- Opowiadanie: kajtjii - Zgładzić by zbawić część 1

Zgładzić by zbawić część 1

Oceny

Zgładzić by zbawić część 1

 Karcz­ma „Pod Spo­co­nym War­chla­kiem” mimo swo­jej nie­zbyt ład­nej nazwy była na­praw­dę pięk­nym miej­scem. Wszyst­kie stoły i krze­sła zro­bio­ne zo­sta­ły z wy­so­kiej klasy drew­na oraz bo­ga­to je przy­ozdo­bio­no. Znaj­do­wa­ło się tam wiele wspa­nia­łych ob­ra­zów na rów­nie wspa­nia­łych ścia­nach. Je­dy­ną wadą tego miej­sca byli lu­dzie, w więk­szo­ści zwy­kli zbóje lub straż­ni­cy miej­scy, próż­no tu szu­kać można było szlach­ty czy choć­by zwy­kłych miesz­czan. 

 Karcz­ma jed­nak miała tutaj też jed­ne­go sta­łe­go klien­ta, który nie za­li­czał się do żad­nej z tych grup, był to odzia­ny w czerń męż­czy­zna skry­wa­ją­cy swą twarz za po­mo­cą ma­gicz­ne­go kap­tu­ra. Spra­wiał on, że poza jego ocza­mi wi­dzia­no tylko ciem­ność. 

 Czło­wiek ten już od roku przy­cho­dził do tej karcz­my co­dzien­nie na do­kład­nie pięć piw, które koń­czył wódką, tego dnia mijał już do­kład­nie rok. 

– H-hej ty! – po­wie­dział jakiś chudy pijak, a głowa krę­ci­ła mu się jak wia­trak. – Ty tu ty no chodź­my się bić! – Wy­cią­gnął swój mały, za­rdze­wia­ły mie­czyk. – N-no sły­szał co ja po­wie­dział? No chodź ty tu tak po­wa­lę cię ty szka­po szka­rad­na z szka­rad­nej szka­py zro­dzo­ny ty szka­po szka­rad­na t-ty­yy… – Upadł na zie­mię tak, że od­ciął sobie lewą dłoń. – Aaaa! – za­czął wrzesz­czeć i zwi­jać się z bólu. – Po­mo­cy! – Szyb­ko przy­bie­gli jego to­wa­rzy­sze i za­bra­li go stąd.

 Kiedy wy­szli sły­chać było jego krzy­ki oraz – Idio­ta no, idio­ta. – Nie wia­do­mo czy prze­żył, bo ni­ko­go to nie ob­cho­dzi­ło.

– Mo­głeś mu po­da­ro­wać – po­wie­dział karcz­marz do ubra­ne­go w czerń, podał mu wódkę. – Mo­głeś po­da­ro­wać każ­de­mu. – Wzdych­nął. – Masz szczę­ście, że więk­szość ludzi tutaj, to idio­ci.

 Nagle huk, jakiś pi­ja­ny dry­blas prze­wró­cił stół, parę krze­seł i kilku in­nych pi­ja­ków.

– Hejże! – krzyk­nął karcz­marz. – Bójki być tu mogą, ale wara od moich mebli! – Dzień w dzień to samo – po­wie­dział cicho do sie­bie. – To jak? Jutro już cię tu nie ma, co? – za­py­tał się ubra­ne­go w czerń, a ten po­ki­wał głową na tak. – Szko­da tro­chu, bo taki stały klient jak ty, to skarb! No, może poza tym, że gdy tu sobie sie­dzisz przy la­dzie, to wszy­scy boją się za­mó­wić co­kol­wiek! – Za­śmiał się lekko. – Może jesz­cze kie­li­szek wó­decz­ki na po­że­gna­nie? – Od­mó­wił. – No to że­gnaj! – I męż­czy­zna ubra­ny w czerń wy­szedł z karcz­my, a od razu kiedy to zro­bił licz­ba za­mó­wień na piwo po­szła w górę.

 Gdy męż­czy­zna wy­szedł z karcz­my, jak co dzień spoj­rzał w niebo i jak co dzień wi­dział tam masę la­ta­ją­cych sa­mo­cho­dów, wspo­mi­nał wtedy stare czasy, kiedy to szczy­tem tech­ni­ki był ry­dwan, tę­sk­nił tro­chę za daw­ny­mi cza­sa­mi. Tak nie­ste­ty ma pra­wię każdy stary czło­wiek, bo wedle ta­kie­go za­wsze, to jego czasy były tymi naj­lep­szy­mi, a młode po­ko­le­nie to sama de­ge­ne­ra­cja i hul­taj­stwo, które jest hańbą dla świa­ta. 

 Po kilku mi­nu­tach ga­pie­nia się w sa­mo­cho­dy i igno­ro­wa­niu prze­cho­dzą­cych ze stra­chem obok niego ludzi, męż­czy­zna po­szedł do dziel­ni­cy han­dlo­wej znaj­du­ją­cej się w za­chod­niej czę­ści mia­sta. Idąc tam roz­glą­dał się po mie­ście, pa­trzył na wiel­kie, szare bloki, które były do­ma­mi dla wielu ludzi. Wi­dział masę ludzi, któ­rzy zaj­mo­wa­li się swo­imi spra­wa­mi lub ba­niem się go. Za­wsze spo­ty­kał też małe bandy ra­bu­siów, które kogoś okra­da­ły, a od razu na jego widok dziw­nym tra­fem wbie­ga­li w sie­bie lub w ścia­ny po­wo­du­jąc śmier­tel­ne ob­ra­że­nia głów oraz in­nych czę­ści ciała. 

 Na­resz­cie, cze­kał cały rok i wydał pra­wie wszyst­ko co miał aby tylko to do­stać.

– O witaj! – Przy­wi­ta­ła go pięk­na, ru­do­wło­sa ko­bie­ta ubra­na w naj­wyż­szej ja­ko­ści suk­nię i trzy­ma­ją­ca w lewej ręce małą, ozda­bia­ną ru­bi­na­mi to­reb­kę. – Skoro tu je­steś, to po­wiedz mę­żo­wi, że nie musi mnie od­pro­wa­dzać na bal. – Uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko. – Na pewno za­ba­wisz u niego na tyle długo, by bal się już skoń­czył. – I po­szła w stro­nę zamku kró­lew­skie­go, do cen­trum mia­sta.

 Męż­czy­zna po­pa­trzył się na bu­dy­nek w któ­rym było to, co było jed­nym z jego naj­więk­szych pra­gnień. Bu­dow­la tro­chę uro­sła w ciągu tego roku. Do­da­no cał­ko­wi­cie nowy komin, który był wiel­ki, jak ty­po­wy blok miesz­kal­ny w tym mie­ście, a dymu wy­la­ty­wa­ło z niego wię­cej niż z wszyst­kich in­nych ko­mi­nów w całym mie­ście. Spo­strzegł też nowe, wiel­kie po­miesz­cze­nie ze spo­ry­mi otwo­ra­mi u szczy­tu z któ­rych wy­la­ty­wa­ło tro­chę dymu, który nie zna­lazł uj­ścia przez komin.

 Męż­czy­zna tak nie mógł się do­cze­kać, że aż trzę­sły mu się ręce i serce pul­so­wa­ło, za­czął po­wo­li iść do drzwi, wiel­kich i ma­syw­nych. Wal­nął kilka razy ręką, nikt nie otwie­rał, przy­wa­lił kilka razy tak mocno, że na drzwiach zo­sta­ły od­ci­ski, ale wciąż nic. Prze­krę­cił ma­syw­ną klam­kę, drzwi były za­mknię­te, ale on miał to gdzieś, otwo­rzył je samą myślą i wszedł. 

 Kiedy był już w środ­ku tro­chę się roz­zło­ścił. Zo­ba­czył tam masę pięk­nych i no­wych mebli, nową pod­ło­gę, czer­wo­ny dy­wa­nik, wiel­ki wazon z eg­zo­tycz­ną ro­śli­ną ro­sną­cą zwy­kle przy ak­tyw­nych wul­ka­nach, ob­ra­zy na ścia­nach od zna­nych ma­la­rzy oraz ogrom­ny, złoty ży­ran­dol. Miał na­dzie­ję, że to nie na to po­szła więk­sza część pie­nię­dzy jakie dał za speł­nie­nie swego pra­gnie­nia.

 Szedł pro­sto wol­nym kro­kiem aż nie na­tra­fił na znane mu, sta­lo­we drzwi, które ide­al­nie tłu­mi­ły wszel­ki hałas. Wy­star­czy­ło, że prze­krę­cił klam­kę oraz lekko pchnął i już sły­chać było ogrom­ny hałas wa­le­nia. Wszedł do środ­ka i wi­dział, jak mały męż­czy­zna z długą brodą z całej siły ude­rza mło­tem w roz­grza­ny ka­wa­łek me­ta­lu na ko­wa­dle. Prze­stał na chwi­lę aby zła­pać od­dech i znowu walił. Sy­tu­acja po­wtó­rzy­ła się parę razy, aż nie skoń­czył. 

 Męż­czy­zna rzu­cił młot na pod­ło­gę, pod­niósł małą ścier­kę i wy­tarł sobie spo­co­ną twarz, a potem od­rzu­cił ją na młot, od­wró­cił się, zo­ba­czył czło­wie­ka w czer­ni i upadł ze stra­chu waląc głową w ko­wa­dło, ze­mdlał. 

 Długo trze­ba było cze­kać zanim mały czło­wie­czek się nie ock­nął. 

– Nie­na­wi­dzę cię – po­wie­dział. – Za­wsze mu­sisz mi to robić, co ja, mały bez­bron­ny kra­sno­lud, złego ci zro­bi­łem?

 Męż­czy­zna zwy­czaj­nie po­pa­trzył mu się pro­sto w oczy, a kra­sno­lud już wie­dział.

– Nie, nie wy­da­łem tego co mi dałeś na tamto, to z in­ne­go za­mó­wie­nia. – Przez dal­sze wpa­try­wa­nie się w niego za­czął się pocić. – P-praw­dę mówię, p-pro­szę nie patrz się już tak na mnie , j-już idę po to co chcia­łem. – Wstał i po­szedł w lewo, w kie­run­ku ogrom­nej skrzy­ni z czar­nej stali. 

 Kra­sno­lud otwo­rzył ją i chwi­lę w niej po­szpe­rał po czym wy­le­cia­ła z niej ogrom­na ilość czar­ne­go dymu. Wy­cią­gnął spory pa­ku­nek i przy­niósł go pod nogi męż­czy­zny.

– Skoń­czy­łem ledwo dwa dni temu, ale też tro­chę wczo­raj pod­ra­so­wa­łem, to nie wiel­kie zmia­ny, ale je­stem pe­wien, że bę­dziesz za­do­wo­lo­ny, to jak? Mam ci pomóc czy… – Prze­rwał kiedy tylko skoń­czył mru­gać i zo­ba­czył, że cała zbro­ja była już na jego klien­cie. – No tak.

 Zbro­ja ta nie była do końca zbro­ją, za­sła­nia­ła tyle czę­ści ciała ile mo­gła­by nie ogra­ni­czać ja­kich­kol­wiek ru­chów, a przy­naj­mniej gór­nej czę­ści ciała. Nogi były cał­ko­wi­cie za­kry­te, a od pasa zwi­sa­ło coś w ro­dza­ju spód­ni­cy, która się­ga­ła mu pra­wie do sa­mych ko­stek i od­sła­nia­ła je­dy­nie tro­chę przo­du jego nóg i była zro­bio­na z tka­ni­ny wy­trzy­mal­szej niż więk­szość me­ta­li, ale dalej za­cho­wu­ją­cej się jak tka­ni­na. Naj­więk­sze wra­że­nie ro­bi­ła zde­cy­do­wa­nie górna część pan­ce­rza, pięk­nie zdo­bio­ny na­pier­śnik i na­go­len­ni­ki, a także maska, która była nie­zwy­kle gład­ka. Naj­dziw­niej­szym w niej było to, że ze­spo­li­ła się z kap­tu­rem i le­wi­to­wa­ła tuż przed twa­rzą. Teraz je­dy­ną czę­ścią ciała, któ­rej nic nie za­kry­wa­ło, były oczy, które wy­da­wał się jesz­cze strasz­niej­sze niż przed­tem. 

– Mam na­dzie­ję – kra­sno­lud uśmiech­nął się sze­ro­ko – że klient jest za­do­wo­lo­ny i może teraz wy­no­sić się z mo­je­go domu – jego twarz spo­waż­nia­ła – i nigdy tu nie wra­cać.

 Męż­czy­zna spoj­rzał tylko na kra­sno­lu­da, który za­czął się jesz­cze bar­dziej trząść i pocić, i po­szedł w stro­nę wyj­ścia.

 Kiedy już wy­szedł z domu kra­sno­lu­da skie­ro­wał się na pół­noc, do wyj­ścia z mia­sta. W po­ło­wie drogi na­tknął się jed­nak na grup­kę ludzi, która słu­cha­ła sta­re­go męż­czy­zny w czer­wo­no bia­łych sza­tach, który stał na wiel­kim, me­ta­lo­wym sze­ścia­nie.

– …tak oto było! – Jego głos był tro­chę za­chryp­nię­ty, ale był gło­śny i cał­kiem przy­jem­ny do słu­cha­nia – To wła­śnie tak tech­no­lo­gia znisz­czy­ła nasz świat! Teraz nie­chaj każdy pa­mię­tać bę­dzie, że roz­wój broni wsze­la­kiej zo­stać wstrzy­ma­ny po­wi­nien, tak jak miej­sce to ma teraz! Niech broń po­zo­sta­nie w eta­pie sprzed okre­su Dwóch Wiel­kich Wojen! A nie­chaj wsze­la­ka tech­no­lo­gia uży­wa­na bę­dzie przede wszyst­kim tylko w mia­stach-schro­nach, bo ina­czej czeka nas za­gła­da! – Sta­ru­szek pod­niósł ręce do góry. – Tak oto rze­cze nasz kre­ator Ager­bach! 

 Więk­szość tłumu uklę­kła i zło­ży­ła ręce, wszy­scy za­czę­li się mo­dlić.

– Ager­bach de­mi­re de­mi­re! – mówił sta­rzec. Tłum po­wta­rzał za nim. – Panie nasz panie do­po­móż nam i ura­tuj od tech­no­lo­gicz­nej broni za­gła­dy! Ager­bach de­mi­re de­mi­re! – Sta­ru­szek kla­snął w ręce raz. – Du­ra­nu – Kla­snął drugi raz. – Da­ra­nu – Kla­snął trze­ci raz. – Da­ra­na Ager­bach! – Opu­ścił ręce i pod­niósł głowę do góry. – Idź­cie w szczę­ściu i nie­chaj kre­ator Ager­bach was i nas strze­że! 

 Więk­szość osób poza samym star­cem i pa­ro­ma sta­rusz­ka­mi ode­szła aby zająć się swo­imi spra­wa­mi.

 Było już późno, bar­dzo późno kiedy ubra­ny w czerń męż­czy­zna opusz­czał mia­sto. 

– Hej ty! – za­wo­łał ubra­ny w kol­czu­gę straż­nik. – Gdzież pan lezie? Noc idzie, za­my­ka­my! 

– Opusz­czam to mia­sto – oznaj­mił ła­god­nym i przy­jem­nym gło­sem.

– Imię i na­zwi­sko, zaraz spraw­dzę czy jest pan upo­waż­nio­ny – po­wie­dział wy­cią­ga­jąc ta­blet z małej torby przy pasie.

– Nie po­trze­bu­jesz go – rzekł nie­zwy­kle ła­god­nym i przy­jem­nym gło­sem.

– Czyli nie­le­gal­ny imi­grant? Wiesz, skoro byłeś na tyle spry­ty by do­stać się tutaj nie­le­gal­nie, to po­wi­nie­neś być na tyle mądry by nie pod­cho­dzić do mnie! 

– Nie po­peł­ni­łem żad­nych prze­stępstw, je­stem oby­wa­te­lem tego mia­sta, a ty nie po­trze­bu­jesz moich da­nych.

– Jak nie, jak… – Straż­nik do­tknął czoła i zmru­żył oczy, bo na krót­ką chwi­lę roz­bo­la­ła go głowa. – Do­brze sza­now­ny panie, ale mam na­dzie­ję że pań­ska zbro­ja nie tylko wy­glą­da wspa­nia­le, ale też tak dzia­ła, miłej drogi, gdzie­kol­wiek pan zmie­rza. – Po­ma­chał mu w ty­po­wy dla straż­ni­ków spo­sób.

 Męż­czy­zna wy­szedł z mia­sta, szedł chwi­lę po czym się od­wró­cił i spoj­rzał na mia­sto, na jego ogrom­ne mury i ogrom­ną ba­rie­rą pod którą tyle to osób było za­mknię­tych 

– Że­gnaj­cie – po­my­ślał. Nagle za­czął świe­cić na biało. Był coraz ja­śniej­szy, aż nagle jego ciało za­mar­ło w miej­scu, a tuż obok po­ja­wi­ło się nowe. Ubra­ne było w białe, do­brej ja­ko­ści spodnie, białe buty z czar­ny­mi, gru­by­mi po­de­szwa­mi oraz biały na­pier­śnik, a pod nim białą ko­szu­lę z krót­ki­mi rę­ka­wa­mi zro­bio­ną z je­dwa­biu. Jego twarz była pięk­na, sym­pa­tycz­na, włosy na niej były brą­zo­we i dłu­gie pra­wie do ra­mion, cała resz­ta ciała nie pre­zen­to­wa­ła się tak do­brze, była chuda, wy­glą­dał tak, jakby nie był w sta­nie unieść nawet ma­łe­go mie­cza.

 Nowe ciało po­ru­sza­ło chwi­lę rę­ka­mi i no­ga­mi.

– Tyle by tego było – po­wie­dział ubra­ny w biel miłym i spo­koj­nym gło­sem. – Rób z tym mia­stem co chcesz, ja stąd idę.

 Nie­bie­ski błysk i odzia­ny w czerń męż­czy­zna znik­nął by uła­mek se­kun­dy póź­niej po­ja­wić się tuż przed straż­ni­ka­mi pil­nu­ją­cy­mi bramy. Kilka cio­sów wy­star­czy­ło by po­zba­wić wszyst­kich życia i paru czę­ści ciała, znowu znik­nął, a chwi­lę póź­niej można było usły­szeć krzy­ki wielu dzie­sią­tek ty­się­cy ludzi. Krew za­la­zła całe mia­sto, była wszę­dzie, a z tej krwi i mar­twych ciał po­wsta­ły po­two­ry o czer­wo­nych gło­wach przy­po­mi­na­ją­cych kruki, zwia­stu­ny śmier­ci. Ba­rie­ra znik­nę­ła, a wraz z tym krwi­ste po­two­ry za­czę­ły od­la­ty­wać w kie­run­ku morza, w kie­run­ku czar­ne­go świa­ta. 

 Ubra­ny w biel męż­czy­zna tylko się uśmiech­nął, lekko za­śmiał i ru­szył na wschód.

Koniec

Komentarze

Faj­nie, że pi­szesz, że ko­rzy­stasz ze swo­jej wy­obraź­ni, że Ci się chce, ale…

męż­czy­zna skry­wa­ją­cy swą twarz za po­mo­cą ma­gicz­ne­go kap­tu­ra, który krył jego twarz

tego się nie da wy­tłu­ma­czyć zwy­kłym roz­tar­gnie­niem. Co ja, czy­tel­nik, mam sobie po­my­śleć o Twoim do mnie sto­sun­ku, je­że­li nie chce Ci się nawet prze­czy­tać tek­stu przed pu­bli­ka­cją?

@co­bold Jakoś mi to umknę­ło, tro­chę to teraz zmie­ni­łem, dzię­ki. 

Masz tro­chę po­wtó­rzeń.

 

Karcz­ma „pod spo­co­nym war­chla­kiem” mimo swo­jej nie­zbyt ład­nej nazwy była na­praw­dę pięk­nym miej­scem. Wszyst­kie stoły i krze­sła zro­bio­ny były z wy­so­kiej klasy drew­na oraz były bo­ga­to zdo­bio­ne, było tam wiele wspa­nia­łych ob­ra­zów na rów­nie wspa­nia­łych ścia­nach. Je­dy­ną wadą tego miej­sca byli lu­dzie, któ­rzy w więk­szo­ści byli zwy­kły­mi zbó­ja­mi lub straż­ni­ka­mi mia­sta, próż­no tu było szu­kać szlach­ty czy choć­by zwy­kłych miesz­czan.

A to tylko trzy zda­nia…

 

Po­mysł nie jest zły. O ile do­brze zro­zu­mia­łem fa­bu­łę… A zro­zu­mia­łem tak, że głów­ny bo­ha­ter, ta­jem­ni­czy męż­czy­zna, bę­dą­cy ja­kimś bo­giem (?), po­sta­no­wił znisz­czyć mia­sto, które zżera wszel­kie moż­li­we zło świa­ta.

Parę ele­men­tów pod zna­kiem za­py­ta­nia. Kim była biała po­stać? Po co męż­czyź­nie zbro­ja od kra­sno­lu­da?

 

Ogól­nie mu­sisz jesz­cze po­pra­co­wać nad całym tek­stem, żeby usu­nąć wszyst­kich nie­lo­gicz­no­ści, wsta­wić prze­cin­ki, po­zbyć się po­wtó­rzeń, po­praw­nie za­pi­sać dia­lo­gi.

I radzę nie wsta­wić opo­wia­dań jedno po dru­gim. Le­piej w spo­ko­ju po­pra­co­wać, po­czy­tać inne opo­wia­da­nia na NF i ko­men­ta­rze pod nimi, za­sta­no­wić się, co można zro­bić le­piej :) Po­wo­dze­nia :D

@Ka­ro­l123 Mniej wię­cej do­brze to zro­zu­mia­łeś, poza tym, dla­cze­go on chciał znisz­czyć mia­sto. Ogól­nie jest to tylko uła­mek całej hi­sto­rii nad którą muszę jesz­cze dużo po­pra­co­wać. 

Karcz­ma „pod spo­co­nym war­chla­kiem… –> Karcz­ma „Pod Spo­co­nym War­chla­kiem

 

Wszyst­kie stoły i krze­sła zro­bio­ne zo­sta­ły z wy­so­kiej klasy drew­na oraz bo­ga­to je przy­ozdo­bio­ny. –> Li­te­rów­ka.

 

Znaj­do­wa­ło się tam wiele wspa­nia­łych ob­ra­zów na rów­nie wspa­nia­łych ścia­nach. Je­dy­ną wadą tego miej­sca byli lu­dzie, w więk­szo­ści zwy­kli zbóje lub straż­ni­cy miej­scy… –> Po cóż tak pysz­ny wy­strój i kosz­ty po­no­szo­ne przez karcz­ma­rza, skoro nikt tego nie do­ce­nia?

 

męż­czy­zna skry­wa­ją­cy swą twarz za po­mo­cą ma­gicz­ne­go kap­tu­ra, który krył jego twarz… –> Na to zda­nie zwró­cił już uwagę Co­bold, ale, jak widzę, nie zo­sta­ło po­pra­wio­ne.

 

No cóż, nie ukry­wam, że w tym miej­scu i ja stra­ci­łam ocho­tę do dal­szej lek­tu­ry.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@re­gu­la­to­rzy Co do wy­stro­ju karcz­my, to pi­sząc to chcia­łem, aby była pięk­nym miej­scem, ale jed­nak od­wie­dza­nym przez nie­zbyt do­brych ludzi. Dla­cze­go tak jest, to można wy­tłu­ma­czyć na różne spo­so­by np. karcz­marz to bo­gacz i lubi taki wy­strój, odzie­dzi­czył to po kimś lub przed otwar­ciem nie wie­dział, że tylko ta­kich ludzi tutaj ścią­gnie. 

Je­że­li cho­dzi o ostat­nią uwagę, to nie mia­łem po­my­sły, jak to po­pra­wić. Teraz jakoś to na­pra­wi­łem.

Ro­zu­miem, Kaj­tjii, że chcia­łeś, aby karcz­ma była pięk­na, tylko po co? Kto to do­ce­ni? Wszak po każ­dej bójce miej­sco­wych zbó­jów wnę­trze nada­wa­ło­by się do re­mon­tu. Pokaż mi bo­ga­cza, który bę­dzie trwo­nił ma­ją­tek na kosz­tow­ne meble i ob­ra­zy, wie­dząc, że zaraz zo­sta­ną po­ła­ma­ne i znisz­czo­ne?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka