- Opowiadanie: Skull - Samotny wilk

Samotny wilk

Z jednej strony podoba mi się ten konkurs, poniewasz moge strzelac tyle blondów ile chcem i nikt nie zauwaszy, LOL XD

Z drugiej strony, martwi mnie jak łatwo przyszło mi to napisac SAD FACE ;(

PS. Skojaszenia z pewnom grom wskazane @_@

PPS. Nie znam się na emitokonach.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Samotny wilk

Wojna nigdy się nie zmienia.

Ale nie ta wojna. Owszem, dwa przepotężne mocarstwa zrzuciły na siebie bomby i wysłały tysiące żołnierzy na śmierć i zalewali społeczeństwa fałszywą propagandną, ale mimo to była inna. Bo była największa. Ostateczna. Niemal APOLAPIKTYCZNA.

John Snow (skojarzenie z bohaterem Żelaznego Tronu przypadkowe) maszerował przez pustkowia kiedyś wielkiego wspaniałego pięknego miasta z duszą pod pachą. Dostał proste zlecenie lokalnego watażki, aby dostarczyć najcenniejszy skarb, jaki widziała ziemia po tej wielkiej wojnie, o której wspomniałem na początku.

Zadanie było na pozory łatwe – ot znaleźć narzeczoną wspomnianego bandyty. Zastanawiacie się pewnie dlaczego ten bandyta, którego imię pojawi się trochę później nie wysłał swoich przydupków za przepiękną niewiastą, ale problem polegał na tym, że porwał ją konkurencyjny gang. Jeźdźcy Akopalipsy. Ale gang, którego szefa porwano kobietę, miał również niezłą nazwę – Władcy Piekieł.

Tak więc oby dwa gangi rywalizowały ze sobą przy każdej okazji, a trup ścielił bogato okoliczne doły i ruiny. Jednak miarka się przelała, gdy Krong (przywódca Jeźdźców, to jeszcze nie ten moment na imię watażki Władców) porwał się na porwanie ukochanej Muchadżedina (to właśnie on!), czyli władcę Władców.

Pewnego poranka John został wezwany przez Muchadżedina, który nakazał mu odzyskać ukochaną. Snow nie miał szans przeciw Jeźdźcom, ale trzeba wspomnieć, że miał olbrzymi dług do spłacenia u gangstera i nie mógł odmówić. Kiedyś ów gangster uratował jego, znaczy Snowa, życie i od tamtego wielkopostnego dnia musiał służyć i być na każde wezwanie, jak wierny wilk. Bo Snow był samotnikiem i nie znosił społeczeństwa, jak ten samotny leśny drapieżca.

John rozglądał się chaotycznie, pełen czujności i lęku, wypatrując wszelakich zagrożeń. A tych była co nie miara – zbóje, zombie, zmutowane zwierzęta, oszalałe roboty. Słowami: całe multikultum niebezpieczeństw. Chociaż to nie była jego pierwsza samotnicza wyprawa, to jednak stawka była zbyt wysoka, żeby mógł wciąż pozostać taki pewny siebie i obojętny na wszystko.

Zatrzymał się pod ruinami jakiegoś budynku, którego nie rozpoznał. Z daleka widział gigantyczną dziurę, gdzie kiedyś stał Biały Dom. Splunął na myśl o ostatnim prezydencie, o jego śmiesznym tupeciku i o tupecie godnym najbardziej zarozumiałych władców starej ziemi.

– Jak mogłeś wypowiedzieć wojnę Kolei Pn? Skończony debil. Mam nadzieję, że długo cierpiałeś, kiedy pierwsza bomba spadła na twój dom.

John splunął jeszcze raz, taką niechęcią darzył tego pół-człowieka, pół-tupecika. Z resztą myślał tak jak reszta ocalałych.

Ale powróciły myśli o zadaniu, tym ostatnim, dzięki któremu uwolni się wreszcie spode władzy Muchadżedina i znów ruszy w trasę, swobodny i wolny jak napromieniowane tornado, którym zawsze się czuł, kiedy się zdenerwował. A teraz był naprawdę blisko tego wzburzającego stanu.

Jako dawny wojskowy znał żargon i dlatego wiedział, że tylko dwa kliki dzielą go od targetu. Naprzeciwko niegdyś domu prezydenta Stanów Zjednoczonych, jakimś niezrozumiałym cudem ocalało kilka zabudowań i w nich ukrywali się skutecznie żołnierze Kronga.

Zastanawiacie się pewnie, jak to możliwe, że żyli zaraz obok epicentrum atomowej explozji. Odpowiedź jest prosta – to już nie byli ludzie, tylko mutanci. Dwa razy więksi od normalnego człowieka, trzy razy silniejszy i do nieskończonej potęgi bardziej bezwzględni! Najpierw strzelali i dźgali, a potem dopiero torturowali, żeby wyciągnąć informacje.

John zażył kolejną dawkę przeciwporonnych tabletek, które chroniły go w pewnym stopniu od promieniowania i zapobiegały niechcianym mutacjom. Bo niestety, żyjąc na pustkowiach bez licznika Gajgera, czasami wchodził w obszary skażone. To spowodowało, że też nie był do końca człowiekiem. Ani mutantem. Kimś pośrodku. Wyglądał jak ty czy ja, ale miał krwisto-czerwone oczy, był nienaturalnie chudy, a przy tym nadludzko silny i zwinny i chytry.

Obejrzał się dookoła i swoimi podczerownymi oczami przeskanował okolicę. Nie było w pobliżu żadnego zagrożenia. Oprócz niego samego. Stąpał mimo wszystko ostrożnie, gdyż nawet odległość dwóch klików (dla niekumatych: klik to kilometr) mogła go zdradzić, jeśli wśród mutantów znajdował się ktoś z nadludzkim suchem. Dlatego zajęło mu wiele godzin podkradnięcie się pod obóz nieprzyjaciela. Wokoło walały się pradawne artefakty zmierzchającej cywilizacji. Rude od rdzy wraki wspaniałych mustangów i kadilaków oraz kilka poharatanych wojskowych Hamerów. Tu musiała kiedyś toczyć się wojna, pomyślał John, wspominając przeszłość. Ale szybko się otrząsnął, gdyż wspomnienia przywoływały również bliskich, których nie zdołał ocalić. Taka tragiczna przeszłość często go nawiedzała i rozpraszała. John miał dramat w oczach.

Pomiędzy tymi wielkimi metalowymi pryszczami na popękanym szarym asfalcie wyrastała pożółkła sucha trawa, pełna obrzydliwych i niebezpiecznych robaków. Snow widział wiele razy jak kończyło się ukąszenie niepozorowanej muchy czy konika polnego. On na szczęście był doświadczony i miął odpowiedni kombinezon w którym pozaklejał wszystkie dziury, nawet rozporek! Aby rozwiązać problem sikania, połączył swoją męskość rurką ze zbiorniczkiem podpiętym pod plecakiem. W ten sposób mógł swobodnie przemieszczać się po pustkowiach bez ryzyka pojawienia się niechcianej i bardzo niebezpiecznej potrzeby.

Dodatkowo pozbył się wszelkich metalowych części (oprócz pistoletu, karabinu, dwóch noży i trzech granatów), które mogły przyciągać niebezpieczne zjawiska paranaturalne. Jakby tego było mało, to jeszcze obwiązał wszystkie ruchome części szmatami i sznurkami, żeby nie wydały najmniejszego dźwięku. Cichy jak kot, zwinny jak atakująca kobra, zabójczy jak kobieta z PMS – idealny predator (nie mylić z tym z Obcego vs Predator).

Zmrokało, gdy zbliżył się na odległość rzutu kamieniem od obozu Jeźdźców Akopalipsy. Słyszał rozbawione głosy, a złowieszcze cienie tańcowały w oknach od rozpalonych ognisk. Sprawdził magazynki, wylał zawartość zbiorniczka i przekradł się na drugą stronę ulicy. Towarzyszył mu wyłącznie ponury świst wiatru, przetaczającego popiół po zabitych, niegdyś licznych mieszkańcach miasta. Przetarł oczy, zastanawiając się czy do oka nie wleciał mu jego dawny sąsiad, kolega z pracy, a może… może…

– Czekaliśmy na ciebie.

Nagle nad głową usłyszał czyichś głos, więc spojrzał w górę. Ostatnim widokiem był szarawy muskularny mutant i korba strzelby.

