Teraz
Dwie godziny do przylotu na Nereidę
Trasa: Ziemia-Nereida
Głównodowodzący: Pilot Księżycowy J. Swigert
Światło lampy błysnęło mu w oczy. To zakłóciło swobodę, z jaką przed chwilą włożył skafander i otworzył drzwi próżniowe prowadzące do wnętrza spichlerza. Przez chwilę nie wiedział też, czego może oczekiwać za drzwiami, chociaż przecież dobrze znał to miejsce. Ściśle ujmując, każdy pilot księżycowy operujący Oddysey 201, na trasie z Ziemi do Księżyców Neptuna, musiał choć raz tu wejść, chociażby po to by sprawdzić stan kapsuł hiperbarycznych.
Wewnątrz było ciemno, nie licząc małej lampy pod sufitem, która malowała żeliwne ściany na kolor indygo. Temperatura, bardzo niska wręcz kriogeniczna, była bez zmian. Panujący w spichlerzu chłód pod skafandrem o dwucalowej grubości odbierany był tylko jako zwolniony oddech, szybko parujący na szybce hełmu, oraz przyspieszone bicie serca.
Podszedł do zbiorników chroniących kwadratowe koryta na próbki przed zbytnim zlodowaceniem. Płytkie, ale szerokie wanny, wypełniane po brzegi ciekłym azotem, stały w dwóch szeregach, wyraźnie odgrodzone od pozostałych elementów spichlerza biogeniczną powłoką. Wszystkie zbiorniki zamykało wieko ze stopu wykonanego w ziemskich fabrykach, nie hutniczych oczywiście, ale należących do kompleksu Nauk Kosmicznych i Technologii Astrologicznych.
Delikatnym, ale stanowczym ruchem przekręcił korbę, taką jaką widuje się w ziemskich sejfach. Po tym masywne wieko otwarło się z sykiem uwalniając mgłę pary azotowej, ledwie widoczną w połysku dziwnego światła.
Zanurzył rękę w gładkiej tafli azotu. W grubej rękawicy skafandra nie czuł lodowatego mrozu cieczy, przejmującego do samego szpiku, choć zewnętrzna część rękawicy, skostniała i pokryła się drobniutkim, azotowym szronem.
Powoli, jak ze snu z powierzchni azotu zaczęło się wynurzać szarawe koryto będące w grubej rękawicy, w jego uścisku. Odłożył przedmiot na stół, delikatnie jakby z czcią, jak gdyby trzymał w dłoni najrzadszy okaz ziemskiego motyla.
Przejmujące zimno. Nagle. Bez zapowiedzi.
Przez chwilę zastanawiał się czy naprawdę je poczuł. Czy aby na pewno drobniutkie receptory na jego skórze odebrały coś odczuwalne jako nieprzyjemny ziąb, przejmujący wszystkie organy jego ciała. Receptory, które były przecież szczelnie odgrodzone od wszelkich czynników zewnętrznych, grubym dwucalowym skafandrem.
A jednak. Jednak to poczuł. Był już pewien kiedy zewnętrzna część szybki hełmu pokryła się kroplami… czego? Nie wiedział.
Biogeniczna powłoka zafalowała jak gdyby przez całą powierzchnię spichlerza przetoczył się ogrom nieopisanego gorąca. Albo zimna. Później usłyszał głuche dudnienie alarmu.
Powoli, nie bez przejęcia zaczął kierować się do wyjścia. Poczuł jak zimny dreszcz przebiega po jego skórze pod skafandrem i naraz, niemal w tym samym momencie zobaczył gęstą chmurę wydobywającą się z wnętrza zasobnika tlenowego. Coś jakby tłusty, ciężki opar o brunatnoczerwonawej barwie, ulatywał ze zbiornika cienkimi smugami, po to tylko by zalec w powietrzu pod sufitem w brudnym obłoku, niby burzowa chmura.
Patrzył na to z jeszcze większym niepokojem. Żadne procedury alarmowe nie opisywały przecież postępowania użytecznego w takiej sytuacji. Przez hełm skafandra nie czuł zapachu substancji, nie mógł więc kierować się nim by określić czy owa substancja jest mu znana. Patrząc na ulatniający się dym, zauważył jak chmura szybko kotłuje się pod żeliwnym sufitem i zaczyna fosforyzować blaskiem podobnym do czerwieni gwiazdy atomowej. Nie przypominał sobie by kiedykolwiek widział substancję o tak intensywnym lub chociaż zbliżonym stopniu żarzenia.
Tak, gaz który wydobywał się z wnętrza zasobnika płonął i teraz widział to w całej okazałości. Kotłująca się pod sufitem chmura nie znalazłszy ujścia zaczęła się spalać i to w tak intensywnym tempie, że po pięciu sekundach nie zostało po niej ani śladu. Oślepiający, jaskrawy blask czerwieni towarzyszący spalaniu zniknął, zastąpiony przez ciemność przeświecaną cudacznym blaskiem lampy.
Przez chwilę, jakby w osłupieniu stał patrząc w miejsce, w którym przed sekundą unosił się kłąb fosforyzującego, płonącego gazu. Potem rozważał możliwość czy nie podejść do zasobnika, czy aby nie sprawdzić jego stanu. Po chwili namysłu uznał jednak, że bezpieczniej będzie się do niego nie zbliżać. Powiódł wzrokiem po żeliwnych ścianach spichlerza i po suficie, jak gdyby chciał sprawdzić ich stan. Odwrócił się spoglądając na rzędy kadzi z ciekłym azotem. Zauważył pewną nieprawidłowość: azot zaczął parować.
Przez chwilę, w ponownym osłupieniu nie odwracał wzroku. Azot unosił się gęstą mgłą skraplając na ścianach i suficie co widać było, aż nadto dobrze w niebieskawym blasku lampy. Nie powinno tak być. Od tego wszystkiego miał mętlik w głowie. Chciał wrócić do przygotowywania koryt pod pobrane próbki, ale…
Lampa zgasła z nagłym trzaskiem elektrycznego zasilacza, świadczącym o braku jakiejkolwiek energii.
Nastała ciemność i wiedział, że tak samo stało się we wszystkich innych częściach stacji. Potem usłyszał syk. Zamknęły się drzwi próżniowe.