- Opowiadanie: meraxes - Gdzie Nie Dociera Słońce (część 3)

Gdzie Nie Dociera Słońce (część 3)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gdzie Nie Dociera Słońce (część 3)

Raah spędził jeszcze wiele czasu na ciemnej stronie. Wędrował od miejsca do miejsca, nieustannie zdobywając nowe wiadomości i poszerzając swoją wiedzę o tym, co stało się przed wiekami. Ale jedno wciąż nie dawało mu spokoju. Tutejsi. Bladoskórzy… Czy jakkolwiek mogli siebie nazywać. Tamto spotkanie wciąż ciążyło mu na umyśle.

 

Nigdy nie znalazł żadnych informacji na ich temat, żadnych śladów, poszlak. Chociaż szukał wytrwale, nie doszło już do ponownego spotkania, nie natrafił na żadne ich siedziby. A za wszelką cenę chciał wiedzieć. Wiedzieć kim są, dlaczego stąd nie odeszli, jak udało im się przeżyć w takim miejscu. Ale nie tylko głód wiedzy wchodził w grę. Raah nie mógł wybaczyć sobie błędu, który poprzednio popełnił. Musiał go naprawić. Udowodnić sobie, że jest w stanie zapanować nad instynktownym lękiem. Ale wyglądało na to, że nie będzie mu to dane.

 

Wreszcie, zrezygnowany, zdecydował się wyruszyć w drogę powrotną. Zostawił w tyle dawną Hiszpanię, do której zaprowadziły go jego wędrówki i przeszedł przez południową Francję, by wreszcie zbliżyć się do miejsca, które wciąż nie pozwalało mu o sobie zapomnieć. Do tego samego miasta, w którym rozstał się z Kamalem.

 

Po tak długim czasie nic się tam nie zmieniło. Wydawało się, że Noc potrafi zamrozić każde miejsce.

 

Jeżeli spotkał ich tutaj wcześniej, mogło zdarzyć się to ponownie. Postanowił czekać. Czas płynął powoli, ale on był cierpliwy. Czuł, że jeśli nie dowie się prawdy, prędzej czy później i tak będzie musiał tutaj powrócić. Nie potrafił ocenić, jak wiele czasu przyszło mu spędzić samotnie, w absolutnej ciszy panującej między wymarłymi uliczkami.

 

Ale wreszcie jego wytrwałość się opłaciła.

 

 

 

Było ich pięcioro. Piątka postaci sunących powoli środkiem ulicy. Chociaż zachowywali się bardzo cicho, Raah już z daleka usłyszał odgłosy stawianych kroków. Życie w ciemności wyostrzyło mu zmysły. Serce zabiło żywiej, ale tym razem nie czuł lęku. Bez chwili wahania wyszedł im naprzeciwko.

 

Kiedy znalazł się w zasięgu ich wzroku, przystanęli na moment, by po chwili wolniejszym krokiem ruszyć w jego stronę. Nie minęło wiele czasu, a już patrzyli sobie w oczy. Czterech mężczyzn w różnym wieku. Kredowa cera, nienaturalnie rozszerzone źrenice. Wszyscy w prostych, przewiewnych tkaninach, bez żadnego ekwipunku, broni, niczego. Przyglądali się Raahowi z taką samą fascynacją, z jaką on przyglądał się im, nie ważąc się ani zanadto zbliżyć, ani powiedzieć choćby jednego słowa.

 

Piąty z nich różnił się od swoich towarzyszy. Był młodszy, a jego skóra, choć wyblakła, zachowała znacznie ciemniejszą od pozostałych barwę. Na jego widok starego Hindusa przeszedł dreszcz. Przyglądał mu się długo, dłużej niż pozostałym. Nie mógł uwierzyć, że ma go przed sobą. Bardzo wydoroślał, co uświadomiło mu, jak wiele czasu musiało minąć. Jednak zmiany nie wiązały się tylko z samym wiekiem. Życie w ustawicznej ciemności stopniowo upodobniało go do tamtych. Mimo to Raah roześmiał się w duchu, dochodząc do wniosku, że sam przecież także musiał zmienić się w podobnym stopniu.

 

Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim dawni towarzysze podróży wreszcie dali upust emocjom, ściskając sobie ręce, a potem wpadając sobie w objęcia. Śmiali się przez cały ten czas, a ich śmiech rozniósł się echem po okolicy.

 

Czterech mężczyzn przyglądało się całej scenie z lekkim zmieszaniem; po chwili zaczęli szemrać między sobą, także uśmiechając się z lekka. Kamal odwrócił się w ich stronę, tłumacząc coś w ich własnym języku. Tamci pokiwali głowami ze zrozumieniem. Ustawili się naprzeciwko wędrowca; każdy z nich wymienił z nim uścisk dłoni. Wiekowy gest, który jak się okazało przetrwał także na Zachodzie, przełamał większość barier.

 

A potem Raah poznał odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.

 

 

***

 

Zaprowadzili go do stojącego u zbocza góry, niepozornego baraku. Jego wnętrze wypełniało słabe, przygasające co jakiś czas światło. Mimo to Raah odruchowo zmrużył oczy. Pomieszczenie było w zasadzie puste, jeśli nie liczyć zajmującej jeden z kątów sterty przedmiotów niewiadomego przeznaczenia i umiejscowionego na środku okrągłego włazu pokaźnych rozmiarów. Jeden z mężczyzn przesunął znajdującą się w pobliżu dźwignię i droga w dół stanęła otworem. Pozostali zaczęli opuszczać się po niewielkich drabinkach. Raah wahał się przez chwilę, ale ostatecznie ruszył w ich ślady.

 

Tunel zaprowadził go do rozległego podziemnego korytarza. Ciężko mu było ocenić, jak długą drogę przebył, ale z pewnością było tutaj o wiele głębiej, niż w zwyczajnej piwnicy. Światła było niewiele więcej niż w baraku na górze, a płuca drażniła unosząca się w powietrzu stęchlizna. Metaliczna podłoga, ściany i sufit były nieskazitelnie gładkie. Raah nigdy w życiu nie widział podobnego miejsca. Przez chwilę stał zdezorientowany, badając wzrokiem okolicę.

 

Z miejsca, w którym się znajdował, korytarz rozgałęział się na cztery strony. W ścianach każdej z odnóg znajdowały się dziesiątki kolejnych przejść i odgałęzień, całe rzędy zamkniętych lub otwartych drzwi. Był to prawdziwy podziemny labirynt. W pobliżu dostrzec można było nielicznych mieszkańców. Wszyscy oni przyglądali się Raahowi z zaciekawieniem.

 

Kamal ponaglił go gestem i ruszyli w jedną z odnóg. Pozostali zdążyli już się pożegnać i pójść w swoją stronę. Raah tymczasem miał zostać przedstawiony przywódcy tutejszej społeczności.

 

Zanim dotarli do tego miejsca (położonego zresztą stosunkowo blisko miasta), Kamal wyjaśnił tyle, ile tylko zdołał. Kiedy się rozdzielili, jakiś czas błąkał się po okolicy, licząc na to, że uda mu się spotkać go ponownie. Zamiast tego po raz drugi trafił na Bladoskórych. Znalezienie porozumienia nie było łatwe, ale Kamal wykazał wiele cierpliwości. Przygarnęli go do swojej społeczności, a on nauczył się ich języka, ich zwyczajów, ich trybu życia. Stał się jednym z nich; nie miał zresztą innego wyboru.

 

Okazało się, że Bladoskórzy zamieszkiwali kompleks podziemnych lochów, pozostawionych po starożytnych. Ten, w którym teraz się znajdowali, nie był jedynym. Istniały inne społeczności, jednak kontakt z nimi był bardzo słaby albo żaden. Nie przepadali za wychodzeniem na zewnątrz; większość z nich z jakiegoś powodu bała się opuszczać bezpieczną siedzibę. Oczywiście zdarzały się wyjątki; takie grupki od czasu do czasu wyprawiały się na powierzchnię, czy to w celach badawczych, czy to dla najzwyklejszej w świecie przygody. Siłą rzeczy Kamal tak często, jak tylko mógł, brał udział w tego rodzaju eskapadach. Wciąż czuł się trochę nieswojo w podziemnym świecie.

 

Korytarz ciągnął się i ciągnął; wydawało się, że podziemnym lochom nie będzie końca. Wreszcie zatrzymali się przed jednym z wejść. Kamal wszedł pierwszy, nakazując Raahowi chwilę zaczekać. Wrócił po kilku chwilach. Wtedy Hindus przekroczył próg pomieszczenia.

 

Znalazł się w dość dużym, chociaż skromnie urządzonym pokoju. Światło było tutaj tak samo słabe, jak na korytarzu i jedynie zajmujące centralną część pomieszczenia rozległe biurko pozostawało dobrze oświetlone. Siedział za nim, pochylony nad stertą papierów, starszy, siwowłosy mężczyzna o pokrytej zmarszczkami pociągłej twarzy i przenikliwym spojrzeniu. Przez chwilę przyglądał się Raahowi z nieskrywanym zainteresowaniem, po czym wstał i uścisnął mu dłoń.

 

– Musiał pan przejść długą drogę – powiedział po angielsku. – Mam nadzieję, że uda nam się porozumieć w tym języku? – dodał po chwili, widząc zakłopotanie na twarzy rozmówcy.

 

– Tak, tylko… Ja słabo mówię. Tylko czytałem. Nie mam wprawy – odpowiedział nieskładnie Raah.

 

Usta mężczyzny wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.

 

– Nieważne. I tak wygląda na to, że to ja będę mówił, a pan słuchał. Nazywam się Antonio Montale i jestem kimś w rodzaju przywódcy tej społeczności. Jeśli ktoś ma udzielić strudzonemu przybyszowi z innego świata wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie pytania, o nas i nie tylko, to będę to tylko ja. Usiądźmy.

 

Zajęli miejsca przy biurku. Raah rozejrzał się uważniej dookoła. Pokój wypełniały liczne mechaniczne sprzęty, niewątpliwie wyprodukowane jeszcze przed Zmianą. Część z nich zdarzało mu się już widywać w ruinach, ale większość z nich zobaczył po raz pierwszy. Oprócz tego stały tutaj liczne, zastawione książkami regały, a ściany pokrywały przytwierdzone do nich mapy i plany. Montale bez wątpienia musiał dysponować rozległą wiedzą.

 

– Mimo wszystko może najpierw ja pozwolę sobie na kilka pytań – zaczął. – Dlaczego podjął się pan w ogóle tak długiej i niebezpiecznej wędrówki?

 

– Chciałem wiedzieć. Tak po prostu. Głód wiedzy. Jestem odkrywcą. Podróżnikiem. Co tu dużo tłumaczyć? – odparł Raah z zakłopotaniem.

 

Montale wpatrywał się w niego z zainteresowaniem.

 

– Tak. To takie proste. Przepraszam. Po prostu… Nam tutaj ciężko to zrozumieć. Pokolenia spędzone w zamknięciu, pod ziemią, wywarły na nas swoje piętno. Dokonały się w nas zmiany, i to nie tylko powierzchowne. Różnimy się od pańskich pobratymców bardziej, niż mógłby pan sobie to wyobrazić. Boimy się wychodzić na zewnątrz, na powierzchnię. Boimy się otwartego świata. Dlatego z trudem mogę wyobrazić sobie podjęcie takiej podróży.

 

Zapadła chwila ciszy.

 

– Więc? Co chce pan wiedzieć? – kontynuował Montale. – Wymienimy się naszą wiedzą. Ja zaspokoję pańską ciekawość, a pan opowie mi o swoim świecie. Co prawda wiem już co nieco od Kamala, ale on przybył tutaj w młodym wieku… Z pewnością od pana dowiem się więcej.

 

– Co chcę wiedzieć? – Raah z trudem formułował zdania. – Wszystko. Po prostu wszystko. Co się wtedy stało… To znaczy w czasie Zmiany. Dlaczego ludzkość się podzieliła. Czytałem już pewne rzeczy… ale niczego nie mogę być pewien. Tylko spekulacje. Teorie. Swego czasu im uwierzyłem, ale wciąż mam wątpliwości. I przede wszystkim, co to za miejsce? Kim jesteście? Dlaczego nie odeszliście na wschód? Jakim sposobem możecie żyć tutaj, bez słońca…

 

– Niestety. Co do pierwszego pytania; mam rozległą wiedzę, ale ma ona swoje ograniczenia. Nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego nad Zachodem zapadła noc. Podobnie jak pan, mam tylko teorie. Które zresztą pokrywają się zapewne z tymi znanymi panu.

 

– Starożytne ładunki wybuchowe…

 

Montale przytaknął.

 

– W czasach bezpośrednio poprzedzających Zmianę, jak pan nazywa te wydarzenia, świat przygotowywał się do wojny. Nasi przodkowie pracowali nad różnymi rodzajami broni o sile daleko wykraczającej poza nasze wyobrażenia. Nie były to tylko zwyczajne bomby, ale niezliczone śmiercionośne techniki prowadzenia walki, których użycie mogło mieć nieobliczalne skutki. Do wojny nie doszło, ale odbywały się liczne próby i być może któraś z nich… Jak pan widzi, nie jestem w stanie udzielić rzeczowej odpowiedzi. Mogę natomiast wyjaśnić genezę naszej społeczności. Jestem tutaj jedną z bardzo nielicznych osób, które pamiętają jeszcze o dawnych czasach. Niestety, ta wiedza stopniowo zanika. Nie potrzebujemy historyków, ale techników, którzy będą w stanie obsługiwać niezbędne dla naszego przetrwania starożytne maszyny. Ale przechodząc do rzeczy…

 

Raah wytężył uwagę.

 

– Jak już wspominałem, dawno temu ludzkość znalazła się na krawędzi wojny. Zbudowano straszliwą broń, której użycie mogło w przeciągu kilku chwil uczynić niemal całą powierzchnię Ziemi niezdatną do zamieszkania. Kryzys przeciągał się, a ludzkość ogarniał coraz większy strach. Bardziej zamożne kraje przystąpiły do budowy gigantycznych, samowystarczalnych schronów, które miały zapewnić ich obywatelom przetrwanie. Kiedy natura oszalała, kiedy zaczęły się powodzie i trzęsienia ziemi na wielką skalę, wielu ludzi znalazło w nich schronienie. Ci, którzy pozostali na powierzchni, w większości zginęli, czy to w wyniku klęsk żywiołowych, czy to z głodu, kiedy po zapadnięciu Nocy załamała się żywiąca ich cywilizacja. Zapanował straszliwy chaos; ludzie mordowali się wzajemnie, walcząc o ostatnie zapasy… Nieliczni ocaleni podjęli wędrówkę na Wschód, tam gdzie miało być słońce; prawdopodobnie jeszcze bardziej nielicznym udało się tam dotrzeć. Nasi przodkowie zostali jednak tutaj, w tym bezpiecznym schronieniu. Może aż nazbyt bezpiecznym.

 

Raah popatrzył na niego pytająco. Montale kontynuował:

 

– W pewnym sensie staliśmy się więźniami tego miejsca. Nie umielibyśmy stąd odejść. Jesteśmy tutaj całkowicie samowystarczalni. Mamy szklarnie, hodowle zwierząt, dostęp do podziemnych źródeł wodnych. Nie istnieje w zasadzie potrzeba wychodzenia na powierzchnię. Część z nas, znacząca część, odczuwa przed nią lęk. Nasz kontakt z innymi podobnymi społecznościami jest bardzo słaby, wręcz znikomy. Możliwe, że… Możliwe, że jeśli cywilizacja kiedykolwiek podniesie się z ruin, to tylko na Wschodzie. Tutaj pozostanie jedynie garstka wyizolowanych enklaw.

 

– Ale to wy zachowaliście znacznie więcej ze starożytnej wiedzy. Umiecie obsługiwać maszyny naszych przodków…

 

– Tak, to prawda. Ale z każdym pokoleniem jest nam coraz ciężej. Coraz więcej wiedzy odchodzi w niepamięć; coraz trudniej kształcić młodych. Musimy szkolić w zasadzie samych techników, żeby móc utrzymać się przy życiu. Nie mamy kultury, sztuki… Pod tym względem na Zachodzie przepadło całe dziedzictwo przeszłości. Ale najważniejsze jest to, że prawdopodobnie nie bylibyśmy w stanie przetrwać samodzielnie poza tym miejscem. Ten schron, to podziemne miasto, może wydać się panu na pierwszy rzut oka interesujące. Ale takie są smutne fakty. Poza tym martwi mnie jeszcze jedna rzecz.

 

Zapadła chwila ciszy. Montale spuścił wzrok.

 

– Różnice między ludźmi ze Wschodu i Zachodu z każdym pokoleniem będą się pogłębiać. Już teraz są one wyraźne. Sam pan wie, jak pan zareagował, kiedy pierwszy raz spotkał pan moich pobratymców. W przyszłości możemy w ogóle już nie znaleźć wspólnego języka. Ludzkość stopniowo rozpada się na dwie rasy. Kiedyś… Być może wybiegam zbyt daleko, ale jeśli kiedyś cywilizacja odbuduje się i na Wschodzie, i na Zachodzie, może dojść do konfliktów. Tam, gdzie nie można znaleźć wspólnego języka, zaczynają się wojny. Zgadza się pan ze mną? Co pan o tym myśli?

 

Raah nie odpowiedział. Zapanowała cisza.

 

 

***

 

 

– Naprawdę chcesz wracać? Wiesz, że nasza społeczność ciebie przygarnie. Jeśli nie chcesz zostać wśród nas, mógłbyś chociaż przez krótki czas odpocząć…

 

Raah i Kamal stali przed wejściem do baraku, w którym znajdował się właz prowadzący do podziemnego kompleksu. W pobliżu nie było nikogo innego. Po równinie przetaczały się podmuchy chłodnego wiatru. Raah chciwie wciągał chłodne powietrze, zmęczony panującą w dole stęchlizną. Patrzył w gwiazdy.

 

– Tak, wiem o tym. Ale muszę odejść. Zrozum. Po prostu muszę.

 

– Wiesz, że możesz nie przeżyć drogi powrotnej. Straciłeś wiele sił…

 

Raah potrząsnął niedbale głową.

 

– Co właściwie chcesz osiągnąć? Nawet jeśli uda ci się wrócić… Sądzisz, że ludzie na Wschodzie ciebie wysłuchają? Twoje opowieści przyczynią się co najwyżej do powstania jednej legendy więcej…

 

Raah odwrócił się w stronę Kamala. Uśmiechnął się lekko.

 

– A mimo to, jeśli z czasem pojawiać się będzie coraz więcej podróżników i coraz więcej legend, być może wśród mieszkańców Wschodu zakiełkuje ziarno prawdy. Może z czasem uda się odkłamać wyobrażenia tej krainy. W każdym razie muszę spróbować

 

Po krótkiej chwili milczenia Kamal zapytał ponownie:

 

– Więc naprawdę nie chcesz zostać?

 

– Myślałem o tym. To prawda, jestem już stary i bardzo zmęczony; brakuje mi sił. Mogę nie przeżyć tej podróży. Ale muszę spróbować. Muszę opowiedzieć ludziom, co tutaj zobaczyłem, czego się dowiedziałem. Podzielić się moimi odkryciami. To jest silniejsze ode mnie – Raah skierował wzrok na wschód. Kamal również odruchowo popatrzył w tę samą stronę.

 

Pożegnali się i wędrowiec powolnym krokiem ruszył przed siebie. Chociaż czekała go jeszcze długa droga, przez cały czas wpatrywał się uważnie we wschodni horyzont wierząc, że zobaczy tam pierwsze promienie słońca.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Koniec?..
A nie myślałeś, żeby jakoś rozszerzyć ten tekst, albo na bazie tego pomysłu napisać większą opowieść? Bo pomysł dobry, szkoda, żeby skończył się w tym miejscu.
Jedna rzecz: pisałeś w poprzednich częściach, że na terenie nocy nie ma innej roślinności prócz rzadkiej trawy... To skąd wzięła się ta polana, pośrodku której znajduje się barak z wejściem do podziemi? I czemu wszyscy są tacy przyjaźni dla Raaha, i dlaczego potomkowie Europejczyków nie chcieli podbić krain pod słońcem, tylko cały czas chowają się pod ziemią?;) Chyba, że jest to taka koncepcja jak ta, o której pisał Tolkien: "Prawdziwe wojny nie są podobne do legendarnych ani w swoim przebiegu, ani w skutkach. Gdyby to rzeczywistość natchnęła i ukształtowała legendę, przeciwnicy Saurona z pewnością przejęliby Pierścień i użyli jako oręża w walce; zamiast unicestwić Pierścień zmusiliby go do służby swoim interesom, a zamiast burzyć Barad-Dur, okupowaliby tę twierdzę. itd, itp." Jeśli jest to taka logika, to wszystko ok, ale to nie jest legendarny świat...
Niemniej jednak czytało się dobrze, tak trzymać!

Przykro mi, że Ciebie zawiodłem ;) Nie miałem nigdy większych ambicji odnośnie tego tekstu, miał być tylko prostym opisem podróży służącej przedstawieniu świata, w którym sytuacja wygląda tak, a nie inaczej. Nie wykluczam, że mogę kiedyś wykorzystać podobny setting, nie myślałem o tym, ale jeśli komuś się podoba, to kto wie... Generalnie tekst wziął się z pomysłu na Ziemię gdzie na dwóch półkulach, jasnej i ciemnej, wykształciły się dwie alternatywne cywilizacje (ale równe sobie) które toczą ze sobą wojnę. W sumie mogłaby być to przyszłość tego opowiadania ;) Ale trochę to pozmieniałem, jak widać. W każdym razie mogę wrócić do tego pomysłu ;)

Odpowiadając na Twoje pytania: Europejczycy nie mają (przynajmniej na razie) środków, żeby podbić jasną stronę. Jest ich po pierwsze zbyt mało, po drugie poszczególne kompleksy utrzymują jedynie luźne kontakty, są słabo zorganizowane. Być może w przyszłości się to zmieni i dojdzie do jakiejś wojny (Montale zresztą o tym mówi) ale z pewnością jeszcze nie teraz. Pod ziemią siedzą dlatego, że po prostu za bardzo przyzwyczaili się do takiego życia. Za słońcem i jasną stroną nie tęsknią, bo zwyczajnie jej nie znają, a u siebie, po stronie ciemnej, na powierzchni mają tylko pustkowia - nie lepiej więc zostać w wygodnych podziemnych kompleksach? Akcja rozgrywa się w dość odległej przyszłości i wieloletnie przyzwyczajenia robią swoje. Zresztą przypomnij sobie wellsowskich Morloków (chociaż to przyszłość znacznie odleglejsza) - też niespecjalnie się palili, żeby wyjść na powierzchnię i zająć miejsce Elojów, chociaż mogli bez trudu to zrobić.

A dla Raaha Europejczycy są przyjaźni bo po prostu jest dla nich przybyszem z całkiem obcego świata i są ciekawi rzeczy, których mogą się od niego dowiedzieć. Wcześniejsze niekorzystne spotkanie było tylko rezultatem nieporozumienia. Nikt nie ma (na razie) powodów, żeby nienawidzić ludzi z jasnej strony.

Co do polany, jest to nieumyślny błąd, dzięki za zwrócenie uwagi, poprawię to.

Ufff, mam nadzieję, że wszystko wyjasniłem ;)

Wielkie dzięki za przeczytanie całości i pozdrawiam.

Dobrze się czytało. Przyjemna opowieść i sprawnie poprowadzona. Chętnie przeczytam kolejne Twoje opowiadanie.

Eferelin,Tobie również dziękuję za poświęcenie czasu na całość. Pozdro

Meraxesie, za krótkie to opowiadanie. Temat pozwoliłby na jego kilkukrotne wydłużenie. Oczywiście musiałbyś wprowadzić jeszcze kilka prominentnych że tak je nazwę postaci obok Raaha, dorzucić garść przygód --- ale to jest do zrobienia.
Piszesz nieźle, moim zdaniem, bo czyta się płynnie. A to pierwsze kryterium "dobrości" tekstu dla wielu osób.

Nowa Fantastyka