
Stanął przed nią drżący, nagle świadomy własnej, gąbczastej organiczności − tej nieco lepkiej, tłustawej plątaniny rozwodnionych tkanek i porowatych konstrukcji kostnych. Poczuł się mały, szkaradny i obmierzły, niegodzien sycić oczu rozciągającym się przed nimi majestatem.
Była piękna. Pociągająca w przerażający, pierwotny sposób, jak figurka paleolitycznej Wenus.
Obiekt nienawiści, obsesja, grzech.
Ada.
*
Wszystko zaczęło się tak, jak rozpoczyna się każda czarna, miejska baśń: od pijackiej rozmowy w Adoracji, jednej z tysiąca cuchnących bimbrem spelun. Była noc. Ada szumiała cicho, paląc gazowe latarnie i zaglądając w ciemne zaułki wyszlifowanymi oczyma żandarmatów. Miarowy krok maszyn i nieustające skrzypienie zębatek składało się na nocną muzykę miasta, kołyszącą do snu mieszkańców w oplecionych bluszczem mechanizmów kamienicach.
W podziemiach zaś wódka płynęła w rytm uderzeń kart o stół, a krzyki, śmiech i muzyka zagłuszały zgrzytanie poruszających aglomeracją automatów – tę nieustającą, upartą symfonię.
− Niech mnie Ada przeleci, jeśli tego nie wygramy! − krzyknął Rudy, spojrzawszy triumfalnie w swoje karty. Pozostali gracze ryknęli śmiechem – ci bardziej trzeźwi nerwowym, połączonym z rzucaniem ukradkowych spojrzeń na obrosłe girlandami pajęczyn i grzybni ściany. Ada wszędzie mogła mieć uszy, ale w oparach alkoholu i wśród rozochoconych towarzyszy nie wypadało okazywać lęku.
− Po tobie to by mogła co najwyżej przejechać wałem korbowym, albo potraktować cię gorącą parą. Może przestałbyś tak śmierdzieć – rzucił spod ściany mężczyzna w średnim wieku, ubrany w wyjątkowo dobrej jakości, choć brudny i znoszony płaszcz. − Gdyby była kobietą – dodał po nosem, zagłuszony salwą śmiechu po wcześniejszej wypowiedzi.
− A nie jest? − Karol siedział na tyle blisko, że usłyszał te słowa.
− A co to, szkółka, psiamać? − Tamten splunął i otarł usta rękawem.
− Grajże! − ponaglił jeden z towarzyszy i Karol musiał skoncentrować się na swoich kartach. Jak tylko siostra Rudego, szczerbata i cuchnąca bimbrem starucha, wzięła z triumfalnym uśmiechem ostatnią lewę, Karol odłożył karty i rzucił zaciekawione spojrzenie pod ścianę. Elegant zniknął.
− Kto to był? − zapytał chłopak, pochyliwszy się w stronę staruchy. − Ten od przejechania wałem korbowym?
− Rebours? − sapnęła. Karol poczuł odór bimbru i zepsutych zębów. Zmusił się, by spojrzeć na swoją rozmówczynię. Siostra Rudego była taka sama, jak wszystkie kobiety w mieście: chuda, żylasta, o zdecydowanych ruchach i męskich rysach twarzy. – To nie wiesz? Były inżynier z maszynowładni. Persona.
− Były?
− Ta. Wywaliła go na zbity pysk. Pewnie i tak się cieszy, że uniknął wytransformowania. Póki co.
− A co on takiego zrobił? − dopytywał się chłopak.
− Skąd mam wiedzieć? Pewnie sam ją chciał przelecieć! − roześmiała się obleśnie, sięgając po świeżo rozdane karty. Reszta nocy utonęła dla Karola w alkoholu. Zapomniał i o byłym inżynierze, i o przegranym w końcu robrze, i o Adzie, która zawsze słucha.
*
Śnił o kobiecie, rozłożystej jak korona drzewa. Jej oddech pachniał mchem i zbutwiałymi liśćmi, skóra była wilgotna i porowata niby powierzchnia kory. Patrzył na nią i nie zastanawiał się, skąd zna tę miękką, roślinną cielesność, on, który wychował się wśród maszyn, w miarowym zgiełku miasta. Nie myślał o zapisanych w DNA swoich komórek wspomnieniach dzikiej przyrody. Był i chłonął.
