- Opowiadanie: Gabita - Ostatni skok Eddy`ego Willemsa

Ostatni skok Eddy`ego Willemsa

Eddy Wil­lems, stary fa­cho­wiec, idzie na eme­ry­tu­rę. Chce za­miesz­kać z synem i wnu­kiem na od­le­głej Ziemi. Pla­nu­je ostat­ni napad. Pierw­szy raz od lat coś idzie nie po jego myśli.

 

Hi­sto­ria zo­sta­ła już opu­bli­ko­wa­na na innym por­ta­lu.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

mr.maras, cobold, NoWhereMan

Oceny

Ostatni skok Eddy`ego Willemsa

AKT I: SYN

Ostat­ni pa­pie­ros w pacz­ce wy­glą­dał nad wyraz sa­mot­nie. Eddy Wil­lems wahał się chwi­lę, nim go wy­cią­gnął i zgniótł kar­to­nik. Ostat­ni pa­pie­ros. Wes­tchnął cięż­ko. Czyli na­praw­dę rzuca. Tak, jak obie­cał sy­no­wi. Odło­żył nie­po­trzeb­ne opa­ko­wa­nie na stół i za­pa­lił, za­cią­ga­jąc się gorz­ka­wym, moc­nym dymem. Bę­dzie mu tego bra­ko­wać. Nic nie roz­ja­śnia­ło myśli le­piej od ni­ko­ty­ny.

– Jesz­cze raz – na­ka­zał roz­wa­lo­ne­mu na ka­na­pie mło­ko­so­wi.

Bobby Locke jęk­nął znu­dzo­ny.

– Drę­czysz mnie od trzech dni! – Chło­pak uniósł ręce w dra­ma­tycz­nym ge­ście. – Już chyba nie można być bar­dziej przy­go­to­wa­nym.

– Py­ta­łem cię o zda­nie? – Eddy uniósł brwi z na­ga­ną. Pod­szedł do okna, cią­gnąc za sobą smuż­kę dymu. Za­chód słoń­ca kładł się ogni­stą kulą na fa­lach Oce­anu Arm­stron­ga.

Bobby prze­wró­cił ocza­mi i wes­tchnął. Co go pod­ku­si­ło, by zo­stać uczniem aku­rat sta­re­go Eddy’ego Wil­lem­sa?

– Sklep znaj­du­je się na trze­cim po­zio­mie, tuż przy pół­noc­nym wej­ściu na kwa­drat. Pa­ne­lu kon­tro­l­ne­go pil­nu­ją dwie ka­me­ry, ste­ro­wa­ne przez górę. Nie wy­łą­czy­my ich, czyli prze­bra­nia. Sys­tem ochro­ny to now­sza wer­sja Pro­tec­tion dwa dwie­ście ziem­skie­go G-te­chu. I tak, przej­rza­łem sche­ma­ty, do kurwy nędzy – wy­re­cy­to­wał na jed­nym wy­de­chu, si­nie­jąc odro­bi­nę. Eddy mil­czał. Ob­ser­wo­wał po­wol­ną wę­drów­kę czer­wo­ne­go ol­brzy­ma w głąb morza.

– Je­steś pe­wien, że sobie po­ra­dzisz? – spy­tał wresz­cie.

Chło­pak pal­nął się dło­nią w czoło.

– Sam uzna­łeś, że je­stem go­to­wy!

– Nigdy nie pra­co­wa­łeś na serii Pro­tec­tion – za­uwa­żył Eddy, wy­pusz­cza­jąc chmu­rę dymu.

– Wy­bra­łem ten sklep, ob­ser­wo­wa­łem go, zgro­ma­dzi­łem od chuja in­for­ma­cji… – Bobby wresz­cie usiadł nor­mal­nie, po­waż­nie zde­ner­wo­wa­ny. – Za­pla­no­wa­łem wszyst­ko krok po kroku. Nie od­bie­rzesz mi tej akcji! – Trza­snął ręką w stół.

Eddy Wil­lems przez chwi­lę nie od­po­wia­dał. Stał bez ruchu, czar­na syl­wet­ka na tle wy­peł­nia­ją­ce­go okno rdza­we­go świa­tła. Pa­pie­ros dymił.

– Sprawdź, czy wszyst­ko mamy – po­le­cił wresz­cie męż­czy­zna, do­brze wie­dząc, że uczeń, pod­no­sząc się, za­czął robić miny. – Ru­sza­my, gdy tylko zaj­dzie słoń­ce. I ustaw stałą lo­ka­li­za­cję na smar­twat­chu – dodał, nim świ­snę­ły za­my­ka­ne drzwi sy­pial­ni. W sa­lo­nie za­pa­dła cisza. Eddy za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem. Może na­praw­dę prze­sa­dza.

Był to jed­nak pierw­szy od trzy­dzie­stu lat napad, któ­re­go nie za­pla­no­wał i jed­no­cze­śnie spraw­dzian umie­jęt­no­ści Bobby`ego. Na razie wszyst­ko szło gład­ko. Ale to o ni­czym nie świad­czy. Do­świad­cze­nie Eddy`ego Wil­lem­sa szep­ta­ło mu do ucha o dzie­siąt­kach po­ten­cjal­nych za­gro­żeń. Wy­star­czy­ło kiep­skie prze­bra­nie, przy­pad­ko­wy świa­dek, nie­prze­wi­dzia­ny pa­trol, za wolna lub nie­pew­na ręka… Męż­czy­zna nie miał ocho­ty wpaść pod­czas ostat­niej akcji w swo­jej ka­rie­rze. Cze­ka­ło na niego prze­cież kilka przy­jem­no­ści. Eme­ry­tu­ra. Wnuk. Syn z wol­nym po­ko­jem na da­le­kiej Ziemi.

Pa­pie­ros skoń­czył się zbyt szyb­ko. Eddy prze­cze­sał gęstą brodę. Musi prze­stać się mar­twić i sku­pić na za­da­niu. Wró­cił do stołu. Zga­sił nie­do­pa­łek. Za oknem już tylko skra­wek czer­wo­ne­go ol­brzy­ma wy­sta­wał nad po­kry­wa­ją­cy pra­wie całą pla­ne­tę ocean. Nad­cią­ga­ła noc. Pięk­na, sław­na w całej ga­lak­ty­ce noc Sza­fi­ru. Eddy Wil­lems za­wie­sił wzrok na ga­sną­cej fe­erii barw. Bę­dzie mu bra­ko­wać tego wi­do­ku. Szko­da, że syn miesz­ka na innej pla­ne­cie.

Drzwi sy­pial­ni otwo­rzy­ły się ze świ­stem.

– Wszyst­ko gra i buczy – po­in­for­mo­wał non­sza­lanc­ko Bobby, grze­biąc w swoim smar­twat­chu. Wi­dząc hu­la­ją­cy już po po­ko­ju mrok, za­tarł ręce. – To co, za­czy­na­my?

Eddy ski­nął głową. A po dro­dze do sy­pial­ni, wraz z pustą pacz­ką, wy­rzu­cił całą po­piel­nicz­kę.

 

AKT II: UCZEŃ

Panel ste­ru­ją­cy sys­te­ma­mi skle­pu z elek­tro­ni­ką był już stary i tro­chę odra­pa­ny. Bobby wy­cią­gnął na­rzę­dzia. W sku­pie­niu pod­wa­żył na­kład­kę. Eddy od­su­nął się odro­bi­nę, wie­dząc, jak bar­dzo iry­tu­je czyjś po­na­gla­ją­cy od­dech na karku. Po­pra­wił ko­mi­niar­kę. Za­ba­wę czas za­cząć.

Pierw­szą część akcji, za­kła­da­ją­cą prze­do­sta­nie się z kom­plek­su S38 do A22, wy­ko­na­li bez więk­szych pro­ble­mów. Mimo wszech­obec­nej ob­ser­wa­cji. Eddy jed­nak już dawno roz­pra­co­wał sys­tem kamer w swo­jej ko­st­ce. Wy­star­czy­ło kilka ko­mend i wszyst­kie się za­wie­si­ły. Dzię­ki temu, nawet jeśli ktoś bę­dzie chciał prze­śle­dzić trasę zło­dziei, dowie się je­dy­nie, z któ­re­go kom­plek­su przy­by­li. A to za­wę­ża krąg po­dej­rza­nych do za­le­d­wie kilku ty­się­cy. Po­li­cja z głowy. Po­zo­sta­je już tylko uni­kać pa­tro­li, któ­rych zresz­tą nie ma zbyt wiele na niż­szych po­zio­mach. Ro­bo­ty zbyt czę­sto wra­ca­ły uszko­dzo­ne, by gra była warta świecz­ki.

Oświe­tle­nie skle­pu za­mru­ga­ło. Drzwi sta­nę­ły otwo­rem. Eddy po­kle­pał ucznia po ra­mie­niu. Szyb­ki i sku­tecz­ny. Nauka do­bie­gła końca.

Nie zwle­ka­jąc, zło­dzie­je ru­szy­li mię­dzy wą­skie re­ga­ły, wrzu­ca­jąc do ple­ca­ków sta­ran­nie wy­se­lek­cjo­no­wa­ny łup. Nic du­że­go. Nic rzad­kie­go. Małe i łatwe do sprze­da­nia. Złota za­sa­da Eddy’ego Wil­lem­sa. Może nie przy­no­si­ła ogrom­nych zy­sków, ale za­ro­bek był go­dzi­wy, a wię­zie­nie nie­wiel­kim za­gro­że­niem. Dla­te­go się jej trzy­mał. Jesz­cze nigdy go nie za­wio­dła. Nie każdy po­tra­fił jed­nak oprzeć się po­ku­sie i Eddy za­wsze do tej pory kon­tro­lo­wał ple­cak Bobby’ego, nie ufa­jąc mło­dzień­czej fan­ta­zji. Tym razem jed­nak, gdy spo­tka­li się przy wyj­ściu, nie wy­cią­gnął ręki. Je­dy­nie ski­nął głową. Druga część planu rów­nież po­szła gład­ko.

