- Opowiadanie: bemik - Nie wierzę w anioły

Nie wierzę w anioły

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Nie wierzę w anioły

Kiedy usłyszałem przeraźliwy wizg, pękł witraż, a barwne szkło rozbryznęło się po posadzce; dźwięk kaleczył uszy, ale wzrok przykuwało piękno chaotycznie rozsypanych kolorów. W niektórych odbijało się światło, inne wyróżniały się matową taflą, nieruchomą jak spojrzenie leżącego nieopodal dziecka. Z oczu sterczały fragmenty szklanych szpilek, które wbiły się w miękką masę, mimo że głowa dziewczynki była prawie metr oddalona od miejsca, gdzie upadła rozeta.

Czy teraz uda się zamknąć jej powieki? Irracjonalne zmartwienie przywróciło mnie do rzeczywistości. Przeniosłem wzrok na leżącą obok kobietę, prawdopodobnie matkę, i spostrzegłem, że ma przebity policzek. Z twarzy wystawał odłamek podobny do sopla.

Nie trzeba bać się martwych, upomniałem sam siebie, a potem zastanowiłem się, czy nie odniosłem żadnych obrażeń. Obmacałem ręce i brzuch, obejrzałem nogi i delikatnie przejechałem dłonią po twarzy. Odetchnąłem z ulgą – ochroniła mnie stara, drewniana ławka. Deska klęcznika wyślizgana setkami nóg i blat przyjęły na siebie uderzenie. Nie byłem nawet draśnięty. A tamtym nie mogłem w żaden sposób pomóc. Leżały tu, kiedy wczoraj wieczorem wpełzłem do świątyni. Zamarłem, gdy w ciemnościach natrafiłem dłonią na szorstki materiał płaszcza. Przez chwilę sądziłem, że udało mi się odnaleźć jakiegoś człowieka; przerażonego, ale żywego jak ja. Zrozumiałem pomyłkę w momencie, kiedy kolejny pocisk rozświetlił mrok. Kobieta siedziała oparta o bok ławki, otaczając ramionami córkę. Tyle że przyciskała do siebie sam korpus. Głowa dziecka leżała znacznie dalej, równo odcięta, jakby ktoś użył gilotyny. Zdaje się, że ten sam cios pozbawił życia matkę, rozcinając ją niemal na pół.

Nie wiem dlaczego, wydumałem sobie, że w Świątyni Zesłania Ducha będę bezpieczny. Może to taki dziecinny odruch, jakiś instynkt; w chwili zagrożenia przywołał zapomnianą wiarę w Boga, w Jego wszechwładność i moc sprawczą? Nie wiem, ale cieszę się, że przybyłem znacznie później niż ci ludzie, których rozczłonkowane ciała walały się po kamiennej posadzce. A nasz Pan patrzył na to wszystko z ołtarza, ze ścian i z witraży, ale nie uczynił nic, żeby powstrzymać rzeź. To właśnie wtedy straciłem resztę zaufania do tej niematerialnej istoty, do jej siły i mocy.

 

***

Miasto śmierdziało. Była ciepła, deszczowa jesień. Ciała puchły i rozkładały się, siejąc odór śmierci. Mieszkańcy owijali twarze szalikami nasączonymi perfumami i dezodorantami, by choć trochę zniwelować fetor. Tylko szczury, koty, psy oraz ptaki były zadowolone, nażerając się do syta. Na początku niektórzy próbowali grzebać bliskich, potem zrezygnowali. Spodziewaliśmy się kolejnych ataków. Ludzie bali się wychodzić na ulice, ale w domach też nie mogli czuć się bezpiecznie. Moje osiedle zniknęło w ciągu kwadransa, zburzone kilkoma bombami. Ocalałem, bo wyruszyłem akurat na wieś. Chciałem odwiedzić babcię, jedyną żyjącą krewną. Tak przynajmniej sądziłem. Okazało się, że osada przestała istnieć zaraz na początku zamieszek, a kilka pozostałych przy życiu osób wegetowało wśród pozostałości domów, ogródków i pól. Babci między nimi nie było.

Po powrocie czułem się przerażony, stłamszony, pozbawiony woli, niezdolny do jakichkolwiek działań. Zdaje się, że o to chodziło. Siedziałem na ruinach mojego bloku, rozglądałem się po marsjańskim krajobrazie i miałem ochotę płakać. Nie nad tym, co się tu wyprawia, ale nad sobą. A przecież nawet jako dziecko nie uroniłem łzy na pogrzebie rodziców ani nigdy potem, a teraz rozczulałem się nad beznadzieją istnienia, bałem się nadchodzącej śmierci. I wtedy zrozumiałem, że mogę drżeć przy każdym trzaśnięciu drzwi, przy każdym brzęku szyb w oknach, umierając w ten sposób po tysiąc razy na dzień albo przestać się rozczulać i jeszcze żyć. I spróbować zrozumieć.

 

***

Przywitaliśmy ich euforycznie. Niewielki statek, który z daleka wyglądał niemal jak dziecinny bączek, wydawał się nierzeczywisty, bajkowy. Kiedy zawisł nad płytą lotniska, wywołał jednak panikę niczym gigantyczny grzyb atomowy. W stan gotowości postawiono wszystkie myśliwce oraz baterie obrony naziemnej. Ale nic się nie wydarzyło. Nie poleciały na nas pociski, miasto nie zostało sparaliżowane żadnym impulsem elektromagnetycznym, za to pojazd rozświetlił się landrynkowymi barwami. Przypomniał mi się bardzo stary film „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” i to nastawiło mnie do przybyszy przyjacielsko. Zdaje się, że większość miała podobne uczucia. Błyskał sobie ten maluszek, obracał się wokół własnej osi, jakby z zadziwieniem oglądał nasz świat. W końcu wylądował, a potem rozsunęła się część powłoki pojazdu. Zamarliśmy w oczekiwaniu. Ja sam, oglądając transmisję w telewizji, czułem ciarki podniecenia.

Coś błysnęło, coś stuknęło, a potem pojawiły się trzy srebrzyste smukłe postacie. Odpłynęły kilkanaście metrów od statku i znieruchomiały. Słychać było tylko cichutkie brzęczenie, jak pod linią wysokiego napięcia. Od nas zostało wydelegowanych pięć osób. Ale oprócz tego parę setek karabinów, działek i innej broni skierowano na obcych. Spotkanie nastąpiło pośrodku płyty. Na Ziemi bezpośrednio obserwowało to wydarzenie kilkaset osób, ale za pośrednictwem kamer pewnie z pięć miliardów. Nie wiedzieliśmy, ilu obcych przygląda się tej scenie.

Ufonauci i ludzie zbliżyli się do siebie. Dowódca naszej delegacji zatrzymał się i wyciągnął ręce, pokazując, że są puste. Srebrzysta postać leciutko drgnęła, a następnie przysunęła się do pułkownika i dotknęła powłoką jego dłoni. Zastygliśmy w napięciu. Kamery w maksymalnym zbliżeniu pokazywały mężczyznę. Pamiętam ulgę, jaką poczułem, kiedy zobaczyłem uśmiech na jego twarzy. I ciekawość, co zawierał telepatyczny przekaz rtęciowego aniołka.

 

***

Strach towarzyszył mi stale. Bałem się obcych, ludzi, lasu i zwierząt. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić, a to było jak ćmienie zęba. Zanim porzuciłem miasto, załadowałem na dwukołowy wózek wszystko, co znalazłem i co wydawało mi się potrzebne. Oprócz jedzenia i wody, ciepłe ubrania, trzy apteczki samochodowe, śpiwór, koce, świeczki, latarki, zapałki i całą masę rzeczy. Sporządziłem też sobie uprząż, żeby ciągnąć pojazd i móc się z niej łatwo wyswobodzić. Dwa sztylety, nóż myśliwski, coś w rodzaju miecza oraz pistolet wraz z nabojami – zbierałem to z ulicy, wyszarpując ze sztywnych palców moich niedawnych współbraci. Ciągle zastanawiałem się, po co obcy to zrobili. Czy testowali nas jak szczury, obserwując zachowanie rasy wobec zagrożeń? A może potrzebowali Ziemi, żeby zasiedlić ją, bo ich planeta dawno przestała istnieć? Może byli czystym złem i dlatego zabijali każde życie przejawiające odrobinę inteligencji? A może traktowali to wszystko jak zabawę? Możliwości tego typu było setki i żadna nie wydawała się bardziej prawdziwa od kolejnej.

Annę i jej dzieci zobaczyłem przypadkiem. Wspiąłem się na pokaźny pagórek, by zlustrować okolicę w poszukiwaniu wody. Wtedy ujrzałem błysk. Sądziłem, że to obcy, ale po bliższym przyjrzeniu zrozumiałem, że mam do czynienia z ludźmi. Podkradłem się, by ich poobserwować. Kobieta była jedyną dorosłą, towarzyszyło jej kilkoro podrostków, chłopców i dziewcząt. Zachowywali się normalnie, więc ukryłem wózek i pokazałem im się z pewnej odległości, by w razie czego mieć szansę na ucieczkę.

Anna pracowała w szkole, a dzieciaki zgarnęła z czytelni i zamknęła się wraz z nimi na zapleczu, kiedy tamci wypuścili na ich miasteczko te srebrzyste aniołki. Poczekali aż odlecą, a po kilku dniach i stwierdzeniu, że nikt żywy nie został, uciekli do lasu. Co jakiś czas wyprawiali się jednak do osiedla po zapasy. Mieszkali w starym powojennym bunkrze.

Przyjęli mnie do siebie i byłem im za to ogromnie wdzięczny. Dzieciarnia szybko się przyzwyczaiła, ale kobieta pozostawała nieprzekonana. Była potężna i niezbyt urodziwa, wyglądała raczej na kulomiotkę niż bibliotekarkę. Po jakimś czasie wypracowaliśmy jednak status quo zbliżone do zaufania.

Wieczorami siadywaliśmy razem i czytaliśmy wspólnie książki albo gadaliśmy. I kiedyś Anna powiedziała:

– Zawsze wierzyłam w Boga. Nawet teraz nie mogę przestać, mimo tego wszystkiego.

– Sądzisz, że byłby tak głupi, by zgładzić wszystkich swoich wyznawców? – zapytał Patryk. – Co to za bóg, którego nie ma kto czcić? Nawet Hitler wiedział, że musi mieć kogoś, kto go będzie popierał.

– Bóg nie mógłby być taki okrutny – wtrąciła się mała, delikatna blondyneczka. Chyba miała na imię Sylwia.

– Nie mógłby? – zakpił Patryk. – A może nasz bóg nie ma nic do gadania, bo ich jest silniejszy?

– Przestańcie! – Anna próbowała mediować. – Kłótnia nic nam nie da.

– A jest coś, co może nam coś dać? – spytał cicho Janusz. – Nie ma znaczenia, czy będziemy się kłócić, czy nie. A może jesteśmy już ostatnimi ludźmi we wszechświecie? A kwestią czasu jest tylko, kiedy odkryją nas te srebrzyste ludziki i ześlą na nas szaleństwo? Może lepiej pozabijać się od razu?

– Zawsze myślałem, że wiary potrzebują tylko ludzie mało zaradni. Ale się myliłem – stwierdziłem, żeby lekko zmienić temat.

Anna spojrzała na mnie pytająco.

– Ano tak. Teraz wiem, że jest potrzebna w sytuacjach beznadziejnych. Jak nasza teraz. Sami sobie nie możemy pomóc, a mimo to coś nas trzyma przy życiu. To wiara albo nadzieja – jak kto woli – że raptem objawi się Bóg i albo własnoręcznie sprawi obcym bęcki, albo da nam do łapki jakąś tajemniczą broń, którą będziemy mogli ich pokonać. Każda kultura miała takie bóstwo od załatwiania spraw beznadziejnych.

Młodzi zachichotali, Anna pokiwała głową, ale jej twarz wrażała lekką dezaprobatę. Atmosfera jednak odrobinę się polepszyła.

– A ja wierzę w swojego anioła – wyszeptała najmłodsza Julka i zaczerwieniała się, gdy spojrzenia wszystkich zwróciły się w jej stronę.

Patryk popukał się wymownie w głowę, reszta dzieciaków uśmiechała się ukradkiem.

– No co? – Jula podniosła odrobinę głos. – On jest trochę jak pies, tyle że wierniejszy i silniejszy. Po to Pan Bóg dał go każdemu, żeby nas bronił, nie? Żeby pomagał nam dokonywać właściwych wyborów…

– Julka, odbiło ci? – spytał Patryk i wymownie przewrócił oczami. – Mówisz, jakbyś miała pięć lat. Nie widzisz, kurwa, co się dzieje?

– Patryk! – krzyknęła Anna. – Nie możesz tak mówić!

Nie wiem, czy chodziło jej o przekleństwo, czy o to, że Patryk próbuje dziewczynie zwrócić uwagę na beznadziejność sytuacji, ale chłopak i tak przeprosił.

– Anioł stróż? – kontynuował. – Taki ze skrzydełkami i aureolą? Julka, to bajki dla dzieci. Ile ty masz lat, że ciągle wierzysz w takie pierdoły?

– W coś trzeba przecież wierzyć! – wybuchnęła z desperacją, a potem szybko uciekła, żeby nikt nie zauważył łez.

Zamilkliśmy, ale zrozumiałem, że ona jest z nas najszczęśliwsza, bo nie straciła jeszcze wszystkiego.

 

***

Z maleńkiego odtwarzacza sączyła się powolna, zmysłowa rumba. Usadowiłem się wygodniej na materacu, powieki same mi się zamykały. Dzieciaki czytały, Anna coś zszywała – rodzinna sielanka. Tylko Joanna siedziała bez zajęcia. Niebrzydka dziewczyna, pomyślałem, kiedy spojrzała w moim kierunku. Uśmiechnąłem się, ale nie odwzajemniła się tym samym. Patrzyła z powagą, aż poczułem się nieswojo. Udałem, że zasypiam, ale długo nie odwracała oczu. Zastanawiałem się, co knuje.

Trzy dni później Anna posłała mnie do miasteczka. Miałem poszukać trutki na myszy. Zwiedziały się bestie, że można się u nas nieźle pożywić i ciągnęły ich do naszego magazynku całe tabuny. Joasia dogoniła mnie jeszcze zanim opuściłem las. Nie odezwała się ani słowem, a ja też nie miałem ochoty na rozmowę. Zawsze, gdy musiałem odwiedzić osiedle, odnosiłem dziwne wrażenie, że wydarzy się coś złego.

Pierwsze dwa budynki ominęliśmy, już dawno zostały przez nas ogołocone.

– Najlepiej chodźmy dalej i poszukajmy domów z garażem. Moi rodzice zawsze tam trzymali takie rzeczy.

Skrzywiła mimowolnie usta, jakby samo wspomnienie domu sprawiło jej ból.

– Tu mieszkała nasza dyrektorka – powiedziała Asia, rozglądając się ciekawie. – Ja poszukam w kuchni i łazience, a ty idź do garażu.

– Dobra – zgodziłem się. – Zobacz przy okazji, czy nie znajdziesz kremu albo pianki do golenia. Skończyła się.

Garaż był uporządkowany, każdy drobiazg miał swoje miejsce na półkach. Trutki nie znalazłem, ale zobaczyłem trzy butle z gazem, kuchenkę turystyczną i kanister z benzyną. Wszystko mogło się przydać. Zostawiłem to na razie i poszedłem na górę, zobaczyć, jak idzie Joasi.

Stała w drzwiach do jakiegoś pokoju odwrócona do mnie plecami. Wiem, że słyszała, jak idę, ale nie zareagowała. Podszedłem i zajrzałem jej przez ramię. To była sypialnia. Łóżko wyglądało, jakby właściciele dopiero wstali i poszli na kawę do kuchni.

– Oni byli małżeństwem od ćwierć wieku. Wiem, bo się chwaliła na ostatnich zajęciach, że w niedzielę będą obchodzić rocznicę – wyszeptała. – Nie doczekali, tamci zjawili się w piątek. A mnie przepadła randka z Maćkiem. Mieliśmy iść wieczorem do kina. Jego klasa kończyła wcześniej. Ja zostałam po lekcjach, bo poszłam do pani Ani wymienić książki…

Ucichła i przygarbiła się, jej ramiona zadrżały. Chyba płakała, a ja nie wiedziałem, co zrobić. Pogłaskałem ją delikatnie, ale nie wydusiłem ani słowa. Bo co miałem mówić? Że wszystko będzie dobrze, że się jeszcze zakocha? Banał. Maciek jej nie porzucił, nie zdradził dla innej – Maciek zginął w ogarniętym szałem miasteczku. Może zarąbał go własny ojciec, może przyjaciel wbił mu nóż pod żebra. I wiem, że Joasia nie płakała nad Maćkiem. Płakała nad swoim zmarnowanym życiem, nad szansami, których nigdy nie będzie mieć, nad wyborami, których nigdy nie dokona.

– Kochaj się ze mną – powiedziała i odwróciła się do mnie.

Zaniemówiłem. A ona chwyciła mnie za koszulę i pociągnęła na niezasłane łóżko. Upadliśmy, wzbijając chmurę kurzu. Próbowałem ją powstrzymać, coś wyjaśniać, ale spojrzała na mnie tymi wielkimi oczami i spytała:

– Myślisz, że zachowanie cnoty ma jakieś znaczenie? Że oprócz przeżycia jeszcze jest coś ważnego? Jak miłość na przykład? – pytała, rozpinając mi spodnie. – Kto będzie mnie kochał? Może za chwilę zjawią się tu oni i seks z tobą będzie ostatnią rzeczą w moim życiu, którą zrobiłam świadomie?

Głos dziewczyny niebezpiecznie zbliżał się do krzyku. Schwyciłem jej dłonie i zmusiłem, żeby spojrzała na mnie.

– Dobrze – powiedziałem – ale zrobimy to po mojemu.

Chciałem, żeby zapamiętała te chwile do końca życia, nawet gdyby miało trwać tylko do jutra. Zasłoniłem okna i zapaliłem świece, które zakurzone stały na półce w łazience. Joasia siedziała na brzegu łóżka i przyglądała się moim poczynaniom. Miała pewnie z siedemnaście lat, powinna była teraz drżeć z emocji w ramionach równie podekscytowanego chłopaka. Powinni byli odkrywać siebie, a każdy niezdarny dotyk miałby siłę wyrafinowanej pieszczoty. Nie wiem, dlaczego zdecydowała się na mnie. Kto zrozumie kobiety, nawet takie młode? Chciałem myśleć, że powinienem czuć się zaszczycony jej wyborem, ale wiedziałem też, że to tylko część prawdy. Od dawna, od bardzo dawna nie miałem kobiety, imponowało mi, że będę mógł wprowadzić ją w dorosły świat. Przy wszystkich egoistycznych pobudkach pragnąłem też, żeby ten dzień był dla niej wyjątkowy. Żebym ja był wyjątkowy.

Ściągnąłem rzemyk z jej włosów i rozczesałem je palcami, pozwalając, by spłynęły falą na ramiona. Ciągnąc delikatnie kosmyki i układając je wokół twarzy, sięgnąłem dłonią do smukłej szyi, a potem zsunąłem rękę na kołnierz koszuli, by odnaleźć guziki. Odpinałem jeden po drugim, nie spuszczając wzroku z twarzy Joasi. Jej oczy pociemniały, bezwiednie otworzyła usta, szybko oddychając. Kiedy uporałem się z zapięciem, rozchyliłem poły bluzki i spojrzałem w dół. Tym razem ja musiałem zaczerpnąć tlenu. Spodziewałem się, że będzie miała stanik, tymczasem ona była pod spodem naga. Małe, kształtne piersi wyzywająco dźgały powietrze sterczącymi sutkami. Chyba moja reakcja dodała jej odwagi. Już nie czekała biernie na moje dłonie, sama sięgała tam, gdzie prowadziły ją instynkt i ciekawość.

 

***

– Odejdź. – Głos Anny brzmiał głucho. Nie słyszałem w nim gniewu ani złości. Raczej smutek.

– Ale… – próbowałem przemówić jej do rozsądku.

– Odejdź i nie tłumacz się – poprosiła cicho.

Spakowałem swoje rzeczy. Joasia popłakiwała w kącie. Dzieciaki przezornie opuściły naszą wspólną kuchnię. Żadne nie powiedziało słowa, tylko Patryk rzucił mi złe spojrzenie. Wiedziałem, wszyscy nas… mnie potępiają, ale przecież to nie tak.

– Nie zmuszałem Asi do niczego. Wiem, od dawna jestem dorosły, powinienem myśleć za nas oboje. Idiotyzm. Świat ślizga się po równi pochyłej do zagłady, a ja mam dbać o morale napalonej nastolatki. Przecież jutro może nas nie być!

– Ale do tego jutra możemy żyć jak cywilizowani ludzie – powiedziała Anna. – I próbować odtwarzać normalny świat, gdzie dorosły jest dorosłym, a dziecko dzieckiem.

– Powiedz mi – pytałem – co miałem zrobić?

– Teraz jest za późno na takie pytania. Już nie ma wątpliwości, są fakty. A fakty są takie, że ją skrzywdziłeś.

– A gdyby nie zaszła w ciążę?

– Ale zaszła. To zresztą nie ma znaczenia. Zachowałeś się nieodpowiedzialnie. Nie mogę na tobie polegać i nie mogę pozwolić, żebyś został. To byłyby jawne kpiny z tego, co im wpajałam.

– Nie uważasz, że mimo wszystko lepiej dla dziecka i dla dziewczyny byłoby, gdybym…

– Nie – przerwała mi bezceremonialnie Anna. – Nie byłoby lepiej. Ciągle im tłumaczyłam, że dorosłość to nie tylko odpowiedzialność za swoje czyny, ale także przewidywanie skutków. A ty zachowałeś się jak napalony małolat. Żałuję bardzo, przydałby nam się silny mężczyzna… Ale ja nie chcę łamać zasad. Odejdziesz, a my postaramy się zaopiekować i Asią, i jej dzieckiem. Ona powinna teraz chodzić na dyskoteki, cieszyć się młodością…

– To przecież nie moja wina, że normalny świat został zniszczony. Nie mogę odpowiadać za kosmitów! – krzyknąłem z wyrzutem.

– Nie, nie możesz – potwierdziła kobieta. – Ale mogłeś oszczędzić jej trosk dorosłości. Rozumiesz? Ona sama jeszcze jest dzieckiem. Wychowanie potomstwa w normalnych warunkach jest trudne, a co dopiero teraz!

Rozumiałem, co chciała mi przekazać Anna, ale nie mogłem się z tym pogodzić. Przecież nie tylko ja zawiniłem. Było nas dwoje zagubionych, którzy usiłowali dać sobie wzajemnie odrobinę ciepła, normalności.

– Joasiu – zawołałem do dziewczyny – ty wiesz, jak było naprawdę. Chodź ze mną, jakoś sobie poradzimy.

Miałem nadzieję, że dostanę kredyt zaufania chociaż od niej, ale tylko pokręciła głową i schowała twarz w dłoniach.

 

***

Samotność była nie do zniesienia. I ciągły niepokój. A także tęsknota za Joasią, chyba pierwszą osobą, z którą poczułem się związany. Nigdy nie byłem u psychoterapeuty, ale sam mogłem siebie zdiagnozować – nagła śmierć moich rodziców sprawiła, iż bałem się zaufać komukolwiek. Na dodatek dorastałem z babcią, która codziennie powtarzała, że osoba, która stoi nad grobem, nie powinna zajmować się dzieciakiem. Dlatego prawie każdego ranka ze strachem zaglądałem do kuchni, by sprawdzić, czy ona jeszcze żyje. Robiłem to nawet wtedy, gdy byłem niemal dorosły.

Teraz starałem się przetrwać i nie myśleć zbyt wiele. Ani o przeszłości, ani o przyszłości. To pierwsze przywoływało smutek, to drugie – przerażenie. No i teraz wykluczyłem teraźniejszość. Musiałem wyrzucić z pamięci Joasię, bo wbrew pozorom stała się dla mnie ważna. Decyzja Anny skrzywdziła mnie. Czułem wewnętrzny gniew, że nie zaprotestowałem, że pozwoliłem się tak zwyczajnie przegonić. Po kilku dniach rozmyślań znalazłem tysiące mądrych słów, które nas… mnie pięknie tłumaczyły, uzasadniały ten związek, dodawały mu cech wzniosłości. Tyle że nie miałem ich już komu powiedzieć.

Opuściłem las. Może kiedyś fajnie było powędrować oznaczonym szlakiem, z prowiantem w plecaku, zmęczyć się, przed zmierzchem wrócić do samochodu, a następnie do domu. Ale nigdy nie robiłem takich wycieczek, co najwyżej spacer w niedzielę po miejskim parku. Bo ja zwyczajnie nie lubiłem przyrody. Od zawsze czułem się obco w środowisku bez chodników, asfaltu, budek z hot-dogami, bez betonowych domów i anten satelitarnych. Wczasy – owszem, ale obok plaży musiał być hotel i cała ta krzykliwa infrastruktura z automatami do gry na czele.

Wróciłem do miasta. To przedziwne doświadczenie. Najgorsza była cisza. Miałem ochotę chwycić jakiś drąg i walić w pokrywy śmietników, drzeć się na całe gardło, żeby tylko zagłuszyć ten spokój. Ale to byłaby oczywiście najgłupsza rzecz na świecie. Zamiast tego szedłem, jednocześnie rozglądając się na boki i patrząc pod nogi. Na szczęście zwłoki zniknęły. Tylko gdzieniegdzie walały się jakieś szmaty, buty i kawałki wybielonych kości. Zwierzaków też nie widziałem, zapewne kiedy skończyły się zapasy w postaci ludzkiego mięsa, pozagryzały się wzajemnie. To i dobrze, bo takie watahy wygłodniałych psów mogły stanowić spore zagrożenie.

Na Piotrka wpadłem znienacka, wychodząc z jakiegoś domu. Wpatrywałem się w niego z zaskoczeniem. Chłopaczek mógł mieć jakieś trzynaście – czternaście lat. Drobna piegowata twarz, blond grzywka.

– Skąd się tu wziąłeś? – spytałem, nie spuszczając z niego oczu.

– Mieszkam tu. – Chłopakowi głos lekko drżał, ale nie brakowało mu tupetu – wyraźnie wzruszył ramionami.

– Sam?

– A widzi pan tu kogoś jeszcze? – Młokos był wobec mnie nieco bezczelny.

– Dobra, nieważne, nie chcesz mówić, to nie mów – powiedziałem i po chwili dodałem: – Potrzebujesz jakiejś pomocy?

– Dam sobie radę – odburknął.

– Nie wątpię – potwierdziłem. – Ale miałem nadzieję, że przynajmniej będziemy mogli pogadać. Od dawna nie otwierałem do nikogo pyska i śmiem przypuszczać, że ty również.

Starałem się, żeby brzmiało to lekko, ale taka właśnie była prawda. Z reguły omijałem ludzi, ponieważ zwyczajnie bałem się ich. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć. Wprawdzie dóbr materialnych nie brakowało, ale nasza natura jest bardzo dziwna. Mogli mnie zaatakować, uznając za zagrożenie albo komuś mógł się nie spodobać wyraz mojej facjaty. Młody był pierwszym od dawna, z którym miałem kontakt. Zdaje się, że on myślał podobnie, cała gama uczuć odbijała się na jego dziecinnej twarzy.

Zrobiliśmy wspólnie kolację – moje puszki plus konserwy znalezione w tym domu i herbata. Chłopak wcinał, aż mu się uszy trzęsły. Trochę mnie to dziwiło, bo w każdym mieszkaniu na pewno znalazłby sporo jedzenia. Okazało się, że nie chodzi o sam pokarm, ale o to, że był ciepły. Ja zawsze woziłem ze sobą kuchenkę na butlę gazową.

– A bo mi się nie chce – przyznał z pełnymi ustami. – Otwieram tylko puchę i myk – gotowe do gęby!

– Ale to obrzydliwie smakuje!

– Wiem – młokos wyszczerzył się – dlatego teraz korzystam.

Po jedzeniu usiedliśmy z herbatą przy zakratowanym oknie. Chłopak z przyjemnością popijał słodki jak ulep napój. Nie żałowałem mu cukru, nawet w tym domu znaleźliśmy dwa kilogramy. Twardy jak skała, ale rozbiłem go na mniejsze kawałki.

– Jesteś tu sam? – spytałem w końcu. Obaj wiedzieliśmy, że nasza rozmowa może zmierzać tylko w jednym kierunku.

– Jest jeszcze jeden facet. Prawie tak stary jak pan – odpowiedział po chwili namysłu. – Tyle że to wariat, ale taki normalny, nie kosmiczny.

– Co? – spytałem, bo zupełnie nie zrozumiałem, a poza tym poczułem się trochę urażony tą klasyfikacją wiekową.

– Zwykły wariat – wyjaśnił Piotrek, uśmiechając się kącikiem ust. – Znaczy taki, co sam z siebie zwariował, a nie przez te kosmiczne ludki. Lata po mieście ze skakanką i udaje, że relacjonuje wydarzenia. Jak jakiś reporter.

– A dlaczego twierdzisz, że to nie przez kosmitów? – wypytywałem chłopaka, choć już mi się zaczęło klarować.

– No, bo po ich dotknięciu wszyscy dostają megaświra – powiedział cicho – zabijają wokoło, a na koniec siebie.

Zapadło ciężkie, przerażające milczenie. Wiem, nie powinienem drążyć tematu, ale domyślałem się, że dzieciak był jedynym, który to przeżył.

– Widziałeś?

Piotrek potwierdził skinieniem głowy. Nie ponaglałem go, sam musiał podjąć decyzję, czy chce o tym mówić. Czy chce to pamiętać.

– Mieszkaliśmy w bloku na Lipowej. Wie pan, gdzie to jest? – spytał, a kiedy potwierdziłem, kontynuował: – Z tyłu jest stara, nieczynna fabryka plastikowych zabawek. Często tam jeździłem na rowerze, wie pan, skoki z rampy. Taki streetdirt.

Dzieciak zaśmiał się radośnie, ale zaraz spoważniał. Widać wróciły wspomnienia.

– No więc ćwiczyłem i zobaczyłem kolorowe bączki. Było ich kilka, ale raptem zaczęły produkować te srebrzyste ludki.

Widziałem, że Piotrkowi drżą wargi, że zaczyna wyłamywać sobie palce, a jego głos staje się piskliwy, ale nie przerywałem. Musiałem się wreszcie dowiedzieć.

– Spadały na miasto jak krople rtęci z rozbitego termometru. Ludzie wychodzili na ulice, wołali tych, co zostali w mieszkaniach. Wkrótce wszyscy wylegli przed domy. Podnosili głowy i wyciągali ręce, a te aniołki spływały na nich i przez chwilę dotykały, by zaraz przenieść się na kogoś innego.

Chłopak znowu przerwał. Otoczył dłońmi kubek z herbatą, jakby chciał się rozgrzać. W zapadającym zmierzchu zobaczyłem, że przymyka powieki i zagryza wargi.

– Nie musisz opowiadać. – Zacisnąłem palce na jego ramieniu, tak tylko, żeby dodać mu trochę otuchy.

– Wiem – burknął i zrzucił moją rękę. Chwilę walczył z własną słabością, a potem odetchnął głęboko. – Wie pan, ja w pierwszej chwili nie rozumiałem, co tam się dzieje. Słyszałem krzyki, widziałem bezładną gonitwę, ale myślałem, że… Sam nie wiem, co myślałem. A potem dotarło do mnie, że oni się wzajemnie mordują. Walą w siebie kamieniami, wyrwanymi kawałkami ławek, duszą się i tratują. Albo zemdlałem, albo skamieniałem – nie wiem. W każdym razie zostałem na miejscu i chyba dzięki temu żyję.

Piotrek ciężko oddychał, wreszcie rozszlochał się jak małe dziecko. Zapewne po raz pierwszy od tamtego czasu miał okazję zrelacjonować komuś wydarzenia. Przycisnąłem go do siebie. Tym razem nie protestował. Mówił coś jeszcze, wciśnięty w moje ramię, ale nie sposób było zrozumieć. Zresztą, nie miało to już znaczenia. Te srebrzyste aniołki nie pochodziły z bajek, raczej z koszmarów.

Chłopak wreszcie przestał płakać i zawstydzony odsunął się. Ja też poczułem się trochę niezręcznie. Nigdy nie zajmowałem się dziećmi, a tu już kolejne szuka we mnie wsparcia. Zastanowiło mnie to, ale szybko pozbyłem się złudzeń. To nie moja charyzma tak na nie działa. Jestem po prostu jedynym dorosłym pod ręką.

 

***

– Dlaczego oni to robią? – spytał pewnego razu Piotrek i nie musiał nic więcej dodawać. Wiadomo było, o co i o kogo chodzi.

– Czy ja wiem? – Wzruszyłem ramionami. – Często o tym myślałem, ale trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź.

– Na pewno chcą się nas pozbyć – stwierdził chłopak. – I to na różne sposoby.

– Różne?

– No tak. Te srebrne aniołki to nie jedyny sposób zabijania. Najpierw zaatakowali głowy państw. Jeszcze jak była telewizja, pokazywali walki w Afryce. Wielu rzeczy nie rozumiałem, ale tata mi tłumaczył. – Chłopak opuścił głowę, jakby przygniótł go ciężar wspomnienia. – Też potwierdził, że według niego stamtąd szybko przeniesie się to do nas. I zgrzytał zębami, jak zobaczył, jaką mają broń. A potem zaczęły się normalne bombardowania, walki w każdym większym mieście…

– No, to już widziałem na własne oczy – potwierdziłem.

– Aha. I tata zastanawiał się, dlaczego nikt nie użył bomby atomowej.

– No, dlaczego?

Piotrek zamilkł na moment, jakby chciał sobie dokładnie przypomnieć słowa ojca.

– Tata powiedział, że nie bijemy się dla siebie, tylko dla nich.

– Dla kosmitów? Jak to?

– Powiedział, że wygląda to tak, jakby oni chcieli nas zniszczyć naszymi własnymi rękami. Ale tylko nas, znaczy rasę. A Ziemię chcą zachować dla siebie…

– Wiesz, twój tata był chyba bardzo mądrym człowiekiem.

Słowa Piotrka, a właściwie jego ojca, dały mi sporo do myślenia. Zgadzałem się z jego tezami. Kolorowe bączki wypuszczały cherubinki, a one z kolei infekowały umysły, kierowały nami, byśmy walczyli ze sobą. W tej chwili na Ziemi została pewnie jakaś dziesiąta część ludzkości albo nawet mniej. W ciągu kolejnego roku ocaleją nieliczni. Tak szacowałem, wspominając miasteczka i osiedla, które zaliczyłem w swojej wędrówce. A broń atomowa, chemiczna, czy biologiczna uczyniłaby Ziemię niezdatną do skolonizowania. Ale czy kolonizatorami były te srebrzyste ludziki? Zaczynałem w to wątpić.

– Może to tylko jakaś zdalnie sterowana broń? – zasugerował Piotrek, a ja byłem skłonny z nim się zgodzić.

 

***

Nigdzie nie zostawaliśmy dłużej niż kilka dni, ale będąc stale w ruchu, mieliśmy okazję do zbierania informacji. Większość nie nastrajała zbyt pozytywnie. Duża część miast przestała istnieć zbombardowana przez dotychczasowych sojuszników. Generalnie przestały obowiązywać jakiekolwiek pakty. Kogo nie wytłukły naloty, to wykończyły hordy grasantów. Grupy bandytów nie były zbyt duże, z reguły liczyły po kilkanaście osób, ale z pewnością otrzymały wsparcie kosmitów.

– Żebyś ty, kurwa, widział te ich pistoleciki albo miecze – zachłystywał się Zygmunt, napełniając nam po raz kolejny kieliszki. Spotkaliśmy go wraz z dwoma kobietami tego dnia rano. – Niezbyt długie, o takie – wyciągnął rękę i zaznaczył szacunkową wielkość – pewnie jakieś siedemdziesiąt centymetrów. A ostrza miały okrągłe, jak ołówek… No, dygaj, nie ociągaj się! – nakazał, unosząc naczynie.

Posłusznie wychyliłem wódkę, choć była obrzydliwa w smaku, a na dodatek ciepła. Jednak nie wypadało odmawiać, tym bardziej że gospodarz udzielił nam schronienia na tę noc.

– Widziałeś? – spytałem, zagryzając twardym jak kamień sucharem.

– No. Wypuściłem się któregoś dnia do miasteczka, żeby przetrząsnąć parę domów w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Nie spodziewałem się zbyt wiele, bo nie byliśmy jedynymi, którzy korzystali z dobrodziejstw tego miejsca. Ale natknąłem się na piwniczkę – zaśmiał się nieco ochryple – wypełnioną po brzegi flaszkami z winem własnej roboty. Trochę zabarłożyłem, a kiedy zacząłem zbierać się do powrotu, okazało się, że jest ciemno i lepiej mi będzie tam przeczekać. Czas mi się nie dłużył – znowu zachichotał, ale zaraz spoważniał. – To było na początku. Wtedy jeszcze sporo ludzi szwendało się po okolicy. Siedziałem sobie w tej piwniczce, smakowałem różne trunki i wyglądałem przez takie małe, zakratowane okienko. Ten dom stał prawie przy rynku. Gdybym dobrze wyciągnął rękę, to pewnie mógłbym dosięgnąć płytek chodnika. I nagle zrobił się rumor. Na plac wpadło kilku chłopaków, a zaraz za nimi pojawili się ci…

Mężczyzna zamilkł, chwycił butelkę i znowu nalał wódki. Tym razem nie namawiał, tylko uniósł zachęcająco kieliszek. Nie czekając na mnie, opróżnił swój jednym haustem. Otarł usta wierzchem dłoni i zapatrzył się w ścianę, gdzieś ponad moją głową.

– Wydawali dziwne, przerażające dźwięki. Jakiś taki rodzaj skowytu o bardzo wysokim rejestrze. Aż skóra cierpła. Nie słyszałem z ich ust ani słowa, tylko właśnie taki nieludzki jazgot. Nie patyczkowali się z ofiarami, po prostu cięli tymi mieczami, a robili to z taką łatwością, jak ty kroisz miękkie masło. Jednym ciosem byli w stanie rozwalić człowieka na dwie części… Widziałeś takie coś?

– Aha – potwierdziłem. – Kiedyś widziałem efekt ich poczynań. Odcięli głowę dzieciakowi, a jednocześnie prawie przepołowili matkę. Zastanawiałem się, czy to nie był jakiś laser?

– Może i laser. Ten patyk rozjarzał się, kiedy napotykał na opór czegoś gęstszego niż powietrze. Jak w tych pierdolonych „Gwiezdnych wojnach”.

– Co?

– Nie oglądałeś tamtych filmów? Han Solo, księżniczka Leia?

– A, już pamiętam! – Uśmiechnąłem się. – Sądzisz, że oni mają takiego mistrza Jedi, który potrafi myślami sterować tym wszystkim?

– Sam nie wiem, ale jak dla mnie te rtęciowe ludki nie są żadnym bytem. To wygląda jak jakieś urządzenie, którym ktoś zdalnie kieruje.

– O to mi właśnie chodzi! – Obaj byliśmy już na tyle wlani, że mogliśmy zacząć dyskusję na temat kosmitów. Teraz nawet najbardziej nieprawdopodobne teorie nie raziły swoją naiwnością, czy wręcz głupotą. – Ja tam mam wrażenie, że tych prawdziwych ufoludków to jeszcze na oczy nie widzieliśmy. Na razie tylko poznaliśmy ich oddziaływanie na nasze umysły. To trochę jak hipnoza.

– Jak to jak hipnoza? – zdziwił się mój rozmówca. Widocznie albo za mało, albo za dużo wypił. Postanowiłem się jednak tym nie przejmować i omówić z nim kwestie, które nie dawały mi spokoju.

– Bo widzisz, przy pierwszym spotkaniu ten generał, którego dotknął ten srebrny ludzik…

– Pułkownik! – wtrącił mężczyzna. – To był pułkownik!

