- Opowiadanie: CountPrimagen - Smakołyk dla dżdżownicy

Smakołyk dla dżdżownicy

Dawno dawno temu była sobie strasz­na wiedź­ma, która, nie uwie­rzy­cie, w imię mi­ło­ści jadła... ro­ba­ki. Pe­wien mło­dzie­niec za­mor­do­wał ją dla dobra swo­ich bli­skich, nie wie­dząc, że wy­nik­nie z tego wię­cej szkód niż ko­rzy­ści.

 

Ser­decz­nie za­pra­szam do prze­czy­ta­nia tego no­stal­gicz­ne­go gore hor­ro­ru drogi – wy­szło dłu­gie, ale sta­ra­łem się nie za­mu­lać. Wiel­ce się bę­dzie Count ra­do­wał każ­dym ko­men­ta­rzem!

 

EDIT: Dla tych, któ­rzy wy­świe­tli­li­by po­niż­sze plu­ga­stwo na te­le­fo­nie: Smart­fon zmie­nia moje pięk­ne ma­szy­no­we emot­ki i ser­dusz­ka na ja­kieś ko­lo­ro­we pa­skudz­twa. Czy­taj więc, drogi Go­ściu, na ekra­nie kom­pu­te­ra, bo im­mer­sja się­gnie dna!

EDIT2: Droga Reg. Obie­ca­łem Ci ostat­nio tekst, który bę­dzie zro­zu­mia­ły. Oczy­wi­ście za­mie­rzeń nie zmie­ni­łem, jed­nak... wtedy pla­no­wa­łem wrzu­cić co in­ne­go. A zatem – miej się na bacz­no­ści! Może być róż­nie!

 

A dla chęt­nych – po raz pierw­szy! pre­mie­ro­wo! – opo­wia­da­nie w for­ma­cie PDF!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Smakołyk dla dżdżownicy

Nie tak to miało wy­glą­dać.

Nie taką przy­szłość wy­obra­ża­łem sobie, gdy przy­ci­ska­łem jej roz­la­złe ciel­sko do lo­dów­ki, gdy zgnia­ta­łem pal­ca­mi po­marsz­czo­ną szyję i krzy­wi­łem się ze wstrę­tem, czu­jąc wil­goć pry­ska­ją­cych na moją twarz kro­pe­lek śliny.

Bóg mi świad­kiem, że mia­łem jak naj­lep­sze in­ten­cje, a mor­der­stwo babci Mii było po­dyk­to­wa­ne ko­niecz­no­ścią. Nie mo­gli­śmy dłu­żej żyć w ten spo­sób…

– Mar­ten? I co po­wie­dział le­karz? – Przez drzwi przedarł się pełen tro­ski głos Darji. Za­miast od­po­wie­dzieć, spoj­rza­łem w lu­stro i wes­tchną­łem na widok swo­ich pu­stych, za­pad­nię­tych oczu, zie­mi­stej cery, si­nych warg. Usta wy­krzy­wi­ły się w fał­szy­wym uśmie­chu, gdy Darja, nie mogąc do­cze­kać się od­po­wie­dzi, we­szła do środ­ka.

– Mar­ten… Po­wiedz mi. – Żona przy­tu­li­ła się do mnie, jej udrę­czo­na twarz znik­nę­ła w fał­dach mojej ko­szu­li. Jej stopy, odzia­ne w ja­pon­ki, po­kry­wa­ły sine plamy. Wi­dzia­łem to już w In­ter­ne­cie… Wy­glą­da jak… – prze­szło mi przez myśl, jed­nak zmu­si­łem się, by prze­stać. W końcu i tak po­zo­sta­ła już tylko na­dzie­ja.

– Cóż mogę ci po­wie­dzieć… Le­karz osłu­chał mnie, po­brał krew na ba­da­nia i ode­słał z kwit­kiem. Stała gadka, ko­cha­nie. Czy wy­sy­pia się pan ostat­nio? Czy pije pan od­po­wied­nią ilość pły­nów? Czy su­ple­men­tu­je pan wi­ta­mi­nę C? Nie wie­dzą, co nam do­le­ga.

– Ale… Nie mo­że­my tak żyć. Mó­wi­łeś o dzie­ciach?

– O tobie, o dzie­ciach… Stwier­dził, że­by­śmy od­cze­ka­li jesz­cze kilka dni i dużo wy­po­czy­wa­li, uni­ka­li stre­su­ją­cych sy­tu­acji – ro­ze­śmia­łem się po­nu­ro. – Nie po­mo­gą nam, Darja. Taka cho­ro­ba po­dob­no nie ist­nie­je i nawet testy ge­ne­tycz­ne, które mo­gły­by rzu­cić na spra­wę tro­chę świa­tła, nie wpły­ną na le­cze­nie. Bo le­cze­nie nie ist­nie­je.

W miarę jak mó­wi­łem, Darja coraz moc­niej do mnie przy­wie­ra­ła, coraz bar­dziej drża­ła. Po­gła­ska­łem ją po gło­wie, jed­nak prze­sta­łem, gdy przy do­ci­śnię­ciu pal­ców wy­rwa­łem żonie kępkę wło­sów.

 Darja spoj­rza­ła w lu­stro i z nie­od­gad­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy do­tknę­ła plac­ka bia­łej skóry. Ści­snę­ła mnie za rękę, jej palce były tru­pio zimne.

– Mniej­sza z nami… Bar­dziej mar­twię się o dzie­ci. Dla­cze­go bab­cia Mia mu­sia­ła znik­nąć? Wła­śnie teraz, gdy tak bar­dzo jej po­trze­bu­je­my?

– Po­trze­bu­je­my? Darja, prze­cież ona… Za­mknę­ła cię w domu i po­mia­ta­ła tobą, jak­byś była jej słu­żą­cą! A prze­cież tak chcia­łaś otwo­rzyć salon ko­sme­tycz­ny… Ko­cha­nie, ona krzyw­dzi­ła nasze dzie­ci!

– Mar­ten. Czyś ty osza­lał? Gdyby nie ona, nie mie­li­by­śmy tego wszyst­kie­go! – Roz­po­star­ła ra­mio­na i ob­ró­ci­ła się wokół wła­snej osi. Przez głowę prze­mknę­ła mi myśl, że po­mi­mo wy­nisz­cze­nia wciąż była zgrab­na i pięk­na. – Och, gdzie je­steś, bab­ciu… Od kiedy ode­szłaś, czuję się jakby… część mnie umar­ła.

Sły­sząc słowa żony za­drża­łem, jed­nak nie po­wie­dzia­łem ani słowa. Zna­łem sta­ru­chę le­piej niż kto­kol­wiek inny – w końcu to ona przy­gar­nę­ła po­rzu­co­ne przez dwój­kę nie­roz­waż­nych na­sto­lat­ków dziec­ko i wy­cho­wa­ła na czło­wie­ka, któ­rym się sta­łem.

W naj­od­le­glej­szych wspo­mnie­niach wciąż wi­dzia­łem przy­stań, spo­koj­ne wody je­zio­ra Pej­pus i uśmiech­nię­te twa­rze Es­toń­czy­ków z po­bli­skich wio­sek, które szyb­ko za­mie­ni­li­śmy na pola i lasy pół­noc­no-wschod­niej Pol­ski.

Dla­cze­go osie­dli­li­śmy się w Za­bo­rysz­kach, mie­ści­nie od­da­lo­nej o dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów od Su­wałk, nie wie­dzia­łem. Fak­tem jed­nak po­zo­sta­wa­ło, że to tutaj spę­dzi­łem dzie­ciń­stwo i wsze­dłem w do­ro­słość.

To tutaj, rów­nież za spra­wą babci Mii, po­zna­łem Darję, za­ko­cha­łem się w niej i po­ją­łem za żonę. Póź­niej, gdy oka­za­ło się, że tak ja, jak i Darja, je­ste­śmy bez­płod­ni, otrzy­ma­łem z rąk sta­rusz­ki dwoje dzie­ci – San­drę i Ar­tjo­na. Skąd po­cho­dzi­ły bliź­nię­ta, tak na­praw­dę nie wie­dzia­łem. Po­dej­rze­wa­łem, że po­dob­nie jak ja sam, zo­sta­ły po­rzu­co­ne.

Co tu ukry­wać, za­wdzię­cza­łem jej wszyst­ko i z tego też wzglę­du sza­no­wa­łem. Ale nigdy nie ko­cha­łem. Ile­kroć bab­cia na mnie pa­trzy­ła, w jej oczach do­strze­ga­łem od­ra­zę i nie­udol­nie skry­wa­ny nie­po­kój. W dzie­ciń­stwie, w ra­mach kary, za­my­ka­ła mnie w po­ko­ju i gło­dzi­ła. Do­ma­ga­ła się po­słu­szeń­stwa, które nie­raz wy­mu­sza­ła skó­rza­nym pasem. Z cza­sem krwa­we pręgi zbla­kły, jed­nak ból po­zo­stał.

Po­dob­nie, jesz­cze ty­dzień temu, biła moje dzie­ci i Darję. Ka­to­wa­ła ich fi­zycz­nie, jako że po­mi­mo wieku rękę wciąż miała silną, a także psy­chicz­nie. I cóż z tego, że ro­bi­ła to przede wszyst­kim pod­czas moich go­dzin pracy, skoro jedno spoj­rze­nie zma­to­wia­łych oczu żony mó­wi­ło mi wię­cej niż ty­siąc słów? Cóż z tego, skoro widok si­nia­ków na ciał­kach dwu­let­nich le­d­wie dzie­ci bolał znacz­nie bar­dziej niż za­da­ne przed laty razy?

Nie mogę po­wie­dzieć wam praw­dy… – po­my­śla­łem, wciąż tuląc do pier­si żonę. – Choć uczy­ni­ła wam tyle zła, tę­sk­ni­cie za nią, jakby była naj­lep­szą osobą na świe­cie. Dla­cze­go, Darja…? Dla­cze­go?

Nie chcąc kon­ty­nu­ować te­ma­tu, który nas po­róż­nił, de­li­kat­nie ob­ją­łem żonę i wró­ci­li­śmy do sa­lo­nu, do dzie­ci. Ma­leń­stwa ba­wi­ły się na dy­wa­nie, ich ruchy były po­wol­ne i nie­pre­cy­zyj­ne. Plamy opa­do­we zna­czy­ły stóp­ki, ko­lan­ka i rącz­ki. Głów­ki na­brzmia­ły jak u to­piel­ców.

– Z jed­nej stro­ny je­stem prze­ra­żo­na. A z dru­giej… nic nie czuję – szep­nę­ła Darja, a mnie po­zo­sta­ło tylko bez­rad­nie ski­nąć głową. Mia­łem po­dob­nie, choć gdzieś na dnie serca tlił się jesz­cze sprze­ciw. Ile­kroć przy­po­mi­na­łem sobie zimną, bez­dusz­ną twarz sta­ru­chy, gniew po­wra­cał, mo­ty­wu­jąc do dzia­ła­nia.

– Ar­tjon, synku… Chodź do ta­tu­sia… – Chło­piec z tru­dem uniósł głów­kę. Z jego oczu po­pły­nę­ło kilka łez, roz­bi­ja­jąc się na kloc­kach lego. Spró­bo­wał wstać, ale upadł. Spró­bo­wał racz­ko­wać, jed­nak nie miał dość sił. San­dra szcze­bio­ta­ła bez­myśl­nie, choć jesz­cze przed ty­go­dniem wy­po­wia­da­ła pro­ste słowa.

Darja roz­pła­ka­ła się; ta scena prze­la­ła czarę go­ry­czy. Za­uwa­ży­łem, że w niej rów­nież po­zo­sta­ło nie­wie­le łez.

– Moje ma­leń­stwa! – za­wy­ła, tuląc do sie­bie wiot­cze­ją­ce w oczach bliź­nię­ta.

One umie­ra­ją – po­my­śla­łem. – One umrą, jeśli nic nie zro­bię. One… Nie­win­ne… Nie po­win­no…

(Nad moją głową krążą mewy, prze­ci­na­jąc błę­kit­ny nie­bo­skłon, a do­oko­ła roz­po­ście­ra­ją się kwia­to­sta­ny łu­bi­nu i wyki, gro­chu i fa­so­li. Ich za­pach jest doj­mu­ją­cy, tak in­ten­syw­ny, że tracę od­dech. A może to z po­wo­du bólu? Leżę na mięk­kim po­sła­niu z ko­ni­czy­ny, ob­ra­cam głowę i widzę teraz zie­leń jej list­ków, fio­let kwia­tów. Wy­pa­tru­ję czte­ro­list­nej, jed­nak za­miast tego do­strze­gam te wi­ją­ce się, obłe kształ­ty. Seg­men­to­wa­ne ciał­ka strą­ca­ją­ce z ko­ni­czy­ny po­ran­ną rosę. Dżdżow­ni­ce. A wśród nich palce. Szu­ka­ją­ce cze­go­kol­wiek – po­mo­cy, po­cie­sze­nia, a naj­le­piej śmier­ci. Moje palce. Dżdżow­ni­ce i palce, dżdżow­ni­ce i palce…)

Prze­tar­łem oczy, prze­ry­wa­jąc wizję. Tak nie­wia­ry­god­ną, jak przed chwi­lą rze­czy­wi­stą. Wa­riu­ję… – po­my­śla­łem, w pełni świa­dom, że nie pierw­szy raz widzę tę łąkę i ro­bac­two. Rok temu uda­łem się nawet do kli­ni­ki psy­chia­trycz­nej, jed­nak le­karz nie po­tra­fił wy­ja­śnić ge­ne­zy „wi­dzeń”. – Aż dziw­ne, że nie za­le­cił wi­ta­mi­ny C…

– Ba-bab­cia. Gdzie bab­cia? – szep­nę­ła San­dra, z tru­dem po­ru­sza­jąc usta­mi. Jej drob­na twa­rzycz­ka po­wo­li tę­ża­ła, upo­dab­nia­jąc się do maski.

Darja przy­pa­dła do bliź­niąt i przy­tu­li­ła je mocno, za­no­sząc się pła­czem. Po chwi­li do­łą­czy­łem do nich i trwa­li­śmy tak, nie­świa­do­mi upły­wa­ją­ce­go czasu, nie­szczę­śli­wi.

(Dżdżow­ni­ce i palce… Dżdżow­ni­ce i palce…)

 

01.

Za okna­mi za­padł zmrok, a Darja pod­nio­sła się z ziemi, bio­rąc na ręce wiot­ką San­drę. Do­łą­czy­łem do niej, tuląc do pier­si Ar­tjo­na. Po­ło­ży­li­śmy dzie­ci do łóżek. W dro­dze coś jesz­cze szep­ta­ły, naj­pew­niej na­wo­ły­wa­ły bab­cię swymi słab­ną­cy­mi gło­si­ka­mi, jed­nak przy­kry­te koł­dra­mi za­snę­ły na­tych­miast.

Darja udała się do ła­zien­ki celem zmy­cia z sie­bie tru­pie­go odoru i przy­wró­ce­nia choć tro­chę gład­ko­ści zma­ce­ro­wa­nej skó­rze, ja w tym cza­sie zro­bi­łem kawę. Bar­dzo mocną, by­le­by po­bu­dzić bi­ją­ce z tru­dem serce. Przed ocza­mi mia­łem mrocz­ki.

Usia­dłem przy stole i od­dy­cha­łem po­wo­li, póki nie usta­ły za­wro­ty głowy. Spoj­rza­łem na lo­dów­kę, po­now­nie przy­po­mi­na­jąc sobie twarz sta­rej Mii. Jej uważ­ne spoj­rze­nie i skrze­czą­cy głos, któ­rym spy­ta­ła, gdzie, u dia­bła, po­dzie­wa się Darja i dzie­cia­ki. Ostat­nie słowa przed śmier­cią.

De­cy­zję pod­ją­łem już dawno temu, jed­nak od myśli do czynu prze­sze­dłem do­pie­ro ostat­nio, gdy do­wie­dzia­łem się, że sta­ru­cha pod­czas ką­pie­li Ar­tjo­na za­czę­ła wpy­chać łapy tam, gdzie nie po­win­na.

Po po­wro­cie z pracy wy­sła­łem ro­dzi­nę do skle­pu, a sam za­cza­iłem się w kuch­ni, w któ­rej jakiś czas póź­niej zja­wi­ła się Mia. Przy­du­si­łem sta­ru­chę i trwa­łem tak, cier­pli­wie zno­sząc dra­pią­ce po ra­mio­nach pa­zu­ry, nie­na­wist­ne spoj­rze­nia, mio­ta­ne bez­gło­śnie klą­twy. Czy to wła­śnie wtedy ta ko­bie­ta nas prze­klę­ła?

Jej brzuch, gro­te­sko­wo wzdę­ty, ko­ły­sał się z każ­dym ru­chem słab­ną­ce­go ciała, rósł i malał, jakby to­czy­ło się w nim od­ręb­ne, rów­nie plu­ga­we życie, jakby umie­ra­ło wraz z Mią. Coś się w nim prze­le­wa­ło, bur­cza­ło i ję­cza­ło, jakby mój czyn roz­gnie­wał sa­me­go dia­bła.

To wła­śnie owo brzu­szy­sko było tym, co naj­bar­dziej prze­ra­ża­ło mnie w babci. Gdy pu­chło, mia­łem kosz­ma­ry. Me­ta­mor­fo­za nad­cho­dzi­ła okre­so­wo i trwa­ła mniej wię­cej ty­dzień – przez ten czas sta­ru­cha prze­obra­ża­ła się z su­ro­wej ko­bie­ty w obrzęk­nię­te­go po­two­ra. W jej trze­wiach coś się po­ru­sza­ło, a bab­cia gła­ska­ła wtedy owo brzu­szy­sko i mru­cza­ła uspo­ka­ja­ją­ce słowa. Wy­glą­da­ła jak ko­bie­ta w pa­to­lo­gicz­nej ciąży, spra­wia­ła wra­że­nie cier­pią­cej, jed­nak na słowa współ­czu­cia, które przy­naj­mniej w dzie­ciń­stwie wy­ra­ża­łem, od­po­wia­da­ła agre­sją.

Mó­wi­ła, że musi się tylko „wy­pier­dzieć” i zni­ka­ła w swo­jej sa­mot­ni. Gdy ją opusz­cza­ła, zwy­kle było już po wszyst­kim. Do na­stęp­ne­go razu.

Gdy du­si­łem sta­ru­chę, brzu­szy­sko do­pie­ro za­czę­ło ro­snąć, a jed­nak już wtedy prze­ci­na­ły je grube jak po­wro­zy, gra­na­to­we żyły, gdzie­nie­gdzie stward­nia­łe na po­do­bień­stwo guzów. Za­ci­sną­łem palce jesz­cze moc­niej i ko­bie­ta znie­ru­cho­mia­ła. Umie­ści­łem jej cięż­kie ciało w sa­mo­cho­dzie, obok ka­ni­stra z ben­zy­ną i prze­wio­złem do po­bli­skie­go lasu, by po­że­gnać Mię w bla­sku ognia.

 W tej chwi­li bab­cia była wspo­mnie­niem, choć tak wy­pa­try­wa­ne prze­ze mnie szczę­ście wcale nie nad­cho­dzi­ło. Spoj­rza­łem na swoje gra­na­to­we pa­znok­cie i pod­wa­ży­łem płyt­kę, która ze wstręt­nym dźwię­kiem od­le­pi­ła się od palca. Ze­mdli­ło mnie, tym bar­dziej, że w ogóle nie czu­łem bólu.

Wy­pi­łem kawę. Fi­li­żan­ka Darji stała obok, w domu pa­no­wa­ła cisza. Sta­ną­łem w drzwiach sy­pial­ni dzie­ci i trwa­łem tak, wpa­tru­jąc się w obej­mu­ją­ce nasze po­cie­chy ciało żony. Tak zimno… Spo­glą­da­łem na nich i z każdą chwi­lą czu­łem coraz mniej, moje serce zda­wa­ło się gnić, umysł po­że­ra­ło ro­bac­two.

– Ocalę was – zło­ży­łem obiet­ni­cę ciem­no­ści. Prze­sze­dłem ko­ry­tarz, za­trzy­mu­jąc się do­pie­ro przed drzwia­mi do po­ko­ju babci i ują­łem klam­kę. Po raz pierw­szy od kiedy pa­mię­tam, po­miesz­cze­nie stało otwo­rem.

 

02.

Pierw­sze, co zwró­ci­ło moją uwagę, to pa­nu­ją­cy w po­ko­ju ba­ła­gan. Pod­ło­ga za­sła­na była pa­pie­ra­mi, tro­ci­na­mi i ja­ki­miś dzi­wacz­ny­mi, przy­po­mi­na­ją­cy­mi ze­schłe li­ście łu­pi­na­mi, z su­fi­tu zwi­sa­ły gir­lan­dy pa­ję­czyn. Bar­łóg, w któ­rym naj­pew­niej Mia spała, le­d­wie przy­po­mi­nał łóżko, obok niego spo­czy­wa­ło wia­dro ze śmier­dzą­cą za­war­to­ścią, nad którą krą­ży­ły roje much. Za­kasz­la­łem, choć bar­dziej od­ru­cho­wo niż z po­trze­by. Smród zda­wał się przy­tłu­mio­ny, jakby sta­no­wił bar­dziej wspo­mnie­nie fe­to­ru, niż coś or­ga­nicz­ne­go.

Z kątów po­ko­ju wpa­try­wa­ły się we mnie skun­dlo­ne ma­skot­ki i lalki w po­roz­dzie­ra­nych su­kien­kach. Nie byłem pe­wien, czy w ich szkla­nych oczach do­strze­gam ra­dość czy smu­tek, po­czu­łem się jed­nak bar­dzo nie­swo­jo.

Wi­szą­ce na ścia­nach fo­to­gra­fie sze­le­ści­ły na wdzie­ra­ją­cym się przez uchy­lo­ne okno wie­trze, jakby po­ru­szo­ne obec­no­ścią in­tru­za. Naj­wię­cej ich wi­sia­ło nad biur­kiem, oto­czo­nym przez puste opa­ko­wa­nia po żyw­no­ści. Naj­wy­raź­niej to tutaj moja prze­klę­ta babka spę­dza­ła więk­szość swo­je­go czasu. Zbli­ży­łem się i le­żą­cą na bla­cie za­pal­nicz­ką przy­pa­li­łem knoty sto­ją­cych tu świec.

– Za­wsze bałem się tego miej­sca, wiesz? Wciąż się na mnie gnie­wa­łaś, pa­trzy­łaś z takim wstrę­tem, a póź­niej zni­ka­łaś w po­ko­ju i… wy­da­wa­łaś te dźwię­ki – mruk­ną­łem, przy­pa­tru­jąc się wy­peł­nia­ją­cej śmiet­nik górze chu­s­te­czek. Po raz pierw­szy po­my­śla­łem, że do­bie­ga­ją­ce stąd przez tyle lat jęki mogły być po pro­stu pła­czem babci.

Spoj­rza­łem na czar­no-bia­łe fo­to­gra­fie, mru­żąc oczy, by w ro­ze­dr­ga­nych pło­mie­niach świec le­piej doj­rzeć szcze­gó­ły. Na jed­nej z nich pięk­na młoda ko­bie­ta wy­chy­la­ła się z okna kry­te­go strze­chą domu i ma­cha­ła do sto­ją­ce­go u jego fron­tu fo­to­gra­fa, „do mnie”. Jej uśmiech, lekka su­kien­ka i oło­wia­na sza­rość nie­bo­skło­nu wska­zy­wa­ły, że lato trwa­ło w naj­lep­sze.

Na innej, męż­czy­zna o ufnej twa­rzy i w oku­la­rach z gru­by­mi szkła­mi z dumą opie­rał się o ob­sy­pa­ne kwie­ciem drze­wo. Ga­tun­ku nie roz­po­zna­wa­łem, jed­nak mia­łem dziw­ną pew­ność, że zaraz po zro­bie­niu tego zdję­cia męż­czy­zna ze­rwie jeden z kwia­tów i wsu­nie go w blond włosy za­no­szą­cej się śmie­chem pani fo­to­graf – ma­cha­ją­cej z okna dziew­czy­ny. Wie­dzia­łem, że za­to­pi w tych wło­sach spra­co­wa­ną rękę i przy­su­nie jej twarz do swo­jej wła­snej. Że za chwi­lę za­cznie sca­ło­wy­wać jej uśmiech, spi­jać z ust słod­ki sok wiśni, które dziew­czy­na do­pie­ro co jadła, a z każ­dym po­ca­łun­kiem i jed­ne­go i dru­gie­go bę­dzie coraz wię­cej.

Nie wiem, skąd to wie­dzia­łem, lecz… nie wąt­pi­łem, że tak wła­śnie wy­glą­da praw­da. Tych dwoje ko­cha­ło się, co po­twier­dza­ły wszyst­kie ob­wie­sza­ją­ce ścia­ny zdję­cia. Żyli szczę­śli­wie w swym kry­tym strze­chą domku, pra­co­wa­li cięż­ko w po­bli­skiej wio­sce, dbali o ogró­dek i utrzy­my­wa­li dobre kon­tak­ty z są­sia­da­mi. A jed­nak było coś jesz­cze. Tak jak awer­so­wi za­wsze to­wa­rzy­szy re­wers, a po burzy nad­cho­dzi słoń­ce, tak i ta para nie po­zo­sta­ła bez skazy.

Po­now­nie przy­pa­trzy­łem się zdję­ciom, szu­ka­jąc ja­kie­goś wspól­ne­go mia­now­ni­ka. Tyle o nich wie­dzia­łem… Kim byli? Dla­cze­go wy­da­wa­li mi się tak zna­jo­mi i dla­cze­go za­po­mnia­łem? Jakim cudem pa­mię­ta­łem ich głosy?

I, przede wszyst­kim – czego bra­ko­wa­ło?

(– Dla­cze­go tak na mnie pa­trzysz? Dla­cze­go nic nie mó­wisz?

Tak teraz, jak i po­przed­nio, od­po­wia­da mi cisza. Boli.

Czar­ne ko­smy­ki ru­sza­ją się na wie­trze, ustecz­ka wy­gi­na uśmiech.

Tak strasz­nie boli…)

– Gdzie ona jest? – rzu­ci­łem go­rącz­ko­wo i nagle za­czą­łem trząść się jak w fe­brze. Za­po­mnia­łem o czymś waż­nym, czymś strasz­nym. A teraz, gdy za­czą­łem sobie przy­po­mi­nać, to coś po­ka­za­ło kły. Było głod­ne.

Pięk­na dziew­czy­na ma­cha­ła z okna, ale wcale nie do fo­to­gra­fa. Spo­glą­da­ła nieco bar­dziej w lewo, pro­sto na… ście­lą­cy się na tra­wie cień cze­goś poza za­się­giem obiek­ty­wu. Czy jed­nak… ma­cha­ła na po­wi­ta­nie czy po­że­gna­nie? A może wcale nie ma­cha­ła, tylko wy­cią­ga­ła tę­sk­nie rękę w kie­run­ku tego obiek­tu? Czy w jej ja­snych oczach nie go­ści­ły przy­pad­kiem łzy?

Sym­pa­tycz­ny męż­czy­zna z dumą opie­rał się o kwit­ną­ce drzew­ko, czy jed­nak jego ręka rze­czy­wi­ście do­ty­ka­ła pnia? A może ra­czej się­ga­ła za ten pień, za­ci­ska­jąc palce na kimś tam ukry­tym? Czy uśmiech na jego twa­rzy wy­ra­żał dumę, skoro w spoj­rze­niu krył się nie­po­kój? Wię­cej – był skon­ster­no­wa­ny. Coś mu się nie po­do­ba­ło, coś go nie­po­ko­iło.

Otar­łem pot z czoła rów­nie lo­do­wa­te­go co moje palce. Za­uwa­ży­łem, że od dłuż­sze­go czasu już nie od­dy­cham, za­czę­ło mi się krę­cić w gło­wie. Przy­sia­dłem na krze­śle i roz­gar­ną­łem za­ście­la­ją­ce biur­ko pa­pie­rzy­ska. Listy, no­tat­ki… Czego tu nie było. Więk­szość nie­czy­tel­na, jed­nak kilka kar­tek dałem radę od­cy­fro­wać.

 

Prze­pra­szam, naj­droż­szy. Nie chcia­łam mo­głam ina­czej. Bałam się, a czerń Two­ich oczu… pa­ra­li­żo­wa­ła. Nie wie­dzia­łam, że tak to się skoń­czy. Łzami. Znowu.

Czy w życiu nie może spo­tkać mnie co­kol­wiek do­bre­go?

Pa­trzę w ich twa­rze, jed­nak każda, co do jed­nej, jest fał­szy­wa. Ura­tuj mnie, naj­droż­szy. Wy­bacz mi i wróć. Nie mogę dłu­żej cze­kać, nie mogę już na nich pa­trzeć.

To za bar­dzo  

 

Nie ufam im. Ich uśmie­chom, sło­wom, ge­stom. Ich ser­com.

Wiem, że za­le­ży im je­dy­nie na mojej krzyw­dzie, nie­na­wi­dzę ich, a jed­nak… ko­cham?

Jutro znowu szko­ła. Znów będą na mnie pa­trzeć, znów będą szep­tać. Może le­piej umrzeć za­cho­ro­wać? To mniej boli.

Widzę was. Znów pod­słu­chu­je­cie.

 

Nowy dom wcale nie jest lep­szy. Wcale. Nie wiem, po co tata go wy­bu­do­wał. Tu jest nudno, a są­sie­dzi cią­gle się gapią i py­ta­ją o coś ro­dzi­ców. O mnie.

Wczo­raj, w szko­le, zbi­łam tę prze­brzy­dłą dzie­wu­chę. Do­sta­ła na co za­słu­ży­ła, a jed­nak kiedy wra­ca­łam, całe wstręt­ne Tooni wo­dzi­ło za mną wzro­kiem. Wścib­scy lu­dzie.

Wolę już Saare. Przy­naj­mniej jest bli­sko wody, w któ­rej można uto­nąć.

 

Wi­dzia­łam CIĘ! Dla­cze­go kry­jesz się w kwia­tach? Dla mnie? Je­steś tam dla mnie? Je­steś moją małą, ci­chut­ką ta­jem­ni­cą?

Ojej, nie wie­rzę, że spo­tka­ło mnie takie szczę­ście, ojej, jak mi do­oooobrze

 

Dla­cze­go nic nie mó­wisz, kiedy Mia pła­cze? Czy już Cię nie ob­cho­dzi Twoja Mia? MIA? Wciąż mi nie od­po­wie­dzia­łeś, naj­droż­szy Mar­te­nie, co jest sma­ko­ły­kiem dla dżdżow­ni­cy?

 

Za­pi­sków było zde­cy­do­wa­nie wię­cej – część miała formę li­stów, po­zo­sta­łe wy­glą­da­ły jak uryw­ki dzien­ni­ka, wszyst­kie jed­nak ce­cho­wał wszech­obec­ny chaos. Nie­któ­re zo­sta­ły na­pi­sa­ne w opty­mi­stycz­nym tonie, inne za­po­wia­da­ły sa­mo­bój­stwo bądź po­zo­sta­wa­ły bez­na­mięt­ną re­la­cją. Nawet gdy­bym miał na to czas, nie był­bym w sta­nie usze­re­go­wać ich chro­no­lo­gicz­nie, jedno jed­nak nie po­zo­sta­wia­ło wąt­pli­wo­ści – za­pi­ski od­no­si­ły się do mło­do­ści babci Mii. Spoj­rza­łem jesz­cze raz na zdję­cia i do­my­śli­łem się, że muszą one przed­sta­wiać ro­dzi­ców sta­ru­chy i świe­żo wy­bu­do­wa­ny dom w es­toń­skim Piiri.

Tylko… Kim był Mar­ten? – za­sta­no­wi­łem się z nie­po­ko­jem. Treść li­stów jasno wska­zy­wa­ła, że Mia za­ko­cha­ła się w tym męż­czyź­nie i naj­pew­niej wła­śnie po nim nada­ła mi imię.

Na­stęp­ne pół go­dzi­ny spę­dzi­łem na ja­ło­wych roz­my­śla­niach i prze­szu­ki­wa­niu po­ko­ju babci. Na pół­kach znaj­do­wa­ły się nie­ru­sza­ne od lat książ­ki. Plu­sza­ki oraz lalki po­kry­wał kurz. Spod łóżka wy­sy­py­wa­ły się łu­pi­ny – brą­zo­we i kru­che, przy­po­mi­na­ły te z ce­bu­li, jed­nak roz­miar nie­któ­rych wska­zy­wał, że mo­gły­by okryć zde­cy­do­wa­nie więk­sze wa­rzy­wa.

Za­war­tość kosza wy­sy­pa­łem na pod­ło­gę i po­grze­ba­łem w śmie­ciach, wśród któ­rych do­mi­no­wa­ły chu­s­tecz­ki. Teraz już suche, wcze­śniej naj­pew­niej wil­got­ne od łez i smar­ków.

– Och… – Prze­rwa­łem po­szu­ki­wa­nia, do­strze­ga­jąc frag­ment roz­dar­tej fo­to­gra­fii. Przed­sta­wiał kwit­ną­cą łąkę, skra­wek bez­chmur­ne­go nieba i ciem­ny rząd drzew na ho­ry­zon­cie. Spo­kój kra­jo­bra­zu bu­rzy­ła je­dy­nie ta wy­sta­ją­ca z od­dar­tej czę­ści zdję­cia RĘKA. Palce za­krzy­wia­ły się na po­do­bień­stwo szpo­nów, pa­znok­cie były czar­ne. Po­dłuż­ne ślady obok pod­po­wia­da­ły, że chwi­lę wcze­śniej roz­pacz­li­wie szar­pa­ły zie­lo­ny ko­bie­rzec z ko­ni­czy­ny, wy­dra­pu­jąc zie­mię, z któ­rej… wy­ła­zi­ły dżdżow­ni­ce.

Po­czu­łem zgro­zę, na ciało wy­stą­pi­ła gęsia skór­ka.

– O Boże…

(– Cześć, na­zy­wam się Mia. A ty?

– …

– Ojej, dla­cze­go nic nie mó­wisz? Po­wiedz­my, że na­zy­wasz się Mar­ten, co? Jak chło­pak z mo­je­go ulu­bio­ne­go se­ria­lu. – Za­no­si się hi­ste­rycz­nym, obłą­ka­nym śmie­chem, a ja z tru­dem prze­ły­kam ślinę. Pró­bu­ję się­gnąć ku tej mło­dej, czar­no­wło­sej dziew­czy­nie, jed­nak palce tylko bez­rad­nie dra­pią zie­mię.

Nagle czuję coś śli­skie­go i mięk­kie­go, na­ci­skam moc­niej, a to coś pęka.

– Nikt mnie nie ro­zu­mie, wiesz, Mar­ten? Nie mam nawet z kim po­ga­dać, kurwa. Pier­do­le­ni ro­dzi­ce, pier­do­le­ni „ko­le­dzy” – mówi tym­cza­sem Mia. Wy­po­wia­da­jąc ostat­nie słowo, wy­ko­nu­je pal­ca­mi gest ozna­cza­ją­cy cu­dzy­słów. Usa­da­wia się obok, za­my­ślo­na i obo­jęt­na, a ja wciąż się­gam. Coś znowu pęka.

Spo­glą­dam w bok – wokół mojej ręki kłę­bią się dżdżow­ni­ce.

– …)

Drżą­cy­mi pal­ca­mi ob­ró­ci­łem skra­wek zdję­cia, z tyłu ktoś, naj­pew­niej moja bab­cia, na­pi­sał:

 

Naj­lep­sze ży­cze­nia z oka­zji dnia Two­jej…

Ko­cha­ny Mar­te­nie! Twoje słod­kie oczy…

Twoje słod­kie usta już nie za­krzy­czą.

Za­cho­wam jed­nak Two­ich pu­pi­li jako…

I spró­bu­ję od­na­leźć szczę­ście.

Ko­cham.

Mia.

!!!KŁAM­STWO!!!

 

Roz­my­śla­jąc nad sło­wa­mi, zaj­rza­łem jesz­cze do szu­flad, w jed­nej znaj­du­jąc album ze zdję­cia­mi. Wy­peł­nia­ły go przede wszyst­kim kopie, czy ra­czej ory­gi­na­ły fo­to­gra­fii wi­szą­cych na ścia­nach. Jedna z nich spra­wi­ła, że po­wzią­łem na­tych­mia­sto­wą de­cy­zję.

– Muszę tam wró­cić. Do Piiri – po­wie­dzia­łem pu­ste­mu po­ko­jo­wi, sze­lesz­czą­cym łu­pi­nom na pod­ło­dze i wpa­trzo­nym we mnie pla­sti­ko­wym oczom za­ba­wek. Nasza cho­ro­ba, czym­kol­wiek była, wy­kra­cza­ła poza moż­li­wo­ści le­ka­rzy, a wizje, tak upo­rczy­wie mnie na­cho­dzą­ce, jasno wska­zy­wa­ły, że ist­nie­je jakiś zwią­zek mię­dzy mną a tym umie­ra­ją­cym czło­wie­kiem na łące, któ­re­go młoda Mia na­zy­wa­ła Mar­te­nem.

Mu­sia­łem po­znać praw­dę.

 

03.

Nie zwle­ka­jąc spa­ko­wa­łem torbę, wrzu­ca­jąc do środ­ka kilka naj­po­trzeb­niej­szych dro­bia­zgów i album ze zdję­cia­mi z po­ko­ju babci, po czym zaj­rza­łem do sy­pial­ni dzie­ci. Bliź­nię­ta le­ża­ły ci­chut­ko, Darja wes­tchnę­ła przez sen. Po­chy­li­łem się nad nią, po­ca­ło­wa­łem lekko drżą­ce, sine po­wie­ki. Upu­ści­łem na po­ściel list, w któ­rym wy­ja­śnia­łem de­cy­zję pod­ję­cia sa­mot­nej wy­pra­wy. Mnó­stwo fał­szy­wych, wca­le-nie-wia­ry­god­nych po­wo­dów, oby Darja uwie­rzy­ła w choć­by jeden z nich. Nie mogła po­znać praw­dy, nie mogła zo­ba­czyć zdję­cia opa­trzo­ne­go ty­tu­łem NOWY PO­CZĄ­TEK. To by zła­ma­ło jej le­d­wie bi­ją­ce serce. Zresz­tą, szcze­rze wąt­pi­łem, czy w ak­tu­al­nym sta­nie ona i dzie­cia­ki wy­trzy­ma­li­by trudy po­dró­ży.

Wrzu­ci­łem torbę na sie­dze­nie pa­sa­że­ra i opar­łem się o dach sa­mo­cho­du, kry­jąc głowę w ra­mio­nach. Nocną ciszę prze­ci­na­ła od­gry­wa­na przez świersz­cze me­lo­dia, po­hu­ki­wa­nie sów, piski krą­żą­cych w ciem­no­ściach nie­to­pe­rzy. Sze­lest tar­ga­nych wia­trem zbóż i skrzy­pie­nie drzew. To dziw­ne – im go­rzej się czuję, tym bar­dziej moje zmy­sły… nie, stop. To nie kwe­stia zmy­słów. Czuję się, jak­bym był bli­żej na­tu­ry.

Wresz­cie wsia­dłem za kółko i od­pa­li­łem sil­nik wie­ko­wej to­yo­ty camry. Sa­mo­chód, któ­rym nie­mal dwa­dzie­ścia lat temu przy­je­cha­li­śmy z Es­to­nii wciąż był na cho­dzie i nad­szedł czas, by wró­cił na stare wło­ści. Cze­ka­ła mnie długa droga,

(do domu. Pro­szę, za­bierz mnie do domu… – mówię jej, jed­nak dziew­czyn­ka nie re­agu­je. Pa­trzy na mnie tylko swymi ogrom­ny­mi, czar­ny­mi oczy­ma, tak że sam już nie wiem, czy jest czło­wie­kiem, czy anio­łem, czy dia­błem.)

jed­nak księ­życ do­pie­ro wscho­dził, a pracą nie mu­sia­łem już się przej­mo­wać.

Wy­je­cha­łem na głów­ną drogę do Szy­pli­szek, otwo­rzy­łem na oścież okno i włą­czy­łem radio. Po ka­bi­nie to­yo­ty po­to­czył się głos Ma­leń­czu­ka, za­bęb­ni­łem pal­ca­mi na kie­row­ni­cy.

– Oby dla mnie nie była to jed­nak ostat­nia nocka. – Usta drgnę­ły w po­zba­wio­nym hu­mo­ru uśmie­chu.

Kwa­drans póź­niej bez pro­ble­mu prze­kro­czy­łem gra­ni­cę. Do­ci­sną­łem pedał gazu, z ry­kiem sil­ni­ka i w roz­bły­sku dłu­gich świa­teł prze­bi­ja­jąc się przez mroki Litwy.

Zwol­ni­łem do­pie­ro w Ma­riam­po­lu, wy­ła­wia­jąc z mgły swoj­skie li­tew­skie domki i szare bryły blo­ków; zmę­czo­nym wzro­kiem wy­pa­try­wa­łem cza­tu­ją­cej po­li­cji. W moim ak­tu­al­nym sta­nie za­trzy­ma­nie by­ło­by tym bar­dziej ry­zy­kow­ne. Z radia do­by­wa­ły się mi­stycz­ne dźwię­ki liry, kobzy i lutni sta­no­wią­ce tło dla chó­ro­wych za­śpie­wów, w któ­rych roz­po­zna­łem neo­po­gań­ski, kul­ty­wu­ją­cy Słoń­ce ze­spół Kūlgrin­da. Za­drża­łem. W ob­li­czu ostat­nich wy­da­rzeń mu­zy­ka brzmia­ła szcze­gól­nie po­sęp­nie.

Nad ranem do­je­cha­łem do Kowna i z nie­po­ko­jem za­trzy­ma­łem się na par­kin­gu przy­droż­ne­go mo­te­lu. Obraz dwoił mi się przed ocza­mi, mru­ga­nie spra­wia­ło ból. Wy­ją­łem z torby bu­tel­kę wody i prze­my­łem twarz. Po­mo­gło, choć nie do końca. Świa­tło po­ran­ka wciąż do­ku­cza­ło.

Za­ło­ży­łem oku­la­ry prze­ciw­sło­necz­ne, wsu­ną­łem dło­nie w rę­ka­wicz­ki i z prze­wie­szo­ną przez ramię torbą wsze­dłem do mo­te­lu. Re­cep­cjo­ni­sta spoj­rzał na mnie ze zdu­mie­niem.

– Cho­ro­ba oczu – wy­char­cza­łem ła­ma­nym an­giel­skim. Li­twin za ladą skrzy­wił się nie­znacz­nie. – Po­pro­szę pokój na jedną noc. Za­pła­cę kartą.

– Mi­łe­go po­by­tu – od­parł re­cep­cjo­ni­sta po­da­jąc mi klucz. Jego oczy błą­dzi­ły po mojej skrzy­wio­nej syl­wet­ce, dla­te­go czym prę­dzej scho­wa­łem się w win­dzie.

Wsze­dłem do po­ko­ju, jed­nym le­d­wie spoj­rze­niem za­szczy­ca­jąc obite bo­aze­rią ścia­ny, przy­sło­nię­te ro­le­tą okno i ko­śla­wy sto­lik w rogu. Rzu­ci­łem się na łóżko i na­tych­miast za­sną­łem. Moje sny wy­peł­niał płacz Ar­tjo­na i San­dry oraz prze­kleń­stwa rzu­ca­ne przez Dar…, prze­pra­szam, Sofię.

Za­wsty­dzi­łem się – jak mo­głem po­my­lić moją Darję z kimś innym? Prze­cież moja uko­cha­na miała blond włosy, pod­czas gdy Sofia była ruda. Tylko że… miały te same oczy. I usta. I nosy. I dołki na po­licz­kach, kiedy się uśmie­cha­ły – wie­dzia­łem to, choć w tej chwi­li żad­nej z nich z pew­no­ścią nie by­ło­by do śmie­chu.

No tak, po­mył­ka. O tyle dziw­na, że… nie zna­łem żad­nej Sofii.

 

04.

(– Tylko z tobą można po­roz­ma­wiać w tym cho­rym świe­cie, Mart – mówi ta mała czar­no­wło­sa dziew­czyn­ka i siada obok mnie, na ka­mie­niu. Zrywa pięk­ny, fio­le­to­wy kwiat łu­bi­nu i me­cha­nicz­nie urywa ko­lej­ne płat­ki. – Dać mu jeść, nie dać. Dać, nie dać. Dać…

Ob­ser­wu­ję krą­żą­ce nad łąką mewy i cie­szę się, że to nie sępy. Wolne i pełne sił, dla­cze­go do­trzy­mu­ją to­wa­rzy­stwa ran­ne­mu czło­wie­ko­wi? Dla­cze­go nie po­le­cą nad wodę? Dla­cze­go mnie nie za­dzio­bią?

– Nie dać. – Za­pa­da cisza. Wresz­cie Mia unosi głowę i uśmie­cha się sze­ro­ko. – Przy­kro mi, Mar­ten. Wróż­ba po­wie­dzia­ła, że dziś rów­nież nie mogę cię na­kar­mić. Ale nie martw się… Jutro też jest dzień!

Pró­bu­ję po­ru­szyć no­ga­mi, te jed­nak są jak dwie spróch­nia­łe kłody. Spo­glą­dam na ręce, lecz palce nie chcą już dra­pać ziemi, nie chcą się­gnąć do czar­no­wło­sej dziew­czyn­ki. Nagle do ust wpeł­za mi dżdżow­ni­ca, a ja wcią­gam ją za­chłan­nie, gryzę, duszę się, sapię, plu­ję­ję­czę­chrzą­kam­wy­jęw­cią­gam­so­kiadż­dżow­ni­cje­st­co­ra­zwię­cej­co­raz…)

Otwo­rzy­łem oczy i spró­bo­wa­łem krzyk­nąć, jed­nak gar­dło opu­ścił tylko cichy, zdu­szo­ny jęk. Chcia­łem zła­pać się za szyję, lecz ciało mia­łem tak ze­sztyw­nia­łe, że le­d­wie unio­słem z po­ście­li ręce, zaraz utra­ci­łem strzę­py od­zy­ska­nych dzię­ki wy­po­czyn­ko­wi sił i opa­dłem bez­rad­nie. Moje mię­śnie przy­po­mi­na­ły grudy zmro­żo­ne­go śnie­gu; do­pie­ro po kwa­dran­sie udało się wpom­po­wać w nie tro­chę cie­pła.

– Ma­sa­kra, ale ze­sztyw­nia­łem… – W całym po­ko­ju śmier­dzia­ło zgni­li­zną, która naj­wy­raź­niej ogar­nia­ła moje ciało w coraz więk­szym stop­niu. Prze­tar­łem za­ro­pia­łe oko i z prze­ra­że­niem za­uwa­ży­łem, że jego reszt­ki zo­sta­ły na opusz­kach si­nych pal­ców. Nawet nie za­bo­la­ło.

– Darja… – Imię żony do­da­ło mi tro­chę sił, więc wsta­łem i uda­łem się do ła­zien­ki. Prysz­nic nie­wie­le zmie­nił, wciąż śmier­dzia­łem. Spry­ska­łem się ob­fi­cie per­fu­ma­mi i wy­sze­dłem z mo­te­lu, kry­jąc pod kap­tu­rem znie­kształ­co­ną od po­dusz­ki głowę z wy­łu­pa­nym okiem.

To po­stę­pu­je szyb­ciej, niż się spo­dzie­wa­łem. Cho­le­ra, mogę nie dać rady tam do­je­chać. Kurwa, kurwa, kurwa… Co ja mam zro­bić?

Głodu nie od­czu­wa­łem, więc nie tra­cąc czasu wsia­dłem do to­yo­ty i z tru­dem prze­krę­ci­łem klucz w sta­cyj­ce. Radio za­grzmia­ło mu­zy­ką, jed­nak moje uszy le­d­wie już od­bie­ra­ły dźwię­ki. Z po­nu­rą de­ter­mi­na­cją po­sta­no­wi­łem, że nie wolno mi po­now­nie za­snąć. Moje ciało po­wo­li gniło, a bez­ruch z pew­no­ścią przy­spie­szał roz­kład.

Za­pra­gną­łem po­roz­ma­wiać z żoną, która do tego czasu z pew­no­ścią mu­sia­ła prze­czy­tać ta­jem­ni­czy, pełen wy­krę­tów li­ścik. O dziwo nie dzwo­ni­ła, choć w gło­wie przy­go­to­wa­łem nawet od­po­wied­ni mo­no­log.

Wy­cią­gną­łem te­le­fon i uru­cho­mi­łem go drżą­cym pal­cem. Zero po­łą­czeń nie­ode­bra­nych, zero wia­do­mo­ści. BRAK SIECI.

No tak, nie mam ro­amin­gu… – po­my­śla­łem, przez chwi­lę czu­jąc naj­praw­dziw­szy żal. Scho­wa­łem te­le­fon i za­pa­li­łem sil­nik. Otwo­rzy­łem na oścież okna i wy­je­cha­łem na drogę, by­le­by tylko o niej nie my­śleć. Nie tę­sk­nić.

Z cza­sem życie wró­ci­ło do za­ci­śnię­tych na kie­row­ni­cy pal­ców i wci­ska­ją­cych pe­da­ły stóp. Do Dy­ne­bur­ga mia­łem około trzech go­dzin drogi, zanim jed­nak tam dotrę, mu­sia­łem prze­kro­czyć gra­ni­cę li­tew­sko-ło­tew­ską w Ēģipte.

Jadąc, za­sta­na­wia­łem się, co sły­chać u Ar­tjo­na i San­dry – czy dzie­cia­ki mogą się jesz­cze bawić? Czy w ogóle wy­cho­dzą z łóżek? Prze­klą­łem się w my­ślach za zbyt dużą zwło­kę. Gdy­bym tylko wcze­śniej zro­zu­miał, że nasz stan po śmier­ci Mii nie jest czymś na­tu­ral­nym, gdy­bym wcze­śniej wszedł do jej po­ko­ju i zo­ba­czył te zdję­cia, a w szcze­gól­no­ści NOWY PO­CZĄ­TEK… Nie­ste­ty.

Przy­po­mnia­łem sobie senny kosz­mar i wpeł­za­ją­ce do ust dżdżow­ni­ce. Pa­mię­ta­łem spoj­rze­nie mło­dej Mii, jakby to wła­śnie na mnie wtedy pa­trzy­ła i za­śmie­wa­ła się, wi­dząc moją udrę­kę… Stop. Nie moją, tylko tego fa­ce­ta, Mar­te­na. Cie­ka­we, że listy babci rów­nież do­ty­czy­ły męż­czy­zny o tym imie­niu. Czyż­by to była ta sama osoba? W takim razie dla­cze­go na­wie­dza­ją mnie te ob­ra­zy z prze­szło­ści?

Ani się obej­rza­łem, kra­jo­braz Litwy wzbo­ga­ci­ły gra­na­to­we stawy i wart­ko pły­ną­ce rze­czuł­ki, nad któ­ry­mi coraz czę­ściej prze­jeż­dża­łem. Do­je­cha­łem do Je­zio­ro­sów, przez okno po­dzi­wia­jąc ma­low­ni­cze je­zio­ro Za­ra­zas. Nad błysz­czą­cą w świe­tle księ­ży­ca taflą wody roz­cią­ga­ły się pod­nieb­ne chod­ni­ki, po któ­rych w dzień spa­ce­ro­wa­ły za­pew­ne rze­sze Li­twi­nów, po­dzi­wia­jąc pięk­ny kra­jo­braz.

 Gra­ni­cę w Ēģipte prze­kro­czy­łem nie nie­po­ko­jo­ny przez ni­ko­go, co wlało tro­chę opty­mi­zmu w moje nie­bi­ją­ce od nocy w Kow­nie serce. Ode­tchną­łem z ulgą i moc­niej wci­sną­łem pedał gazu.

W Dy­ne­bur­gu, dru­gim co do wiel­ko­ści mie­ście Łotwy, w któ­rym więk­szość miesz­kań­ców sta­no­wi­li Ro­sja­nie, Bia­ło­ru­si­ni i Po­la­cy, zde­cy­do­wa­nie wy­pie­ra­jąc rdzen­ną ło­tew­ską lud­ność, za­trzy­ma­łem się na sta­cji i do­tan­ko­wa­łem to­yo­tę. Eks­pe­dient Paweł, jak in­for­mo­wa­ła pla­kiet­ka na uni­for­mie, spoj­rzał na mnie po­dejrz­li­wie, jed­nak wi­dząc kartę płat­ni­czą i sły­sząc pol­skie po­zdro­wie­nie wy­raź­nie się uspo­ko­ił.

Po­ga­da­li­śmy chwi­lę o życiu w Pol­sce i na Ło­twie (stan mo­je­go głosu wy­ja­śni­łem ope­ra­cją krta­ni), po czym wró­ci­łem do sa­mo­cho­du i od­je­cha­łem w nieco lep­szym hu­mo­rze, po­krze­pio­ny roz­mo­wą ze zwy­kłym czło­wie­kiem.

Wi­dząc roz­świe­tlo­ne bloki i ro­ze­śmia­nych ludzi na uli­cach, przez chwi­lę roz­wa­ża­łem spę­dze­nie resz­ty nocy w Dy­ne­bur­gu, jed­nak en­tu­zjazm szyb­ko opadł. Gdyby kto­kol­wiek zo­rien­to­wał się, że moje ciało ulega roz­pa­do­wi, z pew­no­ścią do śmier­ci nie opu­ścił­bym ło­tew­skiej kli­ni­ki. Albo jed­nost­ki woj­sko­wej.

W Rze­ży­cy, do któ­rej do­je­cha­łem go­dzi­nę póź­niej, mój stan gwał­tow­nie się po­gor­szył. Za­trzy­ma­łem się na po­bo­czu i po­wstrzy­ma­łem tar­ga­ją­ce żo­łąd­kiem tor­sje. Wo­la­łem nie wie­dzieć, co tak usil­nie pró­bu­je wy­do­stać się z mo­je­go or­ga­ni­zmu.

 

05.

Z tru­dem wci­sną­łem pedał gazu, pod­świa­do­mie go­dząc się z myślą, że dalej już to­yo­tą nie po­ja­dę. Resz­tę drogi będę mu­siał prze­być w inny spo­sób.

Rze­ży­ca lśni­ła w bla­sku księ­ży­ca – osy­pu­ją­ce się mury zam­ków krzy­żac­kich, strze­li­ste wie­ży­ce ko­ścio­łów, po­mni­ki bo­ha­te­rów i po­wy­krę­ca­ne kształ­ty hali kon­cer­to­wej przy­ku­wa­ły mój wzrok, jed­nak myśli krą­ży­ły wokół babci Mii i umie­ra­ją­ce­go w moich wi­zjach czło­wie­ka.

(Za­wsze utoż­sa­mia­łem śmierć z czer­nią, z bra­kiem świa­tła. A jed­nak… tutaj jest tyle ko­lo­rów. Tyle… od­cie­ni. I tylko ty je­steś ciem­no­ścią.)

Czę­sto beł­ko­tał bez sensu, wył, a cza­sem… zda­wał się mówić wprost do mnie. Spo­glą­dał wtedy swymi czar­ny­mi ocza­mi

(skąd wie­dzia­łem, że są czar­ne? Czyż­by dla­te­go, że i moje oczy…?!)

w niebo, w któ­rym zda­wał się do­strze­gać coś wię­cej – moją umę­czo­ną twarz. Krzy­wił się, jakby to nie śmiech mło­dej Mii, a dźwięk dła­wią­ce­go się sil­ni­ka tak mu do­ku­czał. Po chwi­li do­łą­czył chro­bot wy­ła­my­wa­nych z dzią­seł zębów, gdy nie­opatrz­nie za­ci­sną­łem szczę­ki.

Sil­nik zgasł, a ja, ko­rzy­sta­jąc już tylko z siły roz­pę­du, za­ją­łem miej­sce par­kin­go­we przed ja­snym, schlud­nym bu­dyn­kiem rze­życ­kie­go dwor­ca. Skrzy­wi­łem się i wy­plu­łem kilka zębów. Żo­łą­dek po­now­nie pod­szedł mi do gar­dła.

Za­pa­li­łem świa­tło w ka­bi­nie i prze­trzą­sną­łem torbę. Mój wzrok prze­śli­zgnął się po al­bu­mie ze zdję­cia­mi, jed­nak po­wstrzy­ma­łem pod­szy­tą stra­chem cie­ka­wość i za­miast tego wy­cią­gną­łem dez­odo­rant.

Cy­gań­ski prysz­nic… – Z po­nu­rą de­ter­mi­na­cją opry­ska­łem sza­ro-si­ne ciało. Obej­rza­łem się w lu­ster­ku, prze­stra­szo­ny i nie­szczę­śli­wy. – Ar­tjon, San­dra… Darja… Ko­cham was. Bła­gam, żyj­cie, wy­trwaj­cie… Ocalę was.

Ostroż­nie, by ni­cze­go sobie nie uszko­dzić, wy­sze­dłem z sa­mo­cho­du, za­rzu­ci­łem torbę na ramię i chwi­lę po­sta­łem przy toy­ocie z ręką na jej dachu. Nie wró­cisz do domu, przy­ja­ciół­ko… Nie je­stem już w sta­nie tobą kie­ro­wać – po­my­śla­łem, nie­ocze­ki­wa­nie po­ru­szo­ny.

(Przy­ja­cie­le to kłam­stwo. Bez­in­te­re­sow­ność to kłam­stwo! Na­dzie­ja to kłam­stwo!!!)

– Za­mknij się, mar­twy czub­ku – wy­rzę­zi­łem, a głowę znów wy­peł­ni­ło mi wycie.

Po­włó­czyw­szy no­ga­mi do­tar­łem na dwo­rzec i u przy­sy­pia­ją­cej ka­sjer­ki ku­pi­łem bilet do Tartu w Es­to­nii. Kon­wer­sa­cja na szczę­ście nie trwa­ła długo – ko­bie­ta po­ka­za­ła mi je­dy­nie na sche­ma­cie, że trasa obej­mu­je prze­siad­kę w ro­syj­skim Psko­wie, po czym za­in­ka­so­wa­ła na­leż­ność i prze­ka­za­ła bilet. Los mi chyba sprzy­jał – po­ciąg od­jeż­dżał za nie­ca­łe dwie go­dzi­ny.

Wy­sze­dłem na peron i przy­sia­dłem na ławce, od­ru­cho­wo otu­la­jąc się płasz­czem. Noc spra­wia­ła wra­że­nie chłod­nej, wiatr tar­gał ko­ro­na­mi ro­sną­cych nie­opo­dal drzew. Poza tym pa­no­wa­ła cisza.

 

06.

(Wiem, że w jakiś dzi­wacz­ny, po­pie­przo­ny spo­sób, ona na­praw­dę mnie kocha. Gdy tak sie­dzi na ka­mie­niu obok i sku­bie płat­ki kwia­tów, jej twarz roz­ja­śnia uśmiech. Po­cząt­ko­wo de­li­kat­ny, wręcz bo­jaź­li­wy, póź­niej coraz śmiel­szy. Jest bar­dzo nie­szczę­śli­wą osobą…)

– Nie tłu­macz jej, nie za­słu­gu­je na to. Nic nie zmie­ni faktu, że pa­trzy­ła jak umie­rasz i nic nie zro­bi­ła.

(…a jed­nak nie po­tra­fi zro­zu­mieć, że wy­star­czy tro­chę otwar­to­ści, by zna­leźć przy­ja­ciół. Tro­chę za­ufa­nia, by dać się po­ko­chać ro­dzi­com. Tro­chę…)

– …li­to­ści, by po­zwo­lić ci umrzeć albo we­zwać pomoc. Ale to Mia, Mar­te­nie. Całe życie miała serce z ka­mie­nia – od­par­łem, nagle do­strze­ga­jąc prze­ra­żo­ne oczy sta­rusz­ki z fo­te­la na­prze­ciw­ko. Za­mil­kłem, po czym wy­du­si­łem, zmie­sza­ny: – Prze­pra­szam. Je­stem chory.

Ko­bie­ta oczy­wi­ście mnie nie zro­zu­mia­ła. Zbla­dła jesz­cze bar­dziej, wsta­ła i opu­ści­ła prze­dział. Znów zo­sta­łem sam.

Spoj­rza­łem przez okno, na zo­sta­ją­ce w tyle pola i lasy wschod­niej Łotwy. Są­dząc po wy­ka­zie sta­cji, nie­dłu­go prze­kro­czy­my gra­ni­cę z Rosją, a mój stan zda­wał się coraz gor­szy. Dez­odo­rant i per­fu­my le­d­wie ma­sko­wa­ły woń umie­ra­ją­ce­go ciała. Skóra rąk i stóp dawno speł­zła, od­sła­nia­jąc bu­dy­nio­wa­tą tkan­kę gni­ją­ce­go mięsa. Na­czy­nia po­pę­ka­ły, ich świa­tło wy­peł­nia­ły kru­szą­ce się skrze­py czar­nej krwi, teraz za­ście­la­ją­ce więk­szość fo­te­li mo­je­go prze­dzia­łu. Stra­wio­ny przez bak­te­rie gnil­ne nos od­wi­nął się do góry i czę­ścio­wo od­padł, upo­dab­nia­jąc noz­drza do świń­skie­go ryjka.

W Rze­ży­cy wsze­dłem do prze­dzia­łu wraz z młodą Ło­tysz­ką i dwój­ką jej synów, gdy jed­nak dzie­ci za­czę­ły pła­kać, a ko­bie­ta po­czu­ła do­by­wa­ją­cy się ode mnie fetor, szyb­ko prze­nio­sła się na inne miej­sca, że­gna­jąc mnie po­gar­dli­wym spoj­rze­niem. Choć nie­wie­le już czu­łem, zro­bi­ło mi się prze­raź­li­wie smut­no.

Byłem mor­der­cą, lecz nadal uwa­ża­łem się za do­bre­go czło­wie­ka. Sta­ną­łem w obro­nie wła­snej ro­dzi­ny, swym czy­nem przy­no­sząc im zgubę.

(Przy­naj­mniej masz ro­dzi­nę. Ja mam tylko te łu­bi­ny i ko­ni­czy­nę, i groch, i fa­so­lę, i Mię, i dżdżow­ni­ce, i dżdżow­ni­ce­idż­dżow­ni­ce­idż­dżow­ni­ce­idż­dżown…)

Po raz nie wia­do­mo który spoj­rza­łem na bez­u­ży­tecz­ny te­le­fon – 0 no­wych wia­do­mo­ści. Scho­wa­łem ko­mór­kę do kie­sze­ni z płon­ną na­dzie­ją, że jesz­cze kie­dyś się przy­da.

Czy skoro wciąż żyję… moja dusza gnije razem z moim cia­łem? – Nie­chcia­na myśl prze­śli­zgnę­ła się przez głowę, za­głu­sza­jąc nawet sko­wy­czą­ce­go Mar­te­na.

Się­gną­łem do torby, wy­cią­ga­jąc z niej album ze zdję­cia­mi. Wagon pod­ska­ki­wał na szy­nach, koła tur­ko­ta­ły mia­ro­wo, a ja za­głę­bi­łem się w bab­ci­nych wspo­mnie­niach, które, czym dłu­żej ana­li­zo­wa­ne, tym bar­dziej zda­wa­ły się rów­nież moimi wła­sny­mi…

 

Po­żar­łam je. Po­żar­łam je w…

Sma­ko­wa­ły OKROP­NIE.

Obyś mi to wy­na­gro­dził, dr…

bo ina­czej po­gnie­wam się n…

 

Po­wyż­szy­mi sło­wa­mi zo­sta­ła opa­trzo­na na od­wro­cie ko­lej­na fo­to­gra­fia. Tym razem cała, jed­nak pe­wien jej frag­ment zna­czy­ła plama cze­goś czar­ne­go i lep­kie­go, przy­sła­nia­ją­ce­go bra­ku­ją­ce słowa. Spoj­rza­łem na zdję­cie – przed­sta­wia­ło łąkę i po­ro­śnię­ty bądź po­kry­ty ko­ni­czy­ną ko­piec, na który padał cień fo­to­gra­fa. Do­my­śla­łem się, co skry­wa świe­ża gleba…

Ko­lej­ne zdję­cie – żAR­łOCZ­NOść – spra­wi­ło, że przez dłuż­szy czas nie mo­głem ze­brać myśli. Moje je­dy­ne, zmęt­nia­łe oko ob­ser­wo­wa­ło wy­le­wa­ją­cy się z niego mrok. Ty podła babo… Coś ty zro­bi­ła…

Ko­bie­ta i męż­czy­zna na fo­to­gra­fii, w któ­rych roz­po­zna­łem ro­dzi­ców Mii, le­że­li w łóżku zjed­no­cze­ni w mi­ło­snym uści­sku. Ich usta, ni­czym na ob­ra­zie Klim­ta, zbli­ża­ły się do sie­bie, by w mo­men­cie, w któ­rym fo­to­graf opu­ści apa­rat, złą­czyć się w po­ca­łun­ku.

Ale. Ale…

(Dżdżow­ni­ce, dżdżow­ni­cedż­dżow­ni­cedż­dżow­ni­ce – chcę krzy­czeć, ale mil­czę. A ona  stoi nade mną, to pewne. I wresz­cie mówi – opo­wia­da mi o swoim smut­nym życiu, swoim żalu, fru­stra­cji. Ale ja nie widzę jej łez – dżdżow­ni­ce po­żar­ły mi oczy. Nie sły­szę też jej szlo­chów – dżdżow­ni­ce po­żar­ły mi uszy. Nie… czu-ję nic.)

…po­dob­nie jak na po­przed­nim zdję­ciu, cień pada na ich nagie ciała. Co zna­czy, że w po­ko­ju jest jasno, a prze­cież nikt nie śpi przy za­pa­lo­nym świe­tle. Nie, kiedy koł­dra jest roz­ko­pa­na, kiedy się ko­chasz z umi­ło­wa­ną osobą, a w po­ko­ju obok śpi dziec­ko.

Ich ręce wcale nie obej­mu­ją ciała part­ne­ra – one za­klesz­czy­ły się w ja­kimś dzi­wacz­nym pa­rok­sy­zmie stra­chu bądź bólu. Palce wy­gię­ły się ni­czym szpo­ny i szar­pa­ły skórę, usta roz­war­ły się w okrzy­ku, który nie przedarł się przez za­ci­śnię­tą krtań. Było cicho. Tak strasz­nie cicho.

Z tyłu fo­to­gra­fię zna­czy­ła bez­sen­sow­na ba­zgra­ni­na i krót­ki wier­szyk:

 

Tak tu leżąc, moi mali,

Moi rrro­dzi­ce ko­cha­ni.

Tak się cie­szą wasze buzie,

Te uśmie­chy ta­aaakie duzie.

Mia puści wszyst­ko pła­zem.

I bę­dzie­my od dziś razem.

 

Scho­wa­łem zdję­cie i prze­rzu­ci­łem ko­lej­ne kilka stron w al­bu­mie, oglą­da­jąc co­dzien­ne życie Mii. Zdję­cia, które zro­bi­ła jej matka lub oj­ciec. Było ich wiele, lecz na żad­nym nie wi­dzia­łem samej babci. Co naj­wy­żej jej cień, kilka razy ramię bądź nogę, ko­smyk czar­nych wło­sów…

Dziew­czyn­ka znaj­do­wa­ła się na jed­nym tylko zdję­ciu, na NOWYM PO­CZĄT­KU. Za­trza­sną­łem album, zanim do niego do­tar­łem. Nie zniósł­bym po­now­ne­go wej­rze­nia w ten kosz­mar.

W Psko­wie po­ciąg za­trzy­mał się póź­nym po­ran­kiem. Na głowę, z któ­rej za­czę­ły osy­py­wać się włosy, na­su­ną­łem kap­tur, oczy ukry­łem za szkła­mi oku­la­rów. Ro­syj­skie niebo przy­sła­nia­ły cięż­kie oło­wia­ne chmu­ry, ale świa­tło i tak ra­zi­ło.

Mó­wie­nie spra­wia­ło mi coraz więk­szą trud­ność, za­sze­dłem więc do skle­pu i ku­pi­łem ze­szyt oraz mar­ker. Spoj­rze­nia ota­cza­ją­cych mnie ludzi prze­peł­niał wstręt, od­ra­za, strach. Nie­na­wi­dzi­li mnie za sam fakt, jak wy­glą­da­łem, jak cier­pia­łem. Fakt, że po­tra­fi­łem ko­chać i nie chcia­łem uczy­nić im krzyw­dy, nie miał żad­ne­go zna­cze­nia.

Przy­sia­dłem na ławce, za­pa­mię­ta­le gry­zmo­ląc w ze­szy­cie. Mu­sia­łem się przy­go­to­wać, po­my­śleć o wszyst­kim. Nie­wy­klu­czo­ne, że za kilka go­dzin nie będę mógł już mówić, a może i sta­wiać liter.

 

07.

(Nie wiem, czego ocze­ki­wa­łem, ale nie widzę świa­teł­ka w tu­ne­lu. Mi­nio­ne życie nie prze­la­tu­je mi przed ocza­mi, nie ginie w bla­sku. Po pro­stu przy­my­kam po­wie­ki, a gdy je roz­wie­ram, życie staje się inne. Nie widzę już nieba, mew, ko­ni­czy­ny, czar­no­wło­sej dziew­czyn­ki… Widzę za to całą ota­cza­ją­cą mnie ma­te­rię, a przede wszyst­kim wła­sne ciało – mar­twe, a jed­nak ru­cho­me od kłę­bią­cych się dżdżow­nic.

I tylko jej śmiech uświa­da­mia mi, że to wszyst­ko po­zo­sta­je prze­raź­li­wie re­al­ne.)

Tym razem już nikt nie chciał się do mnie do­siąść. Do prze­dzia­łu za­wi­tał tylko prze­ra­żo­ny kon­duk­tor, który ska­so­wał mój bilet i czym prę­dzej wy­szedł. Za­pew­ne naj­chęt­niej wy­pro­wa­dził­by mnie z po­cią­gu, jed­nak kart­ka, którą za­wie­si­łem sobie na szyi ko­rzy­sta­jąc ze sznu­ro­wa­deł, sku­tecz­nie go znie­chę­ci­ła. W tym re­jo­nie świa­ta nie każdy ro­zu­miał na­pi­sa­ne po an­giel­sku słowa, jed­nak ich zna­cze­nie z każdą mi­nu­tą po­dró­ży do­cie­ra­ło do coraz więk­szej ilo­ści pa­sa­że­rów. Byłem bez­piecz­ny.

CHO­RU­JĘ NA TRĄD. JADĘ DO KLI­NI­KI, KTÓRA OCALI MOJE ŻYCIE. PRO­SZĘ ZA­CHO­WAĆ DY­STANS – NIE CHCĘ NI­KO­GO ZA­RA­ZIĆ.

Choć to bo­le­sne, in­for­ma­cja oka­za­ła się nad wyraz sku­tecz­na – nikt nie wcho­dził mi w drogę, nikt nie za­wra­cał z ob­ra­nej trasy. Kłam­stwo, gdyby bli­żej mu się przyj­rzeć, szyb­ko wy­szło­by na jaw, jed­nak ob­li­cze trę­do­wa­te­go sku­tecz­nie znie­chę­ca­ło do roz­wa­żań. Le­piej było po pro­stu zejść mi z oczu.

Coraz czę­ściej ła­pa­łem się na tym, że za­po­mi­nam o do­cze­sno­ści, za­miast tego sku­pia­jąc się na ostat­nich chwi­lach do­go­ry­wa­ją­ce­go na łące Mar­te­na. Jego wspo­mnie­nia mie­sza­ły się i mie­ni­ły, za­cho­dzi­ły na sie­bie, a jed­nak zmie­rza­ły do jed­ne­go nie­unik­nio­ne­go końca – do śmier­ci. Wi­dzia­łem, jak dżdżow­ni­ce po­że­ra­ją moje ciało i za­sta­na­wia­łem się, jak to moż­li­we. Nie trze­ba było dok­to­ra­tu z bio­lo­gii, by wie­dzieć, że nie są mię­so­żer­ca­mi.

Za oknem roz­po­ście­ra­ły się pola, łąki i las, ho­ry­zont skry­wał od­le­głe je­zio­ro Pej­pus, ku któ­re­mu tak upar­cie zmie­rza­łem. Nie­po­ko­iłem się – każda chwi­la zda­wa­ła się przy­bli­żać mnie do śmier­ci, a jed­nak po­ciąg, za­miast je­chać bez­po­śred­nio ku Tartu, na tra­sie miał jesz­cze dłuż­szy po­stój w es­toń­skiej Val­dze. Całe szczę­ście, że nie mu­sia­łem zmie­niać po­cią­gu – ze­sztyw­nia­łe stawy le­d­wie po­zwa­la­ły mi prze­miesz­czać gni­ją­ce ciało.

Wpa­dłem w dziw­ny, przy­po­mi­na­ją­cy śmierć stu­por, z któ­re­go otrzą­sną­łem się do­pie­ro po sze­ściu go­dzi­nach, gdy prze­cią­gły gwizd oznaj­mił przy­by­cie po­cią­gu na dwo­rzec w Tartu.

Ze­bra­łem się w sobie i opu­ści­łem wagon czu­jąc, że torba z każ­dym kro­kiem coraz bar­dziej kru­szy mój oboj­czyk. Po­kry­wa­ją­ce go tkan­ki znik­nę­ły już wiele go­dzin wcze­śniej.

 

08.

In­for­mu­ją­cą o trą­dzie kart­kę wy­rzu­ci­łem do śmiet­ni­ka – jeśli nawet w Es­to­nii znaj­do­wa­ła się kli­ni­ka zdol­na mi pomóc, z pew­no­ścią nie po­sta­wio­no jej w Me­hi­ko­or­mie, do któ­rej mu­sia­łem się teraz do­stać.

W po­bli­skim kio­sku ku­pi­łem mapę pro­win­cji Tartu oraz wy­cią­gną­łem kar­tecz­kę z od­po­wied­nim py­ta­niem. Tym razem na­pi­sa­ną po es­toń­sku – po­mi­mo wielu lat z dala od oj­czy­zny, bab­cia dbała, bym nie za­po­mniał ro­dzi­me­go ję­zy­ka.

Tak przy­go­to­wa­ny po­sze­dłem do in­for­ma­cji, gdzie otyła, żu­ją­ca gumę Es­ton­ka wska­za­ła mi drogę do au­to­bu­su. Była tak nie­zmier­nie znu­dzo­na, że nawet mój stan nie zro­bił na niej żad­ne­go wra­że­nia.

Po­krze­pio­ny tym fak­tem ru­szy­łem na sztyw­nych no­gach ku wyj­ściu. Kroki sta­wia­łem nie­zno­śnie po­wo­li, a każdy z nich gro­ził upad­kiem. Sta­ran­nie wy­per­fu­mo­wa­ny, wy­dzie­la­łem draż­nią­cą, mdłą woń. Wo­la­łem nie my­śleć, jakie wra­że­nie zro­bię na lu­dziach w au­to­bu­sie.

Idąc uli­ca­mi Tartu od­li­cza­łem ko­lej­ne kroki i mo­dli­łem się. Bu­dyn­ki, sa­mo­cho­dy i lu­dzie zlali się w jedną, bez­oso­bo­wą masę, w któ­rej wy­pa­try­wa­łem je­dy­nie przy­stan­ku. Szept w gło­wie nie cichł – teraz na­le­żał nie tylko do Mar­te­na, ale i samej babci, która upar­cie po­wta­rza­ła nasze imię i pro­si­ła o coś beł­ko­tli­wym gło­sem. Chyba o to, bym wró­cił.

 (Jak to moż­li­we, że cho­dzisz? Czu­jesz? My­ślisz?)

Trup z es­toń­skiej łąki ob­rzu­cił mnie py­ta­nia­mi, na które mo­głem od­po­wie­dzieć co naj­wy­żej wzru­sze­niem ra­mion. Pró­bo­wa­łem sfor­mu­ło­wać jakąś myśl, jed­nak przy­cho­dzi­ło mi to z coraz więk­szym tru­dem. Prze­szłość za­czę­ła zle­wać się z przy­szło­ścią, kosz­ma­ra­mi i wi­dze­nia­mi. Mózg – moje ostat­nie sank­tu­arium – umie­rał wraz z resz­tą ciała.

Jak przez sen pa­mię­tam pod­jeż­dża­ją­cy au­to­bus i ma­lu­ją­ce się na twa­rzach kie­row­ców prze­ra­że­nie. Kap­tur, oku­la­ry i za­wi­nię­ty wokół ust sza­lik nie ukry­wa­ły ro­pie­ją­ce­go nosa i dziu­ra­wych po­licz­ków, a szczel­nie za­pię­ty płaszcz wi­siał na mnie jak na szkie­le­cie. Spodnie były pełne cze­goś, w czym do­pa­try­wa­łem się wła­snych… tka­nek.

Wy­cią­gną­łem przed sie­bie od­po­wied­nią kart­kę, na któ­rej in­for­mo­wa­łem, że jadę do Pii­ris­sa­are, by tam umrzeć wśród ro­dzi­ny. Że je­stem chory pa­lia­tyw­nie i nie ma już dla mnie ra­tun­ku. Że ni­ko­go nie za­ra­żę. Do kar­tecz­ki do­łą­czy­łem hi­sto­rię cho­ro­by z pol­skie­go SOR-u, któ­rej, zgod­nie z moimi ocze­ki­wa­nia­mi, es­toń­scy kie­row­cy nie po­tra­fi­li od­cy­fro­wać. Ale, co naj­waż­niej­sze, uwie­rzy­li.

Usia­dłem przy oknie na końcu au­to­bu­su i za­pa­trzy­łem się w mi­ja­ny po dro­dze pej­zaż Es­to­nii. Chcia­ło mi się pła­kać. Tę­sk­ni­łem.

 

09.

(Nie widzę już nieba. Nie widzę mew. Nie widzę nawet tej łąki, na któ­rej po­wo­li umie­ra­łem. Widzę tylko Mię. Jest wszę­dzie, a za­ra­zem ni­g­dzie… Nie ro­zu­miem, czy jest we mnie, czy to ja tkwię w niej.

Mia za mną tę­sk­ni. Dużo prze­kli­na. Cie­eeeka­we… Na­szła mnie wła­śnie taka dziw­na myśl – czy je­stem dżdżow­ni­cą?

Dzi­siaj Mia nie prze­kli­na, dzi­siaj śpie­wa. Wła­śnie miał miej­sce nowy po­czą­tek, dom lśni już czy­sto­ścią. Zro­bi­ło się jakby cia­śniej, choć za­ra­zem we­se­lej. Po­zna­łem ro­dzi­ców Mii, po­zna­łem Sofię, ru­do­wło­są po­ko­jów­kę, która raz w ty­go­dniu przy­cho­dzi­ła sprzą­tać dom.

Prze­pra­szam, jaka ru­do­wło­sa? Wi­dział kto ru­do­wło­są dżdżow­ni­cę?)

 

10.

Ock­ną­łem się, gdy sil­nik au­to­bu­su zgasł. Wyj­rza­łem przez okno i kil­ko­ma szyb­ki­mi mru­gnię­cia­mi po­zby­łem się po­wi­do­ków; myśli Mar­te­na znik­nę­ły sprzed oka, ustę­pu­jąc przy­stan­ko­wi, dom­kom Me­hi­ko­or­my oraz gra­na­to­we­mu bez­mia­ro­wi je­zio­ra Pej­pus. Przy drew­nia­nej kei ko­ły­sa­ło się kilka łó­de­czek. Uśmiech wy­krzy­wił strzęp, bę­dą­cy nie­gdyś moją twa­rzą.

Palun härra, võtka veidi vett. – Wła­ści­wie byłem już głu­chy, gdy jed­nak zna­jo­me dźwię­ki es­toń­skie­go ję­zy­ka roz­brzmia­ły w uszach, ze zdu­mie­niem spoj­rza­łem na chłop­ca, wy­cią­ga­ją­ce­go w moim kie­run­ku bu­tel­kę wody. Na jego za­ru­mie­nio­nej twa­rzy nie do­strze­głem śladu stra­chu. Od­ru­cho­wo przy­ją­łem pre­zent i za­mar­łem, bo­le­śnie świa­dom, że nie przy­go­to­wa­łem sto­sow­nej kar­tecz­ki. Ostat­nie, czego się spo­dzie­wa­łem, to ludz­ka życz­li­wość.

Aitäh… – wy­rzę­zi­łem, jed­nak chło­piec już wró­cił do ro­dzi­ców, któ­rzy uśmiech­nę­li się do mnie uprzej­mie. Męż­czy­zna o sze­ro­kiej, ufnej twa­rzy po­tar­mo­sił syna po wło­sach.

(Nad moją głową krążą mewy, prze­ci­na­jąc błę­kit­ny…)

Za­mknij się, to już dawno nie­praw­da – po­my­śla­łem, a Mar­ten o dziwo po­słu­chał. Sil­nik au­to­bu­su za­war­czał, a la­tar­nia mor­ska w Me­hi­ko­or­mie za­czę­ła się po­wo­li od­da­lać. Miej­sco­wość była tylko przy­stan­kiem na dro­dze do La­ak­sa­are Sadam, gdzie znaj­do­wał się ter­mi­nal pro­mo­wy. Moja po­dróż nie­ubła­ga­nie zmie­rza­ła ku koń­co­wi. Po­zo­sta­wa­ło py­ta­nie, czy zo­sta­ła jesz­cze ja­ka­kol­wiek na­dzie­ja? Darja i dzie­cia­ki znaj­du­ją się pew­nie w po­dob­nym sta­nie co ja sam.

 

11.

Dzię­ki uprzej­mo­ści Es­toń­czy­ka, któ­re­go syn wrę­czył mi bu­tel­kę wody, le­d­wie do­tar­li­śmy do celu, ja mia­łem w ręku bilet i cze­ka­łem jako pierw­szy w ko­lej­ce na nad­pły­wa­ją­cy prom. Hi­sto­ryj­ka, którą przed­sta­wi­łem kie­row­cy, ro­ze­szła się po au­to­bu­sie i wy­war­ła efekt, któ­re­go w ogóle się nie spo­dzie­wa­łem. Wszy­scy mi współ­czu­li, wspie­ra­li mnie. Pe­wien star­szy, choć wciąż po­staw­ny Es­toń­czyk po­mógł nieść torbę, ja­sno­wło­sa ko­bie­ta wspar­ła mnie pod­czas uciąż­li­wej drogi po po­kła­dzie. Kil­ko­ro dzie­ci wska­za­ło ławkę, na któ­rej po chwi­li spo­czą­łem. Zmę­czo­ny, ale i szczę­śli­wy, po­dzię­ko­wa­łem ge­stem. Na szczę­ście wszy­scy zro­zu­mie­li.

Kiedy zo­sta­łem już sam, a prom odbił od brze­gu, po raz ko­lej­ny się­gną­łem do torby. Nie­po­rad­ny­mi ru­cha­mi otwo­rzy­łem ją i wy­ją­łem album.

Był pa­miąt­ką, którą bab­cia po­sta­no­wi­ła za­brać z domku na Pii­ris­sa­are i za­wie­rał przede wszyst­kim te dobre wspo­mnie­nia. Okru­chy pa­mię­ci, przed­sta­wia­ją­ce ro­ze­śmia­nych ro­dzi­ców, roz­kwi­ta­ją­cą przy­ro­dę i oczy­wi­ście… ciało Mar­te­na. Nie­raz pod­czas tej po­dró­ży za­sta­na­wia­łem się, kim on wła­ści­wie jest i dla­cze­go umie­ra na łące. Zo­stał ugry­zio­ny przez węża, któ­re­go jad dzia­łał pa­ra­li­żu­ją­co? Ta hi­po­te­za zda­wa­ła się naj­bar­dziej traf­na, ale tak czy ina­czej – nie wie­dzia­łem.

Po­zo­sta­wa­ło jesz­cze zdję­cie żAR­łOCZ­NOść, uka­zu­ją­ce umie­ra­ją­cych ro­dzi­ców, no i oczy­wi­ście NOWY PO­CZĄ­TEK. Czy­sta zgro­za, któ­rej moja ra­cjo­nal­ność za­da­wa­ła kłam, a jed­nak… pod­świa­do­mie wie­rzy­łem w re­al­ność ob­ra­zu. Po­zo­sta­wał dla mnie je­dy­ną na­dzie­ją, dla­te­go otwo­rzy­łem album na od­po­wied­niej stro­nie i wle­pi­łem oko w bluź­nier­czą fo­to­gra­fię.

Na pierw­szym pla­nie znaj­do­wa­ła się Mia. Cał­kiem ładna, czar­no­wło­sa dziew­czyn­ka, z któ­rej oczu wy­zie­ra­ło sza­leń­stwo. Uśmie­cha­ła się z dziką ra­do­ścią, roz­po­star­ty­mi ra­mio­na­mi obej­mu­jąc dwa po­two­ry.

Po raz ko­lej­ny przyj­rza­łem się zma­ce­ro­wa­nej, jakby żół­wiej skó­rze, która lśni­ła w bla­sku lamp. Za­pa­dłym, pu­stym oczom. Wiot­kim koń­czy­nom. Bez­kształt­nym czasz­kom. Stwo­ry sie­dzia­ły, gdyż ich nogi nie mogły utrzy­mać cię­ża­ru ciała.

Po pra­wej znaj­do­wa­ła się jesz­cze czwar­ta po­stać, w któ­rej roz­po­zna­łem Sofię, po lewej spo­czy­wa­ła ster­ta ciem­nych, ja­jo­wa­tych po­jem­ni­ków. Nie wie­dzia­łem, co mo­gły­by za­wie­rać, jed­nak pewna mro­żą­ca krew w ży­łach myśl pod­po­wia­da­ła mi, że…

Uśmiech Mii, tak pięk­ny i szcze­ry… Po czę­ści wy­wo­ła­ła go obec­ność tych znie­kształ­co­nych ludzi, jed­nak do­my­śla­łem się, że głów­nym ad­re­sa­tem była osoba fo­to­gra­fa. Piąty czło­wiek w tym domu.

Ja.

 

12.

Bab­ciu, co ty zro­bi­łaś? Moje wspo­mnie­nia, żAR­łOCZ­NOść… Wszyst­ko wska­zu­je na to, że ich za­bi­łaś, a jed­nak… od­ży­li. Co się wy­da­rzy­ło w tym domu i dla­cze­go nie za­war­łaś tego w al­bu­mie? Choć­byś mnie prze­śla­do­wa­ła do śmier­ci, od­kry­ję praw­dę i ocalę swo­ich bli­skich – po­my­śla­łem pło­mien­nie, a serce za­bi­ło kilka razy, po czym na po­wrót za­mil­kło.

Po­ka­za­łem ostat­nią z przy­go­to­wa­nych za­wcza­su kar­tek, jed­no­cze­śnie dzię­ku­jąc ota­cza­ją­cym mnie Es­toń­czy­kom ski­nie­niem głowy. Gdy zo­sta­łem już sam, przy­sia­dłem na ławce i wpa­trzy­łem się w błę­kit­ne niebo nad Pii­ris­sa­are Sadam. Mewy prze­ci­na­ły lazur, do­oko­ła szu­miał wiatr po­trzą­sa­jąc ko­ro­na­mi drzew, fa­lu­jąc łą­ka­mi. Wła­ści­wie tego miej­sca nie pa­mię­ta­łem, a jed­nak jedno spoj­rze­nie na za­bu­do­wa­nia po­bli­skie­go Tooni uświa­do­mi­ło mi, że bez pro­ble­mu od­naj­dę drogę do celu. Pod wa­run­kiem, że ciało nie od­mó­wi po­słu­szeń­stwa.

Od­rzu­ci­łem nie­po­trzeb­ną już torbę, zdją­łem oku­la­ry i sza­lik, na­stęp­nie płaszcz oraz spodnie, zo­sta­wia­jąc sobie tylko te­le­fon. Tkan­ki spły­nę­ły z moich ra­mion i nóg, z brzu­cha wy­la­ła się rzeka jelit.

Po­czu­łem się nagle lekki i świe­ży, strzę­py mię­śni opor­nie wpra­wia­ły w ruch stawy. Spoj­rza­łem na swoje ko­ścio­tru­pie dło­nie, na stopy, wciąż ukry­te w bu­tach. Ich aku­rat wo­la­łem nie ścią­gać – by­ło­by to ry­zy­kow­ne. Mój nie­ży­wy umysł nie był już w sta­nie od­czu­wać stra­chu czy zgro­zy, więc po pro­stu po­sze­dłem przed sie­bie.

 

13.

Piiri spra­wia­ło wra­że­nie mia­stecz­ka za­mro­żo­ne­go w cza­sie; prze­cho­dząc wciąż wi­dzia­łem te same domki, skle­py, ten sam biały masyw pra­wo­sław­ne­go ko­ścio­ła. Nawet ludz­kie twa­rze wy­da­wa­ły się takie same, z tą róż­ni­cą, że teraz wy­krzy­wiał je nie uśmiech, a prze­ra­że­nie. Śle­dzi­li mój po­wol­ny marsz z chod­ni­ków i okien – nikt mi nie po­mógł, ale i nikt nie prze­szko­dził. Nie­któ­rzy szep­ta­li mię­dzy sobą.

Drogę, która po­win­na mi zająć góra kwa­drans, prze­by­łem do­pie­ro po go­dzi­nie. Za­nie­dba­ne, roz­pa­da­ją­ce się do­mo­stwa za­stą­pi­ły pola i łąki, a jezd­nia zmie­ni­ła się w kle­pi­sko, wciąż jed­nak pro­wa­dzi­ła do celu. Za­ra­sta­ją­ce ją chwa­sty zda­wa­ły się su­ge­ro­wać to, co po­dej­rze­wa­łem – po na­szej wy­pro­wadz­ce w domu Mii nikt nie za­miesz­kał.

(Nie-nie-nie-nie-nie. Nie! To nie ja, czy tego nie wi­dzisz, czy tego nie ro­zu­miesz? MIA! Nie-nie-nie-nie. Skończ z tym, prze­stań! Nie wchodź tam, to cię tylko za­smu­ci, tylko zrani, a w ni­czym nie po­mo­że, nic nie wskó­rasz pa­trząc, nic­nie­osią­gniesz­nic­nie…)

Z każ­dym przy­bli­ża­ją­cym mnie do do­mo­stwa kro­kiem, głos sta­wał się coraz gło­śniej­szy i bar­dziej roz­pacz­li­wy. Nie byłem nawet pe­wien, czy zwra­ca się do mojej babci, czy do mnie.

Gdy przy­sta­ną­łem, ucichł. Wiatr po­trzą­snął sto­ją­cym w ogród­ku stra­chem na wró­ble, który skło­nił głowę w iro­nicz­nym po­zdro­wie­niu. Dom PO­ŻE­RAŁ MNIE czer­nią pu­stych okien. Wy­glą­dał na za­miesz­ka­ły, choć spo­dzie­wa­łem się za­stać ru­de­rę z po­wy­bi­ja­ny­mi szy­ba­mi.

(Nie wchodź tam.)

Zro­bi­łem ko­lej­ny krok, a drzwi wej­ścio­we uchy­li­ły się bez­gło­śnie. Albo po pro­stu nie usły­sza­łem skrzy­pie­nia nie­oli­wio­nych od lat za­wia­sów.

(Znaj­dziesz tam tylko smu­tek.)

Mis on elu, kui mitte kur­bus? – szep­ną­łem po es­toń­sku, nie będąc tego do końca świa­dom. A może ra­czej po­my­śla­łem, skoro moje gar­dło nie prze­wo­dzi­ło już dźwię­ków, a po­kru­szo­ne płuca wy­sy­py­wa­ły się przez szcze­li­ny mię­dzy że­bra­mi.

(Lep­szy mniej­szy smu­tek, niż więk­szy. Mia to zro­zu­mia­ła. Dla­te­go ode­szła.)

Jaki ty nagle zro­bi­łeś się roz­mow­ny – po­my­śla­łem iro­nicz­nie i nic sobie nie ro­biąc ze słów nie­bosz­czy­ka, prze­kro­czy­łem próg. Od­ru­cho­wo spoj­rza­łem w wi­szą­ce nad szaf­ką z bu­ta­mi lu­stro. Nie przy­po­mi­na­łem już Mar­te­na, któ­rym nie­gdyś byłem. Co wię­cej, w ogóle nie przy­po­mi­na­łem czło­wie­ka.

W domu pa­no­wa­ła cisza, choć prze­moż­ne uczu­cie, że ktoś mnie ob­ser­wu­je, nie ustę­po­wa­ło. Po pod­ło­dze wa­la­ły się te same dzi­wacz­ne łu­pi­ny, co w bab­ci­nym po­ko­ju w Za­bo­rysz­kach, choć są­dząc po usy­pa­nych przy ścia­nach kup­kach, ktoś pró­bo­wał za­pro­wa­dzić tu po­rzą­dek.

Dźwięk ty­ka­ją­ce­go ze­ga­ra przy­wiódł mnie do kuch­ni – szu­fla­dy i półki za­peł­nio­ne były ty­po­wym wy­po­sa­że­niem, w chle­ba­ku le­ża­ło sple­śnia­łe pie­czy­wo. Otwo­rzy­łem drzwi lo­dów­ki i po­bież­nie przej­rza­łem za­war­tość. Nic cie­ka­we­go. Nic god­ne­go uwagi

(O BO­ŻE­BO­ŻE­BO­ŻE, TRZY­MA­LI TO, TRZY­MA­LI­TRZY­MA­LI­TRZY…)

poza

(Tyle lat! To nie­moż­li­we, to nie po­win­no…)

jaj­ka­mi. Wzią­łem jedno z nich do ręki – miało dzi­wacz­ną, ela­stycz­ną sko­rup­kę, a barwą przy­po­mi­na­ło cy­try­nę. Na­bra­łem dziw­ne­go prze­ko­na­nia, że gdy­bym jesz­cze żył, w tej chwi­li mdło­ści zgię­ły­by mnie w pół. W tym jajku było coś dziw­ne­go. Nie­na­tu­ral­ne­go.

Nie mam czasu – uświa­do­mi­łem sobie nagle i za­mkną­łem lo­dów­kę. Mając w pa­mię­ci roz­kład pokoi, wsze­dłem po scho­dach na pię­tro i zaj­rza­łem do po­ko­ju Mii. Meble i pod­ło­gę za­ście­la­ła gruba war­stwa kurzu – w prze­ci­wień­stwie do kuch­ni czy sa­lo­nu, wy­glą­dał na opusz­czo­ny od wielu lat.

W pierw­szej ko­lej­no­ści zaj­rza­łem do biur­ka, jed­nak mię­dzy przy­bo­ra­mi szkol­ny­mi i za­po­mnia­ny­mi pa­miąt­ka­mi nie zna­la­złem ni­cze­go in­te­re­su­ją­ce­go. Wię­cej szczę­ścia mia­łem prze­trzą­sa­jąc szafę. W jed­nym z kar­to­nów zna­la­złem za­peł­nio­ne pi­smem Mii ze­szy­ty, więc pod­eks­cy­to­wa­ny wy­su­ną­łem po­jem­nik i jęk­ną­łem cicho, gdy nagle lewa ręka ode­rwa­ła się od ciała z nie­przy­jem­nym, za­ska­ku­ją­co gło­śnym mla­śnię­ciem.

Moja ręka… – Nie do­wie­rza­jąc, że na­praw­dę mnie to spo­tka­ło, spoj­rza­łem na wy­rwa­ną ze stawu bar­ko­we­go koń­czy­nę. Otrzą­sną­łem się i wy­ją­łem pierw­szy ze­szyt. Usia­dłem na pod­ło­dze i za­czą­łem czy­tać. Kilka go­dzin póź­niej wszyst­ko było już jasne.

(Więk­szy smu­tek… Mó­wi­łem, że to tylko więk­szy smu­tek…)

 

14.

Tę­sk­nię za Tobą, uko­cha­ny. Mar­te­nie, Marti. Sma­ku­ję Twe imię i cze­kam, aż wró­cisz. Czy na­praw­dę nie ro­zu­miesz, JAK BAR­DZO CIĘ KO­CHAM?

Na tym okrop­nym świe­cie tylko Ty oka­za­łeś mi zro­zu­mie­nie, po­tra­fi­łeś wy­słu­chać… Może cza­sem byłam zbyt oschła zbyt SA­MO­LUB­NA? ale my­śla­łam, że je­ste­śmy świa­do­mi łą­czą­cych nas uczuć…

Hihi! Wciąż pa­mię­tam, jak ja­dłeś dżdżow­ni­ce! To było takie za­baw­ne! A póź­niej te dżdżow­ni­ce za­czę­ły jeść CIE­BIE! To było jesz­cze za­baw­niej­sze – taka ZE­MSTA, nie?

Swoją drogą, wczo­raj na bio­lo­gii do­wie­dzia­łam się, dla­cze­go na łące żyje tyle tych ro­bacz­ków. Ponoć to przez ro­śli­ny mo­tyl­ko­wa­te, takie jak łubin, wyka, ko­ni­czy­na. Pani na­uczy­ciel­ka mó­wi­ła, że ro­ba­ki bar­dzo lubią się tym żywić, nie zna jed­nak całej praw­dy

Niech po­zo­sta­nie naszą słod­ką ta­jem­ni­cą, co jest PRAW­DZI­WYM sma­ko­ły­kiem dla dżdżow­ni­cy, do­brze, Mar­te­nie? Uko­cha­ni muszą mieć swoje ta­jem­ni­ce

 

 

Ta kurwa znowu to zro­bi­ła. Nie­na­wi­dzę jej. Nie­na­wi­dzę suki. Za­pra­sza­ła mnie na jakąś im­pre­zę ale wiem że zro­bi­ła to tylko  po to żeby się ze mnie śmiać widzę to w jej oczach.

Na chuj w ogóle o tym piszę

Gdzie je­steś?

Mar­ten?

Ko­cha­ny?

 

 

Prze­pra­szam. Źle Cię trak­to­wa­łam, to dla­te­go te cho­ler­ne pier­do­lo­ne ro­ba­ki Cię zja­dły. To dla­te­go, praw­da???

Dziś ksiądz na re­li­gii po­wie­dział: „Z pro­chu po­wsta­jesz, w proch się ob­ró­cisz”.

Tak więc sobie myślę… może to do­brze, że od­sze­dłeś wła­śnie na TEJ ŁĄCE?

 

 

Ojej, wciąż czuję ten dresz­czyk emo­cji, naj­droż­szy, wciąż go czuję!

Wy­zbie­ra­łam wszyst­kie dżdżow­ni­ce i za­mknę­łam je w sło­iku. Ze­rwa­łam też ko­ni­czy­ny z Two­jej mo­gi­ły – te same, na któ­rych ko­na­łeś!

Sie­dzę sobie teraz przy biur­ku, pa­trzę na ro­bacz­ki i po­pi­jam her­bat­kę. Cza­sem wy­pusz­czam jedną czy dwie i po­zwa­lam, by po mnie peł­zły. Mmm… Gdy za­my­kam oczy, mam wra­że­nie, jak­byś to Ty…

Jedną nawet wsa­dzi­łam TAM. Do mo­je­go za­kąt­ka mi­ło­ści. Ojej, jak ona się wier­ci­ła! Jaka była śli­ska! Teraz chyba ro­zu­miem dla­cze­go tak ję­cza­łeś, gdy wcho­dzi­ły Ci do buzi. Też to czu­łeś, praw­da? ♥♥

O rany, jakie to głu­pie, co ja tu pi­sa­łam???

 

Prze­kre­śle­nie, jak i do­pi­sek, naj­wy­raź­niej po­ja­wi­ły się póź­niej. Bab­cia użyła in­ne­go dłu­go­pi­su.

 

 

Sie­dzę w łóżku i z tru­dem pa­nu­ję nad żo­łąd­kiem. Nie mogę rzy­gać. Nie mogę, nie mogę, nie mogę! Jaka ja je­stem na­iw­na… Nooo, głup­tas!

Znowu wspo­mi­na­łam słowa księ­dza, my­śla­łam też o tym, co mó­wi­ła ostat­nio pani z bio­lo­gii na temat obie­gu ma­te­rii w przy­ro­dzie. Jeśli ich słowa są praw­dą, to zna­czy, że w tych dżdżow­ni­cach na­praw­dę je­steś Ty, Mar­te­nie, TY! Miesz­kasz tam sobie ci­chut­ko i nic nie mó­wisz swo­jej Mii…

 

Okrut­ny je­steś, wiesz?

 

Ale Cię ko­cham i na dowód tej mi­ło­ści ZJA­DŁAM JE. Wszyst­kie, co do jed­nej, więk­szość po­ły­ka­łam. Przyj­mę Cię W SIE­BIE, naj­droż­szy. Już na za­wsze bę­dzie­my razem

 

 

To wszyst­ko było praw­dą, och jej, wszyst­ko, KAŻDE SŁOWO!

Sły­szę Cię w mojej gło­wie. Sły­szę, jak do mnie mó­wisz.

W naj­śmiel­szych ma­rze­niach nie spo­dzie­wa­łam się, że dżdżow­ni­ce zje­dzą rów­nież Twoją umi­ło­wa­ną, pięk­ną duszę. I wszyst­kie Twoje uśmie­chy. Widzę je, jak za­mknę oczy, Mart.

 

 

Dzi­siaj znowu mnie wkur­wi­ła ta szma­ta. Co ona wie? Po co szko­ła? Sama wiem, co dla mnie dobre, niech się od­wa­li.

Dla­cze­go wciąż za­glą­da !! do mo­je­go po­ko­ju !! gapi się !! Kurwa niech idzie sobie stąd!!

znacz­nie le­piej jakby byli po­słusz­ni. tak ja Ty, Mar­te­nieZNACZ­NIE

LE­PIEJ.

 

Wiem, wiem, wiem­wiem­wiem co zro­bię! już na za­wsze bę­dzie­my razem!

 

 

Ale ład­nie mi wy­szło.

Nawet zro­bi­łam dla Cie­bie zdję­cie, naj­droż­szy. Na­zy­wa się „Żar­łocz­ność”!

Jesz­cze tylko ich po­rą­bię (całe szczę­ście, że ma­mu­sia ku­pi­ła taki du­uuzi tasak) i za­nio­sę na łąkę. Bę­dzie wię­cej sma­ko­ły­ku dla dżdżow­ni­cy

 

 

Ledwo to wy­trzy­ma­łam, ale nie rzy­ga­łam.

Dzi­siaj od­wie­dzi­ła nas ko­cha­na Sofia i była zdzwio­na, gdy po­wie­dzia­łam, że ro­dzi­ce chcą się z nią wi­dzieć na łące. Jak zwy­kle pró­bo­wa­ła być dla mnie miła. Nawet ją lubię.

Nie wiem, czy robię do­brze, ale XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX Musi być do­brze. Na pewno.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX (Co­kol­wiek było tu na­pi­sa­ne, bab­cia sta­ran­nie to za­ma­za­ła.)

 

Roz­rzu­ca­łam ich da­le­ko od Two­je­go MIEJ­SCA SPO­CZYN­KU, naj­droż­szy. Od „Oł­ta­rza na­sze­go uczu­cia”. Nie chcę, by je ka­la­li. Mam na­dzie­ję, że

 

 

Je­stem słoń­cem.

Świe­cę tak jasno, pro­mie­nie­ję szczę­ściem, a jed­nak…

…je­stem sama na tym nie­bie.

Nie­bie? A może ra­czej – w PIE­KLE? Tam bywam znacz­nie czę­ściej…

Tu jest tak smut­no, tak cicho…

 

Zja­dłam wię­cej dżdżow­nic. Na łące jest ich teraz na­praw­dę dużo, szcze­gól­nie że ostat­nio non stop pada deszcz. Boli mnie brzu­sio.

 

 

Ten szum jest mę­czą­cy. Jest. Cały. Czas. A. Ja. Nic. Nie. Mogę. Zro­bić.

Brzuch mi ro­śnie, cho­ciaż nie jem. CUD. JAKIŚ. ???

 

Mar­te­nie, chcę się do Cie­bie przy­tu­lić. Nigdy nie mia­łam oka­zji i sza­le­nie tego ża­łu­ję.

 

 

☺☺

Nie wie­rzę. To nie może być praw­da.

Tro­chę to strasz­ne.

 

 

Trzy­mam je w cie­ple, choć chyba tego nie po­trze­bu­ją. Rosną w oczach, jest ich tak dużo, tak strasz­nie dużo. Moje małe żółte po­ły­skli­we de­li­kat­ne ja­jecz­ka. Mu­sia­ły ro­snąć mi w brzusz­ku przez cały ten czas

Wy­glą­da­ją jak ja­jecz­ka dżdżow­ni­cy, tyle że więk­sze. Naj­więk­sze uro­sło już do roz­mia­rów ko­mo­dy! A naj­mniej­sze przy­po­mi­na jajo kury.

Uro­dzi­łam” je wczo­raj wie­czo­rem, po dłu­gim po­by­cie w to­a­le­cie. Nie spo­dzie­wa­łam się cze­goś ta­kie­go; chyba do­brze, że ły­ka­łam te dżdżow­ni­ce w ca­ło­ści.

Nie będę się zdra­dzać z na­dzie­ja­mi, ale są WIEL­KIE

Czyż­by moje ży­cze­nie miało się speł­nić? ZNOWU CIĘ UJRZĘ?

 

To psy­cho­pat­ka… To… To nie­moż­li­we – po­my­śla­łem skon­fun­do­wa­ny, od­kła­da­jąc na bok ko­lej­ną kart­kę. Przy­po­mnia­łem sobie sko­rup­ki w po­ko­ju babci i okre­so­wo wzdę­ty brzuch. Jej cię­żar, gdy nio­słem ciało do sa­mo­cho­du. Ileż jajek mu­sia­ło w niej wtedy być…

(Więk­szy smu­tek… Nic, tylko więk­szy smu­tek…)

Zi­gno­ro­wa­łem głos w gło­wie i czy­ta­łem dalej. Gdy­bym nie był głu­chy, usły­szał­bym za­pew­ne do­cho­dzą­ce z po­ko­ju obok sa­pa­nie.

 

 

Jest ich coraz wię­cej, a pierw­sze już się „wy­klu­ły”

Och… Mar­te­nie. Speł­nia się moje ży­cze­nie

Choć w naj­śmiel­szych snach tego nie ocze­ki­wa­łam, ON ma Twoje oczy. Ma też nie­ste­ty włosy ta­tu­sia i jego ręce. I… Sama nie wiem. To dziw­ne.

Są jak dzie­ci. Nawet te, które rodzą się do­ro­słe. Bie­ga­ją po domu, od­dy­cha­ją, żyją. I sama nie wiem, co do nich czuję. Prze­cież to nie są lu­dzie?

Ostat­nio uro­dzi­ło się też kilka tych naj­mniej­szych. Po­sta­cie wiel­ko­ści pla­stu­sia, hihi

Od razu po­mar­ły, więc wy­rzu­ci­łam je do śmiet­ni­ka.

Brzuch znowu puch­nie.

 

 

Niech się od­pier­do­lą. Jest ich za dużo.

A żaden nie jest TOBĄ, naj­droż­szy.

 

 

Nie­na­wi­dzę ich, nie­na­wi­dzę­nie­na­wi­dzę…

Ja na­praw­dę je­stem w pie­kle.

 

 

XXXXXwy­pie­rXXXXX XXXXo­glą­XXXXX (Ten frag­ment, zaj­mu­ją­cy kil­ka­na­ście li­ni­jek, bab­cia sta­ran­nie za­ma­za­ła. Po frag­men­tach słów wy­wnio­sko­wa­łem, że za­wie­rał głów­nie blu­zgi.)

!!!!!!!

Pa­so­ży­ty. Szkod­ni­ki. Ro­ba­ki.

 

Żaden z nich nie jest Tobą, uko­cha­ny. Wciąż sły­szę Twój głos, głosy ma­mu­si i ta­tu­sia, Sofii… Ale te cho­dzą­ce kukły, to nie wy. To tylko po­zba­wio­ne duszy sko­ru­py, dzie­ci dżdżow­nic. Dusze…

…zo­sta­ły we mnie. Za­trosz­czę się o nie. Obie­cu­ję.

 

 

Pró­bo­wa­łam za­cząć nowe życie z kil­kor­giem z nich. Wy­bra­łam tych, któ­rzy zda­wa­li się naj­mą­drzej­si, któ­rzy naj­bar­dziej przy­po­mi­na­li WAS. Ro­dzin­ne spo­tka­nie uwiecz­ni­łam zdję­ciem (mam na­dzie­ję, że kie­dyś je zo­ba­czysz; na­zy­wa się „Nowy Po­czą­tek”).

Ale, po­wiem Ci skry­cie, Mar­te­nie – je­stem nie­szczę­śli­wa. Mi­nę­ło kilka dłu­gich lat, tro­chę się uspo­ko­iłam… Ża­łu­ję tego wszyst­kie­go. Coś we mnie umar­ło od kiedy za­mor­do­wa­łam pierw­sze z nich, pierw­sze z moich dzie­ci.

Zo­sta­wi­łam tylko jedno ja­jecz­ko, resz­tę nisz­czę zaraz po „zło­że­niu”.

 

 

Muszę odejść. To nie ma już sensu.

Mały Mar­ten jest takim we­so­łym chłop­cem i przy­po­mi­na Cię jak nikt wcze­śniej, naj­droż­szy. Oka­za­ło się, że po na­sma­ro­wa­niu skóry oliw­ką na­bie­ra ona pra­wi­dło­wej barwy, więc nikt nie bę­dzie po­strze­gał go jako po­two­ra

Mimo wszyst­ko „moją ro­dzi­nę” po­sta­no­wi­łam za­mknąć w piw­ni­cy. Nie do­pusz­czę, by mały Mar­ten ich zo­ba­czył, by po­znał praw­dę. To znisz­czy jego dzie­ciń­stwo.

 

 

Spró­bu­ję po raz ostat­ni. Czuję, że ON może wy­ro­snąć na CIE­BIE.

Za­ufam.

Wy­ja­dę stąd (może do Pol­ski? Jest do­sta­tecz­nie da­le­ko?), a moja ro­dzi­na niech sobie żyje. Zo­sta­wię te ZŁE rze­czy za sobą, wezmę tylko album, który bę­dzie mi przy­po­mi­nał o Tobie i o tych lep­szych cza­sach.

A Mar­te­na za­bio­rę ze sobą. Sta­rze­ję się, nie wy­glą­dam już tak do­brze jak kie­dyś, ale czyż mi­łość zna gra­ni­ce? Gdy chło­piec pod­ro­śnie… Wie­rzę, że ujrzy we mnie dziew­czy­nę, która sie­dzia­ła przy Tobie, gdy ko­na­łeś. Dziew­czy­nę, którą ko­cha­łeś.

 

Resz­ta stro­ny pełna była fan­ta­zyj­nych ry­sun­ków, uśmie­chów i za­kre­śleń. Zna­la­zło się rów­nież kilka cy­ta­tów, któ­rych jed­nak nie roz­po­zna­łem.

 

15.

Na tym koń­czy­ły się za­pi­ski babci. Odło­ży­łem ostat­nią kart­kę i wpa­trzy­łem się bez­ro­zum­nie w kąt po­ko­ju. Głosy umil­kły, choć czu­łem, że Mar­ten ob­ser­wu­je mnie z za­in­te­re­so­wa­niem. Czy ra­czej wspo­mnie­nie Mar­te­na. Jakaś jego część, którą wchło­nę­ły dżdżow­ni­cę, a która za po­śred­nic­twem babci zo­sta­ła prze­ka­za­na mnie.

Dal­sza część hi­sto­rii była już jasna – przy­je­cha­li­śmy do Za­bo­ry­szek, ja cho­dzi­łem do szko­ły, a bab­cia pra­co­wa­ła. Naj­wy­raź­niej z cza­sem zo­ba­czy­ła, że w czło­wie­ku, na któ­re­go wy­ro­słem, nie było jed­nak wiele „tam­te­go” Mar­te­na. Wcale jej nie po­ko­cha­łem.

Dla­cze­go więc po­sta­no­wi­ła „uro­dzić” jesz­cze kilka ja­je­czek? Dla­cze­go dała mi Darję, a póź­niej, gdy do­wie­dzia­ła się, że je­ste­śmy bez­płod­ni, rów­nież San­drę i Ar­tjo­na? Tego nie wie­dzia­łem, choć pod­świa­do­mie li­czy­łem, że osta­ła się w niej jesz­cze jakaś ludz­ka cząst­ka. Że po pro­stu chcia­ła dla nas do­brze.

(Chcia­ła dla was do­brze…)

Głos jak echo po­wtó­rzył moje myśli. Nie wie­dzia­łem już, do kogo wła­ści­wie na­le­żał. Do Mar­te­na, który zmarł na łące? A może do osoby, która na­praw­dę ko­cha­ła Mię – jej ojca?

Za­bi­łem was, ko­cha­ni – po­my­śla­łem roz­pacz­li­wie. – Za­bi­ja­jąc tę ko­bie­tę, ska­za­łem na za­gła­dę całą naszą ro­dzi­nę… O Boże, Boże… Ja… Nie chcia­łem tego…

 Czym­kol­wiek były za­miesz­ku­ją­ce łąkę dżdżow­ni­ce, nie po­zo­sta­wia­ło wąt­pli­wo­ści, że w jakiś spo­sób mu­sia­ły prze­trwać w ciele babci i za­pew­niać życie bytom, które ro­dzi­ła. Paląc Mię, spa­li­łem rów­nież to, co sta­no­wi­ło isto­tę mojej wi­tal­no­ści.

 

16.

Słoń­ce za­szło nad mia­stecz­kiem Piiri, ustę­pu­jąc miej­sca sier­po­wi księ­ży­ca i nie­zli­czo­nym pa­cior­kom gwiazd. Wiatr ucichł, a za­miast mew w niebo nad Pii­ris­sa­are wzle­cia­ły sowy i nie­to­pe­rze. Świersz­cze cy­ka­ły wśród traw, a do sa­pa­nia z po­ko­ju obok do­łą­czy­ły jęki. Nie usły­sza­łem ich. Ale zo­ba­czy­łem.

Po nie wia­do­mo jak dłu­gim cza­sie pod­nio­słem się z kolan i wzdry­gną­łem, gdy dru­gie ramię od­pa­dło od tu­ło­wia. Nie miało to już żad­ne­go zna­cze­nia, moja misja za­koń­czy­ła się fia­skiem.

Wy­sze­dłem z po­ko­ju Mii i za­trzy­ma­łem się w ko­ry­ta­rzu, do­strze­ga­jąc po­ru­sze­nie w sy­pial­ni obok. Wsze­dłem tam aku­rat by zo­ba­czyć, jak czte­ry sko­tło­wa­ne na łóżku ciała umie­ra­ją, spo­ra­dycz­nie po­ru­sza­jąc ko­ścio­tru­pi­mi, gni­ją­cy­mi koń­czy­na­mi. Nie miały już oczu, a ich twa­rze wy­glą­da­ły jak roz­pły­wa­ją­ce się maski, jed­nak widok ru­dych ko­bie­cych wło­sów, oku­la­rów, a przede wszyst­kim jakże zna­jo­mej syl­wet­ki, którą przez tyle lat wi­dzia­łem w lu­strze uświa­do­mił mi, że pa­trzę na drugą ro­dzi­nę Mii. Tę, któ­rej dała życie i go nie ode­bra­ła. Tym za­ją­łem się do­pie­ro ja sam.

Prze­pra­szam… – po­my­śla­łem, wy­cho­dząc. I na mnie naj­wyż­szy czas…

Byłem już bar­dzo zmę­czo­ny. Oko za­snu­ła mgła, przez którą le­d­wie do­strze­ga­łem rze­czy­wi­stość. Pla­no­wa­łem się po­ło­żyć w sa­lo­nie i spo­koj­nie odejść, gdy nagle mój mar­twy umysł wpadł na ostat­ni nio­są­cy na­dzie­ję po­mysł.

Darjo… Ar­tjo­nie… San­dro… Jeśli to wszyst­ko, co na­pi­sa­ła bab­cia jest praw­dą i dla was jest jesz­cze szan­sa. Je­ste­ście prze­cież rów­nież… we mnie.

Nie po­zwa­la­jąc ule­cieć tej myśli, wy­sze­dłem z domu i ko­rzy­sta­jąc ze wspo­mnień Mar­te­na-nie­bosz­czy­ka za­głę­bi­łem się w gąsz­czu przy­do­mo­we­go boru. Czu­łem, że moje nogi, le­d­wie trzy­ma­ne przez wię­za­dła, nie­dłu­go od­mó­wią po­słu­szeń­stwa. Na szczę­ście łąka nie była da­le­ko.

Do­tar­łem do miej­sca, w któ­rym już kie­dyś, wiele lat temu, le­ża­łem i spo­glą­da­łem w bez­chmur­ne niebo. Obok stał ob­ro­śnię­ty mchem ka­mień, na któ­rym tak lu­bi­ła prze­sia­dy­wać Mia. Wokół kłę­bi­ły się dżdżow­ni­ce.

Ro­śli­ny mo­tyl­ko­wa­te, co? Łubin, wyka, ko­ni­czy­na… Ale rów­nież groch i fa­so­la. Jak mówił ksiądz, bab­ciu? Ach, no tak… „W proch się ob­ró­ci­łeś, z pro­chu po­wsta­niesz”. Jeśli tylko ktoś się skusi na wa­rzy­wa. Jeśli kie­dyś, za wiele lat, zbie­rze plon na­szych wspo­mnień i, być może, zo­sta­nie nową Mią.

A gdy tak się sta­nie, prze­trwa też…

(…nasza pa­mięć. Roz­kwit­nie jak kwia­ty na wio­snę, wznie­sie się jak mewy, za­szu­mi ni­czym drze­wa…

 

 

 

 

 

Jesz­cze się zo­ba­czy­my.)

Koniec

Komentarze

Oooł jeees, nowy hor­ror Hra­bie­go! 

Za­czą­łem czy­tać zaraz po do­da­niu, ale za­gna­no mnie do łóżka i do­koń­czy­łem do­pie­ro dzi­siaj rano. W sam raz na po­nie­dział­ko­wy po­ra­nek, he he. 

I ten po­do­ba mi się naj­bar­dziej z do­tych­cza­so­wych. Nie ma tu za­krę­ce­nia i pew­ne­go "efek­ciar­stwa pa­skud­no­ści" szep­tul­co­wych opo­wie­ści, nie ma nie­do­po­wie­dzeń i nie­zro­zu­mia­ło­ści tego o cy­gań­skim we­se­lu. Jest za to mrok, groza, obrzy­dli­wość, a przede wszyst­kim okrop­ny smu­tek, po­da­ne pro­sto, ale w do­sko­na­łych pro­por­cjach. I dłu­gość – jak naj­bar­dziej wła­ści­wa, po­zwa­la­ją­ca na­le­ży­cie roz­wi­nąć na­strój. I mimo braku szyb­kiej akcji, nic się nie dłu­ży­ło. Być może inni będą twier­dzić, że Twoje po­przed­nie hi­sto­rie, ze swoim po­krę­ce­niem, są cie­kaw­sze, ale dla mnie Twa krzy­wa cią­gle ro­śnie. "Sma­ko­łyk dla dżdżow­ni­cy" to do­kład­nie taki hor­ror, jaki lubię.

Bar­dzo chciał­bym się do cze­goś przy­cze­pić (na­praw­dę :-)) ale nie mam do czego. No może – te emo­ti­kon­ki w pa­mięt­ni­kach Mii. Nie sądzę, by kie­dyś pi­sa­no w ten spo­sób. To zna­czy z pew­no­ścią po­ja­wia­ły się ja­kieś ser­dusz­ka, ry­sun­ki, pier­dół­ki, ale emo­ti­ko­ny ko­ja­rzą się bar­dzo no­wo­cze­śnie i (przy­naj­mniej u mnie) wpro­wa­dza­ły lek­kie za­mie­sza­nie – zaraz, to kto i kiedy to na­pi­sał? Bab­cia? Ktoś z ro­dzi­ny? Jakaś córka? A nie, no bab­cia prze­cież…

No dobra, ogól­nie – za­je­bi­sty tekst. Dawno nie czy­ta­łem tak faj­ne­go hor­ro­ru.

Po­zdra­wiam! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Faj­nie, że wi­dzisz po­pra­wę wzglę­dem po­przed­nich opo­wia­dań – sta­ram się wpro­wa­dzać w życie zgła­sza­ne uwagi. Sma­ko­łyk z pew­no­ścią nie jest ide­al­ny, ale czuję wiel­ką sa­tys­fak­cję wi­dząc, że zna­la­złeś tyle po­zy­tyw­nych aspek­tów. Dzię­ki, Thar­go­ne.

A naj­cen­niej­sze jest chyba dla mnie to, że usia­dłeś zaraz po udo­stęp­nie­niu i upo­ra­łeś się szyb­ko po­mi­mo ob­ję­to­ści – nie ma chyba nic mil­sze­go dla au­to­ra :)

 

Emot­ki, hmm… Traf­na uwaga. Bab­cia była dziew­czyn­ką sporo lat temu, więc chyba rze­czy­wi­ście tro­chę zgrzy­ta.

A zro­zu­mia­łeś fa­bu­łę? Albo w drugą stro­nę – nie wy­szło zbyt ło­pa­to­lo­gicz­nie? ;P

 

Pri­ma­gród po­zdra­wia Cię zwrot­nie :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Prze­czy­ta­łam o czwar­tej rano, w pracy :) Nie mogę na­pi­sać, że się prze­stra­szy­łam, ale Twój tekst ma w sobie coś prze­ra­ża­ją­ce­go i do­głęb­nie po­ru­sza­ją­ce­go. Aż tak, że w ciągu dnia przy­śni­ły mi się dżdżow­ni­ce… :) Brr… Po­czą­tek bar­dzo wcią­ga­ją­cy i taki… Ach, nie je­stem za dobra w pi­sa­niu ko­men­ta­rzy, taki na­tu­ra­li­stycz­ny, tro­chę obrzy­dli­wy, ale jed­no­cze­śnie bar­dzo ob­ra­zo­wy. Po­dob­nie z resz­ta jak resz­ta tek­stu. Emo­ti­kon­ki… Chyba też bym je wy­rzu­ci­ła. Ge­ne­ral­nie je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­na z lek­tu­ry :)

Dla mnie nic nie jest zbyt lo­pa­to­lo­gicz­ne, bo mój umysł jest jak ma­chi­na pa­ro­wa ;-) 

Ale po­waż­nie, to wła­śnie (szcze­gól­nie w po­rów­na­niu do po­przed­nich tek­stów) fa­bu­ła była w sam raz. Wy­star­cza­ją­co pro­sta i zro­zu­mia­ła, żebym nie mu­siał za­sta­na­wiać się, co poeta miał na myśli i wy­star­cza­ją­co nie­oczy­wi­sta (wszyst­ko prze­cież od­kry­wa się po ka­wał­ku, po dro­dze, do końca nie wia­do­mo co Ma­ar­ten znaj­dzie w daw­nym domy babci i jak rzecz się za­koń­czy). Być może ktoś bę­dzie krę­cił nosem, że zbyt mało zo­sta­wiasz w sfe­rze do­my­słów, ale ja za­wsze pod­kre­śla­łem, że lubię świa­do­mość, iż ode­bra­łem tekst zgod­nie z za­mia­ra­mi au­to­ra i nic mi nie ucie­kło. Nawet, jeśli na końcu mia­ły­by na­stą­pić wy­ja­śnie­nia w stylu Co­lum­bo.

Re­asu­mu­jąc (fajne słowo) udany ba­lans mię­dzy ta­jem­ni­cą a ja­sno­ścią fa­bu­ły.

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Uff, no to całe szczę­ście! Zo­ba­czy­my jesz­cze, co po­wie­dzą inni, choć Twe słowa wlały otu­chę w me hra­biow­skie serce, Thar­go­nie.

Trzym się cie­pło.

 

A Cie­bie, Ka­tiu­la, to chyba jesz­cze nie było dane mi go­ścić! Bar­dzo mi miło, żeś wpa­dła i rad je­stem, że opo­wia­da­nie dało radę. Jeśli było choć tro­chę obrzy­dli­wie, cie­szę się.

Prze­czy­ta­łaś w pracy ponad 60 tys. zna­ków? Oj, nie­ład­nie ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Tak więc, co tu ukry­wać, za­wdzię­cza­łem jej wszyst­ko i z tego też wzglę­du [+ją] sza­no­wa­łem.

Po­dob­nie, jesz­cze ty­dzień temu, biła moje dzie­ci i Darję.

Za­sta­no­wił­bym się, czy te prze­cin­ki są tutaj ko­niecz­ne.

 

Ka­to­wa­ła ich fi­zycz­nie, jako że po­mi­mo wieku rękę wciąż miała silną, a także psy­chicz­nie – swo­imi de­cy­zja­mi prze­kre­śla­jąc ich ma­rze­nia. I cóż z tego, że ro­bi­ła to przede wszyst­kim pod­czas moich go­dzin pracy, skoro jedno spoj­rze­nie zma­to­wia­łych oczu żony mó­wi­ło mi wię­cej niż ty­siąc słów? Cóż z tego, skoro widok si­nia­ków na ciał­kach dwu­let­nich le­d­wie dzie­ci bolał znacz­nie bar­dziej niż za­da­ne przed laty razy?

Jakie ma­rze­nia można prze­kre­ślić dwu­lat­ko­wi? O świe­żej pie­lu­sze? ;D

 

(Nad moją głową krążą mewy, prze­ci­na­jąc błę­kit­ny nie­bo­skłon, a do­oko­ła roz­po­ście­ra­ją się kwia­to­sta­ny łu­bi­nu i wyki, gro­chu i fa­so­li. Ich za­pach jest doj­mu­ją­cy, tak in­ten­syw­ny, że tracę od­dech. A może to z po­wo­du bólu? Leżę na mięk­kim po­sła­niu z ko­ni­czy­ny, ob­ra­cam głowę i widzę teraz zie­leń jej list­ków, fio­let kwia­tów. Wy­pa­tru­ję czte­ro­list­nej, jed­nak za­miast tego do­strze­gam te wi­ją­ce się, obłe kształ­ty. Seg­men­to­wa­ne ciał­ka. Ob­śli­zgłe od­wło­ki strą­ca­ją­ce z ko­ni­czy­ny po­ran­ną rosę. Dżdżow­ni­ce. A wśród nich palce. Szu­ka­ją­ce cze­go­kol­wiek – po­mo­cy, po­cie­sze­nia, a naj­le­piej śmier­ci. Moje palce. Dżdżow­ni­ce i palce, dżdżow­ni­ce i palce…)

Re­we­la­cyj­ny frag­ment!

 

Ścia­ny po­kry­wa­ły przy­cze­pio­ne pi­nez­ka­mi fo­to­gra­fie, fa­lu­ją­ce na wdzie­ra­ją­cym się przez roz­sz­czel­nio­ne okno wie­trze. Naj­więk­sza ich ilość wi­sia­ła nad biur­kiem.

Fo­to­gra­fie są po­li­czal­ne, więc → licz­ba.

 

jed­nak jedna z nich spra­wi­ła

Kiep­sko to wy­glą­da. → ale jedna?

 

wizje, tak upo­rczy­wie mnie na­cho­dzą­ce, jasno wska­zy­wa­ły, że ist­niej jakiś zwią­zek mię­dzy mną

czy ona i dzie­cia­ki wy­trzy­ma­li­by trudy po­dró­ży. Z takim tru­dem od­dy­cha­li…

(Za­wsze utoż­sa­mia­łem śmierć z czer­nią, z bra­kiem świa­tła. A jed­nak… tutaj jest tyle ko­lo­rów. Tyle… od­cie­ni. I tylko ty je­steś ciem­no­ścią.)

Ładne! <3

 

Skrzy­wi­łem się i wy­plu­łem kilka zębów. Żo­łą­dek po­now­nie pod­szedł mi do gar­dła.

Za­pa­li­łem świa­tło w ka­bi­nie i skrzy­wi­łem się,

 

Na głowę, z któ­rej za­czę­ły osy­py­wać się włosy, na­su­ną­łem kap­tur, oczy ukry­łem za szkła­mi oku­la­rów. Ro­syj­skie niebo przy­sła­nia­ły cięż­kie oło­wia­ne chmu­ry, ale świa­tło i tak ra­zi­ło.

Tak się za­sta­na­wiam, co go ra­zi­ło, co on oglą­dał, skoro bo­daj­że w Kow­nie wy­pa­dły mu oczy… XD

 

Fak­tem po­zo­sta­wa­ło, że bab­cia zna­la­zła umie­ra­ją­ce­go czło­wie­ka i za­miast mu pomóc, czer­pa­ła przy­jem­ność z jego bez­rad­no­ści, pa­trzy­ła, jak od­cho­dzi. Aż w końcu po­żar­ły go dżdżow­ni­ce, co pod­po­wie­dzia­ły mi aku­rat wizje. Na zdję­ciach wid­niał tylko ko­piec.

Auć! Zbyt do­słow­nie. Za­sta­no­wił­bym się, czy za­cho­wać ten frag­ment.

 

Po­czu­łem się nagle lekki i świe­ży, strzę­py mię­śni opor­nie wpra­wia­ły w ruch stawy, prze­zwy­cię­ża­jąc rigor mor­tis.

Rigor mor­tis to prze­cież cecha względ­nie świe­żych zwłok, gdy skur­czo­nym mię­śniom nagle za­brak­nie ATP. Mię­śnie w tak za­awan­so­wa­nym roz­kła­dzie nie prze­ja­wia­ją naj­mniej­sze­go na­pię­cia, więc wspo­mi­na­nie w tym mo­men­cie hi­sto­rii o rigor jest tro­chę bez sensu.

 

Drogę, która po­win­na mi zająć góra kwa­drans, prze­by­łem do­pie­ro do go­dzi­nie.

 

Hihi! Wciąż pa­mię­tam, jak ja­dłeś dżdżow­ni­ce! To było takie za­baw­ne! A póź­niej te dżdżow­ni­ce za­czę­ły jeść CIE­BIE! To było jesz­cze za­baw­niej­sze – taka ZE­MSTA, nie?

Jak by mi za 50 lat ktoś po­ka­zał taki frag­ment, to moim pierw­szym sko­ja­rze­niem bę­dzie Count Pri­ma­gen.

 

 

Co za wstrzą­sa­ją­ca wizja! Muszę przy­znać, że to tro­chę tekst dla ko­ne­se­rów, to zna­czy nie znaj­dziesz wielu fanów ta­kie­go pi­sa­nia lub ina­czej – nie­wie­le osób bę­dzie czer­pa­ło z czy­ta­nia cze­goś ta­kie­go przy­jem­ność. Nie­mniej nie spo­sób od­mó­wić Ci kunsz­tu, do ja­kie­go do­sze­dłeś w tych swo­ich słod­kich i po­pier­do­lo­nych za­ra­zem hor­ro­rach. Nie­raz skrzy­wi­łem się pod­czas lek­tu­ry; sza­cun.

Po­mysł jest tak od­je­cha­ny, że nawet nie wiem od czego za­cząć chwa­lić. Po­stać babki ewo­lu­uje na prze­strze­ni ko­lej­nych roz­dzia­li­ków (choć może po­wi­nie­nem po­wie­dzieć – prze­po­czwa­rza się), by w fi­na­le do­wa­lić taką bombą, że nie wiem czy wi­dzia­łem tu, na forum, coś rów­nie po­krę­co­ne­go. Finał to maj­stersz­tyk za­rów­no pod wzglę­dem sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych wy­ja­śnień etio­lo­gii “ży­wych tru­pów”, jak i tego, co stało się przed laty. Że bo­ha­ter i ko­cha­nek to jedna osoba, ale w tak chory spo­sób. I do tego te ro­dzą­ce się ludz­ko-dżdżow­ni­cze hy­bry­dy, psy­cho­tycz­na dziew­czyn­ka, scena ko­na­nia ory­gi­nal­ne­go ciała… Moc ser­du­szek!

Nie jest to jed­nak tekst ide­al­ny. Przede wszyst­kim brnie się przez niego, a nie pły­nie. Jest o wiele za długi. Do­ce­niam, że po raz ko­lej­ny ser­wu­jesz eg­zo­tycz­ne sce­ne­rie, za­bie­ra­jąc mnie w wy­ciecz­kę bo kra­jach nad­bał­tyc­kich i że opi­sów kra­jo­bra­zów w ich licz­bie jest w sam raz. Ale sama po­dróż wle­cze się nie­mi­ło­sier­nie, nie­wie­le w sumie wno­sząc do hi­sto­rii i gdy­byś po pod­ję­ciu de­cy­zji o wy­ru­sze­niu prze­rzu­cił akcję od razu do Es­to­nii, nie wiem, czy tekst by na tym jak­kol­wiek stra­cił. Tym bar­dziej, że ba­zu­jesz na no­tat­kach, li­stach, wspo­mnie­niach, my­ślach. Nie ma tutaj akcji, więc do­dat­ko­we za­mu­la­nie opi­sem po­dró­ży burzy już i tak wątłą rów­no­wa­gę opi­sy-ak­cja.

Coś bym też po­ro­bił ze zdję­ciem “Nowy po­czą­tek”, bo ze trzy razy się wra­ca­łem, szu­ka­jąc tego, jak wy­glą­da, ale nie zna­la­złem. Jak mnie­mam, do­pie­ro w fi­na­le spra­wa się kla­ru­je. Wra­ca­jąc do tego zdję­cia jed­nak wcze­śniej i to kil­ku­krot­nie, pod­kre­śla­jąc jego istot­ność, wpra­wia­łeś mnie w kon­ster­na­cję, że coś mi umyka.

Gra­tu­lu­ję bar­dzo do­bre­go tek­stu!

Za­iste, po­rą­ba­ny hor­ror, chora Mia, nie je­stem w sta­nie jej zro­zu­mieć. Na swój spo­sób cią­gle drą­żysz temat tok­sycz­nej mi­ło­ści.

Ład­nie wy­ko­rzy­sta­łeś wia­do­mo­ści me­dycz­ne.

Jeśli do­brze zro­zu­mia­łam, le­piej jest za­ko­py­wać po­dej­rza­ne trupy niż palić.

Nie, nie sądzę, że jest ło­pa­to­lo­gicz­nie. I tak więź mię­dzy dżdżow­ni­ca­mi a ro­dzi­ną bo­ha­te­ra po­zo­sta­je dość mi­stycz­na.

Zga­dzam się z Ja­śnie­pa­nem, że skró­ce­nie po­dró­ży wy­szło­by tek­sto­wi na dobre.

Masz tro­chę li­te­ró­wek.

Biła do krwi, po­zo­sta­wia­jąc na skó­rze bli­zny,

Ale pa­mię­tasz, że ta kon­struk­cja za­kła­da jed­no­cze­sność czyn­no­ści? A bli­zny robią się jakiś czas po ra­nach.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Count, ja wszyst­kie moje opo­wia­da­nia piszę w pracy, bo w domu nie mam ani czasu, ani na­tchnie­nia… :)

I nie jest to Twój pierw­szy tekst, który prze­czy­ta­łam :) A pod “​W tańcu ich cieni nie było ra­do­ści”​ byłam pewna, że do­da­łam ko­men­tarz, ale spraw­dzi­łam i go nie ma… Cza­sa­mi, a ra­czej chyba za­wsze, je­stem bar­dzo roz­trze­pa­na. Tak czy ina­czej bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Głów­nie kli­mat i cy­gań­skie mo­ty­wy…

EDIT2: Droga Reg. Obie­ca­łem Ci ostat­nio tekst, który bę­dzie zro­zu­mia­ły. Oczy­wi­ście za­mie­rzeń nie zmie­ni­łem, jed­nak… wtedy pla­no­wa­łem wrzu­cić co in­ne­go. A zatem – miej się na bacz­no­ści! Może być róż­nie! ;)

Drogi Pri­ma­ge­nie, miło że pa­mię­tasz o da­nych obiet­ni­cach. ;)

Przy­stę­pu­ję do lek­tu­ry, sie­dząc na bacz­ność. Na wszel­ki wy­pa­dek, jako że za­po­wia­dasz, że może być róż­nie, ro­ze­sła­łam jed­nak wokół sie­bie mnó­stwo po­du­szek. Mam na­dzie­ję, że takie za­bez­pie­cze­nie wy­star­czy. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jest le­piej, Co­un­cie, tekst jest bar­dziej zro­zu­mia­ły, niż po­przed­nie, a to prze­cież pod­sta­wa. Po­mysł i warsz­tat na plus. Bo­ha­ter wy­ra­zi­sty, tak samo jak bab­cia i resz­ta ro­dzin­ki. Bar­dzo po­do­bał mi się po­czą­tek, to ra­so­wa po­wieść, miło roz­sia­dłem się w fo­te­lu i czy­ta­łem aż do mo­men­tu, jak za­czą­łeś po­dróż… Po­my­śla­łem w końcu, że spę­dzę przed mo­ni­to­rem tyle samo go­dzin, co bo­ha­ter w po­dró­ży! Rzad­ko się zga­dzam z Jasną Stro­ną, ale teraz mu przy­ta­ku­ję. No dłuży się to nie­mi­ło­sier­nie. Nie­ade­kwat­nie do ca­łe­go po­my­słu.

Mam jesz­cze jedną uwagę. Za­sta­na­wia­łeś się, jak wy­glą­da­ła­by re­ali­za­cja fil­mo­wa Two­je­go opo­wia­da­nia? Po­wiem Ci jak, z ko­smicz­ną prze­rób­ką oma­wia­nej wyżej po­dró­ży. Bo ile można by słu­chać lek­to­ra, który wy­po­wia­da prze­my­śle­nia, dy­wa­ga­cje i inne po­dej­rze­nia bo­ha­te­ra? Prze­cież ten gość je­dzie całą drogę i MYŚLI. Co­un­cie, każdy z nas po­tra­fi my­śleć sa­mo­dziel­nie i nie chce czy­tać albo oglą­dać my­śle­nia in­nych ludzi. Chce oglą­dać zda­rze­nia i kon­flik­ty, które przy­no­si życie. Na po­cie­sze­nie mogę Ci po­wie­dzieć, że po­ło­wa bo­ha­te­rów na tym por­ta­lu cią­gle myśli i pra­wie nic nie robi.

A wiesz dla­cze­go my­śle­nie w opo­wia­da­niach jest takie nudne? Bo nie po­wiesz "nie myśl tak bo­ha­te­rze!", wzru­szysz co naj­wy­żej ra­mio­na­mi, gość tak myśli i nic z tym zro­bić nie mo­żesz. Ale za­wsze, ba po­wi­nie­neś wręcz po­wie­dzieć "NIE RÓB tego!" i ści­skać kart­ki pod­czas czy­ta­nia, aż kciu­ki zbie­le­ją, "Czy on TO ZROBI?".

Nie mówię, że bo­ha­ter nie może my­śleć, ale w kon­wen­cji hor­ro­ru liczy się przede wszyst­kim akcja i re­ak­cja, my­śle­nie po­zo­staw czy­tel­ni­ko­wi, Co­un­cie.

Cóż, po­czą­tek jest świet­ny. Zmia­ny fi­zycz­ne bo­ha­te­ra do­piesz­czo­ne, roz­wią­za­nie za­gad­ki sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce, więc po­zo­sta­je tylko po­gra­tu­lo­wać so­lid­ne­go tek­stu (z dłu­ży­zna­mi :) ).

Po­zdra­wiam ser­decz­nie.

Rzad­ko się zga­dzam z Jasną Stro­ną

:C

 

Za­baw­ne, Dar­co­nie, że wspo­mnia­łeś o ad­ap­ta­cji fil­mo­wej, bo i mi przy­szła ona na myśl pod­czas lek­tu­ry. Tylko wnio­sek mia­łem zgoła od­mien­ny – że Count pisze w bar­dzo fil­mo­wy spo­sób, co tu świet­nie widać zwłasz­cza we frag­men­tach, w któ­rych stare ciało na­sy­ła myśli do no­we­go. Jak dla mnie – nie­zła psy­cho­de­la wy­szła; czu­łem ten mę­tlik w gło­wie bo­ha­te­ra, szyb­kie uję­cia ka­me­ry.

A my­śle­nie w li­te­ra­tu­rze wcale nie jest takie nudne. Spójrz­my cho­ciaż­by na gło­śne nie­daw­no “13 re­asons why”, gdzie 2/3 książ­ki to od­słu­chi­wa­nie mo­no­lo­gu z taśm, a zde­cy­do­wa­na więk­szość z po­zo­sta­łej czę­ści to prze­my­śle­nia bo­ha­te­ra na jego temat. I co? Świa­to­wy be­st­sel­ler. Myśli trze­ba po pro­stu umie­jęt­nie sprze­da­wać, co w środ­ko­wej czę­ści Dżdżow­nic, IMO, nie wy­szło per­fek­cyj­nie, stąd dłu­ży­zny.

Nie zga­dzam się, MrB, to nie jest fil­mo­we opo­wia­da­nie. Facet, który po­dró­żu­je przed 2/3 filmu i wy­po­wia­da w tym cza­sie kilka nie­istot­nych kwe­stii nie jest ma­te­ria­łem na dobre kino. To nie jest, do ja­snej stro­ny, opo­wieść drogi, tylko hor­ror. Ko­lej­na dzie­dzi­na, w któ­rej się nie zga­dza­my. Jesz­cze tro­chę i od­no­śnie po­go­dy też nie bę­dzie­my zgod­ni. ;)

 

No, dobra. Tu się zga­dza­my. :)

Ko­niec off-to­pu.

Ależ, Dar­co­nie! Prze­cież to hor­ror drogi – tak stoi w przed­mo­wie ;P

 

[Od­no­śnie po­dró­ży Mar­te­na]

A tak serio, to sam mia­łem wąt­pli­wo­ści od­no­śnie drogi – tak na eta­pie pro­jek­tu, pod­czas pi­sa­nia, jak i skoń­czyw­szy opo­wia­da­nie. Wy­da­wa­ło mi się, że prze­nie­sie­nie bo­ha­te­ra od razu do Es­to­nii już w ogóle za­bi­je akcję (choć­by i po­wol­ną), a na do­da­tek zbu­rzy struk­tu­rę. Nie był­bym w sta­nie przed­sta­wić jego prze­mia­ny, itd.

Oczy­wi­ście można zro­bić to ina­czej – po­ło­żyć więk­szy na­cisk na dzie­ciń­stwo Mii, pro­wa­dzić akcję dwu­to­ro­wą i póź­niej zlać w jedno… Sam nie wiem. Zro­bi­łem w ten spo­sób, a póź­niej spy­ta­łem pierw­sze­go czy­tel­ni­ka, czy opi­sy­wa­nie tej po­dró­ży miało sens. Po­wie­dział, że jego zda­niem tak.

Mó­wi­cie, że wy­szło nu­żą­co – po­zo­sta­je mi wie­rzyć. Nawet nie je­stem tak bar­dzo za­sko­czo­ny, bo też to od­czu­wa­łem pod­czas ko­rek­ty… Na swój spo­sób ;)

 

Jak wy­glą­dał­by film na pod­sta­wie Sma­ko­ły­ku? Heh, to za­pew­ne za­le­ży od re­ży­se­ra ;P Na pewno nie da­ło­by się zro­bić cze­goś w stylu no­we­go Mad Maxa, za mało wy­bu­chów…

 

Za uwagi bar­dzo Ci dzię­ku­ję. Pi­szesz do czy­stej akcji, Dar­co­nie, i z pew­no­ścią masz rację. Przy­da­ła­by się. Fa­bu­ły mi się z ta­ko­wą nie za­wsze kleją, ale coś na­pi­szę. I mam na­dzie­ję, że wtedy nie znu­dzę. Tak czy ina­czej dzię­ki, żeś wy­trwał i po­ra­to­wał ana­li­zą.

Zresz­tą, jeśli dłu­ży­ło Ci się, to po czę­ści do­brze – po­dróż też była dość długa. Czyli im­mer­sja w górę, hmm? ;P

 

Bri­ght – Jeśli co­kol­wiek z tego za­pad­nie w pa­mięć, to będę ukon­ten­to­wa­ny. Za ko­rek­tę pięk­nie dzię­ku­ję – po­praw­ki wpro­wa­dzi­łem już rano. Z tym rigor mor­tis, heh… Nieuk ze mnie ;/

Nowy po­czą­tek spe­cjal­nie tylko wspo­mi­na­łem, coby zna­lazł się jakiś ele­ment nie­pew­no­ści.

Uwagi od­no­śnie drogi – biorę sobie do serca. Jesz­cze tro­chę rzeki w Pri­ma­zon­ce pew­nie upły­nie, zanim za­cznę pisać in­te­re­su­ją­co na nudne te­ma­ty…

Do­brze wy­ty­po­wa­łeś frag­ment re­pre­zen­ta­tyw­ny ;)

 

Fin­klo – Faj­nie, że dałaś radę ta­kie­mu dłu­uuuugie­mu, na do­da­tek mo­men­ta­mi nud­na­we­mu hor­ro­ro­wi ;)

Jeśli do­brze zro­zu­mia­łam, le­piej jest za­ko­py­wać po­dej­rza­ne trupy niż palić.

I jesz­cze morał zna­la­złaś! Pięk­nie, o to mi wła­śnie cho­dzi­ło! ;D

Zda­nie prze­aran­żo­wa­łem.

 

Katia – Ta­niec też?! Oż Ty nie­do­bra, sło­wem nie wspo­mnisz wuj­ko­wi Pri­ma­ge­no­wi… ;(

Dzię­ki, cie­szę się :)

Hmm, a jak­bym mógł jesz­cze zadać Ci pry­wat­ne py­ta­nie…

…to czym się zaj­mu­jesz za­wo­do­wo? Ja, w szpi­ta­lu, nie miał­bym choć­by chwi­li by coś na­pi­sać :(

 

Reg – Jeśli są od­po­wied­nio pu­cha­te, to jak naj­bar­dziej ;D A ja na bacz­ność po­le­żę, cze­ka­jąc na wer­dykt. Bri­ght prze­czy­ścił szla­ki, uste­rek jest tro­chę mniej (a może nie ma ich w ogóle :3 )

(Taaa na pewno…)

Jest le­piej, cicho!

;)

 

 

No i na­tu­ral­nie wszyst­kim bar­dzo dzię­ku­ję za lek­tu­rę i ko­men­ta­rze – mam na­dzie­ję, że czasu nie uzna­je­cie za stra­co­ne­go. Uwagi z pew­no­ścią prze­ana­li­zu­ją i wy­ko­rzy­stam w przy­szło­ści.

Dzię­ku­ję też za bi­blio­te­kę.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Hor­ror drogi… Droga jest po­trzeb­na, do­peł­nia tekst, ale przy­da­ło­by się tro­chę in­te­rak­cji w dro­dze, no i pewne skró­ce­nie.

No, sama prze­mia­na fajna, ale może nie aż tak szcze­gó­ło­wo – kto je­chał w prze­dzia­le, kto po­czę­sto­wał wodą. Bo mo­men­ta­mi tro­chę się za­sta­na­wia­łam, dla­cze­go bo­ha­ter wziął się do ro­bo­ty do­pie­ro, kiedy za­czął się roz­pa­dać. Ty­dzień wcze­śniej i do­je­chał­by bez pro­ble­mów.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ty­dzień wcze­śniej cho­dził po le­ka­rzach, szu­kał ja­kiejś na­tu­ral­nej przy­czy­ny. Naj­pew­niej…

A zresz­tą – wtedy autor nie mógł­by wyżyć się po­przez opisy ;―P

 

Dar­con – hmm… Dobra, łapię.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Zga­dza się, że z szyb­kim bo­ha­te­rem i ta­ni­mi li­nia­mi lot­ni­czy­mi nie by­ło­by tek­stu. Ale kiedy nic się nie dzie­je i ja mam za dużo czasu na roz­my­śla­nia, to jakoś za­czy­nam kom­bi­no­wać…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Count, pra­cu­je jako tech­nik w fir­mie pro­du­ku­ja­cej so­czew­ki kon­tak­to­we… I jak sie cos ze­psu­je bie­gne ze sru­bo­kre­tem, a cza­sem nawet z mlot­kiem wiek­szym ode mnie :) Ale wiek­szosc czasu sie­dze przy kom­pu­te­rze… I cza­sem cos pisze w huku ma­szyn :) I mimo ze nigdy sie o to nie po­dej­rze­wa­lam ko­cham swoja prace… mimo ze z wy­ksztal­ce­nia je­stem psy­cho­lo­giem I ksie­go­wa…

Ech, a ja w pracy to jeno ko­men­ta­rzyk strze­lić mogę, a i to krót­ki. Pra­cu­ję w dru­kar­ni, wy­kań­cza­jąc. Nie dość, że oby­dwie ręce cią­gle po­trzeb­ne, to jesz­cze sku­pio­nym na­okrą­gło trze­ba być. Jeden zły ciach i jurki fir­mie ucie­ka­ją… 

Sorry za of­ftop, ale chcia­łem się po­ża­lić ;-) 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Pri­ma­ge­nie, jest mi nie­wy­mow­nie przy­kro, że to piszę, ale cóż mam po­cząć, skoro czy­ta­łam opo­wia­da­nie z naj­więk­szym tru­dem, by nie po­wie­dzieć, z przy­kro­ścią. Zu­peł­nie nie ro­zu­miem isto­ty Two­je­go po­my­słu, kom­plet­nie nie poj­mu­ję tego, co dzia­ło się mię­dzy ludź­mi i dżdżow­ni­ca­mi, a po­dróż do­go­ry­wa­ją­ce­go i roz­pa­da­ją­ce­go się Mar­te­na nie była w sta­nie zająć mnie w naj­mniej­szym stop­niu, tak jak w żaden spo­sób nie mo­głam wzbu­dzić w sobie cie­ka­wo­ści dla przy­czy­ny tra­wią­cej jego i ro­dzi­nę „cho­ro­by”.

Mogę znieść jedną lub dwie dżdżow­ni­ce, jeśli do­strze­gę je w ogro­dzie, ale już widok dzie­sią­tek peł­za­ją­cych po mo­krych od desz­czu chod­ni­kach mier­zi mnie okrut­nie, a w opo­wia­da­niu opi­sa­łeś sceny, które ode­bra­łam jako znacz­nie bar­dziej dra­stycz­ne.

Dodam jesz­cze, że spo­sób za­pre­zen­to­wa­nia tek­stu wy­jąt­ko­wo nie przy­padł mi do gustu – za bar­dzo mę­czą­ce uwa­żam frag­men­ty pa­mięt­ni­ka i no­ta­tek babki – nie dosyć, że pi­sa­ne szcze­gól­ną ma­nie­rą i kur­sy­wą, to jesz­cze pełne ozdó­bek, skre­śleń, pod­kre­śleń, urwa­nych myśli i iry­tu­ją­cych wie­lo­krop­ków.

 

Cóż, Pri­ma­ge­nie, cią­gle nie tracę na­dziei na wcze­śniej obie­ca­ny, bar­dziej zro­zu­mia­ły tekst. ;)

 

Naj­więk­sza ich licz­ba wi­sia­ła nad biur­kiem. Bio­rąc pod uwagę ota­cza­ją­ce je opa­ko­wa­nia po żyw­no­ści, to wła­śnie tutaj sta­ru­cha spę­dza­ła naj­wię­cej czasu. –> Chyba nie po­wie­dzia­ła­bym, że naj­więk­szą licz­bę fo­to­gra­fii mam w al­bu­mach. Nie ro­zu­miem, w jaki spo­sób opa­ko­wa­nia po żyw­no­ści ota­cza­ły wi­szą­ce fo­to­gra­fie. :(

Po­wtó­rze­nie.

Pro­po­nu­ję: Naj­więcej ich wi­sia­ło nad biur­kiem. Bio­rąc pod uwagę wa­la­ją­ce się wszę­dzie opa­ko­wa­nia po żyw­no­ści, to wła­śnie tutaj sta­ru­cha spę­dza­ła gros czasu.

 

Na innej męż­czy­zna o ufnej twa­rzy i w oku­la­rach z gru­by­mi szkła­mi z dumą opie­rał się o ob­sy­pa­ne kwie­ciem drze­wo. […] Że za chwi­lę za­cznie sca­ło­wy­wać jej uśmiech, spi­jać z ust słod­ki sok wiśni, które dziew­czy­na do­pie­ro co jadła… –> Za­sta­na­wiam się, jakie drze­wo może być ob­sy­pa­ne bia­łym kwie­ciem w cza­sie, kiedy można jeść doj­rza­łe wi­śnie.

 

Przed­sta­wiał kwit­ną­cą łąkę, […] Po­dłuż­ne ślady obok pod­po­wia­da­ły, że chwi­lę wcze­śniej roz­pacz­li­wie szar­pa­ły zie­lo­ne po­szy­cie z ko­ni­czy­ny, wy­dra­pu­jąc zie­mię… –> Zdaje mi się, że po­szy­cie wy­stę­pu­je w lesie, nie na łące.

 

wy­dra­pu­jąc zie­mię, z któ­rej… wy­ła­zi­ły dżdżow­ni­cę. –> Li­te­rów­ka.

 

To dziw­ne – czym go­rzej się czuję, tym bar­dziej moje zmy­sły… –> To dziw­ne – im go­rzej się czuję, tym bar­dziej moje zmy­sły

 

jed­nak gar­dło opu­ścił cichy, zdu­szo­ny jęk. Chcia­łem zła­pać się za gar­dło, jed­nak ciało… –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

 

Z tru­dem wci­sną­łem pedał gazu, pod­świa­do­mie go­dząc się ze świa­do­mo­ścią, że dalej już to­yo­tą nie po­ja­dę. Dal­szą drogę…–> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Po­włó­czyw­szy no­ga­mi do­tar­łem na dwo­rzec… –> Po­włó­cząc no­ga­mi do­tar­łem na dwo­rzec… 

 

za­głę­bi­łem się w bab­ci­nych wspo­mnie­niach, które, czym dłu­żej ana­li­zo­wa­ne, tym bar­dziej zda­wa­ły się rów­nież moimi wła­sny­mi… –> …które, im dłu­żej ana­li­zo­wa­ne

 

ho­ry­zont skry­wał od­le­głe je­zio­ro Pej­pus, ku któ­re­mu tak opar­cie zmie­rza­łem. –> Li­te­rów­ka.

 

żu­ją­ca gumę Es­ton­ka wska­za­ła mi drogę na au­to­bus. –> …żu­ją­ca gumę Es­ton­ka wska­za­ła mi drogę do au­to­busu.

 

Do kar­tecz­ki do­łą­czy­łem hi­sto­rię cho­ro­by z pol­skie­go SORu… –> Do kar­tecz­ki do­łą­czy­łem hi­sto­rię cho­ro­by z pol­skie­go SOR-u

 

szu­fla­dy i półki za­peł­nio­ne były ty­po­wym upo­sa­że­niem, w chle­ba­ku leżał sple­śnia­ły bo­chen chle­ba. –> Oba­wiam się, że to nie było ty­po­we upo­sa­że­nie. Po­wtó­rze­nie.

Pro­po­nu­ję: …szu­fla­dy i półki za­peł­nio­ne były ty­po­wym wy­po­sa­że­niem/ ty­po­wym przed­mio­ta­mi, w chle­ba­ku le­ża­ło sple­śnia­łe pie­czy­wo.

Za SJP PWN: upo­sa­że­nie «stałe wy­na­gro­dze­nie za pracę»

 

Coś we mnie umar­ło od kiedy za­mor­do­wa­łem pierw­sze z nich… –> Li­te­rów­ka.

 

że pa­trzę na drugą ro­dzi­nę Mii. , któ­rej dała życie i go nie ode­bra­ła. –> , któ­rej dała życie i go nie ode­bra­ła.

 

i ko­rzy­sta­jąc ze wspo­mnieć Mar­te­na-nie­bosz­czy­ka… –> Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Thar­go­ne, to tak dla po­cie­sze­nia, ja cza­sem mam takie stre­su­ją­ce sy­tu­acje w pracy, że tak jak dzi­siaj, wra­cam do domu z bólem głowy i brzu­cha. Trzy ma­szy­ny ze­psu­te, a ja po­środ­ku prze­ra­żo­na, czy będę w sta­nie wszyst­kie na­pra­wić. A jak coś mi nie wy­cho­dzi to w ogóle czuję się jak idiot­ka :(

Mi­łe­go dnia :)

Ra­aany, po co w takim razie się mę­czyć, Reg? Do­ce­niam, że we mnie wie­rzysz, ale jeśli Ci cięż­ko, nie czy­taj, pro­szę. Mnie też przy­kro.

Tak czy ina­czej, dzię­ku­ję za opi­nię i ła­pan­kę. Po­praw­ki wpro­wa­dzi­łem.

 

Katia – jaka tam idiot­ka! Skoro Ci ufają, widać do­brze się spra­wu­jesz :) Co zresz­tą widać po ilo­ści tek­stów – wszyst­ko dzia­ła jak na­le­ży ;) Cie­ka­wa praca.

Thar­go­ne – no ta­aaak… Dru­kar­nia brzmi pra­wie tak prze­ra­ża­ją­co jak fur­go­net­ka z lo­da­mi ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Tak więc, co tu ukry­wać, za­wdzię­cza­łem jej wszyst­ko

Bez "tak więc", brzmia­ło­by le­piej. 

 

Z cza­sem krwa­we pręgi zmie­ni­ły się w bli­zny, jed­nak ból po­zo­stał.

Krwa­we pręgi szyb­ko się goją. Więc może le­piej bez "z cza­sem"? Lub nawet: "szyb­ko się za­go­iły" ład­niej pa­so­wał­by do po­zo­sta­wio­ne­go bólu. 

do­strze­gam te wi­ją­ce się, obłe kształ­ty. Seg­men­to­wa­ne ciał­ka. Ob­śli­zgłe od­wło­ki strą­ca­ją­ce z ko­ni­czy­ny po­ran­ną rosę. Dżdżow­ni­ce.. 

Dżdżow­ni­ce nie mają, fa­cho­wo rzecz bio­rąc, od­wło­ków. Owady i pa­je­cza­ki tak. 

 

Na­pi­sa­ne do tej pory na­praw­dę nie­źle, zna­czy bar­dzo do­brze.

Tak cze­pia­jąc się znów: 

To wła­śnie owo brzu­szy­sko było tym, co naj­bar­dziej prze­ra­ża­ło mnie w babci.

Czyli to była "bab­cia" za­rów­no dla Mar­te­na i, nomen omen Darji, jak rów­nież i dla ich dzie­ci!? 

Cóż na szczę­ście w fan­ta­sty­ce wszyst­ko jest moż­li­we… ;D 

Choć to dość łatwo wy­tłu­ma­czal­na kwe­stia no­men­kla­tu­ry. 

 

Bar­dzo ża­ło­sny tekst. W sen­sie zna­ko­mi­cie ża­ło­sny. Hmmm, może le­piej na­pi­szę, że po pro­stu bar­dzo dobry. Wy­bierz, co chcesz :) 

 

 

Wy­bie­ram zatem “bar­dzo”. Póki jest bar­dzo, to ra­czej nie jest bez­barw­nie.

 

Czyli to była "bab­cia" za­rów­no dla Mar­te­na i, nomen omen Darji, jak rów­nież i dla ich dzie­ci!?

Mam spoj­le­ro­wać? Aku­rat po Tobie nie spo­dzie­wał­bym się ta­kich ogra­ni­czeń wy­obraź­ni, by to kwe­stio­no­wać, Lisie ;P

Cóż na szczę­ście w fan­ta­sty­ce wszyst­ko jest moż­li­we… ;D 

Na przy­kład od­włok dżdżow­ni­cy? Też się liczy?

 

 

(Kurrr… zna­lazł się spe­cja­li­sta od od­wło­ków… Trze­ba bę­dzie coś z tym zro­bić.)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Khe, khe… :) 

 

Aku­rat po Tobie nie spo­dzie­wał­bym się ta­kich ogra­ni­czeń wy­obraź­ni, by to kwe­stio­no­wać, Lisie ;P

 

Je­steś god­nym na­miest­ni­kiem :) 

Przy­kro mi. 

 

 

Ra­aany, po co w takim razie się mę­czyć, Reg?

No cóż, Pri­ma­ge­nie, dyżur zo­bo­wią­zu­je. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Count, Ona już tak ma, że lubi się mę­czyć…. :) 

Za­sta­nów­my się, czy to do­brze, czy źle dla Nas ;D

Je­steś god­nym na­miest­ni­kiem :) 

Muszę być, skoro król całe życie na banie ;P

Spły­nął z prą­dem Pri­ma­zon­ki (pro­sto do prze­rę­bla) i znik­nął na bar­dzo bar­dzo długo…

 

Reg – oboje do­brze wiemy, że dyżur to nie kwe­stia życia i śmier­ci, a Ty i tak czy­tasz znacz­nie wię­cej niż prze­cięt­ny użyt­kow­nik. Zresz­tą… Za­po­zna­nie się z czę­ścią tek­stu, wy­ro­bie­nie sobie zda­nia i sko­men­to­wa­nie wcale nie jest nie­wła­ści­wym spo­so­bem do­peł­nie­nia dy­żu­ru. Więc luz ;)

Te prze­kre­śle­nia/emot­ki/wie­lo­krop­ki i inne środ­ki wy­ra­zu miały uroz­ma­icać tekst. Ostat­nio czy­ta­łem Dom z liści oraz Strasz­nie gło­śno, nie­sa­mo­wi­cie bli­sko, gdzie było sporo po­dob­ne­go kom­bi­no­wa­nia… Dla mnie jako czy­tel­ni­ka, było to od­świe­ża­ją­ce.

 

Za­sta­nów­my się, czy to do­brze, czy źle dla Nas ;D

Po­wiem tylko jedno – od­włok dżdżow­ni­cy.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Drogi, dumny Na­miest­ni­ku, 

 

Po­chyl głowę, jak i ja po­chy­lam :) 

I nie de­ner­wuj mnie już, bo się wy­pa­li­łem z uprzej­mych słów na Twoim tek­ście :) 

 

Pri­ma­ge­nie, nie po­tra­fię zde­cy­do­wać, w któ­rym mo­men­cie mia­ła­bym prze­rwać lek­tu­rę, bo wy­da­je mi się, że to, co jesz­cze nie­prze­czy­ta­ne, może oka­zać się cie­ka­we. ;)

Choć ow­szem, zda­rza­ły się tek­sty tak denne i tak fa­tal­nie na­pi­sa­ne, że ich nie koń­czy­łam.

 

Count, Ona już tak ma, że lubi się mę­czyć…. :)

My­lisz się, Panie Lisie. Nie lubię, a nawet bar­dzo nie lubię! ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ekhm, prze­cież na­pi­sa­łem, że lu­bisz się mę­czyć :/

Skąd wnio­sek, że jed­nak mia­łem co in­ne­go na myśli :/

:) 

Przez wstęp pod­cho­dzi­łem do tek­stu nie­uf­nie, bo fanem gore nie je­stem. Ale wbrew wstę­po­wi wy­szła, może i ma­ka­brycz­na, ale o wiele bar­dziej wcią­ga­ją­ca ta­jem­ni­ca, która nie po­zwo­li­ła mi ode­rwać się do końca (i przy­po­mnia­ła jedną z lep­szych przy­gód Zewu Cthul­hu, które mi po­pro­wa­dzo­no, także i przez samo roz­wią­za­nie). Choć fakt, że bo­ha­ter za­mie­nia się w trupa nie był trud­ny do od­gad­nię­cia, to jed­nak bu­du­jesz cie­ka­wość jak do tego do­szło.

Naj­moc­niej, jak to za­wsze u Cie­bie, wy­pa­da kli­mat. Gęsty, wzbu­dza­ją­cy cie­ka­wość – jest jak ten mo­ment tuż przed “jump­sca­re” w fil­mie, w któ­rym wiem, że wy­sko­czy, ale scena pro­wa­dzą­ca jest po­pro­wa­dzo­na tak cie­ka­wie, że nie mogę się od niej ode­rwać.

Prze­mia­na bo­ha­te­ra w trupa wy­pa­dła cie­ka­wie, po­dob­nie jak jego roz­wią­za­nia, by ra­dzić sobie z po­gar­sza­ją­cym się sta­nem. Po­czą­tek i sceny z ro­dzi­ną może i za mocno tkli­we, ale robią swoje i dają bo­ha­te­ro­wi dobrą mo­ty­wa­cję.

Pod­su­mo­wu­jąc: bar­dzo dobry kon­cert fa­jer­wer­ków, nie tak ma­ka­brycz­ny, jak za­po­wia­da­łeś, ale to do­brze. Dużo le­piej wy­szła sama ta­jem­ni­ca :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Faj­nie, że tym razem wy­szło bar­dziej zro­zu­mia­le i nie znu­dzi­łem. Sceny z ro­dzi­ną zbyt tkli­we? Za­pew­ne masz rację, wciąż nie po­tra­fię “wy­czuć” emo­cjo­nal­no­ści i prze­sa­dzam…

Dzię­ki bar­dzo, No­Whe­re, za lek­tu­rę, ko­men­tarz i no­mi­na­cję – mój fan Cień pew­nie tylko na to cze­kał ;)

 

Ouch, w tej ma­te­rii po­dzię­ko­wa­nia też dla Thar­go­ne’a. Miło :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Sceny z ro­dzi­ną zbyt tkli­we? Za­pew­ne masz rację,

Tylko co zna­czy racja? We­dług mnie wy­szło do­kład­nie, jak trze­ba. Nie dasz rady, Co­un­cie, uwzględ­nić wszyst­kich uwag bo nic byś wię­cej nie na­pi­sał. ;)

 

Ano nie dam. Ale spo­koj­nie – za­wsze ana­li­zu­ję opi­nie, a póź­niej wy­cią­gam z nich śred­nią oraz te ele­men­ty, które szcze­gól­nie mnie za­in­te­re­su­ją… I prze­cho­dzę do re­ali­za­cji.

Jeśli cho­dzi o “re­la­cje bo­ha­te­rów”, to od ja­kie­goś czasu mam ten temat na ta­pe­cie. By opi­sać ckli­wą scen­kę trze­ba oczy­wi­ście coś tam po­tra­fić (im wię­cej, tym le­piej wyj­dzie), ale praw­dzi­wej klasy trze­ba chyba szu­kać gdzie in­dziej.

Na przy­kład opis mi­ło­ści bo­ha­te­ra i jego żony w Domu z liści – autor na­pi­sał le­d­wie kilka pro­za­icz­nych zdań o tym, że ko­bie­ta ukrad­kiem wy­pa­tru­je go przez okno (zerka niby przy­pad­kiem, prze­cho­dząc przez pokój), a gdy facet wcho­dzi, to jest oschła i dość obo­jęt­na… I Da­nie­lew­ski zre­ali­zo­wał to w ten spo­sób, że po pro­stu czu­jesz tę więź, że ona tam jest…

Słowa No­Whe­re­Me­na od­no­szę do cze­goś po­dob­ne­go.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Ro­zu­miem, sam nie mam już ta­kich dy­le­ma­tów. Danem Sim­mon­sem nie będę, warsz­tat za to do­brze się tutaj, na forum, szli­fu­je. Co do po­my­słów i ich re­ali­za­cji, cóż, nie po­dzie­lam pa­nu­ją­cych tu tren­dów.

Danem Sim­mon­sem nie będę

Ja też nie.

Kie­dyś było ina­czej, ale w tej chwi­li piszę głów­nie dla­te­go, że po­my­sły przy­cho­dzą do głowy i po pro­stu mam ocho­tę je re­ali­zo­wać. Bez spiny, bez ja­kichś od­le­glej­szych celów… Bez wy­sy­ła­nia gdzie­kol­wiek. Cha­rak­ter jed­nak spra­wia, że wciąż chce mi się te wy­po­ci­ny po­pra­wiać. W miarę moż­li­wo­ści.

Warsz­tat? Naj­pew­niej. Resz­ta? Cóż, ślepe za­ufa­nie nigdy nie jest do­brym roz­wią­za­niem…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Za­bie­ra­łam się do tego tek­stu kilka razy (bo długi), ale w końcu się udało i w sumie je­stem za­sko­czo­na, że tak szyb­ko mi po­szło. Czyli – wcią­gnę­ło mnie.

Skoń­czy­łam z myślą: jakie dziw­ne opo­wia­da­nie. Za­wsze się za­sta­na­wiam, skąd lu­dzie biorą takie po­my­sły i nie wiem, jak się do nich od­nieść.

W za­sa­dzie od po­cząt­ku wia­do­mo, że po­mię­dzy Mar­te­na­mi jest ja­kieś po­wią­za­nie i bar­dzo faj­nie, że od­kry­wasz je tak po ka­wał­ku. Mnie nie prze­szka­dza, że wszyst­ko tak na­praw­dę dzie­je się w gło­wie bo­ha­te­ra, z akcji mamy wła­ści­wie tylko po­dróż. Ład­nie to jest wszyst­ko po­skła­da­ne.

Na pewno jest kli­ma­tycz­nie i nie­po­ko­ją­co.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Eks­tra :3

Cie­szę się, że nie znu­dzi­łem, a treść dała radę. Dzię­ki, So­jusz­nicz­ko!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

A jest może wer­sja pdf? Wrzu­ci­ła­bym sobie na czyt­nik, bo opko jest dłu­uuuuuuuuuugie jak na czy­ta­nie z kompa i mę­cze­nie oczu ;-)

It's ok not to.

To praw­da! Jeśli tylko wy­ka­zu­jesz chęci, z przy­jem­no­ścią pod­rzu­cę pdf, Pie­roż­ku :) Wkle­ję link do przed­mo­wy, ale może jutro, coby wpro­wa­dzić do pliku zgła­sza­ne przez po­przed­nich czy­tel­ni­ków uwagi… Szcze­gól­nie, że ma być dla Cie­bie – jed­nej z por­ta­lo­wych gram­mar Nazi ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Mam jak Thar­go­ne: 

dla mnie Twa krzy­wa cią­gle ro­śnie

Co wy­rwa­ne z kon­tek­stu może dziw­nie brzmieć ;D

 

Serce ro­śnie, gdy widać, jak wy­cią­gasz wnio­ski z tek­stu na tekst. Tutaj przez więk­szość tek­stu cią­gną się ja­kieś do­my­sły, ale na ko­niec jest wy­ja­śnie­nie i to ele­ganc­kie, w żad­nym wy­pad­ku nie czuję się, jak­bym do­stał ło­pa­tą mię­dzy oczy. Fa­bu­ła jest też wy­raź­niej za­ry­so­wa­na, a jed­no­cze­śnie czuć w tym Twoją rękę. Da się iść na kom­pro­mis? Da się. Je­stem cie­kaw, gdzie do­trzesz dalej w po­szu­ki­wa­niu zło­te­go środ­ka. Jeśli miał­bym coś pod­po­wia­dać – może kie­ru­nek: pa­pier? No bo co, wleci ko­lej­ne piór­ko, faj­nie, faj­nie, ale mnie się zdaje, że przy­da­ła­by Ci się praca z re­dak­to­rem. “Sma­ko­łyk” jest świet­nym tek­stem, ale nie po­zba­wio­nym oczy­wi­stych wad.

A wła­ści­wie jed­nej oczy­wi­stej – dłu­ży­zny. Już widzę ko­men­tarz MC, który mówi, że przy­da­ło­by się tro­chę przy­ciąć. Dar­con miał zresz­tą za­je­bi­stą ob­ser­wa­cję z tym, że bo­ha­ter po­wi­nien coś robić. U Cie­bie śro­dek się wle­cze, ale ma to kli­mat. Tylko że nie samym kli­ma­tem żyje czy­tel­nik. O ile moc­niej mo­gło­by to za­dzia­łać, gdyby ogra­ni­czyć epi­zo­dy w po­dró­ży to tych naj­cie­kaw­szych, w któ­rych bo­ha­ter może o czymś de­cy­do­wać? Wi­dzia­łem tutaj zda­nia, frag­men­ty, któ­rych mo­gło­by nie być. Było tro­chę lep­szych, tro­chę gor­szych. Róż­ni­cę mo­gło­by zro­bić wy­wa­le­nie nawet 5k zna­ków. 

 

Opo­wieść drogi to chyba naj­ła­twiej­szy spo­sób na snu­cie fa­bu­ły. Fa­bu­ła tym się różni od ob­ra­zu, że jest opar­ta na ZMIA­NIE. Zmie­nia się coś – czyli dzie­ją się wy­da­rze­nia. Wy­da­rze­nia ma­ją­ce miej­sce w cza­sie po­dró­ży są jed­nak… można by po­wie­dzieć “zbęd­ne”, ale nie w tym rzecz… Są moż­li­we do za­stą­pie­nia. A pre­cy­zyj­nie skon­stru­owa­na fa­bu­ła ra­czej wy­ma­ga tego, by każde wy­da­rze­nie było ko­niecz­ne, by bez niego sy­pa­ła się ukła­dan­ka. Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­je i tak to in­stynk­tow­nie czuję, choć może nie­zbyt jasno po­tra­fię wy­ra­zić sło­wa­mi. 

In­ny­mi słowy: fa­bu­ła może być pro­sta i uroz­ma­ico­na jed­no­cze­śnie. Pro­sta – by czy­tel­nik wie­dział, w czym rzecz. Uroz­ma­ico­na – by się nie nu­dził. Czyli faj­nie, jak zmie­rza z punk­tu A do B, po­środ­ku tro­chę me­an­dru­je, jed­nak nie na tyle, by za­po­mi­nać, że celem jest B. Tu mo­men­ta­mi nuda się wdzie­ra­ła, choć – może świa­do­mie, może nie – za­gra­ło to razem z kli­ma­tem tej po­dró­ży. Długa, mo­no­ton­na. 

 

Ogó­łem Twoje naj­lep­sze – jak do tej pory! – opo­wia­da­nie, za­pa­da­ją­ce w pa­mięć, z sil­nym ła­dun­kiem emo­cjo­nal­nym i pla­stycz­nym. Ode mnie bę­dzie TAK. 

 

I jesz­cze jedno. Śle­dzi­łem na mapie trasę bo­ha­te­ra i wy­da­ła mi się taka tro­chę na­oko­ło. Ale tak poza tym to ku­pi­łeś mnie tym do­bo­rem sce­ne­rii. Kręcą mnie takie nie­oczy­wi­ste miej­sca, o któ­rych mało się wie, o któ­rych czę­sto bra­ku­je wy­obra­że­nia, które wy­da­ją się nudne. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

O rany, Fun, ależ ko­men­tarz :O Znów dałeś mi sporo ma­te­ria­łu do ana­li­zy.

Po­dróż mogła oczy­wi­ście prze­bie­gać na naj­róż­niej­sze spo­so­by i aku­rat ten kon­kret­ny nie miał wpły­wu na koń­co­wy re­zul­tat, ale to dla­te­go, że… to była po pro­stu po­dróż. Pod­czas pi­sa­nia nie wie­dzia­łem za bar­dzo, jak to roz­wią­zać, ale roz­wa­żę Twoje słowa i w przy­szło­ści po­pra­wię ten ele­ment.

Po­dob­nie w kwe­stii bo­ha­te­ra.

 

Śle­dzi­łem na mapie trasę bo­ha­te­ra i wy­da­ła mi się taka tro­chę na­oko­ło.

Faj­nie, żeś się za­an­ga­żo­wał :) Pi­szesz o od­cin­ku z Rze­ży­cy do Tartu? Roz­pi­sa­łem to w ten spo­sób, po­nie­waż nie ist­nie­ją tory, które pro­wa­dzi­ły­by bez­po­śred­nio do tego punk­tu… Po­sta­ra­łem się zna­leźć w tym aspek­cie jakiś kom­pro­mis mię­dzy fik­cją a rze­czy­wi­sto­ścią – po­cią­gi tak nie kur­su­ją, ale teo­re­tycz­nie mo­gły­by.

Droga sa­mo­cho­dem była ra­czej pro­sta – Mar­ten ko­rzy­stał z głów­nych dróg, łą­czą­cych naj­więk­sze mia­sta.

 

Dzię­ki wiel­kie za lek­tu­rę i ko­men­tarz. Faj­nie, że do­strze­gasz po­stęp.

Trzym się cie­pło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Szcze­gól­nie, że ma być dla Cie­bie – jed­nej z por­ta­lo­wych gram­mar Nazi ;P

Po­trak­tu­ję to jako kom­ple­ment XD Ale muszę Cię za­wieść, Hra­bio, nie pla­nu­ję żad­nych sze­ro­ko za­kro­jo­nych dzia­łań ko­rek­cyj­nych. Nie bę­dzie mi się chcia­ło (chyba…) prze­rzu­cać uwag z czyt­ni­ka na kom­pu­ter :P

It's ok not to.

Pi­szesz o od­cin­ku z Rze­ży­cy do Tartu? Roz­pi­sa­łem to w ten spo­sób, po­nie­waż nie ist­nie­ją tory, które pro­wa­dzi­ły­by bez­po­śred­nio do tego punk­tu… Po­sta­ra­łem się zna­leźć w tym aspek­cie jakiś kom­pro­mis mię­dzy fik­cją a rze­czy­wi­sto­ścią – po­cią­gi tak nie kur­su­ją, ale teo­re­tycz­nie mo­gły­by.

Tak, wy­szu­ki­war­ki in­ter­ne­to­we wy­zna­cza­ją trasę po­cią­giem dużym łu­kiem, ale od­bie­ga­ją­cym na za­chód (przez Rygę). No ale to moje zbo­cze­nie – w ze­szłym roku roz­wa­ża­łem wy­pra­wę ro­we­ro­wą po tam­tych kra­jach i ana­li­zo­wa­łem po­łą­cze­nia ko­le­jo­we (sieć torów ra­czej śred­nia). 

Wy­szu­ki­war­ka PKP wciąż pro­po­nu­je po­dróż z War­sza­wy do Tal­li­na przez St. Pe­ters­burg ;) 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Przy­znam się, że za­czy­na­łam czy­tać to opo­wia­da­nie chyba trzy razy, ale do­pie­ro dzi­siaj mi się to udało. Po­dob­nie jak przed­pi­ś­cy uwa­żam, że po­mysł nie­źle po­rą­ba­ny, ale przez to ory­gi­nal­ny. Po­czą­tek in­try­gu­ją­cy – ta­jem­ni­cza cho­ro­ba całej ro­dzi­ny, na którą nikt wcze­śniej nie za­padł.

Opis po­ko­ju babci robi wra­że­nie. Nie­mal­że czu­łam ten smród, wi­dzia­łam ten cały syf i te chma­ry much. Na­to­miast od­kry­wa­nie przez Mar­te­na samej ta­jem­ni­cy po­cząt­ko­wo śle­dzi­łam z za­in­te­re­so­wa­niem, ale w pew­nym mo­men­cie za­czę­ło się dłu­żyć i cze­ka­łam tylko, aż gość się roz­sy­pie gdzieś po dro­dze i tak się wszyst­ko skoń­czy.

Za­koń­cze­nie ura­to­wa­ło jed­nak ca­łość.

Na­pi­sa­ne świet­nie, wzbu­dzi­ło za­in­te­re­so­wa­nie, spodo­ba­ło, ale nie po­rwa­ło.

 

Jedna uwaga:

Spoj­rza­łem na swoje gra­na­to­we pa­znok­cie i pod­wa­ży­łem płyt­kę, która ze wstręt­nym dźwię­kiem od­le­pi­ła się od pa­licz­ka.

Pa­li­czek, to kość, a pa­zno­kieć ra­czej nie jest osa­dzo­ny na samej kości, bo tam jed­nak tro­chę mię­ska jest pod spodem. :)

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

A ja czy­tam… i czy­tam… ale się nie pod­dam i dzi­siaj do­czy­tam :D

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Fun do­brze mówi, po­trzeb­na Ci praca z re­dak­to­rem, a póź­niej na pa­pier.

Co mi się po­do­ba­ło naj­bar­dziej? – Opis po­ko­ju Mii.

 

Co mi się nie po­do­ba­ło? – Można by co nieco wy­ciąć, ale naj­bar­dziej po­czą­tek. Bo wrzu­casz mnie w ckli­we sceny i stra­szysz dżdżow­ni­ca­mi i cho­ro­bą a… a tak wła­ści­wie to bo­ha­ter jest mi obcy, nie dałeś mi czasu na zży­cie się z nim. IMO po­wi­nie­neś za­cząć spo­koj­niej, bo tak to ja tej roz­pacz­li­wej sy­tu­acji bo­ha­te­ra nie od­czu­łem. Wiesz, cięż­ko cie­szyć się sma­kiem piwa, dojąc całą bu­tel­kę na jedno przy­ssa­nie do szyj­ki, scho­dząc po­ni­żej 30 se­kund/poł litra.

 

Mo­men­ta­mi prze­szka­dza­ła też cha­otycz­ność. Ro­zu­miem, że za­mie­rzo­na, ale cza­sa­mi chyba lekko nie­okieł­zna­na. Mo­men­ta­mi się gu­bi­łem i mu­sia­łem po­my­śleć o co cho­dzi :D

 

Gni­cie / roz­pa­da­nie bo­ha­te­ra fajne, te­bo­stat­nie mo­men­ty po­dró­ży przy­pa­dły my do gustu. Może dla­te­go, że bo­ha­ter szedł i ja sze­dłem do domu po pracy pie­cho­tą. I tak razem szli­śmy, on tam w Es­to­nii, ja tu w Niem­czech, no cza­isz bazę :D a jesz­cze na uszach szu­miał punk rock (KSU płyta Pod prąd) i jakoď mi się to wszyst­ko zgra­ło.

 

Za­koń­cze­nie w dobry spo­sób spina ca­łość. Z za­pi­sków sta­rej też naj­bar­dziej spodo­ba­ły mi się te pod ko­niec tek­stu.

 

Ge­ne­ral­nie ca­łość na plus. Cie­ka­wa hi­sto­ria, fajna wy­obraź­nia, dużo dżdżow­nic, no i wiem już co jest sma­ko­ły­kiem dla dżdżow­ni­cy. :-)

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Oho, ależ tu po­ru­sze­nie na­sta­ło dnia dzi­siej­sze­go!

 

Pie­roż­ku – spe­cjal­nie dla Cie­bie (oraz in­nych “ga­dże­cia­rzy” ^^) wer­sja PDF w przed­mo­wie! Po­sta­ra­łem się, by wy­glą­da­ło w miarę :>

 

Fun – Przez Rygę, po­wia­dasz? Hmm… Tego, przy­zna­ję, nie spraw­dza­łem. Po pro­stu śle­dzi­łem od­cho­dzą­ce z Tartu tory na przy­bli­że­niu i sta­ra­łem się zna­leźć ja­kieś po­łą­cze­nie z Rze­ży­cą XD Za­brną­łem w tam­tym kie­run­ku…

 

AQQ – Trzy razy? Cóż… Chyba w takim razie po­wi­nie­nem po­dzię­ko­wać za wiarę we mnie i, osta­tecz­nie, do­brnię­cie do końca. Faj­nie, że zwró­ci­łaś uwagę na pokój Mii – to jeden z bar­dziej su­ge­styw­nych ob­ra­zów, jaki po­ja­wił się w mojej wy­obraź­ni pod­czas pi­sa­nia…

Co do pa­licz­ka – ech… Me­dycz­na no­men­kla­tu­ra we­szła mi w krew i cza­sem palnę gafę… ;(

Na­stęp­nym razem spró­bu­ję za­chwy­cić :) Dzię­ki!

 

My­trix – Wiel­cem rad, że do­brnął wać­pan szczę­śli­wie do końca :D Po­czą­tek spra­wił pro­ble­my? No to masz takie same zda­nie, co mój pierw­szy czy­tel­nik. Zgła­szał po­dob­ne obiek­cje…

KSU rów­nież lubię, nic dziw­ne­go, że do­brze kom­po­no­wa­ło się z po­dró­żą.

Dzię­ki ser­decz­ne za miłe słowa i kry­ty­kę (i no­mi­na­cję!), faj­nie, że jakoś stra­wi­łeś ten sma­ko­łyk ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Trzy razy, bo ta scena mor­do­wa­ni babci na po­cząt­ku nie dzia­ła ra­czej za­chę­ca­ją­co. :P

A czemu nie po­rwa­ło? Bo mia­łam chyba po­dob­nie jak My­trix, mo­men­ta­mi się gu­bi­łam, a to z kolei za­bu­rza­ło płyn­ność czy­ta­nia.

Wiesz na co zwró­ci­łam uwagę w opi­sie po­ko­ju Mii? Na muchy. Opi­sy­wa­łam ostat­nio ob­skur­ne po­miesz­cze­nie i uświa­do­mi­łam sobie, że za­bra­kło mi w nim much. :) Dobry je­steś!

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

O, nawet jest ilu­stra­cja! Od teraz za­wsze będę się do­po­mi­nać o wer­sję pdf ~^^~

Po­sta­ram się prze­czy­tać dzi­siaj do po­dusz­ki :-)

It's ok not to.

Taaak, muchy ko­niecz­nie :>

Dobry? Sama je­steś dobra! Count jest zły do szpi­ku kości ;D

 

EDIT: Do po­dusz­ki, Pie­roż­ku? Być może to dobry po­mysł – bio­rąc pod uwagę wcze­śniej­sze opi­nie, ist­nie­je spore praw­do­po­do­bień­stwo, że śro­dek opo­wia­da­nia uko­ły­sze Cię do snu ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Le­piej do po­dusz­ki niż do ko­la­cji :P Poza tym w łóżku naj­wy­god­niej się czyta :D

It's ok not to.

Tak to jest, jak się pisze w zimie, a muchy śpią i nie po­bu­dza­ją wy­obraź­ni. Tekst po­szedł, więc już za późno. :(

Count jest zły do szpi­ku kości ;D

Jakoś nie po­strze­gam au­to­ra przez pry­zmat jego dzieł. ;D

 

Edit: 

Nie w tym sen­sie, że dzie­ła są złe, ale bo­ha­te­ro­wie po­krę­ce­ni. ;P

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

No ale sma­ko­ły­ka nie stra­wi­łem, bo nie jadam lu­dzi­ny!

A no­mi­na­cja się na­le­ży ;P

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Poza tym w łóżku naj­wy­god­niej się czyta :D

Pod wa­run­kiem, że nie uci­skasz sobie ner­wów łok­cio­wych i nie drę­twie­ją Ci ręce. Ja tak mam, gdy pró­bu­je po­grać w łóżku na DS-ie :(((

Oj, do ko­la­cji też się spraw­dzi – wszak­że to sma­ko­łyk :D

 

U Cie­bie też, AQQ, muchy tak po­bu­dza­ją wy­obraź­nię? No pro­szę!

Mnie mo­żesz po­strze­gać przez pry­zmat :D

 

My­trix, znów smę­dzisz. Lu­dzi­na to dobre, słod­kie mięso ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

 W tej chwi­li bab­cia była wspo­mnie­niem, choć tak wy­pa­try­wa­ne przez mnie szczę­ście wcale nie nad­cho­dzi­ło. 

 

Moje mię­śnie przy­po­mi­na­ły grudy zmro­żo­ne­go śnie­gu; do­pie­ro po kwa­dran­sie udało się wpom­po­wać w niej tro­chę cie­pła.

 

po­łą­czeń nie­ode­bra­nych, 0 wia­do­mo­ści. – nar­ra­cja pierw­szo­oso­bo­wa, więc tym bar­dziej mi te 0 tu nie pa­su­ją, słow­nie jed­nak chyba by­ło­by le­piej. Co in­ne­go, gdyby to był cytat ko­mu­ni­ka­tu na ekra­nie, ale nie jest. 

 

Mimo spraw­no­ści, z jaką tekst jest na­pi­sa­ny (no, może z wy­jąt­kiem emo­tek, cho­ciaż część z nich od­da­je pe­wien kli­mat za­pi­sków dziew­czy­ny), to jed­nak nie mogę go uznać za Twój naj­lep­szy. Może dla­te­go, że po­strze­gam go jako wy­jąt­ko­wo obrzy­dli­wy (przy­naj­mniej mo­men­ta­mi), nie­przy­jem­nie ma­ka­brycz­ny. Chyba w przy­pad­ku Two­ich hor­ro­ro­wa­tych opo­wie­ści wolę wię­cej nie­do­po­wie­dzeń, po­cią­ga­ją­cej ta­jem­ni­cy, grozy nieco bar­dziej ukry­tej, jak choć­by w Ich tańcu…

 

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Ale lu­dzi­na jest ły­ko­wa­ta i mi wcho­dzi mię­dzy zęby i nawet nicią den­ty­stycz­ną cięż­ko mi się jej pozb… A nie, nic. Ły­ko­wa­ta jest.

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Ły­ko­wa­ta jest.

Wiesz to z wła­sne­go do­świad­cze­nia? ;) 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

devil

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Ależ drogi My­trik­sie, wszak lu­dzi­na musi od­po­wied­nio skru­szeć! Dwa ty­go­dnie po zie­mią i mię­sko palce lizać! Naj­lep­szy jest żyzny czar­no­ziem, bo wtedy mięso naj­bar­dziej so­czy­ste wy­cho­dzi, ale na przy­kład piasz­czy­sta gleba pod świer­ko­wym lasem, na­da­je de­li­kat­ne­go aro­ma­tu kieł­ba­sy my­śliw­skiej.

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Ja nie wiem, chło­pa­ki. Od­no­szę wra­że­nie, że Wy to na su­ro­wo jecie i bez żad­nych przy­praw. Jak zwie ghule!

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

To za­rzuć ja­kimś prze­pi­sem, Fin­klo, jak masz jakiś dobry. Tylko bez grzy­bów bo nie lubię. Ale jak masz coś z ko­per­kiem to przy­gar­nę :D

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Su­ro­wi­znę, w dzi­siej­szych cza­sach… Ty wiesz, ile świń­stwa się taki czło­wiek w życiu na­żarł?! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Oj tam, pełno prze­pi­sów w necie. My­trik­sie, jak Ci się trafi ły­ko­wa­ty osob­nik, to za­wsze mo­żesz zro­bić mie­lo­ne. Z ko­per­kiem.

Thar­go­ne, naj­gor­si są tacy, co się długo le­czy­li przed śmier­cią. Co ob­rób­ka ter­micz­na robi z dra­ga­mi… Przed spo­ży­ciem prze­czy­taj ulot­kę albo skon­sul­tuj się z far­ma­ceu­tą.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki za wi­zy­tę, Śnio. Czyli, mam ro­zu­mieć, że Ci się nie po­do­ba­ło? Czy po­do­ba­ło mniej niż Ta­niec? Chęt­nie przy­gar­nął­bym od Cie­bie jakąś wska­zów­kę, co mógł­bym po­pra­wić, o ile masz po­mysł :)

Heh, jeśli Sma­ko­łyk Cię obrzy­dził, to po­nie­kąd do­brze…

;(

Trzy­maj się.

 

<Szla­aaag! Po­praw­ki ko­rek­tor­skie, kie­dym już skon­stru­ował pdf-a! Nie­eeeeeee!!! XD>

 

 

 

Hmm, żyzny czar­no­ziem…? Smaka na­ro­bi­łeś, Thar­go­ne. Do­brze, że na­de­szła od­wilż, bę­dzie oka­zja po­sa­dzić co nieco w ogród­ku :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Czy­ta­łam późno i z go­rącz­ką jako to­wa­rzy­stwem, do tego z prze­ką­ską (mój błąd :( ). Nie prze­pa­dam za obrzy­dli­wo­ścia­mi, więc zde­cy­do­wa­nie mniej mi się po­do­ba­ło niż Ta­niec, ale nie mogę po­wie­dzieć, że nie po­do­ba­ło mi się wcale. Osta­tecz­ną de­cy­zję zo­sta­wiam sobie na póź­niej, po po­now­nym prze­czy­ta­niu i prze­my­śle­niu już na chłod­no i na czczo ;) 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Nie po­wiem, że je­stem roz­bi­ty, pi­sząc ten ko­men­tarz, bo nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści co do tego, jak ode­bra­łem to opo­wia­da­nie, ale przy­znać muszę, że coraz bar­dziej mnie to wszyst­ko męczy, bo fak­tycz­nie z tek­stu na tekst pi­szesz le­piej (czy po pro­stu przy­stęp­niej, bo na po­zio­mie li­te­rac­kim już od dawna jest do­brze), a ja nadal swoje. Ina­czej jed­nak nie mogę: nie po­do­ba­ło mi się.

Nie, cze­kaj, stop, wróć – nie tak: nie po­do­ba­ło mi się na tyle, by móc po­wie­dzieć, że mi się po­do­ba­ło Róż­ni­ca po­zor­nie nie­wiel­ka, ale, jak się tak przyj­rzeć, to jed­nak ogrom­na, bo zwy­czaj­nie nie mogę też po­sta­wić uczci­wej krop­ki w spo­sób, w jaki za­mkną­łem po­przed­ni aka­pit. Uprasz­cza­jąc: było nie­źle, ale mo­gło­by być le­piej i dużo le­piej.

Po pierw­sze, zu­peł­nie nie ku­pi­ła mnie ani sama hi­sto­ria – choć niech mnie końmi po­włó­czą po maj­da­nie, jeśli miał­bym za­prze­czyć, że kli­mat mo­men­ta­mi wy­kre­owa­łeś na­praw­dę re­we­la­cyj­ny – ani jej bo­ha­te­ro­wie, szcze­gól­nie Mia. Tutaj wzię­ło i zde­chło przede wszyst­kim dla­te­go, że ta po­stać jest dla mnie dosyć pła­ska i zu­peł­nie nie­wia­ry­god­na. Raz, że babkę od­ma­lo­wa­łeś jedną, je­dy­ną barwą – czer­nią – a dwa, i to przede wszyst­kim, że od­ma­lo­wa­na jest bar­dzo cha­otycz­nie. Dobra, zgoda, ona BYŁA cha­otycz­na, ale była przy tym też… nie­wia­ry­god­na i pra­wie nie­czy­tel­na. Nie cho­dzi tutaj nawet o formę jej za­pi­sków – choć z mojej stro­ny za to jed­nak cięż­ki minus (ale o tym póź­niej) – tylko o to, że nie byłem w sta­nie zro­zu­mieć, kim lub czym ona wła­ści­wie jest, co ją na­pę­dza (skąd ta szaj­ba, to… ZŁO?) i co tak na­praw­dę robi, gdy już robi. Hi­sto­rii z Mar­te­nem, dajmy na to, nie wy­ła­pa­łem do końca. Dobra, leży jakiś gość na tra­wie i pró­bu­je prze­trwać, żrąc dżdżow­ni­ce, bo… no wła­śnie? Skąd on się tam wziął, co tam robił, dla­cze­go nie mógł odejść, jakie na­praw­dę łą­czy­ły go re­la­cje z Miją – bo ta “mi­łość” wy­da­je się bar­dzo jed­no­stron­na, ale innej per­spek­ty­wy nie ma, więc i pew­no­ści niet. Jeśli to było gdzieś w jej za­pi­skach czy wspo­mnie­niach, ja tego nie wy­ła­pa­łem. I bez skrę­po­wa­nia zrzu­cam za to winę na Cie­bie.^^

Po­dob­nie z ro­dzi­ca­mi Mii, tą rudą pa­sku­dą i całą resz­tą. Nie ro­zu­miem na­tu­ry ich re­la­cji i tylko do­my­ślam się, że mała nie miała tak na­praw­dę żad­ne­go re­al­ne­go po­wo­du, by wszyst­kich nie­na­wi­dzić, tylko jej po pro­stu grza­ło. Pro­blem po­le­ga na tym, że nie­zu­peł­nie mnie to sa­tys­fak­cjo­nu­je, takie do­my­śla­nie się. Po­ka­zu­jesz ja­kie­goś po­pie­przo­ne­go dzie­cia­ka, który ma pro­blem ze wszyst­ki­mi, ale nie wy­ja­śniasz dla­cze­go i jaki. A ja lubię wie­dzieć.

No i Mia jest jed­nak zu­peł­nie nie­wia­ry­god­na dla mnie rów­nież skuli tych swo­ich no­ta­tek wła­śnie, bo wszyst­ko w nich, od formy za­pi­su po treść, wska­zu­je na to, że dzioł­cha urwa­ła się z zu­peł­nie innej, jesz­cze nie­na­ro­dzo­nej epoki. Poza tym od­czy­ty­wa­nie jej za­pi­sków było nie­zwy­kle dla mnie mę­czą­ce. Abs­tra­hu­jąc już od tego, że ge­ne­ral­nie mam na ba­kier z emot­ka­mi i nie lubię nawet tych dwóch, do któ­rych uży­wa­nia, w imię wyż­szej po­trze­by ko­mu­ni­ka­cyj­nej je­stem zdol­ny (^^ oraz ;), praw­da jest taka, że nie mają one żad­nej racji bytu w jej za­pi­skach.

Jeśli cza­sem akcji nie jest przy­szłość od­le­gła o po­ko­le­nie czy dwa – a nic w tek­ście na to nie wska­zu­je – to sta­wiał­bym, że okres mło­do­ści Mii przy­padł gdzieś mię­dzy la­ta­mi trzy­dzie­sty­mi a pięć­dzie­sią­ty­mi mi­nio­ne­go wieku, czyli na co naj­mniej trzy de­ka­dy przed tym, nim emo­ti­ko­nów użyto po raz pierw­szy. I nawet jeśli wziąć po­praw­kę – pew­nie nie­zbęd­ną – na fakt, że to nie były takie stric­te emo­ti­ko­ny, tylko po pro­stu ręcz­nie ry­so­wa­ne znacz­ki, któ­ry­mi dziew­czyn­ka (a potem już ko­bie­ta) ozda­bia­ła swój pa­mięt­ni­czek, a które Ty od­da­łeś w taki, dosyć wy­god­ny, spo­sób, to wciąż nie ku­pu­ję te­ma­tu. Bo o ile pod­kre­śle­nia, skre­śle­nia i ja­kieś ser­dusz­ka jesz­cze mogę zro­zu­mieć, to uśmiech­nię­tych bu­ziek już ni wuja, ni ciot­ki. Je­stem re­lik­tem z cza­sów przed­ko­mór­ko­wych, gdy dzie­cia­ki wy­mie­nia­ły się pa­mięt­ni­ka­mi, zło­ty­mi my­śla­mi i in­ny­mi bzdu­ra­mi, i choć sam nigdy w po­dob­nym pro­ce­de­rze udzia­ło nie bra­łem – chyba że jako nie­win­na ofia­ra, ale to się nie liczy – to jed­nak na­oglą­da­łem się po­dob­nych ze­szy­ci­ków wię­cej niż dosyć, by wie­dzieć, że żad­nej, naj­słod­szej nawet dziew­czyn­ce z naj­bar­dziej za­py­zia­łej, od­izo­lo­wa­nej od dra­ma­tów cy­wi­li­za­cji wio­ski, nie przy­szło do głowy, by ry­so­wać sobie czy też komuś ja­kieś uśmie­chaj­ki na mar­gi­ne­sach. No nie i ko­niec. Tak więc razi mnie to nie tylko wi­zu­al­nie, ale i jako swo­isty błąd lo­gicz­ny.

Zresz­tą spo­sób za­pi­su to jedno, ale tutaj do­cho­dzi jesz­cze styl, który też, moim zda­niem, jest bar­dzo da­le­ki od tego, czego można by się spo­dzie­wać po dziew­czyn­ce ży­ją­cej w ra­czej ubo­giej wio­sce czy mie­ści­nie w ubo­gim kraju, po zde­cy­do­wa­nie nie­wła­ści­wej stro­nie że­la­znej kur­ty­ny, w bar­dzo nie­od­po­wied­nich cza­sach. Te wszyst­kie prze­kleń­stwa, rów­nież w moich uszach sztucz­ne, tylko po­głę­bia­ją wra­że­nie, że Mia była współ­cze­sną pol­ską na­sto­lat­ką, a nie Es­ton­ką z innej epoki.

Tak więc, że się po­wtó­rzę, dla mnie Mia jest bodaj naj­słab­szym punk­tem opo­wia­da­nia.

Ale nie je­dy­nym.

Co jesz­cze mi tak dość mocno nie po­de­szło, to pewne dziu­ry w lo­gi­ce i w fa­bu­le.

Gdy­bym za­py­tał teraz, czy je­śli­by prze­nieść cel po­dró­ży do wio­ski obok, samą drogę skró­cić do jed­nej nocy, a roz­pad ciała bo­ha­te­ra przy­śpie­szyć wy­kład­ni­czo, to czy po­wsta­ła­by ja­ka­kol­wiek istot­na róż­ni­ca w tre­ści; coś tak na­praw­dę by się w hi­sto­rii zmie­ni­ło – jaką otrzy­mał­bym od­po­wiedź?

Bo ja, praw­dę mó­wiąc, nie wi­dział­bym żad­nej róż­ni­cy. Tyle, że by­ło­by znacz­nie kró­cej i przez to, być może, cie­ka­wiej.

I nie, nie cho­dzi mi o to, że mnie znu­ży­ła “dro­go­wa” cześć opo­wia­da­nia, nic bar­dziej myl­ne­go – dla mnie to był wła­śnie naj­lep­szy motyw w całej hi­sto­rii. Praw­dę mó­wiąc, jeśli o mnie cho­dzi, można by spo­koj­nie wy­wa­lić po­czą­tek, a za­koń­cze­nie wręcz by wy­wa­lić pa­so­wa­ło (bo jest czar­ną dziu­rą), i zo­sta­wić samą tę po­dróż gni­ją­ce­go ciała, i po­do­ba­ło­by mi się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej.

Ge­ne­ral­nie motyw drogi jest mi bar­dzo bli­ski, i to w każ­dej moż­li­wej for­mie, od tej jak naj­bar­dziej do­słow­nej aż po wszyst­kie moż­li­we jej ar­ty­stycz­ne od­sło­ny: li­te­ra­tu­ra, film i mu­zy­ka. Nawet nie­któ­re ob­ra­zy wzbu­dza­ją pewną no­stal­gię i nie­po­kój ka­żą­cy szu­kać sobie celu, gdzieś hen da­le­ko. Tak więc w tym aspek­cie opo­wia­da­nie po­do­ba­ło mi się nie­mal bez za­strze­żeń, zwłasz­cza że faj­nie to wszyst­ko prze­my­śla­łeś i mimo, iż bo­ha­ter nie prze­ży­wał żad­nych na­praw­dę cie­ka­wych przy­gód – o co ra­czej cięż­ko się cze­piać, jeśli wziąć pod uwagę, że prze­ży­wal­ność cze­go­kol­wiek, gdy jest się mar­twym, sta­no­wi sztu­kę ra­czej trud­ną – to o tych nie­cie­ka­wych czy­ta­ło mi się ele­ga­nio.

O co więc cho­dzi? Ano o to, że ta­kie­go ro­dza­ju nie-przy­go­dy rów­nie do­brze można by opi­sać w dro­dze do Ko­py­dło­wa, a nie zo­stał­bym z wra­że­niem zmar­no­wa­ne­go ple­ne­ru. Nie od­czu­łem u Cie­bie bo­wiem żad­ne­go “po­wie­wu ze wscho­du”. No dobra, może mi­ni­mal­ny. I to jed­nak przy­kre, bo skoro zde­cy­do­wa­łeś się wy­słać chło­pa w re­jo­ny tak dla prze­cięt­ne­go Po­la­ka prze­cież eg­zo­tycz­ne, to li­czy­łem, że, a) to kon­kret­ne miej­sce jest na­praw­dę ważne, oraz b), że jed­nak po­ka­żesz i dasz od­czuć wię­cej tam­te­go, ob­ce­go mi świa­ta (zwłasz­cza że tek­stu tro­chę jed­nak jest, a “drogę” za­po­wia­da­łeś już we wstę­pie, co mnie z góry po­zy­tyw­nie na­sta­wi­ło do opo­wia­da­nia). Nie­ste­ty jed­nak za­wio­dłem się w obu tych punk­tach. Gdyby Mija miesz­ka­ła gdzie­kol­wiek in­dziej, nawet w są­sied­niej cha­łu­pie, z punk­tu wi­dze­nia ta­jem­ni­cy, którą bo­ha­ter mu­siał od­kryć, nic tak na­praw­dę by się nie zmie­ni­ło. Tak samo zna­la­zł­by i prze­czy­tał stare no­tat­ki bab­cio­na i… i tyle w sumie. Poza drob­ny­mi smacz­ka­mi nie dało się też od­czuć, gdzie wie­dzie droga. Choć to aku­rat, praw­dę mó­wiąc, jakoś bar­dzo istot­ne nie jest, bo i tak, ko­niec koń­ców, na­praw­dę mi się w tej dro­dze po­do­ba­ło. Mó­wiąc krót­ko, ten motyw mocno na plus.

Z celem już zde­cy­do­wa­nie go­rzej, bo tutaj po­sze­dłeś po naj­mniej­szej linii oporu i po pro­stu zo­sta­wi­łeś go­ścio­wi roz­wią­za­nie na ele­ganc­ko na­kry­tym sto­li­ku, w sumie jesz­cze nawet cie­płe.

Ja ro­zu­miem, że sama po­dróż jest waż­niej­sza niż cel, ale też nie ma co po­pa­dać w skraj­no­ści. A tutaj mam wra­że­nie, że wska­za­łeś Mar­te­no­wi tak od­le­gły cel tylko po to, by mógł za­śmie­cić od­pa­da­mi or­ga­nicz­ny­mi jak naj­więk­szą część kon­ty­nen­tu.

Poza tym tak na­praw­dę nie do­sta­łem tego, na co naj­bar­dziej li­czy­łem – od­po­wie­dzi, na py­ta­nie, jakim cho­ler­nym cudem ten trup wciąż się trzy­ma na no­gach? W sumie, to jest nawet go­rzej, bo nie tylko się tego nie do­wie­dzia­łem, ale wręcz w pe­wien spo­sób sam ode­bra­łeś mu prawo do tego po-ży­cia, co jest bru­tal­nym gwał­tem na lo­gi­ce. Jeśli coś po­chrza­ni­łem albo po­mi­ną­łem, to mnie potem wy­śmiej i po­praw (ko­lej­ność w sumie do­wol­na), ale póki co widzę to tak: wszy­scy za­in­te­re­so­wa­ni czer­pa­li siły ży­cio­we z babci Mii, czy ra­czej z tego, co tam sobie trzy­ma­ła pod kiec­ką (sam ten motyw bar­dzo fajny, choć w taki pa­skud­nie po­sra­ny spo­sób), więc kiedy jej (tego) za­bra­kło, po­zo­sta­li też zo­sta­li ska­za­ni na uni­ce­stwie­nie. No i spoko, tak trzy­mać, szczę­śli­we za­koń­cze­nia fuj fuj, spró­buj­cie szczę­ścia w innym tek­ście, tu was nie po­trze­bu­je­my. Ergo – to samo w sobie jest jak naj­bar­dziej spoko. Tylko że skoro źró­dłem ich sił ży­cio­wych były dżdżow­ni­ce babci Mii, to po­win­ni paść wła­ści­wie w tym samym mo­men­cie, w któ­rym owe dżdżow­ni­ce za­mie­ni­ły się w pie­czy­ste… W sumie, to może nawet i padli. Ale czemu, cho­le­ra, mimo to, wciąż… no nie, nie żyli – ist­nie­li, eg­zy­sto­wa­li? Gdyby babka umar­ła tak po pro­stu, albo, niech­by, zo­sta­ła za­mor­do­wa­na, ale bez pro­fa­na­cji zwłok, tak, by ży­jąt­ka miały czas same z sie­bie spo­koj­nie i po­wo­li wy­zdy­chać, tym samym osła­bia­jąc i coraz bar­dziej oka­le­cza­jąc Mar­te­na i jego ro­dzi­nę – ale nie uśmier­ca­jąc – by­ło­by bar­dzo okey. Ale dżdżow­ni­ce zo­sta­ły spa­lo­ne w cho­le­rę, a Mar­ten gdzieś tam po dro­dze umarł, a mimo to… nadal robił swoje, po­wo­li umie­ra­jąc przy tym BAR­DZIEJ, co zu­peł­nie nie ma sensu, a co z kolei ge­ne­ru­je po­dej­rze­nie, że śmierć-nie-śmierć dżdżow­ni­czych po­mio­tów jest mo­ty­wem wy­kre­owa­nym tylko po to, by można go było opi­sać. A to samo w sobie jest słabe, choć na­pi­sa­ne na­praw­dę su­ge­styw­nie i faj­nie. Py­ta­nie tylko, czy gdyby Mar­ten za­czął się po­wo­li sypać, będąc jesz­cze żywym, to coś bym na tym stra­cił jako czy­tel­nik? Nie, ra­czej nie. Pew­nie nawet mógł­bym wię­cej miej­sca i czasu po­świę­cić na wczu­wa­nie się w jego cier­pie­nie i na­praw­dę mu współ­czuć (żywy facet, któ­re­mu nagle wy­pły­wa oko budzi wię­cej emo­cji niż trup, niech­by i ru­cha­wy, w ana­lo­gicz­nej sy­tu­acji), za­miast za­sta­na­wiać się, dla­cze­go gość w ogóle żyje, choć już nie żyje (a potem się wku­rzać, że ko­niec koń­ców i tak ni­cze­go się nie do­wie­dzia­łem).

No i w ogóle to, że go­ścio­wi zo­sta­ło nie-ży­cia aku­rat na tyle, by do­trzeć do celu i zna­leźć od­po­wie­dzi, jest takie bar­dzo ży­cze­nio­we (znowu) i hol­ly­wo­odz­kie. Na­cią­ga­ne, jed­nym sło­wem. Ale to już taka bar­dziej luźna uwaga, bez wpisu w pro­to­ko­le.

Szko­da też, że nie wy­ko­rzy­sta­łeś jakoś bar­dziej mo­ty­wu tej pierw­szej, es­toń­skiej ro­dzi­ny babci, bo można by na nich zbu­do­wać jesz­cze tro­chę tego faj­ne­go kli­ma­tu. Choć pew­nie bar­dziej niż grozy – o któ­rej cięż­ko tu w ogóle mówić – byłby to kli­mat ma­ka­bry i smut­ku; ta­kie­go tro­chę fran­ken­ste­inow­skie­go opusz­cze­nia i nędzy.

A skoro już przy tym je­ste­śmy, mi się tam, ge­ne­ral­nie i w więk­szo­ści, po­do­bał rów­nież ma­ka­brycz­ny aspekt opo­wia­da­nia (jak­kol­wiek to o mnie świad­czy). Tyle tylko, że, jak już wspo­mnia­łem, zde­cy­do­wa­nie wo­lał­bym, gdyby to było lo­gicz­niej­sze.

Re­asu­mu­jąc, znów je­stem na NIE. I choć mniej­sze to NIE niż w przy­pad­ku po­przed­nich Two­ich tek­stów, to jed­nak rów­nie sta­now­cze. A że nie jest mi z tym do­brze, to cze­kam na ko­lej­ne próby.

 

Peace!

 

P.S.

Sorry, że tak się roz­pi­sa­łem.

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Dzię­ki, prze­pra­szać nie trze­ba. Tak czy ina­czej nie mia­łem ja­kichś, hmm, “na­dziei”, że tym razem Ci się spodo­ba. Przede wszyst­kim chyba dla­te­go, że lu­bisz in­ne­go ro­dza­ju li­te­ra­tu­rę – bar­dziej po­ukła­da­ną, sta­bil­niej osa­dzo­ną w wy­kre­owa­nej rze­czy­wi­sto­ści, z więk­szą ilo­ścią akcji… A te moje hor­ror­ki, cóż… mają swoje sła­bost­ki, na które, jak widzę, je­steś mocno wy­czu­lo­ny ;)

Kilka słów wy­ja­śnień:

– Mia była chora psy­chicz­nie/miała po­waż­ne za­bu­rze­nia emo­cjo­nal­ne. Za­ło­ży­łem, że czy­tel­nik, z braku lep­szych po­szlak, doj­dzie do ta­kiej wła­śnie kon­klu­zji. Być może nie­słusz­nie. Z pew­no­ścią mo­głem to le­piej za­sy­gna­li­zo­wać.

– Co do “eg­zo­ty­ki” Eu­ro­py Wschod­niej, to mia­łem ocho­tę opi­sać w tej czę­ści wię­cej, le­piej to wy­kre­ować, ale oba­wia­łem się prze­ga­da­nia, które więk­szość czy­tel­ni­ków w sumie zgła­sza­ła… Dys­ku­syj­na kwe­stia. Z pew­no­ścią usu­ną­łem sporo tej “drogi”, zo­sta­wia­jąc po 1-2 aka­pi­ty na lo­ka­cję. Gdyby to wszyst­ko wy­wa­lić, opo­wia­da­nie prze­sta­ło­by być opo­wia­da­niem, sta­ło­by się ra­czej szki­cem po­my­słu. Przy­naj­mniej w taki spo­sób wy­obra­żam to sobie…

– Co do gni­cia Mar­te­na. On nie żył od po­cząt­ku. Nigdy nie miał duszy. Gdy dżdżow­ni­ce zo­sta­ły spa­lo­ne, siły wi­tal­ne prze­sta­ły do­cie­rać i na­pę­dza­ła go już tylko opor­ność tka­nek, sko­ru­pa, bę­dą­ca jego cia­łem. Osa­dzo­ne w gło­wie cudze wspo­mnie­nia i część jego wła­snych. Inna spra­wa, że nikt nie po­wie­dział, że młoda Mia wy­ła­pa­ła wszyst­kie dżdżow­ni­ce, że wszyst­kie po­żar­ła. To, co zo­sta­ło na łące można uznać za reszt­ki siły na­pę­do­wej, choć oczy­wi­ście wy­ma­ga to od czy­tel­ni­ka do­brej wiary. Przy złej mo­żesz na­tu­ral­nie za­ne­go­wać wszyst­ko i wy­tknąć dziu­rę fa­bu­lar­ną.

 

Poza tym, po raz ko­lej­ny ser­decz­ne dzię­ki za grun­tow­ną ana­li­zę i miło, że do­strze­gasz jakiś po­stęp. No i miło, że nie tra­cisz na­dziei! Ist­nie­je spore praw­do­po­do­bień­stwo, że na­stęp­nym tek­stem wyjdę ze stre­fy kom­for­tu i opu­bli­ku­ję coś zu­pe­eeeeł­nie in­ne­go. Chyba bar­dziej w Twoim gu­ście ;)

 

EDIT: Jesz­cze jedno, Cie­niu. Czy­ta­jąc, mu­sisz być świa­dom, że hor­ror, jako ga­tu­nek, opie­ra się na wie­rze czy­tel­ni­ka. Jest z na­tu­ry sprzecz­ny z lo­gi­ką i dla­te­go prze­gra z każ­dym, kto bę­dzie go grun­tow­nie ana­li­zo­wał. Dla­te­go naj­lep­szy­mi od­bior­ca­mi są dzie­ci. One wy­obra­ża­ją sobie sceny i pod­cho­dzą emo­cjo­nal­nie. Wie­rzą, że to wszyst­ko może oka­zać się praw­dą i boją się.

Wraz z wie­kiem sta­je­my się mą­drzej­si i dla­te­go coraz trud­niej wy­wo­łać w nas strach… Albo ina­czej – po­trze­ba in­ne­go ro­dza­ju bodź­ca. Czy­ta­łeś Dziew­czy­nę z są­siedz­twa? Cie­kaw je­stem, co po­my­ślał­byś o tej książ­ce…

 

Trzym się cie­pło.

 

 

 

Śnio – Chcia­łem po pro­stu wy­ci­snąć z Cie­bie, ile się da, so­jusz­nicz­ko droga! Przy­naj­mniej na miarę skrom­nych moż­li­wo­ści :>

Go­rącz­ka do to­wa­rzy­stwa i jesz­cze prze­ką­ska… Widać, że źle zno­sisz sa­mot­ność ;(

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

To nie sa­mot­ność (Jacek po­chra­py­wał za ścia­ną), tylko cho­rób­sko. Przy­szło nie­za­pra­sza­ne i się roz­go­ści­ło wbrew mojej woli… Go­rącz­ka już sobie wpraw­dzie po­szła precz, ale zdą­ży­ła przed Tobą wy­ci­snąć mnie do cna ;) Ty teraz mu­sisz tro­chę po­cze­kać na swoją kolej :)

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Śnią­ca jest wy­ci­śnię­ta?! Oj, nie­eeeeeee :( Tyle do­bre­go, że naj­gor­sze za nami! Trzy­maj się, nie­bo­żę, a Count bę­dzie cze­kał cier­pli­wie!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Wiesz, ja się do­my­śli­łem – co na­praw­dę nie było trud­ne – że Mija ma po pro­stu pro­blem ze sobą (zresz­tą za­ak­cen­to­wa­łem to całą gamą róż­nych okre­śleń cho­ro­by psy­chicz­nej), ale fak­tycz­nie to jest takie tro­chę na ślinę i nieco do­brej woli, bo rów­nie sku­tecz­nie można by ją in­ter­pre­to­wać jako po pro­stu złą. I nie bar­dzo są tutaj miej­sca na od­chy­ły, na po­głę­bia­nie tego te­ma­tu, do­szu­ki­wa­nie się w niej cze­goś, co by to uspra­wie­dli­wia­ło, ja­kiejś trau­my z lat dzie­cin­nych, trzech szó­stek na po­ty­li­cy, cze­go­kol­wiek. I dla­te­go mi się ta po­stać wy­da­je pła­ska, nie­wia­ry­god­na.

Drogę już po­mi­jam, bo tu nie ma się o co kłó­cić. Ro­zu­miem punkt wi­dze­nia Twój i in­nych czy­tel­ni­ków.

Co do tego, że Mar­ten od za­wsze był mar­twy, to się jed­nak przy­cze­pię jesz­cze, bo raz, że gdzieś tam był frag­ment typu “serce znów mu za­bi­ło kilka razy”; frag­ment bar­dzo mocny i kli­ma­tycz­ny zresz­tą, który jed­nak jakby prze­czy Two­jej in­ter­pre­ta­cji, a po dru­gie mocno i nie­po­trzeb­nie to prze­kom­bi­no­wa­ne. Ge­ne­ral­nie nie wie­rzę, że można żyć ileś lat w (miarę) cy­wi­li­zo­wa­nym spo­łe­czeń­stwie i nie od­kryć, że jest się zom­bie z ła­do­war­ką in­duk­cyj­ną. Ani że mar­twa jest moja żona i przy­szy­wa­ne dzie­ci. A prze­cież Mar­ten cho­dził nawet do le­ka­rzy, by zba­dać swoją nową przy­pa­dłość. Nie mó­wiąc już o tym, że z jaj, jakby nie były dzi­wacz­ne, wy­klu­wa­ją się tylko żywe młode.

No i, tak na­praw­dę, jaką róż­ni­cę ro­bi­ło­by, gdyby gość jed­nak po pro­stu żył, a potem za­czął umie­rać? Moim zda­niem tylko taka, że by­ło­by lo­gicz­niej, a Ty miał­byś wię­cej miej­sca do sia­nia tej swo­jej ra­do­snej ma­ka­bry.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Kammo, droga so­jusz­nicz­ko. Wiel­ce mi miło, żeś i Ty zna­la­zła czas na tę ko­by­łę, ale żeby mnie nie ura­czyć choć­by słów­kiem?! Okrut­naś! ;(

Spo­koj­nie, hra­bio, daj prze­my­śleć. Jak się zde­cy­du­ję, co myślę o tym opo­wia­da­niu, to oczy­wi­ście sko­men­tu­ję.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Co do tego, że Mar­ten od za­wsze był mar­twy, to się jed­nak przy­cze­pię jesz­cze, bo raz, że gdzieś tam był frag­ment typu “serce znów mu za­bi­ło kilka razy”

Chwi­la, Cie­niu. Ni­g­dzie sobie nie prze­czę, po pro­stu wczo­raj dżdżow­ni­ce żarły mi mózg i widać nie na­pi­sa­łem do­sta­tecz­nie jasno. Ciało Mar­te­na ŻYŁO. To się zga­dza. “Nie żył” na­to­miast w spo­sób me­ta­fi­zycz­ny, bo nie miał duszy.

A póź­niej, gdy dżdżow­ni­ce zde­chły, ciało rów­nież za­czę­ło się roz­pa­dać. Po­wo­li, bo on nie był z pia­sku, żeby się roz­sy­pać w jed­nej chwi­li.

Jeśli od­rzu­casz, albo masz wąt­pli­wo­ści, nic już na to nie po­ra­dzę. To Twoje prawo czy­tel­ni­ka.

A za­uwa­ży­łeś “edit”, który do­pi­sa­łem do mojej pierw­szej od­po­wie­dzi? Tam też znaj­du­je się ważna wska­zów­ka :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

A wi­dzisz, nie czy­ta­łem Edita. Ale nie­wie­le to zmie­nia, bo ja ina­czej pa­trzę na całe za­gad­nie­nie. Wiara i nie­wia­ra to jedno (za­uważ, że gdy­bym był tak bar­dzo na­sta­wio­ny na szu­ka­nie opo­wie­ści, w które mógł­bym uwie­rzyć, to to już dawno temu zna­la­zł­bym sobie inny por­tal do pod­le­wa­nia sło­wo­to­ka­mi) a lo­gi­ka – coś zu­peł­nie in­ne­go. I to wła­śnie lo­gi­ki; zgra­nia wszyst­kich ele­men­tów opo­wia­da­nia, co po­zwo­li­ła­by mi uznać je za spój­ne i do­peł­nio­ne, wręcz – jak­kol­wiek dziw­nie to za­brzmi – wia­ry­god­ne, szu­kam w opo­wia­da­niach, zwłasz­cza tych z twi­stem. Takie fa­bu­lar­nie pro­ste, nie­prze­kom­bi­no­wa­ne hi­sto­rie lubię wła­śnie za to, że tutaj za­zwy­czaj z lo­gi­ką nie ma pro­ble­mu. Wiem co, jak i dla­cze­go, i mogę sku­pić się na tym, czy sama hi­sto­ria mi się po­do­ba­ła i czy autor na­pi­sał ją w spo­sób sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy.

W tek­stach kom­bi­no­wa­nych na­to­miast z tą lo­gi­ką bywa róż­nie, ale jeśli, mimo wszyst­ko, okaże się, że takie opo­wia­da­nie gra, buczy i śpie­wa jak Farna Ewa, to za­zwy­czaj po­do­ba mi się znacz­nie bar­dziej niż te pro­ste. Bo lubię orać sobie mózg. Ale to musi na­praw­dę ład­nie grać. Więc, no – za­graj mi, pięk­ny Cy­ga­nie (ale tak, bym mógł do Two­jej mu­zy­ki tań­czyć ;).

 

Co do Mar­te­na i jego ży­wot­no­ści, to nie zo­sta­je mi nic in­ne­go, jak przy­jąć do wia­do­mo­ści tę je­dy­nie słusz­ną in­ter­pre­ta­cję. I, nie­ste­ty, nie czuć się nią usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny.

 

Peace!

 

 

 

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Prze­czy­ta­łam do po­ło­wy. Jutro do­koń­czę ;-)

 

Za­bra­kło mi ja­kie­goś od­dzie­le­nia sceny mor­der­stwa od dal­sze­go ciągu. Myślę, że gwiazd­ka by nie za­szko­dzi­ła ;-)

 

Garść uwag i wąt­pli­wo­ści tech­nicz­nych:

 

Nie wie­dzą, co nam do­le­ga.

Taka cho­ro­ba po­dob­no nie ist­nie­je i nawet testy ge­ne­tycz­ne, które mo­gły­by rzu­cić na spra­wę tro­chę świa­tła, nie wpły­ną na le­cze­nie. Bo le­cze­nie nie ist­nie­je. – tro­chę bez sensu; można albo twier­dzić, że się nie wie, co to za cho­ro­ba (czyli że jakaś cho­ro­ba jest) albo że cho­ro­ba nie ist­nie­je, twier­dze­nie jed­ne­go i dru­gie­go jed­no­cze­śnie sobie prze­czy

 

Po­dej­rze­wa­łem, że po­dob­nie jak ja sam, zo­sta­ły po­rzu­co­ne.

 

Kato­wa­ła ich fi­zycz­nie, jako że po­mi­mo wieku rękę wciąż miała silną, – wy­cho­dzi na to, że ich ka­to­wa­ła dla­te­go, że miała silną rękę, „jako że” kłóci się z po­mi­mo, nie le­piej po pro­stu zo­sta­wić zwy­czaj­ne wtrą­ce­nie:

Ka­to­wa­ła ich fi­zycz­nie, po­mi­mo wieku rękę wciąż miała silną,

 

San­dra szcze­bio­ta­ła bez­myśl­nie, choć jesz­cze przed ty­go­dniem wy­po­wia­da­ła pro­ste słowa.

 

Ba-bab­cia. Gdzie bab­cia? – szep­nę­ła San­dra, z tru­dem po­ru­sza­jąc usta­mi. Jej drob­na twa­rzycz­ka po­wo­li tę­ża­ła, upo­dab­nia­jąc się do maski.

 

– To San­dra umia­ła mówić czy nie? Bo py­ta­nia Gdzie jest bab­cia ra­czej nie można na­zwać bez­myśl­nym szcze­bio­ta­niem…

 

Darja roz­pła­ka­ła się; ta scena prze­la­ła czarę go­ry­czy. Za­uwa­ży­łem, że w niej rów­nież po­zo­sta­ło nie­wie­le łez.

Darja przy­pa­dła do bliź­nia­ków i przy­tu­li­ła je mocno, za­no­sząc się pła­czem.

 

– Sprzecz­ne in­for­ma­cje.

 

otwo­rzy­łem na oścież okno – okna w sa­mo­cho­dzie ra­czej nie można otwo­rzyć na oścież (na sze­ro­kość)

 

wy­ła­wia­jąc z mgły swoj­skie li­tew­skie domki – li­tew­skie, czyli wła­ści­wie jakie?

 

W moim ak­tu­al­nym sta­nie za­trzy­ma­nie by­ło­by tym bar­dziej ry­zy­kow­ne. – dla­cze­go tym bar­dziej?

 

Otwo­rzy­łem na oścież okna i wy­je­cha­łem na drogę, by­le­by tylko o niej nie my­śleć. – wy­cho­dzi jakby o niej od­no­si­ło się do drogi

 

Po­włó­czyw­szy no­ga­mi do­tar­łem na dwo­rzec – zły imie­słów, wy­cho­dzi że naj­pierw po­włó­czył, a potem do­tarł :P ; brak prze­cin­ka

 

Za­mil­kłem, po czym wy­du­si­łem, zmie­sza­ny: – prze­cin­ko­lo­gia mi tu nie leży; wy­cho­dzi, że za­milkł zmie­sza­ny, po czym wy­du­sił, ale wtedy takie roz­dzie­le­nie zda­nia jest bez sensu, jeśli wy­du­sił zmie­sza­ny, to prze­cin­ki są źle po­sta­wio­ne;

Albo:

Za­mil­kłem zmie­sza­ny, po czym wy­du­si­łem

albo:

Za­mil­kłem, po czym wy­du­si­łem zmie­sza­ny

 

od­sła­nia­jąc bu­dy­nio­wa­tą tkan­kę gni­ją­ce­go mięsa. Na­czy­nia po­pę­ka­ły, ich świa­tło wy­peł­nia­ły kru­szą­ce się skrze­py czar­nej krwi, – nie znam się, ale wy­da­je mi się, że żeby krew mogła się kru­szyć, musi być wy­schnię­ta, co kłóci mi się z bu­dy­nio­wa­tą tkan­ką i gni­ją­cym mię­sem

 

do­by­wa­ją­cy się ode mnie fetor – do­by­wa­ją­cy się ze mnie

 

przed­sta­wia­ło łąkę i po­ro­śnię­ty bądź po­kry­ty ko­ni­czy­ną ko­piec – dla­cze­go in­for­mu­jesz czy­tel­ni­ka, że ko­piec był albo po­ro­śnię­ty albo po­kry­ty? Nie le­piej zde­cy­do­wać się na jedno okre­śle­nie?

 

Z tyłu fo­to­gra­fię zna­czy­ła bez­sen­sow­na ba­zgra­ni­na – nie wiem czy ba­zgra­ni­na może zna­czyć zdję­cie

 

Prze­szłość za­czę­ła zle­wać się z przy­szło­ścią, – dla­cze­go z przy­szło­ścią? Do tej pory w tek­ście masz tylko prze­szłość i te­raź­niej­szość; o przy­szło­ści czy­tel­nik nie wie nic

 

nie ukry­wa­ły ro­pie­ją­ce­go nosa – czy mar­twa tkan­ka może ro­pieć?

It's ok not to.

Dźwięcz­ny śpiew ty­sią­ca sre­brzy­stych dzwo­necz­ków był tutaj wia­trem – przy­by­wał zza kar­mi­no­we­go ho­ry­zon­tu, po­trzą­sał fa­lu­ją­cy­mi ni­czym fa­ta­mor­ga­na lą­da­mi, lekko mu­skał opla­ta­ją­cą całą Wy­obraź­nię wstę­gę, by wresz­cie, uko­jo­ny zgoła pięk­niej­szą me­lo­dią, ucich­nąć w jej cen­trum.

Pa­mię­tasz jesz­cze?

Bo ostat­nio eks­plo­ru­jesz zu­peł­nie inne kli­ma­ty. I nie mówię, że to źle, ale za kilka ko­lej­nych opo­wia­dań za­cznę ma­ru­dzić ;)

Bo tego opo­wia­da­nia się nie wy­przesz. Gdy­byś opu­bli­ko­wał je ano­ni­mo­wo, zga­dy­wal­ność au­to­ra się­ga­ła­by 100%. Fak­tycz­nie je­steś coraz lep­szy, ale też w coraz węż­szej dzie­dzi­nie. Ale po­wta­rzam: to nie jest za­rzut do tego ko­lej­ne­go opo­wia­da­nia, tylko re­flek­sja na przy­szłość.

Prze­cho­dząc do kon­kre­tów: na­le­żę do tej grupy, któ­rej droga bo­ha­te­ra po­do­ba­ła się naj­bar­dziej – było ra­so­wo, kon­se­kwent­nie, kli­ma­tycz­nie, ani przez chwi­lę się nie nu­dzi­łem. Dla mnie jeden z dwóch ele­men­tów, które dźwi­ga­ją ten tekst.

Zga­dzam się z kolei, z za­rzu­ta­mi od­no­śnie do nie­uda­nej sty­li­za­cji za­pi­sków/wy­po­wie­dzi Mii. Mnie oso­bi­ście, bar­dziej od emo­ti­ko­nek ra­zi­ły wul­ga­ry­zmy, bar­dzo współ­cze­sne, bar­dzo gim­bu­so­we. A mo­głeś wła­śnie tutaj wpleść coś ze wschod­niej eg­zo­ty­ki.

No i kwe­stia naj­trud­niej­sza – sła­bo­ści lo­gicz­ne. To jest chyba naj­trud­niej­sze w hor­ro­rze: jaką wy­brać drogę, czy pójść w sza­leń­stwo, czy w lo­gi­kę. Sam po­mysł ta­jem­ni­czych pra­wie zwłok (?) ży­wią­cych się dżdżow­ni­ca­mi, od­wie­dza­nych przez zwi­chro­wa­ną dziew­czyn­kę jest tak od­kle­jo­ny, chory, że po pro­stu budzi w od­bior­cy sza­cu­nek po­mie­sza­ny z lę­kiem wobec au­to­ra (co on ma w gło­wie!) To jest wła­śnie ta druga mocna noga tek­stu. I teraz: można po­zo­stać w tym wy­mia­rze, snu­jąc od­je­cha­ne na maxa wizje, albo pójść w kie­run­ku ra­cjo­na­li­za­cji po­my­słu. Myślę, że je­że­li wy­bie­ra się to dru­gie roz­wią­za­nie, to trze­ba być kon­se­kwent­nym i wy­tłu­ma­czyć wszyst­ko do końca. Im kon­cept bar­dziej sza­lo­ny, tym trud­niej dać mu sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce wy­tłu­ma­cze­nie. I to mnie trosz­kę uwie­ra w Twoim tek­ście, przed­sta­wi­łeś na końcu ten cykl roz­wo­jo­wy dżdżow­ni­co­lu­dzi, ale nie w każ­dym aspek­cie wszyst­ko mi tu ele­ganc­ko pa­su­je. Nie ro­zu­miem na przy­kład skąd się wzię­ły te zom­bie ży­ją­ce sobie w domku w Piiri, jak mogły tam prze­trwać bez opie­ki Mii. Jaka jest w tym wszyst­kim rola Sofii? To py­ta­nia, które do­ku­cza­ją bar­dziej niż przy­czy­ny cho­ro­by Mii, czy toż­sa­mość pierw­sze­go Mar­te­na, bo po­ja­wia­ją się we frag­men­cie, w któ­rym tłu­ma­czysz, a nie po­ra­żasz wizją.

I dla­te­go waham się nad TAK-iem, choć do mo­men­tu za­koń­cze­nia po­dró­ży Mar­te­na byłem go ra­czej pe­wien.

I dla­te­go waham się nad TAK-iem, choć do mo­men­tu za­koń­cze­nia po­dró­ży Mar­te­na byłem go ra­czej pe­wien.

O, to, to, to, to!

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Kli­mat nie­zły, in­try­ga za­krę­co­na jak lubię, roz­wią­za­nie dziw­ne (też jak lubię), ale parę zgrzy­tów było. Po pierw­sze – nie umia­łam po­lu­bić głów­ne­go bo­ha­te­ra po tym, co zro­bił z bab­cią. Nie ku­po­wa­łam jakoś tych tłu­ma­czeń, że ona była zła, wi­dzia­łam słabą sta­rusz­kę i mor­der­cę. Tym bar­dziej, że żona i dzie­ci nie po­twier­dza­ły jego wer­sji o tym, że Mia była zła, zda­wa­ły się tę­sk­nić i po­trze­bo­wać jej (koń­ców­ka w sumie wy­ja­śnia powód, ale czemu Mar­ten się wy­ła­mał?). Naj­więk­szym zgrzy­tem był język Mii w pa­mięt­ni­ku. Nawet nie te emot­ki, ale spo­sób mó­wie­nia i my­śle­nia (zwłasz­cza o matce) – to jak dzi­siej­sze gim­na­zja­list­ki, a tekst ewi­dent­nie dzie­je się w prze­szło­ści (zdję­cia ro­bio­ne apa­ra­tem a nie pstry­ka­ne z ko­mór­ki). Tro­chę też po­sze­dłeś na ła­twi­znę z tą cho­ro­bą psy­chicz­ną – no dziew­czyn­ka ewi­dent­nie nor­mal­na nie jest, ale nikt z tym nic nie robi, są­sie­dzi niby wy­ty­ka­ją pal­ca­mi, ale jakoś udało jej się wszyst­kich po­mor­do­wać, wy­ho­do­wać swoją ro­dzin­kę a potem spo­koj­nie wy­je­chać. Bar­dzo po­do­ba­ła mi się scena ze zdję­cia­mi, zwłasz­cza tym, gdzie ko­bie­ta pa­trzy na coś in­ne­go, niż się na pierw­szy rzut oka wy­da­je. Ciar­ki mi prze­wę­dro­wa­ły :) Tylko, nie­ste­ty, nie wiem jak to zdję­cie się ma do fa­bu­ły :(

Tro­chę za dużo epa­to­wa­nia roz­pa­da­ją­cy­mi się tkan­ka­mi. Roz­pa­da­ją­cy się szkie­let po­zna­ją­cy wresz­cie ta­jem­ni­cę wy­szedł tro­chę gro­te­sko­wo. Le­piej opo­wia­da­niu zro­bi­ło­by, gdyby do­tarł tam jed­nak w jed­nym ka­wał­ku, nie roz­sie­wa­jąc do­oko­ła swo­ich ele­men­tów. No i nie bar­dzo wiem, co my­śleć o frag­men­cie: “

w końcu to ona przy­gar­nę­ła po­rzu­co­ne przez dwój­kę nie­roz­waż­nych na­sto­lat­ków dziec­ko i wy­cho­wa­ła na czło­wie­ka, któ­rym się sta­łem. W naj­od­le­glej­szych wspo­mnie­niach wciąż wi­dzia­łem przy­stań, spo­koj­ne wody je­zio­ra Pej­pus i uśmiech­nię­te twa­rze Es­toń­czy­ków z po­bli­skich wio­sek” – mocno mi się to nie zga­dza z wy­ja­śnie­niem opo­wie­ści.

Czemu bo­ha­ter nie wszedł do ‘za­ka­za­ne­go po­ko­ju’ od razu, tylko cze­kał aż się za­cznie roz­pa­dać? Prze­cież wie­dział, że Mia nie wróci.

Uczu­cia mam mie­sza­ne, z jed­nej stro­ny świet­ny kli­mat i świet­nie za­krę­co­ny po­mysł, z dru­giej nie po­lu­bi­łam bo­ha­te­ra i mam wra­że­nie dziur fa­bu­lar­nych, z któ­ry­mi da­ło­by się coś zro­bić. Ech :)

To była szczę­śli­wa noc dla dżdżow­ni­cy – ko­lej­ni czy­tel­ni­cy, yay!

 

Pie­roż­ku – ale… ale… Nie miało być prze­cież żad­nych ła­pa­nek… XD

Hmm. Po­pra­wię, choć nie wszyst­ko. Dzię­ki, cze­kam na dal­szą część!

<gulp>

 

Co­bol­dzie, faj­nie, że i Ty do­pły­ną­łeś szczę­śli­wie do portu. Czy pa­mię­tam? Ależ oczy­wi­ście! Widać re­gres w warsz­ta­cie od tam­tych szczę­śli­wych chwil :P

Ra­czej nie zdą­żysz po­ma­ru­dzić, bo i ja mam ocho­tę na coś in­ne­go. Zu­peł­nie in­ne­go…

Jak stara ro­dzin­ka Mii prze­trwa­ła? Nor­mal­nie, tak jak Mar­ten, Darja i dzie­cia­ki do czasu śmier­ci sta­rusz­ki – żyli jak lu­dzie. Zgoda, może tro­chę za mało o nich na­pi­sa­łem, ale to miała być opo­wieść o Mar­te­nach…

Cie­szę się, że po­dróż nie znu­dzi­ła – gdyby moja beta po­wie­dzia­ła­by, że do usu­nię­cia, to prę­dzej wy­wa­lił­bym cały tekst. To jed­nak dość istot­ny ele­ment, choć, jak słusz­nie nie­któ­rzy za­zna­cza­li, moż­li­wy do wy­ma­za­nia bez strat fa­bu­lar­nych.

Dzię­ki, że wciąż je­steś i słu­żysz uczci­wą po­ra­dą. Trzy­maj się.

 

Bella:

Nie ku­po­wa­łam jakoś tych tłu­ma­czeń, że ona była zła, wi­dzia­łam słabą sta­rusz­kę i mor­der­cę.

A to aku­rat bar­dzo mnie cie­szy. Nie­któ­rzy (albo i więk­szość) wi­dzie­li w Mii tylko zło, tym­cza­sem chcia­łem za­wrzeć w niej też tro­chę in­nych uczuć. Kon­flikt mię­dzy jej sza­leń­stwem, a tę czę­ścią duszy, która pró­bu­je być szczę­śli­wa.

Mar­ten cza­sem mówi o niej piesz­czo­tli­wie “bab­ciu”, Darja i dzie­ci tę­sk­nią… Ile z tego to ich wła­sne uczu­cia, a ile wspo­mnie­nia ro­dzi­ców czy Sofii, któ­rym na Mii za­le­ża­ło? A Mar­ten-bo­ha­ter to rze­czy­wi­ście mor­der­ca, który szuka wy­mó­wek.

Dla­cze­go nie wszedł do jej po­ko­ju od razu? Za­pew­ne dla­te­go, że tak mi bar­dziej pa­so­wa­ło fa­bu­lar­nie ;P A jakby szu­kać ra­cjo­nal­ne­go po­wo­du – może dla­te­go, że to miej­sce bu­dzi­ło w nim lęk? Może od­su­wał od sie­bie ko­niecz­ność pod­ję­cia tego kroku?

Skoro było wra­że­nie dziur fa­bu­lar­nych, to albo nie prze­my­śla­łem do­sta­tecz­nie kon­cep­cji, albo nie byłem do­sta­tecz­nie wia­ry­god­ny. Tak czy ina­czej, za­wio­dłem.

Bar­dzo Ci dzię­ku­ję, że przy­by­łaś i po­dzie­li­łaś się opi­nią. Za­wsze do­brze wie­dzieć, co po­my­śli sobie au­tor­ka, którą cenię. Trzy­maj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Prze­czy­ta­łam i mam mie­sza­ne uczu­cia. W pew­nym mo­men­cie po­stać Mar­te­na stała się zbyt gro­te­sko­wa. Na po­cząt­ku jego po­dró­ży to­wa­rzy­szył od­czu­wal­ny nie­po­kój, potem to wszyst­ko się jakoś “roz­pa­dło” i roz­my­ło. I chyba nie do końca zła­pa­łam co ta­kie­go strasz­ne­go było w zdję­ciu Nowy Po­czą­tek – zro­zu­mia­łam to tak, że zdję­cie przed­sta­wia­ło “nową” ro­dzi­nę Mii – tę już z Mar­te­nem (a może tę po­przed­nią?), ale dla­cze­go było prze­ra­ża­ją­ce?

Nie ro­zu­miem też do końca, o co cho­dzi­ło z ro­dzi­ną po­zo­sta­wio­ną w domku w Es­to­nii i czy ta ruda ko­bie­ta miała ja­kieś szcze­gól­ne zna­cze­nie?

Za­pi­ski Mii wy­szły dziw­nie. Miej­sca­mi wy­ra­ża­ła się jak kil­ku­let­nia dziew­czyn­ka, zaraz potem jak na­sto­lat­ka. Prze­kleń­stwa wy­szły dość nie­na­tu­ral­nie, emo­ti­kon­ki tro­chę też.

 

Sam po­mysł na­praw­dę cie­ka­wy, warsz­tat masz, ale za­bra­kło mi tro­chę spój­no­ści i kon­se­kwen­cji na po­zio­mie szcze­gó­łów i po­łą­czeń mię­dzy nimi.

 

 

Edit. Żeby nie było, że wy­mie­ni­łam tylko rze­czy, które mi się nie po­do­ba­ły :P

– po­stać Mii po­ka­za­na we wspo­mnie­niach Mar­te­na wy­szła bar­dzo su­ge­styw­nie i cie­ka­wie

– tytuł <3

– po­mysł i dżdżow­ni­ce!

– przed­sta­wie­nie łąki

– motyw drogi

It's ok not to.

Może ‘dziu­ry fa­bu­lar­ne’ to za mocno po­wie­dzia­ne, ale do­pra­co­wa­ła­bym parę nie­ści­sło­ści. Wra­że­nie ogól­ne in + :)

Dobra, w ko­men­ta­rzy piór­ko­wym nie będę ukry­wał od po­cząt­ku, że skoro sam no­mi­no­wa­łem, to je­stem na TAK ;)

Spodo­ba­ła mi się ogól­na fa­bu­ła tek­stu, roz­wią­za­nie za­gad­ki i pro­wa­dzą­ce do niej tropy. Kon­se­kwent­nie bu­du­jesz ko­lej­ne ce­gieł­ki tegoż domu i to, co po­wsta­ło, była dla mnie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce.

Przy­padł mi też do gustu głów­ny bo­ha­ter. Nie czeka bier­nie, do­my­śla się swego stanu, toteż umie­jęt­nie do­bie­ra środ­ki, by do­trzeć do celu. Mo­ty­wy z uda­wa­niem trę­do­wa­te­go, np. wy­ni­ka­ją­ca z tego re­ak­cja ludzi w au­to­bu­sie, były na­praw­dę świet­ne.

Ogól­nie cała droga bo­ha­te­ra wy­szła ci naj­le­piej.

Uwagi ne­ga­tyw­ne znasz, więc nie będę się po­wta­rzał ;)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Dzię­ki, Pie­roż­ku :3

Zdję­cie “Nowy po­czą­tek” było prze­ra­ża­ją­ce i pod wzglę­dem tre­ści i tego, co przed­sta­wia­ło, a skoro tego nie od­czu­łaś, widać nie­do­sta­tecz­nie do­brze na­kre­śli­łem je sło­wem ;)

Sprzą­tacz­ka nie była nie­zbęd­na. Po pro­stu przy­cho­dzi­ła do ich domu i dzię­ki temu wzbo­ga­ci­ła dżdżow­ni­co-jaźń. Wiesz, ja nie sku­piam się na tego typu kwe­stiach nie­zbęd­no­ści pod­czas pi­sa­nia… Gdy coś “widzę”, to to opi­su­ję. No chyba, że jest ewi­dent­ną ślepą ulicz­ką…

Szko­da, że nie ku­pu­jesz ca­ło­ści, ale wiel­cem rad, że przy­sia­dłaś i po­dzie­li­łaś się wra­że­nia­mi, droga gram­mar nazi :>

 

No­Whe­re­Man – Po­dzię­ko­wał, za ko­men­tarz wień­czą­cy, no i samą no­mi­na­cję, która zmu­si­ła bied­ne­go Cie­nia do czy­ta­nia ko­lej­nych wy­po­cin Co­un­ta :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Zdję­cie “Nowy po­czą­tek” było prze­ra­ża­ją­ce i pod wzglę­dem tre­ści i tego, co przed­sta­wia­ło, a skoro tego nie od­czu­łaś, widać nie­do­sta­tecz­nie do­brze na­kre­śli­łem je sło­wem ;)

– bar­dzo moż­li­wie, że moja lek­tu­ra nie była wy­star­cza­ją­co uważ­na; ostat­nio czy­ta­nie idzie mi pra­wie tak samo opor­nie jak pi­sa­nie :/

 

Sprzą­tacz­ka nie była nie­zbęd­na. Po pro­stu przy­cho­dzi­ła do ich domu i dzię­ki temu wzbo­ga­ci­ła dżdżow­ni­co-jaźń. Wiesz, ja nie sku­piam się na tego typu kwe­stiach nie­zbęd­no­ści pod­czas pi­sa­nia… Gdy coś “widzę”, to to opi­su­ję.

– to tylko moja pre­fe­ren­cja, ale rze­czy­wi­ście wolę jeśli wszyst­kie ele­men­ty tek­stu są po coś i z ja­kie­goś po­wo­du; a z Sofią do­dat­ko­wo wy­da­wa­ło mi się, że tam jest dru­gie dno, bo po­ja­wia się w tek­ście kil­ku­krot­nie, i raz chyba nawet w re­la­cji dam­sko-mę­skiej z Mar­te­nem (to chyba jego sen był), skoro nie jest w tek­ście nie­zbęd­na i teo­re­tycz­nie ma taki sam sta­sus jak pierw­sza ro­dzi­na Mii to dla­cze­go tylko ona zo­sta­ła “wy­dzie­lo­na”, za­pre­zen­to­wa­na osob­no? wy­da­wa­ło mi się, że to su­ge­ro­wa­ło coś wię­cej ;-)

 

Szko­da, że nie ku­pu­jesz ca­ło­ści,

 

Po­słu­żę się po­rów­na­niem; stwo­rzy­łeś na­praw­dę cie­ka­wy i ory­gi­nal­ny mebel, ale żebym go ku­pi­ła mu­siał­byś po­do­krę­cać kilka śrub i prze­je­chać tu i ów­dzie pa­pie­rem ścier­nym ;-P

It's ok not to.

raz chyba nawet w re­la­cji dam­sko-mę­skiej z Mar­te­nem (to chyba jego sen był)

Masz chyba na myśli scen­kę, gdy oboje znaj­do­wa­li się już w Mii ;D

Ge­ne­ral­nie, Mar­ten z łąki i Sofia nigdy nie spo­tka­li się face to face, jed­nak, bio­rąc pod uwagę zwią­zek Mar­te­na-zgnił­ka i Darji, można spe­ku­lo­wać, że bar­dzo by się po­lu­bi­li ;)

żebym go ku­pi­ła mu­siał­byś po­do­krę­cać kilka śrub i prze­je­chać tu i ów­dzie pa­pie­rem ścier­nym

Pa­pie­rem ścier­nym po de­li­kat­nym la­kie­rze, któ­rym po­kry­łem ten szla­chet­ny dąb? Oj, Pie­roż­ku…

A pal licho! Nie takie rze­czy ro­bi­ło się z me­bla­mi z Ikei :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Moje sny wy­peł­niał płacz Ar­tjo­na i San­dry oraz prze­kleń­stwa rzu­ca­ne przez Dar…, prze­pra­szam, Sofię.

Za­wsty­dzi­łem się – jak mo­głem po­my­lić moją Darję z kimś innym? Prze­cież moja uko­cha­na miała blond włosy, pod­czas gdy Sofia była ruda. Tylko że… miały te same oczy. I usta. I nosy. I dołki na po­licz­kach, kiedy się uśmie­cha­ły – wie­dzia­łem to, choć w tej chwi­li żad­nej z nich z pew­no­ścią nie by­ło­by do śmie­chu.

No tak, po­mył­ka. O tyle dziw­na, że… nie zna­łem żad­nej Sofii.

Mia­łam na myśli tę scenę :-)

It's ok not to.

A, dobra. Tutaj chcia­łem dać głów­nie sy­gnał, że Mar­ten i jego ro­dzin­ka są skon­stru­owa­ni z ele­men­tów in­nych ludzi. Darja miała wiele cech Sofii, ale na przy­kład włosy już po kim innym. Dżdżow­ni­ce po­mie­sza­ły geny po­żar­tych osób.

Szcząt­ki wie­dzy o Sofii po­cho­dzą na­to­miast od kogoś in­ne­go. Naj­pew­niej matki lub ojca Mii.

 

 

 

Ooo, teraz masz włosy bez twa­rzy :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Z całej dogs zo­sta­ła pe­ru­ka? ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Żadna pe­ru­ka. Wy­pra­szam sobie!

I są jesz­cze oczy!!!

It's ok not to.

Oj tam, oj tam. Ktoś na ma­ne­ki­nie na­ry­so­wał dwie kre­ski. ;-p

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

“Skąd po­cho­dzi­ły bliź­nia­ki”, “Darja przy­pa­dła do bliź­nia­ków” – bliź­nię­ta, do bliź­niąt

 

“Darja udała się do ła­zien­ki z da­rem­ną próbą zmy­cia z sie­bie tru­pie­go odoru” – Jak można udać się do­kąd­kol­wiek z próbą? To jest nie­gra­ma­tycz­ne.

„A może ra­czej się­ga­ła za ten pień, za­ci­ska­jąc palce na kimś tam ukry­tym?” – Pew­nie się cze­piam, ale dziw­nie mi brzmi to za­ci­ska­nie pal­ców na kimś. Można za­ci­snąć palce na ja­kiejś czę­ści czy­je­goś ciała, np. ręce, ale na kimś?

 

„Wczo­raj, w szko­le, zbi­łam tą prze­brzy­dłą dzie­wu­chę.” – tę

 

„Spoj­rza­łem jesz­cze raz na zdję­cia i do­my­śli­łem się, że muszą one przed­sta­wić ro­dzi­ców sta­ru­chy i świe­żo wy­bu­do­wa­ny dom w es­toń­skim Piiri.” – przed­sta­wiać

 

„ist­nie­je jakiś zwią­zek mię­dzy mną[-,] a tym umie­ra­ją­cym czło­wie­kiem na łące”

 

„wsu­ną­łem rę­ka­wicz­ki” – to ra­czej dło­nie się wsuwa w rę­ka­wicz­ki?

 

„Moje mię­śnie przy­po­mi­na­ły grudy zmro­żo­ne­go śnie­gu; do­pie­ro po kwa­dran­sie udało się wpom­po­wać w niej tro­chę cie­pła.” – li­te­rów­ka: w nie, nie niej

 

„Czyż­by to była ta sama osoba? W takim razie dla­cze­go na­wie­dza­ją mnie te ob­ra­zy z przy­szło­ści?” – Przy­szło­ści? A nie prze­szło­ści?

 

„w jakim sta­nie je­stem, z pew­no­ścią do śmier­ci nie opu­ścił­bym ło­tew­skiej kli­ni­ki. Albo jed­nost­ki woj­sko­wej.

W Rze­ży­cy, do któ­rej do­je­cha­łem go­dzi­nę póź­niej, mój stan gwał­tow­nie się po­gor­szył.”

 

„…gdy nie­opacz­nie za­ci­sną­łem szczę­ki.” – nie­opatrz­nie

 

„Poza tym[-,] pa­no­wa­ła cisza.”

 

„li­to­ści, by po­zwo­lić ci umrzeć[-,] albo we­zwać pomoc.”

 

„Choć to bo­le­sne, in­for­ma­cja oka­za­ła się nad wyraz sku­tecz­na – nikt nie wcho­dził mi w drogę, nikt nie za­wra­cał z ob­ra­nej drogi.”

 

„…ho­ry­zont skry­wał od­le­głe je­zio­ro Pej­pus, ku któ­re­mu tak upar­cie zmie­rza­łem. Nie­po­ko­iłem się – każda chwi­la zda­wa­ła się przy­bli­żać mnie do śmierć, a jed­nak po­ciąg, za­miast zmie­rzać bez­po­śred­nio ku Tartu…”

 

„Idąc uli­ca­mi Tartu od­li­cza­łem tylko ko­lej­ne kroki i mo­dli­łem się. Bu­dyn­ki, sa­mo­cho­dy i lu­dzie zlali się w jedną, bez­oso­bo­wą masę, w któ­rej wy­pa­try­wa­łem tylko przy­stan­ku. Szept w gło­wie nie cichł – teraz na­le­żał nie tylko do Mar­te­na, ale i samej babci, która upar­cie po­wta­rza­ła nasze imię i pro­si­ła o coś beł­ko­tli­wym gło­sem.”

…i zaraz potem jesz­cze jedno tylko po cu­dzy­sło­wie.

 

Choć­byś mnie prze­śla­do­wa­ła do śmier­ci, od­kry­ję praw­dę i ocalę swo­ich bli­skich – po­my­śla­łem pło­mien­nie…”

Zwró­ci­ło to moją uwagę, bo do­pie­ro co Mia uśmie­cha­ła się pło­mien­nie na fo­to­gra­fii.

 

„Z pro­chu po­wsta­jesz, w proch się ob­ró­cisz.”. – Krop­ka tylko po cu­dzy­sło­wie

 

„ostat­nio pani z bio­lo­gii” – pani z bio­lo­gii?

 

„Od „Oł­ta­rzu na­sze­go uczu­cia”.” – Po­win­no być: oł­ta­rza, ale znowu nie wiem, czy to nie ce­lo­we, bo to za­pi­ski Mii

 

„sama nie wiem, co do nich czuje.” – czuję

 

„Oka­za­ło się, że po na­sma­ro­wa­niu skóry oliw­ką[-,] na­bie­ra ona pra­wi­dło­wej barwy”

 

„Głos, jak echo po­wtó­rzył moje myśli.” – albo wtrą­ce­nie z prze­cin­ka­mi z obu stron, albo wcale

 

„W proch się ob­ró­ci­łeś, z pro­chu po­wsta­niesz.”. – Krop­ka tylko po cu­dzy­sło­wie

 

 

Po­wiem krót­ko – nie po­do­ba­ło mi się, nie­ste­ty. W ogóle nie ro­zu­miem, co Ci przy­świe­ca­ło, kiedy pi­sa­łeś to opo­wia­da­nie. Nie ku­pu­ję po­my­słu z dżdżow­ni­ca­mi i “ludź­mi”, któ­rzy z nich po­wsta­li. Czy­ta­nie mnie mę­czy­ło. Miej­sca­mi było dość obrzy­dli­wie, ale z dru­giej stro­ny w ogóle nie po­czu­łam grozy, roz­pa­czy itp. zwią­za­nych ze smut­nym losem bo­ha­te­rów, któ­rzy za życia za­czę­li się roz­pa­dać. Głów­ne­go bo­ha­te­ra nie po­lu­bi­łam, nie ki­bi­co­wa­łam mu. Jego po­dróż wy­da­ła mi się roz­cią­gnię­ta i zwy­czaj­nie nudna. Roz­wią­za­nie – dziw­ne i w żaden spo­sób nie­za­do­wa­la­ją­ce.

Wiem, wiem, na­pi­sa­łam same nie­mi­łe rze­czy. Ale nic na to nie po­ra­dzę, nie przy­pa­dło mi do gustu i tyle. Dodam, że ten tekst wy­da­je mi się wy­raź­nie różny od po­zo­sta­łych Two­ich opo­wia­dań, które czy­ta­łam. Tamte miały jakiś taki mrocz­ny kli­mat, tu tego mi za­bra­kło. Jest tylko dziw­nie.

Oczy­wi­ście to tylko moje zda­nie ;)

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Cóż, dzię­ku­ję za szcze­rą opi­nię, Jose. Po­wiem Ci, że sam z za­in­te­re­so­wa­niem ob­ser­wu­ję opi­nie pod tymi hor­ro­ra­mi rów­nież dla­te­go, że jako autor, mam do nich zu­peł­nie am­bi­wa­lent­ne po­dej­ścia. To cie­ka­we – kiedy wy­szło, a kiedy nie?

Aku­rat Sma­ko­łyk na­aaaawet lubię, ale do­brze wie­dzieć, że tak ne­ga­tyw­nie go ode­bra­łaś.

Po­praw­ki na­nio­sę wkrót­ce, na marne nie pójdą.

 

Trzy­maj się!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Tak z cie­ka­wo­ści, pró­bo­wa­łeś się kie­dyś w bi­zar­ro? ;) Bo cał­kiem do­brze Ci po­wy­cho­dzi­ły te obrzy­dli­we “or­ga­nicz­ne” opisy. Przy oka­zji – ja nie ode­bra­łam tego tek­stu w sumie jako hor­ror. To, że ktoś kogoś zabił a od kogoś in­ne­go mięso od­pa­da mnie nie wy­star­czy­ło do prze­stra­sze­nia się, po­czu­cia grozy.

Prze­pra­szam, nie chcę Cię do­bi­jać moimi ne­ga­tyw­ny­mi wra­że­nia­mi, tylko po­sta­no­wi­łam na­pi­sać to w od­po­wie­dzi na zwrot “te hor­ro­ry”, któ­re­go uży­łeś ;)

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Bar­dzo po­rą­ba­ny tekst.

Prze­ko­na­ła mnie ory­gi­nal­ność po­my­słu, gra­ni­czą­ca z sza­leń­stwem. Opisy me­dycz­ne rów­nież na plus. Za to po­dróż mi się cią­gnę­ła, a mi­sty­cyzm po­łą­cze­nia mię­dzy tru­pem babci a mar­two­tą resz­ty był kulą u nogi. Ale z dru­giej stro­ny – za­wsze to jakaś eg­zo­ty­ka.

IMO, zdję­cia mógł­byś opi­sać jakoś le­piej. Sama nie wiem – bar­dziej ob­ra­zo­wo, czy cóś… Bo nie wie­dzia­łam, co ta­kie­go strasz­ne­go jest w tym jed­nym.

I nie ro­zu­miem za­cho­wa­nia bo­ha­te­ra – dla­cze­go tak długo zwle­kał? Nie prze­ko­nu­je mnie żadna obawa czy prze­są­dy, skoro wi­dział, że ro­dzi­na mu się roz­pa­da. Są rze­czy waż­niej­sze niż strach.

Jak widać – do­strze­gam plusy do­dat­nie i plusy ujem­ne tek­stu. Ale po dłuż­szym na­my­śle za­gło­so­wa­łam na TAK.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tak z cie­ka­wo­ści, pró­bo­wa­łeś się kie­dyś w bi­zar­ro?

A po­wiem Ci, Jose, że nie­eeee, ale w tym tek­ście za­mie­rza­łem się dys­kret­nie do tego zbli­żyć. Szcze­rze mó­wiąc, Sma­ko­łyk miał być w znacz­nej mie­rze wpraw­ką przed Ob­scu­rą (na którą mam lep­szy i obrzy­dliw­szy po­mysł, i któ­re­go już ra­czej nie zre­ali­zu­ję…)

Przy oka­zji – ja nie ode­bra­łam tego tek­stu w sumie jako hor­ror.

Fin­kla chyba też nie, skoro TA­Ku­je XD

Prze­pra­szać nie masz za co – bar­dzo mi miło, że opi­sa­łaś swoje nie­wy­bie­lo­ne, szcze­re od­czu­cia.

 

 

Hej, Fin­klo. Tro­chę mnie dziwi, że ory­gi­nal­ność prze­wa­ży­ła te roz­licz­ne wady, jed­nak… Chyba wolę w ten spo­sób. Ła­twiej na­pra­wić wspo­mnia­ne przez Cie­bie ele­men­ty niż tu­nin­go­wać wy­obraź­nię. Być może prze­szar­żo­wa­łem, chcąc być na­re­eeeeesz­cie zro­zu­mia­ny.

Cóż, dzię­ku­ję.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Fa­bu­ła się spina ład­nie, ale w środ­ku na­stę­pu­ją dłu­ży­zny – sama ta­jem­ni­ca stwo­rze­nia nie wy­star­cza, żeby wzma­gać na­pię­cie – ale prze­czy­ta­łem do sa­me­go końca, cho­ciaż nie­któ­re aka­pi­ty po­mi­ną­łem, jak opisy przy­ro­dy w Nad Nie­mnem po­mi­ja­łem, al­bo­wiem dawne, hra­biow­skie i roz­le­ni­wio­ne czasy, kiedy czło­wiek, leząc pod gru­szą, mógł czy­tać nawet Pro­usta z nie­ja­kim za­in­te­re­so­wa­niem, prze­mi­nę­ły bez­pow­rot­nie i jeno pęd ku prze­pa­ści nam po­zo­stał. Wy­bacz­cie mi tę sen­ty­men­tal­ną wstaw­kę, panie.

Jak część in­nych ko­men­ta­to­rów nie do­świad­czy­łem hor­ro­ru, ale cze­goś po­dob­ne­go do noir/my­ste­ry/Cthul­hu. Za­zna­czę, że wstęp prze­czy­ta­łem na końcu, żeby nie psuć sobie od­kry­cia, co też mnie czeka. Spo­dzie­wa­łem się tutaj cze­goś na po­zio­mie i od­na­la­złem, czego szu­ka­łem. 

Czy­ta­łem dużo nud­niej­sze tek­sty wy­dru­ko­wa­ne w gru­bych wo­lu­mi­nach, pi­sa­ne przez sław­nych au­to­rów i przy­znam, że wiele z nich nie do­sta­wa­ło do hi­sto­rii tej pat­chwor­ko­wej ro­dzi­ny; ale miało rów­nież mniej uste­rek ję­zy­ko­wych, na co już, bar­dziej kom­pe­tent­ni, zwró­ci­li uwagę.

 

Po­zdra­wiam Ja­śnie Oświe­co­ne­go Hra­bie­go, au­to­ra hi­sto­ryj nie­sa­mo­wi­tych y mi­stycz­nych, dzię­ku­jąc za do­star­cze­nie roz­ryw­ki. Wy­bacz­cie i tę wstaw­kę, trud­no się po­wstrzy­mać.

Mar­low

 

O, faj­nie, żeś wpadł i wspo­mógł opi­nią, Mar­low.

Nad Nie­mnem? Ej, sta­ra­łem się, by było max 1-2 zda­nia o nud­nej przy­ro­dzie ;P A że sła­bość i me­lan­cho­lia tra­wią me serce na wspo­min­ki daw­nych cza­sów, grusz i Pro­ustów, i łanów zbóż zło­cą­cych się na ho­ry­zon­tach Pri­ma­gro­du, gdy dzia­twa bie­ga­ła sła­wiąc me czyny chwa­leb­ne, kie­dym to jarz­mo na swoj­skie zie­mie eu­ro­pej­skie na­kła­dał i hrab­stwem po­czął li­to­ści­wie hra­bio­wać… Tedy trud­no po­wstrzy­mać się od wstrzy­ma­nia fa­bu­ły, kosz­tem krót­kie­go opisu ;) Zro­zum­że!

Po­zdra­wiam i ja, życzę trzy­ma­nia się cie­płe­go. Jeśli Sma­ko­łyk choć tro­chę dawał rady ocze­ki­wa­niom, tedym szczę­śli­wy wiel­ce!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

A na zdro­wie ; D Gra­tu­lu­ję wy­róż­nie­nia, bo się do­pie­ro po­ła­pa­łem, żeś na­gro­dzo­ny, panie.

Dzi­siaj zro­zu­miem, bo gi­lo­ty­na nie­na­ostrzo­na; ale rzek­nę, że ciął­bym i chla­stał, żeby się nad­mia­ru po­zbyć! ; D

Gra­tu­lu­ję. Trzy­masz formę. ;)

Ciąć i chla­stać wolę ostrzem, Mar­lo­wie, choć nie za­prze­czam, że mo­gło­by to dać Dżdżow­ni­cy nową ja­kość… Lub ją roz­mno­żyć ;)

 

Dar­con – Po­dzię­ko­wał. Teraz czas wyjść ze stre­fy kom­for­tu ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Piór­ko za­chę­ci­ło mnie do za­po­zna­nia się z tek­stem i nie za­wio­dłem się. Było strasz­nie, choć w pod­sta­wo­wy nieco obrzy­dli­wy spo­sób (motyw z od­pa­da­ją­cym pa­znok­ciem!). W ko­men­ta­rzach widzę, że czy­tel­ni­cy po­dzie­li­li się na obozy prze­ciw­ni­ków i zwo­len­ni­ków drogi, gore, kli­ma­tu, lo­gi­ki itp. Mi na­to­miast się po­do­ba­ło. W po­cią­gu do Es­to­nii roz­pa­da­łem się razem z bo­ha­te­rem, choć nie po­dzie­la­łem jego opty­mi­zmu w kwe­stii ra­tun­ku przy­szy­wa­nej ro­dzi­ny. Po­moc­ny pew­nie był fakt, że w hor­ro­rach nie bra­ku­je mi do­brej woli i lubię sobie cza­sem do­po­wie­dzieć braki. Re­la­cje Mii z dżdżow­ni­ca­mi były dla mnie tro­chę zbyt po­krę­co­ne. Z tego co wy­ła­pa­łem w ko­men­ta­rzach mogę się zgo­dzić, że słab­szą stro­ną są no­tat­ki z mło­do­ści Mii oraz za­koń­cze­nie, które nie trzy­ma po­zio­mu resz­ty opo­wia­da­nia. Jest zbyt pro­ste.

Mia­łem za­miar prze­czy­tać na raty, ale cie­ka­wość za­trzy­ma­ła mnie do sa­me­go końca, za co duży plus. :) Na pewno za­po­znam się z resz­tą Two­ich opo­wia­dań.

 

Wy­ła­pa­łem jedną li­te­rów­kę:

każda chwi­la zda­wa­ła się przy­bli­żać mnie do śmierć,

Za­koń­cze­nie zbyt pro­ste? Hmm… To po­nie­kąd do­brze – zwy­kle wy­cho­dzą na­zbyt skom­pli­ko­wa­ne i nikt nie ro­zu­mie XD

Faj­nie, że wcią­gnę­ło i nie za­mu­li­łem na­zbyt “drogą”.

 

Dzię­ki ser­decz­ne za lek­tu­rę, ac. Li­te­rów­kę już po­pra­wi­łem, no i…

 

…za­pra­szam! Pod tek­sta­mi Co­un­ta każdy jest mile wi­dzia­ny! :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Byłam pewna, że zo­sta­wi­łam już ko­men­tarz pod tym opo­wia­da­niem (eeh, po­dob­nie byłam pewna przy innym opo­wia­da­niu, i przez tę pew­ność za­miast kra­sno­lud­ka zo­sta­łam elfem ^^), ale widzę, że nie, i chyba w sumie cał­kiem jesz­cze do­brze pa­mię­tam, czemu tak długo cze­ka­łam.

 

Nie po­tra­fi­łam dać się po­nieść tej hi­sto­rii. Es­to­nię – w ogóle kraje bał­tyc­kie – mam jesz­cze świe­żo w pa­mię­ci i z fru­stra­cją czy­ta­łam o ko­lej­nych, zu­peł­nie nie­po­trzeb­nych eta­pach drogi Mar­te­na – gdy wy­lą­do­wał w Rosji, aż mu­sia­łam za­pa­rzyć sobie her­ba­ty, żeby się uspo­ko­ić ;) No cóż mogę zro­bić, takie skrzy­wie­nie. Go­rzej mam tylko wtedy, gdy ktoś używa an­giel­skie­go w tek­ście xD

 

Drugą prze­szko­dą były za­pi­ski Mii. Nie wiem, czy pa­mię­tasz, jak ci kie­dyś po­wie­dzia­łam, że dla mnie za­wsze brzmia­łeś, jak­byś miał jed­no­cze­śnie pięt­na­ście i pięć­dzie­siąt lat? No, to to samo mia­łam z Mią. Na­sto­lat­ka mó­wią­ca brzu­szek! I… wspo­mi­na­łam już, że czy­ta­łam na te­le­fo­nie? Oczy to mi trosz­kę krwa­wi­ły od tych emo­tek, nie po­wiem.

 

Resz­ta oczy­wi­ście jak to u cie­bie jest kli­ma­tycz­na i pięk­nie po­etycz­na, i kiedy uda­wa­łam, że nie przej­mu­ję się Psko­wem, do­brze się ba­wi­łam. Po­mysł na dżdżow­ni­ce cu­dow­nie ab­sur­dal­ny, nie po­trze­bo­wa­łam wię­cej wy­ja­śnień niż to, co do­sta­łam w tek­ście. Pro­ces roz­pa­du Mar­te­na za­fun­do­wał mi chyba naj­lep­szy hor­ror – fan­ta­stycz­nie bu­do­wa­łeś na­pię­cie tym, jak szyb­ko roz­pa­da­ło się ciało Mar­te­na.

 

Pod­su­mo­wu­jąc, choć inne twoje opo­wia­da­nia po­do­ba­ły mi się bar­dziej, to nadal do­star­czy­ło mi dużo przy­jem­no­ści. Mam na­dzie­ję, że nie­dłu­go ura­czysz nas czymś nowym :)

 

PS. Czy ta żAR­łOCZ­NOść to tak spe­cjal­nie? Bo NOWY PO­CZĄ­TEK jest cały wiel­ki­mi li­te­ra­mi, a w żar­łocz­no­ści małe są tylko pol­skie znaki.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Czyli je­steś po stro­nie Funa, że da radę do­je­chać tam przez Rygę? A ja prze­śle­dzi­łem jak idą tory i my­śla­łem, że je­stem mądry, chlip ;( A też nie chcia­łem tego Psko­wa…

Za emot­ki prze­pra­szam, a jeśli Mar­ten wzbu­dził choć tro­chę ra­do­chy, to bar­dzo mi miło. Dzię­ku­ję za uwagi i ko­men­tarz.

 

Nazwy zdjęć – tak miało być. W ten spo­sób Mia pod­pi­sa­ła te fo­to­gra­fie, cho­le­ra wie dla­cze­go ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Ach, te ste­reo­ty­py… ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Czyli je­steś po stro­nie Funa, że da radę do­je­chać tam przez Rygę? A ja prze­śle­dzi­łem jak idą tory i my­śla­łem, że je­stem mądry, chlip ;( A też nie chcia­łem tego Psko­wa…

Ge­ne­ral­nie kraje bał­tyc­kie mają świet­nie roz­wi­nię­tą siat­kę au­to­bu­sów (au­to­ka­rów? jesz­cze ich fli­xbus nie wy­ku­pił, od­pu­kać <3), a z po­cią­ga­mi jest licho. Nie dzi­wię się, że wy­lą­do­wa­łeś w Psko­wie ^^

 

Inna spra­wa, że to wła­śnie po­przez przy­wo­ła­nie Twej osoby, so­jusz­nicz­ko, zro­zu­mia­łem, że bab­cia miesz­ka­ła nie­gdyś w Es­to­nii ;)

Oho, to miłe.

Gdyby tylko ist­nia­ły ja­kieś sku­tecz­niej­sze spo­so­by przy­wo­ły­wa­nia mnie, nie wiem… na przy­kład ode­zwa­nie się do mnie ;D Z przy­jem­no­ścią po­mo­gła­bym wy­ty­czyć ci trasę. I jeśli jesz­cze kie­dyś udasz się w da­le­kie kra­iny, nie­za­leż­nie od stanu na­sze­go so­ju­szu, też mo­żesz na mnie li­czyć. Prze­czy­tać i tak prze­czy­tam, a przy­naj­mniej unik­nę her­bat­ki na uspo­ko­je­nie ^^

 

Za­wsze my­śla­łem, że dziew­czy­ny wolą być elf­ka­mi…

A ja mam taki fan­ta­stycz­ny młot, tak bym nim wy­wi­ja­ła, ech…! By­ła­bym fan­ta­stycz­nym kra­sno­lu­dem <3

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Po­do­ba­ło mi się. Bar­dzo lubię Twoją wy­obraź­nię, tutaj w wy­da­niu bar­dziej obrzy­dli­wym. Hi­sto­ria wcią­ga­ją­ca, z sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cym roz­wią­za­niem. Miej­sca­mi może za dużo w tym hor­ro­rze drogi wła­śnie tej drogi, ale i tak wcią­ga­ło, bo na­pi­sa­ne ład­nie i osa­dzo­ne w kra­jo­bra­zach, któ­rych nie znam.

O, faj­nie, że wpa­dłeś, Zyg­fry­dzie.

Dzię­ki za lek­tu­rę i odzew – sta­ram się nie za­wo­dzić ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

“Czego się nie robi z mi­ło­ści” – jak by po­wie­dział Jaime Lan­ni­ster. ;)

W moim od­czu­ciu to jest wła­śnie naj­sil­niej­sza stro­na tego opo­wia­da­nia – groza wy­do­by­ta z uczu­cia tak sil­ne­go, że prze­kro­czy­ło wszel­kie gra­ni­ce roz­sąd­ku i mo­ral­no­ści, wy­na­tu­rzy­ło się do­pro­wa­dza­jąc do wy­da­rzeń, które opi­su­jesz. Ko­ja­rzy mi się to tro­chę ze “Cmę­ta­rzem zwie­żąt” Kinga, gdzie bo­ha­te­ro­wie wie­dzą, jak strasz­ne mogą być kon­se­kwen­cje ich czy­nów, ale mi­łość i pra­gnie­nie od­zy­ska­nia bli­skich po­py­cha ich do dzia­ła­nia bez wzglę­du na kosz­ty i ry­zy­ko. I do­brze, że nie za­trzy­my­wa­łeś się w pół kroku przy ma­ka­brycz­nych opi­sach, że po­sze­dłeś na ca­łość po­ka­zu­jąc, że dla osoby ogar­nię­tej taką ob­se­sją nie ma gra­nic, ani po­czu­cia obrzy­dze­nia (”za­ką­tek mi­ło­ści”).

Widzę, że sro­gich wal­kach w re­dak­cji o to, kto prze­czy­ta opo­wia­da­nie Co­un­ta, tym razem wy­grał JeRzy XD

Faj­nie.

 

Dzię­ki bar­dzo za opi­nię. Miło, że zwró­ci­łeś uwagę na “za­ką­tek mi­ło­ści” – do tej pory zro­bił to tylko mój pierw­szy czy­tel­nik.

Do po­wie­ści Kinga mi da­le­ko, ale jeśli przy­wo­ła­łem ja­kieś echa, ra­du­je się me hra­biow­skie serce!

 

Trzy­maj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Choć mi­ło­śnicz­ką hor­ro­rów na­zwa­ła­bym się ra­czej kilka lat temu, Twoja twór­czość bar­dzo mnie prze­ko­nu­je. Opo­wia­da­nie ma nie­sa­mo­wi­ty kli­mat.

Z cza­sów li­ceum za­pa­mię­ta­łam, że naj­trud­niej jest ope­ro­wać tur­pi­zmem i na­tu­ra­li­zmem, bo bar­dzo łatwo jest prze­giąć. Tobie, moim zda­niem, wy­cho­dzi to bar­dzo zgrab­nie. Bo, choć nie­kie­dy mia­łam wra­że­nie, że pa­skudztw jest tro­chę za dużo, to jed­nak lek­tu­ra była dla mnie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca (przy­jem­na to ra­czej nie by­ło­by w tym kon­tek­ście naj­szczę­śliw­sze słowo…).

Mi rów­nież sko­ja­rzy­ło się z “Cmen­ta­rzem…” Kinga. W ogóle, jest jakiś wspól­ny pier­wia­stek w wa­szej twór­czo­ści. To, już chyba wspo­mnia­na gdzieś wyżej, fil­mo­wość tek­stu. Tylko za­koń­cze­nia pi­szesz lep­sze. ;)

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Wo­ohoo, Rosso! ;D

Nie wiem, co to tur­pizm i na­tu­ra­lizm, alem wiel­ce szczę­śli­wy, że w nich nie prze­gią­łem :))

Faj­nie, że po­dróż Cię nie za­nu­dzi­ła, a so­czy­sto­ści nie znie­chę­ci­ły do prze­czy­ta­nia ca­ło­ści.

Dzię­ki za wy­jąt­ko­wo po­zy­tyw­ną opi­nię – mam wąt­pli­wo­ści, czy na ta­ko­wą za­słu­gu­ję, nie­mniej przyj­mu­ję w całej roz­cią­gło­ści i w przy­szło­ści rów­nież po­sta­ram się nie za­wo­dzić ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Witam! Za­bra­łem się w końcu za Twoje opo­wia­da­nia, za­czy­na­jąc od dżdżow­nic. Mó­wiąc krót­ko – je­stem zde­cy­do­wa­nie na tak. De­pre­syj­ny kli­mat bez­na­dziei z tą chorą ta­jem­ni­cą w tle zro­bił ro­bo­tę. Gdy­bym miał zna­leźć so­und­track do tego tek­stu sta­wiał­bym na theme z Dark Souls. https://www.youtube.com/watch?v=M6GK8HhjQQE . Za­bra­łeś nas w me­lan­cho­lij­ną po­dróż bez happy endu jak na hor­ror przy­sta­ło. 

Kon­kre­ty:

 

  1. Bardzo fajny początek:

“Nie tak to miało wy­glą­dać.

Nie taką przy­szłość wy­obra­ża­łem sobie, gdy przy­ci­ska­łem jej roz­la­złe ciel­sko do lo­dów­ki, gdy zgnia­ta­łem pal­ca­mi po­marsz­czo­ną szyję i krzy­wi­łem się ze wstrę­tem, czu­jąc wil­goć pry­ska­ją­cych na moją twarz kro­pe­lek śliny.

Bóg mi świad­kiem, że mia­łem jak naj­lep­sze in­ten­cje, a mor­der­stwo babci Mii było po­dyk­to­wa­ne ko­niecz­no­ścią. Nie mo­gli­śmy dłu­żej żyć w ten spo­sób…”

Niby kilka zdań, ale już po tym frag­men­cie wie­dzia­łem, że bę­dzie do­brze.

 

  1. Podobali mi się bohaterowie, a szczególnie Mia i jej chore zapiski. 
  2. Dobry balans pomiędzy tokiem opowieści, a dozowanymi wskazówkami odnośnie tajemnicy Mii.
  3. Koncept opowiadania nt. dziewczyny, która zjada robale z mogiły ukochanego, a następnie rodzi jego trupią kopię – musisz być nieźle popieprzony, że na coś takiego wpadłeś. ;) Duży plus.
  4. Szaleństwo Martena również postępuje w odpowiednim tempie i intryguje do samego końca.

Mi­nu­sy:

  1. Wywaliłbym emoty z wpisów Mii. Zamiast tego dałbym może jakieś ręcznie pisane wstawki, lub rysuneczki. Może na portalu nie wyglądałoby to dobrze, ale w wersji PDF myślę, że sprawdziłoby się.
  2. Podróż poprzez łąki, jeziora, miasta, stacje benzynowe, dworce ;) trochę zaczynała się dłużyć. No, może nie dłużyć, ale w pewnym momencie zacząłem się obawiać, że bohater nie zdąży rozwikłać zagadki, zanim zupełnie rozpadnie się na kawałki. Na szczęście dokuśtykał do celu. 

Pod­su­mo­wu­jąc, kawał do­brej ro­bo­ty! Które ze swo­ich opo­wia­dań po­le­casz jako na­stęp­ne? 

 

 

 

mu­sisz być nie­źle po­pie­przo­ny, że na coś ta­kie­go wpa­dłeś.

Do­brze, że nie czy­ta­łeś Szep­tul­ca :|

 

Dzię­ki wiel­kie za dobre słowo oraz kry­ty­kę. W ogóle faj­nie, że wpa­dłeś, szcze­gól­nie że te moje tek­sty to cią­gną się i cią­gną…

Roz­wa­ża­łem, czy całej tej po­dró­ży nie wy­wa­lić, bo ge­ne­ral­nie by­ło­by to wy­ko­nal­ne, ale oba­wia­łem się za­tra­cić kli­mat tek­stu. Tym­cza­sem czy­tel­ni­cy po­dzie­li­li się na dwa obozy :)

 

Trud­no mi po­le­cać co­kol­wiek swo­je­go, bo zwy­kle je­stem z tych tek­stów nie­za­do­wo­lo­ny, ale jakby za­le­ża­ło Ci na so­czy­stych, por­ta­lo­wych hor­ro­rach, mo­żesz od­wie­dzić Łu­ka­sza Ku­liń­skie­go (dobry Lo­ve­craft style), uth­Mo­da­ra (z tych ob­le­śnych), no i mo­je­go mi­strza – Sur­fa­ce’a. Ten gość to punkt od­nie­sie­nia, szko­da, że już nie pisze…

Gdyby świ­nie mogły spo­glą­dać w niebo

Czy ktoś stoi za fi­ran­ką?

Kurde, był też świet­ny szort bemik, któ­re­go akcja miała miej­sce w po­cią­gu, ale chyba znik­nął :/

 

A za Twą po­le­can­kę, Śnio, bar­dzo dzię­ku­ję :))

Wciąż nie mogę się na­dzi­wić, że Ta­niec przy­padł lu­dziom do gustu…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Bo mhrr­rok bywa bar­dzo po­cią­ga­ją­cy ;)

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

No to to ja ro­zu­miem ;D

Bar­dzo po­do­ba mi się motyw z dżdżow­ni­ca­mi. 

 

gdzieś przy końcu masz naj­pierw, że bo­ha­ter głu­chy, a potem, że sły­szy ty­ka­nie ze­ga­ra. A potem znowu głuch­nie ;)

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Och… No to je­steś stra­co­na dla świa­ta ;P

 

gdzieś przy końcu masz naj­pierw, że bo­ha­ter głu­chy, a potem, że sły­szy ty­ka­nie ze­ga­ra. A potem znowu głuch­nie ;)

Ej, on był PRA­WIE głu­chy!

Acz­kol­wiek nawet będąc “pra­wie głu­chym”, trud­no chyba usły­szeć ty­ka­nie ze­ga­ra…

Spo­strze­gaw­cza be­stia ;/

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Och… No to je­steś stra­co­na dla świa­ta ;P

Wiem ;D

 

Mógł to jesz­cze być bar­dzo gło­śny zegar ;)

 

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ajj, no jest to dość cie­ka­we i czy­ta­ło się do­brze, a jed­nak bez za­chwy­tów kurde bele.

Prze­czy­ta­łem sku­szo­ny sfor­mu­ło­wa­niem “no­stal­gicz­ny gore hor­ror drogi”. Sam road trip roz­pa­da­ją­ce­go się czło­wie­ka to spoko po­mysł – ale głów­nym te­ma­tem nie wy­da­je mi się road trip, tylko ten dzien­nik, i ta sy­tu­acja z dżdżow­ni­ca­mi i tak dalej. Tekst osa­dzi­łeś w rze­czy­wi­sto­ści, w praw­dzi­wych miej­scach – umknę­ło mi chyba, po co. Może po nic, no ale to chyba tylko prze­szka­dza, za­miast po­ma­gać, nie? Bo mu­sisz dawać te prze­róż­ne opisy. Wy­obra­zi­łem sobie, jak by to wy­glą­da­ło w nie­okre­ślo­nej cza­so­prze­strze­ni, a nie w Pol­sce/Es­to­nii. I chyba le­piej.

Sko­ja­rze­nia z “Cmę­ta­rzem” są oczy­wi­ste – książ­ka jest cał­kiem fajna, ale “Sma­ko­łyk” na pewno ma du­uużo lep­szy po­mysł na sie­bie. Myślę, że byłby dobrą książ­ką/dłu­gim opo­wia­da­niem – gdyby go spo­wol­nić, dodać wię­cej szcze­gó­łów, nie od­kry­wać nie­mal wszyst­kich kart w pierw­szej sce­nie. O wiele wię­cej można wy­cią­gnąć z po­dró­ży po­cią­giem, ale nawet i teraz to IMO naj­lep­szy frag­ment tek­stu.

Ta­gu­jesz hor­ror – nie bałem się chyba. Czu­łem się bar­dziej jak pod­czas ob­co­wa­nia z osobą chorą, a nie z ja­kimś okrop­nym plu­ga­stwem czy bluź­nier­stwem.

Te emo­ti­ko­ny są dziw­ne, wy­trą­ci­ły mnie z rytmu. I parę in­nych rze­czy też:

Tak jak awer­so­wi za­wsze to­wa­rzy­szy re­wers, a po burzy nad­cho­dzi słoń­ce, tak i ta para nie po­zo­sta­ła bez skazy.

Tro­chę to prze­sa­dzo­ne chyba.

Ka­to­wa­ła ich fi­zycz­nie, jako że po­mi­mo wieku rękę wciąż miała silną, a także psy­chicz­nie.

Oj, “ka­to­wa­ła ich fi­zycz­nie, a także psy­chicz­nie” – to brzmi jak jakaś li­nij­ka z wia­do­mo­ści, a nie z tek­stu li­te­rac­kie­go.

W Dy­ne­bur­gu, dru­gim co do wiel­ko­ści mie­ście Łotwy, w któ­rym więk­szość miesz­kań­ców sta­no­wi­li Ro­sja­nie, Bia­ło­ru­si­ni i Po­la­cy, zde­cy­do­wa­nie wy­pie­ra­jąc rdzen­ną ło­tew­ską lud­ność, za­trzy­ma­łem się na sta­cji i do­tan­ko­wa­łem to­yo­tę.

Tro­chę to dziw­nie wy­glą­da, jak jakiś opis z re­por­ta­żu. Po­my­śla­łem sobie – a ile tam tych ludzi w Dy­ne­bur­gu? A ile pro­cent ka­to­li­ków?

Czy­ta­łem pdf. Wi­dzia­łem ze dwie uster­ki, ale tu już je pew­nie po­pra­wi­łeś, więc mniej­sza z tem.

Bar­dzo dobry tekst, choć rzu­tem na taśmę ura­to­wa­ny do­pie­ro w koń­ców­ce. Szczę­ściem nie czy­ta­łem przed­mo­wy, więc nie zro­bi­łem sobie so­lid­ne­go spo­ile­ra i do końca nie wie­dzia­łem, co jest nie tak z tą Mią.

Ale od po­cząt­ku. Za­czy­nasz świet­nie, ta­jem­ni­cą, trzę­sie­niem ziemi, rzu­casz strzę­py in­for­ma­cji, które za­cie­ka­wia­ją. Gęsty kli­mat, choć miej­sca­mi tro­chę nie­zro­zu­mia­ły (wszyst­kim “coś” do­le­ga, a tylko bo­ha­ter jest w sta­nie dzia­łać – resz­ta snuje się i śpi… ale ok).

A potem to wszyst­ko siada. Wy­da­je mi się, że chcia­łeś uzy­skać su­spens z tej nie­pew­no­ści, czy bo­ha­ter zdąży do­je­chać nim się roz­pad­nie, ale prze­cież wiemy, że do­je­dzie. Ina­czej opo­wia­da­nie nie mia­ło­by sensu. Więc nici z na­pię­cia, zo­sta­je­my nie­ste­ty z ko­lej­ny­mi sce­na­mi o tym samym, ko­lej­ne prze­siad­ki, ko­lej­ne coś od­pa­dło, a mnie ogar­nę­ło znu­że­nie. Tej Es­to­nii też nie ro­zu­miem – nie uczest­ni­czy w two­rze­niu kli­ma­tu, po pro­stu sobie jest i za­bie­ra miej­sce. Wiesz… Tzn. wiem, że wiesz, ale i tak się po­wy­mą­drzam, że prze­cież opo­wieść drogi nie po­le­ga na dro­dze samej w sobie, lecz na ko­lej­nych przy­go­dach, jakie “on the road” się przy­tra­fia­ją. Same prze­jaz­dy się po­mi­ja, służą jeno po­spiesz­nej zmia­nie sce­no­gra­fii. A tu mamy jedną i tę samą przy­go­dę w wielu miej­scach (z ma­ły­mi wy­jąt­ka­mi).

Na szczę­ście ura­to­wa­łeś wszyst­ko ładną klam­rą, faj­nie po­nu­rym po­my­słem no i ge­nial­nie otar­łeś się o go­re-porn, nie wpa­da­jąc w śmiesz­ność (no, dżdżow­ni­ce to nie do końca gore, ale dajmy mi tę sa­tys­fak­cję). Ja nie miał­bym od­wa­gi, a Ty zro­bi­łeś to z wy­bit­nym wy­czu­ciem. Brawo.

Pod­su­mo­wu­jąc – sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca opo­wieść, szko­da że drogi.

Nie pisz mi pro­szę wię­cej ta­kich przed­mów, bo na­stęp­nym razem prze­czy­tam i się ob­ra­żę ;)

A. Psków mnie raził, bo ja to do Rosji mu­sia­łem ku­po­wać wizę tran­zy­to­wą i to był strasz­nie skom­pli­ko­wa­ny i nie­przy­jem­ny pro­ces (więc ge­ne­ral­nie ol­brzy­mia stra­ta czasu). Ale może coś się zmie­ni­ło – nie chce mi się go­oglo­wać. Na­to­miast jeśli Tobie też się nie chcia­ło, to może na­stęp­nym razem warto ;)

Oce­nię na 5.5. Ale to “pół” wy­wal­czo­ne w ostat­niej chwi­li.

edit – po­bież­nie przej­rzaw­szy ko­men­ta­rze, widzę, że w sumie nic no­we­go Ci nie po­wie­dzia­łem. Ale za to ze szcze­rej chęci po­mo­cy ;)

A cóż to za re­ne­sans prze­ży­wa Sma­ko­łyk?!

Miło mi was po­wi­tać pod tym, chyba naj­słyn­niej­szym, opo­wia­da­niem hra­bie­go…

 

Ta “droga” już w trak­cie pi­sa­nia bu­dzi­ła moje nie­ustan­ne wąt­pli­wo­ści, LK. Czy tego nie wy­ciąć? Prze­cież można… Jak bar­dzo trzy­mać się geo­gra­fii?

Wresz­cie zde­cy­do­wa­łem się na po­wyż­szą formę. Osa­dze­nie w rze­czy­wi­sto­ści moim zda­niem wspo­ma­ga im­mer­sję i po­zwa­la czy­tel­ni­ko­wi spoj­rzeć ocza­mi bo­ha­te­ra na miej­sca, któ­rych, być może, nigdy nie od­wie­dził…

Można by ją wy­era­dy­ko­wać, ale czy wtedy nie zro­bi­ło­by się na­zbyt sucho i “po łeb­kach”? Cho­le­ra wie.

 

Każda dro­bia­zgo­wa opi­nia jest dla mnie cenna, Vargu, szcze­gól­nie że pod­li­czam sobie tę “drogę”. Więk­szość chyba rze­czy­wi­ście nu­dzi­ła, nie­któ­rym się po­do­ba­ło…

Cie­ka­wi mnie na­to­miast, jak wy­glą­da opi­nia ludzi o tym tek­ście po cza­sie. Czy co­kol­wiek pa­mię­ta­ją?

Bo wi­dzisz – ga­da­łem z Funem i on wspo­mi­nał, że choć też był scep­tycz­ny, to jed­nak po­dróż gni­ją­ce­go czło­wie­ka w pa­mię­ci się osta­ła.

 

Dzię­ki, pa­no­wie, za nie­spo­dzie­wa­ne wi­zy­ty.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Za­pa­dły mi w pa­mięć te pań­stwa nad­bał­tyc­kie, rzad­ka i nie­ba­nal­na sce­ne­ria. Jasne, rów­nie do­brze można by to za­stą­pić czymś innym. Ale to autor de­cy­du­je, dokąd nas za­bie­rze. Wolę Es­to­nię niż setną "po­dróż" do To­ska­nii czy No­we­go Jorku.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Po­pie­ram Funa.

Cóż, czy za­pa­mię­tam, to nie wiem, ale to cał­kiem moż­li­we – opo­wieść trwa­ła na tyle długo, że miała szan­sę wryć się w pa­mięć tym jed­nym ob­ra­zem zom­bie w po­cią­gu (ob­ra­zy, ob­ra­zy…), choć nie do końca wiem, czy o to cho­dzi. Jako (nie­gdyś) za­pa­lo­ny po­dróż­nik i mi­ło­śnik hi­sto­rii za­rów­no ludów bał­tyc­kich, jak i Li­wo­nii rów­nież nie mam nic prze­ciw­ko sa­me­mu tłu… Pro­blem w tym, że tutaj wciąż było ono dla mnie zbyt szcząt­ko­we, by się w nie za­głę­bić. Tro­chę jak u mnie w Pri­ma­ry Mo­un­ta­in, czyli “Górze Ponad Inne”. Choć wszyst­ko się geo­gra­ficz­nie zga­dza­ło i po­wsta­ło na pod­sta­wie do­świad­czeń i po prze­stu­dio­wa­niu setki zdjęć i iluś map, ko­niec koń­ców dla czy­tel­ni­ka cały ten wy­si­łek to tylko nu­żą­ca lista nic nie zna­czą­cych miej­sco­wo­ści. Jak na­pi­sa­łem, nie mia­łem wra­że­nia, że uczest­ni­czą­ca w two­rze­niu kli­ma­tu, ale na szczę­ście nie mam mo­no­po­lu na wra­że­nia.

Mam po­czu­cie, że w tak krót­kim tek­ście nie da się tego zro­bić tak, jak ja lubię. Po­ka­zać kli­mat wielu miejsc. Wy­szło za dużo i po łeb­kach. Ale to po pro­stu mój gust. Nie umiem oce­nić z in­ne­go punk­tu wi­dze­nia i nie będę pró­bo­wał. Gdy­bym wie­dział, co lubią inni, już dawno był­bym sław­ny ;)

Tak więc – zo­sta­wiam moją ocenę Two­jej in­ter­pre­ta­cji i nie usi­łu­ję wma­wiać, że moja racja jest naj­moj­sza.

W każ­dym razie – żaden to re­ne­sans z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia. Do­da­łem pra­wie rok temu do ko­lej­ki. To była moja obiet­ni­ca, że prze­czy­tam. Do­trzy­mu­ję obiet­nic.

Spoko. Dzię­ki, Vargu.

Wy­da­je mi się, że aku­rat Twoja racja jest z na­tu­ral­nych wzglę­dów naj­twoj­sza nawet, gdy in­nych czy­tel­ni­ków jest inna ;)

Acz­kol­wiek w tym przy­pad­ku aż tak bar­dzo nie jest.

 

Masz rację, że to taka lista miej­sco­wo­ści. Da się wy­ciąć drogę, ale opo­wia­da­nie bę­dzie wtedy oka­le­czo­ne. Tego aku­rat je­stem (pra­wie) pe­wien…

Może kie­dyś uda się na­pi­sać coś w tym stylu, ale z bar­dziej esen­cjo­nal­ną fa­bu­łą – czas po­ka­że ;)

 

Fun, Co­bold – dzię­ki za odzew!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Wy­da­je mi się, że aku­rat Twoja racja jest z na­tu­ral­nych wzglę­dów naj­twoj­sza nawet, gdy in­nych czy­tel­ni­ków jest inna ;)

Oczy­wi­ście, że tak, ale wma­wiać tego nie będę ;)

Do­tar­łem tutaj po­dą­ża­jąc za re­ko­men­da­cją Bel­la­trix, w po­szu­ki­wa­niu do­bre­go wired fic­tion.

Bo­ha­ter może być cał­kiem dobra ale­go­rią mnie, jako czy­tel­ni­ka. Z każ­dym roz­dzia­łem moja chęć do czy­ta­nia roz­pa­da­ła się jak ciało Mar­ten­sa. Do­tar­łem do końca z tego sa­me­go po­wo­du co on – mu­sia­łem się do­wie­dzieć jaką ta­jem­ni­cę skry­wa­ła babka Mia.

Gore hor­ror drogi – tak to wszyst­ko wy­ja­śnia, teraz po prze­czy­ta­niu ro­zu­miem. Wła­śnie, to li­te­ra­tu­ra drogi jest, a ja czy­ta­jąc ocze­ki­wa­łem ja­kichś wska­zó­wek, cze­goś, żeby mi się po­wo­li roz­ja­śnia­ło w gło­wie.

No dobra, to teraz naj­waż­niej­sze – ja i z jedną nogą do­czoł­gał bym się do końca tego tek­stu, bo to po pro­stu jest kawał świet­nej li­te­ra­tu­ry. Ale to już pew­nie wiele razy zo­sta­ło Ci prze­ka­za­ne.

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

Przy­szłam tro­pem naj­now­szych ko­men­ta­rzy, wy­cho­dzę bar­dzo usa­tys­fak­cjo­no­wa­na lek­tu­rą, w tym przede wszyst­kim po­my­sło­wo­ścią au­to­ra. Dawno mi nie było tak źle po prze­czy­ta­niu cze­goś (i to jest, w tym przy­pad­ku, kom­ple­ment). Za­pa­mię­tam na długo. 

ninedin.home.blog

Nowa Fantastyka