Teraz tylko do­trzeć do kom­plek­su L10, zna­leźć sta­re­go Law­ren­ce’a i opchnąć towar. Zło­dzie­je wy­szli na ciem­ny ko­ry­tarz. Bobby po­chy­lił się przy pa­ne­lu, by za­mknąć sklep i opóź­nić zgło­sze­nie na­pa­du. Z uśmie­chem grze­bał wśród kabli. Nie ma nic pięk­niej­sze­go niż brak kom­pli­ka­cji pod­czas ro­bo­ty.

Wtedy zawył alarm.

Eddy Wil­lems za­dzia­łał od­ru­cho­wo, mimo że mi­nę­ły lata, odkąd ostat­ni raz sły­szał ten mro­żą­cy krew w ży­łach dźwięk. Chwy­cił ucznia za kap­tur czar­nej bluzy. Ode­rwał od pa­ne­lu. Ze­brał upusz­czo­ne na­rzę­dzia i po­cią­gnął przez ko­ry­tarz, łą­czą­cy miesz­kal­ną ramę z we­wnętrz­nym, słu­żą­cym jako prze­strzeń pu­blicz­na sze­ścia­nem. Muszą zdą­żyć do windy przed naj­bliż­szym pa­tro­lem. Eddy biegł, od­ga­nia­jąc strach i wąt­pli­wo­ści, mą­cą­ce umysł. Nie mają wy­bo­ru. Muszą.

 

AKT III: WNUK

Na pierw­sze ro­bo­ty na­tknę­li się w ślu­zie mię­dzy kom­plek­sa­mi A22 i B22. Trzy ma­szy­ny za­gro­dzi­ły im drogę, bu­cząc po­nu­ro. Wy­su­nę­ły mac­ko­wa­te koń­czy­ny. Z gło­śni­ków padł roz­kaz usta­wie­nia się pod ścia­ną. Eddy nie cze­kał aż do­da­dzą in­for­ma­cję o kon­se­kwen­cjach sta­wia­nia oporu. Rzu­cił w naj­bliż­sze­go ro­bo­ta cięż­kim ple­ca­kiem i za­wró­cił do A22. Do­biegł go trzask pa­da­ją­cej na zie­mię ma­szy­ny. Czyli tra­fił, gdzie chciał. Słaby uśmiech prze­biegł mu przez twarz. Zo­sta­ły dwa.

Bobby rzu­cił wła­snym ple­ca­kiem i po­biegł za na­uczy­cie­lem. Za­wa­lił. Tak bar­dzo za­wa­lił. Prze­ra­żo­ny, do­go­nił Eddy’ego.

– Co ro­bi­my?! – wy­ją­kał, nie mogąc ze­brać myśli. Bu­cze­nie go­nią­cych ich ro­bo­tów na­ra­sta­ło.

– Do kwa­dra­tu, scho­wasz się w parku – wy­sa­pał Eddy, wie­dząc, że ma­szy­ny prio­ry­te­to­wo trak­tu­ją ucie­ka­ją­cych. Jeśli chło­pak się ukry­je, bę­dzie na­ra­żo­ny tylko na po­bież­ny skan oto­cze­nia.

– A ty?!

– Dam sobie radę. – Skrę­ci­li w ko­ry­tarz łą­czą­cy ramę i we­wnętrz­ny sze­ścian. Wy­pa­dli na plac. Bobby odbił w stro­nę parku, a Eddy przy­spie­szył. Wi­dział już drzwi windy. Do­padł pa­ne­lu. Jak na złość, urzą­dze­nie było na 28 po­zio­mie. Nie zdąży. Bu­cze­nie na­ra­sta­ło i to rów­nież od stro­ny śluzy po­łu­dnio­wej. Zo­sta­ły scho­dy. Rzu­cił się w stro­nę po­bli­skie­go ko­ry­ta­rza i zna­lazł nie­po­zor­ne drzwi. Wy­star­czy­ło kilka ko­mend ze smar­twat­cha, by zamek pu­ścił. Eddy ru­szył, prze­ska­ku­jąc po kilka stop­ni, na 13 po­ziom. Tam też jest śluza. I może żad­nych pa­tro­li.

Nie miał szczę­ścia. Ledwo uchy­lił drzwi, po­wi­ta­ło go zna­jo­me bu­cze­nie. Ru­szył na po­ziom 23.

Eddy Wil­lems nie pierw­szy raz ucie­kał przed po­li­cyj­ny­mi ma­szy­na­mi, do­brze więc znał ich moż­li­wo­ści. Na scho­dach po­ru­sza­ły się wolno, więk­szą część mocy prze­zna­cza­jąc na wzno­sze­nie. Do czego przy­sto­so­wa­ne nie były. Punkt dla Eddy’ego. Pro­blem po­le­gał na tym, że jeśli skoń­czą mu się nie­ob­sta­wio­ne śluzy, męż­czyź­nie po­zo­sta­nie dach. I próba prze­sko­cze­nia z jed­ne­go kom­plek­su na drugi. Dwa razy mu się udało. Ale był wtedy dużo młod­szy. W tej chwi­li na­to­miast ze zdzi­wie­niem stwier­dził, że ledwo dyszy po­ko­naw­szy za­le­d­wie 33 po­zio­my.

