- Opowiadanie: soku1403 - Ślady same się nie zacierają

Ślady same się nie zacierają

Kolejny mój tekst z serii “Nieudane próby czasopismowego debiutu” :D 

Dziękuję za betę Funowi i Jasnej Stronie (mam nadzieję, że pamiętają, co betowali cztery miesiące temu :P). Ich uwagi były bardzo pomocne i gdyby nie oni, tekst prezentowałby się znacznie gorzej. 

Życzę przyjemnej lektury :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Ślady same się nie zacierają

I

 

Coś jest nie tak.

Otwieram oczy. Przylegam twarzą do podłoża. Twardego i zimnego. Oślepia mnie biel. Podpieram się rękami, ale mam zbyt mało sił. Upadam. 

Przekręcam się na plecy. Znam to miejsce?

Chyba nie.

Druga próba. Unoszę barki, a następnie zrywam się na równe nogi.  Tym razem z powodzeniem. 

Ponownie analizuję otoczenie. Nic szczególnego; zwykły, pusty korytarz. Jedynie ta biel budzi we mnie… sam nie wiem co. Niepokój? Strach?

To wszystko wygląda surrealistycznie. Jak sen. Nie, to nie sen. A może jednak? Jeden z tych cholernie rzeczywistych, świadomych?

Szukam czegoś, co pozwoliłoby mi się przebudzić. Zegara, znajomych przedmiotów. Bezskutecznie. Zamykam oczy. To ponoć najprostsza i najskuteczniejsza metoda. Cóż, na pewno nie w tym przypadku.

Bez sensu. Muszę opuścić miejsce, a nie złudzenie. O ile to jest złudzenie.

Po obu stronach korytarza znajdują się drzwi. Białe (Kto by się spodziewał, tutaj wszystko jest białe!), nie licząc pozłacanych klamek. Aż się dziwię, że wcześniej nie zauważyłem. Wchodzę przez prawe, długo się nie namyślając.

Światło. Intensywniejsze od tego białego, naturalne. Wszystko wskazuje na to, że znalazłem się na zewnątrz: drzewa, trawa, śpiew ptaków, asfalt.

Przede mną rozciąga się plac zabaw. Doskonale znam to miejsce. Nieraz chodzę tu z Michałkiem. Siadam sobie wtedy na ławce i czytam książkę, a mój synek bawi się w najlepsze.

Przechodzę obok huśtawki. Dla Michała jest to najfajniejsza atrakcja. Mógłby huśtać się na niej godzinami.  

Pod najbliższą ławeczką walają się puszki po piwie. Jaką trzeba być osobą, żeby pić tyle przy dziecku?

Podejrzane. Jak dotąd nie dostrzegłem chociażby jednej osoby, a w tej części osiedla zawsze roi się od ludzi. No nic, najważniejsze, że już wiem, dokąd iść. Do bloku naprzeciwko placu zabaw. Do mojego mieszkania.

Postępuję parę kroków do przodu, lecz nagle na coś wpadam. Jakby na niewidzialną ścianę. Przecieram oczy i wystawiam przed siebie rękę z nadzieją, że przetnę powietrze. Niestety, znów natrafiam na przeszkodę.

– Co się, kurwa, dzieje? – pytam samego siebie.

Coś błyska. Kątem oka zerkam w lewo i aż nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Białe drzwi po prostu stoją pomiędzy zjeżdżalnią a karuzelą. Zupełnie nie pasują do tła, czyniąc z tego wszystkiego istny absurd.

– To sen – szepczę. – Więc to naprawdę sen.

Dla pewności okrążam placyk, jednak coś ciągle nie pozwala mi na przekroczenie niematerialnej bariery. Zrezygnowany przekraczam próg.

 

II

 

Czuję się jak w labiryncie. Znowu jestem w tym cholernym korytarzu, a mogę przysiąc, że drzwi, przez które przeszedłem, wyglądały inaczej niż poprzednie. Na czym polega różnica, nie mam pojęcia, ale jestem tego pewien.

Stoję właśnie przed kolejnym wyborem: lewe czy prawe? Wcześniej zdecydowałem się na prawe i niewiele wynikło z tej decyzji.