Oddychając nieregularnie, objęła go szerokimi ramionami. Poczuł miękkość piersi i bioder, zalany przez fale białego ciała. Usłyszał krew chlupoczącą w żyłach i zapragnął wtopić się w kobietę, dać się pożreć, pochłonąć. Umrzeć w rytm bicia jej serca.
*
Inżyniera spotkał znowu dwa dni później.
Obudził się wiele godzin po tym, jak Ada zapaliła dzienne światła. Miedziane sklepienie lśniło łagodnie, uliczne dmuchawy rozpylały pachnące ciepło. Sztuczne słońce padało na pnące się po siatkach kultywatorów rośliny, zasilane wodą przez system ssących rurek. Miastomat zamykał w sobie obieg wilgoci i wytwarzał światło, w razie potrzeby wydobywając konieczne surowce ze sztolni.
Na ulice wyroiły się parowe kolaski i automobile Bożka. Widoczne w prześwitach między kamienicami i w kratkowanych otworach chodników zębatki przyspieszyły ruch. Nieustanny szum miasta zmienił się w hałas, wypełniający uszy mieszkańców każdego dnia. Ada budziła pracujących i uczących się, zwiększając natężenie światła i dźwięku.
W żyłach Karola płynęło tej nocy tyle alkoholu, że nie zareagował ani na subtelne sugestie maszyny, ani na dźwięk wmontowanego w ścianę budzika. Zresztą i tak nie miał tego dnia nic do roboty. Powinien był zacząć pracować, jak przed komisją. Początkowo czas wypełniały mu podziemne spotkania rewoludzkości − choć wiedział, że jeśli ma być dobrym rebeliantem, powinien dla niepoznaki udawać porządnego obywatela – później już tylko pijatyki. Coś w nim buntowało się przeciwko pracy tak bardzo, że nie potrafił zmusić się do poddania Adzie, z koszmarną precyzją zarządzającej życiem wszystkich mieszkańców.
Karola zawsze brzydziła ta dokładność, maszynowa regularność, w rytm której mieszkańcy miasta szli z góry zaplanowanym szlakiem aż do śmierci. Dlatego przystąpił do rewoludzkości, grupy młodych zapaleńców, debatujących nad ograniczeniem wszechwładzy maszyny. Jednak uznali oni, że chłopak właściwie niewiele robi, jego poglądy – jeśli już wypowiadał je głośno – odstają od ogólnie przyjętych w kręgu konspiratorów, a brak konkretnego miejsca w społeczeństwie ściąga na rebeliantów niepotrzebną uwagę. W końcu więc usunęli go ze swojej grupy. Zostały mu już tylko karty, bimber i czekanie, kiedy przyjdą po niego żandarmaty i zabiorą do transformowni, jako jednostkę niezdolną do przystosowania się.
Zazwyczaj ludzie nie myśleli o Adzie zbyt wiele – jeśli już, to jak o matce. Przytuliła ich do swego łona, kiedy miał skończyć się świat, zamknęła w sobie i żywiła, sterując życiem miasta z mechanicznym uporem. Nie wiedzieli, czy cokolwiek przetrwało na zewnątrz ani gdzie na mapie starego świata znajdował się Miastomat – zazwyczaj nie zastanawiali się nawet nad tym, czy jakiekolwiek „zewnątrz” istnieje; żyli w ciasnej przestrzeni, pod czujnym okiem automatu zarządzającego wszystkim z wielkich hangarów maszynowładni. Inżynierowie, miejska elita, opiekowali się nim, naprawiali i ulepszali, mając jako jedyni wgląd w kontrolujące wszystko mechanizmy. Tylko oni wiedzieli, w jaki sposób działa wszechmaszyna.
Tak się mówiło. Tego uczono w szkołach. Ale Karol dzielił z innymi podejrzenia, że Ada tak naprawdę rozbudowywała się sama. Według jego teorii żyli w totalnej Adokracji: nie używali maszyny do ułatwiania sobie życia, to automat nimi zawładnął, by organizować ludzką egzystencję według własnych, bezdusznych algorytmów.
Rebelianci mówili, że pożarła mieszkańców miasta. Że trawi ich w swoim wielkim, mechanicznym brzuchu, odżywiając się ludzkimi sokami. Że urzędnicy, sędziowie i inżynierowie to tylko jej usłużni agenci, a tak naprawdę maszyna zarządza miastem z taką samą automatyczną precyzją, z jaką steruje rytmem dobowym, temperaturą i składem powietrza. Że automaty wydobywające surowce z ukrytych pod miastem sztolni poradziłyby sobie z napędzaniem wszechmaszyny bez udziału człowieka. Że ludzie to tylko kukły Ady.
Jej zabawki.
Podczas zebrań aktywu rewoludzkościowego Karol przekonywał, że wszechmaszyny nie da się – jak postulowali inni − ograniczyć; że można ją tylko zniszczyć. Otworzyć miasto. Zobaczyć, co jest na zewnątrz.
Takie poglądy nie podobały się nawet najtwardszym radykałom. Mało kto potrafił wyobrazić sobie koniec Miastomatu. Ograniczyć Adę, przejąć nad nią kontrolę, podporządkować – owszem. Ale żyć bez niej?
Karol zjadł resztkę przydziałowej konserwy i wypił trochę bimbru trzymanego na czarną godzinę. Jeśli mechanizm kamienicy przestanie dostarczać jedzenie i wodę, będzie wiedział, że to koniec. Że Ada zdecydowała, iż przyszedł jego czas.
Wyszedł z domu, kiedy powoli zapadała ciemność. Wytransformowani robotnicy sprzątali ulice, ich ruchy były posuwiste i powtarzalne. Mechaniczne. Jakby byli napędzani przez tłoki parowe. Milcząc, doglądali chodnikowych pasów transmisyjnych, dokręcali poluzowane śrubki i oliwili klapy otworów prowadzących do wnętrza Miastomatu. Opustoszali, przemienieni w parowe półroboty, z przeparowanymi mózgami. Karol bał się zaglądać im w oczy. Myśl, że kiedyś może stać się jednym z nich, skazanym wyrokiem sądu na operację wytransformowania, napawała go obrzydzeniem, a jednak nie potrafił zrobić nic, by tego uniknąć. Wiedział, że i tak nie miał szans na ucieczkę i po prostu korzystał z tego, co mu pozostało z życia.
Po drugiej stronie ulicy zobaczył znajomą sylwetkę inżyniera. Rebours szedł wolno, trzymając ręce w kieszeniach palta. Dopiero teraz widać było, że mocno kulał. Chłopak zrównał się z nim.
− Cześć – rzucił.
− Czego chcesz? − warknął tamten, nie patrząc na Karola.
− Pamiętam cię z Adoracji. Byłeś inżynierem.
− No i? − Rebours nie zwolnił kroku. Jeden z mijających ich żandarmatów przystanął, jakby chciał zatrzymać któregoś z mężczyzn, ale szybko podjął wędrówkę. Karol, choć nie przyznawał się do tego sam przed sobą, poczuł ulgę.
− Wyrzucili cię z maszynowładni – stwierdził. − Za co?
− Daj mi spokój – powiedział tamten ostrzegawczo.
− Boisz się? − zapytał Karol zaczepnie.
− Owszem, chłopcze. Boję się o ciebie.
Karol roześmiał się, nieco zbyt głośno.
− Nie wiesz, kim jestem – powiedział hardo. Rebours przewrócił oczami.
− Jesteś jednym z tej bandy młokosów, która zbiera się w podziemiach, żeby sobie pokrzyczeć, kolportuje przepisane ręcznie ulotki i czuje się wielkimi rewolucjonistami, wszystko przy aprobacie, a momentami i przy delikatnym udziale Ady.
Uśmiechnął się z pobłażaniem, widząc, jak twarz Karola traci butny wyraz.
− Zdziwiony? − zapytał szeptem. − Ona potrzebuje takich jak wy, społecznych zaworów bezpieczeństwa, które rozładują zawczasu powstające napięcia. Nigdy nic jej nie zrobicie. Nie dacie rady się uwolnić.
− A można się uwolnić? – zapytał Karol, patrząc badawczo na inżyniera. Ten rzucił szybkie spojrzenie w stronę wywietrznika w najbliższej kamienicy, gdzie wolno obracały się maszynowe trybiki i przyłożył palec do ust. Ada mogła słuchać.
− Dobranoc, młodzieńcze. Nie idź za mną – rzucił, po czym, odwróciwszy się, ruszył w dół ulicy.
Karol poszedł za nim.
*
Śnił, że leży zanurzony w wodzie. Trwał w poczuciu nieskończonego spokoju, w katatonicznej ekstazie. W raju. Wtedy nastąpił gwałtowny wstrząs i nagle wszechświat zaczął się rozpadać na drobne kawałki. Ciało Karola przeszył rwący ból i chłopak zaczął krzyczeć w wodnistą pustkę. Wokół niego rozpętało się piekło. Uciekał, czując, że płomienie dosięgają jego skóry, że coś wgryza się w nią i rozszarpuje mięśnie na drobne kawałki. Jeszcze jeden krok. Jeszcze ostatni.
Podniósł się u stóp gigantycznej Wenus, lepki od krwi i wód płodowych. Chciał coś powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko przeraźliwy krzyk.
*
Dopiero podczas czwartego spotkania porozmawiali otwarcie. Inżynier zaprowadził Karola na podwórze jednej z częściowo opuszczonych kamienic, do ciemnego zaułka, gdzie zaniedbane mechanizmy zgrzytały od rdzy. Zeszli po metalowych stopniach, by znaleźć się w wilgotnym, murowanym tunelu. Karol zdumiał się: tu nie tylko nie było zębatych macek Ady – w kryjówce inżyniera nie było także słychać wszechmaszyny. W korytarzu panowała nienaturalna, całkowita cisza. Karol, od urodzenia przyzwyczajony do jednostajnego szumu, przyłożył dłonie do uszu.
− Zdziwiony? − Rebours uśmiechnął się triumfalnie. − To najstarsza część dawnej Warszawy, sprzed katastrofy i wmiastowstąpienia. Kanały. Nawet ona tu nie sięga, póki co. Ale nie martw się, na pewno wie, że tu jesteśmy – że jesteśmy gdzieś, gdzie nas nie widzi. A jak nie wie, to się wkrótce dowie. Mamy niewiele czasu.
Całkowite wyrwanie się spod wpływu Ady, cisza i brak wszechobecnego metalu jak zwykle lekko oszołomiły Karola, ale chłopak starał się nie pokazać tego po sobie. Zdążył już zrozumieć, że inżynier jest jeszcze bardziej radykalnym rebeliantem niż młodzież z rewoludzkości, bardziej nawet niż on sam; że być może jest on jedynym prawdziwym rebeliantem w całym Miastomacie. Rebours nie tylko chciał zniszczyć Adę: on również wiedział, jak można tego dokonać. A przynajmniej podejrzewał.
− Ona reguluje nie tylko życie pojedynczych ludzi: steruje biegiem historii. Nie powstają żadne wynalazki oprócz tych, które sama zaprojektuje, technologia nie rozwija się w inną stronę niż w tę, która pasuje do schematów wszechmaszyny i pozwala ją rozbudowywać. To nie matka, to gigantyczny pasożyt. Musimy ją zniszczyć. Ty musisz.
Karol przełknął ślinę. Rebours wytłumaczył mu, że do maszynowładni wejdą razem, ale to chłopak przekradnie się do ścisłego centrum zarządzania. Tam, za pomocą ciężkiego narzędzia, którym chromy i stary inżynier nie mógłby się posłużyć, zniszczy najważniejsze komponenty maszyny. „Jej serce” − jak wyraził się Rebours.
− Nikt naprawdę nie wie, co ją napędza. Na początku wmiastowstąpienia pracowała na turbinach parowych, ale to było dawno temu. Od tamtej pory rozbudowała się wielokrotnie. Podejrzewam, że na podstawie swoich obliczeń stworzyła napęd wodorowy, o wiele bardziej wydajny od parowego. Udało mi się zaobserwować, że w maszynowładni są pomieszczenia, w których w dość pomysłowy i tani sposób uzyskuje się wodór, ale to nic pewnego. To Ada decyduje o zmianach swojej struktury, ludzie pracujący w maszynowni są potrzebni albo do bardzo precyzyjnych prac, albo do współpracy w zespołach projektowych, którymi sama zarządza.
− Kotłownie? − podsunął Karol.
− Pracują w nich automaty. Ludzie, poza więźniami, nie mają tam wstępu. Podobno ze względów bezpieczeństwa. Skazańcy nigdy stamtąd nie wychodzą. A w sztolniach są tylko golemy. Jedyne informacje, jakie mam, pochodzą od niewytransformowanych uciekinierów. Ty też je znasz, prawda?
Karol pokiwał głową. Opowieści o tych, którzy za najcięższe zbrodnie byli zsyłani do kotłowni bez uprzedniego umechaniczniania, należały do kanonu miejskich legend. Krążyło ich mnóstwo, jedna bardziej fantastyczna od drugiej.
− Plotki. Nic pewnego – skwitował.
− Nie potrzebujemy wiedzieć, co ją napędza. Rzecz w tym, jak ją zatrzymać. Oczywiście, nikt nie zna pierwotnego planu jej budowy, ale zawsze zakładałem, że najbardziej wrażliwe części znajdują się w samym centrum, w najgłębszej hali maszynowładni. Kiedyś… udało mi się tam wejść. To właśnie po tym wyrzucili mnie z roboty i zostawili, żebym w niepewności czekał na żandarmaty, które zabiorą mnie pod sąd. Nie masz pojęcia, chłopcze, jakie to robi wrażenie… Potężna hala wypełniona przekładniami, tłokami, kołami zębatymi, równy rytm powiązanych mechanizmów i ta ściana. Wysoka jak portyk świątyni – nie tego starego kościoła w centrum miastomatu, ale takiego, jaki widuje się tylko w snach. Wypełniona taśmami i kartami perforowanymi, pełna mechanicznego życia. Piękna. Patrzysz na nią i chcesz ją adorować jak kobietę, nie, jak boginię. To emocje trudne do opisania. Niebezpieczne. Musisz być na nie przygotowany.
Karol pokiwał głową. Słowa inżyniera budziły w nim coś nieokreślonego, jakieś poczucie dawno zapomnianej mocy. Był zdeterminowany i czuł, że jest w stanie to zrobić. Zniszczyć wszechmaszynę.
− Czy ona naprawdę jest Adą? − zapytał ni z tego, ni z owego. − To znaczy…
− Czy zaprojektowała ją Ada Lovelace?
− No… tak. Albo…
− Czy córka lorda Byrona magicznie przetransformowała się w maszynę? − Inżynier uniósł brwi. − Nie. Na pierwszą wersję pytania odpowiedź także brzmi: nie. Ada tylko udoskonaliła projekt maszyny analitycznej Babbage'a, a Lipkowski wcielił ją w życie, tworząc prototyp w mieście zwanym niegdyś Warszawą. Budowa ruszyła w 1872 roku, a kiedy już wiadomo było, że epidemia dotrze do Królestwa Kongresowego, przyspieszono prace. Automat uruchomiono tuż przed wybuchem zarazy, a ten natychmiast zamknął i odciął miasto. Nie wiadomo, jak zaawansowane były prace przed rozruchem. Kiedy powstał Miastomat, Ada przejęła kontrolę.
− Czy ona… naprawdę jest kobietą? − zaczął Karol, pewien, że inżynier żachnie się na takie pytanie. Ale on tylko pokręcił głową.
− Nie, oczywiście, że nie. Maszyna nie ma płci. Ale sądzę, że to nasza skłonność do personifikowania bogów, do nadawania im ludzkich cech, uczyniła z niej… z tego Adę. Trzeba przyznać, że ma w sobie coś kobiecego. Kiedy się wejdzie do głównej sali maszynowładni, tam, gdzie znajdował się pierwotny automat… A właściwie to skąd to pytanie? Nie myśl o niej jak o istocie ludzkiej, nie rób tego błędu.
− Nie zrobię – zapewnił Karol.
Inżynier dał mu plan maszynowładni i poinstruował, jak bezpiecznie dotrzeć do głównej komory.
− Centrum zarządzania to najbardziej chronione miejsce i dlatego właśnie Ada jest tam najbardziej wrażliwa. Zbiera dane z miasta, opiekę nad swoimi najważniejszymi częściami pozostawiając wysłannikom. Automaty są silniejsze niż ludzie, ale łatwiej dają się oszukać.
− Co to znaczy?
*
Była ciepła i miękka, jej pulchne ciało oplatało go ze wszystkich stron. Głos kobiety przypominał cichy szum strumienia, kiedy szeptała do niego w nieznanym, choć budzącym jakieś wypływające na granicę świadomości wspomnienia języku. Była czystą płodnością, wielką boginią narodzin, była śmiercią. Karol słuchał, nie pamiętając, dlaczego trzyma w dłoni nóż.
Umilkła. Kierując dłonią chłopaka, wycelowała narzędzie prosto we własną pierś. Ostrze przebiło skórę, tkanki rozeszły się nienaturalnie. Pod postrzępioną skórą Karol dojrzał obracające się miarowo koła zębate.
*
Karol szedł przez oświetloną latarniami noc. Czuł w sobie narastającą determinację, napięcie, któremu mogło ulżyć tylko uderzenie młota w stalowy mózg Ady. Miał tylko nadzieję, że Rebours wykona swoją część.
Naciągnął kaptur na głowę, ignorując zaczepki prostytutek. Nienawidził ich za to, jak niewiele się od siebie różniły: te ludzkie i zautomatyzowane, wszystkie tak samo chude, pachnące stalową sterylnością.
Inżynier nauczył go, jak w prosty sposób podważyć nożem automatyczny zamek i dostać się do kanału wentylacyjnego. Karol wczołgał się w kratowany tunel, chłodne powietrze wyziębiało mokrą od potu skórę. Najpierw musiał znaleźć narzędzie. Rebours nakreślił mu plan maszynowni i wskazał miejsce, gdzie powinien znajdować się ciężki sprzęt. Korytarz ciągnął się przeważnie w bocznych ścianach i Karol był w stanie za pomocą noża otworzyć kratę przy jednej z hal produkcji prototypów, zsunąć się na podłogę i, chowając za jedną z wielkich szaf, niepostrzeżenie zabrać jeden z opartych o nią młotów. Później z trudem wczołgał się z powrotem w ciemny tunel.
Rebours miał użyć podrobionej karty perforowanej, żeby wejść na halę razem z robotnikami, a następnie wymknąć się do składu przeznaczonych do przerobu odpadów. Tam zamierzał odnaleźć taśmę z zapisem z dnia poprzedniego: Ada miała oczy wszędzie, ale nie mogła porozumiewać się ze swoimi automatami w sposób ciągły. Jej zmechanizowani agenci musieli podłączać się regularnie do którejś z wielu stacji, by odczytać płynącą przez stalowe cielsko wszechmaszyny, wyciśniętą na taśmie informację o aktualnej sytuacji i dalszych poleceniach. W maszynowładni wszystko działo się względnie szybko, ale na obrzeżach miasta taki sposób kontaktu był bardzo utrudniony. Największy problem Ady: była całym miastem, ale jej oczy i uszy nie łączyły się z mózgiem tak, by mogła natychmiast odpowiadać na zagrożenia.
Inżynier wiedział, że taśmy są czyszczone co dwa dni. Miał zamiar wyłączyć mechanizm tłoczący i podmienić informację na tę z poprzedniego dnia: w ten sposób automaty nie zorientują się, że w budynku są intruzi. Przynajmniej dopóki sama Ada nie zdoła naprawić usterki.
Młot był ciężki i Karol posuwał się stosunkowo wolno. Nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu: czołgał się nad pomieszczeniami projektowymi, słysząc wciąż spokojne, metaliczne uderzenia serca Ady. Czuł się coraz bardziej zmęczony, ale wraz z wyczerpaniem narastała w nim determinacja.
Planu maszynowładni nauczył się na pamięć, ale miał obawy, że może zabładzić. Nie był pewien, czy znajduje się w odpowiednim punkcie, by móc zejść na dół. Wydawało mu się, że jest już w samym centrum Ady, ale mógł równie dobrze błądzić po bocznych korytarzach. Jeśli natknąłby się na patrolujący je automat…
Zaryzykował otwarcie kraty i wyjrzenie na zewnątrz tunelu. Zobaczył poruszające się wolno zwoje taśm, wielkie jak nigdzie indziej tłoki i przekładnie, pokrytą kroplami wody plątaninę rur i gigantyczne stoły, gdzie stalowe ramiona tłoczyły informację na długich pasach i kartach perforowanych. Hala była wysoka i niemal całkowicie pozbawiona światła – jego nieliczne źródła skierowano na znajdującą się na samym końcu pomieszczenia wysoką ścianę, złożoną z obracających się wolno słupów, na które nawinięte były szerokie taśmy. Wyglądały jak kolumnada w gotyckim kościele, jak żebra prehistorycznego zwierzęcia. Karol wysunął się z tunelu i wszedł do hali.
Po lewej stronie ściany znajdowała się pozbawiona taśm, wydzielona część, zbudowana jakby ze starszych materiałów i poruszająca się w innym tempie niż reszta. To było miejsce, o którym mówił mu Rebours: najbardziej pierwotna, podstawowa jednostka wszechmaszyny. Automat, od którego wszystko się zaczęło.
Serce Ady.
Zatrzymał się i patrzył na nią urzeczony. Była rozłożysta jak miejska kamienica, jej oddech pachniał smarem i ciepłem pracujących tłoków. Gładka powierzchnia metalu była jak skóra, nity jak dziesiątki sutków, zębatki jak hipnotyzujace źrenice. Wielka Ada, ściana-bogini, ikonostas kart perforowanych i wałów korbowych.
„To nie jest kobieta − upominał się. – To maszyna”. Spojrzał na swoje dłonie, tak żałośnie wątłe w obliczu nieubłaganej twardości rozciągającej się przed nim potnia theron. Wyciągnął rękę przed siebie i odważył się dotknąć jednej z ruchomych części. Poczuł zimno metalowej powierzchni i zadrżał. To spotkanie człowieka z maszyną, zetknięcie ciała i metalu miało w sobie coś nieznośnie romantycznego.
Och, Ado. Czy mógłbym cię zniszczyć?
Przecież była kobietą, o której marzył całe życie. Zrozumiał to dopiero, kiedy stanął w centralnej hali maszynowładni, doznając epifanii przed domagającą się milczącej adoracji maszyną. Ona nie tylko była miastem, była każdym z jego mieszkańców. Zaraziła ich sobą, przeniknęła, zmieniła. Wrosła w nich. W ekstazie, w nagłym przebłysku zrozumienia Karol nabrał pewności, że w nim także, zamiast bijącego serca, porusza się mechanizm zębatek.
− Czy my także wrośliśmy w ciebie? − zapytał cicho. Jak w transie wyciągnął przed siebie trzymany w lewej ręce nóż i przeciął lśniący płat blachy. Z otworu polała się ciepła krew. Karol zanurzył w niej palce, po czym zlizał słonawy płyn.
Dopiero wtedy je usłyszał. Automaty wyłoniły się z półmroku hali niemal bezgłośnie, a może to Karol, zbyt urzeczony krwawiącą Adą, zamknął się na wszelkie dochodzące z zewnątrz dźwięki. Zauważył strażników wszechmaszyny, ale zamiast podjąć próbę ucieczki lub walki – stał w miejscu. Jakby zanikł w nim odruch ratowania życia, jakby maszyna przywiązała go do siebie niewidzialną nicią.
Zainfekowała sobą.
Miał wrażenie, że znajduje się w jednym ze swoich snów, tak opanowała go dojmująca chęć rozpłynięcia się w Adzie, bycia przez nią pochłoniętym, unicestwionym w majestatycznej wielkości. Zerknął na automaty – dwa z nich były z przodu brudne od ciemnej mazi, jakby nosiły plamy zakrzepłej krwi. To mogło oznaczać, że Rebours już połączył się z Adą.
Chłopak wyciągnął rękę i wszedł bokiem pomiędzy obracające się wały. Koła zębate w głębi maszyny natychmiast wciągnęły i zaczęły miażdżyć palce i Karola przeszył nieznośny ból. Piękny ból. Poczuł, że Ada obejmuje go mocnymi, stalowymi ramionami, zamyka w swoim boskim ciele i karmi tym bólem jak mlekiem. Przyjmuje.
Karol zdążył jeszcze wydobyć z siebie pełne zachwytu westchnienie, zanim on i Ada stali się nieodróżnialni.