– Dobra – zgodziłem się – niech będzie pułkownik. Widziałeś jego minę? Wyglądał jak… jak facet po dobrym seksie.

– Co?

– No, tak mi się skojarzyło. Ta jego mina. Ci inni też wyglądali na megaszczęśliwych. A potem okazało się, że te cherubinki nie są wcale takie cudowne, że umieją zmienić ludzi w bestie. Czyli że ktoś umie kontrolować ludzki umysł, wpływać na zachowanie. Na dodatek potrafi zrobić to na odległość. I to zapewne sporą, bo nasi nie wykryli żadnego statku, a przecież bączki z aniołkami zaczęły pojawiać się prawie masowo.

– Chyba że potrafią się zamaskować – wtrącił się do dyskusji Piotrek.

– Jak to?

– W jakimś filmie albo… – przerwał na chwilę i zastanowił się. – Nie, to chyba było w grze… a może w książce? Sam nie wiem!

– Piotrek, nieważne, gadaj, co ci się wydaje – ponagliłem chłopaka.

– Gdzieś wyczytałem, że statki obcych potrafią stawiać taką barierę ochronną, że stają się niewykrywalne dla naszych radarów i innych urządzeń. Nawet takich w obserwatorium astronomicznym!

Zacząłem się nagle śmiać. Piotrek i Zygmunt patrzyli na mnie, jakbym oszalał. Próbowałem się uspokoić, ale im większe wysiłki czyniłem w tym kierunku, tym bardziej chichotałem. Wreszcie machnąłem ręką i gestem poprosiłem, żeby mi nalali wody. Z niemałym trudem udało mi się drobnymi łyczkami pochłonąć pół szklanki. To trochę podziałało. Nadal uśmiechnięty, wyjaśniłem im powód wesołości.

– Czy zwróciliście uwagę, skąd czerpiemy wiedzę?

I Piotrek, i Zygmunt pokręcili głowami.

– To nie żadna literatura fachowa, to nawet nie jest wiedza szkolna. My po prostu korzystamy z beletrystyki i filmów. Tyle że to wszystko dzieła science fiction. I więcej w tym fiction niż science.

– Zgadza się – potwierdził Piotrek – ale przecież nie ma innych źródeł. Przed nami nikt nie spotkał kosmitów.

– Obawiam się, że po nas również – wybełkotał Zygmunt.

– Jak to?

– Bo jak dobrze pójdzie, to za parę miesięcy na całej kuli ziemskiej nie zostanie ani jedna ludzka istota.

W milczeniu pokiwaliśmy głowami.

 

***

– Myślisz, że nas nie wywalą? – spytałem z obawą. – Znaczy mnie, bo ciebie nie znają.

– Niech pan da spokój. – Piotrek poklepał mnie po ramieniu. – Minęło tyle czasu, że już pewnie złość im przeszła.

– Młodym pewnie to wisi. Joasia – zawahałem się – może nawet za mną tęskni. W końcu spędziliśmy razem trochę czasu. Problemem jest Anna. Mam wrażenie, że ona nie zapomina tak łatwo.

– Łatwo, nie łatwo – Piotrek starał się dodać mi otuchy – w końcu chce pan zobaczyć swojego dzieciaka, nie?

Chłopak miał rację. Przez ostatni rok zaprzyjaźniliśmy się bardzo. Polegałem na nim bardziej niż na dotychczasowych kumplach.

– To ile ten pana potomek ma teraz lat? – spytał po chwili, wycierając brudne od towotu ręce w spodnie. Musieliśmy przesmarować ośki w naszym wehikule, bo za bardzo piszczał.

– Piotrek, prosiłem tyle razy – nie rób tego. Dżinsy do wyrzucenia, bo tego dziadostwa nie da się doprać – zburczałem młodego, ale właściwie zrobiłem to tylko dlatego, żeby dać sobie więcej czasu. – I nie lat, a raczej miesięcy.

– No, ile? – ponowił pytanie.

– Podejrzewam, że jakieś siedem – burknąłem. – Nie mam pojęcia, ile była w ciąży, jak mnie wyrzucili. Mogę się tylko domyślać.

Nie powiem, często zastanawiałem się, jakie jest to moje dziecko. Czy to chłopiec czy dziewczynka? Czasem wyobrażałem sobie, że noszę je na ręku albo czytam mu bajki. Nigdy nie powiedziałem tego głośno, ale jednocześnie bałem się i tęskniłem za tym maluchem. Dotychczas nie przejawiałem specjalnego instynktu ojcowskiego i sprawy prokreacji starałem się trzymać pod ścisłą kontrolą, ale teraz cieszyłem się, że coś… ktoś po mnie zostanie. Taką przynajmniej miałem nadzieję.

Od dawna planowałem zajrzeć do Anny i dzieciaków, ale brakowało mi odwagi i powodu. Teraz też, im bardziej zbliżaliśmy się do bunkra, tym gorzej się czułem. Gdyby nie Piotrek, zawróciłbym już ze sto razy. Chłopak nie dał się odwieść od realizacji planu. Sporo mu opowiadałem, więc chyba też był ciekaw swoich rówieśników. Od jakiegoś czasu nie miał zbyt wielu okazji, żeby się z nimi spotykać.

Do bunkra dotarliśmy przed wieczorem. Przesłona z bluszczu świetnie maskowała wejście. Gdybym nie mieszkał tu przez parę miesięcy, pewnie ominąłbym to miejsce ze świadomością, że jest równie bezludne jak cała reszta lasu. Załomotałem pięścią, ale nie usłyszałem żadnego odzewu.

Drzwi otworzyły się nagle i zobaczyłem Patryka, a za nim ujrzałem Annę. Wydała mi się jeszcze większa, choć znacznie szczuplejsza. Na ręku trzymała dziecko.

Zaniemówiłem w pierwszej chwili. Maleństwo miało ciemne włosy i oczy, chociaż w zapadającym zmierzchu mogło to być mylące.

– To moje? – spytałem i zbliżyłem się nieco.

Niemowlę wystraszyło się mojej nieogolonej gęby, objęło ramionami szyję Anny i wykrzywiło buzię. Cofnąłem się, chcąc zapobiec wybuchowi płaczu.

– Tak.

Anna powiedziała tylko to jedno słowo, a potem odwróciła się i wycofała w głąb budynku. Stałem przez chwilę niezdecydowany. Nie wyrzuciła mnie od razu, ale też nie usłyszałem słowa zaproszenia.

– Właźcie – ponaglił nas Patryk. – Ściemnia się, lepiej zamknąć drzwi i ukryć światło.

Obaj z Piotrkiem chwyciliśmy wózek. Z pomocą Patryka udało się nam szybko i sprawnie wciągnąć go do wnętrza.

Dzieciaki zachowywały się z rezerwą. Przywitaliśmy się skinięciem głów. Tylko Julka podeszła do mnie i szybko, jakby ukradkiem, przytuliła się do mojego ramienia. Zanim usiedliśmy, przedstawiłem Piotrka.

– A gdzie Joanna? – odważyłem się zapytać.

– Nie ma.

– A kiedy wróci?

– Nie wróci.

Słowa Anny brzmiały ostro, jak strzały z karabinu. Nawet dziecko wyczuło zmianę w jej nastroju.

– Co się stało? Gdzie ona jest? – pytałem, choć właściwie wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.

– Joanna nie żyje. – Anna przytuliła wystraszone niemowlę. – Nie przeżyła porodu.

– Jak to? – wyszeptałem.

– Chodź – powiedziała nagle kobieta. – Felicję trzeba położyć spać.

Podniosła się, a ja siedziałem oszołomiony. Dopiero po chwili ruszyłem za nią. W sąsiednim pomieszczeniu stały dwa łóżka – duże i małe. Anna z wprawą przewinęła dziecko, a potem usiadła, ułożyła niemowlę na kolanach i wzięła przygotowaną wcześniej butelkę z mlekiem.

– Przez cały czas wszystko było normalnie – mówiła ściszonym głosem, niczym opowiadając dziecku bajkę. – Nawet poród przebiegł bezproblemowo. Mała od razu wrzeszczała, jakby chciała zademonstrować całemu światu swoją witalność. Myślałam, że najgorsze za nami, ale okazało się, że Joasia nie urodziła łożyska.

Anna zamilkła na moment, ustawiła dziewczynkę pionowo i poklepując ją po plecach, kiwała się miarowo.

– Stawialiśmy Asię na nogi, żeby chodziła, bo miałam nadzieję, że to pomoże. Ale to cholerstwo nie chciało się odkleić. A ona gasła z godziny na godzinę. Jeszcze zanim dostała gorączki, powiedziała, że chce nadać małej imię po ojcu. Może to przyniesie jej szczęście… Tak powiedziała.

– Mówiła coś jeszcze? – spytałem z nadzieją.

– Nie, na szczęście wkrótce straciła przytomność.

Kobieta opuściła głowę. Chyba ją rozumiałem, uścisnąłem rękę podtrzymującą dziecko. Wtedy też po raz pierwszy dotknąłem mojej córeczki. Odwróciłem twarz, żeby ukryć wzruszenie. W drzwiach stała Julka, wykonała gest, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu rozmyśliła się i odeszła.

Nikt wprawdzie nie mówił, że możemy zostać, ale też nikt nas nie wyganiał. Dlatego zajęliśmy z Piotrkiem kawałek wolnego miejsca i włączyliśmy się w życie tej małej społeczności. Ja szczególnie dużo czasu poświęcałem jej najmłodszemu członkowi. Nadrabiałem niewiedzę i niezdarność entuzjazmem tak wielkim, że zdobyłem nawet odrobinę uznania w oczach Anny. A Fela po stokroć odpłacała mi szczerbatym uśmiechem.

 

* * *

Jeden jedyny raz miałem okazję zobaczyć, co obcy robili z ludźmi. Przypadkiem znalazłem się w niewielkiej wiosce, dosłownie sześć-siedem chałup i trochę zabudowań gospodarczych, od miasta dzieliło mnie jakieś dziesięć kilometrów, do nieco większej osady jedynie cztery, ale ze względu na zbliżający się zmierzch poprosiłem gospodarza o zgodę na nocleg.

W stodole było ciepło i przytulnie, wdrapałem się na górkę, zagrzebałem w sianie i próbowałem odpocząć. Wózek został na dole, tuż obok wysłużonej toyoty i motocykla bez jednego koła. Zapach i cisza dręczyły mój miejski umysł, nie pozwalając zasnąć. Może dlatego, kiedy wreszcie mi się to udało, sen miałem głęboki. Ocknąłem się dopiero, gdy nocną ciszę rozdarły przeraźliwie wrzaski. Zachowałem przytomność umysłu i ostrożnie zagrzebałem się głębiej, dotarłem prawie do samej ściany. Przez szpary w deskach wyglądałem na podwórko. Księżyc w pełni oświetlał dziedziniec, jakby chciał, żebym dokładnie widział, co się dzieje. Dobry los oszczędził mi jednak całości przedstawienia – większość tragicznego spektaklu rozegrała się w domu. Przez krótką chwilę słyszałem krzyki, potem nastała grobowa cisza. Huk rozbijanego okna sprawił, że prawie stanęło mi serce. Zobaczyłem jak na placyk wyskakuje chłopak, pewnie syn gospodarzy, a za nim rzucają się w pogoń dwaj osobnicy. Dopadli go niemal na środku podwórza. Jeden machnął jakimś ciemnym prętem, który trafił chłopaka tuż przy szyi i rozpłatał go na dwie części. To dziwne narzędzie rozżarzyło się jasnozielonym blaskiem. Zasłoniłem usta dłonią, bo bałem się, że albo zacznę wrzeszczeć, albo zwymiotuję. Obie rzeczy mogły mi ściągnąć na łeb oprawców. Przez parę sekund miałem wrażenie, że to coś patrzy wprost na mnie. Powiedziałem „coś”, bo mimo iż powłoka była ludzka, to w środku na pewno nie znalazłbym człowieka. Ten osobnik miał twarz poharataną odłamkami szkła, krew ciurkała z każdej ranki, ale on tylko przecierał oczy, gdy przesłaniała mu widok. Najgorsze było to, że jego oblicze nie wyrażało żadnych uczuć. Ani wściekłości, ani agresji, ani żadnego innego grymasu. Nic, kompletnie nic, jak maska. Wtedy zrozumiałem, że to nie ludzie zabijają, tylko to, co nimi steruje.

Na wiosnę Anna z grupą zdecydowali, że opuszczamy nasz dom. Nie chciałem ruszać się z bunkra. Niestety, musiałem zgodzić się ze zdaniem większości. Po wyjątkowo srogiej zimie wszyscy oprócz mnie uznali, że powinniśmy przemieścić się na południe, w cieplejsze regiony. Opału w lesie nie brakowało, ale przecież ciągle obawialiśmy się, że ktoś lub coś dostrzeże dym. Paliliśmy tylko przy największym mrozie, chodząc w grubych ubraniach całą dobę. Wprawdzie dzięki potężnym ścianom i usytuowaniu głównych pomieszczeń pod ziemią nie było tak źle, ale przecież w ciągu dnia ciągle ktoś wchodził lub wychodził, ziębiąc wnętrze.

Ruszyliśmy, kiedy stopniały śniegi. Droga nie byłaby zbyt uciążliwa, gdyby nie strach. Nie tylko przed alienami, ale także przed ludźmi albo tym, w co się zmienili. Zachowaliśmy ostrożność, schodziliśmy z drogi innym i unikaliśmy konfrontacji. Mnie to w sumie cieszyło. Byłem najstarszy w grupie i automatycznie z większością problemów zgłaszano się do mnie. Albo do Anny.

Nie powiem, żebyśmy się lubili. Ona chyba nigdy nie darowała mi Joasi. Sam nie wiem – może była zazdrosna? Nieważne. Nie mogła mi odmówić kontaktów z dzieckiem. A widać było wyraźnie, jak walczy o małą. Nie chciałem tego, ale ja też pragnąłem opiekować się Felicją, w końcu była moją córką, krwią z krwi. Anna, choć niechętnie, ale to akceptowała. Tym bardziej iż grupa przyznawała mi prawo do małej bez ociągania. Takie było ostatnie życzenie Joasi, co dopiero po długim czasie wyznała Julka. Asia powiedziała, że jeśli wrócę, mam się zająć naszą córką. Wiedziała, że będę ją kochał ponad wszystko. Nie myliła się. To dziecko dało mi takiego kopa, jak jeszcze nikt i nic w mojej nędznej egzystencji. Co mi tam kosmici – mam córeczkę i dla niej chciałem żyć i być najlepszym tatą na świecie. Pewnie trochę ją rozpieszczałem.

Wędrowaliśmy, ciągnąc wózki. Baliśmy się zaanektować jakiekolwiek samochody, nawet jeśli miały pełne baki i żadnego komputera w środku. Takie pojazdy stanowiły łakomy kąsek dla wszelkiej maści bandziorów. Nasze riksze z dobytkiem nie były zbyt interesujące. Mogliśmy oczywiście trafić na jakichś dewiantów, którzy mieliby ochotę poszaleć dla samej przyjemności zabijania, ale na szczęście los nam tego oszczędził. Przez kilka miesięcy podążaliśmy z uporem na południe, wchłaniając kilka mniejszych teamów bądź pojedyncze osoby.

Kiedy dotarliśmy nad morze, stanowiliśmy całkiem sporą grupę.

Wydawałoby się, że czeka nas w miarę normalne życie. Rozsypaliśmy się wzdłuż wybrzeża, zajmując groty w zależności od potrzeb. Ja z Felą przedzieliłem swoją jaskinię prymitywną ścianką z desek na dwie części. Na razie spaliśmy w jednym pomieszczeniu, ale podejrzewałem, że za parę lat moja córeczka zapragnie intymności. Zapasy w dwóch pobliskich miasteczkach mogły starczyć na długo, a w niewielkiej odległości znajdowała się kolejna, sporo większa miejscowość. Do tego błękitne morze, złocisty piasek, palmy, delfiny – niemal wakacje. Aż pewnej nocy poczuliśmy potężne wstrząsy. Kawałki skał posypały się na nas, porwałem Felę na ręce i wybiegłem na zewnątrz, zatrzymałem się dopiero, gdy fale obmyły mi stopy. Inni postąpili tak samo. Podejrzewaliśmy trzęsienie ziemi. Po chwili drgania powtórzyły się, a za parę minut znowu, tyle że słabsze. Przez najbliższe dwie godziny nikt nie odważył się powrócić do jaskiń. Dopiero nad ranem, kiedy nabraliśmy pewności, że niebezpieczeństwo minęło, udaliśmy się na spoczynek do własnych łóżek. Po trzech dniach zorganizowaliśmy kolejną wycieczkę do sklepu. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy zamiast domów, asfaltowych bądź brukowanych ulic, czy metalowych latarni ujrzeliśmy ogromną szarą płaszczyznę. Wiatr hulał po terenie, wzbijając tumany duszącego kurzu.

– Anihilacja materii – rzucił ktoś cicho.

– Nie – zaprzeczył stanowczo inny mężczyzna, zdaje się, że miał na imię Artur. – Anihilacja zmienia materię w promieniowanie elektromagnetyczne. Raczej więc dezintegracja cząsteczek.

– Co takiego? – Tym razem ja włączyłem się do rozmowy. – Skąd wiesz?

– Znikąd. A właściwie z książek.

– Z jakich? – dociekałem.

– Beletrystyka science-fiction.

Od razu przypomniałem sobie wieczór z Piotrkiem i Zygmuntem parę lat temu. Wtedy też powieści służyły nam za źródło wiedzy.

– Rozumiem – odpowiedziałem i zaproponowałem, żebyśmy przemieścili się do drugiego miasteczka.

Niestety, wyglądało dokładnie tak samo. Zdaje się, że to, co kilka dni wcześniej wzięliśmy za trzęsienie ziemi, leżało u źródeł zniknięcia resztek cywilizacji.

– Wracajmy do naszych jaskiń – powiedział Artur, a ja zaśmiałem się mimo woli. – Dlaczego się śmiejesz? – spytał zdziwiony.

– Wiesz, jak to brzmi? Nomen omen – bez tych wszystkich rzeczy, które mieliśmy w miasteczkach na wyciągnięcie ręki, cofamy się w rozwoju do etapu jaskiniowców.

– Może nie całkiem – potwierdził Slavecek – ale bardzo nam do nich blisko.

Powoli docierało do nas, co się wydarzyło. Wróciliśmy przerażeni, bo oznaczało to, że nie tylko skończyły się zapasy, ale też, że obcy wcale nie odlecieli i nadal jesteśmy pod kontrolą. Życie resztki ocalałych zależało od dobrej lub złej woli jakichś ufoludków. Zadziwiające było też to, że dotychczas ich jeszcze nie widzieliśmy. Nie powiem, żebym tego pragnął, ale też zżerała mnie ciekawość, jak wygląda ta wyższa inteligencja. Bo że była wyższa od naszej, nie ulegało wątpliwości. My ledwie stanęliśmy na Księżycu i wysłaliśmy parę sond w kosmos, a oni zdołali do nas dolecieć i zniszczyć całą cywilizację, nie naruszając specjalnie ekosystemu. Przeprowadzili sanację Ziemi, usuwając jeden, ale za to najbardziej szkodliwy element. Tyle że ja, mimo iż ktoś uważał mnie za szkodliwego, chciałem żyć i pragnąłem tego samego dla mojego dziecka i innych ludzi, przynajmniej dla tych, którzy znaleźli się wraz ze mną nad morzem. Obawiałem się, czy obcy zezwolą nam na to.

Od tamtej chwili skończyła się nasza idylla. Gwałtownie zaczęło brakować jedzenia, bo dotychczas podstawą jadłospisu były konserwy mięsne, puszki z owocami, mąki, kasze i makarony stojące na półkach w domach, w sklepach i magazynach. Jeszcze pojechałem na rowerach z Arturem sprawdzić, jak się mają sprawy w trzecim, największym mieście. Ale, niestety, wyglądało dokładnie jak tamte dwa. Przed nami pojawiło się widmo głodu. Większość z nas pochodziła z miast, ale na szczęście trafiło się też trochę osób ze wsi. Im zawdzięczamy przetrwanie. Nie załamywali rąk, ale ruszyli w teren. Już wcześniej wypatrzyli nieco zdziczałe owce, kozy, konie i krowy; postanowili je ponownie udomowić. Oprócz tego zaczęliśmy się dokładniej przyglądać okolicy i odkryliśmy sady i zapuszczone ogrody. Wszystko można było przywrócić do dawnej świetności. No i dodatkowo w pobliżu było morze.

