- Opowiadanie: seventeenth - Prawa Chaosu

Prawa Chaosu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Prawa Chaosu

Tremon. Bardzo nieprzystępna kraina na dalekim wschodzie Starego Świata. Rozległe pustynie, księżycowy krajobraz. Za dnia upał, w nocy poniżej zera. Ta okrutna kraina kształtuje charakter magów z klanu Smoczego Szpona. Podania głoszą, że za czasów świetności smoczej rasy – ta kraina była swego rodzaju smoczą stolicą. Dziś pozostało tu za ledwie kilka bardzo starych smoków – mistrzów klanu, którzy od pokoleń uczą ludzi i elfów tajemnej wiedzy i magii, aby nigdy nie przeminęły smocze dobra. Oczywiście nie są to informacje przekazywane wszystkim. Są to pilnie strzeżone tajemnice rodowe sprzed tysiącleci, które nie powinny trafić w nieodpowiednie ręce. Klan stosuje wiele metod mających odrzucić tych, którzy nie powinni posiąść tych tajemnic. Przez wieki udawało się ocenić zamiary adeptów poprzez ciężkie warunki życia, wyczerpujące treningi, magię umysłu i smoczy instynkt, który pozwalał wyczuć, co rodzi się w sercu. Niestety jednak znalazł się człowiek tak potężny, iż oszukał nawet samego Alruna Najstarszego. Kiedy zaś osiągnął najwyższy poziom wiedzy zniknął w czeluściach mroku, plugawiąc czystą magię chcąc użyć jej do przeważenia sił zła…

 

– Asdaroth. Pamiętaj, że Chaos jest całkowicie neutralny. Magia chaosu jest najpotężniejsza, dlatego na zawsze powinna pozostać neutralna. Nie można użyć jej ani w celach dobrych ani złych. Bo czym jest Dobro lub Zło? Wiemy jedynie, że są to dwa przeciwieństwa, które tworzą Chaos. Paradoksalnie Chaos to Równowaga. To porządek sił. Porządek świata. I to jest dobre. – Nieustannie powtarzał Gaddock – Złe jest zaburzanie równowagi. Dlatego tak ważne jest, abyś odnalazł Korvana i powstrzymał go przed użyciem naszej magii. Drzemie w tobie potencjał, o jakim nie śniły nawet smoki. Chaos cię zrodził…

– Przepraszam, mistrzu, ale proszę więcej tak nie mówić o mojej matce – zaśmiał się Asdatorh.

– Twoje riposty nie są jeszcze tak ostre jak Korvana. Dlatego uważaj, nie daj się zwieść jego słowom. Już raz ulegliśmy. Ty nie możesz popełnić tego błędu. Wyruszysz jutro o świcie.

Mistrz odszedł, Asdaroth został sam w swojej celi. Usiadł na środku podłogi, w miejscu gdzie wypalony został wzór przypominający płomień i zaczął kontemplować Chaos. Wszystko wokół nagle rozpłynęło się, chłopak widział Chaos. Spod jego gęstych, kruczoczarnych włosów wyłaniały się lekko spiczaste uszy, które wskazywały na domieszkę elfie krwi w żyłach młodzieńca. Jego twarz miała zwykle bardzo spokojny wyraz, a duże i szafirowe oczy budziły zaufanie wśród innych. Delikatny zarost zwykle był przyczyną do żartów ze strony kolegów, jednak to on zawsze najbardziej podobał się kobietom. Zaczął właśnie o nich myśleć i to rozproszyło wizję Chaosu. Był zły na siebie. Zaczął więc medytacje od nowa. Tym razem pozwolił by Chaos całkowicie go ogarnął, a moc ognia wniknęła w jego żyły.

 

Ranek jak zwykle był chłody, chociaż Asdaroth w ogóle tego nie czuł. W jego żyłach płynął ogień, czyli żywioł, który studiował przez ponad połowę swojego życia, ponieważ do tego przeznaczył go los. Oczywiście znał tajniki wody, ziemi i powietrza, jednak to właśnie ogień był jego przeznaczeniem. Dlatego też ubrany był jedynie w białą, jedwabną koszulę i zwykłe, szare spodnie. Przez plecy miał przerzucony magiczny kij od ojca. Poza tym miał ze sobą jedynie niewielką sakiewkę przywiązaną do paska a na szyi zawieszony na rzemieniu Smoczy Szpon. Na zewnątrz stał Gaddock.

– Weź to – podał mu płaszcz – bez tego nie wychodzimy poza granice naszego kraju. Powodzenia. – Rzekł poważnie. Wiedział, że tutaj nie ma żartów. – Ślad po Korvanie urywa się w Svart Vatten, stolicy Imperium Czarnego Słońca. Mamy tam zaufanego człowieka, dowódcę straży imperialnej, który jednak od pewnego czasu nie daje żadnych znaków. Tutaj masz list, który powinien otworzyć ci drzwi tam, gdzie strażnicy będą robić problemy. A teraz idź. Banarag już czeka.

 

Podróż na centaurze okazała się być o wiele przyjemniejsza od podróży na zwykłym koniu, czy nawet na jednorożcu. Przede wszystkim dlatego, że było z kim porozmawiać, a nocą nie trzeba było martwić się o to, że koń ucieknie, jeśli coś go spłoszy. Asdaroth bardzo sobie to cenił, bo już pierwszej nocy mroczne siły Korvana nie dały im spać. Kiedy tylko zapadł zmrok i Banarag zasugerował odpoczynek w pobliskim gaju, z drzew zeskoczyło kilka dziwnych istot. Wyglądały niczym koty, jednak przyjmowały postawę dwunożną. Ich dłonie były także przystosowane do trzymania broni. Istoty w pełni korzystały z tego przywileju. Dwóch z nich dzierżyło długie miecze, których klingi były pofalowane i pokryte dziwnymi runami. W drugiej ręce trzymali tarcze z herbem, którego ani Asdaroth ani Banarag wcześniej nie widzieli. Przedstawiał głowę śnieżnobiałego lwa z otwartą paszczą, w której lśniły ogromne kły, a zamiast źrenic lew miał dwie błyskawice. Trzy pozostałe koty były uzbrojone w kusze.

– Nie uda wam się nas zatrzymać! – krzyknął mag.

– Nie mamy was zatrzymać – z dziwnym akcentem odpowiedział kot – mamy was zlikwidować.

– Shaawass nathir ahed – wyszeptał Asdaroth po czym jego oczy zapłonęły żywym ogniem.

– Ach, Sendir! Ratujcie się bracia! Demon! – krzyczał kot, który rozmawiał z magiem – Sendir! Ratuj!

Teraz ogień pokrywał Asdarotha w całości. Był niczym kula ognia. Koty z kuszami wystrzeliły, jednak bełty spłonęły nim zdążyły choćby drasnąć maga. Centaur przyglądał się z ciekawością całej tej sytuacji, nie martwił się wcale o swojego towarzysza. O siebie tym bardziej, ponieważ stał w bezpiecznej odległości od Asdarotha, który właśnie uniósł w górę prawą rękę i ułożył palce w odpowiedni gest. Zgiął kciuk i palec serdeczny, w chwili gdy te dwa palce zetknęły się ze sobą, cała ognista powłoka otaczająca maga momentalnie wystrzeliła z prawej ręki chłopaka. Koty rzuciły się do ucieczki, jednak strumień płomieni był o wiele szybszy. Koty trzymające kusze spłonęły całkiem, słychać było jedynie żałosne miauczenie podobne do tego, jakie słychać czasem na ulicach. Jednak te dwa, które miały tarcze, schroniły się za nimi. Ku zdumieniu Asdarotha i Banaraga, tarcze całkowicie stłumiły ogień. Koty też wyglądały na bardzo zdziwione tym faktem, jednak doskonale rozwinięty instynkt drapieżnika nie powoził im się długo nad nim zastanawiać. Rzuciły się do ataku. Centaur także nie pozostał bierny, chwycił swój miecz, klinga z księżycowego srebra zabłysnęła w słabym świetle gwiazd, i pogalopował na pomoc magowi, który już szeptał kolejne zaklęcie. Jeden z kotów już wyskakiwał by zadać cios, tymczasem jednak wokół Asdarotha zapłonęła ściana ognia, wysoka na dwa metry i długa na cztery. Kot ze strachu skulił się i przeleciał przez tą osłonę, mag oczywiście zdążył się odsunąć. Sierść kota płonęła, on zaś skręcał się, jak w agonii. Asdaroth podszedł do niego i patrząc z góry wyszeptał jakieś zaklęcie. Ogień zgasł, kot jednak cały był poparzony.

– Będziesz mi jeszcze potrzebny – rzekł do niego mag i użył zaklęcia unieruchomienia. – Chcę też byś wiedział, że w przeciwieństwie do tego, który cię nasłał nie jestem bezlitosny i nie znęcam się nad wrogiem – wyrecytował jakąś krótką formułkę po czym rany kota zagoiły się. Agoniczny grymas nie zniknął, co jednak związane było z zaklęciem unieruchomienia, które pozwalało jedynie oddychać.

W tym samym czasie Banarag staczał bój z drugim kotem. Szalony pojedynek dwóch doskonałych szermierzy, dwóch różnych szkół. Kot oczywiście zwinnymi ruchami próbował zwodzić centaura, który był zbyt doświadczony, aby wpaść w te pułapki. Minimalnym nakładem sił starał się zmęczyć przeciwnika. Kot wydawał się jednak niewzruszony. I wciąż skakał dookoła człowieka-konia. To go zgubiło, ponieważ zlekceważył tyle nogi Banaraga. Kot już chciał skoczyć na grzbiet centaura, aby zadać ostateczny cios i w połowie wyskoku trafił go kopniak prosto w brzuch. Zwinął się w kulkę, tak jak robią to zwykłe domowe koty, kiedy idą spać. Wtedy też dosięgnęło go zaklęcie unieruchomienia.

– Nie musiałeś, sam bym to dokończył – powiedział przekornie centaur.

– Nie zabiłem go. Unieruchomiłem jedynie. Musimy z nimi porozmawiać.

– Po co? Wątpię, żeby byle koty mogły nam coś powiedzieć…

– Byle koty? Wcześniej nawet nie widziałem o istnieniu takich istot. A ich tarcze? Odbiły jedno z moich najpotężniejszych zaklęć. Zużyłem prawie całą swoją magiczną siłę na ten atak.

– I na co ci to było? Czemu od razu uderzyłeś ich Nathirem? Chciałeś się pewnie popisać przede mną – zaśmiał się centaur – nie takie rzeczy już widziałem. Pewnego razu na moim grzbiecie jechała nekromantka. Niczego sobie, jeżeli wiesz o co mi chodzi – tu mrugnął okiem – i napotkaliśmy spory oddział orków. Szczęśliwie było to na dawnym polu bitwy, więc ta nekromantka szybko zeskoczyła z mego grzbietu i uderzyła kosturem w ziemię. W pierwszej chwili nic się nie stało, lecz nagle grunt zaczął się trząść, a trupy zaczęły się wykopywać z ziemi! Ta mała ożywiła ze cztery tuziny szkieletów! Orkom puściły nerwy i zaczęli uciekać. Choć pewnie nie tylko nerwy, bo i ja wcześniej nie widziałem, żeby ktoś jednym uderzeniem kostura przywołał cztery tuziny umarlaków…

– Wspaniale – ironicznie odpowiedział Asdaroth – ale mamy tutaj dwa koty, z którymi musimy porozmawiać. A z panią nekromantką kiedyś mnie poznasz. – Uciął.

Mag poszeptał kilka zaklęć. Przede wszystkim koty mogły już mówić, jednak ręce i nogi wciąż miały magicznie skrępowane. Ich ekwipunkiem zajął się Banarag. Oczywiście nie miały nic poza mieczem i tarczą, żadnej zbroi, plecaka, ani nawet sakiewki. Błyskawice w oczach białego lwa groźnie połyskiwały w srebrnej poświacie księżyca.

– Nic ci nie powiemy! Choćbyśmy mieli zginąć, nie wydamy żadnej tajemnic, których strzeżemy. Przysięgaliśmy przed samym Sandir!

– Właśnie. To moje pierwsze pytanie. Kim jest Sandir?

– Bluźnierco! Nie możesz wypowiadać tego imienia! – krzyczał jeden z kotów, drugi milczał, jedynie szczerzył groźnie zęby.

– Czyli to pewnie jakiś z waszych bogów. Nigdy o nim nie słyszałem. Ale nie słyszałem też o was. To może chociaż powiecie mi, kim jesteście?

Kot zamilkł.

– Nie pytam jeszcze, czy przysyła was Korvan. Pytam tylko kim jesteście. Jaką jesteście rasą. Skąd pochodzicie.

Cisza.

– Szkoda, że milczycie. No trudno. Zostawimy was tu, może wasz Sandir przyjdzie wam z pomocą.

– A niech cię ciemność pochłonie, człowiecze. – Przeklął kot.

Asdaroth wykonał kilka ruchów. Koty straciły przytomność.

– Przywiążmy je do drzew, może ktoś je znajdzie i będzie na tyle naiwny, żeby uwolnić. A może Korvan przyśle im kogoś na ratunek to opowiedzą mu o naszej potędze.

– Myślę, że lepszy byłby element zaskoczenia i nie odsłaniania wszystkich naszych kart od razu.

– Ale ja jeszcze mam niejednego asa w rękawie, przyjacielu – tajemniczo odpowiedział Asdaroth.

 

C.D.N.

Koniec

Komentarze

Przykład totalnie średniego heroic fantasy. Przeczytałem, ale nie wciągnęło mnie ani trochę. Na drugą część się raczej nie skuszę. Postacie wydały mi się strasznie sztuczne, jakby wyrwane z gry komputerowej. Dialogi też niezbyt naturalne.

Jeśli chodzi o fabułę, to rysuje się prościutka historyjka, w którą pod różnymi postaciami czytało się dziesiątki razy.
Ode mnie 3.

zaledwie, w drugim akapicie słowa "Chaos" jest takie zatrzęsienie, że wprowadza faktyczny chaos;) 

O jejku, słabiutkie, bardzo słabiutkie... Masa powtórzeń, te rozważania nad chaosem, są dobre dla filozofów. Czy skoro nie jest ani dobry, ani zły, to mozna go urzyć w celu czynienia dobra lub zła? A jeśli czyniąc z jego pomocą dobro, doprowadzi się do czegoś złego? To czy nadal będzie on neutralny? :P:P Itp...

Dialogo są strasznie naciągane i poprostu nudne, fabuła jakaś taka nieciekawa, walka to już konkretna porażka, a tekst, że nie będę się znęcał nad wrogiem, a potem przywiązanie go do drzewa, zwalił mnie z nóg. To już bardziej miłosiernie byłoby po prostu poderznąć im gardła... NIe, naprawde na więcej jak 2 ten tekst w moich oczach nie zasługuje. I do kolejnej części raczej też nie podejdę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jak widzę że historia dzieje się w miejscu o nazwie Krainor (Tremor, Mordor, Prostanor), występuje w niej bohater Astaroth, (Asfalthot, Wymioth, Beukoth), a słowo "chaos" występuje w nim częściej niż trzy razy...  To szkoda mi czasu na przeczytanie do końca.
Ale już po początku widać, że nie ma sensu czytać.

No trudno, widać, że nie jest pisane mi pisać ;) Będzie więcej czasu na czytanie innych opowiadań.
Dzięki za konkretną, konstruktywną krytykę.

Komuś tu się nie chce czytać a che krytykować...? Przychodzi mi na myśl pewien aforyzm o krytyku i eunuchu...;)

seventeenth, tu nie chodzi o to, że nie jest pisanie ci pisać. Pisz chłopok jak najbardziej, ale staraj się czytać tekst po napisaniu. Napisz go, na drugi dzień przeczytaj jeszcze raz. Usuń powtórzenia, przemyśl nielogiczne zdania, popraw co trzeba, zostaw. Kolejnego dnia przeczytaj jeszcze raz, zrób to samo co wyżej. I będzie ok. Wszystkiego nie wyłapiesz. Ja, czy reszta użytkowników na pewno coś ci i tak wytkniemy :P jak każdemu zresztą, i jak inni nam wytykają. Ale tych błędów nie będzie wytkniętych 100, ale powiedzmy 5. A to już spora różnica.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Popieram przedmowce.

Szoszoon, jak mam do wyboru pyszny kawal schabowego i starego hamburgera, to mowie, ze hamburger mi smierdzi (bez probowania!) i jem schabowego ;)

Dzięki :)
Nie no, naprawdę nie wiem, co więcej powiedzieć. Postaram się zastosować do rad i nie będę dodawał opowiadań od razu po napisaniu (i jednokrotnym przeczytaniu, bo zaraz po napisaniu to czytałem. Ale wtedy wszystko wydaje się płynne i logiczne, bo dalej w głowie siedzi ten jakiś ogólny zamysł. Znacie to pewnie ;) )
No to mam nadzieję, że następnym razem pójdzie lepiej.

A swoją drogą mam takie pytanie do Ciebie niezgodo.b - co przeszkadza Ci w nazwach? Bo zapomniałem wcześniej o to zapytać ;)

Sztampa. Ale to (o rany, ile razy to już dzisiaj pisałam) tylko moje subiektywne odczucie.

Nowa Fantastyka