencie gnom przytknął pięść do ust i spróbował ostrożnie beknąć. Tym razem jeszcze obyło się bez zwrócenia posiłku. – Nie zaciągnę jej na siano.

– Czemu tak mówisz? Przecież z tobą przyszła – odparł pokrzepiająco jego rozmówca.

– Ta, ale jako „koleżanka”. Teraz siedzi przy tym tam… łajza.

– Wiesz, skoro ty nie podupczysz, a ja jestem żonaty, co na to samo wychodzi, to napijmy się jeszcze. A potem chociaż komuś wpierdolimy.

Przy stole Celiny nie było już Rumny i Zaydecka, którzy zniknęli gdzieś przed chwilą. Reszta nie ociągała się z piciem, coraz bardziej popadając w otępienie. Na domiar złego, Jeuliet przeistoczył się w nieudolnego romantyka.

– A wiesz, Celina… ja zawsze chciałem mieć ludzką kobietę, ale… nigdy nie widziałem tak pięknej jak ty. Jak ta pieczareczka, wyrosła na kupie gnoju.

W międzyczasie rozpoczęto tańce, które bynajmniej tańców nie przypominały. Jeden z gnomów uwiesił się na partnerce, najwyraźniej próbując z całych sił utrzymać równowagę, inny obmacywał w tańcu żonę, niestety nie swoją, w dodatku zupełnie ignorując rytm, a jeszcze inny, za nic mając pozostałych, skakał i śpiewał nieprzyzwoite piosenki. Grajkowie natomiast pozostawali odporni na działanie alkoholu, przygrywając dziarsko i wesoło.

Lestek, jedyny przy stole Celiny, który jako tako utrzymywał kontakt z rzeczywistością, kichnął głośno, obsmarkując sobie przy tym wąsy. Dziewczyna machnęła tylko na to wszystko z rezygnacją. Grubasy, choć pijane w sztok, nadal nie przerywały „konsumpcji”, jakby to miał być ich ostatni posiłek w życiu. Tymczasem Jeuliet kontynuował swój wywód.

– Jesteś tak delikatna, jak… jak… płatki zbóż. Róż znaczy. A wilcy wyją do twej twarzy, tak jest jasna i okrągła.

– Sam jesteś okrągły, durniu – bąknęła pod nosem. Gnom albo nie usłyszał, albo zupełnie się tym nie przejął.

– Twoje cycuszki są jak poziomki, sterczące, jędrne i, jak mniemam, niezwykle słodkie. Cóż, powiedzieć mogę z pełną odpowiedzialnością, że kocham cię dziś nade wszystko i już nie mogę się doczekać naszego wspólnego życia. Teraz pójdę tylko za potrzebą, a gdy wrócę, całemu światu wykrzyczę, że będziemy razem po wsze czasy.

– Po moim trupie – rzuciła zgryźliwie.

– Po wsze czasy… – powtórzył idący już w stronę lasu Jeuliet, lekceważąc jej uwagi.

Tymczasem coś zaczęło się dziać przy długiej ławie, przytarganej przed chwilą z niemałym wysiłkiem przez druhny. Celina wytężyła słuch, próbując wychwycić jakieś strzępy informacji na temat tego, co zachodzi. Jak wywnioskowała z rozmowy jednej z gnomich par, przy ławie usadawiano trzynaście najstarszych kobiet z rodziny. Ich zadaniem było odprawienie obrzędu przebłagania duchów przodków, aby przyniosły szczęście i pomyślność młodej parze. Dziewczyna, patrząc na zebrane staruszki, szczerze wątpiła w osiągnięcie przewidywanego efektu. Nawet w wątłym świetle pochodni widać było jak na dłoni, że jedna ze staruszek nie ma pojęcia gdzie się znajduje, wciąż prowadziła jakąś wyimaginowaną dyskusję, dwie inne śpią, kilka nie jest w stanie się nawet samodzielnie poruszać, a te, które były w całkiem przyzwoitej kondycji, pozostawały zamroczone przez działanie siwuchy, królującej dziś na stołach przed wszystkimi daniami. Kapłanowi, który właśnie zasiadł przy ławie ze swoją misą wypełnioną krwią, najwyraźniej stan psychiczny i fizyczny staruszek nie sprawiał żadnej różnicy. Zresztą, sam wydawał się tęgo wstawiony, choć nie aż tak jak pozostali.

– To ja, najdroższa! – rozległ się głos Jeulieta, powracającego z lasu. – W dow… dwó… Kurwa żeż… W dowód mojej miłości, ozna… mówię wszystkim, że upoluję niedźwiedzia i przyniosę ci go przed wschodem słońca. Idę zatem!

Nie uszedł daleko, jako że w tej samej chwili źle związane spodnie opadły mu do kostek, po czym gnom runął jak długi w trawę, wypinając malowniczo blade pośladki. Celina poczuła ogromne zażenowanie, jednak nikt więcej nie zwrócił uwagi na całe zajście, cóż, najwyraźniej nie było to niczym niezwykłym. I faktycznie, pośród stołów, gdzieniegdzie dało się wypatrzeć leżące w różnych pozycjach sylwetki. Dziewczyna wolała się jednak skupić na obrzędzie przyzywającym duchy, zamiast na pryszczatych tyłkach gnomów.

Kapłan uniósł misę, na ławie płonęły przyniesione w międzyczasie świece, jej nozdrzy doszedł zapach dymu z kadzideł, trzymanych przez druhny. W powietrzu rozległy się obco brzmiące słowa gnomiej modlitwy. Starowinki mruczały przy tym przeciągle (a przynajmniej kilka, które były w stanie), płomienie świec pląsały wesoło, wprawiane w ruch delikatnym wietrzykiem. Druhny, jedyne trzeźwe osoby w całym gronie, śpiewały melodyjnie i cicho, jakby bały się zbudzić śpiących z twarzami w talerzach i miskach gości. Po okolicy niosły się modlitwa kapłana i pieśń druhen, a wymieszane razem, tworzyły coraz to nowe melodie i słowa. Nagle zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Celina, poczuła się tak, jakby wrzucono ją do lodowatego stawu. Spomiędzy ust zebranych dobywały się smużki pary. Dziewczyna przysięgłaby, że widziała kilka płatków śniegu, opadających wolno na ziemię. Po chwili błysnęło, gruchnęło i zadudniło. Zgasły świece i pochodnie, ustawione najbliżej ławy, jednak nadal coś rzucało światło na całą okolicę. Jaskrawy, ostry blask zalał wszystko wokół, chwilowo pozbawiając Celinę wzroku. Gdy już zaczęła widzieć, dostrzegła niewyraźną, świetlistą sylwetkę, unoszącą się nad ławą. Rysy postaci zaczęły się wyostrzać, coraz bardziej przypominając gnomkę o długich rozpuszczonych włosach. Gdy jej wizerunek już się ustabilizował, twarz pana młodego przybrała barwę wapna. Wytrzeźwiał momentalnie.

– Poznajesz mnie, ukochany Geronimie? – rozległ się głęboki, wibrujący głos. Najwyraźniej to widmo przemówiło, jednak nie poruszyło przy tym ustami.

Na twarzy gnoma malowała się konsternacja, wpatrywał się w ducha z otwartą gębą, zupełnie nie rozumiejąc co się dzieje. Po dłuższej chwili, kiedy już nieco doszedł do siebie, rzekł:

– Nie poznaję cię. W ogóle duchów żadnych nie znam i nie znałem.

– Nie wierzę, że mogłeś o mnie zapomnieć. Przypatrz się i zastanów dobrze, inaczej mogę się zezłościć.

Na dłuższą chwilę zapadła martwa cisza.

– Ksymena?

W powietrzu narastało napięcie. Większość gości odzyskała zmysły na tyle, aby zrozumieć, że sytuacja zaczyna być poważna. Do większości nie należał jednak Jeuliet, nadal rozłożony płasko na ziemi, świecący nagością bladych pośladków.

– No widzisz, pamiętasz – powiedziała zjawa wesołym głosem. – Bardzo się cieszę, naprawdę. Szalałabym z radości, gdybym nie umarła.

Znów nastała ciężka cisza, nie zmącona choćby szelestem liścia. Duch nadal był tylko eterycznym, nieruchomym odbiciem zmarłej gnomki, jednak dało się wyczuć bijącą od niego złość. Gniew tak straszliwy, że Celinę przeszły dreszcze.

– Chcesz wiedzieć, jak umarłam? To ci powiem, mój drogi Geronimie. Tego ranka, gdy nie zastałam cię u swego boku, bardzo się zmartwiłam, na tyle, aby bez chwili zwłoki ruszyć za tobą przez las. Niestety, miałam pecha i spadłam ze stromej skarpy, łamiąc obie nogi. Mogłam tylko krzyczeć o pomoc, w nadziei, że ktoś mnie usłyszy, co, niestety, rzeczywiście się stało. Moje nawoływania przywabiły wilki, które niebawem nadbiegły całą watahą, otaczając mnie, bezbronną i bezsilną, nie mogącą nawet sięgnąć byle badyla, którego można by użyć do obrony. Pierwszy rzucił się na mnie basior, wielkie, czarne bydlę, ze znamieniem na prawym ślepiu. Odruchowo zakryłam głowę rękami. Chwycił mnie za nadgarstek. Reszta biegła tuż za nim. Czułam, jak ich kły przebijają moje ciało i odrywają kawałki mięsa, jak wgryzają się we mnie do kości. Modliłam się do wszystkich bogów o śmierć, bo ból był nie do wytrzymania. Cierpiałam tak przez długi czas, czekając na koniec. I poprzez łzy wykrzyczałam twoje imię, aby nawet po śmierci wrócić i przynieść ci zemstę.

Wszystkie spojrzenia zwrócone teraz były na Geronima, desperacko starającego się wymyślić sensowną odpowiedź, której zjawa najwyraźniej odeń oczekiwała. Gnom błądził wzrokiem po twarzach gości, jakby szukając jakiejś podpowiedzi, inspiracji, jednak pomoc znikąd nie nadeszła.

– Chciałbyś coś powiedzieć, ukochany? – zapytało wreszcie widmo zjadliwym tonem.

Wyraźnie było widać, że Geronim odpowiadać nie chce, jednak przyciśnięty do ściany swych podłych uczynków, zmuszony jest wyartykułować jakieś słowa przeprosin.

– Ja… nie chciałem… Źle wyszło – wydukał w końcu przerażony.

– Po mojemu, to teraz się tęgo wkurwiła – zauważył przytomnie stary Lestek. Celina nie mogła się z nim nie zgodzić.

Potężny krzyk umęczonej duszy rozległ się po całej okolicy, wybudzając nawet psy w sąsiedniej wsi. Ostry, tnący jak ostrze miecza dźwięk układał się w poszczególne słowa.

– BĄDŹ PRZEKLĘTY, DRANIU! JESZCZE DWA MIESIĄCE TEMU MNIE KOCHAŁEŚ, A TERAZ MÓWISZ, ŻE ŹLE WYSZŁO!? TY…

– Zaraz, zaraz!

Pomimo iż dużo cichszy, drugi głos sprawił, że krzyk ducha ustał. To panna młoda, ocknąwszy się ze stuporu, wstała, dysząc wściekle. Geronim, choć trudno było to sobie wyobrazić, pobladł jeszcze bardziej.

– Dwa miesiące temu!? Przecież my jesteśmy zaręczeni od trzech! Że nie wspomnę, od kiedy…

– Dość już tego! – wrzasnął zrozpaczonym tonem Geronim. – Dość! Przepraszam was. Oszukiwałem, kłamałem i zdradzałem, ale już nie będęęę! – Wrzask przerodził się w lament. – Nie chciałem was krzywdzić, ja po prostu nie umiem odmawiać kobietooooom.

– Nie wytrzymał presji – skomentował Lestek.

– Za to ja z pewnością nie będę miała problemu, żeby odmówić tobie czegokolwiek, kurwiarzu – odrzekła panna młoda, wyprowadzając precyzyjny i niezwykle silny cios w krocze Geronima, który z płaczem wylądował na ziemi, kuląc się i trzymając za obolałe miejsce.

Zjawa zaśmiała się głośno, jednak jej sylwetka nie drgnęła ani o włos.

– Dobrze ci tak, ty mały, kłamliwy chujku – powiedziała. – Będę opowiadać tę historię każdej kobiecie, z którą zechcesz się związać. Do zobaczenia, przebrzydły łgarzu.

Znów pojawił się jaskrawy błysk, po którym duch znikł. Niedoszła małżonka Geronima gdzieś umknęła, goście umilkli, druhny płakały, a Jeuliet przewrócił się na plecy, prezentując tym samym swoje małe, obwisłe przyrodzenie. Rumna i Zaydeck pojawili się po chwili, nie wiadomo skąd, zdyszani, z włosami w nieładzie i wymiętymi ubraniami.

– Co tu tak cicho? – zapytała gnomka. – Stało się coś?

Celina spojrzała na to wszystko z niesmakiem i uznawszy, że wesele dobiegło końca, udała się ciemnym lasem do domu, jak najdalej od tych zwariowanych gnomów.

 

***

 

Hela od rana krzątała się niespokojnie. Niepochamowana ciekawość wykręcała jej żołądek, chęć usłyszenia opowieści o gnomim weselu trawiła od środka. Wiedziała, że nie zdoła już dłużej wytrzymać, więc poszła do domu Celiny, mając nadzieję, że nie obudzi przyjaciółki. Zastała ją na podwórzu, sypiącą karmę gromadce tłoczących się kur.

– Cela, czemuś nie przyszła? – zapytała na poły z pretensją, na poły żartobliwie. – Ja czekam i się zamartwiam. Opowiadaj prędko, jak było?

Celina wyraźnie skrzywiła się z niesmakiem, jakby wspomnienie ostatniego wieczoru napawało ją wstrętem. Milczała przez chwilę, wpatrując się w błękitne niebo, upstrzone białymi obłokami.

– A wiesz, Hela – odparła w końcu – jak dla mnie to zbyt duża różnica obyczajów.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem.

„…tak aby istotka mogła zawczasu ją dostrzec. Gdy podeszła bliżej, mogła dokładnie przyjrzeć się stworzeniu.”

 

„– Witaj[+,] mości krasnalu – rzekła.”

 

„– Nie jestem krasnalem[+,] pani. Jestem gnomem – odparł cichutko.” – Raczej odparło, bo podmiotem było „stworzenie”.

 

„– Miło mi cię poznać[+,] Jeuliet.”

 

„aby nie zdradzić chorobliwej ciekawości, trawiące ją od środka.” – trawiącej

 

„– Dziś, niestety dziś[+.]sSmutek w głosie gnoma, tylko utwierdził Celinę w postanowieniu, które przed chwilą powzięła.”

 

„Dziękuję ci[+,] Celino”

 

„Nim Celina zdążyła odpowiedzieć, gnom już obejmował jej kolana[-,] swoimi zabawnymi, cieniutkimi rączkami.”

 

„– „Tyś zgłupiała chyba[+,] Cela”

 

„Stary[+,] powiedz jej coś, bo mnie cholera strzeli.”

 

„Hela wybuchła śmiechem.” → wybuchnęła

 

„Jeuliet[-,] przywdział czarny aksamitny kaftan i bufiaste spodnie[-,] tego samego koloru, był bardzo poważny i grzeczny…”

 

„Jej suknia, pokryta suto czerwonymi zdobieniami[+,] falowała delikatnie na wietrze, przylegając z jednej strony do smukłego ciała.”

 

„– Jeszcze raz dziękuję ci{+,] Celino…”

 

„Szli jakiś czas[-,] wzdłuż rzeki Zorki, minęli stary młyn, skryty nieco za brzozowym gajem…”

 

„…przekroczyli mroczną ścianę dębowego lasu.” – Czy ściany się przekracza?

 

„Jeuliet zdawał się wreszcie dostrzec niepokój dziewczyny” – „zdawał się dostrzec” jest niegramatyczne

 

„Pośród tego wszystkiego krzątała się czarno – czerwona gromada małych istot” – czarno-czerwona

 

„…nieco na uboczy przygrywali grajkowie… ‘ – uboczu

 

„– Witaj[+,] moja droga, zwą mnie Celiss.”

 

„Podczas serdecznego uścisku[-,] uświadomiła sobie jednak…”

 

„Jednak gdy próba odsunięcia starca spełzła na niczym, wybuchła.” → wybuchnęła

 

„Czerwona ze wstydu i złości rozglądała się nerwowo po twarzach pozostałych, jednak na żadnej z nich nie wyczytała złośliwej satysfakcji…”

 

„– Spokojnie[+,] Celino, spokojnie.”

 

„O dziwo, gnomy zdawały się wyczerpać swoją ciekawość jej osobą od razu po prezentacji.” – podobnie jw., nieprawidłowa konstrukcja ze „zdawaniem się”

 

„…a ta[-,] w jednej chwili wyrzuciła czerwoną woalkę za siebie…”

 

„powiedział wesołym tonem Juliet.” – literówka w imieniu bohatera

 

„Celina autentycznie obawiała się, że w tym tempie[-,] może nie zdążyć spróbować wszystkiego, czego chciała.”

 

„…a z racji tego, że nie posiadał już[-,] choćby szczątkowego uzębienia, seplenił zabawnie…”

 

„– A powiedz mi Jeuliet – powiedział Lestek”

 

„– Ano może i tak – krzyczał Jeuliet.” – Skoro krzyczał, to brakuje wykrzyknika.

 

„…jednak gdy już zrozumiała, wściekła się nie na żarty. Już szykowała się do zjadliwej repliki…”

i zaraz potem:

„Tego było już za wiele. Ledwie zabawa się zaczęła, nawet tańców jeszcze nie było, a te małe gówna obraziły ją już tyle razy!”

 

„…z płaczem jęła błagać dziewczynę[+,] aby została.”

 

„Gnomy istotnie zaczęły się uspokajać, jednak złość nie opuszczała Celiny, która aż cała trzęsła się z emocji. Zgodziła się jednak zostać do północy.”

 

„– A wiesz[+,] Celina…”

 

„…kocham cię dziś nad życie i już nie mogę się doczekać naszego wspólnego życia.”

 

„Nawet w wątłym świetle pochodni[-,] widać było jak na dłoni…”

 

„…jako że w tej samej chwili[-,] źle związane spodnie opadły mu do kostek…”

 

„Celina, mimo iż okryta kocem, poczuła się tak, jakby wrzucono ją do lodowatego stawu.” – A skąd, na bogów, wziął się ten koc?

 

„Spomiędzy ust zebranych[-,] dobywały się smużki pary.”

 

„– Poznajesz mnie[+,] ukochany Geronimie?”

 

„Znów nastała ciężka cisza[+,] nie zmącona[-,] choćby szelestem liścia.”

 

„– Chcesz wiedzieć[+,] jak umarłam?”

 

„Wszystkie spojrzenia zwrócone teraz były na Geronima, który desperacko starał się wymyślić sensowną odpowiedź, której zjawa najwyraźniej odeń oczekiwała.”

 

„– Ja… nie chciałem… Źle wyszło[-.] – wydukał w końcu przerażony.”

 

„– BĄDŹ PRZEKLĘTY[+,] DRANIU!”

 

„– Dość już tego! – wrzasnął[-,] zrozpaczonym tonem Geronim. – Dość! Przepraszam was. Oszukiwałem, kłamałem i zdradzałem, ale już nie będęęę[+!]wWrzask przerodził się w lament.”

 

„– Za to ja z pewnością[-,] nie będę miała problemu…”

 

„Do zobaczenia[+,] przebrzydły łgarzu.”

 

„…prezentując tym samym swoje[-,] małe, obwisłe przyrodzenie.”

 

„Celina spojrzała na to wszystko z niesmakiem[-,] i uznawszy, że wesele dobiegło końca…”

 

„– A wiesz[+,] Hela”

 

Szerszy komentarz po zakończeniu konkursu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No, faktycznie, gnomie obyczaje wyglądają całkiem inaczej niż nasze. Tylko zazdrość kobiet niewiernych facetów stała. ;-)

Fabuła na kolana nie rzuca. Ciekawa impreza, ale nikt do niczego nadzwyczajnego nie dąży, nie ma komu kibicować… Nie ma wyraźnego bohatera, tylko wszystko dzieje się przed oczyma obserwatorki.

Nad warsztatem można jeszcze pracować. Interpunkcja kuleje. Na przykład wołacze, Jagiellonie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Zdarzają Ci się poważne byki ortograficzne.

Mimo iż jedzenia było w brud,

Poszukaj w słowniku, jak się pisze ten zwrot, o który Ci chodziło.

Niepochamowana radość zaczęła udzielać się także innym gościom,

Ojjj, paskudny ortograf.

Babska logika rządzi!

Bogowie, ja jakaś ślepa chyba jestem… Wstyd mi O.o

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Tak szczerze mówiąc, to dość niesmaczny, jak dla mnie, jest ten tekst. Nawet jeśli chciałaś pokazać tytułową różnicę obyczajów, można byłoby to zrobić subtelniej. Wulgaryzmy pisane brzmią dużo gorzej, niż, kiedy się ich słucha. Sam pomysł zderzenia różnych kultur jest w porządku, za to wykonanie nie zachwyca. Troszkę zbyt dużo niepotrzebnych ozdobników i powtórzeń.

…”a z racji tego, że nie posiadał już, choćby szczątkowego uzębienia – troszkę przekombinowane to zdanie. Czasem lepiej napisać prosto – nie miał zębów.

…”Dom panny młodej był z gatunku tych kanciastych.” – gatunki domów? 

”Stąpała powoli i ostrożnie, ciągnąc po ziemi tren białej sukni, czerwona woalka skrywała jej twarz. Geronim podszedł do swojej wybranki, a ta, w jednej chwili wyrzuciła czerwoną woalkę za siebie,” – za blisko siebie te woalki.

Joseheim i Finkla wynotowały dużo więcej.

 

 

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Finkla wynotowała dokładnie dwa cytaty i trochę uwag ogólnych. Nie wiem, jak one się liczą. ;-)

Babska logika rządzi!

No, ja wiem, że Joseheim odwaliła całą robotę, ale nie mogłam Ciebie pominąć, bo podpinam się pod uwagi. ;)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Melduję, że przeczytałam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tekst poprawiony. Serdeczne dzięki za przeczytanie i komentarze :).

Hmm, jest tu pomysł, a różnica obyczajów ukazana od ciekawej strony i, jako że stanowi główny motyw, znacznie góruje nad jakąkolwiek akcją. Choć do mnie wszystkie te przekleństwa i bezeceństwa średnio przemawiają, czasem też czułem, że za bardzo balansuje to na krawędzi mojego dobrego smaku.

Zastanawia mnie różnica wzrostu Celiny i krasnali. Czy nie powodowała jakiś dodatkowych problemów? Ot, takie przemyślenie.

Czytało się okej, bez jakiś strasznych grud po drodze.

Podsumowując: jest tu pomysł i wykonanie tego koncertu fajerwerków go ładnie podkreśla – za to daję klika. Choć niestety bywa też zbyt grubiańsko jak na mój gust.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Od chwili spotkania Celiny i gnoma, czyli niemal od samego początku opowiadania, pomysł budził moje wątpliwości. Okazało się, że uzasadnione. Pomijam już to, jak osobliwą parę tworzyli oboje, to dalszy rozwój wypadków tylko pogłębiał mój niesmak. Bardzo niewyszukane żarty gnomów i naszpikowany wulgaryzmami spicz Celiny dopełniły złego wrażenia. Potem było już tylko gorzej.

No cóż, przykro mi to pisać, ale Różnica obyczajów nie przypadła mi do gustu.

 

że­by­śmy mieli czym konia pod­kuć.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

bo mnie cho­le­ra strze­li.” –> Jak wyżej.

 

Jej suk­nia, po­kry­ta suto czer­wo­ny­mi zdo­bie­nia­mi, fa­lo­wa­ła de­li­kat­nie na wie­trze, przy­le­ga­jąc z jed­nej stro­ny do smu­kłe­go ciała. –> A z pozostałych stron odstawała?

 

krzą­ta­ła się czar­no–czer­wo­na gro­ma­da… –> …krzą­ta­ła się czar­no-czer­wo­na gro­ma­da

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

nieco na ubo­czu przy­gry­wa­li graj­ko­wie… –> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …nieco na ubo­czu przy­gry­wa­li muzykanci

 

wszy­scy byli bez resz­ty po­chło­nię­ci nad­cią­ga­ją­cą ce­re­mo­nią. –> Nadciągać może np. burza, kataklizm, ale nie powiedziałabym tak o ceremonii.

Proponuję: …wszy­scy byli bez resz­ty po­chło­nię­ci zbliżającą się ce­re­mo­nią.

 

Ce­li­na po­czu­ła wzbie­ra­ją­ce wzru­sze­nie, wi­dząc sze­ro­ki uśmiech pana mło­de­go i szcze­rą ra­dość w oczach jego po­ło­wi­cy. –> Do końca ceremonii ślubnej panna młoda pozostaje narzeczoną/ oblubienicą. Połowicą będzie później, po ślubie.

 

Wraz z nią i Jeu­lie­tem, przy stole po­sa­dzo­no sze­ściu in­nych gości. –> Współbiesiadnikami było towarzystwo mieszane, więc: Wraz z nią i Jeu­lie­tem, przy stole po­sa­dzo­no sześcioro in­nych gości.

 

Miały one na celu od­pra­wić ob­rzęd prze­bła­ga­nia du­chów przod­ków… –> A może: Ich zadaniem było od­pra­wienie ob­rzędu prze­bła­ga­nia du­chów przod­ków

 

W dow.. dwó… –> Brak jednej kropki w pierwszym wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Kurwa żesz –> Kurwa żeż

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane.

Wielkie dzięki za wszystkie opinie. Co do zarzutu, że tekst bywa niesmaczny to tak, bywa, bo i być miał. Już od chwili gdy wpadłem na pomysł, fundamentalnym punktem historii miała być ordynarna zabawa gnomów, tak aby podkreślić tym mocniej ich odmienność, poprzez hiperbolizm ludzkich alkoholowych ekscesów. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie każdemu spodoba się ten zabieg, ale musiałem pozostać bezkompromisowy, inaczej opowiadanie byłoby zbyt mało sugestywne. To tyle słowem obrony i wytłumaczenia. Dzięki wszystkim za wytknięcie błędów, trochę się ich nazbierało. NoWhereMan, co do różnicy wzrostu to owszem, chciałem to wykorzystać, zresztą w planach było jeszcze więcej wesela, niestety zbliżający się termin i brak czasu wymusiły na mnie odejście od kilku pomysłów.

Konstrukcja tekstu i technikalia są w porządku – opracowane jak należy. Napisane sprawnie, więc i czytało się sprawnie, tylko nie bardzo znajduję tu jakąś odkrywczą treść. Większość narracji skupia się na opisach rubaszności gnomów, która wywołuje niesmak głównej bohaterki – szkoda, że sama nie odstaje ona od nich choćby słownictwem. Ostatni fragment po gwiazdkach wydaje się konieczny tylko, żeby bezpośrednio nawiązać do tytułu i bez obrazy, ale ostatnie zdanie brzmi, jak podsumowanie słynnych historyjek z “Chwili dla Ciebie” :-P

Oryginalne opowiadanie, rzadko czytuję tutaj o gnomach. Warsztatowo też sprawnie napisane. Przede wszystkim ciekawa historia, może nie pochłaniająca bez reszty, ale na tyle, że przestałem zwracać uwagę na błędy. :)

Teksty od początku do końca na wesoło nie są moimi ulubionymi, więc także i ten pewnie na długo nie zapadnie mi w pamięci. Zgodzę się z Lordem, że ostatni fragment taki zupełnie zwyczajny, bez zaskoczenia, czy głębszej myśli. Muszę jednak przyznać, że gnomy w Twoim świecie są charakterystyczne i przypadły mi do gustu. :)

Troszkę usterek jest – interpunkcja na przykład. I coś, co mi jeszcze bardziej przeszkadzało – brak podmiotów w sporej ilości zdań.

Generalnie opowiadanie nie przypadło mi do gustu, głównie ze względu na fakt, że jest wyjątkowo wulgarne. W zasadzie nie mam nic do wulgaryzmów, jeśli znajdzie się dla nich dobre uzasadnienie. Tu go nie widzę.

Ponadto czegoś tu brak w kwestii fabularnej i postaci. Nie ma komu kibicować, nie ma jakiegoś jednego bohatera z charakterem.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie bez zastrzeżeń, ale podobał mi się Twój tekst, Jagiellonie. Ubawił mnie – dopiero pod koniec, kiedy się gnomy spiły, ale jednak. Początek wydał mi się troszkę zanadto rozciągnięty i mało zajmujący, lekko nudnawy wręcz. Jak się wesele zaczęło to się nieco ożywiłam, ciekawa, czym się różni od „ludzkiego”… no i nie zawiodłam się, bo choć to może niskie, spodobał mi się kontrast pomiędzy grzecznym, spokojnym trybem narracji początku a nieprzystojnymi żartami i wulgaryzmami dalej. Naród ciska gromy na grubiaństwo i wulgarność, ale najwyraźniej za długo już jestem z Berylem, bo no, kurczę, rozśmieszyłeś mnie i tyle ; p

Końcówka może na kolana nie rzuca, ale całkiem trzyma poziom.

Potykałam się straszliwie na interpunkcji, jednak to już pewnie zauważyłeś. Żelazna zasada – przed wołaczem przecinek być musi.

Co by tu więcej napisać… Nie mam wiele do dodania. Gdyby tak skondensować nieco początek, cały wstęp, spotykanie gnoma i wędrówkę przez las, byłoby lepiej, ale i tak bawiłam się dobrze na tym weselu ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Szkoda, że większość tekstu to opis wesela, bo opowiadanie przez to cierpi na niedobór akcji.

Ale czytało mi się całkiem dobrze. Główna bohaterka wydała mi się słodką, naiwną idiotką, niemniej nie była irytująca i udało mi się ją polubić. Same gnomy rewelacyjne; to jak sobie dogadywały, no cudo i majstersztyk! Wcale nie uważam, że przesadzono z wulgaryzmami. Drama(t) z końcówki wyszedł całkiem zabawnie. Fajna klamra zamyka tekst.

Dużo pozytywów, ale opowiadanie tak naprawdę rozkręca się w samej końcówce. Całą resztę ciąłbym bez litości. Dzięki za udział!

Lord Vedymin, ta “Chwila dla ciebie” była bolesna, ale parsknąłem śmiechem, czytając Twój komentarz. Urazy oczywiście nie chowam!

Co do małej ilości akcji, to trochę się o to obawiałem, ale nie miałem czasu, żeby spróbować to zmienić (nie mówię, że bym zmienił, ale przynajmniej przemyślałbym to i owo), jako że termin zbliżał się nieubłaganie. Tak czy siak wnioski wyciągnę :).

 

Nowa Fantastyka