- Opowiadanie: master-of-orion - Za szybą

Za szybą

To pierwsze opowiadanie, które publikuję na portalu, więc chyba wypadałoby się przywitać. Cześć :)

 

Tekst powstał w ramach koleżeńskiego wyzwania, w którym ze znajomymi pisaliśmy dla zabawy krótkie opowiadania na zadany temat “mróz”.

Dajcie znać, jeśli coś zrobiłem nie tak przy wrzucaniu opowiadania. Chyba jeszcze nie do końca ogarniam, co i jak :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy

Oceny

Za szybą

 

– Bieda to stan posiadania, w którym kupujesz rzeczy tylko dlatego, że ich potrzebujesz – odpowiedział na pytanie mój gospodarz, szelmowsko mrużąc wewnętrzne powieki z półprzejrzystej błony. – Prawdziwe bogactwo zaczyna się wtedy, gdy nie zawracasz sobie głowy takimi błahostkami i kupujesz drogie rzeczy po prostu dlatego, że możesz.

Byliśmy sami. Obserwował mnie wyczekująco, szukając jakichkolwiek oznak tego, że rozumiem, co ma na myśli. Odwzajemniłem spojrzenie. Twarz miał mlecznobiałą i bezwłosą, a jego oczy lśniły w półmroku intensywnym fioletem. Biorąc pod uwagę temat naszej rozmowy, można by je porównać do pary ametystów osadzonych w oczodołach alabastrowej rzeźby.

– A więc to kwestia statusu – spróbowałem zgadnąć. – Pokazania, że ma pan w swoim posiadaniu więcej zasobów, niż dałoby się spożytkować na jakiekolwiek potrzeby. Kwestia zaznaczenia swojej pozycji i, być może, zwabienia samic. Wiele istot biologicznych tak robi, zwłaszcza tych pochodzenia ewolucyjnego.

Mój gospodarz, Argos van der Voort, wydał z siebie prychnięcie, które prawie na pewno wyrażało rozbawienie, i oparł się o grubą, pancerną szybę. Cokolwiek mieszkało po drugiej stronie, pozostawało w ukryciu, niewidoczne w pomarańczowoczerwonym półmroku.

– Trzymam w garści dwie trzecie tego układu planetarnego – powiedział rozbawionym tonem. – Pakiety kontrolne trzech z pięciu największych spółek, stacje górnicze, rafinerie, miasta orbitalne, wszystko. Nawet mój genom jest opatentowany i wart więcej niż cała własność intelektualna przeciętnej wytwórni wirtów rozrywkowych. Naprawdę myślisz, że mam problemy z „wabieniem samic”?

– Szczerze mówiąc sądziłem, że zwróci pan raczej uwagę na sugestię, iż jest pan biolem o pochodzeniu ewolucyjnym. Nie chwycił pan przynęty.

– Taki jesteś biegły w sztuce konwersacji? Zastawiasz na mnie pułapki? Ha, ja tam nie jestem taki drażliwy na tym punkcie jak niektórzy, ale chyba obaj wiemy, że żaden z nas nie ma wiele wspólnego z ewolucją.

Van der Voort formalnie należał do kladu mikrograwitacyjno-niskotlenowego z pasa asteroid w Układzie Słonecznym, ale od górniczych przodków dzieliło go tyle modyfikacji genetycznych na przestrzeni wielu pokoleń, że obecnie stanowił swój własny, unikalny podgatunek Homo sapiens.

– W przeciwieństwie do stworzenia za pana plecami, jak mniemam – postarałem się płynnie wrócić do tematu, który, jak czułem, bardziej interesował mojego gospodarza.

– Taaak, to cacko stworzyła ewolucja, najbardziej awangardowa artystka w historii – powiedział z zadowoleniem van der Voort, odwracając się do ciemnego wybiegu i włączając zamontowane nad nim lampy. – Nie widzi pasma fioletowego – wyjaśnił. – Gęsta atmosfera jego planety nie przepuszcza fal krótszych niż niebieskie światło.

Fioletowy blask ledwo przebił się przez opary i bujną roślinność przypominającą paprocie, oświetlając stworzenie, które wyglądało jak skrzyżowanie węża morskiego z ważką. Każdy z segmentów jego długiego, smukłego ciała przyozdabiały dwie pary pokaźnych skrzydeł, które zdawały się rozmywać i znikać, gdy zwierzę wykonywało błyskawiczny skok – prawie lot, choć nie do końca. Wzbijany przy tym kurz opadał powoli, co świadczyło o niskim ciążeniu wewnątrz wybiegu.

– Jest zabójczym drapieżnikiem – powiedział van der Voort. – Do polowania używa silnej neurotoksyny, która zabija w przeciągu sekund. No, przynajmniej istoty z jego planety. Za to na przedstawicieli większości ludzkich kladów działa, po oczyszczeniu i w starannie dobranych dawkach, jak niesamowicie silny i uzależniający narkotyk. Opiaty się przy tym chowają, podobno. Ja nie gustuję w tego rodzaju przyjemnościach. Jak możesz się domyślać, z racji popytu na te stworzenia zdobycie osobnika, którego widzisz, nie było ani łatwe, ani tanie. Lubi króliki. Zabija je, zanim zdążą się udusić w bogatej w cyjanowodór atmosferze. Chodźmy dalej.

Zaprowadził mnie do sąsiedniego pomieszczenia. Ono z kolei tonęło w intensywnym żółtym blasku, w którym prażył się pustynny, kamienisty wybieg za szybą. Jeden z głazów był szczególnie płaski i miał szczypce oraz pięcioro oczu na szypułkach.

– Ten również jest drapieżnikiem – powiedział mój gospodarz. – Może nie tak szybkim i zabójczym, ale za to trudnym w utrzymaniu. Jego ekosystem jest oparty o prawoskrętne białka, więc jak sobie zapewne wyobrażasz, nie mogę go karmić zwykłymi królikami. Zresztą, taki lewoskrętny i przez to niestrawny królik pewnie nawet nie miałby siły się ruszyć. Przygniotłaby go do ziemi grawitacja, jaka tam panuje, a nieruchomy byłby kiepskim wyzwaniem dla myśliwego z Gliese 832 c, nie sądzisz?

– Martwiłbym się raczej o to, że przyzwyczajony do ruchomych ofiar drapieżnik mógłby się nim nawet nie zainteresować – odpowiedziałem.

– Zawsze rzeczowy, co?

– Mogę przestać taki być, jeśli pan sobie życzy.

– Póki co nie ma potrzeby – mruknął. – Chodźmy stąd. Buczenie generatora grawitonów przyprawia mnie o ból głowy.

Przeszliśmy więc dalej, zostawiając w tyle okazy wymagające niestandardowe ciążenia. Kolejne skrzydło prywatnego zoo Argosa van der Voorta wypełniał łagodny szum agregatów chłodzących, a w powietrzu wyczuwało się wypromieniowane przez nie ciepło.

– Wielu osobom pokazuje pan swoją imponującą kolekcję? – Postanowiłem z własnej inicjatywy okazać zainteresowanie.

– Tylko nielicznym – powiedział cicho. – Partnerom biznesowym nie ufam na tyle, żebym im się chwalił przemyconymi bez zezwoleń organizmami, a moje kobiety z reguły mają dosyć gdzieś w okolicy kanibalistycznych daktylomorfów z Kapteyna b. – Wskazał na terrarium z niewielkimi, pokrytymi szczeciną istotami, które właśnie rozrywały na strzępy jednego ze swoich pobratymców. Przypominały hybrydę karalucha i odciętej ludzkiej dłoni.

– A pańscy przyjaciele?

Zatrzymał się przy ogromnym akwarium. Za szybą, w lodowatej cieczy, która mogła, choć nie musiała być wodą, poruszył się jakiś kształt.

– Myślisz, że człowiek taki jak ja może pozwolić sobie na posiadanie przyjaciół?

– Byłem przekonany, że człowiek taki jak pan może pozwolić sobie na wszystko, czego zapragnie – odpowiedziałem nieco bezczelnie. Coś mi podpowiadało, że tego właśnie ode mnie oczekiwał.

Van der Voort nijak nie odniósł się do moich słów. Położył dłoń na szybie i w milczeniu wbił zamyślone spojrzenie w zimny i ciemny habitat udający, jak się domyśliłem, podlodowy ocean podobny do tych z Europy i Enceladusa.

Odniosłem wrażenie, że mój gospodarz właśnie stracił zainteresowanie zabawą w przewodnika.

– Chodź – odezwał się jednak. – Pokażę ci coś naprawdę ciekawego.

Za mijanymi szybami przewijały się niby-kałamarnice, prawie-pająki i nie-do-końca-rekiny, których pochodzenia i zwyczajów nie dane mi było poznać – stworzenia warte fortunę, ale najwidoczniej niewarte wzmianki. Może mu się zwyczajnie znudziły.

– Wiem z wiarygodnych źródeł, że odkryto zaledwie cztery osobniki – oznajmił, wprowadzając mnie do położonej na uboczu sali. – Pozostałe trzy są własnością rządu. Badacze nie mają pojęcia, co to za gatunek. I, prawdę mówiąc, czy to aby na pewno żywy organizm, czy może coś kompletnie innego. Kupiłem tę istotę, jeszcze zanim okazało się, jaka jest niezwykła. Jeden z naukowców znał kogoś, kto znał przemytnika, który wiedział, że za tak rzadki okaz bez mrugnięcia okiem zapłacę kwotę niewyobrażalną dla zwykłych ludzi. Zgłosili odkrycie tylko trzech; czwarty rozpłynął się w powietrzu.

Wybieg za szybą nie udawał żadnego konkretnego biomu: nie był bagnem, pustynią, tundrą ani dnem oceanu. Nie widziałem tam roślinności ani nawet gleby – nic, tylko ciemnografitowe płytki i rury systemów chłodzących.

– Maskuje się – wyjaśnił van der Voort. – Widzisz go?

Zauważyłem organizm dopiero po dłuższej chwili. Pod sufitem, w rogu habitatu, wisiał półprzezroczysty kształt o niewyraźnych granicach. Pulsował wolno, jak gdyby oddychał, a do rytmu jego rozprężeń i skurczów nabrzmiewała siateczka czarnych żyłek.

– Za szybą panuje próżnia o jakości porównywalnej z ośrodkiem międzyplanetarnym – powiedział van der Voort. – Wszystkie cztery osobniki znaleziono na obrzeżach układu planetarnego daleko poza granicami Strefy Eksploatacji, prawie czterdzieści lat świetlnych od najbliższej placówki górniczej.

– Jaki mają metabolizm? Są w ogóle oparte o węgiel? – Tym razem nie musiałem udawać zainteresowania.

– Pojęcia nie mam i to jest właśnie najpiękniejsze – powiedział mój gospodarz i uśmiechnął się lekko. – Zanim grupa łasych na moje pieniądze naukowców musiała oddać rządowi pozostałą trójkę stworzeń, stwierdzili dwie rzeczy. Po pierwsze, coś jest cholernie nie tak z jego temperaturą. Nie wytwarza ciepła jak każde inne zwierzę. Nie utrzymuje temperatury na stałym poziomie. I, najlepsze na koniec, im więcej energii termicznej mu dostarczysz, tym zimniejszy się robi.

– Jak to możliwe?

– Jajogłowi powiedzieli, że w tym czymś musi występować egzotyczna materia o ujemnej entropii i pojemności cieplnej. Inaczej wszystkie wyliczenia szlag trafiał.

– Można powiedzieć, że… pożera ciepło? – zapytałem z namysłem. – Tym się żywi?

– Chyba tak. Nazwałem go Mróz. Wiem, wiem, mało oryginalnie. Ale to nie jego dieta jest najdziwniejszą rzeczą. Drugie odkrycie jest… – zawahał się. – Zresztą sam zobacz.

Van der Voort podszedł do szyby i położył na niej dłoń. Obłok pod sufitem z początku nie reagował. Po chwili czarne żyłki wewnątrz półprzejrzystej chmury zaczęły pulsować szybciej. Najpierw rytm był gwałtowny i chaotyczny, niczym łapczywy oddech topielca, a potem nabrał regularności, przyspieszając jeszcze bardziej. Liczby to mój żywioł, więc całkiem odruchowo zacząłem liczyć skurcze tych kanalików wypełnionych smolistą cieczą. Tymczasem istota o konsystencji galarety spełzła na podłogę habitatu i zbliżyła się do Argosa van der Voorta, po czym wyciągnęła się w górę, przyjmując z grubsza ludzką sylwetkę.

Skończyłem liczyć. Czterdzieści pięć skurczów na minutę, tętno spoczynkowe przedstawicieli niskotlenowych kladów Homo sapiens. Stworzenie dopasowało się do swojego właściciela.

Z fascynacją przyglądałem się przedstawieniu, które rozgrywało się na moich oczach. Półprzejrzyste, galaretowate ciało istoty wyciągnęło niby-rękę i dotknęło szyby w miejscu, gdzie dotykał jej van der Voort. Pokrywająca stworzenie błona poszarzała, zmatowiała i pokryła się szczeciną i zgrubieniami podobnymi do wrzodów. Głowa wybrzuszyła z siebie ogromne oczy, które zaraz popękały na setki owadzich oczek. Ciało od szyi po krocze przecięła szrama paszczy, która najeżyła się kilkoma rzędami ostrych kłów. Stawy szponiastych palców wygięły się w przeciwną stronę, kolana obleśnie wyłamały się do tyłu, a łopatki wykrzywiły się, rozdzierając skórę. Na koniec całe ciało pokryły ociekające ropą rany, z których wyłoniły się ruchliwe pajęcze odnóża.

W pierwszej chwili przyszła mi do głowy absurdalna myśl, że stwór właśnie przybrał swoją prawdziwą formę. Dopiero zerknięcie na twarz mojego gospodarza uświadomiło mi, że zaszło coś o wiele dziwniejszego. Mróz zmroził van der Voorta swoim wyglądem, dotknął lodowatym pazurem najgłębszych pokładów jego podświadomości i zmienił go w udręczony posąg niezdolny odwrócić wzroku.

Istota przybrała postać ukształtowaną dokładnie tak, aby jak najmocniej nim wstrząsnąć. Stała się jego spersonalizowanym ucieleśnieniem lęku i odrazy.

Mierzyli się wzrokiem przez dłuższą chwilę, aż wreszcie van der Voort cofnął rękę. Istota prawie natychmiast straciła koloryt i formę, z powrotem zmieniając się w wolno pulsujący, nieregularny kształt.

– Niesamowite – powiedziałem do bladego van der Voorta.

Mój gospodarz… nazwijmy rzeczy po imieniu, mój właściciel… przez chwilę nie odpowiadał. A potem nagle przyjrzał mi się bardzo uważnie.

– Wiesz, czemu tak naprawdę cię tu przyprowadziłem? – zapytał.

Zastanowiłem się nad odpowiedzią. Nadal nie wiedziałem, do czego potrzebował mnie Argos van der Voort, człowiek, który miał wszystko.

– Ponieważ jestem bardziej odporny psychicznie niż pańskie kobiety i bardziej godny zaufania niż pana kontrahenci? Ponieważ atawistyczne instynkty każą panu pochwalić się swoją kolekcją, choćby nawet przed kimś takim jak ja?

– Nie. Chciałem się przekonać, co ty zobaczysz. Fraktale? Niemożliwe figury, paradoksy, biały szum? A może… nic? Boisz się w ogóle czegoś?

Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć.

– Dotknij szyby – rozkazał.

Nie miałem wyboru. Przyłożyłem dłoń do przezroczystego tworzywa, a istota znowu wybrzuszyła się jak dmuchane szkło i dotknęła szyby mackowatą wypustką. Wypełnił mnie uniwersalny dla wszystkich rozumnych stworzeń lęk przed nieznanym. Bałem się samego strachu, bałem się tego, co zaraz zobaczę. Nie miałem pojęcia, co może mi się ukazać, ale przecież każdy czegoś się boi, prawda?

Tym razem jednak istota chyba nie zamierzała zmienić się w potwora, bo wyszczuplała, zrobiła się symetryczna, gładka i biaława. Wykształciła kończyny i głowę, wypuściła z dłoni palce, wyrzeźbiła twarz.

Wreszcie skończyła przemianę. Zza szyby spoglądał na mnie swoimi ametystowymi oczami sobowtór Argosa van der Voorta. Od oryginału odróżniały go tylko ledwo widoczne pod skórą czarne żyłki.

Co to miało oznaczać? Nie czułem przerażenia ani odrazy. Odwróciłem się do swojego właściciela i odkryłem, że stał przy wrotach prowadzących do sali. Dopiero teraz zauważyłem, jakie są grube i jak bardzo przypominają śluzę powietrzną.

– Nie byłem z tobą do końca szczery – oznajmił van der Voort. – W rzeczywistości Mróz ma jeszcze trzecią intrygującą właściwość. I choć nie je mięsa, żywi się czymś oprócz ciepła. Sam się przekonasz.

Oderwałem rękę od szyby i odwróciłem się błyskawicznie. Instynkt samozachowawczy wziął górę nad rozsądkiem i poczuciem obowiązku, nad lojalnością, nad programowaniem, nad wszystkim.

– Kod „THX-1138” – wyrecytował lodowato Argos van der Voort, a ja poczułem, że nieruchomieję.

– Dlaczego…? – zdążyłem jeszcze wydusić, zanim wszystkie syntetyczne włókna mięśniowe w moim ciele zastygły jak beton. Zostały mi tylko te, które poruszały gałkami ocznymi. Rzuciłem mu więc błagalne spojrzenie, w które desperacko próbowałem przelać swoje palące pytania. Dlaczego to zrobił? Dlaczego hodował te wszystkie przerażające stworzenia? Dlaczego najpierw oprowadził mnie po swoim prywatnym zoo, skoro i tak planował mnie zabić? Dlaczego stworzył syntetyczne, samoświadome życie tylko po to, żeby niedługo później je zgładzić?

– Jeśli słuchałeś tego, co do ciebie mówiłem, powinieneś sam się domyślić – odpowiedział Argos van der Voort, zamykając za sobą zewnętrzne wrota do sali. Rozległ się syk wysysanego powietrza. Potem już nie mogłem niczego usłyszeć, ale z jakiegoś powodu miałem absolutną pewność, że za moimi plecami otworzyły się drzwi habitatu. Nadal byłem żywym posągiem. Nie mogłem się odwrócić, nie mogłem zobaczyć, jaką formę przybrało stworzenie. Mogłem tylko bezustannie posyłać stojącemu za przeszklonymi wrotami van der Voortowi to samo nieme pytanie: dlaczego, dlaczego, dlaczego?

Odpowiedź wyczytałem z ruchu jego warg:

– Bo mogę.

 

Koniec

Komentarze

Za szybą jawi mi się raczej jako dość rozbudowana scena, a nie opowiadanie. W dodatku nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi. Czy jakiś nad wyraz bogaty osobnik, prezentując kolekcję szczególnych stworów, w dość osobliwy sposób udowadnia komuś, kto do niego należy, że może wszystko… Jakoś to do mnie nie przemawia.

 

Na­praw­dę my­ślisz, że mam pro­ble­my z „wa­bie­niem samic”? –> Dlaczego cudzysłów?

 

od­wra­ca­jąc się do ciem­ne­go wy­bie­gu i włą­cza­jąc za­mon­to­wa­ne nad wy­bie­giem lampy. –> Powtórzenie.

 

a nie­ru­cho­my byłby kiep­skim wy­zwa­niem dla my­śli­we­go z Glie­se 832 c, nie są­dzisz? –> …a nie­ru­cho­my byłby kiep­skim wy­zwa­niem dla my­śli­we­go z Glie­se osiemset trzydzieści dwa c, nie są­dzisz?

Liczebniki, zwłaszcza w dialogach, zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części tekstu.

 

– Wielu oso­bom po­ka­zu­je pan swoją im­po­nu­ją­cą ko­lek­cję? – po­sta­no­wi­łem z wła­snej ini­cja­ty­wy oka­zać za­in­te­re­so­wa­nie. –> – Wielu oso­bom po­ka­zu­je pan swoją im­po­nu­ją­cą ko­lek­cję? – Po­sta­no­wi­łem z wła­snej ini­cja­ty­wy oka­zać za­in­te­re­so­wa­nie.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Głowa wy­brzu­szy­ła z sie­bie ogrom­ne oczy… –> Nie bardzo umiem sobie wyobrazić jak głowa wybrzusza oczy.

 

ko­la­na ob­le­śnie wy­ła­ma­ły się do tyłu… –> Na czym polega obleśność wyłamywania się kolan?

 

i zmie­nił go w udrę­czo­ny posąg nie­zdol­ny od­wró­cić wzro­ku. –> …i zmie­nił go w udrę­czo­ny posąg, nie­zdol­ny od­wró­cić wzro­k. Lub: …i zmie­nił go w udrę­czo­ny posąg, nie­zdol­ny do od­wró­cenia wzro­ku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dla mnie bomba. Opowiadanie zaciekawiło mnie i wciągnęło niemal od samego początku. Widać, że masz wiedzę na temat biologii i fizyki i zręcznie ją wykorzystujesz (chociaż równie dobrze możesz mi wciskać kit bo połowy naukowych zwrotów nie rozumiem :P). Mimo tak krótkiej formy, w ciekawy sposób stworzyłeś zarys psychologiczny bohaterów. Bardzo podoba mi się istota, która była wisieńką na torcie. Nie spotkałem jeszcze w żadnym dziele sci-fi istoty żyjącej w próżni międzyplanetarnej. Duży plus za ten pomysł. Jestem fanem Lema i zawsze szanuję nieszablonowe pomysły dotyczące życia pozaziemskiego Jestem tu od niedawna, ale moim zdanie to opowiadanie jest lepsze niż znaczna część infantylnych tekstów trafiających do biblioteki, odkąd tu zaglądam. Nie jest lekkie, niektóre zdania musiałem czytać kilkukrotnie, i nie wszystko stylistycznie gra, ale to już wypomniał specjalista przede mną. Generalnie duży plus.

Regulatorzy, dzięki za opinię i za uwagi. Zdaję sobie sprawę, że opowiadanie jest specyficzne :P

 

W sumie nie wiem, czy tutaj przyjęło się dyskutować czy raczej po prostu przyjmować wszystkie uwagi na klatę, ale ja spróbuję podpytać Cię o kilka rzeczy i coś tam wyjaśnić :) (oczywiście wiem, że tekst powinien mówić sam za siebie, więc to tylko tak “dla sportu”). Przepraszam, jeśli to brzmi zbyt defensywnie albo arogancko.

 

– A więc to kwestia statusu – spróbowałem zgadnąć.

Ale tu naprawdę chodziło o zgadnięcie, a nie zagadnięcie. Tuż przed rozpoczęciem opowiadania bohater zadał bogaczowi jakieś pytanie (prawdopodobnie coś w stylu “po co to zoo?”), a ten wymijająco odpowiedział swoją definicją biedy. Bohater domyśla się więc (”zgaduje”), że to kwestia statusu.

 

Naprawdę myślisz, że mam problemy z „wabieniem samic”?

Hmm, wydaje mi się, że wielokrotnie widziałem w różnych dialogach, jak jedna postać cytuje drugą własnie z użyciem cudzysłowu. To słychać w intonacji, prawda? Czy to jest Twoim zdaniem ogólnie błąd, czy po prostu w tym przypadku to jest nieuzasadnione?

 

Zapis dialogów

Ok, rozumiem, faktycznie wyrażenie “postanowiłem okazać zainteresowanie” lepiej byłoby potraktować wielką literą. Ale zgodzisz się, że czasami granica bywa mglista? Gdyby było napisane “zainteresowałem się”, potraktowałabyś to tak samo jak “zapytałem” tj. mała litera byłaby OK? A gdybym napisał “okazałem zainteresowanie”? Ciekawi mnie, gdzie postawisz granicę :)

 

Głowa wybrzuszyła z siebie ogromne oczy… –> Nie bardzo umiem sobie wyobrazić jak głowa wybrzusza oczy.

O tak https://i.imgur.com/9LaAiNH.jpg :)

 

kolana obleśnie wyłamały się do tyłu… –> Na czym polega obleśność wyłamywania się kolan?

 

Nigdy nie widziałaś filmiku ani gifa, na którym kolana np. biegacza albo osoby nieumiejętnie korzystającej z siłowni wyłamują się do tyłu? A jeśli widziałaś i nie uznałaś tego za obleśne, to masz albo mocniejszy żołądek, albo mniej empatii niż ja ;)

 

 

 

Jestem tu od niedawna, ale moim zdanie to opowiadanie jest lepsze niż znaczna część infantylnych tekstów trafiających do biblioteki, odkąd tu zaglądam.

​Chyba jednak niewiele tekstów poznałeś (przeczytałeś, skomentowałeś) NN jak wnioskuję z liczb na Twoim profilu. Ale zdanie masz widzę już mocno wyrobione. Z tym większą ciekawością pochylę się nad Twoim opowiadaniem. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

mr.maras – ale to nie ja napisałem, tylko NobbyNobbs! Ja niczego nie nazywam infantylnym. Nawet nie lubię tego słowa :)

Tam za nawiasem jest NN, Masterze-of-Orionie ;). A Twój tekst właśnie napoczynam z zupełnie innych powodów )

Po przeczytaniu spalić monitor.

mr.maras nie czytam wszystkiego i moja opinia może być krzywdząca. Przeczytałem niedawno cztery opowiadania w bibliotece (nie mówię tu o ostatnich czterech tylko o tym co akurat mi wpadło w ręce) i tylko jedno u mnie zaplusowało. Nie będę o tym tutaj rozmawiał, bo to brak szacunku dla master-of-orion. Każdy ma prawo do własnej opinii.

Masterze-of-Orionie, możesz o wszystko pytać, możesz dyskutować, możesz także, jeśli zechcesz, brać uwagi na klatę. ;)

 

– A więc to kwe­stia sta­tu­su – spró­bo­wa­łem zgad­nąć.

Zauważyłam, że oślepłam i popełniłam błąd. Uwagę usunęłam.

 

Na­praw­dę my­ślisz, że mam pro­ble­my z „wa­bie­niem samic”?

Hmm, wy­da­je mi się, że wie­lo­krot­nie wi­dzia­łem w róż­nych dia­lo­gach, jak jedna po­stać cy­tu­je drugą wła­snie z uży­ciem cu­dzy­sło­wu. To sły­chać w in­to­na­cji, praw­da? Czy to jest Twoim zda­niem ogól­nie błąd, czy po pro­stu w tym przy­pad­ku to jest nie­uza­sad­nio­ne?

Nie wydaje mi się konieczne, aby użycie słów rozmówcy traktować jak cytat i ujmować je w cudzysłów. Mnie to rozprasza, ale to Twoje opowiadanie i to Ty decydujesz jak będzie napisane.

 

Zapis dia­lo­gów

Ok, ro­zu­miem, fak­tycz­nie wy­ra­że­nie “po­sta­no­wi­łem oka­zać za­in­te­re­so­wa­nie” le­piej by­ło­by po­trak­to­wać wiel­ką li­te­rą. Ale zgo­dzisz się, że cza­sa­mi gra­ni­ca bywa mgli­sta? Gdyby było na­pi­sa­ne “za­in­te­re­so­wa­łem się”, po­trak­to­wa­ła­byś to tak samo jak “za­py­ta­łem” tj. mała li­te­ra by­ła­by OK? A gdy­bym na­pi­sał “oka­za­łem za­in­te­re­so­wa­nie”? Cie­ka­wi mnie, gdzie po­sta­wisz gra­ni­cę :)

Nie, nie zgadzam się, że reguły zapisywania dialogów są mgliste. Sugeruję, abyś zajrzał jeszcze tutaj: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Głowa wy­brzu­szy­ła z sie­bie ogrom­ne oczy… –> Nie bar­dzo umiem sobie wy­obra­zić jak głowa wy­brzu­sza oczy.

O tak https://i.imgur.com/9LaAiNH.jpg :)

Istotnie, starasz się ładnie pokazać, o co Ci chodzi, ale mnie bardziej chodzi o sformułowanie – wybrzuszać, w kontekście oczu. Nigdy nie spotkałam się z określeniem wybrzuszania oczu.

Ale, jak powiedziałam wyżej – to Twoje opowiadanie.

 

kolana obleśnie wyłamały się do tyłu… –> Na czym polega obleśność wyłamywania się kolan?

 Nigdy nie widziałaś filmiku ani gifa, na którym kolana np. biegacza albo osoby nieumiejętnie korzystającej z siłowni wyłamują się do tyłu? A jeśli widziałaś i nie uznałaś tego za obleśne, to masz albo mocniejszy żołądek, albo mniej empatii niż ja ;)

Za SJP PWN: obleśny «odrażający, lubieżny, rozpustny»

Naprawdę nie wiem, co odrażającego, lubieżnego lub rozpustnego jest w wyłamaniu się kolana.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg Schorzenia i choroby mogą budzić odrazę, nawet jeśli nie jest stosowne się do tego przyznać. Można mieć pryszcza, który budzi odrazę, a który jest stanem chorobowym. Złamania, jak na przykład wystająca ze skóry kość też może budzić odrazę, a złamania są stanami chorobowymi. Tego bym się akurat nie czepiał :)

No widzisz, NobbyNobbs, jak różni jesteśmy – Ty byś się nie czepiał, a ja się czepnęłam. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, mam jeszcze jedno pytanie odnośnie liczebników w dialogach. Bo pomijając kod „THX-1138” (będący odniesieniem do tytułu mało znanego filmu George’a Lucasa, które po przetłumaczeniu na “jeden jeden trzy osiem” stałoby jeszcze trudniejsze do wyłapania), są to nazwy ciał niebieskich. Z ciekawości przekartkowałem kilka książek SF na swojej półce i znalazłem takie przykłady:

 

– (…) z pewnością nie spodziewali się G-1 Lac.

Greg Egan, “Diaspora”

 

– Nie. Czarna dziura. Cygnus X-1.

Peter Watts, “Ślepowidzenie”

 

– Marvin – przerwałem mu. – (…) Zatrzymaj się i wróć na Eden-6.

B.V. Larson, “Star Force tom 6: Imperium”

 

Najwyraźniej co najmniej dwa wydawnictwa (MAG i Drageus) akceptują cyfry w swoich dialogach. Czy to wyjątki?

Taka Gliese 832 c to realna planeta pozasłoneczna. Czy naprawdę jest sens udziwniać zapis akceptowany przez astronomów, znany z artykułów itd?

 

Nie odpowiadam za to, jak są drukowane dialogi w książkach.

Natomiast bardzo ciekawi mnie, jak, zamawiając np. pizzę, podajesz adres, pod który ma być przywieziona? Czy numer domu i mieszkania wymawiasz liczbami, czy słowami?

A jeśli zarejestrujesz na dyktafonie nazwę wspomnianej planety Gliese 832 c, co będziesz słyszał po odtworzeniu nagrania?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezła wyobraźnia, spodobało mi się zoo. Chociaż faktycznie, pożałowałeś czytelnikom akcji.

Ciekawi mnie, jaką trzecią niezwykłą cechę ma ten boginopodobny stworek. Żywi się emocjami? Inteligencją? Danymi?

Ech, czasami mam wrażenie, że bogactwo to choroba. Bywa ciężka.

Babska logika rządzi!

Zanim zacznę, wtrącę swoje trzy grosze:

 Schorzenia i choroby mogą budzić odrazę

Tak, ale "obleśny" budzi odrazę nie estetyczną, tylko moralną, i to o określonym zabarwieniu. Obleśny jest stary dziad, który obmacuje kelnerki w kawiarni, lub młody yuppie, w niewybredny sposób podrywający hostessy.

A cyfry w dialogach – wydaje mi się, że są dopuszczalne, kiedy nie stanowią przejawu lenistwa, tylko służą jasności zapisu. Czyli w astronomii, głównie. Jeśli da się je pominąć (np. "podyktowałam mu swój numer" zamiast "mój numer telefonu to 146816549 – powiedziałam"), lepiej jednak to zrobić.

Howgh!

 szelmowsko mrużąc wewnętrzne powieki z półprzejrzystej błony

To nieprzyjemnie brzmi. Wiem, co masz na myśli – ale czy ktoś, kto nie ma pojęcia o biologii, zdoła sobie wyobrazić, że facet ma trzecią powiekę?

 Obserwował mnie wyczekująco, szukając jakichkolwiek oznak tego, że rozumiem, co ma na myśli.

Przegadane: Przyglądał mi się, szukając oznak zrozumienia.

 że ma pan w swoim posiadaniu więcej zasobów, niż dałoby się spożytkować na jakiekolwiek potrzeby.

Telewizyjne: że ma pan więcej, niż mógłby pan potrzebować

 Wiele istot biologicznych tak robi, zwłaszcza tych pochodzenia ewolucyjnego.

Robi to wiele istot żywych, takie zachowanie jest promowane przez ewolucję.

Ciekawy pomysł z tą biologią – modyfikacja jest już tak powszechna, że "naturalnymi" się pogardza? Niezłe.

 kladu mikrograwitacyjno-niskotlenowego

Klady nazywa się po łacinie, i raczej nie od niszy ekologicznej (jeśli można to tak nazwać).

 dzieliło go tyle modyfikacji genetycznych na przestrzeni wielu pokoleń

Dałabym raczej "na przestrzeni tylu pokoleń".

 postarałem się płynnie wrócić do tematu, który, jak czułem, bardziej interesował mojego gospodarza.

Może: zawróciłem do tematu, który wydawał się bardziej interesować mojego gospodarza.

 Nie widzi pasma fioletowego

Jaśniej byłoby: Nie widzi w fioletowym zakresie widma.

 ludzkich kladów

Kladów pochodzących od H. sapiens.

 zanim zdążą się udusić w bogatej w cyjanowodór atmosferze

Czyli w ciągu sekund. Atmosfera nie dość, że beztlenowa, to jeszcze zatruwająca enzymy oddechowe ssaków.

 tonęło w intensywnym żółtym blasku, w którym prażył się pustynny, kamienisty wybieg

"Tonąć" i "prażyć się" nie pasują do siebie – znów, wiem, o co chodzi, ale dobór słów jest niezręczny. I czy wybieg może być pustynny?

 wymagające niestandardowe ciążenia

Niestandardowego. Jakie jest standardowe? Jeden g?

 w powietrzu wyczuwało się wypromieniowane przez nie ciepło

Czuło się.

 postanowiłem z własnej inicjatywy okazać zainteresowanie

Można inaczej?

 Myślisz, że człowiek taki jak ja może pozwolić sobie na posiadanie przyjaciół?

Myślisz, że ktoś taki, jak ja, może sobie pozwolić na przyjaciół?

 Van der Voort nijak nie odniósł się do moich słów.

Możesz to wyciąć, za chwilę powtarzasz tę samą informację.

 wbił zamyślone spojrzenie

Spojrzenie nie myśli – może być nieobecne, w ostateczności tęskne.

 Badacze nie mają pojęcia, co to za gatunek

Nazwali go chyba jakoś? Mogą nie mieć pojęcia, jak go zaklasyfikować.

 Pojęcia nie mam i to jest właśnie najpiękniejsze

To jak on go karmi? Pojęcia nie mam, i to jest właśnie najpiękniejsze.

 w tym czymś musi występować egzotyczna materia o ujemnej entropii i pojemności cieplnej

Jestem słaba z fizyki, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne.

 Ale to nie jego dieta jest najdziwniejszą rzeczą.

To nie jego dieta jest najdziwniejsza, albo: Nie to jest w nim najdziwniejsze.

 Istota przybrała postać ukształtowaną dokładnie tak, aby jak najmocniej nim wstrząsnąć.

Skąd on to wie? I “postać ukształtowana” to masło maślane.

 Wypełnił mnie uniwersalny dla wszystkich rozumnych stworzeń lęk przed nieznanym.

Chwycił mnie lęk przed nieznanym, jakie odczuwają wszystkie rozumne istoty.

 odwróciłem się do swojego właściciela i odkryłem, że stał przy wrotach

Odkryłem, że stoi (następstwo czasów nie obowiązuje w polszczyźnie).

stworzył syntetyczne, samoświadome życie

Ooo!

 Potem już nie mogłem niczego usłyszeć, ale z jakiegoś powodu miałem absolutną pewność, że za moimi plecami otworzyły się drzwi habitatu.

Potem nie usłyszałem już niczego, ale wiedziałem, na pewno wiedziałem, że drzwi habitatu otworzyły się za moimi plecami.

 

Fiu. Niezły cios na koniec, choć faktycznie, trochę ten van der Voort postępuje jak rozkapryszony dzieciuch. "Bo mogę", oczywiście. To byłaby niezła scena do czegoś dłuższego, do jakiejś powieści badającej temat ordo amoris (lub pokrewne) – tak, jak jest, robi wrażenie, ale bardziej jako gabinet osobliwości (meta, meta, meta :) ). Są zalążki niezłego, bogatego świata – ale tylko zalążki.

 

I shall watch your career with great interest ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 “w tym czymś musi występować egzotyczna materia o ujemnej entropii i pojemności cieplnej”

Jestem słaba z fizyki, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne.

 

Tarnina, nie mówię, że to prawdopodobne (na tym polega unikalność tego organizmu), ale fizycy rozważają taką ewentualność i teoretycznie może istnieć taki rodzaj materii.

 

Artykuł naukowy, bardzo świeży, bo z tego roku:

https://arxiv.org/pdf/1108.0824.pdf

The heat capacity of any fermionic substance is always linear dependent on temperature, but exotic matter has negative entropy and negative heat capacity.

 

Co do kladów – zakładam, że w kreowanej przeze mnie przyszłości znaczenie tego słowa się zmieniło, “rozlało”. W kontekście opowiadania znaczy ono raczej “podgatunek Homo sapiens; grupa postludzi o podobnym genomie“… a może nawet “grupa podobnych istot rozumnych, niekoniecznie ludzi”, więc wydaje mi się, żeby sformułowanie “ludzkich kladów” raziło kogoś in-universe :)

 

A w ogóle – dzięki za całą masę uwag i poprawek :)

Ja również zapoznałam się z tekstem i przyznam, że mi się podobał, więc będę wyczekiwać dalszych Twoich publikacji. Mnie jakoś kompletnie nie przeszkadzał tutaj “brak akcji”. Okej, wydarzeń jest mało, ale jest galeria fascynujących istot i to mi wystarczyło, by utrzymać zainteresowanie. Zgodzę się z Reg, że sprawia to bardziej wrażenie sceny niż pełnoprawnego opowiadania, ale dobrze napisane sceny, które mają dużo napięcia i efektowne rozładowanie, w moim odczuciu mogą być traktowane jako całość. Świetnym przykładem byłyby tutaj fragmenty powieści publikowanych w odcinkach z XIX i początku XXw. Każda scenka miała swoją dynamikę i budziła zainteresowanie, a jednocześnie zamykała się sensownie, po to tylko, by gdy została wydana w całości stać się kompletnie niezauważalną. Mam wrażenie, że tutaj mogłoby być podobnie (mówiąc niezauważalna, mam na myśli, że nie sposób wyczuć, że to była kiedyś niezależna i odrębna całość). Błędy wytknęli już inny, a ja sama niespecjalnie jakieś zauważyłam. Naprawdę fajny utwór. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Nie ma za co :)

 

fizycy rozważają taką ewentualność i teoretycznie może istnieć taki rodzaj materii

No, patrz. Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło waszym filozofom.

zakładam, że w kreowanej przeze mnie przyszłości znaczenie tego słowa się zmieniło

Tylko, że właśnie tego nie możesz robić, bo Twój czytelnik żyje teraz i rozumie słowo “klad” (jak również “koń”, “scyzoryk” i “puzon”) w określony sposób. Oczywiście, w przyszłości “puzon” może stać się nazwą pewnego typu statku kosmicznego, ale jeżeli napiszesz “Zbigniew wysiadł z puzonu i natychmiast otoczyły go scyzoryki, wymachujące groźnie końmi” to czytelnik prędzej zawiadomi odpowiednią instytucję, niż kupi Twoje dzieło. Nie jesteśmy telepatami – ugnij się przez uzusem.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie jesteśmy telepatami – ugnij się przez uzusem.

OK, faktycznie, rozumiem. Aczkolwiek, już tylko w ramach ciekawostki, mogę podać sporo przykładów, gdy autorowi uchodziło coś takiego na sucho ;)

http://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/CallASmeerpARabbit (zapraszam na dół do zakładki Literature)

 

Aha, a przy okazji mam potencjalnie głupie pytanie niezwiązane bezpośrednio z tekstem (ale nigdzie nie znalazłem na nie odpowiedzi):

 

Czy można wrzucać do portalu swoje opowiadania, które były już publikowane w innych miejscach w sieci (tj. w internetowych magazynach typu Qfant, Szortal, Creatio Fantastica itd.)? (Nigdy nikomu nie dałem licencji wyłącznej na żaden tekst, więc to nie problem)

 

Czy moderacja/szefostwo/Loża/Iluminaci czy ktokolwiek inny ma coś przeciwko? Bo wiem, że e-ziny życzą sobie tylko świeże, niepublikowane teksty. Jak to wygląda tutaj?

 

Nikt nie ma nic przeciw zamieszczaniu opowiadań już publikowanych. Prosimy tylko, abyś nie wrzucił wszystkich opowiadań jednego dnia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

mogę podać sporo przykładów, gdy autorowi uchodziło coś takiego na sucho ;)

Ale nie wprowadzone znienacka – jeśli dziwne, zmutowane stwory nazywa się w Twoim świecie “króliczkami”, to najpierw je opisujesz, a potem mówisz, jak się nazywają :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bez przesady, można kazać czytelnikowi się domyślać, co znaczy jakieś słowo w danym uniwersum. Dukaj tak robi. Ale trzeba podrzucić wystarczająco dużo informacji, żeby biedny odbiorca miał szansę.

Babska logika rządzi!

Dukaj to chyba zły przykład. Wyrzuciłem “Czarne oceany” w kąt w połowie książki, między innymi dlatego, że niemiłosiernie dłużącymi się fragmentami nie miałem pojęcia o czym rozmawiają bohaterowie.

Co do języka się nie odniosę, sprawnie napisane. 

No jedyna uwaga to:

Jeden z głazów był szczególnie płaski i miał szczypce oraz pięcioro oczu na szypułkach.

Szypułki to łodyżki kwiatów lub owoców. A info, że to coś jest rośliną w tekście nie dostałem. ;)

 

 

Ale zrobię to, co mogę – czyli zahacze o to wspomniane twarde scifi:

 

Barwa niebieska to 455 do 424 nanometrów, fioletowa zaczyna sié od tej dolnej wartości. Z kolei dla człowieka światło widzialne zaczyna się od 380 nanometrów. Ultrafiolet niewidoczny dla ludzkiego oka to zakres stu do czterystu. Z czego do nas dociera fragment od stu do około prawie trzystu. Wszystko przez ozon, tritlenek, czy tam O3 jak wolisz.

Dalszy opis stworzenia sugeruje środowisko życia bogate w tlen. A zaraz potem piszesz: "Zabija je, zanim zdążą się udusić w bogatej w cyjanowodór atmosferze."

No nijak mi to się nie składa do logicznej kupy.

Buczenie generatora grawitonów przyprawia mnie o ból głowy.

Mnie też, bo buczenie generatorów pasuje mi do indukcji cewek. By się w tej przeszłości izolacji akustycznej nauczyli!

 

Za szybą, w lodowatej cieczy,

A skąd wiadomo, że aż taka zimna? ;)

Znaczy – z nikąd to w tekście nie wynika.

 

próżnia o jakości porównywalnej z ośrodkiem międzyplanetarnym

No, ostatnio fizycy żywo interesują się teorią fluktuacji kwantowych. Ta próżnia wcale nie musi być taka pusta. ;)

Zresztą, próżnia to próżnia. Dla nas to przestrzeń bez tlenu i bez większych sił na nas wpływających (tutaj głównie grawitacji związanej z masą sąsiednich obiektów).

 

im więcej energii termicznej mu dostarczysz, tym zimniejszy się robi.

Oż Ty, cożeś zrobił z termodynamiką i pojęciem entropii? 

Pytam, bo nijak nie pasuje mi to do moich poniższych wyjaśnień:

 

o ujemnej entropii

Ha, entropia nie może być ujemna! Wpadłeś, bo akurat piszę o tym opowiadanie. ;)

W skrócie, entropia to tylko miara, opisująca przepływ informacji lub zmian w danym środowisku (zaleznie od definicji). Ujemna entropia charakteryzowałaby się tym, że obiekt "zabiera" ciepło z ośrodka mu sąsiedniego, tym samym przeczyłby jednej z podstawowej zasad zbierających Wszechświat do kupy, czyli i dażenia go do "uspokojenia się", "wyrównania entropii", jescze innymi słowy – "wyziębienia". Do śmierci termicznej.

To własnie na pojęciu entropii oparta jest nasza "strzałka czasu". Zmiana (i fluktuacje) w strukturze mikro (wszelkie, w tym i samoistne, ruchy i zmiany atomowe oraz subatomowe) powodują, że ośrodek w którym zachodzą nigdy nie wróci do stanu poprzedniego (czyli tego samego ich zagęszczenia, czy rozmieszczenia). Dzięki temu "czas płynie", czyli po prostu – świat i przestrzeń idą do przodu, zmieniają się. Nic już nie jest takie same.

Znaczy… może być. Ale prawdopodobieństwo zaistnienia takiego stanu samoistnie jest maaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaała. A jeśli chcesz to zrobić własnoręcznie – powodzenia. :P

 

Temperatura zera absolutnego oznacza zupełne unieruchomienie cząstek. Taka "absolutna" wręcz śmierć. Czyli co, stworek pod wpływem ciepła "kamienieje"?

 

Dodatkowo – co on z ta pożartą energią robi? Ze wzoru Einsteina to wyciągnąć można, że energia do osiągnięcia takej "dodatkowej" masy musiałaby być… no duża. Nie wspomnę o nagłych zmianach w budowie jak dodatkowe oczy, czy kły w mordzie. Gdzie ją magazynuje?

 

BTW: To wspomnianie "exotic matter" – jeśli stworzenie jest z niej stworzone, to w jaki sposób cząsteczki "z naszego wszechświata" z nią reagują? Dlaczego fizyka (całość oddziaływań) naszych cząstek, działa na nia tak samo (ba, Mróz to nawet bardzo dobrze się w niej czuje)?

Oczywiście, podlinkany do odpowiedzi Tarniny dokument przeczytam (a bo mnie zaciekawiłeś).

 

Nie kupuje tego wszystkiego. Jeśli piszesz coś pod tagiem "hard sci-fi", to nie sprzedawaj mi skrótów myślowych. Całościowo – wyobrazone stwory i koncept naprawdę spoko, ale dostrzegam, że nitki w Twojej tkaninie są nieco gorszego materiału, niż próbujesz mi sprzedać. ;)

Haha, dzięki, nie spodziewałem się tak wnikliwej analizy :D

 

Barwa niebieska to 455 do 424 nanometrów, fioletowa zaczyna sié od tej dolnej wartości. Z kolei dla człowieka światło widzialne zaczyna się od 380 nanometrów. Ultrafiolet niewidoczny dla ludzkiego oka to zakres stu do czterystu. Z czego do nas dociera fragment od stu do około prawie trzystu. Wszystko przez ozon, tritlenek, czy tam O3 jak wolisz.

OK… ale nadal nie rozumiem, co jest nie tak ze zdaniem “Gęsta atmosfera jego planety nie przepuszcza fal krótszych niż niebieskie światło.” Fale w zakresie 380-424 nm widzimy jako fioletowe, dobrze Cię zrozumiałem? Czy to niemożliwe, żeby atmosfera jakiejś planety miała na określonej wysokości taki skład (analogicznie do np. ziemskiej warstwy ozonowej), który “odfiltrowywałby” fale z tego zakresu?

A jeśli tak, to znaczy, że istota nigdy nie miała styczności z fioletem, więc nie ewolucja nie dała jej zdolności postrzegania tej barwy i dlatego van der Voort oświetla wybieg fioletowym światłem (żeby z punktu widzenia istoty panowała ciemność – podobnie robi się np. z pająkami ptasznikami, które nie widzą czerwonego światła i w ten sposób można podglądać ich nocne zachowania).

 

 

Co do ujemnej entropii i pojemności cieplnej… przyznam się bez bicia, że mi wystarczyła opinia naukowców, że to jest teoretycznie możliwe :) A co do prawdopodobieństwa samoistnego powstania takiego tworu – naukowcy nawet nie są pewni (tak jest napisane w tekście), czy to na 100% żywy organizm. Możliwe, że to coś w rodzaju (pseudo)biologicznej broni stworzonej przed milionami lat przez zaawansowaną obcą cywilizację. Albo cokolwiek.

 

Ogólnie to powiem tak: uważam, że miękkość i twardość SF jest skalą, a nie dychotomią. Dałem tag “hard sci-fi”, bo imho tekst może się podobać miłośnik względnie twardej SF i bliżej mu do diamentu (no, może raczej kwarcu), niż do talku (w skali twardości Mohsa ;)). I żeby człowiek przyzwyczajony do “statek wchodzi w hiperprzestrzeń, robi ziuuuuu i jest na miejscu, więc po co drążyć temat?” potem nie płakał, że w tekście są trudne słowa :)

Gdybyśmy traktowali ten tag na zasadzie “nic miększego od Grega Egana nie ma tu prawa wstępu”, to chyba leżałby biedaczek odłogiem. Tag, nie pisarz.

Poczepiam się jeszcze :)

ozon, tritlenek, czy tam O3 jak wolisz.

Trójtlenek musi być czegoś. Ozon to alotrop, nie związek.

Dalszy opis stworzenia sugeruje środowisko życia bogate w tlen.

W jaki, mianowicie, sposób? Chyba, że podzielasz pogląd, że wielokomórkowe życie nie da rady bez tlenu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie zgadza mi się fenotyp że środowiskiem, w którym się poczwara wykształciła. Brak fioletu, to duża ilość tlenu. A ta gryzie mi się z cyjanowodorem – który lubi wiązać się z wodą (a więc i pośrednio tlenem). Co czyni z planety bombę biologiczną ;) z drugiej strony, to nie kupuję takiego ograniczenia. Światło to określenie rodziny częstotliwości elektromagnetycznych, które oko jako narząd postrzega. Zrobię analogię: jeśli wiadomo, że takie częstotliwości są, to czemu ich nie użyć (nawet jeśli są rzaadkie)? No i ta miękkość tekstów – dla mnie twardość tekstu, to inwestycja autora w podstawy naukowe i rozprawienie się z tymi wybranymi do bolesnego końca. Twarde sci-fi to trudna sztuka. I dlatego tak lubię to określenie, bo wtedy wiem, że pisarz wrzuca siebie pomiędzy naprawdę skomplikowane zasady i reguły.

Tarnina – o to mi właśnie chodzi, jak pociagne za język i sam się odkryje, to znajdzie się ktoś w danej dziedzinie, tutaj – chemii. ;) w tej chwili kosmos pokazuje nam jednak, że łatwiej stworzyć życie na bazie węgla i tlenu, niż siarki czy krzemu. A wszystko dąży do prostoty.

Miałem skojarzenia z Jamesem Bondem. Zresztą teraz się spodziewam, że bohater wyciągnie jakiś gadżet i Mroza szlag trafi.

Pomysł na zoo ciekawy, ale nie widzę tu nic poza scenką bez kontekstu. Trochę szkoda, bo mogłaby stanowić całkiem niezły element jakiejś większej całości.

Och, i podczepiam się pod pytania Stna. Jak ktoś mi strzela taga “hard sf”, to zaczynam niuchać w okolicach wyjaśnień naukowych. Parę z zaprezentowanych ma jakiś potencjał (cholera wie, jakie formy życia mogą wyewoluować na innych planetach), ale to stwierdzenie:

– Jajogłowi powiedzieli, że w tym czymś musi występować egzotyczna materia o ujemnej entropii i pojemności cieplnej. Inaczej wszystkie wyliczenia szlag trafiał.

to słoń w składzie porcelany. Pod odkryciu tego stworzenia powinno się je dokładnie przebadać, aby odkryć sekrety, które pozwolą na wręcz boskie moce (cofanie w czasie czy energia z niczego to dopiero początek). A artykuł fajny, choć polecałbym w tej materii poczytać bardziej zrozumiałe dla nie-fizyków (choć niestety mającej już swoje lata) “Indistinguishible from magic” Roberta Forwarda. W samym artykule bowiem patrzą jedynie na zachowanie termodynamiczne, a taka materia miałaby bardzo ciekawe inne właściwości.

Podsumowując: jest tu potencjał, ale scenka sama w sobie raczej nie zapadnie mi długo w pamięć. Za to mogłaby być ciekawym elementem większego koncertu fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan, okej, rozumiem, że to nie jest arcydzieło :) W końcu opko powstało, tak jak pisałem, na szybko i w ramach wyzwania.

Mam tylko jedną uwagę:

Pod odkryciu tego stworzenia powinno się je dokładnie przebadać, aby odkryć sekrety, które pozwolą na wręcz boskie moce (cofanie w czasie czy energia z niczego to dopiero początek).

Przecież odkryto cztery Mrozy. Jednego nielegalnie przejął van der Voort, jeszcze zanim się okazało, jakie są niezwykłe. A potem na pozostałych trzech położył łapę rząd (pewnie własnie dlatego, że kryje się w nich coś tak niesamowitego jak egzotyczna materia) i bardzo prawdopodobne, że własnie odkrywają ich sekrety, które być może “pozwolą na wręcz boskie moce”. Ale to już materiał na inną opowieść :)

 

Ale to już materiał na inną opowieść :)

I słusznie :)

A z tymi trzema innymi to przyznaję, nie zauważyłem w wypowiedzi antagonisty :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Brak fioletu, to duża ilość tlenu.

Tak dokładnie, to brak fioletu oznacza, że coś go pochłania – nie wiem, czy koniecznie tlen. Może coś innego? Może warstwa tlenu jest jakoś oddzielona od warstwy cyjanowodoru? To za krótki tekst, żeby w niego pchać wykłady o składzie atmosfer planet :)

 jeśli wiadomo, że takie częstotliwości są, to czemu ich nie użyć

A Ty widzisz w nadfiolecie? A pszczoła widzi. Większość ssaków słabo rozróżnia kolory, ale nie jest im to potrzebne. Ewolucja działa na tym, co już istnieje – barwniki wzrokowe ssaków mają pewien zakres częstotliwości, w której zostają wzbudzone i to wynika z ich budowy – żeby poszerzyć zakres, trzeba by albo zmienić cały układ, albo dołożyć jeszcze jedną kopię genu barwnika, tylko zmodyfikowaną, żeby wytwarzała inny barwnik (to się zdarza).

 twardość tekstu, to inwestycja autora w podstawy naukowe i rozprawienie się z tymi wybranymi do bolesnego końca

Tak jest. Ale gusta czytelnicze są różne – jeden lubi Weira, inny Heinleina, trzeci lubi to i to. A czwarty lubi wypić :)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tak dokładnie, to brak fioletu oznacza, że coś go pochłania – nie wiem, czy koniecznie tlen. Może coś innego? Może warstwa tlenu jest jakoś oddzielona od warstwy cyjanowodoru?

Chodziło mi raczej o to, że on nie współgra z tlenem. Szczególnie dla organizów żywych. W efekcie zatrucia nim dochodzi do zablokowania przenoszenia tlenu do tkanek (przez co krew żylna przypomina tętniczą – jest tak jasna).

Po prostu nie widzę takiego stowrzenia w takiej atmosferze. :)

 

A Ty widzisz w nadfiolecie? A pszczoła widzi. Większość ssaków słabo rozróżnia kolory, ale nie jest im to potrzebne. (…)

Co jest dodatkowym atutem za tym, żeby drapieżnik w nim widział. Inaczej jego ofiar zaczną przybierac fioletowe futro – i tyle po nim.

Zresztą, oko to inny rodzaj anteny radiowej. Nie trzeba widzieć w nadfiolecie, żeby go słyszeć. Drapieżnik mógł tez wykształcić w sobie mechanizm “czucia” wibracji o tej częstotlwiości – coś jak słonie czują stopami. Nie wiem po co mu to, ale podrzucam przykład mechanizmu. :D

 

Ale gusta czytelnicze są różne – jeden lubi Weira, inny Heinleina, trzeci lubi to i to. A czwarty lubi wypić :)

Toteż podnoszę szklanę w toaście – za całkiem fajny tekst i za możliwość pogadania pod nim (i o to mi w hard sci-fi chodzi), a co. ;)

W efekcie zatrucia nim dochodzi do zablokowania przenoszenia tlenu do tkanek

Wiem o tym (p. wyżej), ale rozmawiamy o fioletowym świetle, które atmosfera ma pochłaniać – nie? Bo się pogubiłam.

Zresztą, oko to inny rodzaj anteny radiowej. Nie trzeba widzieć w nadfiolecie, żeby go słyszeć. Drapieżnik mógł tez wykształcić w sobie mechanizm “czucia” wibracji o tej częstotlwiości – coś jak słonie czują stopami.

Słyszeć nadfiolet? To synestezja. Fale mechaniczne (które słyszysz), a fale elektromagnetyczne (które widzisz, a podczerwone czujesz jako ciepło) trochę się jednak różnią – częstotliwość to nie jedyna istotna własność fal. Radio (i mikrofon) na tym polega, że przetwarza jedne na drugie, ale oko działa na zasadzie fotochemicznej (wzbudzenia elektronu w barwniku).

 

A co do widzenia barwnego – wiele drapieżników ma oczy czułe na słabe światło i na ruch. Jeśli się nie ruszasz, on Cię nie widzi. I nie zdycha z głodu, bo zawsze trafi na jakąś ofiarę, której akurat ogon lata :)

 

Ooj, słaby z Waści naukowiec :)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wiem o tym (p. wyżej), ale rozmawiamy o fioletowym świetle, które atmosfera ma pochłaniać – nie?

Owszem. A ja wskazuję, że planeta taka (bogata w tlen i cyjanowodór), jest raczej kiepskim biotopem.

 

Słyszeć nadfiolet? To synestezja.(…)

Ano, ale jak fajnie brzmi.

Jednym do istnienia niepotrzebny jest fizyczny ośrodek (bądź medium). Fale mechaniczne uznać możesz za pochodne fal EM (jako, że te drugie oddziałowują na środowisko, mogąc te pierwsze generować). Jak najbardziej możliwym jest uderzenie odpowiednio spreparowanej fali o atmosferę (duże uproszczenie całego procesu i założeń) i doprowadzenie do “fioletowego błysku” na niej.

Proces można zacząć od drugiej strony i przy odpowiednim pieszczeniu piezoelektryka uzyskać powierzchniowe napięcie elektryczne.

 

Ale wracając do tematu – duża ilość ozonu w atmosferze jest w stanie przyblokować obecność zakresu fal uznanego za “fioletowy”. Wydaje mi się, że w pewien sposób ograniczałoby to też i niebieski. Z kolei bogata w cyjanowodór atmosfera byłaby bardzo uciążliwa dla ewentualnie powstającego tam życia.

Życie to, ewoluując w danej atmosferze, miałoby (względem nas) upośledzony ośrodek wzroku, mający… powiedzmy “ślepotę zakresową”. Światło to fala elektromagnetyczna. Wąski zakres z całego ogromu częstotliwości fal generowanych przez słońce. Oko – jak wspomniałaś – działa inaczej niż “antena” w ogólno pojętym znaczeniu, ale to nadal przyrząd, w którym dalsze zjawiska indukowane są przez falę elektromagnetyczną. Ma to swoje wady i zalety. Co za problem zrozumieć jednak, że działanie ich bazuje o to samo zjawisko, co nasze telefony, telewizja, radary itd.

Drapieżnik może nie widzieć w ultrafiolecie, bo fale o tym zakresie są skutecznie tłumione. Nie zmienia to faktu, że fal takich na planecie nie ma. I nie zmienia to faktu, że nadal da się je wyczuć, albo i (jako pochodne) usłyszeć.

 

Jeśli się nie ruszasz, on Cię nie widzi.

Watts miał więcej na ten temat do powiedzenia. ;)

 

Ooj, słaby z Waści naukowiec :)

Nie jestem pracownikiem naukowym. :)

Przeszliśmy więc dalej, zostawiając w tyle okazy wymagające niestandardowe ciążenia.

Napisałabym: wymagające niestandardowego ciążenia.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Tak czytam sobie wykład o budowie oka i znajduję ciekawostkę (i skojarzyło mi się z tekstem):

Pszczoły, bąki i niektóre inne owady mają 3 rodzaje czopków ale ich spektrum przesuniętej jest powyżej czerwieni w stronę ultrafioletu, białe (dla nas) kwiaty mają dla nich różne barwy – kolory kwiatów są dla owadów, a nie dla nas!

:D

(szach-mat, drogie panie)

Nowa Fantastyka