 

Ocudziła go zimna woda, niemal lodowata, wylana przez kogoś na niego. Zerwał się, a przynajmniej spróbował, gdyż ciężkie łańcuchy powstrzymały jego zapały. Łapał chrapliwie oddech, jak gruźlik, szukając zagrożenia, jak piesek preriowy, ale obraz mu się rozmazywał, jak po narkotykach. Jęknął przeciągle gdy dotarło do niego, że boli go głowa. Nie mógł poskładać myśli, przypomnieć sobie gdzie jest i co tu robi i dlaczego łańcuchy trzymają go uwiązanego. Tylko jedna myśl, a w zasadzie istota, pałętała mu się po otumanionym umyśle. Piękna kobieta. Tylko kim była?

– Wreszcie się obudziłeś. – jakiś chrapliwy nieprzyjemny i niewątpliwie o złych zamiarach głos przerwał ciszę.

– Kim jesteś?

– Nie wierz, marny człowieczku? Przecież to mnie szukałeś. Wspaniałego Kronga!

Nagle John skulił się w sobie, gdy wokół rozdarły się zachrypiałe i wypite gardła, skandalizujące imię wielkiego wodza.

– Już wierz z kim masz do czynienia?

– Domyślam się.

Gdy to powiedział, odważył się otworzyć oczy. Promienie ognisk kuły go w oczy, ale nie zawachał się, gdyż chciał zobaczyć sławnego oprawcę i postrach Pustkowi. To był mutant co się zwie! Wielki i barczysty, ze dwa razy większy od niego samego. Miał zielonkawą skórę i błyszczącą od potu, a przynajmniej Snow miał nadzieję, że to pot, a nie inna wydzielina. Twarz miał nawet ludzką jeśli pominąć jedno oko zamiast dwóch, umieszczone centralnie nad szerokim nosem, oraz, kły wystające z popękanych ust i brak uszu. Był łysy jak pupa niemowlęcia… Dziecko. Kiedyś miał jedno…

– Obudź się! – Zaryknął wódz. – Mówię do ciebie, a ty nie wydajesz się w ogóle zainteresowany. Mamy ci sprezentować naszą gościnność?

– Jak mnie złapaliście? Byłem super ostrożny.

– To prawda. Nie zobaczyliśmy cię, nie usłyszeliśmy, ale… poczuliśmy.

A więc jednak nie zabezpieczył się na każdą ewentuwalność. Następnym razem o ile taki nastąpi, chociaż w tej chwili wydawało się to mało realistyczne, zabezpieczy się również na tą okoliczność.

– Co ze mną zrobicie?

– Chcieliśmy cię zjeść, ale jesteś strasznie kościsty i blady. Chyba jesteś zepsuty.

Jakrze słowa Kronga były prawdziwe! John Snow od wojny właśnie tak się czuł. Zniszczony, sponiewierany, popsuty, spróchnięty. W zasadzie czekał już tylko na śmierć by spotkać się ze swoimi bliskimi. Może dzisiaj nadszedł właśnie ten dzień? Uśmiechnął się.

– Tak ci jest wesoło?! To poczekaj co dla ciebie przygotowaliśmy.

Krong pochwycił jego wątłą posturę i uniósł niczym gałązkę. Za nimi ruszyli pozostali, klucząc pomiędzy zabudowaniami. Wszędzie zwisały szkielety przedziwnych stworzeń, ale i ludzi. Wszędzie walały się kości i piszczele, zgrzytając nieprzyjemnie pod buciorami mutantów. To musiała być ich kuchnia. W takim razie, gdzie go ciągnęli?

– Zabieramy cię na arenę – odpowiedział wódz, jakby czytając w głowie Johna. – Dzisiaj posłużysz nam jako rozrywka anie jedzenie. Ha!

Chwilę później wspięli się na szerokie schody kończywszy się szerokim zdewastowanym balkonem. Bez ceremonii rzucili go w dół, ale na jego szczęście bądź też nieszczęście nie było wysoko, więc zarobił tylko kilka siniaków. Obok wylądował klucz do kłutki, która spinała razem oplatającego go łańcuchy. Zrzucił je z siebie, rozsmarowując nadgarstki i kark.

Arena. To mu się pierwsze skojarzyło z rozległą udeptaną powierzchnią pomiędzy ruinami. Wszystkie okna i szpary zabudowano, tak żeby nikt nie myślał uciec. John zastanawiał się czy ziemia w tym miejscu jest naturalnie czerwona czy to krew wszystkich zamordowanych wsiąknęła w grudki, nadając im takiego odcienia.

– A teraz poznaj swojego przeciwnika! – zaryczał wódz Jeźdźców.

Naprzeciwko niego otwarły się pozbijane niechlujnie z desek wrota. Z ciemności wychynęła postać lękliwie i niepewnie. To była ona! Nieznajoma z jego myśli! Nie wiedział, jak ma na imię i po co po nią przybył, ale czuł we wnętrznościach, że to ona go tu przywiodła. Ale szybko zmarszczył czoło, gdy przypomniał sobie ostatnie słowa Kronga.

– Mam z nią walczyć?

– Ha! Nie ćwoku. Masz spróbować ją ocalić, bo po to tu przybyłeś prawda? Przeciwnik jest o tam.

Watażka wskazała lewy bok areny, gdzie otwarły się kolejne wrota. Jeśli do teraz Snow zachowywał chłodną krew, dopiero teraz się zaniepokoił. Z pieczary wychłynął wielki, nie! GIGANTYCZNY wilk. Przy nim nawet Krong wydawał się łykowaty. Gęsta ślina kapała z jego straszliwego pyska, a łapy zostawiały wgłębienia w krwawej ziemi, bo teraz John już wiedział, że na tej arenie przelano setki galeonów krwi. I pewnie bestia była za to odpowiedzialna. Czarny wilk warczał złowieszczo, oceniając zgorszenie. Gdy zobaczył kobietę, kłapnął paszczą i oblizał się. Skoczył na niewinną niewiastę.

To był ten moment. Całe życie John wypierał się swoich mutacyjnych zdolności, uważając je za przekleństwo i klątwę, korzystając z ich błogosławieństw tylko w najgorszych sytuacjach. To była taka sytuacja.

Poczuł gniew pełzający żyłami. Rozpalał jego mięśnie, napełniał płuca radioaktywnym powietrzem. Czuł w sobie moc, tę moc, której zawsze się objawiał, a która kusiła go niczym skukub. Zerwał się na równe nogi i pognał przed siebie wprost na przeznaczenie. Wilk zwrócił na niego uwagę dopiero gdy było za późno. Nieuzbrojony ale umotywowany John wskoczył na jego grzbiet i przykleił się do szorstkiego futra. Wilcza bestia szarpała się na wszystkie strony jak niegdyś byki na rodeo, które John oglądał w telewizji, gdy ta jeszcze nadawała. Użył całej swojej siły i całej chytrości by nie spaść, ale wiedział, że to nic nie da. Wtedy odkrył w sobie nowy dar.

Przez grubą skórę zmutowanego potwora poczuł przerażenie i zagubienie. To nie była krwiopijcza bestia, tylko samotny wilk uwięziony w brew swej woli. Jak on.

– Jestem przy tobie.

Wyszeptał w ucho wilka. Zamiast ciągnąć go za sierść, zaczął głaskać i klepać i szeptać spokojne słowa. Z każdą chwilą wilk się uspokajał, aż wreszcie znieruchomiał i zaskomlił. Nawet zamerdał ogonem. John uśmiechnął się półgębkiem i wbił ostrogi w boki zwierza. Podbiegli do kobiety czy raczej bardzo młodziutkiej dziewczynki, jak poniewczasie dostrzegł Snow. Chwycił otumanioną i wciągnął na garb przed siebie.

– Co się dzieje… – rzekła półprzytomnie, półnietrzeźwo. John czuł, że narkotyki maczały palce w jej stanie.

– Trzymaj się, uciekamy!

Wilk zawył przeraźliwie, wprawiając w popych wszystkich mutantów dookoła. Wyciągali piki, miecze i karabiny szykując się na walkę. Ale John tylko dalej się uśmiechał i skierował potulnego wilka w stronę Kronga.

Ten coś krzyczał, pewnie wydawał rozkazy i do końca wierzył, że nic mu się nie stanie. Ale gdy wilk przelatywał nad nimi po ogromnym wyskoku, odgryzając w locie jego głowę, zrozumiał swój błąd. To znaczy Krong stracił głowę i zrozumiał, że popełnił błąd. Wilk przełknął głowę i pobiegł między ruiny, zostawiając za sobą chaotycznie biegającą zbieraninę.

Biegli długo, o wiele dłużej niż musieli. Minęli Biały Dom, ruiny tego wielkiego postunamentu, stojącego nad płytkim basenem pełnym trującej wody i kilka innych przecznic zrujnowanych kamienic i nowoczesnych wieżowców. Chociaż John nie skierował wilka w żadnym konkretnym kierunku, po pewnym czasie zorientował się, że są blisko terytorium Muchadżedina. Zatrzymał zwierzę i zsunął się wraz z dziewczynką.

Przypominała jego córkę. Drobna słodka blondynka, której twarz zdobiły smugi sadzy, a na rękach rozlały się siniaki. Widok wywołał w Johnie smutek i gniew. Słuszny gniew i bezbrzeżny smutek.

– Jak masz na imię dziecko?

– Moulialjena. – piskliwy głosik przerwał na chwile łkanie.

– Czy naprawdę jesteś narzeczoną Muchadżedina?

Mała skinęła mu głowę, zamiast odpowiedzieć słowami.

– Ile masz lat?

– 11.

– Mój Borze. A gdzie są twoi rodzice?

– Nie żyją. Muchadżedin obiecał, że się mną zaopiekuje.

Snow zagryzł zęby. Mógł tylko zgadywać z wielkim prawdopodobieństwem sukcesu, w jaki sposób gangster zaopiekuje się dziewczynką. Splunął na ziemię, źlerzecząc w myślach potworowi w ludzkiej skórze.

– Nie oddam cię jemu. Nie pozwolę na to. Póki żyję. Obiecuję.

– Ale co zrobimy? Jesteśmy sami na tym łez podołku.

– Nie martw się, przeżyłem gorsze rzeczy.

Chyba jakiś okrutny bóg podsłuchiwał tę rozmowę, gdyż w tym samym momencie rozległ się pojedynczny strzał, po którym wielgachny wilk zaskowył i skulił się w sobie. Po czym upadł na ziemię.

– Nieeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!

Wrzasknął John widząc śmierć swojego przyjaciela. Razem uwolnili się z rąk strasznego Kronga, a teraz pojedyncza zbłądzona kula powaliła jego cielsko i zabrała duszę do krainy wiecznych łowów.

– Dlaczego? Dlaczego?!

– No proszę, kogo my tu mamy?

John rozpoznał znajomy głos. To był przywódca Władców Piekieł we własnej osobie wraz z przybocznymi gwardzistami.

– Nie dość, że odzyskałeś moją narzeczoną to jeszcze zapewniłeś nam żarcia na cały miesiąc!

– Nie powinieneś zabijać mojego przyjaciela – Snow spojrzał gniewnie na przestępcę i mordercę w jednym.

– Czyżbyś mi groził? – Spasiony, tłusty bandyta wyduł wargi, naśladując gniew Johna. – Pamiętaj, że masz u mnie dług. Dług, który spłacisz, jak tylko oddasz mi dziewczynę. Dług, którego brak pozwoli ci odejść… Samotny Wilku! Hahahahahahahahahah!!!

Przez chwilę John się wachał. Faktycznie mógł odejść w tej chwili, spłacając swój dług i móc znów wędrować w samotności przez pustkowia. Ale czy nie naprzykrzyła już mu się ta samotność? Co takiego miał z tej jakże bezcelowej wędrówki? Do tego tak niewinna i przestraszona dziewczynka obok, która aż bardzo prosiła się o jakże ojcowską rękę, opatulająca ją w największym mroku. I wtedy Muchadżedin musiał się zaśmiać, przypominając mu o powalonym kompanie.

Świat i czas zwolniły. John niczym bóg zniszczenia, niczym bestia z najgłębszych czeluści, niczym zmaterializowana tytaniczna furia sięgnął po karabin, który wcześniej zabrał jednemu z mutantów, kiedy przelatywali nad ich głowami, a którego nie dostrzegł Muchadżedin i otworzył ogień. Jedna kula – jedna śmierdź. Ludzie gangstera padali jak muchy zawieszone w przeźroczystym kisielu. Na końcu został on, najgorszy z nich, a teraz przerażony i skulony w sobie.

– Błagam, nie zabijaj mnie.

– Jestem samotnym wilkiem. Żyję z zabijania potworów.

I nacisnął spust. BUM!

John pogłaskał dziewczynkę po twarzy, po czym splunął trochę śliny na dłoń i starł odrobinę pyłu i krwi która chlapnęła przypadkowo na tą dziewczynę i uśmiechnął się, bo chciał dodać jej otuchy bo pamiętał, że jak kiedyś miał też również córeczkę to ona chciała bardzo żeby ktoś ja podpierał. Zebrali potrzebne rzeczy, w tym kilka karabinów i kanistrów i kilkadziesiąt konserw, co bandyci mieli je przy sobie i dwie butelki wody oraz trzy apteczki i kilka batonów energetyzujących i popakowali je w plecaki i ruszyli na pustkowia. W kierunku zachodzącego palącego niemiłościwie słońca. Nie przejmując się co będzie z nimi dalej. Bo byli szczęśliwi mając to co mają. I to było dobre i wzruszające. A John już nie był samotnym wilkiem tylko bachorem – samczykiem alfa, który powodził nowemu stadu.

Koniec

Komentarze

Niezłe to łopowiadanie. Bardzo łoryginalny ten bohatyr. Bardzo łoryginalna ta historyja. Bardzo łoryginalnie mnie to zaćkawiło. Bardzo przejąłem się łoryginalnymi losami bohaterów. Bardzo cieszę się z tego łoryginalnego happi endu. Bardzo łoryginalny masz sztyl. Myśle, że masz łoryginalne szanse na konkursie.

Łoryginalnie pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Łojezusicku!

Kciuk Up! Like to!

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Z rozmachem zamaszystym, nie szczędząc wyobraźni i wiedzy w niej zawartej, przedstawiłeś wzruszającą, wręcz historię, odzyskania porwanej narzeczonej dla szefa trzymającego Johna w szachu za uratowanie życia, kiedyś w przeszłości. Choć John nie miał nadzwykłych przygód wędrowania przez pustkowie, to kiedy złapali go na miejscu, dodał mi adrenaliny na arenie, i ku wielkiej uciesze zaprzyjaźnił się ze swego rodzaju pobratymcem, czym wprowadził konsternację w szeregi przydupków Kronga a jemu samemu sprawił, że stracił nagle głowę w skoku.

I potem, kiedy się już wrócił nazad z narzeczoną nie dla siebie, to w dość rygorystycznie drastyczny sposób uwolnił się od wdzięczności za uratowanie mu życia od śmierci i kiedy było już po wszystkim, zabrali co mogli z dziewczynką i poszli w pustkowia gdzie oczy poniosą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest to postne apo i istne kobyle caco. Toznaczy cacko. Dużo sie tu dzieje i mnie sie to podoba. Duży wilk i John Snow. Coś jakby mi sie kojarzy ale nie wiem co. Pewnie sam napisałem kiedyś coś podobnego. W tej wartkiej i rączej fabule umściejciłeś sporo sentencji co jak motto albo sentencje brzmią. Na przykład. Zerwał się na równe nogi i pognał przed siebie wprost na przeznaczenie. ​Myślę teraz czy nie zrobić sobie takiego tatuarzu na plecach, albo czole, albo na dupie, sam nie wiem bo jeszcze się zastanawiam.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Toż jedno z bardziej orginalnych opków jakie przyszło mi czytać. Samotne wilki są zawsze super i szkoda że tak ich mało w opkach . Dżon Snoł zwykle nic nie wie chodź tym razem taki jakby kumaty. Czadowooo 

Ludzie gangstera padali jak muchy zawieszone w przeźroczystym kisielu.

Chodź kisielu nie sporzywam to wyobraziłam sobie pomur owadów w tejrze supstancji. I ta wizja mnie trzyma od wielu godzin i nie kce odejsc. 

Wspaniałe opowiadanie stwożone przez pisaża o wielkim talencie !!!! wow

Długi e i nasyć one treść ją opowiadanie. Dużo się w nim działo, a jeż cze wincyj armaciło i karabiniło. Ale gród, że dobro wyrwało. Ja lub je happi endy wiec misie spodobiło. A naj lepiej jak siem samczyk zamienił w bachora alef.

Babska logika rządzi!

Łał!!!! Ile fanuff!!!!!!!!! LOL XD

Montowujecie mnie do pisania!!!!!!!!!!!!11111111!!!!!!!!!!

Chcem pisac wiencej ale sie balem ze moze zle to przyimiecie i nie wiedzialem czy pisac wiencej. Ale teraz wiem ze moge!!!! Hyba rozwine tom historie w cala ksionżke bo czuje maly dosyt bo nie udalo mi sie zlapac dobrej glembokosci a i rowniez nie zakmnolem wszystkih wontkufff.

Dzieki!!!!!!!!111111111!!!!!!!!!!!! LOL XD

(Czy ja dobrze uzywam emitokonufff?!)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Nasz ci tu worek kapsli z Tatry ze ten opowieść bardzie. Obszerna to i prawdziwa historia ludu post apo, co zył w czasie post apo i tak było, co najstarszi mutanci, co zyli w czasach post apo pamietają, i nawet to, co było przed post apo.

9/10, bo tylko wilka szkoda bo mogli sie bardziej zaprzyjaznic i grysc innych mutatantow i zombie, ale nie z dzieczynka, bo ma zemby za małe.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Pis z wincyj, pasz… ;-)

Babska logika rządzi!

To trochę taka przyjaśń Białego Kła, choć jest trochę więcej kisielu i ogólnie syfu, ale nie szkodzi. Dobrze że Dżon się w końcu dowiedział rzeczy, no i został alfem. No i fajnie że wilk nie był pudlem ani cziłałą bo inaczej by mi się nie podobało, ale że jest wilk to mi się podobało bardziej. No i że nie był głodny bo zjadł nie swoją głowę.

 

Łapał chrapliwie oddech, jak gruźlik, szukając zagrożenia, jak piesek preriowy, ale obraz mu się rozmazywał, jak po narkotykach.

Normalnie czułam się jakbym tam była dzięki temu opisowi, chociaż nie biorę narkotyków!! 

A moszna zejść swoją głowę?

Babska logika rządzi!

Of kors że można, tylko trzeba ją potem wypluć, bo się umrze.

Ale jak skoro usta i żaby są na głowie? Ja prób uję się ugryść w głowę i nie daje rady. :-/

Babska logika rządzi!

metavoora! Z tym jedzeniem glowy to była metavoora! Taki modry jestem i znam trudne slofka :*

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Aaaa! Jak jak iś wielki wór to prze praszam barda.

Babska logika rządzi!

Gangser Snow – jako ten samotny wilk – był samotnikiem, nie znosił społeczeństwa, mimo to służył i był na każde wezwanie. (Toż dużo lepsza byłaby śmierć dla takiego wilka). Finkla napisałaby, że wilkowi obcięto jego cojones. 

Z wolna zaczynam rozumieć, na czym polega grafomania.

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

No, tak blisko tośmy się z Johnem nie znali. Może i coś mu obcięto…

Babska logika rządzi!

Czyli i Tobie, Finklo, wydaje się, że do obcięcia jednak mogło dojść. Wcale się nie dziwię, że nie chciałaś się bliżej poznać z Johnem <zawstydzony>

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Nic mi się nie wydaje, po prostu nie wiem.

I to nie to – chciałam się z facetem zaprzyjaźnić, ale on ciągle bredził o jakiejś dziewczynce sprzed ćwierćwiecza, którą musi odnaleźć…

Babska logika rządzi!

Eeeee….. @^@

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Pewnie, źe moźna sobie swoją głowę zjeśc. Wyztarczy zmutować sobie drugą i zjeść niom tom pierwszą.

– Po co ci druga głowa?

– Jem niom.

Dobre opko, mnie się podobało, bo dłuższe i ambitne i nie ma błędów przesytu ♡♡♡

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Fajne :)

Przynoszę radość :)

thumbs w gore!

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Niepokoi mnie, że nieco pomysłów podobnych do tych, co to je w tym opku umieściłeś, znalazło się i w moich tekstach, nawet takich całkiem niegrafomannych (czyt.: ich grafomania nie była celowa).

A w ogóle to podobał mi się plot twist, bo byłem pewien, że John Snow zabije wielkiego wilka, a tu proszę – kumple jak ta lala. A i motyw z dziewczynką troszki zaskakujący, że mu jej nie oddał Muchadżedinowi, tylko uratował bohater.

No i fajowo, że nie przesadzone błędy, tylko tak o, z wyczuciem.

 

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Jakie blondy? JAKIE BLONDY?! Ja to szycko czytałem chyba ze dwa razy!

LOL XD :P LOL !!!!!1111!

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Dwa razy????!!!!!!!!!???????!!!!111111 Niemożliwe, jakbyś tyle przeczytał, to byś chyba umar. Wiem, bo moja babcia raz przeczytała całą !!!!!!! książkę, choć ją dziadek pszeszczegał i umarła.

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

O rzesz… to my musimy się starać o jakieś dopłaty za pracę w ciężkich warunkach!

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Nowa Fantastyka