Za­ci­snął zęby. Nie. Żad­nych wąt­pli­wo­ści. Da radę. Musi dać radę. Cze­ka­ją na niego syn i wnuk. Mały Peter od dawna nie wi­dział dziad­ka. Na pewno tę­sk­ni.

Eddy Wil­lems ze­brał się w sobie i jesz­cze przy­spie­szył. Do­padł drzwi na po­zio­mie 53. Otwo­rzył. Ostroż­nie wyj­rzał na ko­ry­tarz. Cisza brzmia­ła obie­cu­ją­co. Miał wła­śnie ru­szyć w stro­nę śluzy, gdy zza za­ło­mu wy­padł dwu­ma­szy­no­wy pa­trol. Eddy Wil­lems za­trza­snął drzwi.

– Kurwa – wy­szep­tał. Już dawno nie miał ta­kie­go pecha. Za­ci­snął pię­ści i po­biegł na dach. Wiele dałby za jed­ne­go pa­pie­ro­sa.

Z tru­dem otwo­rzył nie­uży­wa­ną klapę.

Świe­że, lo­do­wa­te po­wie­trze ude­rzy­ło w Eddy’ego ni­czym taran, o mało go nie prze­wra­ca­jąc. Męż­czy­zna stał przez chwi­lę, przy­zwy­cza­ja­jąc się do wa­run­ków pa­nu­ją­cych na kilku ki­lo­me­trach. Nie pa­mię­tał, kiedy ostat­ni raz wy­szedł na ze­wnątrz. Za­po­mniał już, jakie to uczu­cie. Wiatr szar­pią­cy ubra­niem. Zimno prze­ni­ka­ją­ce do kości. Ode­tchnął głę­bo­ko. Potem się po­za­chwy­ca.

Ru­szył ostroż­nie w stro­nę kra­wę­dzi za­pew­nia­ją­cej skok z wia­trem. Do­dat­ko­wa pomoc nie za­szko­dzi. Pod­szedł na tyle bli­sko, by oce­nić od­le­głość do na­stęp­ne­go kom­plek­su. Dużo. Za­ci­snął zęby. Ale nie ma wy­bo­ru. Syn nie bę­dzie prze­cież przy­pro­wa­dzał Pe­te­ra do wię­zie­nia. Cof­nął się, ile mógł. Ode­tchnął. Za­czął biec. I sko­czył.

Eddy Wil­lems zbli­żał się do pięć­dzie­siąt­ki, już dawno wy­ły­siał, a reszt­ki wło­sów golił re­gu­lar­nie u zna­jo­me­go fry­zje­ra. Miał za to pięk­ną brodę, którą pie­lę­gno­wał z od­da­niem god­nym lep­szej spra­wy. Lubił zawód wła­my­wa­cza i był w tym dobry. Ko­chał syna. Wnuka jesz­cze bar­dziej. Palił od trzy­dzie­stu lat. Miał za­cząć eme­ry­tu­rę. Eddy Wil­lems my­ślał o tym wszyst­kim, pru­jąc po­wie­trze kilka ki­lo­me­trów nad po­ły­sku­ją­cym w świe­tle księ­ży­ca Oce­anem Arm­stron­ga. Niebo mi­go­ta­ło ty­sią­cem gwiazd. Na Sza­fi­rze trwa­ła jedna z tych cu­dow­nych, sław­nych w całej ga­lak­ty­ce nocy. Eddy Wil­lems za­chwy­cił się nią tak, jak każ­de­go in­ne­go wie­czo­ru przez więk­szość swo­je­go życia.

Ko­chał tę pla­ne­tę. Bę­dzie za nią tę­sk­nił.

Z tą myślą ude­rzył w ścia­nę kilka me­trów po­ni­żej kra­wę­dzi i spadł do oce­anu.

Koniec

Komentarze

Cho­le­ra ska­so­wa­ło mi ko­men­tarz. Piszę od nowa.

 

Po­do­ba mi się ta hi­sto­ryj­ka. Na­pi­sa­na w stylu retro, w kon­wen­cji opo­wie­ści zło­dziej­skich, tyle że osa­dzo­na w re­aliach… space opery? Jest bar­dzo kla­sycz­nie i ze wszyst­ki­mi ele­men­ta­mi ty­po­wej opo­wie­ści tego typu: jest stary wyga i żół­to­dziób, jest ostat­ni skok, wpad­ka, ry­zy­ko, po­sta­wie­nie wszyst­kie­go na jed­nej szali, mistrz ra­tu­je ucznia i się po­świę­ca itd.. Jest w sumie nie tylko kla­sycz­nie jak w opo­wie­ściach zło­dziej­skich ale także trąci kla­sycz­ną fan­ta­sty­ką Zło­te­go Wieku. Jest nieco ro­man­tycz­nie i no­stal­gicz­nie. Finał nie mógł być inny. Za­cnie to wy­kon­cy­po­wa­łaś. Nawet ten syn i wnuk cze­ka­ją­cy na dziad­ka, któ­re­go nie wy­pa­da od­wie­dzać w wię­zie­niu wpi­su­je się w taką opo­wieść.

Pod­su­mo­wu­jąc – bar­dzo zgrab­nie i uda­nie za­gra­łaś na ogra­nych prze­cież ele­men­tach i z przy­jem­no­ścią prze­czy­ta­łem po raz ty­sięcz­ny tę samą hi­sto­rię w nowej sce­no­gra­fii. Na­pi­sa­łaś to wszyst­ko cał­kiem przy­jem­nie dla oka, w od­po­wied­nim stylu i z cał­kiem nie­złym warsz­ta­tem. Kom­po­zy­cyj­nie i fa­bu­lar­nie hi­sto­ria także jest bar­dzo spraw­nie ro­ze­gra­na.

Za­strze­że­nia nie­ste­ty też są. Wy­mie­nił­bym cho­ciaż raz tego czer­wo­ne­go ol­brzy­ma, bo po­wta­rza się zbyt czę­sto. Tro­chę rzuca się w oczy dosyć mało no­wo­cze­sna tech­ni­ka i spo­sób dzia­ła­nia (za­rów­no zło­dziei jak i po­li­cji) jak na od­le­głą przy­szłość i od­le­gły świat. Ale to nie prze­szka­dza aku­rat w lek­tu­rze. Tro­chę szwan­ku­je in­ter­punk­cja. Inne uwagi po­ni­żej:

 

Ob­ser­wo­wał po­wol­ną wę­drów­kę czer­wo­ne­go ol­brzy­ma wgłąb morza.

​w głąb?

 

– Sprawdź, czy wszyst­ko mamy – kazał wresz­cie męż­czy­zna, do­brze wie­dząc, że uczeń,

pod­no­sząc się, za­czął robić miny. – Ru­sza­my, gdy tylko zaj­dzie słoń­ce. I ustaw stałą lo­ka­li­za­cję na smar­twat­chu – dodał, nim świ­snę­ły za­my­ka­ne drzwi sy­pial­ni.

 

Coś się w edy­cji po­sy­pa­ło. To kazał bym zmie­nił na na­ka­zał lub po­le­cił.

 

Wi­dząc hu­la­ją­cy już po po­ko­ju mrok, za­tarł ręce. – To co, za­czy­na­my?

Hu­la­ją­cy mrok cięz­ko sobie wy­obra­zić. 

 

Eddy od­su­nął się odro­bi­nę, wie­dząc, jak bar­dzo iry­tu­je czyjś po­ga­nia­ją­cy od­dech na karku.

Może po­na­gla­ją­cy od­dech?

 

Dzię­ki temu nawet, jeśli ktoś bę­dzie chciał prze­śle­dzić trasę zło­dziei, dowie się je­dy­nie, z któ­re­go kom­plek­su przy­by­li.

​Prze­ci­nek chyba ra­czej po temu.

 

Wy­su­nę­ły macki rąk.Z gło­śni­ków padł roz­kaz sta­nię­cia pod ścia­ną.

​Macki rąk? Albo macki albo ręce.

 

Dałem pew­ne­go klika do bi­blio­te­ki.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

 Tak w ra­mach po­wi­ta­nia ;-) 

Pod­szedł do okna, cią­gnąc za sobą struż­kę dymu.

Le­piej "smuż­kę". Struż­ka ko­ja­rzy się z cie­czą. 

Ob­ser­wo­wał po­wol­ną wę­drów­kę czer­wo­ne­go ol­brzy­ma wgłąb morza.

W głąb. 

 

Tyle z rze­czy tech­nicz­nych, bo tekst jest na­pi­sa­ny po­rząd­nie. Ale… To wła­ści­wie tyle. Nie wiem, co jesz­cze mogę na jego temat na­pi­sać. Mimo, że wszyst­ko jest na miej­scu (krót­ko, ale ob­ra­zo­wo przed­sta­wio­ny świat, kon­kret­ny bo­ha­ter, a nawet dwóch, akcja, emo­cje) to jed­nak scen­ka, być może za spra­wą za­koń­cze­nia, spo­wo­do­wa­ła jeno wzru­sze­nie ra­mion.

Jak dla mnie – fajna scen­ka, z któ­rej nie­wie­le wy­ni­ka. Choć wie­rzę, że innym może spodo­bać sie bar­dziej. 

Po­zdra­wiam! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

mr.maras – bar­dzo cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło. Ser­decz­nie dzię­ku­ję za po­le­ce­nie do bi­blio­te­ki, a przede wszyst­kim za na­praw­dę kon­struk­tyw­ną kry­ty­kę. Chcia­ła­bym czę­ściej otrzy­my­wać taki fe­ed­back, kiedy pro­szę kogoś o prze­czy­ta­nie ja­kie­goś tek­stu. Od­no­śnie za­strze­żeń: nie je­stem eks­per­tem od prze­stęp­czo­ści, acz­kol­wiek za­mysł był wła­śnie taki, by w sumie me­to­dy, jak i tech­ni­ka nie róż­ni­ły się aż tak dra­stycz­nie, jak to zwy­kle bywa przy scien­ce fic­tion (czy to dobry po­mysł to inna spra­wa, pod­kre­ślam je­dy­nie, ze była to świa­do­ma de­cy­zja). Nad­uży­wa­nie “czer­wo­ne­go ol­brzy­ma” mogło wy­nik­nąć z mojej drob­nej pa­ra­noi “a co jeśli nie piszę jasno i nikt nie zro­zu­mie, o co mi cho­dzi”, przez co uni­ka­łam okre­śle­nia “słoń­ce”. Dzię­ku­ję za zwró­ce­nie uwagi, przej­rzę tekst pod tym kątem. Co do po­zo­sta­łych błę­dów, ra­czej sty­li­stycz­nych, w więk­szość chylę głowę – nie li­cząc może “hu­la­ją­ce­go mroku” (wy­bacz, ale mój we­wnętrz­ny poeta broni tego wy­ra­że­nia wła­sną pier­sią, nie wiem, czy dam radę je usu­nąć).

thar­go­ne – dzię­ku­ję rów­nież za uwagi, zga­dzam się, po­pra­wię. Ro­zu­miem też, że nie każdy bę­dzie za­chwy­co­ny, przy tak krót­kim tek­ście trud­no prze­cież czy­tel­ni­ka wcią­gnąć. Tak, jak stwier­dzi­łeś – jest to po pro­stu scen­ka. Czy nic nie wnosi? Za­le­ży chyba od ocze­ki­wań. Nie pi­sa­łam jej z za­mia­rem oświe­ce­nia czy­tel­ni­ka albo uka­za­nia mu prze­ło­mo­wej praw­dy o świe­cie, nie pla­no­wa­łam też two­rze­nia kon­ty­nu­acji. Za­mie­rza­łam je­dy­nie uka­zać pew­ne­go czło­wie­ka, jego wy­bo­ry i ich kon­se­kwen­cje. To się chyba udało?

Dzię­ku­ję jesz­cze raz za ko­men­ta­rze i rów­nież po­zdra­wiam.

Zgrab­nie na­pi­sa­ny szor­cik. Po­do­bał mi się :)

Kie­dyś do­sta­nę Nobla.

Za­sad­ni­czo zga­dzam się z ko­men­ta­rzem Ma­ra­sa, tylko tam, gdzie On do­strze­ga za­le­ty, ja widzę ra­czej wady. Znana hi­sto­ryj­ka, nie­wie­le wnosi do wie­dzy ludz­ko­ści. Fan­ta­sty­ka zo­sta­ła ze­pchnię­ta do roli sce­no­gra­fii – pod tym wzglę­dem IMO nic cie­ka­we­go nie po­ka­za­łaś. Ot, inna pla­ne­ta z wy­jąt­ko­wą nocą (no, nawet nie wiem, na czym po­le­ga to jej słyn­ne pięk­no). A opo­wia­stek o mi­strzu za wszel­ką cenę chro­nią­cym ucznia, który stał się przy­czy­ną kło­po­tów, to już tro­chę było.

Ład­nie od­da­łaś re­la­cję mię­dzy bo­ha­te­ra­mi, ale nie tego szu­ka­łam.

Nie przej­muj się zbyt­nio, nie wszy­scy mają taki sto­su­nek do fan­ta­sty­ki i oby­cza­jów­ki jak ja. :-)

Na­pi­sa­ne bar­dzo przy­zwo­icie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A ja dodam jesz­cze, że “roz­kaz “sta­nię­cia” brzmi na­praw­dę kiep­sko.

 

Rze­czy­wi­ście, każdy czyta po swo­je­mu. Ja nie mam nic prze­ciw­ko sta­rym hi­sto­riom z wia­do­mym za­koń­cze­niem, o ile są do­brze opo­wie­dzia­ne. Cho­ciaż grają na tych sa­mych nu­tach, to przy oka­zji po­ru­sza­ją też te same stru­ny. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Bo­ro­wik – miło mi, że ci się po­do­ba­ło :)

Fin­kla – szcze­rze mó­wiąc, nie wiem, co ci od­po­wie­dzieć. Masz rację, ten tekst to żadna no­wość i je­stem tego świa­do­ma. Ale cho­ciaż warsz­tat ci się po­do­bał, czyli jest na­dzie­ja :D

mr.maras – jesz­cze raz chylę głowę. To rze­czy­wi­ście mo­gło­by brzmieć le­piej.

No cóż, może Eddy Wil­lems po­wi­nien zda­wać sobie spra­wę, że jego ostat­ni skok miał miej­sce po­przed­ni razem…

Czy­ta­ło się cał­kiem nie­źle, ale ta hi­sto­ryj­ka, jedna z wielu, pa­mię­ci mi ra­czej nie ob­cią­ży.

 

Ostat­ni pa­pie­ros wy­glą­dał w pu­stej pacz­ce nad wyraz sa­mot­nie. –> Skoro w pacz­ce był jeden pa­pie­ros, nie była ona pusta.

 

 – Sklep znaj­du­je się na trze­cim po­zio­mie, tuż przy pół­noc­nym wej­ściu na kwa­drat. Pa­ne­lu kon­tro­l­ne­go pil­nu­ją dwie ka­me­ry, ste­ro­wa­ne przez górę. Nie wy­łą­czy­my ich, czyli prze­bra­nia. Sys­tem ochro­ny to now­sza wer­sja Pro­tec­tion 2200 ziem­skie­go G-te­chu. –> …to now­sza wer­sja Pro­tec­tion dwa ty­sią­ce dwie­ście ziem­skie­go G-te­chu.

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie, zwłasz­cza w dia­lo­gach.

 

Na scho­dach po­ru­sza­ły się wolno, więk­szą część mocy prze­zna­cza­jąc na wzno­sze­nie. Do czego przy­sto­so­wa­ne nie były. –> Ra­czej: Na scho­dach po­ru­sza­ły się wolno, więk­szą część mocy prze­zna­cza­jąc na wzno­sze­nie, do czego przy­sto­so­wa­ne nie były.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­do­ba mi się dwu­znacz­ność ty­tu­łu. Ale sama hi­sto­ria tro­chę wątła, to zna­czy nie­wie­le się wy­da­rzy­ło i ra­czej na długo mi w pa­mię­ci nie zo­sta­nie ten tekst.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

re­gu­la­to­rzy – dzię­ku­ję za uwagi. W pierw­szym przy­pad­ku masz rację, jakoś mi umknę­ła ta oczy­wi­stość. Co do dru­gie­go za­rzu­tu wy­da­je mi się, że pi­sząc, iż ktoś „uży­wał ipho­ne’a 7” trzy­ma­li­by­śmy się za­pi­su cy­fro­we­go. Pro­tec­tion 2200 to pełna nazwa wła­sna, dla­te­go też uży­łam cyfr. Od­no­śnie ostat­niej uwagi cho­dzi­ło mi tu o za­ak­cen­to­wa­nie dłuż­szej prze­rwy, więc, dzię­ku­jąc Ci jesz­cze raz za ko­men­tarz, zo­sta­wię jed­nak jak jest. Mam na­dzie­ję, że nie po­peł­niam tym ja­kie­goś faux pas.

Gdy­byś za­pi­sy­wa­ła nazwę Pro­tec­tion 2200, to ow­szem, na­pi­sa­ła­byś tak wła­śnie. Gdy­byś jed­nak mó­wi­ła to do kogoś, po­wiesz Pro­tec­tion dwa ty­sią­ce dwie­ście. Tak jak ktoś po­da­jąc adres, pod który ma być do­star­czo­na pizza, powie: Pro­szę przy­wieźć na Piotr­kow­ską sto czter­dzie­ści sie­dem, numer miesz­ka­nia dwa­dzie­ścia osiem. Ina­czej liczb nie wy­po­wiesz. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Lubię za­ba­wę kla­sy­ką, więc nie będę na­rze­kał, że to tylko scen­ka o prze­wi­dy­wal­nym za­koń­cze­niu. Tym bar­dziej, że przy­pra­wio­na kil­ko­ma ład­nym dro­bia­zga­mi (Ocean Arm­stron­ga, słyn­ne sza­fi­ro­we noce – te wzmian­ki przy­jem­nie łech­cą moją wy­obraź­nię). I ca­łość zręcz­nie na­pi­sa­na, nar­ra­cja ma swój rytm, widać świa­do­mość słowa wy­ni­ka­ją­cą z pew­ne­go oczy­ta­nia, uni­kasz ba­na­łów - na­praw­dę przy­jem­nie się to czyta.

 

– Jesz­cze raz – na­ka­zał roz­wa­lo­ne­mu na ka­na­pie mło­ko­so­wi. Bobby Locke jęk­nął znu­dzo­ny.

uni­kaj zmia­ny bo­ha­te­ra w di­da­ska­liach, bo to my­lą­ce dla czy­tel­ni­ka.

 

Ode mnie klik do bi­blio­te­ki.

Szysz­ko­wy­Dzia­dek – dwu­znacz­ność ty­tu­łu też mi się po­do­ba. Wy­jąt­ko­wo, że tak nie­skrom­nie stwier­dzę. A hi­sto­ria nie wszyst­kich musi za­chwy­cać, gusta są różne. Miło mi jed­nak, że to prze­czy­ta­łeś i dzię­ku­ję za ko­men­tarz.

re­gu­la­to­rzy – nie­dłu­go po opu­bli­ko­wa­niu od­po­wie­dzi do­tar­ło do mnie do­kład­nie to samo (że roz­ma­wia­my o tek­ście mó­wio­nym, nie wy­po­wie­dzi nar­ra­to­ra). Także kajam się: mia­łaś rację. Le­piej słow­nie.

co­bold – dzię­ku­ję za bar­dzo miłe słowa i po­le­ce­nie do bi­blio­te­ki. Cie­szę się, że się po­do­ba­ło. Z dro­bia­zgów po cichu byłam dumna, więc fakt, że komuś także przy­pa­dły do gustu to miód na moje serce. Co do zmia­ny bo­ha­te­ra w di­da­ska­liach: tro­chę głu­pio, ale jakoś nigdy nie zwró­ci­łam na to uwagi. Dzię­ku­ję, po­pra­wię.

Oj tam, nie prze­sa­dzaj­my, że nie można zmie­niać bo­ha­te­ra w di­da­ska­liach. No­to­rycz­nie to robię, kiedy jeden bo­ha­ter za­da­je py­ta­nie, drugi kiwa albo po­trzą­sa głową, a pierw­szy mówi dalej. Jeśli tylko czy­tel­nik się na zmia­nie nie po­ty­ka, to wszyst­ko do­brze.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cie­ka­wy tekst. Po­dob­nych hi­sto­rii już tro­chę było, ale tą i tak czy­ta­ło się przy­jem­nie, a prze­cież o to w pi­sa­niu chyba cho­dzi. Jeśli miał­bym się do cze­goś przy­cze­pić to tylko do nie­po­trzeb­ne­go “wy­ga­da­nia się” au­tor­ki we wstę­pie. Kiedy bo­ha­ter do­cie­ra na dach za­koń­cze­nie staje się oczy­wi­ste, a tak by­ła­by za­wsze jakaś nie­pew­ność – uda mu się czy nie?

Pro­sta hi­sto­ryj­ka, nic no­we­go, ale za to do­brze na­pi­sa­na. Spo­dzie­wa­łem się ja­kie­goś ogrom­ne­go twi­stu w stylu Ocean’s (11, 12 albo 13 :P), a tu oka­za­ło się, że bo­ha­ter ska­cze z wy­so­ko­ści. Dobre, ale wiesz, cza­iłem się na ten zło­dziej­ski twist, jak zom­bie na mózgi. Także koń­ców­ka spodo­ba­ła mi się, ale nie tak, jak się na to na­szy­ko­wa­łem.

Było ok :)

 

Do­pie­ro po prze­czy­ta­niu ko­men­ta­rzy za­uwa­ży­łem, że tytuł można ode­brać na dwa spo­so­by. To jak… do­dat­ko­wa pu­en­ta ;)

Pro­sta hi­sto­ria i kla­sycz­na, ale mi przy­pa­dła do gustu. Faj­nie pro­wa­dzisz hi­sto­rię, do­brze stwo­rzy­łaś też kli­mat ta­kie­go filmu zło­dziej­skie­go. Do­bre­go wra­że­nia do­peł­nia dobra opra­wa tech­nicz­na.

Pod­su­mo­wu­jąc: przy­jem­ny pokaz fa­jer­wer­ków, go­dzien klika.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Pa­no­wie. To ko­bie­ta na­pi­sa­ła…

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

I to ko­lej­ny dowód, bym nie brał się za pi­sa­nie ko­men­ta­rzy koło pół­no­cy :P Wy­bacz, Au­tor­ko, już po­pra­wiam :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

NWM, ja ro­zu­miem. Opo­wia­da­nie jest jak tzw. mę­skie kino. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Opo­wia­da­nie opo­wia­da­niem, ale nie do­strze­że­nie wy­pi­sa­nej płci au­to­ra pod ksyw­ką to już wy­bit­na u mnie śle­po­ta.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Tym bar­dziej że Ga­bi­ta to też brzmi jak ko­bi­ta :)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

O kur­czę, a nie było mnie tylko przez chwi­lę. To po kolei:

Stra­fer­B25 – dzię­ku­ję za miłe słowa. Bar­dzo się cie­szę, że się po­do­ba­ło. I, cóż, pi­sząc stresz­cze­nie zde­cy­do­wa­nie nie za­mie­rza­łam się wy­ga­dać, wy­szło nie­chcą­cy. Dzię­ku­ję, na przy­szłość będę uważ­niej­sza.

Ka­ro­l123 – po­wiem szcze­rze (w na­dziei, że nie zo­sta­nę zlin­czo­wa­na, na swoją obro­nę dodam jed­nak, że stu­dio­wa­nie zaj­mu­je dużo wię­cej czasu niż się spo­dzie­wa­łam): nie wi­dzia­łam żad­nej czę­ści Ocean`s. Także, jeśli idzie o zło­dziej­skie twi­sty, u mnie ra­czej kru­cho. Wo­la­łam też nie po­ry­wać się na jakąś ogrom­ną in­try­gę w krót­kiej for­mie. W jed­nym z pierw­szych opo­wia­dań. Wszyst­ko w swoim cza­sie. Ale cie­szę się, że mimo wszyst­ko za­koń­cze­nie przy­pa­dło Ci do gustu. A tytuł to zde­cy­do­wa­nie pu­en­ta. Nawet głów­na, po­wie­dzia­ła­bym.

No­Whe­re­Man – bar­dzo dzię­ku­ję za po­le­ce­nie do bi­blio­te­ki. Na­praw­dę cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło. A fakt, że po­czu­łeś kli­mat zło­dziej­skie­go filmu… Do­kład­nie to pró­bo­wa­łam osią­gnąć. Cze­góż wię­cej od życia może pra­gnąć pi­sarz :)

Aha, i pa­no­wie – bez stre­su, bez pa­ni­ki. Nie ma za co prze­pra­szać ;)

Nowa Fantastyka