Nie nadawałem się ani na pole, ani do zwierząt, więc oddelegowano mnie wraz z kilkoma mężczyznami do połowu ryb. Z początku szło nam beznadziejnie. W sumie jak ze wszystkim. Ale po jakimś czasie zaczęliśmy nabierać wprawy. Całą społeczność podzieliliśmy wedle zajęć na cztery grupy, które nazywaliśmy: rolnicy, hodowcy, rybacy i domownicy. Pierwsze trzy miały taką samą strukturę – kilka osób znających się na rzeczy, reszta do przyuczenia. Domownicy to głównie kobiety i wszystkie dzieci plus osoby, które z różnych przyczyn nie nadawały się do opuszczania terenu jaskiń.

Moja córka zostawała zwykle z Anną, ale czasami pokazywała pazurki i żądała, żebym zabrał ją ze sobą. Rzadko, ale się zgadzałem. Przede wszystkim chodziło o to, że Fela szybko się nudziła, a morze to nie park rozrywki. Czasami godzinami nie udawało nam się złowić ani rybki, a sieci wyciągaliśmy puste. Wtedy dziewczynka była nie do zniesienia – choć to moje dziecko, miałem ochotę wyrzucić ją za burtę. Po każdej takiej wyprawie obiecywałem i sobie, i jej, że nigdy więcej. Mogłem dotrzymać słowa. Przynajmniej ten raz. Może wtedy nic by się nie stało.

To był właśnie taki koszmarny dzień. Zero ryb na haczyku, zero w sieci. Fela kręciła się po łódce, jakby jej ktoś przypalał pupę zapałkami. Prosiłem, tłumaczyłem. Na nic – po kilku minutach znowu to samo. Zagryzłem zęby i po raz kolejny zarzuciłem wędkę. Przez chwilę wydawało mi się, że mała się uspokoiła. Siedziała oparta bokiem o burtę z ręką zanurzoną w wodzie. Potem wypadki nastąpiły błyskawicznie. Fela przechyliła się, sięgając po coś głębiej; nie zdążyłem krzyknąć i zobaczyłem jej bose stopy w powietrzu. Chciałem się rzucić za nią, ale noga zaklinowała mi się między wędką, siedziskiem i burtą. Zanim się uwolniłem, minęły cenne sekundy. Najpierw spojrzałem w przejrzystą wodę, by ustalić, gdzie się znajduje Fela. W tej chwili poczułem lodowatą łapę ściskającą mi serce – jakieś cienie przesuwały się koło opadającego ciała dziecka. Przyznam szczerze, że zdrętwiałem; chwyciłem nóż do oprawiania ryb. Skoczyłem i starałem się jak najszybciej dotrzeć do Feli, nie zastanawiając się nawet, jak uda mi się pokonać tyle drapieżników. O mało sam się nie utopiłem, gdy ujrzałem jak moja dziewczynka wypływa na powierzchnię. Pod jej ciałem manewrował delfin, bez przerwy popychał ją do góry. Potem pozwolił, żebym podpłynął i odebrał od niego małą. Eskortował mnie do samej łódki i czekał, jakby chciał sprawdzić, czy udało mi się przywrócić córkę do życia. Feli nic się nie stało, wypluła wodę i nawet niespecjalnie przejęta znowu próbowała wychylać się za burtę. Wrzasnąłem na nią, żeby wreszcie usiadła spokojnie na tyłku i dopiero wtedy przestraszyła się naprawdę. Zaczęła płakać, a ja poczułem uderzenie w bok łajby. Wychyliłem się i usłyszałem całą serię skrzekliwych dźwięków. Dostałem reprymendę za wystraszenie dziecka od tej przerośniętej szprotki? Obok naszej łódki płynęło kilka egzemplarzy. Pozwalały Felicji dotykać grzbietu, podsuwały jej pod rękę zaokrąglone nosy. Widać było, że świetnie się bawią. Fela szczebiotała do nich, a one odpowiadały równie radośnie. Moja córka miała wtedy siedem lat. Od tamtej pory nie mogłem Felicji oderwać od morza i od delfinów.

Jej fascynacja udzieliła się innym dzieciakom. Jeśli nie kręciły się po obozowisku, można było mieć pewność, że siedzą w osłoniętej zatoczce i bawią się z delfinami. Wyglądało to fantastycznie. Czasem wypływali razem daleko w morze, czasem baraszkowali w płytkiej wodzie. Miałem wrażenie, że Fela świata poza tymi zwierzakami nie widzi. Jakże się myliłem.

Jak prawie każdy rodzic przeoczyłem moment, kiedy córka dorosła. Wprawdzie widziałem zmiany w jej fizyczności, ale spychałem je gdzieś w głąb świadomości. Po prostu nie dopuszczałem do siebie myśli, że moje maleństwo już mnie nie potrzebuje. Za to potrzebowała kogoś innego. Tym wybrankiem okazał się niewiele od niej starszy chłopak – silny, przystojny blondyn, Jacek. Niestety, nim uświadomiłem sobie, że powinienem z dzieckiem przeprowadzić poważną rozmowę albo poprosić o to Annę, było już za późno. Felicja nadal pływała z delfinami, a poród odbył się w zatoczce w towarzystwie tych ssaków. Zostałem dziadkiem, choć moja córka liczyła dopiero piętnaście wiosen. Nikt się jakoś tym specjalnie nie przejął, wręcz przeciwnie, cieszyliśmy się, że społeczność powiększa się. Zdziwienie wywołał jedynie sposób przyjścia na świat Ananke. Była pierwszym dzieckiem urodzonym w morzu, ale później kolejne kobiety próbowały tej metody. Podobno mniej bolało. Wkrótce okazało się, że najmłodsze pokolenie szybciej uczy się pływać niż chodzić.

Ale na tym się nie skończyło.

 

***

Córkę i wnuczkę widywałem sporadycznie. Felicja zamieszkała z Jackiem jeszcze przed urodzeniem Any na odległym krańcu osady, najbliżej jak się dało zatoki, do której przypływały delfiny. Nie mogłem zrozumieć jej fascynacji tymi dużymi rybami.

– To ssaki, tato – oburzała się Fela, którą kiedyś sam tego nauczyłem. – Inteligentne, jak my.

– Jasne – kpiłem. – Potrafią mówić, pisać i tworzyć poematy. Tylko jakoś nie widzę ksiąg, które napisały.

– Bo nie ma takiej potrzeby. Istnieje coś takiego, jak pamięć gatunkowa. Wszystko, co kiedykolwiek widział, przeżył i zapamiętał jakikolwiek delfin, jest przekazywane następnym pokoleniom. Dlatego młode nie muszą z mozołem przyswajać wiedzy, po prostu dostają ją od swoich rodziców.

– To dlaczego my opanowaliśmy Ziemię, a one zostały udupione w tych słonych kałużach? – spytałem z ironią.

– Może nie czuły potrzeby panowania nad światem? – odpowiedziało pytaniem moje dziecko. – Może uznały, że każdy gatunek ma swoje miejsce na Ziemi? Może nie chciały psuć ustalonego wcześniej porządku?

– Chcesz powiedzieć, że myśmy go zepsuli?

Felicja milczała wymownie. Zapewne, gdybyśmy żyli w normalnych czasach, należałaby do jakiegoś greenpeace’u albo innych zielonych. Pozostaliśmy każde przy swoim zdaniu. Ja nadal uważałem delfiny za przyjazne jak psy zwierzątka, ona stawiała je na równi z ludźmi. Nie był to jednak największy problem naszej grupy. Dużo ważniejsze było zdobywanie żywności, utrzymywanie porządku społecznego, obrona przed intruzami i cała masa innych rzeczy. Pływające maskotki nie zaprzątały nam głów.

Prosiłem Felicję i Jacka, żeby przenieśli się z Aną do mnie. Moja jaskinia była wystarczająco obszerna i znajdowała się niemal pośrodku osiedla, byliby więc bezpieczniejsi. Ale woleli zostać bliżej delfinów. Złościło mnie to. Przedkładali towarzystwo tych wyrośniętych śledzi nad moje? Nie lubiłem ich od samego początku, a kiedy zabrały mi rodzinę, niechęć pogłębiła się. Wszystko mnie w nich drażniło: od uśmiechniętych pysków po mowę. Tak, tak, gadały nie tylko między sobą, ale porozumiewały się też z ludzkimi dziećmi. Słychać to było trochę tak, jakby jakiś szalony radiotelegrafista napierdzielał alfabetem Morse’a. Nie mogłem się do tych zwierząt przekonać.

Mój brak sympatii pogłębiał się z każdym dniem. Co z tego, że dzieciaki się dogadywały, że były bezpieczne w morzu, że delfiny wskazywały nam coraz to lepsze łowiska. Miałem wrażenie, że nie robią tego bezinteresownie, a przynajmniej nie całkowicie. Moja podejrzliwość spowodowała, że właściwie przestałem widywać Felicję, a w konsekwencji także jej rodzinę. Starzałem się samotnie i gorzkniałem coraz bardziej. No i dziwaczałem. Sam to wiedziałem, ale nie potrafiłem przestać. Podglądałem te zwierzaki, podpatrywałem ich zachowania w stosunku do ludzkich dzieci, z którymi spędzały najwięcej czasu. Aż wreszcie dojrzałem do tego, żeby pewnego dnia zejść na plażę i zagadać do wnuczki. Ana wylegiwała się w płytkiej wodzie w towarzystwie dwóch delfinów.

Starszy ssak odgrodził mnie od dziecka własnym ciałem. Cała jego postawa wykazywała wrogość. Zaskoczyło mnie to nieco, choć z drugiej strony potwierdzało przypuszczenia, że nie takie to słodziaki, za jakie chcą uchodzić. Dopiero Ana wyjaśniła, że Dynos stanął w jej obronie. Młodszy, Ypla, odpłynął parę metrów i obserwował nas podejrzliwie. Zdaje się, że był gotów wezwać pomoc w razie kłopotów.

Trochę mnie ich zachowanie udobruchało. W końcu chcieli bronić Anę. Od tamtej pory często schodziłem na plażę, ale wybierałem momenty, kiedy dziewczynka była sama, bez rodziców, a za towarzyszy miała jedynie delfiny. Dzięki niej zacząłem z nimi rozmawiać.

Ana świetnie opanowała sztukę porozumiewania się z tym gatunkiem. Zdaje się, że poznawała równolegle ćwierkanie delfinów i mowę ludzi. Na początku nie bardzo wierzyłem, że rzeczywiście rozumie ich piski, ale z czasem przekonałem się, że nie udaje. Zdarzało mi się wdawać w długie dyskusje, szczególnie z Dynosem.

I pewnego dnia zrozumiałem, dlaczego tak bardzo ich nienawidzę.

 

* * *

Siedzieliśmy jak zwykle na plaży, gdy nagle zobaczyłem te pieprzone statki. Myślałem, że tego widoku nie doświadczę już nigdy. Zerwałem się z piasku, chwyciłem Anę za rękę i pociągnąłem ją w stronę delfinów.

– Ana – ryknąłem do dziewczyny – uciekaj z Dynosem. Ja spróbuję odciągnąć ich uwagę.

– Czyją uwagę? – Ananke wydawała się nie rozumieć, a przecież tyle razy opowiadałem jej o ataku obcych.

– Tamtych! – Wskazałem dłonią okrągłe pojazdy, które już wypluwały srebrzyste aniołki.

– To nie wrogowie – zaprzeczyła zdecydowanie. – Dynos mówi, że nie musimy się ich bać.

– Ta głupia ryba nic nie wie! – Usiłowałem zmusić wnuczkę, by weszła do wody i odpłynęła z delfinem. – To oni zniszczyli Ziemię!

– Nie Ziemię – zaprzeczyła Ana. – Oni zredukowali liczbę ludzi.

– Zredukowali? – ryknąłem. – Oni unicestwili ludzkość! Z paru miliardów została nas nędzna garstka.

– I tyle wystarczy – odpowiedziała spokojnie moja wnuczka. – Taki był zamysł.

– Czyj zamysł? – Zaskoczyła mnie kompletnie. Przede wszystkim dlatego, że nie oburzała jej ta eksterminacja.

– Dynos mi wyjaśnił – powiedziała bez żadnego skrępowania.

– Jak to?

Stałem bezradny, patrząc na wnuczkę.

– To delfiny wezwały pomoc – odezwała się moja wnuczka.

– Pomoc? – wyszeptałem oszołomiony.

 

***

Przynosili mi jedzenie, zostawiali przed jaskinią, a potem bez słowa znikali. W mojej zatoczce panowały cisza i spokój, nie było tych cholernych ssaków. Zabroniłem im tu wpływać i zagroziłem, że zabiję każdego, który się tylko pojawi. Czytałem książki o czasach, które już nigdy nie wrócą, o ludziach, którzy dawno przestali oddychać, o cywilizacji, której istnienie zostało wymazane.

Może moja wnuczka miała rację? Może tak było lepiej? Mimo wszystko nie mogłem tego pojąć. Zachowałem prawdę dla siebie, ale usunąłem się w cień. Jedni traktowali mnie jak wariata, inni jak nawiedzonego eremitę, a dla niektórych stałem się legendą: byłem jedynym, który potrafił przez tyle lat pielęgnować w sobie nienawiść.

Koniec

Komentarze

Kiedy usłyszałem przeraźliwy wizg, rozpadł się witraż, a barwne szkło rozbryznęło się po posadzce; dźwięk kaleczył uszy, ale wzrok przykuwało piękno chaotycznie rozsypanych kolorów.

 

Pierwsze zdanie imponujące, ale byłoby jeszcze lepsze bez tego małego powtórzenia. Np. “trzasnął witraż” – i już piękno tego zdania skacze o parę poziomów. ;)

Na pewno przeczytam, ale nie dziś, bo jutro zaliczenie.

Dzięki, zaraz to jakoś poprawię smiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Apokalipsa według delfina Uma? Coś w tym jest. 

Ogólne wrażenie – bardzo dobre (tak dobre, że zastanawiam się, czy w ogóle wrzucać swój tekst :/). Znać rękę profesjonalistki – czyta się lekko i łatwo, “płynie się” z lekturą. Jedyne, do czego mam zastrzeżenia, to taki “porządek” w tej apokalipsie. Żadnej przemocy, gwałtów, walk o żarcie i kobiety. Trochę, za łatwo idzie bohaterom survival – przetrwanie zimy to nie tak prosta sprawa. No i poleganie tylko na puszkach i paczkach przez (zdaje się) kilka, kilkanaście lat, bez wsparcia w rolnictwie i hodowli?

W kwestii technikaliów – “a broń atomowa, chemiczna, czy biologiczna uczyniłaby Ziemię niezdatną do skolonizowania” – broń biologiczna niekoniecznie, jakiś podkręcony AIDS by wystarczył.

Jest też – “jeśli nie kręciły się po obozowisku, (…). Czasem wypływali razem daleko w morze, czasem wygłupiali się w płytkiej wodzie”. Tutaj forma do poprawy – wypływały, wygłupiały.

 

Ale to tylko takie moje starcze marudzenie, bo podobało mi się!

 

PS. Opowiadanie Bemik skojarzyło mi się ze stareńkim opowiadaniem, (chyba Tiptree jr), w którym obcy wyludniają Ziemię przez chemiczne “szczucie” kobiet na facetów.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przeczytałem. Opko składa się z raczej znajomych elementów, ale nie będę skreślać z tego powodu. Trochę się martwię, bo też chcę dać coś na konkurs, a już widzę że mój pomysł się nie umywa :(

Chociaż motyw bycia legendą uważam tu za nieco naciągany. I chyba większość opek taka będzie.

@Staruch Można użyć bomb neutronowych, które niszczą tylko żywe istoty. Broń biologiczna niby też załatwi sprawę, ale podkręcone choróbsko trudno kontrolować i byłoby równie groźne dla ludzi jak i kosmitów.

lol

Element fantastyczny jest, nawiązanie do legendy również (chociaż też wydaje mi się trochę naciągnięte).

Apokalips już trochę było, ale Twoja jest wyjątkowa z powodu jej źródła. Minus taki, że od wypadnięcia dziewczynki za burtę wszystko było już jasne.

Anna pracowała w szkole, ale w jakiej? Bo jedna dziewczynka ma już siedemnaście lat, a druga jeszcze wierzy w aniołki.

Mam wrażenie, że najpierw snułaś sobie niespiesznie opowieść, aż tu nagle na horyzoncie pojawił się limit znaków i wtedy musiałaś mocno skompresować wydarzenia.

Technicznie bardzo dobrze.

W ciągu kolejnego roku ocaleją niedobitki.

Niedobitki to już ocalały.

Babska logika rządzi!

Pierwsze skojarzenia po lekturze dotyczyły dwóch filmów: „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” („The Day the Earth Stood Still”) oraz „Zapowiedź” („Knowing”). W obu pozaziemska cywilizacja przybywa z „interwencją”, aby “uratować” Ziemię przed ludzkością. Mają jednak inne rozwinięcia podobnego pomysłu. W pierwszym, gdy wysłannik kosmitów odkrywa naszą zdolność do miłości, dobra i poświęcenia, ludzkość dostaje kolejną szansę. W drugim wybrańcy (dzieci) zostają zabrane z naszej planety w kosmos. Inny tytuł, który skojarzył mi się z Twoim postapo, Bemik, to powieść (i film) „Droga” MacCarthego. Tam także ważniejsza od apokalipsy była kwestia zachowania człowieczeństwa i więź rodzicielska z dzieckiem. Ten wątek jest u Ciebie nieco słabiej zarysowany, ale również istotny dla opowiadanej historii. Szczerze mówiąc najlepiej w tekście wypadają fragmenty dotyczące relacji międzyludzkich, uczuć, przeżyć. I chociaż dialogi w niektórych miejscach tracą nieco naturalność, to nie fantastyczny sztafaż i konwencja, ale bohaterowie i ich interakcje są najmocniejszym punktem opowiadania.

Snujesz swoją opowieść niespiesznie i dosyć dokładnie przedstawiasz pewien krótki (kilkumiesięczny) wycinek z życia bohatera oraz prezentujesz wybrany kawałek przestrzeni (jak się domyślam, realia są polskie). Tym bardziej rzuca się w oczy zjawisko, o którym wspomniała już Finkla – pod koniec przyspieszasz zdecydowanie. Bohaterowie przestają kręcić się w kółko po okolicy i przemierzają w kilku zdaniach całą Europę, dochodząc aż do jakiegoś kraju śródziemnomorskiego, a ostatnie akapity opisują wydarzenia dziejące się na przestrzeni wielu lat. Także cała historia nabiera nagle znacznie szerszej perspektywy również w swej wymowie.

Nieuzasadnione w fabule wydało mi się pojawienie Piotrka. Jego zadanie w opowiadaniu ograniczyło się chyba do nakłonienia bohatera do powrotu do bunkra. To także kwestia dotycząca kompozycji – pozwalasz sobie w pierwszej, znacznie bardziej rozbudowanej i wypełnionej detalami i dygresjami części na opisy, sceny, postaci, rozbudowujące świat, ale nie pchające fabuły do przodu. Pod koniec zaś wyłuszczasz istotę i ideę opowiadania w kilku akapitach.

Sama apokalipsa ma dwa oblicza. Z jednej strony, jak już ktoś zauważył, odbywa się nieco naiwnie i na zasadzie niewiarygodnego niemal szczęścia, które nie opuszcza bohaterów. Mają co jeść, unikają obcych i śmierci, snują się po okolicy w niewyjaśniony do końca sposób ocaleni z zagłady (rozumiem, że uniknęli kontaktu z aniołkami?). Żyją sobie nawet wygodnie w bunkrach i opuszczonych domach podjadając ze sklepów (podobnie życzeniowo i dosyć naiwnie widzą mi się te wygodne jaskinie na południu Europy, w których zamieszkali ludzie pod koniec opowiadnia). Z drugiej strony apokalipsa ma bardzo brutalne oblicze. Obcy, dobrotliwi obcy, którzy na wezwanie dobrych delfinów przybywają, by ocalić planetę, posługują się niesamowicie okrutnymi metodami eksterminacji. I te metody jakoś mi się gryzą z ich misją ratunkową dla naszej planety. To z kolei przypomina mi nieudany film Shyamalana „Zdarzenie” („The Happening”) gdzie sama Natura pozbywa się większości ludzi poprzez rozpylane w powietrzu zarodki, które powodują niepohamowane i brutalne skłonności samobójcze u ludzi. Podobny kontrast dotyczy hmmm… nazwijmy to klimatu i charakteru snutej przez bohatera opowieści. Na początku jest mocno, brutalnie, drastycznie, także rozmyślania protagonisty dotyczą poważnych kwestii wiary, nienawiści do oprawców itd. Pod koniec, gdy robi się nieco sielankowo i utopijnie na plaży wśród delfinów, także sposób opowiadania historii przez bohatera ulega zmianie. Padają jakieś żarciki o wyrośniętych śledziach, czy sardynkach, robi się zdecydownie mniej poważnie. Nie wiem czy to zamierzony efekt wynikły z okoliczności opisywanych w fabule, ale zakładam, że nie i po prostu narrator posługuje się nieco swobodniejszym językiem głównie dlatego, że autorowi się pod koniec spieszy i gdzieś po drodze zgubił ponury nastrój postapo. A zaczynał przecież od opisu odłamków szkła tkwiących w oczach odciętej głowy dziecka…

Opowiadanie napisane jest bardzo klasycznym, nieco staroświeckim stylem. Językowo czysto i warsztatowo bez większych zastrzeżeń. Co mi zazgrzytało to pewne niezgrabności w wypowiedziach postaci. Bo kto powie, że czyta beletrystykę science-fiction albo czerpie wiedzę z beletrystyki i filmów? Ta beletrystyka brzmi bardzo nienaturalnie w ustach bohatera. Przypomniał mi się zaraz mój kolega z młodości, który pytał rodziców, czy może iść na seans, zamiast zapytać, czy może iść do kina. Nieco raziły mnie także dziwne określenia samych kosmitów, byli chyba w tekście ufonaucialieny. Innym razem zazgrzytało wchłanianie mniejszych teamów. Poza tym na poziomie języka czysto i klarownie.

Ja także dostrzegam lekkie naciągnięcie tematu przewodniego konkursu, ale w zupełności mi to nie przeszkadzało w lekturze.

Ps. Ale klik bardzo pewny.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Opowiadanie w Twoim stylu – to znaczy mocno emocjonalne. 

Mam mieszane uczucia. Z jednej strony przeszedłem przez cały tekst jednym tchem, z drugiej fabuła sprawiła mi pewien zawód. 

 

Z kwestii, które mi się podobały:

Klimat. Szczególnie na początku. Pierwsze akapity są dokładnie takie, jakie powinny być, aby zachęcić do dalszej lektury. Opis szkła w ciele dziecka? Mocno. A przy tym malowniczo opisane. 

Emocje bohatera. No cóż, na tym się znasz. Postać bardzo wiarygodna, rozumiałem jej poczynania, czułem razem z nią. 

Apokalipsa i kosmici. Niby wytarte, ale hej! jakie fajne. 

 

Nie podobało mi się: 

Rozwiązanie fabuły. Trochę dziwne. Nie kupuję. 

Klimat na końcu. Uważam, że siadł. Różni się od tego z pierwszych akapitów. 

Momentami sztuczne dialogi, o czym wspomniał mr. Maras. Nie wydaje mi się aby ktoś mówił o beletrystyce science – fiction w sposób naturalny. 

 

Podsumowując, po mocnym wstępie oczekiwałem krwawej i przygnębiającej apokalipsy, po której zapłaczę nad ponurą, ludzką naturą, a skończyłem z niezbyt przekonującym (przynajmniej mnie) finałem o troskliwych delfinach, wszechwiedzących draniach.

 

Legenda nie wysuwa się na pierwszy plan, ale wydaje mi się, że jednak wybrnęłaś. 

Dziękuję wszystkim za wizytę i komentarze.

Kto mówi beletrystyka i science fiction – ano ja na ten przykład i parę znanych mi osób.

Co do zatrzeżeń, że “za łatwo udało się im przeżyć” – komuś się musiało udać, czasem sie po prostu tak dzieje. Masz farta, unikasz niebezpiecznych przygód. Nie zawsze musisz być superbohaterem i bronić całej galaktyki, czasem wystarczy być zwykłym człowiekiem z odrobiną niezasłużonego szczęścia.

A że w drugiej części poszło szybciej? Bo według mnie bez sensu byłaby opowieść jak o Robinsonach, co to im się powolutku udaje zadomowić w środowisku, obsiać pola i hodować krowy. Tym bardziej, że ci zainfekowani przez kosmitów sami się powyrzynali i została garstka zwykłych ludzi. 

Ale jeśli autor tłumaczy swoje pisanie, znaczy że czegoś mu brakuje.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Niestety mam mieszane uczucia. Z jednej strony wszystko zostało bardzo ładnie napisane i przedstawione, czytało się tekst płynnie i przyjemnie. Tutaj nie mam zastrzeżeń. Widać solidne pióro autorki.

Muszę się niestety zgodzić, że apokalipsa przebiega nadwyzraz spokojnie okej z początku jest dość ponuro, jednak później jest zbyt sielankowo. Populacja została mocno zredukowana, władzy nie ma, a żyje się w zasadzie bez większych problemów. Ja rozumiem, że to nie była do końca posępne opowiadanie o przetrwaniu, jednak zabrakło mi w dalszej części odpowiednio wyważonego brudu, aby nieco uwiarygodnić relacje bohaterów.

Samo rozwiązanie z tymi delfinami. Cóż powiem, że jest wyjątkowo oryginalne, jednak nie do końca trafiło w mój gust.

Ode mnie spory minus za naciąganie tematu konkursowego, cóż jednak jako potencjalnego jurora trochę raziło po oczach. Widać, że zostało to wciśnięte nieco na siłe, cóż sama przyznałaś, że tekst został napisany 1,5 roku wcześniej.

Jako tekst konkursowy wypada w moim przekonaniu dość przeciętnie, co biorąc pod uwagę renomę autorki jest rozczarowujące, jednak sama lektura mimo pewnej nawiwności w dalszej części ma swój pewien niepowtarzalny urok.

Tymczasowy lakoński król

Dzięki, OneTwo – warto było spróbować. Tekst i tak sobie leżakował i czekał na okazję.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Początek cudowny, pierwsze akapity i to początkowe ustalanie, co widzimy – naprawdę mnie to zachwyciło. Gdyby całe opowiadanie było w tym klimacie, to chyba bym się zakochała. A na pewno jestem pod wielkim wrażeniem <3

 

Sama historia raczej mnie nie porwała, bardzo porządna i standardowa ta apokalipsa (był film z bardzo podobnym motywem, The Happening, ale nie polecam :D), za to opisy relacji międzyludzkich – cudne. Podoba mi się, ile czasu minęło na przestrzeni opowiadania, to, że ludzie przychodzili i odchodzili i to, jak związki ewoluowały. Znasz się na ludziach, bemiku :)

 

Trochę problemów sprawiły mi początkowe sceny z Anną i dzieciakami. Używasz słowa "dzieci" (i pochodnych), po czym serwujesz nam bardzo dojrzałą rozmowę o wierze. Potem okazuje się, że Joanna ma siedemnaście lat! Patryk zapewne też, jeśli nie więcej – bardzo dojrzale się wypowiada. Myślę, że gdybyś od początku nazywała ich nastolatkami (Anna może chyba pracować w liceum), uniknęłabyś zamieszania.

 

Jeśli chodzi o ostatnie sceny, brak mi wyjaśnienia, po co wrócili kosmici. I dlaczego zniszczyli jedzenie i budynki, skoro już i tak wybili 90% społeczeństwa? W ogóle zakończenie jest bardzo nagłe – historia płynęła powoli i spokojnie, a tu raz dwa i koniec. Nawiązanie do tematu konkursu jest :) Choć te ostatnie akapity wydają mi się średnio powiązane z resztą opowiadania. Jeśli uznać “jestem legendą” za motyw przewodni historii, wówczas niektóre wątki, np. Piotrka czy Anny są niezbyt istotne w porównaniu z tym, ile miejsca zajmują.

 

Mam nadzieję, że nie narzekam za bardzo, bo sama lektura była miła i przyjemna, i bardzo się cieszę, że mogłam spędzić czas z opowiadaniem. Możliwe, że po prostu wymagam od ciebie więcej – bo widziałam już, na co cię stać :)

 

I wtedy zrozumiałem, że mogę drżeć przy każdym trzaśnięciu drzwi, przy każdym brzęku szyb w oknach, umierając w ten sposób po tysiąc razy na dzień albo przestać się rozczulać i jeszcze żyć.

Śliczne zdanie! W ogóle w pierwszej części opowiadania mnóstwo było takich zdań-perełek <3

 

 

I jeszcze rzuciły mi się w oczy:

Po jakimś czasie wypracowaliśmy jednak status quo zbliżone do zaufania.

Literówka

 

-Wiesz, twój tata był chyba bardzo mądrym człowiekiem.

Zgubiona spacja

www.facebook.com/mika.modrzynska

Zniszczyli jedzenie, żeby ludzie przestali bazować na konserwach i wzięli się do roboty.

Babska logika rządzi!

Ach, rozumiem. Bardzo skuteczna motywacja :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki Finklo, o to chodziło.

Kam_mod – bardzo Ci dziękuję. Fakt, tekst trochę ucierpiał na skrótach.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Powiem już na wstępie, że trochę się zawiodłem. Pewnie po części przez to, że po niektórych autorach człowiek spodziewa się więcej. A tutaj spodziewałem się historii dobrze spisanej i wyjątkowej. Niestety, dostałem raczej tylko to pierwsze.

Pierwsza połowa nieco mnie zmęczyła – nie podważam brania na tapetę tematów wielokrotnie eksploatowanych. No ale jednak dla mnie w pierwszej części stężenie typowych pomysłów jest zbyt wysokie. Nagle pojawiający się statek; bezbarwny pierwszy kontakt; obcy atakują z niewiadomych przyczyn; kwestionowanie istnienia Boga z powodu katastrofy; „zainfekowani” ludzie; grupy bandytów.

Nie spodobała mi się też część dialogów (w szczególności kwestie Piotrka), w których informujesz czytelnika o przebiegu apokalipsy, np.:

– Spadały na miasto jak krople rtęci z rozbitego termometru. Ludzie wychodzili na ulice, wołali tych, co zostali w mieszkaniach. Wkrótce wszyscy wylegli przed domy. Podnosili głowy i wyciągali ręce, a te aniołki spływały na nich i przez chwilę dotykały, by zaraz przenieść się na kogoś innego.

 

Po przejrzeniu komentarzy widzę, że chyba jestem odosobniony w tej opinii, ale najbardziej przypadła mi do gustu część od wyruszenia z bunkru do zakończenia opowiadania. Naprawdę mnie zaskoczyłaś, pomysł z delfinami i zakończeniem – który jest na pewno nietypowy – zmienił odbiór tekstu, bo historia przestała powielać wyeksploatowane tematy i dołożyłaś do opowieści coś od siebie.

Wiem, mój komentarz wydaje się pewnie negatywny… Ale nie to chciałem przekazać, po prostu tak wyszło ;) Kiedy akcja rusza, naprawdę chce się czytać dalej i mimo że liczyłem na coś więcej, pochłonąłem tekst szybko i z przyjemnością. Motyw konkursowy chyba wystarczająco nakreślony, zwłaszcza że dochodzi do tego zbieżność wątków z wiadomą powieścią i filmem.

Dzięki, Perrux! Niezbadane są wyroki czytelników. I to jest piękne w prezentowaniu swoich prac – nigdy nie wiesz, co się czytelnikowi spodoba. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki, Perrux! Niezbadane są wyroki czytelników. I to jest piękne w prezentowaniu swoich prac – nigdy nie wiesz, co się czytelnikowi spodoba. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pięknie snułaś swoją opowieść, tekst mnie wciągnął i czytałam z zainteresowaniem. Zaliczam się jednak do grona osób usatysfakcjonowanych początkiem i nieco rozczarowanych zakończeniem. Sam pomysł z delfinami, pragnącymi się pozbyć ludzi bardzo oryginalny.

Jeżeli miałam jakieś uwagi, to widzę, że poprzednicy już je wypunktowali.

Podsumowując, porządnie napisane, przyjemne opowiadanie.

Tu jest mała literówka:

Otarł usta wierzchem dłoni i zapatrzył się w ścianę, gdzieś ponad moją głowa. => głową

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Bardzo niepokojące opowiadanie i chyba przez to tak bardzo mi się podobało. Konsekwentnie budujesz beznadzieję, w jakiej znaleźli się mieszkańcy Ziemi w starciu z siłami, których nie rozumieją. Narastającą gorycz przełamujesz nutą słodyczy w zakończeniu i ma to swój urok. W samym finale życzyłbym sobie parę zdań więcej wyjaśnień po wyznaniu małej Any. Jak daleko posunie się eksterminacja, co się stanie po niej.

Oprócz tego uderzyłaś tym tekstem w bardzo przyjemne dla mej duszy tony, wykorzystując fantastykę jedynie jako tło do pokazania ludzkich historii i emocji. Kreację postaci uznaję za udaną, chociaż momentami dialogi zlewały się z narracją, a bohaterowie używali słów do nich niepasujących.

Podczas lektury miałem skojarzenia z “Drogą” McCarthy’ego i, bardziej komercyjnie, z “Intruzem” S. Meyer.

Czytałem już jakiś czas temu. Dobrze napisane, emocjonalne opowiadanie, a do tego ciekawe podejście do tematu kontaktu, postapokalipsy i w pewnym stopniu ekologii i koegzystencji gatunków. Kawał porządnego opowiadania :)

Dzięki kochani za te pozytywne opinie. Emocje u mnie zawsze na pierwszym planie. No, prawie zawsze.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałam. Opowiadanie kwalifikuje się do konkursu. Nie uważam, by motyw legendy był naciągany, bo nie dotyczy wyłącznie ostatniego zdania. Zaczyna się wcześniej i na kilka sposobów. Obszerniejszy komentarz po zakończeniu konkursu.

Bemik, zerknij na przecinki przy "czy", ostatnim gwiazdkom brakuje odstępu od tekstu, raz nie masz w wypowiedzi przerwy między – a słowem (i zły znak;). Angielskie słówko raczej powinno być kursywą.

Powodzenia! :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Opowiadanie wydało mi się współczesną baśnią z przesłaniem ekologicznym. Czytałam je ze sporym zaciekawieniem, bo od początku byłam zaintrygowana postępowaniem kosmitów i sposobem unicestwiania ludzkości. Trapiło mnie też pytanie, dlaczego tak się dzieje? Jednak ostateczne rozwiązanie – że wszystko stało się za przyczyną delfinów – nie przekonało mnie. Obawiam się, że za jakiś czas, kiedy delfiny uznają, że ludzie znowu za bardzo się panoszą, cała rzecz może się powtórzyć.

 

To byłby jawne kpiny z tego, co im wpa­ja­łam. –> Literówka.

 

jakby jakiś sza­lo­ny ra­dio­te­le­gra­fi­sta na­pier­dzie­lał al­fa­be­tem morsa. –> …jakby jakiś sza­lo­ny ra­dio­te­le­gra­fi­sta na­pier­dzie­lał al­fa­be­tem Morse’a.

Morsy nie posługują się alfabetem. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, NAz.

Reg, czekałam na Ciebie, żeby wprowadzić wszystkie poprawki. Dziękuję!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Naprawdę nie mogłaś zrobić tego beze mnie? :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej:)

W zasadzie wszystko już powiedziano. Ja zwrócę tylko uwagę na narrację. Pierwszoosobowa jest najtrudniejsza z możliwych. Trzeba się odpowiednio zdystansować do swojego bohatera i to w taki sposób, aby postać nie zaczęła mówić językiem autora. Dobierać taki styl wypowiedzi i wrażliwość emocjonalną, która współgrałaby nie tylko na poziomie pojedynczej sceny, ale w całości. Tutaj narracja bohatera, to jak formułuje myśli, zdają się niedostosowane do okoliczności w jakich się znalazł.

 

Co do konkursowego tematu to nie jestem przekonany, czy to ostatnie stwierdzenie bohatera wystarczy. Widać, że koncepcja opowiadania była zupełnie inna. Może, gdyby przez całość tekstu bohater epatował poczuciem niesprawiedliwości i wrogością wobec obcych, to faktycznie jego upór w gniewie mógł stać się legendarny, a przede wszystkim miałby mocne podstawy…

 

Pozdrawiam

Czwartkowy Dyżurny :)

Blacktomie (i nie tylko ty), nie widzisz wcześniej motywu legendy? Jest to kwestia techniczna, pozwolę sobie więc zwrócić na nią uwagę. Bohaterowie wnioskują o Obcych na podstawie bajdurzeń z SF. Nie wspominając o scenie w świątyni czy o wierzeniach i teoriach dotyczących delfinów. No i tytuł oraz motyw z nim związany. Moim zdaniem opowiadanie kwalifikuje się do konkursu właśnie przez to, a nie tylko przez ostatnie stwierdzenie bohatera. Nie piszę tego z sympatii do Bemik, tylko jako osoba kwalifikująca teksty :) Jeśli uważacie, że się mylę, bardzo proszę o uwagi ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Naz, to kwestia definicji. JA wybrałem taką, która u podstaw legendy każe widzieć postać historyczną lub uważaną za historyczną (wampir – Vlad Palownik itp.), ewentualnie wydarzenie historyczne, które obrosły nową interpretacją(fantastyczną). Oczywiście ten warunek spelniałby postać zupełnie fantastyczna, która dla bohaterów opowiadania byłaby zupełnie realna, tak jak np. w “Katedrze” Dukaja, albo “Jądrze ciemności” Conrada. Tylko dlatego mam wątpliwości, bo to o czym piszesz podpiąłbym do mitu, ewentualnie torii badawczych (delfiny) :)

Wiem, że granica zdaje się płynna i ktoś mógłby uznać, że Gabriel Anioł jest postacią historyczną i nie byłoby w tym nic złego. 

Poza tym sugerując się słowami bohatera, to tutaj należy szukać tematu opowiadania, tyle tylko w tekście nie ma wystarczającego przełożenia jego słów. To tylko moja opinia i można się z nią zgodzić lub nie. Całe szczęście ;)

 

Wydaje mi się, że przy takiej formule konkursu nie może być jednej definicji legendarności i spełnialności warunków konkursu (no, ewentualnie wykładnia Naz). Każdy juror sam we własnym sumieniu ustala, czy dyskwalifikować tekst, odjąć mu jakieś punkty za słabość legendy, czy dodać za siłę. I niech zwycięża najlepszy.

Babska logika rządzi!

Całe szczęście, że można o tym podyskutować, bo temat konkursu jest specyficzny. Twoje podejście jest jak najbardziej zasadne, a twoje ujęcie ściślejsze od mojego.

Skłaniam się raczej do szerszego ujęcia tematu przy kwalifikacji tekstów. Wiki mówi nam: “We współczesnym piśmiennictwie legenda bywa mylona z mitem, baśnią i bajką, ponieważ niektórzy autorzy błędnie używają te terminy zamiennie”. My jednak nie mamy konkursu ściśle nakazującego “Napisz legendę zgodnie z zasadami gatunku”. Można pisać faktyczne legendy, a można mity, bajki, baśnie, horrory i tak dalej. Głosujący sami rozstrzygną resztę.

Czy uważasz, że powinnam to podkreślić w zasadach? (Bemik, wybacz za lekki, techniczny offtop).

Edytka: Finklo, w punkt.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Finklo, tak było, tak jest i tak będzie.

 

Edit.

Naz, wydaje mi się, że Twoje wytyczne konkursowe już to sygnalizują i na tej podstawie wszystko gra i buczy. Ja po prostu mam tendencję do skupiania się konkretnie na samym temacie i to tak, aby opowiadanie traktowało właśnie o nim, tudzież, żeby z opowiadania wynikał temat :) 

Stąd moje biadolenie(sam próbuję tutaj coś napisać), że nie jestem wstanie spojrzeć inaczej na niego niż do tej pory to zrobiono…

Nie ma problemu, dyskutujcie do woli.

Blacktom – dzięki za komentarze.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo przyjemny tekst. Pierwsza część, do podejścia do morza, przypominała mi te wszystkie obyczajówki dziejące się po apokalipsie. Ludzie walczący o przetrwanie, rodzące się nowe pokolenie, dyskusje na temat wiary. Czyli wręcz klasyczny kanon postapo, bez większych udziwnień.

Druga przeszła bardziej w kierunku francuskich komiksów s-f, gdzie mamy do czynienia z abstrakcyjnym światem, a ludzie bez przeszkód rozmawiają ze zwierzętami (skojarzyło mi się przede wszystkim “Strażnicy Masary” albo jakoś tak, zawsze przekręcam tytuł). Oraz mój ulubiony serial z lat dziecięcych – “Dziewczyna z Oceanu”. Mniej przyziemne, bardziej abstrakcyjne i do tego z przesłaniem. Przejście było w miarę płynne, toteż nic po drodze nie zgrzytnęło. Niemała w tym zasługa Twego wyrobionego pióra.

Motyw legendy – mocno go nie odczułem, ale jakoś mi nie przeszkadzało. Choć definitywnie nie on wysuwał się na pierwszy plan (a wręcz jest gdzieś na czwartym jak nie piątym), stąd pewnie to odczucie, ze był dodany na koniec.

I tylko jedna rzecz mi zgrzytnęła i zepsuła, skądinąd dobre, zakończenie. To, że to wszystko wina delfinów. To absolutnie nie Twoja wina, Bemik, bo po prostu u mnie w głowie pojawiło się od razu skojarzenie z pewną książką, na podstawie której był film z bardzo chwytliwą piosenką początkową. Łyżka dziegciu w całkiem niezłym słoiku miodu.

Podsumowując: bardzo fajny koncert fajerwerków, składający się z dwóch skrajnie różnych elementów, ale płynnie połączonych. I tylko to jedno skojarzenie lekko spaczyło mi końcówkę.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przeczytałam z wielką przyjemnością, delektując się sugestywnymi opisami (szczególne wrażenie zrobił na mnie rozpadający się witraż i połączenie kontemplacji kolorów z wstrząsającymi opisami rozczłonkowanych ciał) i kunsztem warsztatu. Doceniam pomysł i z ciekawością śledziłam koleje losu bohaterów. Jednak nie było efektu “wow” i dość długo zastanawiałam się dlaczego. Wydaje mi się, że opowiadanie traci przez pasywność bohatera. Rzadko podejmuje decyzje, po prostu płynie z wydarzeniami. Nawet na końcu, kiedy odkrywa prawdę, usuwa się w cień, by pielęgnowac swoją nienawiść i rozczarowanie. Trochę mało, jak na głównego bohatera, a szczególnie legendarnego. Poza tym akcja opowiadania rozciąga się na pokolenia, przez co duża część jest zrelacjonowana, a nie pokazana (nieubłagany limit znaków). Jego córka wydała mi się epizodyczną postacią, która przewija się gdzieś tam w tle, a tymczasem ma przecież ważną rolę do odegrania.

Dzięki za wyczerpujące komentarze. Cieszę się, że choć część tekstu podpasowała.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dołączam się do opinii, że sielanka na końcu opowiadania zbyt mocno kontrastuje z krwawym, brutalnym klimatem skrzętnie zobrazowanym na początku opowiadania. Można doszukiwać się w takim zabiegu sposobu na uśpienie czujności czytelnika, aby wyjaśnienie ataku obcych uderzyło mocniej. Co prawda do tego wniosku doszedłem dopiero przy pisaniu komentarza, ale początkowo traktowałem delfiny jako element ładnego obrazka i przyznaję, nie spodziewałem się takiego zakończenia. Zaskoczenie pozytywnie wypłynęło na odbiór całości.

Czytając komentarze utwierdziłem się też w przekonaniu, że tekst ucierpiał z powodu użytych anglicyzmów oraz zbyt precyzyjnych terminów w dialogach (wspomniana wielokrotnie “beletrystyka”). Ze swojej strony dorzucę słowa takie jak “fajny”, czy “napierdzielał”, które moim zdaniem lepiej sprawdzają się jako stylizacja mowy danej postaci. Do ponurego klimatu nie pasowały mi także zdrobnienia (”aniołki”, “bączki”), ale to już chyba moje wyśrubowane czepialstwo.

Jednostkowo przyczepię się do:

drobnymi łyczkami pochłonąć pół szklanki

pochłanianie kojarzy (mi) się raczej z haustami, niż drobnymi łyczkami;

Skoczyłem i starałam się jak najszybciej dotrzeć do Feli

przy narracji pierwszoosobowej z perspektywy płci przeciwnej ta drobnostka jest w pełni zrozumiała;

na odległym krańcu osady, najbliżej jak się dało zatoki

może po prostu “jak najbliżej zatoki”.

W pewnych miejscach można by zmodyfikować zdania albo porozbijać je na krótsze w celu uniknięcia bliskiego występowania spójników: że, iż, ale, jak np. tutaj:

Tyle że ja, mimo iż ktoś

W kwestii spełnienia zasad konkursu uważam, że motyw fantastyczny wypadł lepiej niż hasło przewodnie, ale tutaj obwiniam głównie okoliczności, o których wspomniał OneTwo: opowiadanie pasuje, lecz nie zostało napisane specjalnie na konkurs. Czas pokaże, czy dedykowane prace wywiążą się z tego “legendarnego” warunku lepiej.

Dzięki, Timon, fajnie że zajrzałeś i podzieliłeś się wrażeniami. 

Literówkę zaraz poprawiam.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oj, bardzo mocne otwarcie konkursowych zmagań, Bemik!

Wspaniały pomysł, a rękę do klawiatury i pióra chciałbym mieć tak pewną jak Ty, zwłaszcza, że dystans dłuższy. O atmosferze i klimacie nie wspomnę, uwielbiam ten sposób pisania, cieszę się, że tym razem to nie był szort i mogłem się więcej nacieszyć Twoją twórczością – “Brama” pozostawiła lekki niedosyt.

Doskonale płynęło się przez tekst, moim zdaniem, proporcje w poszerzaniu i zwężaniu treści w stosunku do przedziałów czasowych są tu w pełni udane. Obszerniej rozpisane relacje między bohaterami i sytuacje dały mi wyraźny zarys tej specyficznej rzeczywistości, w której się znaleźli i Piotrek staje się świetnym pryzmatem, rozszczepia ciężar tych okoliczności i otwiera Bohatera głównego na relacje z ludźmi (zwłaszcza z córką, co ma nastąpić za chwilę), co w kontekście przyczyny apokalipsy ma olbrzymie znaczenie – delfiny odpaliły pełen cierpienia ludzkiego SOS, którego celem jest odtworzenie pierwotnej równowagi i normalności w relacjach całego Stworzenia.

I tu ciekawostka! Nie jestem wielkim amatorem twistów (nie uważam, że dobry tekst musi takowe zabiegi posiadać), ale ten, zawarty w życiu wewnętrznym Bohatera jest genialny! Cały jego rozwój w relacjach osiąga punkt, z którego wraca, oddala się Bohater od ludzi, niesiony przez prąd zazdrości i lęków, aż nagle jego więź z otoczeniem zostaje wyssana w próżnię, jak zawartość pokładu Nostromo po otwarciu włazu – pozyskaniu informacji, inicjującej długi łańcuch rozważań, pogłębiających nienawiść i pozostawiających pytanie o zasadność i skalę poniesionej ofiary.

Te powszechne w obecnych czasach ludzkie ułomności – lęki i nienawiść, jak nas w życiu codziennym, odcinają bohatera od społeczności zaabsorbowanej odtwarzaniem tej pierwotnej, naturalnej i radosnej relacji Stworzenia, stają się legendarne, a mnie – czytelnika – pozostawia szanowna Autorka zanurzonego w polemice z Bohaterem, którą zaczynam od pytania: To nam – ludziom – wolno było dokonywać wielowiekowej zbrodni na przedstawicielach własnego gatunku i wszystkich innych, włącznie z całą przestrzenią planety?! 

Po chwili rozluźniam zaciśniętą szczękę i pięści, świadomy tego, że niczego w życiu nie da się pociągnąć pędzlem ani na czarno, ani na biało (z wyjątkiem ramy motocykla i sufitu)…

Mimo wszystko, pewien niedosyt pozostał. Po kilku dniach od zakończenia lektury opka zrozumiałem z czego wynika…

Moim skromnym zdaniem, masz tu wszystko – świetny pomysł, wszelkie predyspozycje, żeby rozpisać temat na powieść z paletą bardzo aktualnych i potrzebnych, nienachalnych refleksji. Jeżeli ta myśl jeszcze nie wpadła Ci do głowy, to rzucam ją na pokuszenie (na litość boską zrób to! ;)), ponieważ z wielką przyjemnością przeczytałbym takie (wielotomowe) rozważania ubrane w ciekawie opowiedzianą historię.

Droga Bemik, pozostało mi tylko podziękować za lekturę i przede wszystkim życzyć powodzenia w konkursie!

Trzymam kciuki i pozdrawiam! :)

Jak zwykle u Ciebie Bemik, nie czytalam, tylko plynelam… :) Wciaz jestem pelna podziwu dla Twoich umiejetnosci technicznych, zamieniajcych slowa w obrazy…

Jesli chodzi o tresc bardzo spodobaly mi sie umiejetnie wplecione w akcje rozwazania filozficzne i religijne, majace szczegolne uzasadnienie w czasach apokalipsy i niepokoju. Opowiadanie rzeczywiscie, jak to juz zauwazyli moi poprzednicy, troche przypieszylo w drugiej polowie, ale nie zepsulo mi to ogolnego, bardzo pozytynego wrazenia.

Dziekuje za przyjemna lekture i zycze powodzenia w konkursie.

Majkubarze, ogromne dzięki za ten bardzo pozytwyny komentarz.  I żeby Cię uspokoić, informuję, że moje powieści zaczną się pojawiać. W marcu, już za kilka dni, i sierpniu dla młodzieży, gdzie jest to wszystko, o czym mówisz, tylko, że w lżejszej formie, a we wrześniu-październiku dla dorosłych. Nie omieszkam powiadomić, kiedy się ukażą.

Katiu, dziękuję za wizytę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cieszę się bardzo i czekam na niusa. ;)

News już jest tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/20189 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podoba mi się świat “po” – surowy, taki jak powinien być, pociągający. W dodatku ubrany w odpowiednie, wyraziste słowa.

Geneza z pewnością oryginalna, ale do mnie nie przemówiła (ale do mnie, ogólnie, nie przemawia inne, niż człowiek, źródło końca świata ).

Całość wręcz cudowna :) Świetnie się czytało (jak zwykle :), wizualnie pozostaje w pamięci.

Powodzenia!

F.S

Dzięki, Foloinie!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ciężko mi jednoznacznie ocenić opowiadanie. Z jednej strony napisane bardzo sprawnie, widać solidny warsztat autora i tekst czytało się bardzo przyjemnie. Z drugiej strony jednak czuję, że wyszło coś przeciętnego, a potencjał był na dużo więcej. Nie mogę oceniać tego tekstu przez pryzmat innych twoich opowiadań, bo ich nie czytałem. W każdym razie dość przyjemna lektura, więc nie traktuj moich słów jako kompletną krytykę, ot, postaram się mniej więcej zwrócić uwagę na to, co mnie rozczarowało.

Tak jak większość osób mam pewien problem ze zgrzytem klimatycznym pomiędzy początkiem tekstu, a jego zakończeniem. Wydaje mi się, że taki zabieg mógłby dobrze zagrać w powieści, gdzie wszystko to byłoby rozbudowane na kilkaset stron, jednak w tym opowiadaniu po prostu, jak dla mnie, za bardzo się to wszystko gryzie.

Jak już wspominano, dialogi wydają się momentami mocno nienaturalne, trzeba nad nimi popracować. W którejś wiadomości broniłaś ich twierdząc, że ty i twoi znajomi używacie podobnych zwrotów – ok, nie ma w tym nic złego, jednak większość osób tak nie robi. Dlatego też o ile w podobny sposób wypowiadałby się jeden z bohaterów, przez co wyróżniałby się na tle innych, efekt byłby dużo lepszy i bardziej naturalny.

– Beletrystyka science-fiction.

Od razu przypomniałem sobie wieczór z Piotrkiem i Zygmuntem parę lat temu. Wtedy też powieści służyły nam za źródło wiedzy.

W tym momencie komentarz narratora wydaje mi się nie tyle zbędny, co wręcz prawie że uwłaczający czytelnikowi, bo sugerujący że sam tego nie skojarzy. Jasne, bohater w tym momencie przypomniał sobie o czymś, co działo się lata temu, ale czytelnik czytał o tym chwilę temu i na bank nie miał szans o tym zapomnieć, zwłaszcza że to ten moment dotyczący beletrystyki. I chociaż samo przemyślenie dotyczące tego, skąd wiedzę mogą czerpać ludzie w kryzysowych sytuacjach jest całkiem ciekawe, to jednak podane wybitnie mało finezyjnie. Wydaje mi się, że wystarczyłoby, aby w tym momencie bohater jakoś znacząco się uśmiechnął albo coś podobnego, nie trzeba wszystkiego tak bezpośrednio rzucać czytelnikowi przed twarz.

Fakt rozciągnięcia fabuły na całe pokolenia spowodował, że niektóre wątki po prostu nagle się pourywały, zupełnie nie kontynuowane ani nie rozwiązane. Dotyczy to przede wszystkim postaci Piotrka, która w kontekście całego tekstu wydaje się być zupełnie zbędna. Powłóczył się trochę z bohaterem, posiedział z nim, gdy ten pił wódkę z jakimś kolesiem, a potem poszli razem do bunkra. Tam został przedstawiony reszcie i… zniknął? Więcej już się w tekście chyba nie pojawił. Podobnie zresztą ma się rzecz z Anną i resztą dzieciaków pod jej opieką. Przez to tym bardziej pogłębia się kontrast między pierwszą częścią opowiadania, a drugą. Nie licząc bohatera i ew. jego córki, nie ma pomiędzy nimi praktycznie żadnego łącznika. A wystarczyło zrobić kilka delikatnych nitek łączących je ze sobą: np. podczas wyprawy do miasteczka które wyparowało zamiast randomowego Artura bohaterowi mógłby towarzyszyć między innymi Patryk. Podobnie Jacek który pojawił się tylko po to, żeby zrobić dziecko córce bohatera. Dlaczego nie miałby być to Piotrek? Był dla bohatera prawie jak syn czy młodszy brat, powinien być blisko z jego córką przez większość czasu, takie rzeczy się zdarzają. A że różnica wieku? Co to jest 14 lat, mamy apokalipsę :D A od razu wątki nie byłyby tak poucinane, doszedł by fajny motyw w relacji bohater-Piotrek i tak dalej. Nie, żebym twierdził że wiem lepiej jak poprowadzić fabułę twojego opowiadania, to były tylko bardzo losowe przykłady mające zobrazować to co mam na myśli.

Dochodzi jeszcze fakt głównego bohatera. Zasadniczo nie mogę za wiele o nim powiedzieć, po prostu wydawał mi się jakiś taki nieco bezpłciowy i po prostu nudny. Może to wina narracji pierwszoosobowej? Nie mam pojęcia, w każdym razie bohaterowi zdecydowanie brakuje charakteru.

Zakończenie… hm. Na pewno przyczyna apokalipsy jest niespodziewana. I chociaż motyw delfinów jako inteligentnej rasy trochę się przewijał w literaturze (oczywiście mamy “Przewodnik autostopowicza…”, inteligentne delfiny pojawiły się też w “Jeźdźcach smoków z Pern” McCaffrey, coś podobnego było też w “Królowej Zimy” Joan D. Vinge), to zdecydowanie nigdzie nie widziałem ich w podobnej roli. I tak, jest to zwrot akcji którego nijak nie można przewidzieć (przynajmniej do końcówki z córką i delfinami), jednak nie jest w pełni satysfakcjonujący. Sprawia, że cały tekst zaczyna mieć nieco wydźwięk ekologicznej bajeczki o niszczeniu świata. No i dlaczego ludzie nauczyli się rozmawiać z delfinami dopiero po apokalipsie? Dziś też żyją ludzie spędzający z nimi większość życia.

Jeśli chodzi o konkretne zwroty jak “alieny”, “ufonauci” i “teamy” to faktycznie zgrzytają mocno podczas pisania, za to zdecydowanie będę bronił “aniołków” i “bączków” – one pasują tu idealnie i nadają kosmitom wspaniały, nieco odrealniony wydźwięk, coś jakby próba opisu niezrozumiałego świata przez dziecko. Jak dla mnie – fantastyczne.

Rozpisałem się dużo bardziej niż miałem zamiar, przepraszam :D I jeszcze raz: może się wydawać, że opowiadanie bardzo mi się nie podobało i się wszystkiego czepiam, ale wcale tak nie było, czytało się przyjemnie i zjadłem całość za jednym zamachem.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

No i dlaczego ludzie nauczyli się rozmawiać z delfinami dopiero po apokalipsie? Dziś też żyją ludzie spędzający z nimi większość życia.

Może delfiny dopiero wtedy zaczęły współpracować? Chociaż to by była dziwna strategia.

Babska logika rządzi!

Arnubis – dziękuję za ten rozbudowany komentarz. Zapewne masz rację, ale autor sobie inaczej to nieco wymyślił i napisał.  Co do pogubionych postaci – mnie się wydało to dość naturalne. Bohater traci z nimi kontakt i przestaje o nich myśleć, a ponieważ narracja jest pierwszoosobowa, więc nie ma miejsca na wstawki o kimś, z kim więcej nie utrzymuje kontaktu. Pojawia się jedynie Anna, która nawet nad morzem opiekowała się jeszcze Felicją.

Finklo, dzięki za wyjaśnienie – taki był zamysł.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No cóż, ciężko zapałać sympatią do delfinów, które przed próbą dialogu stawiają od razu na eksterminację niemal całej populacji ludzi. Niezbyt pokojowe stworzenia :D

No i jasne, jak wspominałem, nie chcę tu twierdzić , że wiem lepiej od ciebie jak napisać twój tekst, jako autor masz pełne prawo prowadzić go jak tylko chcesz i nie mam nic przeciwko temu. I faktycznie, mój błąd, przeoczyłem fakt, że Anna wystąpiła jeszcze tuż przed incydentem z delfinami. Ciągle nie podoba mi się gubienie postaci, ale ponownie, nikomu do wizji wpychać się nie chcę :D

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Arnubisie, takie Twoje prawo! Może Ci się podobać, bądź nie. Jeszcze się nie zdarzył taki pisarz, którego utwory wszystkim by się podobały. Na tym polega urok literatury. A Twoje uwagi są dla mnie cenne na przyszłość – jeśli będę się chciała kiedyś wyzbyć bohaterów pobocznych, zwyczajnie ich uśmiercę wink Oczywiście żartuję. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Piękne pytanie, Arnubisie, przede wszystkim bardzo ważne.

Ja osobiście zastanawiam się nad tym zagadnieniem jako członek wielomiliardowej społeczności, nie jestem bowiem w stanie domniemywać jaki motyw kieruje delfinami, choć mam wrażenie, że może być to refleksja tożsama z rodziną Um.

Zgadza się – wielu ludzi zajmuje się kontaktem ze światem zwierząt i roślin, mamy pięknie udokumentowane relacje oceanografów, ornitologów, zoologów, botaników, itd. Niektóre przedstawienia w kontekście świadomości zbiorowej są imponujące i robią wrażenie, zmuszają wielu nas do myślenia.

Ale co z tego. Mimo to, jak my – ludzie – funkcjonujemy globalnie? Przykładów wykorzenienia ludzkości, wynaturzenia i zbrodni przeciwko wszystkim gatunkom można by mnożyć w nieskończoność, znamy to doskonale.

Śmiem twierdzić, że gdyby ktoś nam pokazał czarno na białym jak komunikować się z delfinami i innym gatunkami świadomie, stworzono by specjalne ośrodki, które to umożliwią każdemu chętnemu, to ilu z nas by się tym zajęło, następnie zrozumiało ten przekaz i dokonało zmian, zwłaszcza globalnych w związku z tym?

Patrzę na relacje między ludźmi w zwykłej codzienności i kręcę głową z niedowierzaniem – często. Jak głęboki jest poziom braku świadomości podstawowych przejawów rzeczywistości i tych relacji między ludźmi. Ślizgamy się po powierzchni tej codzienności, materii, sytuacji, sposobów na życie, skupionych wokół konsumpcji, sterowanej zresztą wiadomo w jakim celu. Nasza świadomość jest ukierunkowywana na wiele krzykliwych sposobów, a większość społeczeństw jeżeli nie w skrajnej biedzie, to kręci się jak chomik w karuzeli, odklejona od współplemieńców, od relacji i komunikacji – ich wspaniałych dobrodziejstw.

To chyba Jung wspominał kiedyś w swoich badaniach, że rytuał plemienny – opowieść, taniec i muzyka, w zgromadzonej w całości społeczności każdego wieczora przy ogniu, miał na celu czyszczenie ludzi z treści psychologicznych nagromadzonych w ciągu całego dnia. Codziennie!!!

Ile negatywnych treści mógł nagromadzić człowiek w jeden dzień w małej społeczności i w środowisku naturalnym? A teraz? Iloma bodźcami jesteśmy bombardowani codziennie? Samo “czarne lustro”, o innych formach nie wspomnę. Zamiast szukać katalizatora i wentyla w relacjach, najczęściej co tydzień mamy “piątek, piąteczek, piątunio” – litry wódy, dragi i ten durny ekshibicjonizm – przyczyna kolejnych konfliktów z otoczeniem, pogłębiającej się frustracji i odosobnienia. Oczywiście, że nie wszyscy, ale proporcje są zatrważające.

Dlatego śmiem twierdzić, że droga, decyzja jaką obrały delfiny w opowiadaniu Bemik nie jest drogą na skróty, czy niesprawiedliwa. Inna, tak myślę, w chwili obecnej nie odniosłaby skutku.

 

Piękne jest to, że literatura daje nam tą możliwość – zadawania ważnych, trudnych pytań i prowokuje rozważania. W tym sensie, widzę w opowiadaniu wielki potencjał do szerszego rozprawienia się z tematem, mam nadzieję, że jeszcze wielu z nas spróbuje – w końcu taka rola tego medium, a tu na portalu spotkałem się już z pięknymi dyskusjami przy opowiadaniach. Zachęcam. ;-)

Pozdrawiam, Arnubisie, dzięki!

Bemik, Tobie po stokroć. Czekam na więcej. :)

 

 

 

Majkubarze – dziękuję Ci za tak nieoczekiwaną obronę mojego opowiadania. Bardzo mile mnie zaskoczyło, że do takich właśnie wniosków doszedłeś. Czytelnicy nie przestają mnie zadziwiać swoimi możliwościami odczytywania tekstów. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tak to jest z tekstami, które niosą przekaz – generują pytania i rozważania. Nie chodzi o obronę opka, przede wszystkim o wyczerpanie zagadnień, które nam podsuwa. Nam czytelnikom. Każdy coś dorzuca od siebie i tworzy się wymiana, odkrywamy, pokazujemy też Autorowi, co ten nam uczynił :-). To jest sedno sprawy i błogosławieństwo portalu. Feedback dla Autora oparty na wymianie czytelników, którzy czerpią z treści.

Tak na marginesie – miałem dodać Edytę wczoraj, puentę rozważań odnośnie puenty utworu. Jestem człowiekiem, którego właśnie tak bardzo kusi przedstawiona wizja odzyskanej więzi ludzi z planetą i całym Stworzeniem (w kontekście moich rozważań o relacjach i plemiennej egzystencji), dlatego postępowanie Bohatera budzi we mnie dużo emocji. Z niedowierzaniem obserwuję jego postawę, odcięcie się od więzi, nawet z rodziną, spowodowane tą myślą, drążącą jego istnienie, którą wielu czytelników podzieli na pewno. Ale inni czytelnicy się z nim nie zgodzą. Tu leży siła tekstu…

Pozdrawiam!

Technicznie.

Na początek mini zgrzyt z podwójnym "się":

 

W niektórych odbijało się światło, inne wyróżniały się matową taflą, nieruchomą jak spojrzenie leżącego nieopodal dziecka.

można by dać "Niektóre odbijały światło, (…)"  lub " wyróżniała matowa tafla, nieruchoma(…)"

To powtórzone "się", lekko mnie wybiło. Ale póżniej to już nie zwracałem uwagi, tylko czytałem. Kilka razy czepiłbym się szyku (głównie z się na końcu zdania), ale to drobnostki :)

 

A co do treści, to się jeszcze odezwę bo muszę lecieć :-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Treścisko:

 

60k znaków, a ciężaru czytając nie odczułem. Trochę mnie zmylił wstęp, bo spodziewałem się czegoś trochę cięższego, mroczniejszego, bardziej niepokojącego. A tymcasem snujesz bemik dość leniwą historię. Leniwą ale nie nużącą.

Generalnie mi się podobało, choć te przeskoki w wieku bohatera, szczególnie pod koniec, gdy wnuczka nagle urosła itd…. zastanawiałem się ile on już właściwie ma lat. 

No i takie przeskoki w czasie, a tam sielanka, kosmici niby są, ale jakby ich nie było. Poza Joanną jakoś tak nikt nie choruje, z niczym się zbytnio nie zmagają. A co do tych przeskoków jeszcze, czas mija, szczególnie pod koniec, a tam się nic zbytnio nie zmienia.

EkoUfonauci – liczyłem jednak, że pójdziesz w inną stronę, na szczęście zaskoczyły te odpowiedzialne za wszystko delfiny… Tylko właściwie nic nie wyjaśniłaś. Trochę niedosytu pozostawiłaś!

 

Mimo tego marudzenia to jednak taka dość lekka historia o smutnych wydarzeniach całkiem mi się podobała. Napisane bardzo sprawnie :-)

 

No i to czerpanie wiedzy z SF i beletrystyki ♡

Chociaż za drugim razem już miałem nadzieję, że się jacyś naukowcy trafili, ale jefnak nie zdradziłaś fantastów :D

 

Pozdrawiam!

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytrixie – dzięki za wizytę.

A co tu wyjaśniać, jak nikt nic nie wiedział konkretnego? Zostali ci, którym przypadkiem udało się przeżyć, a oni nie mieli pojęcia, co tak właściwie ich spotkało.

No, wiedza z SF to konkretna wiedza, prawda!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Trochę zajęło mi przeczytanie tego. Zacząłem jeszcze, gdy miałaś na liczniku zero komentarzy… Ale opowiadanie okazało się na tyle ciekawe, że postanowiłem przeczytać je do końca. I jestem dość usatysfakcjonowany. To ciekawa historia. Oczywiście lekko sztampowa, ale chyba nie da się juz napisać stuprocentowo oryginalnej opowieści postapo. Dobrze przedstawiona fabuła – widać tu talent pisarski. Losy głównego bohatera są interesujące. Całe opowiadanie ma kilka naprawdę dobrych pomysłów.

Bardzo podobały mi się rozmowy ludzi na temat apokalipsy – ujął mnie pomysł czerpania wiedzy z popkultury sf. Wątek delfinów też całkiem niezły, ale nie kupił mnie zupełnie. Fajny, ale trochę zbyt… bajkowy? Coś mi tu nie grało, ale i tak było to niezłe. 

Co do zakończenia – było lekko do przewidzenia. Za bardzo przypomina “Jestem legendą” Mathesona, ale i tak mi się podobało.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dzięki, Pietrek.

A wiecie, najzabawniejsze jest to, że nie znam żadnego z przytaczanych przez Was utworów. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ładne :)

Przynoszę radość :)

smiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałem jednym tchem. Bardzo mi się podobało, bomba. Ale teraz z chęcią zjadłbym mielonkę z delfina… ja im dam, pamięć gatunkową…

 

Elfinderze, pamiętaj, że to tylko fantastyka wink Dzieki! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No właśnie, befsztyk z delfina ;) Opowiadanie całkiem fajnie napisane, szczególnie początkowe sceny stają przed oczami, ale… Czytając komentarze spodziewałem się kilku mniej pozytywnych opinii, szczególnie biorąc pod uwagę że jest to chyba jedna z pierwszych prac konkursowych jakie się pojawiły. Szukałem tu legendy i chociaż jest zaakcentowana, to obraz starego zdziwaczałego człowieka w jaskini przy plaży omijanego przez resztę ludzi to trochę za mało na bycie legendą. A było kilka momentów żeby z niego legendę zrobić. 

  1. Mógł ratować ludzi w trakcie pogromu a nie przyglądać się przez szpary między deskami.
  2. Podjęcie walki z zagrożeniem (nie wiem po co uzbrajać ludzi w jakieś miecze i pistoleciki kiedy kosmici przejmują kontrolę i zmuszają do morderstw w dodatku konwencjonalną bronią żeby przypadkiem nie uszkodzić planety).
  3. Podróż z północy Europy z dziećmi, z dobytkiem na wózkach, w obliczu grasujących band, to jest legendarna przeprawa.
  4. No i dochodzimy do delfinów, słodkich, zabawnych, inteligentnych … ​morderczych (bo przecież spowodowały eksterminację gatunku jak by nie patrzeć), podstępnych ( bo przecież mogły się porozumieć wcześniej i wysunąć swoje zastrzeżenia do ludzkiej postawy), bezczelnych (bo nie wstydzą się przyznać że to one spowodowały “Argagamedon”​ [cyt. kabaret Smile]. Po akcji zawsze następuje reakcja i naturalnym była by walka z delfinami z zemsty i w celu usunięcia potencjalnego zagrożenia ( bo gdzie jest powiedziane że nie powtórzą tego za 100, 200 czy 500 lat).
  5. Kilka innych uwag które się nasuwają. Odmalowany obraz zalatuje lekką naiwnością chociaż oczywiście każdy ma taką zagładę ludzkości jaką sobie wymyśli. Osobiście obserwacje nawet obecnie toczących się konfliktów skłaniają mnie bardziej do wizji z “Mad Maxa” czy “​The Walking death”​ niestety. Zawsze w gronie ocalałych będzie toczyć się walka o wpływy, pokarm czy kobiety. Zdobywanie pokarmu w opustoszałych miastach, do pewnego czasu owszem, ale generalnie ludzie uciekają na wieś bo jest większa szansa coś wyhodować, czy zapolować, a wiadomo że w miastach będą grasować bandy. 
  6. No to wracamy do biednych, Bogu ducha winnych delfinów. Przyznają się do spowodowania zagłady, a ocalali garną się do nich jak… (jakiś nowy rodzaj syndromu sztokholmskiego czy co;). Po każdym wielkim wymieraniu czy to z powodu wielkich wojen, zarazy, zmiany klimatu następuje wzmożony przyrost naturalny w celu zachowania gatunku. Czyli po x-latach wracamy do punktu wyjścia i co, znowu kosmici? Wyposażeni jesteśmy w mózgi, dwie ręce i lenistwo czyli rozwój cywilizacji musi nastąpić ;) A delfiny mogą sobie tylko pływać. Logicznym jest eksterminacja zagrożenia (kolejna legendarna walka z delfinami) i tylko pozostaje się modlić żeby kiedyś na pomoc kosmitów nie wezwały wiewiórki. I tym optymistycznym akcentem zakończę ten przydługi komentarz.

Endereku – rzeczywiście, każdy ma apokalipsę, jaką sobie wymyśli. Bo, choć wszystkie Twoje zarzuty mogę uznać za zasadne, jednak ja wymyśliłam sobie taki przebieg tego zdarzenia. Czy bardziej, czy mniej prawdopodobny od Twojego, trudno się chyba spierać, bo żadne z nas tej apokalipsy nie przeżyło i mam nadzieję, że nie przeżyje.

Odniosę się jednak do ostatniego punktu, czyli numer 6: – Czy nie uważasz, że stworzenia tak inteligentne i mające sprzymierzeńców w kosmitach są w stanie w taki sposób pokierować rozwojem resztek ocalałej ludzkości, by nie stanowiła już zagrożenia dla innych gatunków?

Dziękuję Ci za wnikliwy komentarz.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A to kosmici byli prawdziwi? Myślałam, że to ściema delfinów na podstawie SF.

Babska logika rządzi!

laugh

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Masz rację Bemik, to oczywiście jest Twoja wizja i nic mi do niej. A czytało się Twoje opowiadanie całkiem przyjemnie jak już wspomniałem. Całe szczęście że istnieją tu Loża i beta i inne selekcje bo niektóre opowiadania z poczekalni są … ​wymagają włożenia większego wysiłku piszących żeby dało się to czytać bez zgrzytania zębami ;) A Twoja historia skłoniła mnie do przemyśleń i refleksji i tu jest dla Ciebie duży plus ;) A wracając do delfinów skoro mają wsparcie kosmitów i są tak inteligentne czemu musiały doprowadzić do zagłady ludzi a nie wprowadziły swoich “ulepszeń” nie posuwając się do morderstw ;)

Tak się plątam po bezczasie i bezsensie, co w końcu doprowadziło mnie do jednego z postów bemik (opowiadania nie czytałem, mówię od razu), gdzie trafiłem na coś, co zrobiło mi dzień.

Czy bardziej, czy mniej prawdopodobny od Twojego, trudno się chyba spierać, bo żadne z nas tej apokalipsy nie przeżyło i mam nadzieję, że nie przeżyje.

W pełni się z Tobą zgadzam, Basiu – jak już robić apokalipsę, to porządną; taką, żeby nie miał kto po niej sprzątać.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

To się nazywa “wyrwać z kontekstu” wink, ale masz rację – sformułowanie niezbyt fortunne. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się. Szczególnie druga część, a właściwie końcówka. Właściwie nie obraziłabym się, gdybyś to na nią położyła główny nacisk fabularny, bo tu widzę największą świeżość pomysłu: młode pokolenie dogadujące się z delfinami, nowy światopogląd. Tu mnie naprawdę zainteresowałaś. 

Zwróciłam uwagę na język. Piękny, plastyczny, płynny. Elegancja w każdym zdaniu. I tak sobie właśnie pomyślałam, że aż by się chciało, żeby czasem coś zgrzytnęło. Jakaś rdza, żeby wybić z tej łatwości czytania w bardziej ważkich fragmentach. 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Dobra, nie mam siły przebijać się przez komentarze, więc polecę swoim zdaniem (może się powtarzać).

Tekst sam się czyta – ale to wiesz, bo pisać umiesz. :)

To była bardzo spokojna Apokalipsa – facet miał szczęście. Nikt go nie napadł, nie uciekał, nie walczył o przetrwanie. Tak sobie chodził po mieście i zaglądał do zapasów. “Skocz po trutkę na szczury do supermarketu! OK!” Zabrakło mi trochę napięcia w tych miejscach.

Świetny zakręt fabuły z tym dzieckiem!

Bohaterowie mają polskie imiona – ergo, akcja dzieje się w Polsce. To gdzie oni zaleźli? Jak delfiny, to albo Morze Czarne (ale to nie na południe) albo Adriatyk lub Morze Śródziemne. A to nie jest łatwa droga dla pieszych. Ale cóż, “morze” (żart) się czepiam. Grecja?

No i wyjaśnienie Apokalipsy. Podobny motyw był w jakiś starym Star Treku, kiedy obcy przylecieli do waleni, ale mi to zupełnie nie przeszkadza, bo bardzo fajnie to poprowadziłaś (ale pewnie tez już wiesz).

Ogólnie, podobało się i bym klikał. :)

Pozdro!

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dzięki, Zalth – w zamyśle morze Śródziemne. A co? Czasu im nie brakowało, to se szli cheeky

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Polskie imiona nie umieszczają akcji w Polsce :O

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Racja, mogli siedzieć w Chicago i ocaleli sami Polacy!

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

No tak, w sumie bohaterami (prawie) wszystkich opowiadań na portalu są Polacy, bo mówią po Polsku!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Nawet jeśli pochodzą z Marsa… ;-)

Babska logika rządzi!

Za to wszyscy Obcy (ST, SW itd itp) mówią po angielsku. To jest dopiero lingua galactica :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Odniosłem wrażenie, jakbym czytał fragment powieści ze względu na dość duże przeskoki czasowe. Na pewno mocną stroną jest bardzo zgrabne oddanie relacji międzyludzkich. Twist z delfinami mi się spodobał, nie spotkałem się wcześniej z czymś takim. Widać dość duże przyspieszenie akcji w końcowej części opowiadania, które trochę wybija z rytmu. Napisane bardzo dobrze.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dzięki. Opowiadanie było znacznie dłuższe – musiałam skracać na potrzeby konkursu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, to opowiadanie jest niebemikowe!

Nie, żebym się znał, ale przez długi czas bardzo zacne postapo. Przy czym względna dostępność dóbr wszelakich i bezpieczeństwo tych, którzy przetrwali wydają mi się elementem oryginalnym, pozwalającym przenieść ciężar opowieści na coś innego niż fizyczne przetrwanie. Ładnie, stopniowo odsłaniasz historię kontaktu z Obcymi. Fakt, że narzędziem zagłady stają się sami zmienieni kontaktem ludzie, a nie najeźdźcy z kosmosu też ma ciekawe implikacje. I w ogóle, czytając dziwiłem się, czemu nie ma nominacji do piórka i byłem gotów ją przyznać.

Posypało się w końcówce – ta zmiana tempa bardzo razi. Materiału miałaś na całą książkę a postanowiłaś zrobić z tego opowiadanie, ale wygląda na to że 20% opowieści zajmuje 80% miejsca i na odwrót. Szkoda, ale można to jeszcze uratować. Tylko chyba już nie w tym konkursie (do którego zresztą tekst wydaje mi się z lekka przyszywany ;)

Skoro wszyscy dzielą się swoimi skojarzeniami, to ja też: poza oczywistą “Drogą” przypomniała mi się końcówka “Na srebrnym globie” – Jan patriarcha, samotny i niezrozumiany przez kolejne pokolenia zmutowanych, księżycowych dzieci.

Jakbym potrafił, zrobiłbym z tego książkę!

 

Dzięki, coboldzie. Ja też z tego nie zrobię książki (raczej)– ani postapo, ani SF to nie moje klimaty. Dzięki za przeczytanie i obszerny komentarz.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się. Na pewno nie jest tak porywające emocjonalnie, jak potrafisz, a sama fabuła nie jest szczególnie odkrywcza, ale czytało się bardzo przyjemnie, napisane bardzo ładnie, zmiany nastroju mi nie przeszkadzały, a rozwiązanie z delfinami kupuję.

Super, cieszę się!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

U mnie na plus: prowadzenie wątku z delfinami aż do związanego z nim zwrotu fabularnego: od poczucia, że delfiny są OK, przez pozornie nieuzasadnione wątpliwości narratora aż po finał. Na minus tempo w końcówce – też miałam wrażenie, że to materiał na dłuższy tekst (gdzie i relacje postaci wyszłyby pogłębione, a to jest potencjalnie mocna strona tego tekstu i warto by je było rozbudować). 

ninedin.home.blog

Ninedin – dzięki za wizytę. Tekst był dłuższy, musiał zostać skrócony, zeby zmieścić się w wymaganiach konkursowych.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się, nawet bardzo, ale ze względu na twój styl i warsztat, a mniej ze względów fabularnych. Bo czyta się płynnie, szybko i lekko. Ja wiem, że nie jesteś amatorką, ale po tym tekście nawet ktoś, kto cię nie zna będzie to wiedzieć. Tutaj jest wszystko świetnie. Problemem jest fabuła.

Nie że zła, tylko: aż do delfinów jest normalnie, akcja powoli się rozwija, trochę monotonna, ale zwarta. Aż tu nagle delfiny i zaskoczyłaś mnie totalnie. Takie "co?". Ostatecznie podoba mi się ten myk, ale zastanawiam się, czy od początku to był twój plan, czy nagle wpadło ci to do głowy. Sam pomysł z wyludnieniem Ziemi znany, ale nie nudny.

Ogólne wrażenie mam bardzo dobre, bo jak napisałam – podobało mi się. Tylko czegoś mi brakuje. Może trochę więcej kłopotów dla bohaterów, żeby nie szło im tak dobrze. I brakuje mi tu tego tematu przewodniego o legendzie. Jest, ale za mało. Podsumowując, fajne opoko do przeczytania, pozostawiające przyjemne wrażenie, ale z lekkim niedosytem. Powodzenia w konkursie! :)

Ps. Ta scena łóżkowa… To był naprawdę kawał dobrej sceny. Świetnie ją napisałaś, bardzo realistycznie. Tak… ładnie :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Mam mieszane uczucia. Tekst napisany znakomicie, dobrze ujęłaś relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami. Nie przepadam za motywem kosmitów, ale w tym przypadku mi nie przeszkadzał, ponieważ pełnią oni rolę pozaziemskiej cywilizacji o nieznanych zamiarach, a nie zielonych ludków, przeprowadzających eksperymenty na ludziach. Za to zakończenie zniszczyło postapokaliptyczny klimat. Mądre delfiny wezwały kosmitów, którzy jednak nie są tacy źli jak mogli się do tej pory wydawać. Po prostu nie pasuje mi, że sam klimat zakończenia odbiega od klimatu reszty opowiadania, bo okazuje się, że ludzkość jednak może poprawnie funkcjonować, co oznacza, że ludzkość przez sześćdziesiąt tysięcy znaków dowiadywała się, że jednak nie mają się czego bać :D Wykonanie natomiast rekompensuje fabularny niedosyt, więc ostatecznie wychodzi na plus. 

Powodzenia w konkursie :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Cóż, styl pisania – majstersztyk. Widać Twoje doświadczenie i nawet banalną historyjkę tak ubierzesz w słowa, że będzie się miało wrażenie, że czyta się jakieś literackie novum. To niezwykle cenna umiejętność, którą posiadasz i wychodzi w Twoich tekstach.

Spokojne tempo narracji momentami mnie nudziło, ale kurczę, Twoje opisy emocji ratowały wszystko. Bardzo wnikliwie opisujesz swoich bohaterów. Miałam poczucie, że ich bardzo dobrze znam. Tak samo świetne były opisy interakcji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. 

Zakończenie z delfinami – świetne, mimo że jak NWO, miałam skojarzenie z “Autostopem przez galaktykę”. Zresztą delfiny są lubiane w SF ;) Prawie zawsze kupuję takie rozwiązania. I w ogóle idea tych “aniołów”, zrobiła na mnie duże wrażenie. Ciekawy pomysł. 

Podsumowując, lektura była bardzo przyjemna, skłaniająca do refleksji (miałam parę takich momentów). Zafrapowała mnie też ewolucja bohatera – udało Ci się przedstawić jak stopniowo się zmieniał wraz z wydarzeniami. Nie było to jakoś bardzo wyraźne, ale bardziej subtelne. Jakby naprawdę “przeżywało się” zmianę wewnętrzną głównego bohatera. 

 

I na zakończenie:

 

Jedni traktowali mnie jak wariata, inni jak nawiedzonego eremitę, a dla niektórych stałem się legendą: byłem jedynym, który potrafił przez tyle lat pielęgnować w sobie nienawiść.

Bardzo, ale to bardzo mi się podoba to zdanie. Cudnie zamyka całą historię. 

Deirdriu – ogromnie się cieszę, że historia Ci się spodobała. Miło czytać takie słowa, dziękuję!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałem część. Nie podeszło mi, ale to nie zarzut. O ile się orientuję, jest to całkiem sprawnie napisane opowiadanie. Po prostu nie moja tematyka – zakończyłem na scenie, w której bohater stwierdził, że Joanna to jedyna osoba, z którą do tej pory czuł się związany i dodał do tego autodiagnozę.

 

Natomiast technicznie przeszkadzały mi drobne niezręczności – moja opinia:

Ja sobie tutaj tak popiszę, co mi chodzi po głowie, a jak przyznasz mi rację, to dobrze, a jak nie przyznasz, to się z Tobą zgadzam. W każdym razie, to nie jest atak; a nóż widelec coś sobie wyciągniesz z tych moich analyz:

 

barwne szkło rozbryznęło się po posadzce – nie błąd, ale jakoś mi zgrzyta; pewnie dlatego, że to nie szkło rozbryznęło się po posadzce, tylko odłamki szkła: barwne odłamki rozbitej rozety rozpierzchły się po wytartej podeszwami posadzce świątyni.

 

W pierwszych akapitach opisy opierają się na “Z”:

Z oczu sterczały fragmenty szklanych szpilek, które wbiły się w miękką masę, mimo że głowa dziewczynki była prawie metr oddalona od miejsca, gdzie upadła rozeta. (…)

Z twarzy wystawał odłamek podobny do sopla.

 

Wszystko w jednym akapicie. Ten akapit sprawia, że narrator opowiadania znika z mojej wyobraźni i w końcu nie mam o kogo dbać, tzw. head-hopping (takich przeskoków jest więcej w tekście); wycinki form:

zatrzymał się

Zastygliśmy w napięciu

dotknęła powłoką jego dłoni

Pamiętam ulgę, jaką poczułem

I ostatnie, co mi się rzuciło w oczy, to takie dziwactwa – moja opinia – w didaskaliach:

Ale się myliłem – stwierdziłem, żeby lekko zmienić temat.

– W coś trzeba przecież wierzyć! – wybuchnęła z desperacją

szybko uciekła – można wolno? ; D

– Tu mieszkała nasza dyrektorka – powiedziała Asia, rozglądając się ciekawie. – czyli, że jak?; jeśli podczas rozglądania miała szeroko otwarte oczy, to lepiej opisać ten konkret.

 

Zaimkoza (wiem, tego trudno uniknąć):

– Kochaj się ze mną – powiedziała i odwróciła się do mnie.

Zaniemówiłem. A ona chwyciła mnie.

Tak sobie myślę teraz, że gdyby mnie te drobne usterki, to byłbym doczytał do końca. Tych drobnych usterek się prawie nigdy nie uniknie – no, chyba, że się jest Hemingwayem, Faulknerem, albo Atwood – więc poczepiałem się trochę, a Ty nie miej mi za złe ; D

 

Pozdrawiam,

Marlow

Ależ nie mam Ci tego za złe. To są drobiazgi, które wpływają na odbiór całości: jednego drażnią, inny tego nie zauważy. I oczywiście rozumiem, że dałeś radę przeczytać tylko część – to również nic dziwnego, bo każdy preferuje jakiś tam styl pisania, tematykę itp. Nie podeszło? Trudno, trzeba się z tym pogodzić, ale cieszę się, że przynajmniej próbowałeś. Dzięki!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Trochę późno docieram z komentarzem :-) 

Najpierw jedno spostrzeżenie – pamiętam Twoje portalowe teksty sprzed paru lat, kiedy zaczynałem tu zaglądać. Były dobre, ale nie mogę powiedzieć, że jakoś szczególnie się wyróżniały. Chodzi mi przede wszystkim o styl – jak najbardziej w porządku, poprawnie, ale nic nadzwyczajnego. 

Ten tekst jest już jakby z innej półki – napisany soczyście, kunsztownie, pełen emocji zamkniętych nie tylko w przedstawionych sytuacjach, ale w samej konstrukcji zdań. Najlepiej widać to na początku, w opisach końca świata i osobistych tragedii na jego tle. Pod koniec napięcie opada – być może ze względu na inny charakter końcówki, a może limit nieco poganiał i trzeba było w miarę szybko rozwiązać akcję i wyjaśnić fabułę. Ale tak czy owak, opowiadanie jest napisane znakomicie. Choć muszę przyznać, że część typowo postapokaliptyczna, kiedy jeszcze nie było wiadomo co, jak i dlaczego, podobała mi sie bardziej. Może klimaty rzezi, zagrożenia i tragedii wychodzą Ci najlepiej? ;-) 

Co do samego pomysłu… Chciałem się czepiać, że tak trochę jak diabeł z pudełka, z tymi delfinami, że wyjątkowo mało prawdopodobnie, że może trochę naiwnie… Ale pomyślałem sobie, że próbując szukać prawdopodobieństwa i realizmu w jakimkolwiek postapo, dochodzi się do podobnych wniosków. Bo w czym niby zombifikujący wirus, albo globalny, atomowy armageddon miałby być lepszy od ekokosmitow, działających z delfiniego polecenia? Okej, może Twój pomysł jest nieco bardziej przesunięty w stronę pastiszu. Ale chyba nie aż tak znowu bardzo. 

Przedpiścy wytykali, że jakoś szybko i gładko nastąpiła zgoda między ludźmi i delfinami, to znaczy świadomość przyczyn zagłady jakoś resztkami społeczności nie poruszyła i sielanki nie zakłóciła. Ale w zasadzie bohater, dobrze pamiętający zagładę, reaguje naturalnie. Dla jego córki, a tym bardziej wnuczki, apokalipsa to jedynie mglista opowieść, a wizja świata sprzed mogła wydawać się nawet jeszcze gorsza. Ana i jej pokolenie nie ma powodów, by nienawidzić delfinów. 

Ktoś poruszył z kolei kwestię niekonsekwencji w działaniu delfinów, ewentualnie ich nieznajomość ludzkiej natury – po paruset latach mogłoby się okazać, że znowu trzeba ostatecznie rozwiązywać kwestię ludzką. A może i nie. Może delfiny zadbałyby o odpowiednie, "jedynie słuszne" wychowanie resztek ludzkości. 

Bezproblemowy marsz przez pół Europy? Ha. Ja widzę to tak, że przecież ktoś musiał przeżyć. Ta akurat grupa, pośród innych zapewne, w różnych częściach świata, została jakoś wybrana, może losowo, a może za sprawą obserwacji, do zapoczątkowania nowej ludzkości. Może w pewien sposób, z ukrycia, czuwano nad nim, jednocześnie "popychając" ich do maszerowania w określonym kierunku,do podejmowania określonych działań. Cóż, to moja interpretacja (być może nadinterpretacja), ale gdybyś o czymś podobnym wspomniała w tekście, to nie miałbym się w ogóle do czego przyczepić, jeśli chodzi o fabułę :-) 

Pozostaje jeszcze ten okropny rozdźwięk między okrucieństwem procesu pozbywiania się nadmiaru ludzi, a szczytnością celu. Nie można było bardziej humanitarnie? Wyparować kilka miliardów w parę sekund i już? Technologia obcych na to nie pozwalała? Zakładam, że ów "dysonans" był zamierzony, pokazujesz przez to, że delfiny nie myślą jak ludzie, są nam tak samo obcy, jak rtęciowe aniołki. I wzbudzają tyle sympatii, co ludobójca, który "chciał dobrze", albo jakiś fantastyczny twórca rajskiej utopii. W kiepskim "Zdarzeniu" natura działa bezmyślnie, pewne warunki zapoczątkowały pewne procesy i tyle. Nikt niczemu nie jest tu winien. Natomiast delfiny działają z premedytacją. Cóż, miałem rację, nie podzielając ogólnej fascynacji tym gatunkiem, wiedziałem, że są co najmniej szemrane ;-) 

Cóż, miało być krótko, a się rozpisałem. Miałem nieco zganić, a wyszło na to, że chwalę, a wyszukane dziury fabularne sam zalepiam ;-) 

Zatem ogólnie – bardzo dobry tekst, choć część apokaliptyczna lepsza – w drugiej, gdy trzeba było popędzic fabułę i rozwiązać akcję już gorzej, napięcie spada. Ale jest to lektura nad wyraz satysfakcjonująca.

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

A ja myślałam, że “obcy” to delfinia technologia…

Babska logika rządzi!

A mnie się właśnie wydawało, że przybyli z bratnią pomocą. Takie zbrojne ramię pankosmicznego Greenpeacu. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ale tacy byli wzorowani na ziemskich filmach, jakby to delfiny ich zrobiły…

Babska logika rządzi!

Myślisz, że delfiny miały w kinach siatkę swoich agentów? Albo czytały w myślach marynarzy i wyprodukowały "obcych" na obraz i podobieństwo popkulturowych archetypów? A to gady jedne… 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ssaki, to ssaki takie cwane… ;-)

Jeśli potrafiły hipnotyzować, to co za problem? Zresztą, mogły podglądać w oceanariach, jak ktoś oglądał filmy na smarkfonie. ;-)

Babska logika rządzi!

Ee, ja przychodzę z komentarzem jeszcze później. 

 

Opowiadanie bardzo mi się podobało, od pierwszego akapitu wsiąknęłam i przepadłam. ;)

Niezwykle podoba mi się obrazowość Twojego tekstu (choćby otwierająca scena z witrażem) i jego naładowanie emocjonalne. Zgodzę się trochę z przedmówcami, że niektóre Twoje opowiadania wywoływały jeszcze więcej odczuć, lecz moim zdaniem emocji było tutaj w sam raz i bardzo dobrze je wyważyłaś. Może rzeczywiście zakończenie było nieco zbyt pospieszne, ale nie odczułam zachwiania kompozycji.

Próbowałam utworzyć sobie wstępną listę pięciu najlepszych legendarnych opowiadań. I chyba muszę zacząć jeszcze raz.

 

I pomyśleć, że nie dalej, niż w zeszły łykend cieszyłem się, widząc w oddali podskakującego delfina. Ech, gdybym tak miał motorówkę i harpun, już ja bym mu podskoczył… 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone, bardzo Ci dziękuję za taki wnikliwy komentarz i za zalepianie dziur kompozycyjnych. Już komuś mówiłam – opowiadanie było znacznie dłuższe, musiałam je skrócić n potrzeby konkursu. Cieszę się, że mimo to wyszło nieźle. 

A Twój ostatni komentarz trochę mnie przestraszył – nie zbijaj delfinów, może one naprawdę lepiej wiedzą, co jest Ziemi potrzebne i może wcale nie są to ludzie.

Rosso – dziękuję Ci za opinię, którą tak ładnie nazwałaś w skrócie “naładowanie emocjonalne”. Myślę, że gdybym zaplanowała opowiadanie na na nieco krótsze, ta emocjonalność byłaby widoczna w całości. Niestety dopasowanie do limitu to nie tylko okrajanie ilości znaków, to także w moim przypadku okrajanie z emocji.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Całkiem zgrabna opowieść, chociaż szczerze powiem, że liczyłem na jakieś bardziej spektakularne zakończenie. Coś w stylu: 

Moja wnuczka zawsze była radosnym dzieckiem, ale tego dnia spotkałem ją nad brzegiem morza z twarzą mokrą od łez. Nie odezwała się do mnie nawet słowem, a jej smutek zrozumiałem dopiero, gdy wróciłem do mojej jaskini. Na jej frontowej ścianie zobaczyłem srebrzący się napis 'Cześć, i dzięki za ryby'.

 

W czytaniu trochę przeszkadzały mi znaczne przeskoki czasowe. Początek snuł się powoli, ale w końcowej fazie opowiadania w ciągu paru zdań nagle minęło kilka lat. Rozumiem, że to wina radykalnych cięć, by zmieścić się w limicie znaków, więc już więcej nie truję.

Całość jak najbardziej na plus i na pewno do zapamiętania na dłużej.

Dzięki za przyjemną lekturę.

Dziękuję Daliborze za miłe słowa.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ech… Styl i opisy są na tyle sugestywne, że przez początek podchodziłem do opowiadania kilka razy. Ale po stopniowym dawkowaniu przetrwałem i dalej już leciałem przez historię. Bardzo oryginalny pomysł na legendę – Podoba mi się. Pomysł z wezwaniem obcych trochę wydaje się „goły”, przez co wiarygodność wciąż jest w zawieszeniu – jak dla mnie, oczywiście. Nie wiem, czy to było zamierzone czy nie, ale motyw bliskich relacji ludzi – takich rodzinnych (bohater z chłopcem, społeczność rodzin) jest mocno wyeksponowana, i to też jest bardzo fajne. Przypadek że tacy ludzie przeżyli? Ciekawe, może nadinterpretuję, ale dobrze mi z tym. ;)

Kontent z lektury, życzę powodzenia w konkursie.

Dzięki, Blackburnie. Nie rozumiem tego zdania: Styl i opisy są na tyle sugestywne, że przez początek podchodziłem do opowiadania kilka razy. Co to znaczy? Bo jak sugestywne, to chyba dobrze? Ale tu zabrzmiało, że było cięzko przez nie przebrnąc

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, chodzi mi o to, że napisane tak dobrze, że początek świetnie oddaje tą obrzydliwą atmosferę – i to przez tą obrzydliwość podchodziłem do opowiadania kilkukrotnie. 

Dzięki za wyjaśnienie, bardzo mnie to cieszy!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O, widzę, że wróciłaś do tego tekstu. Bardzo mnie to cieszy :)

Pomysł na apokalipsę jest rzeczywiście ciekawy, chociaż trudno mi było uwierzyć, że kosmici przylecieli wymordować prawie całą rasę, bo delfiny poprosiły. Bardziej przekonałoby mnie, gdyby np. uznali, że ludzkość jest już na tyle zaawansowana technicznie a jednocześnie nastawiona na postęp i podbój, że niedługo zacznie stanowić zagrożenie (jak w “Starości Aksolotla”). Albo coś w tym stylu. W każdym razie chociaż końcówka jest zaskakująca i oryginalna, to jednak dla mnie wyjaśnienie apokalipsy jest mało prawdopodobne. 

Nie dziwię się głównemu bohaterowi, że nie chce mieć z delfinami nic wspólnego. Jest też dla mnie jasne, że z kolei dla nowego pokolenia zachowanie bohatera jest niezrozumiałe. W ogóle konstrukcja postaci to najmocniejszy punkt opowiadania. Dodatkowy plus za mocny, sugestywny początek i ładne zagranie motywem anioła.

 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dzięki, Mirabelko. 

chociaż trudno mi było uwierzyć, że kosmici przylecieli wymordować prawie całą rasę, bo delfiny poprosiły – myślę, że nie wymordowaliby, gdyby nie sprawdzili, że jest to konieczne dla zachowania równowagi na Ziemi :-) 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pierwszy tekst, jaki spłynął na konkurs i oczarował tak, że do końca nie oddał miejsca w moim notowaniu :) SF utrzymane w bardzo klasycznym, dojrzałym, emocjonalnym duchu. Niezwykłe wykorzystanie motywu zagłady spychającej ocalałych na brzeg morza i łączącej z delfinami. Korelacja delfiny – obcy to już w ogóle kosmos i majstersztyk. Nie mogę na razie rozpisać się bardziej, bo się spieszę na wyniki, ale jeszcze tu wrócę!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki Naz – bardzo miło coś takiego przeczytać!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Muszę przyznać, że ten tekst kupił mnie za przyjemny mix warstwy obyczajowej z fantastyczną. Bardzo to lubię u Kinga, a ty, podobnie jak on, tworzysz wiarygodne postacie, które w dodatku są wolne. Tak subtelnie splata się tutaj wiele wątków – ukazanie człowieczeństwa w jasnym i ciemnym świetle, włączenie i niejako ożywienie przyrody (co nie zdarza się znowu tak często; zazwyczaj spotykam się z wykluczeniem wpływu na świat zwierząt i przyrody w wizjach przyszłościowych/alternatywnych), codzienność i apokalipsa, a potem spotkanie z Innymi. Taki tekst chciałabym przeczytać i jako nastolatka, i teraz, i mogłabym go podrzucić babci, której na pewno by się spodobał, mimo że podchodzi ostrożnie do fantastyki. Chciałabym mieć takiego obyczajowego skilla jak ty :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Oj, Naz – normalnie miód na serce. Bardzo się cieszę z Twojej opinii, bo to daje kopa do dalszego pisania. Niestety, spora grupa młodych ludzi takiego tekstu nie kupi – za mało się dzieje, za mało okrucieństwa, przemocy i strzelanki. Ale na szczęście są też tacy jak Ty i ja – którzy chcą czytać o człowieku. 

Jeszcze raz dziękuję!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka