- Opowiadanie: Spiky - Renard cz. 2

Renard cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Renard cz. 2

– Cholera, długo cię nie było.

– Sorry, musiałem dać obić sobie pysk , żeby złom Kenny\'ego zdążył przestawić się do pozycji pasywnej. Swoją drogą, trzeba przycisnąć twojego braciszka, żeby wyprodukował coś, co będzie niewykrywalne zaraz po wyłączeniu.

– Wiesz, nawet mu o tym ostatnio wspominałem. Delikatnie spytałem, czy nie da się zbudować czegoś sprawniejszego… Odpowiedział, że da się to zrobić… że to nawet nie problem, i że weźmie się za to, jak tylko skończy korespondencyjny kurs zamiany wody w wino.

Spike uśmiechnął się mimowolnie.

– Miło, że naśladujecie moje poczucie humoru. Ostrzegam was tylko, że za nie biją.

Spike wyszedł na parterowy taras muzeum. Świeże powietrze od razu poprawiło mu humor. Od wyjścia z pokoju antyhakerów zdążył zmyć w łazience resztki krwi i odebrać swoje rzeczy z przechowalni – tym razem obsłużył go jakiś podstarzały ork z rękami tak zabliźnionymi, jakby stoczyły walkę z obieraczką do ziemniaków.

Pogoda była naprawdę wspaniała. Spike przeciągnął się leniwie, ciesząc oczy widokiem kilku jasnych obłoków sunących po niebie. W pewnym momencie między tymi obłokami zobaczył znajomą twarz.

– No popatrz, nasz kochany stróż prawa też rozkoszuje się świeżym powietrzem!

Spike przybrał jeden z bardziej pociesznych wyrazów twarzy, na jaki było go stać, i pomachał do stojącego na tarasie piętro wyżej Gusa. Antyhaker mało nie wypuścił z ust zapalonego papierosa.

– Jestem za dobry dla ludzi – mruknął Spike. Zaczął niespiesznie iść w kierunku ulicy. – Facet mi przywalił, zniszczył mi długopis, obraził mnie, a ja mu macham. Jakby tego było mało, na moich oczach pali moje własne fajki…

– Zabrał ci papierosy? Chyba nie te od Kenny\'ego, co?

– Mój drogi Lenny, chyba jesteś na tyle duży by wiedzieć, że gdyby antyhaker zabrał mi papierosy robione przez twojego brata, to teraz byśmy nie rozmawiali. Zadymiacze zdążyłem w ostatniej chwili wyrzucić do śmieci. Przykro mi, ale będziesz musiał załatwić nowe.

Spike zatrzymał się na przystanku i zerknął na zegarek.

– No dobra, za pięć minut mam hydrobus… Musisz dzisiaj zrobić dla mnie parę rzeczy. Po pierwsze, zadzwoń do Maxa. Niech przygotuje papiery potrzebne do pozwania policji antyhakerskiej o uszkodzenie ciała, na nazwisko Neal Surpine.

– Jeszcze jeden proces?

– Tak, jeszcze jeden. Nie uważasz, że to byłoby dziwne, gdyby niewinny, pobity mężczyzna nie zgłosił sprawy do sądu? Niestety, moja iluzoryczna niewinność może się nie utrzymać, jeśli nie będę jej starannie pielęgnował. Po drugie, zadzwoń do mojego dentysty. Niech wyhoduje mi prawą górną trójkę, prawą dolną dwójkę… – Spike stwierdził, że nadal coś rusza mu się w szczęce, więc bezceremonialne chwycił niestabilny ząb i wyrwał go sobie z ust. – taaa… i prawą górną czwórkę.

– Załatwione. Wpadniesz dzisiaj do nas?

– Chyba nie. Wiesz, ten antyhaker mnie… wykończył. Poza tym, dzisiaj w centrum organizują wykład na temat historii elektroniki. Muszę tam wpaść…

– Eeee.. Historia elektroniki??? Niczego o grach komputerowych nie było?

– W sumie, wykład ma być na temat rzeczywistości wirtualnej, więc może temat gier wypłynie. Jeśli dobrze pamiętam, przed pojawieniem się Interworldu to było jedyne jej zastosowanie. W sumie temat średnio mnie obchodzi, idę tam spotkać się z klientem.

– Nowa robota? Nie za szybko?

– Nie. Musimy trochę nadgonić z kasą. Jeszcze jedno lub dwa zlecenia i robimy sobie przerwę. Dobra, rozłączam się bo mój transport nadciąga. Na razie.

– Na razie.

Wielki czerwony hydrobus podpłynął do przystanku, zatrzymał się i wyrzucił traki na taras. Spike i kilkanaście innych osób weszło na pokład, który jak na taką porę był prawie pusty. Spike usiadł gdzieś w kącie, z daleka od innych pasażerów. Przejrzał jeszcze raz swoje ubranie w poszukiwaniu jakichkolwiek plam krwi, a kilka znalezionych starannie zamaskował kołnierzem płaszcza. Potem już tylko obserwował jak lekki wietrzyk marszczy wodę Piątej Alei, co kilka minut przecinaną przez przepływające hydrobusy i prywatne łodzie.

 

* * *

 

W nocy wszystko poszło o wiele szybciej.

Gus właśnie podnosił do ust świeżo zaparzoną, aromatyczną, kolumbijską espresso z podwójnym cukrem… gdy w uszach zawibrował mu gwizd alarmu, a pół pokoju wypełniło jaskrawożółte światło.

– Co za… – mruknął antyhaker. Gorące espresso błyskawicznie rozeszło się po jego mundurze. – Co się do cholery dzieje?!

– W sali historii naturalnej Wielkiej Brytanii włączył się alarm – odkrzyknął młody antyhaker, wklepując na klawiaturze serię instrukcji.

Gus wściekłymi ruchami wytarł część rozlanej kawy i stanął za swoim kolegą z sekcji hakerskiej.

– Odcięli nas?

– Tak… – westchnął biały haker, opierając się w fotelu i krzyżując ramiona na piersi. – Teraz nic z tym nie zrobię.

– Cholera… – Gus wyjął podręczne radio. – Mike, Ian, wracajcie do centrali. Mamy problem… A co za różnica, jaki problem?! W jednej z sal włączył się alarm, za pięć minut chcę was tu widzieć! Bez odbioru.

Gus odetchnął kilka razy, uspokoił się i znowu zwrócił się do białego hakera:

– Pokaż mi ostatnie pół minuty nagrania z kamer wewnątrz sali, zanim nas odcięli.

Antyhaker wpisał kolejne instrukcje. Na jego ekranie pojawiło się sześć sekwencji, każda z innej kamery. Co ciekawe, tylko na jednej z nich był widoczny jasny obłok dymu.

– Powiększ to – Gus wskazał na sekwencję, na której widoczny był dym. Po chwili obraz pojawił się na większym ekranie naprzeciwko Gusa. Antyhaker stuknął dwa razy palcem w źródło dymu, by zbliżyć obraz. To był kosz na śmieci.

– Ktoś nie zgasił papierosa?

– W muzeum? – Gus uśmiechnął się pobłażliwie. – Jak popracujesz jeszcze parę lat, to będziesz bardziej podejrzliwy. Wyślij prośbę o wsparcie do najbliższych komisariatów. Powiedz, że ktoś włamuje się do Muzeum Miejskiego. Co znowu…

Po kolei na wszystkich nagraniach pojawił się gęsty, czarny smog. Przez kilka sekund nic nie było widać, a potem nagrania się skończyły.

– No to na pewno nie był niedopałek – stwierdził biały haker, poprawiając okulary na nosie. – Słyszałem o czymś takim… Ktoś rozprowadził w powietrzu dwie substancje, które dopiero po zmieszaniu dają efekt dymu… Wyższa szkoła jazdy.

Gus nie słuchał. W pośpiechu przypiął do paska broń, paralizator i podręczne radio.

– Dzwoń do Mc Angela! Powiedz, że ktoś włamuje się do Muzeum Miejskiego i sierżant Gus Verte prosi o przyznanie dowództwa nad okolicznymi jednostkami. Gdyby chciał ze mną porozmawiać, przełącz go na moje radio.

Gus w mgnieniu oka wypadł z centrali. Po kilku minutach dobiegł do zamkniętych na głucho drzwi do sali historii naturalnej. Jedynie przez trzy malutkie okienka obok wejścia widać było czarne kłęby dymu. Stali już tam dwaj antyhakerzy, których wzywał przez radio i sześciu czy siedmiu pracowników ochrony muzeum.

– Ty – Gus wskazał na chudawego ochroniarza. – Zostajesz tutaj, i masz natychmiast dzwonić do swojej centrali, żeby przysłali tu wszystkie wolne jednostki. Tymczasem twoi koledzy, którzy przyszli tutaj sobie popatrzeć, niech zapierdalają na swoje patrole. Sześć razy widziałem włamanie udane tylko dlatego, że jakiś ochroniarz chciał popatrzeć na zadymioną salę.

– Gus, właśnie szliśmy do ciebie, gdy zobaczyliśmy dym… – powiedział jeden z pozostałych antyhakerów, gdy ochroniarze się rozpierzchli. – Domyślasz się, co jest grane?

– Wiem tylko jedno: ktoś próbuje się tam włamać, i każda stracona minuta się liczy… Ian, ty idź do centrali. Hans został tam sam i może potrzebować pomocy…

– Mógłbyś się tak nie rządzić, co?

Gus zacisnął zęby i stanął tak blisko Iana, że prawie stykali się piersiami. Gus był o jakieś dziesięć centymetrów wyższy, więc takie zbliżenie było efektowne.

– Słuchaj, mój drogi – powiedział powoli, jakby zapominając o pośpiechu. – Na twoim dyżurze robię co każesz, bo taki jest regulamin. Nie obchodzi mnie, ile rzeczy zostało wtedy ukradzionych, ani jak wpływa to na twoją karierę. Bądź tak miły i rób to samo, bo nie mam zamiaru psuć sobie statystyk przez twoje humory. Rozumiemy się?

Ian wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zacisnął zęby i pomaszerował w kierunku schodów.

– Wiem, że zależy ci na awansie, ale… może postarasz się nie wkurzać przy okazji wszystkich dookoła? – mruknął drugi antyhaker.

– Dzięki za radę, Mike. Jak to się skończy pójdziemy na piwo, ale na razie bądź cierpliwy, bo naprawdę nie mam czasu…

Radio na pasku Gusa zapiszczało.

– Ty – mężczyzna wskazał na chudego ochroniarza, sięgając po radio. – Idź natychmiast po techników. Te drzwi trzeba jak najszybciej otworzyć.

– Myślisz, że pozwolą ci tak po prostu zniszczyć drzwi warte ćwierć miliona?

– Przekonamy się… – Gus przyłożył radio do ucha. – Co tam, Hans? Cleander chce ze mną rozmawiać? Nawet mu się nie dziwię… Połącz go. Co to za dźwięk?

– Ten łopot? To pewnie helikopter straży pożarnej…

– Cholera, nie chcę, żeby żadna straż pożarna, pogotowie ani nawet Czerwony Krzyż zbliżał się do tego budynku!

Mike wzruszył bezradnie ramionami.

Radio w ręku Gusa znowu zapiszczało.

– Tak, panie prefekcie… tak, właśnie tak myślę… ponieważ pierwszy raz widzę dwadzieścia metrów sześciennych powietrza zasnuwających się dymem w trzy sekundy… Oczywiście że nie, bo bez upoważnienia nie mogę dostać się do środka… Niestety, oprócz dymu mam tylko przeczucie. – Gus przewrócił oczami. Najwyraźniej rozmowa przebiegała trochę inaczej, niż się spodziewał. – Wszystko o co proszę, to zgoda na otworzenie drzwi siłą i zakaz zbliżania się jakichkolwiek jednostek, przynajmniej na jakiś czas… Hm… Tak, jest przy mnie drugi antyhaker, może potwierdzić moją opinię. Mike, powiedz prefektowi, czy tak według ciebie wygląda zwyczajny pożar.

Gus oddał koledze krótkofalówkę, a sam podszedł do kilku techników, którzy właśnie przybyli. Cierpliwie wysłuchał ich upomnień, że nie mogą zniszczyć elektronicznie zabezpieczonych drzwi bez zgody upoważnionej osoby. Kazał im rozkładać sprzęt i czekać. Potem Mike oddał mu radio.

– Tak, panie prefekcie? Naprawdę?? – w tym jednym wyrazie Gus pozwolił sobie na odrobinę drwiny. – Bardzo dziękuję… Oczywiście, odpowiadam za to swoją reputacją… Tak, zrobię co w mojej mocy… Bez odbioru. – Wyłączył radio i przypiął z powrotem do paska. – Nadęty biurokrata.

Mike uśmiechnął się.

– Niestety, jego nie możesz opieprzyć.

– Też żałuje… Miło, że go przekonałeś… Jestem ci dłużny.

Gus wyjął z kieszeni munduru swój elektroniczny identyfikator i pokazał go jednemu z techników.

– Przypatrz się. Jestem upoważniony przez nowojorskiego prefekta policji antyhakerskiej do przeprowadzenia dowolnych działań na terenie muzeum. – Gus schował identyfikator. -Więc rozwalcie te cholerne drzwi, zanim stracę cierpliwość.

Technicy zabrali się do wyłamywania ze ściany panelu sterowania zabezpieczeniami. W tym czasie Gus znowu chwycił krótkofalówkę.

– Hans, jesteś tam? Skontaktuj się ze wszystkimi służbami porządkowymi, które mają swoje jednostki w okolicy. Niech żadna jednostka, czy to naziemna, latająca czy pływająca, nie zbliża do zadymionej sali bez mojego pozwolenia, rozumiesz? I niech odwołają jednostki już wysłane. Pośpiesz się, nie ma czasu do stracenia. – Schował radio po raz kolejny. – Słyszeliście!? Nie ma czasu do stracenia, więc przestańcie się grzebać z tymi cholernymi drzwiami.

Minęło kilka minut, podczas których Gus na przemian wrzeszczał na techników i wściekał się, słysząc coś co choćby przypominało łopot śmigieł.

– Gus, nie chcę cię niepokoić, ale wpadasz w paranoję. Przecież nie obciążą ci akt przez powolne działanie techników czy straży pożarnej…

– Przykro mi to mówić, ale prefektów raczej nie obchodzi, na kogo zwalają winę ich podwładni, tylko jakie mają efekty.

W tym momencie jeden z techników zawołał, że blokady są już zdjęte i czekają jedynie na zrestartowanie mechanizmu otwierającego. W odpowiedzi Gus podszedł do drzwi, chwycił za jeden z uchwytów awaryjnych i pociągnął z całej siły. Lewe skrzydło drzwi wsunęło się dwa centymetry w ścianę, pozostawiając za sobą wąską przestrzeń wypełnioną dymem.

– Nie obraziłbym się – wycedził Gus przez zęby – gdyby ktoś mi pomógł.

Mike westchnął. Chwycił za drugi uchwyt i zaczął ciągnąć drugie skrzydło w przeciwną stronę. Po dłuższej chwili szczelina miała już prawie pół metra, więc nawet Gus był w stanie się przez nią przecisnąć.

– Ty, ty i ty – wskazał na trzech techników – zostajecie tutaj. Gdy tylko pojawi się taka możliwość, macie otworzyć drzwi na oścież, zrozumiano!? Za jakieś dziesięć minut będzie tutaj wsparcie, macie im powiedzieć, że sierżanci Gus Verte i Mike Collins weszli do zadymionej sali wraz z grupą ochroniarzy. Wy – wskazał na grupę ochroniarzy przybyłych ledwie kilka minut wcześniej – idziecie za mną. Mike, wejdziesz na końcu, tymczasem przypilnuj, żeby nie zrobili bałaganu.

Gus z trudem przecisnął się przez szczelinę w drzwiach. W środku panował taki mrok, że nie było widać ani gwiazd ani nawet lampek kontrolnych, które podczas alarmu zwykły mrugać jak światła dyskotekowe. Wszystko na wyciągnięcie reki spowijała szara mgła.

– Przez szybę dym wydawał się gęstszy… – powiedział Mike, zerkając przez szczelinę w drzwiach.

– Bo… był gęstszy – wycedził Gus. – Wy czterej idziecie za mną, ty Mike pójdziesz wzdłuż ściany w prawo.

Gus włączył małą naramienną latarkę i powoli zaczął przesuwać się wzdłuż ściany. Ani na podłodze, ani na gablotach nie widział podejrzanych śladów. Mijał właśnie jakąś płaskorzeźbę przestawiającą mity arturiańskie, gdy usłyszał soczyste przekleństwo Mike\'a. Zdążył przebiec kilka metrów, gdy dostrzegł kolegę gapiącego się w górę. W szklanym suficie brakowało jednej z szyb.

– To straż pożarna? – mruknął Gus, ostrożnie klucząc między kawałkami szkła.

Ta procedura wkurzała go ponad pojęcie: w przypadku włączenia się alarmu CAFSO – np. podczas pożaru lub kradzieży – nikt nie ma prawa wyjść z objętego nim obiektu, ani tym bardziej do niego wejść. Nawet jednostki policji antyhakerskiej musiały mieć pozwolenie swojego prefekta. Jedyny wyjątek stanowiła właśnie straż pożarna – jej przedstawiciele mogli wejść do zagrożonego budynku, jeśli źródłem zagrożenia był pożar. Według Gusa dzięki temu można było co najwyżej uratować kilku złodziei przed zaczadzeniem, jako że CAFSO włącza się wyłącznie w nocy.

– Nie chcę cię martwić, ale nawet straż pożarna nie pracuje tak szybko.

– Faktycznie, w kilkanaście minut podszyć się pod powietrzną jednostkę straży pożarnej i w jej imieniu rozwalić dach to nawet niezłe osiągnięcie. Chyba nie powiesz mi, że zdążyli coś ukraść? Bez przesady, nawet dyrektor banku otwiera gabloty z zabytkami przez ponad pół godziny, ci złodzieje nie mogli zrobić tego w dziesięć minut!

– No… Masz rację, aż tak dobrzy nie są… Ale powinieneś coś zobaczyć…

Mike wskazał kciukiem za siebie. Gus w milczeniu minął go i zaklął pod nosem, widząc głęboką na pół metra dziurę w podłodze, w miejscu, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej stał czterometrowy kamienny słup. Gdyby nie kłębowisko dziwacznie pospinanych przewodów na dnie, otwór wyglądałby jak zwykły wyłom w kamiennej posadzce.

– Myślisz, że tego też nie wpiszą mi do akt? – Gus uśmiechnął się gorzko, po raz kolejny sięgając po radio. – Hans, jesteś tam? Zdobądź mi natychmiast numery identyfikacyjne wszystkich jednostek straży pożarnej, które pojawiły się nad budynkiem po włączeniu alarmu. Zaraz przekażę ci autoryzację rozkazu… Gdy już je zdobędziesz, przekaz wszystkim siłom patrolom aby je niezwłocznie zatrzymano.

 

* * *

 

Helikopter zawisł niecałe cztery metry nad ziemią, a gdy czekający na ziemi ludzie odczepili zawieszoną u jego brzucha szklaną skrzynię, podniósł się lekko i wylądował kilka metrów dalej. Gdy tylko śmigła zaczęły zwalniać ze środka wyskoczył Spike.

– Dobra chłopaki, wszystko zgodnie z planem. Hank…! O, tu jesteś, myślałem, że to kawałek ściany… bierz się za rzeźbiarstwo!

„Rzeźbiarstwo\" w wykonaniu Hanka, ponad-dwumetrowej góry mięśni, było po prostu piłowaniem wyrwanego razem ze szklaną skrzynią kawałka podłogi za pomocą ogromnej, specjalnie „stuningowanej\" szlifierki. Mało było w tym sztuki, za to dużo profesjonalizmu.

– Kenny, jak tam?

– W całym budynku nie ma żywej duszy – rzucił starszy z bliźniaków, wyskakując zza sterów helikoptera. – Na niższych piętrach też nikogo nie widać. Mamy co najmniej dziesięć minut.

– Świetnie, zacznij zdejmować tapetę. Lenny, jak tam pościg? – szepnął Spike do telefonu komórkowego.

Lenny cały czas był podłączony do Interworldu – jego ciało leżało spokojnie w domu, podczas gdy awatar hakował system alarmowy straży pożarnej.

– Na razie szukają helikopterów, które podczas alarmu latały nad obrabowaną salą. Poszukiwania idą im sprawniej niż zwykle, więc lepiej się pospieszcie.

– Przyjąłem. Luke, Max, pomóżcie mi i Kenny\'emu.

Luke był całkiem dobrze wyszkolonym elfem i, jak to elf, uważał zdzieranie jakiejś tapety z helikoptera za zajęcie urągające jego umiejętnościom. Z kolei Max był nie kim innym, tylko adwokatem Spike\'a, i też zamierzał policzyć sobie za nadgodziny.

Tylko że podczas roboty Spike nie uznawał wymówek, i tylko dzięki temu po dwóch minutach samoprzylepna tapeta z przepisowymi barwami straży pożarnej i numerem 504 leżała zdarta na ziemi. Na helikopterze pojawiło się za to wcześniej ukryte logo miejscowego serwisu informacyjnego.

W tym czasie Hank skończył swoją pracę i szklana skrzynia z kawałkiem kamienia wartym kilkanaście milionów miała już kształt idealnego prostopadłościanu, z prostokątnym wgłębieniem z jednej strony. Olbrzym postawił go na oszlifowanym kawałku podłogi, a wtedy Kenny przybiegł z kilkoma zwojami taśmy samoprzylepnej. Znowu wszyscy wzięli się do roboty i zaczęli oklejać łup logiem popularnej firmy produkującej lody. Gdy skończyli, Hank bez większego wysiłku podniósł skrzynię i zaniósł ją do naczepy ciężarówki, którą przyjechał. Postawił ją w głębi, między identycznie wyglądającymi automatami do robienia lodów, po czym usiadł za kółkiem. Kenny w tym czasie już podrywał helikopter do lotu, zabierając ze sobą Luke\'a i Maxa, a Spike znowu dzwonił do Lenny\'ego:

– Jak tam nasi kochani przyjaciele z policji antyhakerskiej?

– Odpuść sobie. Wiedzą już, że lecieliście helikopterem z numerem 504, za chwilę wydadzą rozkaz zatrzymania…

– W samą porę. My już się zbieramy. Możesz zacząć drugą część planu.

– Dzięki Bogu…

Spike odczekał chwilę zanim Kenny odleci w kierunku wciąż dymiącego budynku muzeum. Polał syntetyczną podpałką leżące w jednym miejscu skrawki tapety zdartej z helikoptera, po czym wrzucił do nich płonącą zapalniczkę. Wsiadł do kabiny ciężarówki tuż obok Hanka. Szybko zjechali z otwartego dachu parkingu, nie napotykając nikogo, nawet ochrony budynku.

Dopiero wtedy Spike poczuł, że robota jest skończona. Wyciągnął telefon. Oczywiście nie ten, przez który rozmawiał z Lennym:

– Pan T.? Tu Spike Renard. Tak, mamy to, o co pan prosił… Jak najszybciej, nie chcę tego przy sobie długo trzymać… Za dwanaście godzin, tam gdzie ostatnio, może być? Świetnie, nie zapomnij o kasie – rozłączył się.

Obejrzał się już tylko dwa razy: pierwszy raz żeby zobaczyć, jak Kenny robi umówione dwie rundki wokół dymiącego budynku, a zaraz potem odlatuje na północ, zanim prawdziwa telewizja pojawi się na horyzoncie. On i Hank byli już wtedy dwie ulice dalej i zmierzali w kierunku wału, który oddzielał zalaną część miasta od niezalanej.

Drugi raz obejrzał się pięć minut później tylko po to, by uśmiechnąć się, widząc w oddali jednostkę 504. straży pożarnej, zakuwaną w kajdanki tuż obok wywołanego przez niego pożaru.

Koniec

Komentarze

Przyznam szczerze, że z opowiadaniami opisującymi "genialne" włamania zawsze mam problem. Niestety często pomysł kradzieży okazuje się nielogiczny, nierealny i mieszczący się raczej w sferze pobożnych życzeń. Oryginalną i przekonującą kradzież naprawdę trudno wymyślić.

Kradzież w powyższym tekście została przedstawiona w sposób chaotyczny. Ciężko zrozumieć, co się właściwie dzieje przez cały fragment opisywany z perpsektywy strażników. Potem wprawdzie mamy jakieś wyjaśnienie, że niby weszli przez dach, jakiś mocarz wyciął całe dzieło wraz z jego opancerzeniem ze ściany, jakoś podpięli to do helikoptera i uciekli w siną dal - nie przekonało mnie to.
Nie rozumiem kilku kwestii. Dlaczego strażnicy mają taki wielki problem, żeby otworzyć drzwi do sali? Przecież tam pracują, powinni mieć wszystkie kody i działać błyskawicznie, a tu motają się, jakby to oni się włamywali.
Druga rzecz to wejście przez dach. Skoro muzeum miało takie zabezpieczenia, że nawet zwykłych turystów wizytujących w dzień się prześwietla, to wejście wtargnięcie przez szyby w dachu (które jest naturalną drogą dla złodziei) powinno być niemożliwe - szyby pancerne, podłączone do alarmu i z pewnością monitorowane. A tu wynika, że tylko sala była na podglądzie.

W całej kradzieży bardziej widzę Deus ex Machina niż prawdziwy plan. Druga część trochę mnie zawiodła.
Niemniej styl masz naprawdę dobry. Zabrakło mi trochę dopracowania powyższego tekstu. Dlatego też wystawiam końcową ocenę - 4.

Chętnie przeczytam kolejne Twoje opowiadanie.

Dziękuję za konstruktywną krytykę i przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale ostatnio miałem mało czasu i dość problematyczny dostęp do internetu.

Jeśli chodzi o niedopowiedzenia, to chyba dość dziecinne byłoby ich wyjaśnianie, skoro sama treść opowiadania powinna zawierać wszystkie informacje. No cóż mam nadzieję, że moze następne opowiadanie co nieco wytłumaczy.

Nowa Fantastyka