Tym razem wkraczam do zamkniętego pomieszczenia. Walające się po podłodze samochodziki, stos kolorowych rysunków na biurku, plakaty superbohaterów na ścianach, głównie Wolverine'a. Tak, Michał uwielbia Wolverine'a.

Na końcu pokoju, pod oknem, widnieje łóżko, a na nim pościel z podobiznami X-menów. Wizerunki mutantów są jednak pogięte i niekształtne. Pod kołdrą kryje się drobne ciało.

Uśmiecham się, bo nawet lubię tę zabawę.

Rozpoczynam nieśpieszne i cierpliwe poszukiwania. Rozglądam się teatralnie, robiąc z dłoni daszek i przykładając ją do czoła.

– A gdzie to się podziewa mały Michałek?

Kiedyś po tym pytaniu chichotał, z czasem nauczył się panować nad emocjami. Wtedy nabrałem świadomości, że wyrośnie z niego silny, inteligentny i niezależny mężczyzna.

 Zaglądam do szafy. Koszulki Marvela wręcz ją wypełniają. Michał powiedział mi pewnego razu, że nigdy nie przestanie kochać tego uniwersum, a ja, rzecz jasna, nie zamierzałem psuć jego wizji przyszłości. To przeminie samo, nawet tego nie zauważy.

– Tu nikogo nie ma…

Kucam. Strzela mi w stawach. Ile bym dał za wynalezienie leku na starość.

– Pod łóżkiem też nikogo nie ma… Gdzie on może być?

Powoli zbliżam dłoń do kołdry, gotów za nią pociągnąć. Chwytam i mocno szarpię, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Tu cię…

Zamieram. To nie Michał. To coś ani trochę nie przypomina mojego syna.

Sinawy stwór z czarną kępką mokrych włosów na czubku głowy wydaje z siebie kilka niezrozumiałych dźwięków, po czym rusza na mnie z niezgrabnością godną kulawego starca. Różnica tkwi w tym, że monstrum jest, o dziwo, szybkie. Podąża w moim kierunku, jego lewa część ciała podczas ruchu telepie się jak człowiek z padaczką. A mimo to odległość pomiędzy mną a nim w przerażającym tempie się zmniejsza. 

Pędzę do drzwi. Po paru susach orientuję się, że nie mam dokąd iść. Drzwi wyparowały.

Potworne jęki stają się coraz głośniejsze. Boże, dlaczego?

Coraz bliżej.

Czym sobie na to zasłużyłem? Zawsze starałem się, jak mogłem.

Już prawie mnie ma.

W kwestii syna i w każdej innej.

Dosięga mnie, zaraz wbije pazury w moje ciało.

Dlaczego?

Czuję oddech na twarzy, paskudny oddech.

– Tato…

To nie twój syn, nie daj się zwieść.

– …dlaczego?

 

III

 

Kurwa, co to było?

Straciłem orientację. Co się przed chwilą stało?

Znowu ten biały korytarz. I znowu dwie pary drzwi. O nie, w lewo na pewno już nie pójdę. Nie zamierzam ponownie przeżywać takich rzeczy. Okropieństwo.

Idę w prawo. Wkraczam do jakiegoś pomieszczenia. Ono również nie jest mi obce. To mój gabinet. Tutaj pracuję nad swoim debiutem. Nad powieścią, która, mam nadzieję, odmieni nie tylko moje życie, ale i życia całej masy czytelników. Nie będzie to długa książka. To zbyt duże ryzyko dla początkującego autora. 

Na środku gabinetu stoi spore biurko z monitorem, klawiaturą, lampką i jakimiś papierami. Pod meblem spoczywa komputer – nie najnowszy, ale odpowiedni do pisania. Zawsze przed przystąpieniem do pracy dwa razy pukam w drewniany blat biurka. Taki mój mały zwyczaj. Paul Sheldon z "Misery" po skończeniu książki zapalał papierosa. Może też będę kiedyś tak sławny jak Stephen King i jego postacie.

Zatytułowałem powieść "Usta zamknięte, usta otwarte". Opisuje ona losy mężczyzny chorego na syndrom Tourette'a. Pokazuje, jak ciężko takim ludziom żyć i uzyskać stabilną pozycję w społeczeństwie. To rzadki temat, dlatego wierzę w mój sukces. Został mi już tylko sam koniec. Jeden rozdział. Punkt kulminacyjny.

Czubkiem buta o coś zahaczam. Spoglądam w dół. Przewrócona butelka po żubrze turla się po dębowych panelach. Ale jak to? Od dwóch lat nie tknąłem alkoholu. Wiem, jak działał na mnie, jak czuli się moi najbliżsi – Michał i Karolina, moja żona. Wolałbym już uciąć sobie rękę niż znowu popaść w nałóg.

Naprzeciwko mnie pojawiają się nowe drzwi. Bez zwłoki przechodzę przez nie.

 

IV

 

W salonie spędzam czas z żoną. Głównie na oglądaniu telewizji i rozmawianiu. Gdy ja wracam z liceum, w którym uczę języka polskiego, a ona z biura ubezpieczeń, siadamy na kanapie i opowiadamy, jak nam minął dzień. Co jakiś czas wchodzi tu Michał. Wtedy skupiamy się wyłącznie na nim.

Balkon jest otwarty na oścież, toteż w pokoju panuje przyjemny chłód. Od jego strony dobiega jakiś odgłos. Zbliżam się, żeby był lepiej słyszalny. Po chwili odskakuję. Słyszałem już ten dźwięk. I to całkiem niedawno.

Monstrum wspina się po balkonie. Wpada do środka, a ja znów nie mam drogi ucieczki.

Pędzi.

Spokojnie, nic ci się nie stanie. Oddychaj.

Jest wściekłe. I głodne.

Poprzednio nic się nie wydarzyło, więc teraz też nic się nie wydarzy.

Odrywa łapy od podłoża, zaraz mnie dopadnie.

Wystarczy, że zachowasz spokój.

Znów czuję ten oddech. Co za smród.

Nic się nie bój. To nie jest prawda.

Pazury mnie rozrywają.

Boże, dlaczego?

 

V

 

Uch, co za gówniane uczucie. Jakby ciało obumierało, ale wewnątrz wciąż coś żyło.

Podnoszę się z ziemi. Wszędzie biel, ale zdążyłem już do tego przywyknąć.

Nigdzie nie widzę złotych klamek. Czyżbym znalazł się w sytuacji bez wyjścia? Tylko dlaczego? Czy naprawdę to wszystko sprowadza się do czegoś takiego? Nie, nie wierzę.

Okrążam pomieszczenie kilka razy. Na próżno. Dopiero teraz orientuję się, że to nie korytarz. Poprzednie lokacje były w kształcie prostokąta i miały z trzech stron ściany, a z czwartej patrzyła na mnie ciemność. Tutaj widziałem wszystkie ściany, tworzące wraz z sufitem i podłogą sześcienną bryłę.

– Nie ma drzwi – mruknąłem.

Ale jest miś. Leży jakieś pół metra ode mnie. Taki mały, uśmiechnięty. Niewinny.

Schylam się i podnoszę pluszaka. Już nie mam złudzeń, że ten miś należy do Michała. To jego ulubiona zabawka. Ceni go nawet bardziej od figurki Wolverine'a, którą zawsze nosi ze sobą do przedszkola.

Miś nazywa się Lolek. Ja nadałem mu takie imię.

Coś się dzieje. Zamykam oczy… nie, nie zamykam ich… a może jednak?

 

VI

 

A myślałem, że nie będzie już gorzej. Głowa chyba zaraz mi eksploduje. I dlaczego ta biel mnie nie oślepia?

Chwila…

Nie ma bieli. To mój salon. Znowu.

Zastanawiam się, czy jest jakiś określony cel tej powtórki z rozrywki. Nie chciałbym po raz trzeci mierzyć się z bestią.

Wbiegam szybko na balkon i rozglądam się. Żadnej chorej szkarady, żadnego niebezpieczeństwa. Tylko ludzi nie ma na zewnątrz. Zresztą to i tak nieistotne.

Odwracam się. Coś przelatuje mi przed oczami. Przekręcam głowę. Lolek spoczywa na balkonie. Michał go tu zostawił

Tato

czy co? Bez sensu, przecież to moja wyobraźnia. Tu nie ma nikogo

pobawisz się ze mną, tato?

poza mną.

Wracam do salonu.

Brzdęk. Pod moimi nogami turla się

No tato…

butelka po żubrze.

Prooooszę…

Nie, nie dam się tak łatwo. Ja nie piję

Tato?

od dwóch lat. Od dwóch lat staram się być wzorowym ojcem i

Tato, co robisz?

dobrze mi to wychodzi. I nikt nie powie, że

Tato, puść

jest inaczej. Wychowuję tego chłopaka, dbam o jego dobro

mnie

przy okazji pracując nad czymś, dzięki czemu zapewnię wszystko

Nie, tato

czego tylko mu trzeba. Jeśli ktoś nazwie mnie złym ojcem

tato!

to w ogóle nie zna życia, nie wie, jakie to poświęcenie być…

– Tato?

Michał, odziany w piżamkę z X-menami, przeciera oczy.

– Tak, synku? – Kucam i uśmiecham się do niego.

– Dlaczego mi to zrobiłeś, tato?

– Co, co ci zrobiłem?

– Dlaczego mi to zrobiłeś, tato? – powtarza.

– Synku, o co ci…

– Dlaczego mi to zrobiłeś?! – wykrzykuje. Obserwuję, jak jego jasna skóra zmienia barwę na siną, jak pełne ciepła oczy stają się zimne. – Dlaczego mi to zrobiłeś?!

Łapię się za pierś. Serce wali mi jak oszalałe, chyba

– Dlaczego mi to zrobiłeś?!

chyba tego nie wytrzymam.

– Dlaczego mi to zrobiłeś?!

To koniec

– Dlaczego mi to zrobiłeś?!

ja umieram.

– Dlaczego mi to zrobiłeś?!

Byłem dobrym ojcem.

 

Epilog

 

Zygmunt Wiśnia obserwował wychodzącego mężczyznę przez okno swego gabinetu. Pamiętał, jak ten sam facet jeszcze dwa lata temu dopiero co stawiał tutaj pierwsze kroki. Niepewny, przerażony i niewinny. Zresztą wszyscy tu byli niewinni. Paweł Szewczyk nie stanowił wyjątku.

Dwadzieścia cztery miesiące pozbawienia wolności – pomyślał Wiśnia. – Ten śmieć powinien posiedzieć znacznie dłużej.

Szewczyk należał do tych więźniów, którzy krzywdzili tylko w stanie nieświadomości, będąc odurzeni (Zrobił coś bardzo złego). Któregoś dnia tak się schlał, że zrzucił syna z balkonu (A teraz wychodzi, tak po prostu). W sądzie jego jedyną formę obrony stanowiło to, iż chłopak rzekomo (Dwa jebane lata) przeszkadzał mu w pisaniu powieści. Później żona oskarżonego stwierdziła, że (Powinno się takim jaja rżnąć, żeby się już więcej tacy debile nie rodzili) nigdy nawet nie zaczął książki. Planował zostać pisarzem, ale (Wychodzi) nałóg skutecznie utrzymywał go w bierności.

Tak po prostu.

Zygmunt zacisnął zęby. Podobne Szewczykowi kanalie zdychały w pudle, dlaczego więc on miałby cieszyć się wolnością?

Brama zaczęła się otwierać. Za chwilę będzie po wszystkim.

Gdy Paweł Szewczyk przekraczał próg, Wiśnia myślał tylko o jednym: żeby coś nagle sfrunęło z przestworzy, coś ciężkiego, i spadło mu na mordę.

Pragnienie naczelnika ziściło się, ale w nieco inny sposób. Szewczyk upadł na ziemię, jego ciałem targały gwałtowne wstrząsy.

Na placu zebrała się spora grupa ludzi.

– Na oddział go! – krzyknął ktoś.

Wiśnia wiedział, że żaden lekarz nie pomoże Szewczykowi.

Uśmiechnął się. Wszystko było już w porządku. 

Koniec

Komentarze

Jeśli to wszystko było jakąś chorobą psychiczną, to nie jestem zachwycony. Całość ma klimat takiego “Zawrotu głowy”. Dobrze odmalowałeś scenerię. Cała ta szpitalna biel tworzyła w mojej głowie klimat. Opowiadanie jest dobrze napisane, taki trochę strumień świadomości, ładnie napisany i wartko płynący.

Coż zakończenie nie robi najmniejszego wrażenia. Choć całości jest utrzymana trochę w klimacie wspomnianego już Kinga.

Szczęśliwego Nowego Roku!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Jeśli to wszystko było jakąś chorobą psychiczną

Nie do końca. Jeśli oglądałeś “Zagubioną autostradę” Lyncha, to coś bardziej w tym stylu :)

Nad zakończeniem podczas bety chyba były największe problemy. Szkoda, że ostateczny efekt nie przypadł Ci do gustu.

Dzięki, że wpadłeś i że, mimo wszystko, tekst sprawił dobre wrażenie.

Dziękuję i również życzę szczęśliwego Nowego Roku :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Cholera, jeszcze “Zagubionej autostrady” nie oglądałem, ale na liście do obejrzenia jest w ścisłej czołówce ;)

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Wczoraj oglądałem. Jak dla mnie warto :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Muszę nadrobić zaległości :) Lynch jest mistrzem. Na razie widziałem tylko “Dzikość serca” i “Blue velvet”. A jak polecasz to muszę teraz zainteresować się “Zagubioną autostradą” :)

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Cóż, Soku, tym razem nie przekonałeś mnie. Jak to napisać, żeby nie zabrzmieć jak stary, zrzędzący zgred…

Zbyt dokładne te opisy. To prawda, że w takim opowiadaniu łatwo pójść w drugą stronę i zagmatwać temat tak, że nic czytelnik nie zrozumie, albo niewiele. Dotychczas spotykałem się właśnie z takimi wersjami. Tu jest na odwrót, to znaczy poszczególne miejsca i pokoje nic nie wyjaśniają, ale same w sobie są jasne i przejrzyste. Wiadomo co w nich jest, co bohater widzi i takie tam. Myślę, że lepiej by się sprawdziło więcej niedopowiedzeń. Choćby druga scena, pokój Michałka opisałeś tak dokładnie, jak bym w nim był.

Wiem, że całkowite wyparcie złych wydarzeń się zdarza i można tu zrozumieć postępowanie bohatera, ale… W mojej, zupełnie subiektywnej opinii: gdyby gdzieś w tekście Paweł dopuścił do siebie, poddał w wątpliwość swoje czyny i zdarzenia, byłby bardziej wiarygodny, a we mnie zasiał ziarenko niepokoju. Po drugie, takie wyrzucanie przez balkon kojarzy mi się z głęboką patologią. Z rozmyślań Pawła wydaje się on całkiem inteligentnym gościem, mało agresywnym, raczej pasywnym, więc to wyrzucanie… no wiesz, subiektywnie mi nie pasuje.

Tak na koniec mówiąc już górnolotnie i z dużym zadęciem ;) to brak mi prawdziwego dramatu w dramacie. Zrzucam to na karby Twojego młodego wieku. Nijak nie jesteś w stanie przeskoczyć doświadczenia życiowego. I mówię to z czysto “matematycznego” punktu widzenia.

Czekam na kolejne Twoje próby i pozdrawiam.

 

Dzięki, że wpadłeś, Darconie. Co do niedopowiedzeń, moje bety sasugerowały mi, bym podrzucił kilka wskazówek, tak też zrobiłem, więc to chyba kwestia gustu. 

gdyby gdzieś w tekście Paweł dopuścił do siebie, poddał w wątpliwość swoje czyny i zdarzenia, byłby bardziej wiarygodny, a we mnie zasiał ziarenko niepokoju

No ja to właśnie podczas pisania widziałem to inaczej. Pewność Pawła, że nie zrobił nic złego, miała tworzyć jego charakter i przybliżyć czytelnikowi jego nieświadomość i niewiedzę. Albo nie wyszło, albo marudzisz :P

takie wyrzucanie przez balkon kojarzy mi się z głęboką patologią

Niby tak, ale nie jest napisane, w jakich dokładnie okolicznościach do tego doszło, zrzędzący zgredzie :)

Fakt, doświadczenia jeszcze mi brak, nie przeżyłem osobiście jakiejś poważniejszej tragedii, więc tutaj wyjątkowo masz rację :P 

Dzięki za rzetelną opinię, postaram się zwracać uwagę w moich następnych tekstach na te mankamenty, które wymieniłeś. 

Również pozdrawiam :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Choć po przeczytaniu wiem, co się stało, to kiedy czytałam, przez cały czas nie miałam pojęcia, o czym opowiada bohater – czy to sen, czy jakieś omamy ponarkotyczne, czy może inne zwidy… A kiedy nadszedł koniec, poczułam się zawiedziona.

No i brakło mi fantastyki, bo to, co tam sobie myślał i przeżywał bohater, nie będąc, jak zrozumiałam, w pełni władz umysłowych, uważam za mało fantastyczne.

 

łóżko, a na nim koł­dra z po­do­bi­zna­mi X-me­nów. Wi­ze­run­ki mu­tan­tów są jed­nak po­gię­te i nie­kształt­ne. Pod pie­rzy­ną kryje się drob­ne ciało. –> Przypuszczam, że chciałeś uniknąć powtórzenia, ale kołdra i pierzyna to dwie różne rzeczy.

Proponuje w pierwszym zdaniu: …łóżko, a na nim pościel z po­do­bi­zna­mi X-me­nów.

Teraz zdecyduj, czy chłopiec sypia pod kołdrą, czy pod pierzyną.

 

– … dlaczego? –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

Prze­wró­co­na bu­tel­ka po Żu­brze turla się po dę­bo­wych pa­ne­lach. –> Prze­wró­co­na bu­tel­ka po żu­brze turla się po dę­bo­wych pa­ne­lach.

Nazwy napojów zapisujemy małymi literami. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

Wiem, jak dzia­łał na mnie, jak czuli się moi naj­bliż­si – Mi­chał i Ka­ro­li­na, moja żona. –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, nie ujęło. Nic mnie nie zahaczyło.

Tekst niebezpiecznie ociera się o strumień świadomości.

Najpierw zapętlony koszmar, a potem “wyjaśnienie”, które jakoś słabo wiązało mi się z początkiem.

I dlaczego niebieski potwór? Skoro z balkonu, to chyba powinien być czerwony…

Ale forma na plus.

Babska logika rządzi!

Mnie też czegoś zabrakło, chociaż opowiadanie ma kilka plusów. Jest napisane płynnie, poza tym plastycznie. 

 VI część kojarzyła mi się z kingowskim “Lśnieniem”, ale w ogóle Twój styl wydał mi się bliski stylowi tego autora. 

Jak pisałam, czegoś zabrakło, ale wyszło Ci to całkiem nieźle. :)

Tak, mnie też skojarzyło się ze “Lśnieniem”.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Ja rozumiem Twoją koncepcję, Soku. Dlatego pisałem o subiektywnych odczuciach. Finkla ma sporo racji z tym strumieniem świadomości. Wziąłeś się za trudny temat, pisanie o myślach “wariata”. A wiadomo, wariat to ten, którego nie rozumiemy, który gada trzy po trzy. To bardzo trudny temat, niełatwo w nim lawirować i utrzymać czytelnika przy lekturze.

Znakomicie potrafiła to zrobić Katia72, nie wiem czy czytałeś, ale pisała odjechane teksty. Na tyle mocne, że mnie, starego, zwiodła. Kiedyś bezczelnie się zapytałem, czy nie wplata częściowo swojego życia, tak sugestywne były jej utwory. Wielka szkoda, że wszystkie usunęła. Miała potężną (i częściowo mroczną) fantazję. I Jasna Strona i chyba także Fun powinni pamiętać jej utwory. Tam było wszystko oryginalne, człowiek był ciekawy każdego kolejnego akapitu. Ty pojechałeś schematami, pusty korytarz, drzwi do wyboru, samotne drzwi na placu, dziecko (trauma) jako oślizgłe monstrum. W mojej opinii, masz zbyt dobrze poukładane w głowie na takie teksty, trzeba być trochę pojebem (czytaj, mieć cząstkę mrocznej duszy), żeby dobrze je napisać. Albo sięgnąć po coś oryginalnego (w sensie wyparcia rzeczywistości), jak to zrobił Martin Scorsese, nie będę zdradzał Ci tytułu filmu, bo jeśli nie oglądałeś, spalę dobrego kino, jeśli widziałeś, zapewne wiesz, o który mi chodzi.

Podsumowując, będziesz miał jeszcze czas na takie utwory. Daleki jestem od tego, żeby Ci mówić, co masz pisać, ale wolę Cię w innych tematach, chociażby “Robot idealny”.

 

No i brakło mi fantastyki

Reg, jak dla mnie fantastyka tu jest, ale możliwe, że w przypadku tego tekstu to kwestia subiektywna.

I dlaczego niebieski potwór?

Nie pamiętam :P

VI część kojarzyła mi się z kingowskim “Lśnieniem”, ale w ogóle Twój styl wydał mi się bliski stylowi tego autora. 

Tworząc szóstą część faktycznie inspirowałem się formą i konstrukcją charakterystyczną dla Kinga, aczkolwiek skojarzenie ze “Lśnieniem” zupełnie niezamierzone. Cóż, przynajmniej to dobre skojarzenie :D

Ja rozumiem Twoją koncepcję, Soku.

A ja rozumiem, że Ty rozumiesz. Droczysz się nie można? :P

Kilka tekstów Katii czytałem, ale niewiele i nie przypominam sobie, by któreś było “odjechane”. 

W mojej opinii, masz zbyt dobrze poukładane w głowie na takie teksty

Oby jednak nie :)

ale wolę Cię w innych tematach, chociażby “Robot idealny”

A ja nie lubię siebie w takich tekstach, ale jeśli te lepiej wychodzą… cóż, mam nadzieję, że faktycznie kiedyś dojrzeję do pisania tego typu tekstów.

Dzięki wszystkim za komentarze :)

EDIT: Wprowadziłem poprawki.

 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Tekst pamiętam i mogę potwierdzić, że przeszedł gruntowną metamorfozę. Nie dlatego, że został zredagowany pod moją, czy funa komendę, ale Soku rozsądnie czerpał z naszych uwag to, co mogło mu się przydać. Nie jest może idealnie, ale to krok w dobrą stronę. :>

Szkoda, że wywaliłeś betę w kosmos, bo przekleiłbym jakiś dłuższy komentarz.

Dzięki, że się odezwałeś. 

Szkoda, że wywaliłeś betę w kosmos

Następnym razem zostawię :D

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Mnie się właściwie podobało. 

Fakt, to nie jest tekst rewelacyjny, w gruncie rzeczy dość przewidywalny (od momentu znalezienia puszsk napisał placu zabaw podejrzewałem o co chodzi, od sceny w pokoju dziecęcym mialem pewność), jak ktoś słusznie zauważył te pokoje i korytarze, oferujące ułudę wyboru to motyw dość oklepany… Ale na dobrą sprawę, opowiadanie sprawdza się jako solidny kawałek horroru, który nie powoduje może opadnięcia szczęki, mimo to jest zupełnie ciekawy i eee… Enjoyable, z braku lepszego słowa.

Końcówka taka sobie. To znaczy doceniam próbę zakręcenia opowieści i dołożenia wieloznacznosci, ale nie wiem, czy to potrzebne. Choć może przemawia przeze mnie dogłębna niechęć do wspomnianego przez Ciebie źródła inspiracji ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki za opinię, Thargone. Fajnie, że się jednak komuś podobało :)

 

 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

A ja nie lubię siebie w takich tekstach,

Możesz to rozwinąć, Soku?

Po prostu wolę zajmować się tematyką poważniejszą, podejmować trudniejsze tematy i przekazywać je w brutalniejszej formie, nie rzucać moralizmami Czytelnikowi prosto w twarz, tylko wpleść je w historię. Jak nie wychodzi – trudno – ale próbować będę dalej, może z czasem się uda. 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

I to właśnie podejrzewałem, Soku, ale nie chciałem wyskakiwać przed orkiestrę. Przyjacielu, nie ma trudniejszych czy poważniejszych tematów, każdy takim może być. Naprawdę uważasz, że łatwo napisać komedię czy farsę? Liczy się utwór i co w nim jest, a nie o czym i jaki temat podejmuje. Każdy “poważny” temat można spalić i każdy “niepoważany” rozpisać do nagrody Nike. To od Ciebie zależy czy pomysł niepoważny stanie się poważnym, a poważny nie sknocisz do niepoważnego.

 

 

Naprawdę uważasz, że łatwo napisać komedię czy farsę?

Tego nie napisałem. Po prostu nie widzę siebie jako autora podobnych tekstów. Pisałem o moich preferencjach, nie neguję innych. Napisałeś na początku, że wolisz mnie w innych tekstach, ja odpisałem nadal w kontekście własnej osoby i własnych umiejętności twórczych. 

Każdy “poważny” temat można spalić “

I o to mi mniej więcej chodzi. Wnioskując z komentarzy, nie wychodzi mi to za dobrze (przynajmniej na razie), ale nadal chcę tworzyć podobne utwory, nie twierdząc jednocześnie, że niepoważne tematy uznaję z góry za łatwe do przedstawienia. No chyba że gdzieś się dwuznacznie wyraziłem, wtedy przepraszam i oznajmiam, że tutaj jest moja opinia. Jedyna słuszna :D

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

I wszystko jasne, Soku. Wiesz, napisałem tak, bo śmieszą mnie ludzie, którzy patrzą z politowaniem na przykładowo Nicolasa Sparksa, jako piszącego “łatwą” literaturę, harlequiny itp. A ja widzę faceta, który ma milionowe nakłady książek i zekranizowanych bodajże z dziesięć powieści. Szacun. Z czego tu się śmiać?

Moim zdaniem dobrze jest pisać o “własnym podwórku”, w czym czujemy się dobrze. Pewnie, mógłbym napisać thriller medyczny, ale namęczyłbym się co niemiara, a taki Jasna Strona, czy Cobold, background mają w małym palcu i mogliby skupić się na fabule. Co nie znaczy, że tylko pobitemu wolno pisać o przemocy.

Twój robot idealny bardzo mi się spodobał, dlatego zdziwiłem się, że masz do tego utworu takie podejście.

No i fajnie, że sobie wyjaśniliśmy :)

Twój robot idealny bardzo mi się spodobał, dlatego zdziwiłem się, że masz do tego utworu takie podejście.

Oglądałem kiedyś film (a może to była książka), ale nie pamiętam tytułu, w którym autor powieści dla młodzieży chce napisać powieść przeznaczoną dla dorosłych, ale mu nie wychodzi. Po prostu nie chciałbym skończyć podobnie (znaczy się, jako pisarz to bym chciał :P) i być zmuszonym do pisania na tematy, które niekoniecznie przypadają mi do gustu. To może też trochę ironia losu, że najlepiej wychodzą nam rzeczy, które my sami niekoniecznie darzymy sympatią :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Tekst niestety nie zahaczył. Niby wszystko fabularnie przedstawiane jest poprawnie, ale nie czułem potrzeby poznawania dalej historii. Stawiam to na karby powiedzenia mi już w pierwszej części, że to jest sen bohatera – gładko sprzedałeś tę tajemnicę, co od razu wywaliło w kosmos napięcie. No bo jeśli sen, to nic mu się nie stanie. Stąd wszystkie strachy i chwile grozy nie powodowały we mnie żadnych odczuć.

Same wydarzenia… Gdyby były realne, opowiadanie byłoby nawet-nawet. Niestety ten przeklęty sen pozbawia je jakiegoś posmaku. Są poprawne i tyle.

Zakończenie za to niezłe. Dobrze wszystko objaśnia i wskazuje. Ale po poprzedniej części tekstu niestety go nie ratuje.

Podsumowując: przyzwoicie, ale bez fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za opinię, NoWhereManie. Fajnie, że choć trochę Ci się podobało :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka