- Opowiadanie: kaem87 - Aden cz. II

Aden cz. II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Aden cz. II

Rosomak połatany na wszelakie sposoby stalowymi płytami, nie był najprzyjemniejszym miejscem, co prawda Aden domyślał się tej smutnej prawdy życiowej dużo wcześniej, jednak teoria nawet w połowie nie dorównywała praktyce. Opancerzony w kevlar przypominał bardziej jakiegoś żuczka niż Zakonnika. Nie dość, że solidnie wytrząsło mu wnętrzności, to jeszcze nie wiedział gdzie dokładnie zmierzają. Miecznik co prawda mówił o jakimś cennym artefakcie, ale każda z wygolonych głów nowicjuszy zdawała sobie sprawę, że w tym wielkim planie są jedynie malutkimi trybikami i nie ma sensu zadawać pytań, skoro i tak nie usłyszy się na nie odpowiedzi. Aden bał się tylko jednego– nie prezentują jako żółtodzioby zbyt wielkiej wartości bojowej, co za tym idzie mogą być jedynie przynętą, bądź mięsem armatnim. W sumie czy to ważne, teraz i tak już nie ma odwrotu, pieczęć została zerwana. Wbrew oczekiwaniom nowicjusza, wozy pancerne podróżowały w jednej kolumnie. Nie wysuwając na przód wozów nowicjuszy ani nie przydzielając im innej misji. Co oznaczało, iż młodzieniec mógł się przeliczyć w swoich rachubach. Na pewno nie miał by nikomu za złe gdyby rzeczywiście tak było. Podróżowali tak przez pustkowia starego świata, poprzez jego zniszczone miasta i stepy, które niegdyś kwitły życiem. Atomowa broń nie wyrządziła krzywdy Upadłym, zamieniła jedynie miejsca w których się zbierali przed atakami na miasta w pustkowia po których teraz sunęło siedem Rosomaków. Podczas krótkich postojów Aden obserwował Belizariusza, przechodził pomiędzy weteranami i młokosami, starając się znaleźć jak najlepszą pozycję do obserwacji Wielkiego Miecznika człowieka, którego według Tabora bał się nawet Przeor. Patrzył na niego gdy oddalał się od reszty drużyny po czym przysiadał i zdawał się dyskutować sam ze sobą. Aden nie był w stanie wychwycić słów Miecznika, jednak widział jak wbił on kilkakrotnie sacrunif w ziemię i wziął kilka jej grudek w dłoń po czym roztarł je Później zaś wpatrywał się w tą zmieloną ziemię znów mówiąc do siebie. Aden widział już nie raz szaleńców dla których obecny świat był tylko złym snem na jawie i aby się chronić tworzyli sobie swój… Przypomniał sobie człowieka, który obok klasztornych bram sadził kwiaty, podlewał je co dzień a dla bezpieczeństwa otoczył kamiennym murem. Były dla niego ucieczką, odskocznią. Chłopak nie zamienił z nim ani słowa. Ogrodnik– tak go zwano zdawał się nie słyszeć głosów przemawiających do niego ludzi. Czasem tylko odwracał twarz ku pojedynczym promieniom słońca, które przebijały się przez warstwy brunatnych chmur. Wtedy dało się zauważyć jego małe błękitne oczy zapuszczone w ogorzałą twarz, jego przerośnięte siwe bokobrody i uśmiech delikatnie wyginający jego sine usta. To wszystko trwało zaledwie chwilę, ponieważ zaraz potem wracał do swych kwiatów. Pewnego dnia już nie powrócił ze strumienia. Nikt nie wiedział co się z nim stało, w gruncie rzeczy mało kogo to obchodziło. Chłopak kilkukrotnie podlał kwiaty ogrodnika licząc na to, że ten się odnajdzie. Potem zaś zapomniał o nich i o ogrodniku, tak jak wszyscy. Nie wiedział dlaczego akurat teraz przypomniał mu się stary wariat z podgórza. W Belizariuszu jednak nie widział szaleństwa to wszystko było głębsze, to wszystko musiało mieć jakiś cel. Co prawda Aden nie rozumiał jaki, lecz był pewien, że kiedyś się dowie. Jego wnętrze ogarnęło dziwne ciepło, czuł je czasem gdy czegoś bardzo pragnął…

Wieczór spędzili w ruinach kościółka na wzgórzu wyrastającym z płaskiej niczym powierzchnia lustra doliny. Świtem wyruszyli dzieląc się na trzy drużyny, transporter Adena miał zbadać ruiny znajdujące się na wschodnim krańcu metropolii do której podążali, drużyna Miecznika miała kierować się na wschód, zaś trzecia drużyna miała przeczesać przedmieścia w poszukiwaniu jakiś ocalałych, którzy mogli by się przydać podczas prac nad budową wirtualnego planu miasta. Widocznie Zakon planował kiedyś tu powrócić i założyć przyczółek a potem może nawet warowną fortecę.

 

*

Biegł przed siebie tak szybko jak tylko mógł. Nie mógł pomóc innym Upadłych było zbyt wielu, wyglądało to jakby czekali na nich. Otaczała go cisza tak ja wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczył Upadłego. Czuł jak setki igieł wbijają mu się w płuca, ale musiał biec. Schronił się za rogiem nadkruszonego budynku. Jego skóra płonęła, zerwał z siebie nadpalony rękaw kurtki. Przeraźliwie zawył czując jak razem z materiałem wyrywa sobie strzępy skóry. Ból był nie do zniesienia. Nagle obraz przed jego oczami zaczęła zasnuwać mgła. Dyszał coraz szybciej. Czuł jak jego ciało zastyga nie był w stanie poruszyć się choćby o krok. Zresztą i tak nie miał siły już uciekać. Pozostało mu czekać, aż Upadły zabierze jego życie tak samo jak uczynił to jego towarzyszą. Zawsze bał się śmierci, w jego oczach pojawiły się łzy. Zobaczył w swoją siostrę sprzątającą zniszczony dom. Zmiatającą pył ze stołu i połamanych mebli. Pijącą herbatę z pustych filiżanek, rozmawiającą z rodzicami tak jak dawniej. Tyle, że ich już nie było i to od dawna. Zginęli w pierwszym tygodniu, spłonęli żywcem jak ich sąsiedzi, sąsiedzi sąsiadów i tak bez końca. Dzieci ukryto w schronach i kościołach. Te w kościołach przeżyły. Dziś spotka swych bliskich. Poczuł, że coś ścięło go z nóg. Tak jak wtedy… Upadł na ziemie i zobaczył pochodnię, która była na wyciągnięcie dłoni. Była identyczna jak tamta. Białe punkciki wpatrywały się w jego oczy. Czuł jak wchodzą mu w umysł. Aden poczuł ciepło, które zaczęło przenikać przez jego ciało. Nie mógł oderwać wzroku od jasnych oczu Upadłego. Jego umysł zaczął odpływać gdzieś indziej… Dlaczego to wszystko trwa tak długo, dlaczego nie może spłonąć jak reszta. Chce umrzeć– pomyślał– oszczędź mi tej chorej zabawy i zabij mnie jak resztę. Nastał mrok. Opadał w dół, nie potrafił widzieć lecz czuł jak pochłania go ciemność. Zapadał się w nią niczym w bagno. Śpij chłopcze.

*

Belizariusz kroczył wolno ku rosomakom stojącym na dziedzińcu klasztoru. Dzierżył pod pachą pokaźnych rozmiarów zawiniątko. Za jego plecami padały ostatnie strzały to jego żołnierze dobijali ostatnich mnichów. Z gracją ominął zwłoki w habicie leżące na stopniach schodów prowadzących do Świątyni. W jego głowie od wielu lat toczyła się wojna pomiędzy zdeprawowanym umysłem a sumieniem. Ostatnio jednak sumienie przegrywało sromotnie tą wojnę. Odkąd zapuścił się na Krucjatę szukając Świętych artefaktów zaczął wątpić. Relikwie nie były bronią teraz to wiedział. Zwiedził wiele miast zabił wielu ludzi aby je pozyskać ale musiał spróbować. Nie mógł się poddać, był przecież prorokiem nowych czasów. Mesjaszem, którego celem było chronienie swego ludu przed apokalipsą. Mordy tych, którzy w niego nie wierzyli były jedynym sposobem aby uzyskać od nich Relikwii. Był Arturem szukającym Graala. Teraz przybył do tego Świętego miasta po najcenniejszą relikwię, dzięki której uwierzą. Wypełni się wola Pana. Zniszczy Upadłych i na Ziemi nastanie Królestwo, jego Królestwo. A cały Zakon padnie przed nim na kolana.

*

Wiatr grał w osmolonych konarach drzew. Jego pieśń przerwał chrzęst metalu i zbroi kevlarowych. Kolumna kilkunastu postaci przebijających się przez martwy las wprawiła w zdumienie ostatnich leśnych lokatorów– parę węży i sowę pohukującą przybyszom w rytm marszu. Gdy oddział dotarł na niewielkie wzniesienie osłonięte z jednej strony rumowiskiem kamieni a z drugiej jakimiś starymi murami jedna z postaci rozglądając się uważnie uniosła dłoń do góry oznajmiając miejsce spoczynku. Jeden z przybyszy zdjął kevlarowy hełm odsłaniając twarz pokrytą bliznami, jedna z nich przebiegała mu aż od lewej brwi wijąc się przy okazji jak zaskroniec aż do ust. Wyjmując z kieszeni chusteczkę westchnął, po czym otarł sobie nią czoło powolnym delikatnym ruchem tak jakby chciał przedłużyć w nieskończoność tą chwilę. Podszedł na skraj wzniesienia i ujrzał na dole ostre niczym zęby bestii kikuty drzew, wychodzące ze skamieniałej ziemi nasączonej krwią. Pamiętał jeszcze to miejsce tętniące życiem, zanim przybyła plaga. Przybycie Aniołów– jak wcześniej je zwano– odczytywano jako znak końca czasów i nastanie wiecznego królestwa. Witano je jako posłańców lepszych czasów, ludzie tłumnie przybywali na ich spotkanie lecz one milczały, a ich oblicza z tygodnia na tydzień stawały się surowsze. Aż pewnego dnia przemówiły. Oznajmiły, że są Trąbami Jerychońskimi tego świata a ludzie muszą oddać im pokłon jako zrodzeni z błota. Oni jako synowie dumnego ognia i tarcze chwały przejmą ten świat pod władanie. Nastała wojna. Upadli przez całe lata mordowali ludzi, żadna broń tego świata nie mogła im zagrozić, ponieważ byli oni synami niebios i bytami nie fizycznymi. Wydawało się, że ludzkość wymrze i zostanie wymazana na wieki z Jego ksiąg, zostanie zapomniana jak pradawne miasta pochłonięte przez nieuchronne piaski pustyni.

– Przyprowadzić go do mnie– powiedział ponuro mężczyzna. Sprzed ogniska przyprowadzono skrępowanego starca, jęknął cicho gdy żołnierze rzucili nim o ziemię. Człowiek z blizną nachylił się nad nim i zapytał:

– Wiesz już dokąd zmierzaliśmy? Wiesz już kim jestem?

– Dajcie mi spokój jestem tylko starcem, nie mam już sił…

– Masz ich wiele uwierz mi a jeśli Ci ich zabraknie to i tak wpompuje w Twoje serce iskrę życia. Będziesz cierpiał w nieskończoność, aż spłacisz wszystkie swoje długi starcze.

– Kim jesteś, demonie? Zabij mnie sadysto jeśli chcesz. Przyjdzie czas na Twój rozrachunek. Kiedy nastanie Królestwo, to ja będę pluł na Twoje ścierwo– wykrzyknął starzec.

– Królestwo już nastało i ja jestem w nim władcą głupcze. Nazwij je czyśćcem. Dalej niczego nie rozumiesz…

– Wiele lat temu wyrządziłeś wiele zła– kontynuował człowiek z blizną– teraz przyszedł czas na pokutę. Jesteśmy przed bramami tego Świętego miasta abyś zwrócił mu to co należało do niego. To co mu zabrałeś, już pamiętasz starcze?– mówiąc to podniósł go do góry by mógł spojrzeć na budynki w których znów zakwitło życie. Starca przeszył przeraźliwy chłód. Pamiętał to miasto, tak samo jak wiele innych.

– Zwrócisz Belizariuszu obraz na łono tego miasta. Zabierając im Relikwię nie tylko zabijałeś ale także zabierałeś tym ludziom nadzieję, zabijałeś ich wiarę a tym samym dusze. To przez Ciebie wierzący stawali się wątpiącymi. Dziś nadszedł czas Twej pokuty. Przemierzymy świat abyś mógł spłacić swe wszystkie grzechy. Ja je będę spłacał razem z Tobą dopóki nie oczyszczę się całkiem ze zła, które zapuściło korzenie w mym sercu. Przez Ciebie.

– Czemu jestem winny.

– Winny jest Zakon, mogłeś go zmienić ale wolałeś podążać za swą pychą.

– Kim w takim razie jesteś?– zapytał starzec patrząc w nienaturalnie błękitne oczy mężczyzny.

– Jestem jednym z wielu strażników, pokutuję tu aby dostąpić kiedyś łaski. Kiedyś zwano mnie Adenem.

Położył starca na ziemi po czym podał mu zawiniątko z obrazem. Spojrzał jeszcze raz na miasto w którym kiedyś zamieszka. Czuł, że spotka tam tych wszystkich, o których myślał. Swoją siostrę siedzącą przy stole z rodzicami, Ogrodnika uprawiającego ogromny ogród pełen kwiatów czy Tabora. Uśmiechnął się lekko. Kiedyś do nich dołączy…

Koniec
Nowa Fantastyka