AKT I: SYN
Ostatni papieros w paczce wyglądał nad wyraz samotnie. Eddy Willems wahał się chwilę, nim go wyciągnął i zgniótł kartonik. Ostatni papieros. Westchnął ciężko. Czyli naprawdę rzuca. Tak, jak obiecał synowi. Odłożył niepotrzebne opakowanie na stół i zapalił, zaciągając się gorzkawym, mocnym dymem. Będzie mu tego brakować. Nic nie rozjaśniało myśli lepiej od nikotyny.
– Jeszcze raz – nakazał rozwalonemu na kanapie młokosowi.
Bobby Locke jęknął znudzony.
– Dręczysz mnie od trzech dni! – Chłopak uniósł ręce w dramatycznym geście. – Już chyba nie można być bardziej przygotowanym.
– Pytałem cię o zdanie? – Eddy uniósł brwi z naganą. Podszedł do okna, ciągnąc za sobą smużkę dymu. Zachód słońca kładł się ognistą kulą na falach Oceanu Armstronga.
Bobby przewrócił oczami i westchnął. Co go podkusiło, by zostać uczniem akurat starego Eddy’ego Willemsa?
– Sklep znajduje się na trzecim poziomie, tuż przy północnym wejściu na kwadrat. Panelu kontrolnego pilnują dwie kamery, sterowane przez górę. Nie wyłączymy ich, czyli przebrania. System ochrony to nowsza wersja Protection dwa dwieście ziemskiego G-techu. I tak, przejrzałem schematy, do kurwy nędzy – wyrecytował na jednym wydechu, siniejąc odrobinę. Eddy milczał. Obserwował powolną wędrówkę czerwonego olbrzyma w głąb morza.
– Jesteś pewien, że sobie poradzisz? – spytał wreszcie.
Chłopak palnął się dłonią w czoło.
– Sam uznałeś, że jestem gotowy!
– Nigdy nie pracowałeś na serii Protection – zauważył Eddy, wypuszczając chmurę dymu.
– Wybrałem ten sklep, obserwowałem go, zgromadziłem od chuja informacji… – Bobby wreszcie usiadł normalnie, poważnie zdenerwowany. – Zaplanowałem wszystko krok po kroku. Nie odbierzesz mi tej akcji! – Trzasnął ręką w stół.
Eddy Willems przez chwilę nie odpowiadał. Stał bez ruchu, czarna sylwetka na tle wypełniającego okno rdzawego światła. Papieros dymił.
– Sprawdź, czy wszystko mamy – polecił wreszcie mężczyzna, dobrze wiedząc, że uczeń, podnosząc się, zaczął robić miny. – Ruszamy, gdy tylko zajdzie słońce. I ustaw stałą lokalizację na smartwatchu – dodał, nim świsnęły zamykane drzwi sypialni. W salonie zapadła cisza. Eddy zaciągnął się papierosem. Może naprawdę przesadza.
Był to jednak pierwszy od trzydziestu lat napad, którego nie zaplanował i jednocześnie sprawdzian umiejętności Bobby`ego. Na razie wszystko szło gładko. Ale to o niczym nie świadczy. Doświadczenie Eddy`ego Willemsa szeptało mu do ucha o dziesiątkach potencjalnych zagrożeń. Wystarczyło kiepskie przebranie, przypadkowy świadek, nieprzewidziany patrol, za wolna lub niepewna ręka… Mężczyzna nie miał ochoty wpaść podczas ostatniej akcji w swojej karierze. Czekało na niego przecież kilka przyjemności. Emerytura. Wnuk. Syn z wolnym pokojem na dalekiej Ziemi.
Papieros skończył się zbyt szybko. Eddy przeczesał gęstą brodę. Musi przestać się martwić i skupić na zadaniu. Wrócił do stołu. Zgasił niedopałek. Za oknem już tylko skrawek czerwonego olbrzyma wystawał nad pokrywający prawie całą planetę ocean. Nadciągała noc. Piękna, sławna w całej galaktyce noc Szafiru. Eddy Willems zawiesił wzrok na gasnącej feerii barw. Będzie mu brakować tego widoku. Szkoda, że syn mieszka na innej planecie.
Drzwi sypialni otworzyły się ze świstem.
– Wszystko gra i buczy – poinformował nonszalancko Bobby, grzebiąc w swoim smartwatchu. Widząc hulający już po pokoju mrok, zatarł ręce. – To co, zaczynamy?
Eddy skinął głową. A po drodze do sypialni, wraz z pustą paczką, wyrzucił całą popielniczkę.
AKT II: UCZEŃ
Panel sterujący systemami sklepu z elektroniką był już stary i trochę odrapany. Bobby wyciągnął narzędzia. W skupieniu podważył nakładkę. Eddy odsunął się odrobinę, wiedząc, jak bardzo irytuje czyjś ponaglający oddech na karku. Poprawił kominiarkę. Zabawę czas zacząć.
Pierwszą część akcji, zakładającą przedostanie się z kompleksu S38 do A22, wykonali bez większych problemów. Mimo wszechobecnej obserwacji. Eddy jednak już dawno rozpracował system kamer w swojej kostce. Wystarczyło kilka komend i wszystkie się zawiesiły. Dzięki temu, nawet jeśli ktoś będzie chciał prześledzić trasę złodziei, dowie się jedynie, z którego kompleksu przybyli. A to zawęża krąg podejrzanych do zaledwie kilku tysięcy. Policja z głowy. Pozostaje już tylko unikać patroli, których zresztą nie ma zbyt wiele na niższych poziomach. Roboty zbyt często wracały uszkodzone, by gra była warta świeczki.
Oświetlenie sklepu zamrugało. Drzwi stanęły otworem. Eddy poklepał ucznia po ramieniu. Szybki i skuteczny. Nauka dobiegła końca.
Nie zwlekając, złodzieje ruszyli między wąskie regały, wrzucając do plecaków starannie wyselekcjonowany łup. Nic dużego. Nic rzadkiego. Małe i łatwe do sprzedania. Złota zasada Eddy’ego Willemsa. Może nie przynosiła ogromnych zysków, ale zarobek był godziwy, a więzienie niewielkim zagrożeniem. Dlatego się jej trzymał. Jeszcze nigdy go nie zawiodła. Nie każdy potrafił jednak oprzeć się pokusie i Eddy zawsze do tej pory kontrolował plecak Bobby’ego, nie ufając młodzieńczej fantazji. Tym razem jednak, gdy spotkali się przy wyjściu, nie wyciągnął ręki. Jedynie skinął głową. Druga część planu również poszła gładko.
Teraz tylko dotrzeć do kompleksu L10, znaleźć starego Lawrence’a i opchnąć towar. Złodzieje wyszli na ciemny korytarz. Bobby pochylił się przy panelu, by zamknąć sklep i opóźnić zgłoszenie napadu. Z uśmiechem grzebał wśród kabli. Nie ma nic piękniejszego niż brak komplikacji podczas roboty.
Wtedy zawył alarm.
Eddy Willems zadziałał odruchowo, mimo że minęły lata, odkąd ostatni raz słyszał ten mrożący krew w żyłach dźwięk. Chwycił ucznia za kaptur czarnej bluzy. Oderwał od panelu. Zebrał upuszczone narzędzia i pociągnął przez korytarz, łączący mieszkalną ramę z wewnętrznym, służącym jako przestrzeń publiczna sześcianem. Muszą zdążyć do windy przed najbliższym patrolem. Eddy biegł, odganiając strach i wątpliwości, mącące umysł. Nie mają wyboru. Muszą.
AKT III: WNUK
Na pierwsze roboty natknęli się w śluzie między kompleksami A22 i B22. Trzy maszyny zagrodziły im drogę, bucząc ponuro. Wysunęły mackowate kończyny. Z głośników padł rozkaz ustawienia się pod ścianą. Eddy nie czekał aż dodadzą informację o konsekwencjach stawiania oporu. Rzucił w najbliższego robota ciężkim plecakiem i zawrócił do A22. Dobiegł go trzask padającej na ziemię maszyny. Czyli trafił, gdzie chciał. Słaby uśmiech przebiegł mu przez twarz. Zostały dwa.
Bobby rzucił własnym plecakiem i pobiegł za nauczycielem. Zawalił. Tak bardzo zawalił. Przerażony, dogonił Eddy’ego.
– Co robimy?! – wyjąkał, nie mogąc zebrać myśli. Buczenie goniących ich robotów narastało.
– Do kwadratu, schowasz się w parku – wysapał Eddy, wiedząc, że maszyny priorytetowo traktują uciekających. Jeśli chłopak się ukryje, będzie narażony tylko na pobieżny skan otoczenia.
– A ty?!
– Dam sobie radę. – Skręcili w korytarz łączący ramę i wewnętrzny sześcian. Wypadli na plac. Bobby odbił w stronę parku, a Eddy przyspieszył. Widział już drzwi windy. Dopadł panelu. Jak na złość, urządzenie było na 28 poziomie. Nie zdąży. Buczenie narastało i to również od strony śluzy południowej. Zostały schody. Rzucił się w stronę pobliskiego korytarza i znalazł niepozorne drzwi. Wystarczyło kilka komend ze smartwatcha, by zamek puścił. Eddy ruszył, przeskakując po kilka stopni, na 13 poziom. Tam też jest śluza. I może żadnych patroli.
Nie miał szczęścia. Ledwo uchylił drzwi, powitało go znajome buczenie. Ruszył na poziom 23.
Eddy Willems nie pierwszy raz uciekał przed policyjnymi maszynami, dobrze więc znał ich możliwości. Na schodach poruszały się wolno, większą część mocy przeznaczając na wznoszenie. Do czego przystosowane nie były. Punkt dla Eddy’ego. Problem polegał na tym, że jeśli skończą mu się nieobstawione śluzy, mężczyźnie pozostanie dach. I próba przeskoczenia z jednego kompleksu na drugi. Dwa razy mu się udało. Ale był wtedy dużo młodszy. W tej chwili natomiast ze zdziwieniem stwierdził, że ledwo dyszy pokonawszy zaledwie 33 poziomy.
Zacisnął zęby. Nie. Żadnych wątpliwości. Da radę. Musi dać radę. Czekają na niego syn i wnuk. Mały Peter od dawna nie widział dziadka. Na pewno tęskni.
Eddy Willems zebrał się w sobie i jeszcze przyspieszył. Dopadł drzwi na poziomie 53. Otworzył. Ostrożnie wyjrzał na korytarz. Cisza brzmiała obiecująco. Miał właśnie ruszyć w stronę śluzy, gdy zza załomu wypadł dwumaszynowy patrol. Eddy Willems zatrzasnął drzwi.
– Kurwa – wyszeptał. Już dawno nie miał takiego pecha. Zacisnął pięści i pobiegł na dach. Wiele dałby za jednego papierosa.
Z trudem otworzył nieużywaną klapę.
Świeże, lodowate powietrze uderzyło w Eddy’ego niczym taran, o mało go nie przewracając. Mężczyzna stał przez chwilę, przyzwyczajając się do warunków panujących na kilku kilometrach. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz wyszedł na zewnątrz. Zapomniał już, jakie to uczucie. Wiatr szarpiący ubraniem. Zimno przenikające do kości. Odetchnął głęboko. Potem się pozachwyca.
Ruszył ostrożnie w stronę krawędzi zapewniającej skok z wiatrem. Dodatkowa pomoc nie zaszkodzi. Podszedł na tyle blisko, by ocenić odległość do następnego kompleksu. Dużo. Zacisnął zęby. Ale nie ma wyboru. Syn nie będzie przecież przyprowadzał Petera do więzienia. Cofnął się, ile mógł. Odetchnął. Zaczął biec. I skoczył.
Eddy Willems zbliżał się do pięćdziesiątki, już dawno wyłysiał, a resztki włosów golił regularnie u znajomego fryzjera. Miał za to piękną brodę, którą pielęgnował z oddaniem godnym lepszej sprawy. Lubił zawód włamywacza i był w tym dobry. Kochał syna. Wnuka jeszcze bardziej. Palił od trzydziestu lat. Miał zacząć emeryturę. Eddy Willems myślał o tym wszystkim, prując powietrze kilka kilometrów nad połyskującym w świetle księżyca Oceanem Armstronga. Niebo migotało tysiącem gwiazd. Na Szafirze trwała jedna z tych cudownych, sławnych w całej galaktyce nocy. Eddy Willems zachwycił się nią tak, jak każdego innego wieczoru przez większość swojego życia.
Kochał tę planetę. Będzie za nią tęsknił.
Z tą myślą uderzył w ścianę kilka metrów poniżej krawędzi i spadł do oceanu.