- Opowiadanie: Madej90 - Dwóch śniących królów

Dwóch śniących królów

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

funthesystem, mr.maras

Oceny

Dwóch śniących królów

W bezwietrzny dzień, gdy niebo łączyło się z morzem, stary Cruster powrócił z połowu w chmurach. Śpiewał pod nosem pieśń utopionych żeglarzy, kierując kuter w stronę zamglonego portu.

W tym samym czasie główną ulicą tego portowego miasta sunął powoli, wzbudzając zaciekawienie, czarny buick o przyciemnianych szybach. Wozy i dorożki mijały go w drodze ku kamiennemu nabrzeżu.

Świst gotującej się w imbryku wody wyciągnął Crustera z głębokiego zamyślenia. Stary rybak wydał z siebie mruknięcie, potarł długą zmierzwioną brodę, a potem wstał. Po chwili ciemne, śmierdzące solą i zgnilizną wnętrze zdominował zapach sprowadzonej z Chin herbacianej mieszanki. Do jednej filiżanki Cruster dodał białego miodu, a do drugiej wlał z piersiówki whiskey. Choć nie było żadnej zapowiedzi, wiedział o rychłym przybyciu niezwykłego gościa.

Teraz ten gość szedł przez przystań, paląc krótką fajkę. Zwalista, wysoka postać w dobrze skrojonym czarnym garniturze i takiego samego koloru kapeluszu odcinała się wyraźnie na tle wściekle jasnego słońca. Rybak wyszedł do niego z herbatą.

Chata Crustera stała na kamiennym wzniesieniu, na samym skraju portu, daleko od wielkich magazynów, dźwigów i dostojnych okrętów. Wzdłuż tego skrawka wybrzeża wyrastało więcej podobnie zapyziałych ruder o zielonkawych ścianach przykrytych stwardniałą warstwą rybich łusek, flaków, mchu i skamieniałej soli. Skrzypiące deski przystani były sczerniałe od krwi, którą spijały przez całe lata.

– Oh… dziękuję, panie Custer – powiedział gość, przyjmując filiżankę z dodatkiem whiskey. Miał ciężki akcent ze środkowego wschodu.

– Cruster. I nie ma za co. – Stary rybak wysiorbał cały napój na raz, nie odrywając ust od poszarzałej porcelany.

– Tak jest, psze pana. Mhm, jeszcze raz dziękuję za poczęstunek. Muszę powiedzieć, że…

– Moja córka przywozi mi puszkę czy dwie, kiedy mnie odwiedza, nigdzie jej pan nie kupi. Co pana tu sprowadza?

– No tak, hm. Ja… słyszałem, że… no. Ma pan, panie Cruster, doświadczenie w pewnych… szczególnych dziedzinach? – Mówiąc to, wciągnął głowę w ramiona.

– Owszem. Wiele lat doświadczenia. Umiem szukać i wydobywać złoto oraz ropę, umiem łowić, skręcam własne linki i kuję własne haczyki… – Wzrok Crustera stał się znacznie zimniejszy, bardziej taksujący.

– Inne… zdolności?

– Taak. – Rybak przeczesał palcami tłuste włosy. – Tego się obawiałem.

– Ile to będzie kosztować?

– Nie ma tyle pieniędzy na świecie, żeby sprawić, aby mi się opłacało – parsknął, łypiąc nieprzyjaźnie. – Będzie kosztować, tyle ile będzie musiało pana kosztować. Chodź pan do chaty.

Podczas, gdy gość zniknął za drzwiami, Cruster skręcił w wydeptaną ścieżynkę, prowadzącą na tyły domu, do składziku z drewnem. Z pomiędzy pociętych szczap, oplecionych lśniącą od rosy pajęczyną, wyciągnął pudełko, które zabrał do środka.

Rybak zrzucił z kuchennego stołu wszystko, co na nim zalegało, by zrobić miejsce dla zawartości swojej skrytki – ołówków i pustych, białych kart. Gość i gospodarz usiedli naprzeciwko siebie. Starzec o ostrych kościach policzkowych i zapadłych oczach oraz pulchny i rumiany wielkolud.

– Potrzebuję kropli twojej krwi. Opowiedz mi o problemie, a ja będę się przygotowywał.

– Dobrze. Hem, także… lata temu odkryłem, że czasem widzę przyszłość we snach. Bezużyteczna umiejętność, szczerze mówiąc, zupełnie bezużyteczna. Nigdy nie widziałem niczego istotnego. Co będzie jutro na obiad i takie tam. Później jednak, sny zaczęły się zmieniać. Wydarzenia z wizji zaczęły się różnić, na początku tylko w najmniejszych detalach, ale z czasem coraz mocniej. Nie jestem w stanie spać… panie Cruster, rzeczy, które teraz widzę! Nie wiem, nie umiem ich nawet opisać. Straszniejsze niż jakikolwiek koszmar. Nie mogę zapomnieć tych obrazów.

Tymczasem Cruster rysował powoli na karcie, wydobywając z bieli geometryczne kształty, układające się w toporny obraz śpiącego mężczyzny w koronie. Wysmarował rysunek kroplą krwi.

– Przyłóż ją do czoła i siedź spokojnie, na ile będzie to możliwe. Musimy pozwolić na nawiązanie stabilnego połączenia.

– C-co się stanie? – zapytał gość, wykonując polecenie.

– Teraz przekonamy się, jak paskudna jest ta sprawa. Dobrze, zaczął się ruszać. – Rybak przyłożył ucho do powierzchni przylepionego śliną do czoła kartonika. – Głowa zaczyna boleć?

– Jezu, tak!

– Zaczynają walić w bramy. Bądź spokojny.

– Jak mam być spokojny, panie Cruster, gdy wszystko, co pan wyjaśnia, sprawia tylko, że coraz mniej rozumiem?

– Dobrze. Dobrze. Posłuchaj. Śnisz życie innego siebie. – Cruster wstał i ruszył przeszukiwać skrzynki pod ścianą. – Kiedy ty wstajesz, on zasypia. On śni twoje bankierskie życie, ty śnisz jego dworskie życie. A ta karta, to sposób na splecenie waszych odnóg rzeczywistości w w warkocz. Tylko w ten sposób mogę przerwać tę więź na dobre. Przykro mi.

– Nie r-rozumiem…

– Jack? – Cruster odwrócił głowę w stronę gościa.

– John.

– John. Wszystko będzie dobrze, jeśli tylko pozwolisz mi doprowadzić to do końca. Ignoruj wszystko, co będzie się działo.

Po tych słowach oddalił się do drugiego pokoju. Z korytarza dobiegały hałasy, stuki wyciąganych szuflad, śmieci uderzających o podłogę, sypiących się stert książek.

John otarł pot z nosa. Sięgnął, ku stygnącej powoli herbacie. Gdy chwytał za ucho, z filiżanki wypełzła skolopendra stanowczo zbyt duża by schować się w naczyniu tych rozmiarów. Gość odskoczył gwałtownie, przewracając krzesło. Mimo gwałtownego ruchu, karta trzymała się czoła.

– Panie Cruster! – jęknął.

– Wiem. Nie uciekaj, nie jesteś w stanie ukryć się przed własną głową. Tylko kilka chwil, John! Tylko kilka chwil.

Nagłe trzeszczenie drewna wszędzie wokół obudziło w nim wspomnienia strychu na sierocińcu. Z trudem opanował chęć wyjścia na świeże powietrze, byle dalej od tego przeklętego hałasu.

Różne przedmioty zaczęły spadać na ziemię i toczyć się, jakby coś przechyliło dom. Ściany ujawniły nową perspektywę, nie były płaskie, lecz przepastne, pełne szepczących cieni. Wszystkie powierzchnie zamieniały się w lustra, zupełnie jak w koszmarnych wizjach.

I tak jak w snach pojawiał się wychudły chłopiec w za dużej pasiastej koszuli i spodniach w łaty. Na jego ramieniu przykucnął szczur, po jego dłoni ściekała krew. Chłopiec uśmiechnął się na widok czegoś, czego nikt inny nie był w stanie dostrzec, a potem ukrył ten sekret głęboko, nawet przed sobą. A potem się rozdwoił.

Najgorsza część zawsze zbliżała się powoli w kakofonii skrzypów oraz gwizdów, rozdzierających rzeczywistość. Śród pisku szczurów, drapiących niewidzialne ściany. Zwiastun nadejścia straży przedniej.

Niemowlaki o pulchnych, różowych ciałach i gołych, wypolerowanych czaszkach wyczołgiwały się ze szczelin. Małe potwory rozpełzły się po szybko porastającej trawą podłodze. Jeden z nich, stając w wysokiej, obramowanej złotem tiarze, podniósł żelazną rózgę.

– Panieee Cruster…! – John próbował biec, ale skurcze gardła i żołądka rzuciły go na kolana. Nie mógł złapać tchu, a krtań rozsadzała jakaś siła. Kąciki ust pękły, zęby wylały się z wodospadem krwi, a potem gość zaczął wymiotować bydłem, świniami, kucami; wierzchowcami dla trupiego orszaku raczkującego w wysokiej do kostek zieleni.

Stary Cruster wpadł z powrotem do kuchni, cały ociekający potem. W rękach trzymał karabin. John płakał, półleżąc przy stole.

– Musisz się uspokoić – mówił rybak. – Połączenie musi być stabilne. Słyszysz? Oddychaj powoli. Pomyśl, że to ostatni raz, kiedy będziesz musiał to znosić.

Kopnął na bok potworka o głowie spreparowanej w kielich, zepchnął drugiego, trzymającego w niezgrabnych palcach złotą karafkę, do piwnicy.

– Musisz się uspokoić!

– Mówienie tego mi w tym nie pomoże!

John zamknął oczy i zaczął nucić kołysankę, którą śpiewał swojemu synowi, jedyną rzecz, jaką pamiętał z wczesnego dzieciństwa. Łzy mieszały się z krwią na jego brodzie. Wyobrażał sobie, jak powietrze przepływające przez płuca zdmuchuje czarne chmury.

– Czas, by król się obudził. – Cruster przeładował z trzaskiem, uniósł karabin do policzka. W błysku i dymie lufa wypluła pocisk prosto w środek karty.

W absolutnej ciszy upadek sztywnego kartonika na podłogę brzmiał jak grom.

– Możesz otworzyć oczy.

Stary rybak zapalił pogiętego papierosa. Ze stukiem postawił na stole dwa flakoniki oraz dużą butelkę pełną mętnej cieczy.

– Pierwsze na zęby, drugie na złe wspomnienie, trzecie na wszystko inne – powiedział chrapliwie. – To wszystko. Nie wracaj tu więcej.

Kiedy już został sam, Cruster usiadł przy oknie. Wydmuchując obłoki siwego dymu, patrzył, jak John odchodzi przez niezmierzoną biel piasku, między rybackie chaty, bardziej zgarbiony, mniejszy. Rybak wodził rogowatym palcem po niewidzialnej koronie, która spadła z głowy jego gościa.

Ten sen także miał się ku końcowi.

Koniec

Komentarze

Hmmmm. Tu chyba był jakiś fajny pomysł, ale nagle straciła kontakt z tekstem i przestało mi się wydawać, że rozumiem, o co tu chodzi.

Obawiam się, że konstrukcja jest zachwiana – przez pierwszą połowę opowiadania nic się nie dzieje. Gadają sobie, popijają herbatę. A potem akcja rusza z kopyta.

Z pomiędzy pociętych szczap, oplecionych lśniącą od rosy pajęczyną, wyciągnął pudełko, które zabrał do środka.

Spomiędzy.

Tymczasem Cruster rysował powoli na racie,

Na czym rysował?

Babska logika rządzi!

No cóż, Madeju, przeczytałam i to wszystko, do czego mogę się przyznać. Nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

 

Oh… dzię­ku­ję, panie Cu­ster… –>  Och… dzię­ku­ję, panie Cu­ster

 

Tym­cza­sem Cru­ster ry­so­wał po­wo­li na racie… –> Co to znaczy rysować na racie?

 

Po tych sło­wach wy­biegł do dru­gie­go po­ko­ju. Z ko­ry­ta­rza do­bie­ga­ły ha­ła­sy… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Nagłe trzesz­cze­nie drew­na wszę­dzie wokół obu­dził w nim… –> Literówka.

 

Różne przed­mio­ty za­czę­ły spa­dać na zie­mię… –> Skoro rzecz dzieje się w domu, to raczej: Różne przed­mio­ty za­czę­ły spa­dać na podłogę

 

Na jego ra­mie­niu przy­kuc­nął szczur, po jego dłoni ście­ka­ła krew. –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

pod­niósł w górę że­la­zną rózgę. –> Masło maślane. Czy można coś podnieść w dół?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję obu paniom za przeczytanie :)

Ta nieszczęsna rata, to mój największy wróg – kiedy przez dysleksję robię błąd, ale ten błąd jest istniejącym słowem, więc nie zostaje podkreślony. Chodziło o kartę i już to poprawiłem. Wszystkie inne błędy poprawię, kiedy nie będę miał tak okropnej migreny jak w tej chwili.

Finklo, myślę że bardzo by mi pomogło, gdybyś powiedziała o czym ci się wydawało, że jest ta historia. Nie wydaję mi się, żebym bez konkretu był w stanie zrozumieć, co jest nie zrozumiałe i jak mocno.

Myślałam, że jeden facet ma problem, bo ma dziwne sny. Idzie do znachora/ szamana/ cudotwórcy, aby temu zaradzić. Fachowiec mówi, że dzieli życie z kimś jeszcze (to mogło być ciekawe). Jeden śpi, drugi czuwa. I coś tam z jawy jednego przesącza się do snów drugiego. A potem wszystko zaczyna się sypać. Przedstawiają się sobie, okazuje się, fachowiec nie był przygotowany, więc idzie czegoś poszukać. W tym czasie gościa napadają coraz gorsze potwory, a fachowiec (z innego pomieszczenia) mu doradza, żeby się nie ruszał. Na koniec strzela gościowi w czoło, ale go nie zabija. Kurtyna.

Babska logika rządzi!

Hm, teraz będę miał zagwozdkę, jak to rozwiązać. Dzięki za pomoc :)

Może najpierw poczekaj na inne głosy. Mnie bardzo często brakuje wyjaśnień.

Babska logika rządzi!

Miałem jak Finkla. Znaczy się, początek był dla mnie bardzo jasny, jakiś facet z nadprzyrodzonym darem przychodzi do innego cudotwórcy, który zaczyna robić “cuda”.

Potem dzieje się coś w snach, w czasie którego rybak-cudak czuwa, potem jakieś potwory, na końcu strzela i… Koniec?

Pewnie umieściłeś tutaj opis jakichś dziwnych snów czy wizji, ale wydały mi się one chaotyczne. Np. ów strzał nie wiem, czy pada w stronę potwora czy klienta. Ciężko mi przez to ocenić, do czego tam de facto dochodzi w warstwie fabularnej.

Podsumowując: jest tu pomysł, a początek koncerty fajerwerków wygląda interesująco. Ale potem nastąpił lekki chaos i zgubiłem się w narracji. 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dobrze, biorąc wasze opinie wyszło mi, gdzie jest przynajmniej jeden problematyczny punkt, czyli sposób działania tego połączenia, dlatego edytowałem odrobinę tekst, żeby to bardziej wyjaśnić. Przekonamy się, jeśli ktoś jeszcze przeczyta.

Spodobały mi się plastyczne opisy. Warsztat z jednej strony niezły, z drugiej – widać niedoskonałości, które może wynikają z dysleksji, a może z niewystarczającej ilości czasu poświęconego na szlifowanie umiejętności ;) No ale trening czyni mistrza.

Opowiadanie na kolana nie powaliło, ale czytało się dobrze, z zainteresowaniem. Doceniam też scenerię, która nieśmiało wykracza poza ramy sztampowej fantastyki. 

Fabuła, jak wspomnieli poprzedni czytelnicy, załamuje się w drugiej połowie. Rozumiem tyle, że problem został rozwiązany, ale zostały po tym jakieś skutki uboczne (John mniejszy, zgarbiony). 

Mam problem z ostatnim zdaniem – czy to wszystko było po prostu snem Crustera? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Cieszę się, że ktoś dokopał się tutaj jakichś pozytywów :) 

Powyższe napisałem właśnie dla szlifowania stylu i dialogów ;) Dysleksja tylko mi plącze kolejność liter, za wszystkie inne niedoskonałości sam sobie jestem winien.

Jeśli chodzi o fabułę wydaję mi się, że chyba musiałby podwoić objętość, żeby wszystko stało się jaśniejsze, a tutaj w gruncie rzeczy nie dzieję się nic tak ciekawego, żeby było to warte wysiłku. Ale jeśli chodzi o ostatnie zdanie – to nie jest “i wtedy się obudził” i kończący się sen nie jest Crustera.

Ja to rozumiem inaczej. Facet jest połączony z kimś drugim, może drugim sobą, królem w krainie jakby onirycznej jakieś, gdzieś we śnie, w głowie, w innej, koszmarnej rzeczywistości z którą gość Crustera jest połączony. Może to odbicie Johna w tamtym innym świecie? Ale jakby pasożytnicze bo John cierpi, wizje z tamtego świata są męczącym koszmarem. Gdy John/bankier śpi, śni życie o świecie tamtego. A gdy tamten śpi, śni życie Johna. Cruster to jakiś koleś trochę w stylu komiksowego Rorka – ​fachura od onirycznych, nieziemskich tajemnic nie z tego świata. No i pomaga Johnowi. Otwiera przejście (walą w bramy…), parada koszmarów z “drugiej strony” lezie na naszą stronę, lezie też król. Cruster strzela w kartę zabijając siedzącego jakby w umyśle czy jaźni Johna króla, a raczej siedzącego w świecie, do którego Cruster otworzył połączenie, a obecnie lezącego na nasza stronę w wyniku zabiegów Crustera. Na koniec jest jakby mniej Johna, bo stracił drugą część siebie żyjącą jako król w tym innym świecie ze snu/drugiej strony. A korona została. Sen tamtego z drugiej strony się kończy.

To jest weird fiction. Tutaj ma być nierzeczywiście, gdzieś poza, jakoś inaczej. 

Daję klika. Lubiłem Rorka i takie oniryczno-klimatyczne rzeczy. 

Masz gdzieś “w w” i to jest pewnie literówka albo pozostałość po cięciach.

 

Nie podobają mi się takie zwroty:

Nagłe trzeszczenie drewna wszędzie wokół obudziło…

Śród pisku szczurów…

 

Ps. Napisane dosyć sprawnie. Są lekkie zgrzyty, ale wyobraźnia autora niweluje minusy tekstu bardzo skutecznie.

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Teraz to jestem dopiero zaskoczony. Już zacząłem sądzić, że nie da się tego odczytać bez jakiegoś osobistego Kamienia z Rosetty. Chociaż fakt, że wszystko wyłapała jedna osoba na pięć świadczy, że i tak musiałem coś skrewić. Mimo wszystko cieszę się, że się podobało :D

Dla mnie też za trudne, choć nawet podobał mi się nastrój tekstu. Trochę mi zazgrzytało, że Cruster oferuje swoją pomoc zbytnio się nie targując, ale aż tak nie kłóci się to z nierzeczywistym klimatem całości. Niestety Finkla ma rację, co do niedoskonałej konstrukcji.

Czytałeś Golema Meyrinka? Trochę mi się skojarzyło z zakończeniem tej powieści – lubię tę książkę i uważam, że też nie należy do najłatwiejszych w odbiorze.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Golema nie czytałem, chociaż słyszałem o nim wcześniej. Nie wydaję mi się, żeby “Dwóch królów” było trudne w odbiorze. To chyba kwestia zagęszczenia informacji, nieprzyjazna czytelnikowi kondensacja, przez którą gubi szczegóły i przez to coraz mniej wie o co chodzi, gdy akcja pędzi do przodu. Dzięki za dodatkowe uwagi i poświęcony czas :)

Dla mnie utwór, w którym coraz mniej wiem, o co chodzi spełnia wszelkie przesłanki, by uznać go za trudny w odbiorze ;), ale to oczywiście bardzo względne.

Swoją drogą muszę jeszcze pochwalić pierwszy akapit. Bardzo ładnie napisany, na początku wyobraziłem sobie połów w chmurach zupełnie dosłownie i spodziewałem się podniebnej przystani ;P.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Prawda, ale ta trudność nie wynika z eksperymentalnego stylu, barokowych gąszczy opisów, ani intelektualnej głębi, a jedynie z tempa w jakim podaję informacje. Dlatego wolałbym to określić w jakiś inny sposób.

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka