
– Więc chcecie się dowiedzieć kim jest chłop Kubała? Ten, którego nazywają Krwawym Dziadem czy Rzeźnikiem z Beskidów? – zapytał starszy mężczyzna lekko łamiącym się głosem. Był odziany w wymizerowany, podarty płaszcz, obszywany futrem wokół szyi. Mimo to, wyraźnie cierpiał z powodu mrozu i starał się ogrzać dłonie nad ogniskiem. – Wszyscy coś nim słyszeli, stał się już legendą. Śmiele sobie poczyna z Czarnymi. Nie zna litości, nie bierze jeńców. Walczy, jakby nie bał się śmierci. Tak, tak, wiem co mówię. Zostawia po sobie tylko zgliszcza i odcięte dłonie przybite do drzew. Jest dla ludzi symbolem oporu i zemsty. Nie mamy kontaktu z resztą świata, czy nawet kraju. Nie wiemy, czy gdzie indziej ludzie stawiają opór. Jednak biorąc pod uwagę, że nasze państwo od lat skutecznie rozbrajało swoich obywateli, do tego stopnia, że poza kuchnią nie można było mieć noża dłuższego niż trzy centymetry, to szanse są marne. Tu nas zabijają, rabują domy i gwałcą nasze kobiety. Jesteśmy bezbronni, to dlatego siedzimy w tym cholernym lesie.
Starzec westchnął ciężko i kontynuował:
– Tak, on był pierwszym w okolicy, który podniósł czoło i uniósł pięści, a przynajmniej pierwszym, który ma twarz i imię. To dlatego te gnojki tak go nienawidzą. Zrobią wszystko by go dostać i zabić. Ale on nie da się tak łatwo, nie, nie. Wiem co mówię, utoczy im jeszcze wiele krwi. Nie ma bardziej niebezpiecznego stworzenia na ziemi niż człowiek, który nie ma nic do stracenia.
Hieronim zamilkł i wpadł w zadumę wpatrując się w ogień. Oprócz niego przy ognisku siedziała jeszcze dwójka nastolatków, na oko siedemnasto– osiemnastoletnich. Wyższy z nich, rudy chłopak o imieniu Robert, nie wytrzymał przedłużającej się ciszy i popstrykał kilka razy palcami w stronę twarzy przybysza.
– Hej, dziadku, budzimy się! To wszystko wiemy. Miałeś nam powiedzieć kim jest i jaki ma cel. Na miejsce przy ognisku trzeba zasłużyć.
Mężczyzna odpowiedział gniewnym spojrzeniem. Nie podobał się Robertowi od samego początku i chłopak nie miał zamiaru tego ukrywać, jednak Adam uparł się, żeby pozwolić mu zostać. Rudzielec uważał, że jego przyjaciel ma za miękkie serce dla ludzi. Z drugiej strony musiał przyznać, że jeśli dziadek coś knuje, to lepiej trzymać go blisko siebie i nie pozwalać mu odejść. Już wcześniej w duchu postanowił, że będzie go miał na oku. Robert uważał, że przybysz miał w sobie coś śliskiego i niepokojącego. Był zbyt miły i uprzejmy. Obskakiwał wszystkich i wypytywał kim są i czym się zajmują. Kobietom prawił komplementy, mężczyznom proponował pomoc. Taka życzliwość i entuzjazm były bardzo nienaturalne w dzisiejszych czasach, gdy każdy przejmował się przede wszystkim swoim przetrwaniem.
Zauważył, że gdy starzec jest sam, mamrocze coś pod nosem. Raz wyglądało to nawet na ożywioną dyskusję. Gdyby nie fakt, że żadna elektronika już nie działała, pomyślałby, że ma gdzieś ukryty telefon. Na dodatek, gdy przybył do obozu, od razu zaczął przymilać się do Adama, tak jakby wiedział wcześniej, że to on tu dowodzi. Cóż, tak naprawdę Adam nie był oficjalnym przywódcą, ale wszyscy przychodzili po rady i obowiązki do niego. To on sprowadził tu pierwszych ludzi ratując ich przed zamarznięciem, głodem i opresjami ze strony Czarnych, co w wielu przypadkach oznaczało gwałt, przemoc i śmierć.
– Daj spokój – zganił go Adam. – Panie Hieronimie, niech pan kontynuuje. Bardzo nam zależy, żeby dowiedzieć się więcej.
– Widzę że z upadkiem cywilizacji, takie wartości jak szacunek dla starszych również odeszły w niepamięć. – Dziadek odwrócił wzrok w jego stronę i uśmiechnął się. – Dobrze wiedzieć, że nie dotyczy to wszystkich. Chętnie opowiem wam, co wiem, w podzięce za waszą gościnę. Jednak mam już swoje lata i głos też nie ten. Długo chorowałem na gardło i teraz muszę je ciągle nawilżać, bo mnie drapie. – Jeszcze raz się uśmiechnął i skinął nieznacznie w kierunku zgrzewek piwa leżących koło Roberta.
– O nie, nie. Na to nie licz. To rarytas. Zdobycie tego dużo nas kosztowało. Przyniesienie tu podstawowych produktów to duży wysiłek. A już wycieczka po piwo była luksusem, na który pewnie już nie będziemy mogli sobie pozwolić. Poza tym, mogłoby ci zaszkodzić. Jest już od dawna przeterminowane. Dostaniesz sraczki i zasmrodzisz nam cały obóz. Odwodnisz się i będziemy cię mieli na sumieniu.
– Robert, proszę cię – Adam znów uspokoił kolegę i gestem nakazał mu podać piwo Hieronimowi.
Prychnął w odpowiedzi, ale rzucił przybyszowi puszkę. Ten złapał ją w locie i od razu otworzył. Na dźwięk trzaskającego kapsla, aż wzdrygnął się z błogim uśmiechem. Powąchał napój i szybko przyssał się do puszki. Gdy piwo zaczęło ściekać mu po brodzie rudzielec nie wytrzymał:
– Spokojnie dziadku, musi ci wystarczyć do końca opowieści.
Hieronim otarł usta rękawem i odetchnął.
– Mmm, żywiecki browar. Nie był moim ulubionym, ale szkoda, że te bydlaki go spaliły. Będę tęsknił za tym smakiem. – Zrobił krótką pauzę i podjął z wyraźnym wahaniem:
– Zanim zacznę, mogę was zapytać dlaczego tak się nim interesujecie?
Chłopcy spojrzeli na siebie, starając się porozumieć wzrokiem. W tle panowała cicha krzątanina. Mimo tak późnej pory, obóz tętnił życiem. Praca nigdy się nie kończyła, zawsze było coś do zrobienia. Czy było to przygotowanie kolejnego posiłku, naprawa przeciekającego szałasu lub kolejny genialny pomysł na ocieplenie go. Przy takiej ilości wolnego czasu ludzie prześcigali sami siebie w wynajdowaniu nowych rozwiązań. Mimo to, praca zawsze przebiegała w ciszy. Nikt nie krzyczał, nikt głośno nie rozmawiał. To była jedna z podstawowych zasad bezpieczeństwa.
– Powiedzmy, że szukamy sprzymierzeńców – rzucił Adam. Był zniecierpliwiony. Chciał w tej chwili dowiedzieć się wszystkiego. O chłopie Kubale słyszał do tej pory mgliste opowieści. Każda kolejna wydawała się bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej. Ludzie przypisywali mu fantastyczne cechy, które w normalnych warunkach wziąłby za bajki wymyślane przez przerażonych wojną ludzi. Byłoby tak, gdyby sam czegoś takiego nie doświadczył. Musiał wiedzieć, czy chłop Kubała jest człowiekiem, którego szuka. Człowiekiem? Jeśli to, co widział, nie jest objawem nawrotu jego choroby, co uważał za najbardziej prawdopodobne, to chłopa Kubały na pewno nie można nazwać człowiekiem.
– Ach tak, młodzi, dzielni chłopcy mają dość chowania się po lasach i chcą ruszyć do walki z wrogiem. Doprawdy, godne uznania. Takich jak wy jest więcej. Gdy rozeszła się wieść o jego dokonaniach, nie tylko nasz, pożal się, kalifat zaczął go poszukiwać. Zazwyczaj pościgi ruszały w kierunku lasów, dlatego gdy cichły, to tam ludzie ruszali, by go odnaleźć. Niektórzy nigdy już nie wrócili. Czarni mordują wszystkich, którzy pałętają się po lasach. Uważają, że kto ukrywa się w lesie, ten ma coś na sumieniu, lub po prostu nie chce im służyć i nie mają z niego żadnego pożytku. Nie zadają pytań, od razu strzelają. Ale to już pewnie dobrze wiecie.
Jednak ktoś na pewno go odnalazł. Chłop Kubała nie walczy już w pojedynkę. Stworzył sobie oddział takich samych bękartów wojny jak on. Ludzi, którzy jak on nie mają już nic do stracenia i nie boją się śmierci, a jedyne czego pragną to krew swoich wrogów. Nikt nie wie, kim są, ani gdzie ich szukać. Są zawsze zamaskowani. Gdyby chłop Kubała nie nosił ciągle gumiaków, nie można by poznać, że ma się do czynienia z tą samą grupą. Wybaczcie chłopcy moją dociekliwość, ale mam wrażenie, że chodzi wam o coś więcej. Jesteście bardzo nerwowi.
Robert uniósł się wyraźnie i już otworzył usta by krzyknąć na starca, ale Adam gwałtownie go uciszył. On też miał już dość tego przeciągania, ale wiedział, że w ten sposób tylko go zdenerwują i z przekory nie wyjawi im wszystkiego lub ich okłamie.
– Może wiedzieć, gdzie jest moja siostra. Prawdopodobnie był ostatnią osobą, która widziała co się z nią stało. A teraz proszę powiedz nam, co masz na myśli mówiąc, że chłop Kubała nie ma nic do stracenia? Co mu się przytrafiło? Kim on jest?
Starzec ciekawskim wzrokiem zmierzył Adama, ale o nic więcej nie zapytał, tylko podjął opowieść. Nie kłamał odnośnie problemów z gardłem. Już po kilku słowach głos mocno mu zachrypł.
– Cóż, z chłopem Kubałą było jak z wieloma innymi, zwykłymi ludźmi. Pewnie i w tym obozie znajdą się tacy, którzy przeżyli podobną stratę, jak i on. Ale miał coś, czego brakuje dzisiejszym mężczyznom: ogromne, wiejskie jaja. Niegolone, z wolnego wybiegu w luźnych kalesonach. Noszenia rurek powinno się zakazać mężczyznom już w poprzednim pokoleniu. To przez te przegrzane jajka nasienie się popsuło. – Starzec skrzywił się i splunął w ogień. – Tak, tak, to prawdziwy facet, wierzcie mi, wiem co mówię.
W czasach, gdy nad Polską nie było zorzy polarnej, elektronika działała, a III wojnę światową można było obejrzeć co najwyżej w jakimś filmidle. – urwał nagle. – A właśnie, może chcecie posłuchać mojej teorii na temat tego, dlaczego elektronikę szlag trafił i nawet nowych rzeczy nie da się uruchomić? Jedni mówią, że to przez burzę słoneczną. Drudzy, że jakaś super broń wciąż emituje impulsy elektromagnetyczne. A ja myślę, że…
– Nie obchodzą nas twoje przypuszczenia – wtrącił Robert. – Słyszeliśmy już dziesiątki najróżniejszych teorii. I wiesz co? Gówno! Żadna z nich nie sprawiła, że jesteśmy bliżsi wyjścia z tego lasu. Czy to gniew natury, czy ufoludki? Jakie to ma znaczenie? Nie możemy nic zrobić, więc po co tracić czas na rozważania. Kontynuuj, bo twoje umyślne ociąganie doprowadza mnie do szału.
Hieronim zmieszał się nieco, ale posłusznie kontynuował opowieść:
– Tak więc, zanim się to zaczęło, chłop Kubała miał na uboczu, z dala od ludzi, duże gospodarstwo rolne. Nie takie jak wszyscy przez Upadkiem, z ciągnikami Lamborgini, elektroniką i spryskiwaczami, tylko takie jak dawniej. W stajni trzymał cztery wielkie konie pociągowe. Chłop Kubała kochał zwierzęta, choć ludzi to już nie za bardzo. Oczywiście z wyjątkiem swojej rodziny. Żył w domu z żoną i córką. Żona była piękna kobietą, kilkanaście lat młodszą od niego. Córa miała urodę po matce. Bystra dziewczyna, grzebała w Internecie i załatwiła mu jakieś dotacje z Unii, za to, że trzyma te konie i hoduje wszystko bio i eko, jak w skansenie. Urzędnicy mieli gdzieś, co z tym robi, bo nie wolno było sprzedawać rolnikowi zdrowego obsranego jaja z wolnego wybiegu. Dawali mu kasę za kultywowanie tradycji etnograficznych. Gdyby się dowiedzieli, że Kupała bimber pędzi w piwnicy, i – o zgrozo – wędliny wędzi w ziemiance, to by go już dawno w kajdankach wywieźli. Prowadził proste, dobre i zdrowe życie rolnika, tak jak chciał. Żył głównie z emerytury, a co wyhodował, to zjadł, albo sprzedał na lewo we wsi. Budził szacunek, ale nie miał wielu przyjaciół, bo jak mówiłem, nie bardzo ufał ludziom i był zamknięty w sobie. Kochał i szanował swoją żonę, a chodź nie był wylewny, miękł przy córce i traktował ją jak królewnę. Kiedy świat trafił szlag, miała szesnaście lat.
Chłop Kubała nie załamał się jak wielu i nie przestraszył go Upadek. Prawie wszystko co miał działało jak dawniej i radził sobie znakomicie bez prądu. Gdy jedzenia w sklepach brakło, ci co znali chłopa Kubałę przychodzili do niego, a on nie zrzynał od nich, tylko uczciwie zamieniał się na to co akurat potrzebował. To, że miał pełną spiżarkę znakomitego jedzenia i bimbru, było powodem jego zguby. Czarni jakoś się o nim dowiedzieli i postanowili urządzić sobie zabawę jego kosztem…
***
Pojawili się wieczorem, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Jedenastu żołnierzy wraz z dowódcą, ubrani w pełne mundury i z bronią na ramionach. Siedmiu z nich, w tym dowódca, mieli czarne mundury, ale trzy były tureckie, a cztery niemieckie. To dlatego ludzie zaczęli nazywać ich Czarnymi.
Pięć lat wcześniej, niemiecki związek zawodowy żołnierzy wywalczył zmianę koloru munduru na czarny, bo zielony zbyt mocno nawiązywał do europejskich tradycji militarnych, co dyskryminowało żołnierzy pochodzenia arabskiego lub afrykańskiego. Zaproponowali kolor czarny, jako najbardziej neutralny, chociaż w jasny sposób nawiązywał do zwyczajów wojujących muzułmanów. Wniosek przeszedł bez problemów, jak mnóstwo innych tego typu propozycji, zwłaszcza, że ówczesny generał armii niemieckiej też był dumnym muzułmaninem. Rdzenni Niemcy, podobnie jak Francuzi czy Belgowie, a także większość narodów europejskich, nigdy nie protestowali przy podobnych akcjach przez powszechny strach przed zarzutem dyskryminacji obywateli obcego pochodzenia. Niewiele było trzeba, by zostać o to posądzonym. W debacie publicznej większości "cywilizowanych" krajów Europy Zachodniej, niemal każdy głos sprzeciwu wobec propozycji ustawodawczej społeczności muzułmańskiej, która zdobyła prym wśród całej rzeszy różnonarodowej masy migrantów przybywających i osiedlających się na starym kontynencie od lat dziesiątych XXI wieku, był uznawany za dyskryminujący, rasistowski lub ksenofobiczny. W tych czasach osądzenie o podobne zbrodnie wiązało się z ostracyzmem porównywalnym oskarżeniu o pedofilie.
Trzej pozostali żołnierze ubrani byli w tradycyjną zieleń, a ich naszywki wskazywały na ucieczkę z armii belgijskiej i austriackiej. Wszyscy przyjechali na rowerach, bo nie było szybszego środka transportu, mimo że wartości militarnych nie mają wcale. Żołnierz na rowerze to łatwy cel. W czasie zwykłej wojny, ba, nawet przyzwoitej okupacji, żaden dowódca nie pozwoliłby oddziałowi żołnierzy poruszać się na rowerach. Ale oni byli pewni siebie. Od dawna nie natrafili na cień oporu, cały region był w ich rękach i poczynali sobie bez ogródek.
Gdy przybyli, chłop Kubała razem z żoną i córką byli na podwórzu przed domem. Właśnie dolewał paliwa do kosiarki, a żona z córką kąpały psa w baseniku. Ogromny owczarek podhalański nie cierpiał kąpieli, więc przez zaciekły bój z potworem kobiety były całe mokre. Nagość prześwitywała im przez przyklejone do ciała ubrania. Rodzina zauważyła żołnierzy dopiero, gdy ci zsiadali z rowerów. Część z nich od razu, śliniąc się i rzucając sobie sprośne uwagi w obcym języku, ruszyła w kierunku kobiet. Chłop Kubała krzyknął do nich, by się schowały w domu i szybko wyszedł do przybyszów z rękami uniesionym w pojednawczym geście.
Gdy tylko się zbliżył, dostał potężny cios kolbą karabinu w tył głowy.
Obudził się na stercie gnoju za stodołą. Raz po raz błyskawice bólu raziły go pod czaszką, niczym kowal walący młotem o kowadło.
Czarni porzucając go myśleli, że nie żyje. Niewiele się mylili. W większości przypadków taki cios jest śmiertelny. Na dodatek skopano go, gdy leżał nieprzytomny. Boki miał całe posiniaczone, a jak ustali później, jedno z żeber zostało złamane. Bolało go niemal wszystko. Jednak najgorszą ranę zlokalizował pod obojczykiem, spod którego wciąż obficie płynęła krew. To był postrzał. Wymacał plecy i poczuł, że dziura wylotowa znajduje się po drugiej stronie. Gdy leżał, dla pewności próbowali go dobić. Jednak żołnierz, który miał wykonać wyrok bardzo spieszył się do zabawy i kula przeznaczona dla serca trafiła za wysoko.
Ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym, co poczuł gdy wreszcie się podniósł i mgła znikła mu sprzed oczu.
Tuż obok spoczywały żona i córka w stanie jakim żaden mężczyzna nie chciałby widzieć swoich kobiet. Obie miały porozrzucane bezwładnie kończyny, żona leżała na brzuchu z twarzą w gnoju, bez spodni, z podrapanymi pośladkami i krwawą masą z tyłu głowy. Córka na plecach, całkowicie naga, posiniaczona i podrapana. Na piersiach miała krwawe kręgi po ugryzieniach. Powieki otwarte, oczy wywrócone do góry. Obie były martwe.
Widok ten doprowadził go do szaleństwa. Nie do pełnego wrzasków i płaczu, ale do najdzikszego z możliwych, niemego. Tylko na początku zdusił w sobie krzyk wsadzając pięść do ust i zagryzając ją niemal do kości. Gdy na nie patrzył, oczy prawie wyszły mu z orbit, a pod nimi i na szyi ukazały się grube pulsujące żyły. Krew z zagryzanej dłoni strumieniem lała się po jego ramieniu.
Padł na kolana i przylgnął do nich. Przytulił ich twarze, wciskając głowę w ich włosy. Zakrył je ramionami w obronie przed całym światem. Zapłakał, ale bez łez. Krzyknął, ale bez głosu.
Umarł z bólu. Człowiek znany jako chłop Kubała odszedł pozostawiając po sobie swoją żywą cielesną skorupę. Skorupę, która domagała się zemsty.
Wstał gwałtownie. Wygrzebał się z gnoju. Mało kto wiedział, że zanim został rolnikiem, chłop Kubała służył długie lata w Legii Cudzoziemskiej. Wielokrotnie nagradzany i awansowany, nauczył się rzeczy, których sam wolałby zapomnieć. Na pewno nie wiedzieli tego Czarni, bo gdyby się spodziewali do czego jest zdolny, zamiast porzucać go na stercie gnoju, wystrzeliliby do niego kilka magazynków, ucięli głowę, a ciało zalali betonem.
Udał się do stajni i wyprowadził z niej wszystkie swoje konie w pełnym rynsztunku. Przez okna domu dojrzał, że zabawa trwała w najlepsze i nie wyglądało na to, żeby żołnierze mieli się z niego szybko wynieść. Zresztą, gdzie byłoby im lepiej. Świeże jedzenie i mocny alkohol. Mimo, że islam oficjalnie zakazuje picia alkoholu, to poza krajem muzułmańskim Allach nie widzi co robią jego wyznawcy, więc można sobie pofolgować. Zresztą ci, którzy urodzili się w Europie rzadko kiedy byli konserwatystami. Niektórzy nawet nie byli wierzący, a przyłączali się do sił kalifatu głównie z pobudek ideologicznych.
Chłop Kubała nie spieszył się. Jakiś kilometr od jego domu, w chwili Upadku przejeżdżał oddział wojsk obrony terytorialnej z lekkimi pojazdami rozpoznania. Żołnierze w ferworze walki zostawili samochody, których i tak nie mogli użyć i ruszyli dalej. Były to trzy stare Wirusy z samopowtarzalnymi karabinami przeciwpancernymi kaliber 14,5 mm na dachach i z gniazdami CKM z tyłu samochodów. Gdy polskie oddziały poniosły klęskę, rolnik wiedząc, że sprzęt trafi w ręce wroga, zapobiegawczo wywiózł jednego z nich za pomocą koni na skraj zagajnika graniczącego z jednym z jego najdalej wysuniętych pól i ukrył go zakopując pod stertą suszących się beli słomy.
Wrócił w to miejsce i zaprzągł konie do wozu. Reagowały na jego głos, więc prawie nie musiał używać lejców i mógł równocześnie prowadzić i powozić. Wrócił przed dom i zatrzymał pojazd na podwórzu, a że Czarni byli już zdrowo nawaleni, nie usłyszeli go. Resztki wody w baseniku, w którym żona z córką kąpały psa wydawała się być czarna jak otchłań. Woda wypłynęła z licznych dziur. Pośrodku unosiło się ciało psa, podziurawione dziesiątkami kul. Niegdyś śnieżnobiała sierść, teraz w mroku wyglądała jakby należała do dalmatyńczyka.
Wyciągnął z szopy resztę benzyny, którą miał w zapasie i samogon. Skradając się tak, aby nikt go nie zauważył, podlał dom wszystkim co miał, skrapiając najobficiej parapety i bezpośrednio pod oknami. Gdy skończył, otworzył drzwi wejściowe, za którymi był malutki przedpokój, a dalej salon w którym bawili się Czarni. Stanął w nich cały zalany krwią i umazany fekaliami. W oczach miał obłęd i dyszał powoli, jakby z całych sił starał się powstrzymać bestię, która chciała wydrzeć się z jego piersi. W ręku trzymał wielką, pięciolitrową banię z samogonem z wystającą z szyjki płonącą szmatą. Czarni spojrzeli na niego i zamilkli. Przez krótką chwilę, w ciszy mierzyli się wzajemnie: on ich, oni jego. Wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje. Otworzył usta i zaraz je zamknął. W końcu zrezygnował. Z całej siły zamachnął się butlą rzucił nią w sufit salonu, gdzie rozbiła się w gęstym deszczu szkła i alkoholu, który w ułamku sekundy spowodował wybuch płomieni obejmujący kilku mężczyzn. Najbliżej stojący, cały zbryzgany cieczą, od razu zajął się płomieniem. Wrzeszczał i biegał bez celu w poszukiwaniu pomocy. Towarzysze, których większość również walczyła z płonącym ubraniem, rozbiegli się ratując przed szalejącym wokół ogniem. Patrzyli na płonącego towarzysza przerażeni i zszokowani całym zajściem. Żaden nie zrobił nic by mu pomóc, lub chociaż go dobić. Alkohol i szok otępił ich umysły. Oto człowiek, którego zabili, zakłócił ich wieczerzę stając w drzwiach domu i wywołując straszliwą pożogę.
Inny mężczyzna, którego noga płonęła zdołał dotrzeć do toalety i zgasić ją spłukując w muszli klozetowej. Człowiek-pochodnia w ostatnich sekundach życia uderzył o ścianę tuż przy oknie i opadł na ziemię. Od jego płonącego ciała zajęły się firanki i żaluzje. Kolejny wybuch płomieni przeszył pomieszczenie, tym razem wydobywając się z parapetu okna. Stamtąd wyruszył już płomienny wąż, który w mgnieniu oka opełzł cały dom. Mężczyźni zorientowali się, że są w pułapce i ruszyli do drzwi. Były zamknięte, gdyż chłop Kubała zabrał klucze i zamknął drzwi od zewnątrz. Nagle żołnierz, który szarpał za klamkę, w huku i chmurze drzazg odleciał do tyłu pchnięty niewidzialna siłą.
To demon zemsty zaczął ostrzał. W drzwiach zaczęło pojawiać się coraz więcej ogromnych dziur. Kolejnemu trafionemu oderwało nogę. Czarni rozbiegli się po domu unikając kul, które raz po raz rozrywały drewniane ściany domu, zostawiając w nich poszarpane otwory. Ogień rozprzestrzeniał się coraz bardziej i zrobiło się gorąco jak w piecu. Dym gryzł w oczy i płuca uniemożliwiając swobodne oddychanie. Jedyne drzwi były zamknięte a okna płonęły tak, że nie można się było do nich zbliżyć. Na dodatek były to okna skrzynkowe, składające się z czterech skrzydeł. Ościeże podzielone były krzyżowo przez ślemienia i słupki, przez które szczupły mężczyzna mógłby się przecisnąć, ale nie gdy całe płoną. Próbowali jakoś wybić drogę ucieczki za pomocą krzeseł i sprzętów, które mieli pod ręką. Gdy słupek jednego z okien pękł, zdesperowany żołnierz rozpędził się i skoczył w okno starając się dokończyć dzieła impetem własnego ciała. Drewno nie ustąpiło i zaklinował się wewnątrz skrzyni. Wrzaski płonącego towarzysza zniechęciły resztę do dalszych prób. Prowadzeni przez dowódcę, biegnąc wśród płomieni i dymu, który niemal całkowicie ograniczał widoczność, znaleźli drogę na piętro domu, gdzie nie dotarł jeszcze ogień. Wszystko zasnute było gęstym dymem. Zanim tam dotarli, jeszcze na schodach prowadzących w górę jeden z żołnierzy został trafiony w szyję, a jego głowa zawisła na skrawku skóry.
Pierwszy z Czarnych dotarł do okna i krztusząc się dymem zaczął przeciskać się przez framugę, by wydostać się na zewnątrz. Po chwili jego martwe, zmasakrowane gradem kul ciało z głuchym plaśnięciem upadło na trawnik koło domu. Reszta żołnierzy, mimo trudności z oddychaniem zajęła pozycje przy trzech oknach w różnych pokojach i odpowiedziała ogniem. Chłop Kubała starał się dalej walczyć, ale już po chwili pierwsza kula trafiła go w ramię i utraciwszy równowagę opadł do wnętrza pojazdu. Dziesiątki pocisków z metalicznym brzękiem trafiały w karoserię samochodu. Wirus nie był pojazdem w pełni opancerzonym i nie służył do działań ofensywnych, a jedynie do szybkiego transportu w zwiadzie. Nie miał drzwi, a pełne poszycie znajdowało się tylko na masce i dachu, który był teraz jedyną tarczą rolnika. Mężczyzna skulił się pod siedzeniami chroniąc głowę rękami. Jeszcze raz poczuł straszliwy ból, przypominający użądlenie wściekle jadowitej pszczoły, tym razem w lewej stopie. Tracił coraz więcej krwi z trzech postrzałów i rany od uderzenia w głowę. Na nogach utrzymywała go tylko potężna dawka adrenaliny. Każda kolejna sekunda, mogła być jego ostatnią, gdyż tylko cud sprawiał, że nie otrzymał jeszcze śmiertelnego postrzału. Z beznadziejnej sytuacji wyszedł dzięki przypadkowi, gdyż jeden z koni został raniony w zad, przez co zaczął wierzgać płosząc pozostałą trójkę zwierząt. Konie porwały wóz na skręcającą w dół żwirową drogę dojazdową prowadzącą do głównej jezdni.
Chłop Kubała w ostatniej chwili chwycił za kierownicę, by skierować samochód za końmi. Gdyby tego nie zrobił, wypadłby z drogi ściągając z niej ze sobą zwierzęta.
Nadal pozostawał na tylnym siedzeniu i z trudem udawało mu się utrzymać kierownicę jedną ręką. Gdyby dostał do pedałów, pewnie zatrzymałby wóz, bo nie w głowie była mu ucieczka. Chciał za wszelką cenę zabić ich wszystkich, ale samochodem tak miotało na wybojach, że nie był wstanie się podnieść.
Piątka żołnierzy, w tym ich dowódca, wydostała się z budynku skacząc z okien na trawę. Byli pijani i przydymieni, więc nie obyło się bez zwichnięć. Niektórzy mieli ostre poparzenia i rany po ostrzale. Wydostał się nawet ten, któremu wcześniej paliła się noga. Nie powstrzymało to ich przed pościgiem. Dowódcą oddziału był brodaty Turek, który przebił się tu ze swoim wojskiem przez ukraińskie Bieszczady, zanim prąd zniknął ze świata. Gdyby to był któryś z islamskich buntowników z niemieckiej, belgijskiej czy francuskiej armii, pewnie by odpuścił. Ale nie, on nie przywykł do sprzeciwu, nie mógł znieść, że zwykły wieśniak, niewierny pies, tak ich zhańbił. Wrzaskami i groźbami zmusił swoich żołnierzy do wsiadania na rowery.
Tak zaczął się chyba najbardziej absurdalny pościg w historii tej wojny.
Gdy samochód zaprzężony w konie wjechał na regularną, asfaltową drogę, chłopu Kubale udało się dostać do pedałów i zatrzymać samochód. Droga w tym miejscu zaczynała lekko schodzić w dół, a samochód nie miał dyszla, więc konie były przywiązane do niego na luźnym pasie pociągowym. Gdyby tego nie zrobił, samochód niechybnie najechałby na końskie nogi. Pod sobą miał już kałużę krwi, ale nie miał czasu by opatrzyć rany. Po zaledwie chwili nocną ciszę przerwał narastający szmer łożysk rowerów zjeżdżających na luzie z góry ku niemu. Zrozumiał co się dzieje. Szybko doskoczył do CKM-u, który znajdował się z tyłu pojazdu. Założył taśmę amunicji, odbezpieczył, i nim dźwięk zaciąganego zamka umilkł, pierwsi żołnierze wynurzyli się zza zakrętu. Było ciemno i ubrani na czarno żołnierze byli niewidoczni w mroku. Zobaczył ich dopiero w świetle ognia ich karabinów. Strzelali nie zatrzymując się, więc nie byli celni. Kilka kul z brzękiem odbiło się od nadwozia. Chłop Kubała odpowiedział ogniem, kosząc powietrze poziomą serią. Dwóch napastników przewróciło się w akompaniamencie rowerowych dzwoneczków. Jeden dostał kulę prosto w pierś, a drugi uległ alkoholowi i odrzutowi własnej broni. Ranny koń prowadzony doświadczeniem, że świst kul oznacza rychły ból, znów zerwał się i spłoszył pozostałą trójkę, która porwała samochód w kolejny szaleńczy rajd. Rolnik niemal wypadł z wozu, ale chwycił się mocno karabinu i zrobił razem z nim półobrót po osi jego mocowania. Przez chwilę, przy wtórze świstających wokół pocisków szorował nogami po drodze, ale zaraz wdrapał się na samochód i sięgnął ręką do hamulca ręcznego. Wiedział, że musi zwolnić, by nie wjechać w konie, ale nie chciał też tracić przewagi w walce. Gdyby się zatrzymał, zaraz doścignęliby go i otoczyli. To byłaby pewna śmierć. Wskoczył za kierownicę i przez dłuższą chwilę regulował prędkość pojazdu. Nie mógł przez to w żaden sposób odpowiedzieć ogniem.
Kule trzaskały w maszynę, a kilka przebiło się do środka prując deskę rozdzielczą. Wiedział, że jeśli pozwoli na to jeszcze chodź przez chwilę, szczęście przestanie mu dopisywać i zginie. Trzasnął lejcami i zmusił konie by przyspieszyły. Efekt był natychmiastowy. Po kilkunastu sekundach strzały ucichły i wrogowie zniknęli w mroku.
Dopiero, gdy teren stał się płaski, a droga prosta, naciągnął mocno lejce tak, że konie zaczęły zwalniać, ale krzykiem zmusił je do dalszego galopu. W zmyślny sposób zawiązał lejce na kierownicy, by pozycja koni korygowała drogę samochodu, gdyby za mocno zaczął skręcać w bok. Konie nie były głupie, znały tę drogę i trzymały się asfaltu. Jeszcze raz przyhamował wóz, by pozwolić się zbliżyć Czarnym, którzy zostali mocno z tyłu i wrócił na tył samochodu do stanowiska ogniowego.
Był nów, a na dodatek gęste chmury całkowicie zasłaniały gwiazdy. Widoczność była ograniczona do kilkunastu metrów. Nikogo nie widział, a przez tętent kopyt nie mógł ich dosłyszeć. Pomyślał, że może ich zgubił. Nie chciał strzelać na oślep, bo ogień karabinu zdradziłby, gdzie dokładnie jest i stałby się łatwym celem. W napięciu zagryzając zęby, wpatrywał się w mrok starając się doszukać choćby sugestii pozycji wroga. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił gwałtownie karabin. Małe ciemne kształty wbiegły na drogę tuż za przejeżdżającym samochodem. Kilka sekund później usłyszał głośny furkot i straszliwy, opętańczy gulgot przestraszonego bażanta. Jeden ze ścigających go żołnierzy najechał na ptaka. Chłop Kubała od razu wymierzył w tym kierunku i nacisnął spust, a przez ułamek sekundy dostrzegł w świetle ognia wyplutego z CKM-u lufę karabinu skierowanego w jego stronę. Żołnierz jechał bez trzymanki obiema rękami ściskając broń i starając się dobrze wycelować. Salwa trafiła go prosto w pierś, a siła uderzenia zrzuciła z roweru w pobliskie krzaki. Tak naprawdę tylko to, że gnając za wozem nie mogli porządnie namierzyć sprawiło, że chłop Kubała jeszcze żył, więc przebiegające przez drogę bażanty uratowały mu życie.
W ciemności błysnęły ognie dwóch kolejnych karabinów. Jedna z przelatujących kul paskudnie drasnęła go w policzek. Odpowiedział długą serią w ciemność i światła zgasły.
Nagle głośny, nieustający terkot jego karabinu ucichł, gdy drugi koniec taśmy amunicji przeleciał przez zamek CKM-u. Chłop Kubała znieruchomiał. Nie miał więcej amunicji w zapasie, a stanowisko na dachu pojazdu było półobrotowe i nie mógł go obrócić w tył. Nie miał żadnej innej broni. Gorączkowo myślał nad rozwiązaniem.
Pozostała dwójka żołnierzy, nie nękana ciągłym ogniem zbliżyła się do pojazdu. Chłop Kubała wrócił za kierownicę i zmusił konie do przyspieszenia. Czarni zorientowawszy się w sytuacji zaczęli szybko pedałować, by dogonić swoją ofiarę i dobić. Konie pociągowe nie były przystosowane do osiągania wielkich prędkości i długodystansowego biegu, więc gdy droga znów zaczęła opadać rowerzyści zaczęli dościgać Wirusa. Dwóm żołnierzom udało się zbliżyć z obu boków pojazdu. Chłop Kubała dostrzegł w bocznym lusterku jednego z nich i szarpnięciem kierownicy spróbował zepchnąć go z drogi, lecz ten gwałtownie zahamował i uniknął zderzenia. Gdy tylko samochód tor ruchu, drugi z napastników wskoczył na jego tył. Zdjął karabin z pleców i zajrzał na miejsce kierowcy. W przedzie samochodu nikogo nie było. Niespodziewanie poczuł uderzenie i straszliwy ból w okolicy lewej nerki. To chłop Kubała wspinając się po boku samochodu wskoczył na tył pojazdu, jednocześnie wbijając obutą gumiakiem stopę w jego bok. Żołnierz okazał się jednak zwinny i opadając obrócił się na plecy. Gdy chłop Kubała spróbował do niego doskoczyć, ten odepchnął go kopniakiem prosto w twarz, tym samym z soczystym chrupnięciem łamiąc mu nos. Czarny wygrzebał spod siebie karabin i w momencie, gdy nacisnął na spust rolnik chwycił za lufę i szarpnął nią w bok schodząc z trajektorii strzału. Kule ciągłą serią wystrzeliwały z broni rozgrzewając ją do czerwoności. Mimo ogromnego bólu chłop Kubała nie puszczał jej. Żołnierz wiedział, co czuje jego przeciwnik. Naparł na niego ściskając karabin obiema rękami chcąc skierować lufę w jego korpus. Nie przestawał strzelać, licząc że wróg nie zniesie bólu w poparzonej dłoni i puści ją. Jednak chłop Kubała nie ustępował i gdy tylko puste pstrykanie oznajmiło koniec naboi, zwolnił uchwyt i tą samą ręką zadał cios w brodatą twarz przed sobą. Wykorzystał chwilę zamroczenia przeciwnika i wyrwał mu karabin. Jednym płynnym ruchem owinął pasek wiszący u broni na szyi mężczyzny i z całej siły wypchnął go z pojazdu. Jeszcze w chwili, gdy Czarny wypadał z samochodu, chłop Kubała zaklinował karabin wciskając go między burty.
Szarpnięcie i trzask łamanego karku.
Bezwładne ciało szurało ciągnięte za samochodem.
Chłop Kubała wyswobodził karabin i po chwili zwłoki zatrzymały się na środku drogi. Pociągnął nosem, odcharknął i wypluł w ślad za nimi obfitą mieszankę krwi i plwociny.
Samochód zakołysał się i rolnik chwycił się burty by nie wypaść. Znalazł się na zakręcie i pojazd zaczął zjeżdżać z rogi, lecz lejce szarpnęły za kierownicę i auto cudem wróciło na właściwy tor.
Chłop Kubała targany morderczą furią i nie mając żadnej broni pod ręką wrzasnął, po czym odczepił CKM i wyrzucił go na drogę.
– A żebyście upadli i sobie głupie ryje rozwalili!
Pozostała w pościgu dwójka żołnierzy do tej pory obserwowała, a w zasadzie nasłuchiwała zdarzenia nie mogąc nic dojrzeć. Pierwszy z rowerzystów w ostatniej chwili ominął ciało, które niespodziewanie wyłoniło się z ciemności, lecz drugi najechał na pierwszy wyrzucony karabin. Przez krótką chwilę w akompaniamencie rozbrzmiewającego przekleństwa, którego i tak nie rozumiał z powodu różnic językowych, walczył o utrzymanie się w siodełku równocześnie pokonując zakręt. Gdy już niemal odzyskał równowagę najechał na drugi, cięższy karabin. Z całym impetem uderzył twarzą o asfalt i znieruchomiał.
Ostatni ścigający powiódł wzrokiem za bezwładnym podwładnym i gdy znów odwrócił oczy w stronę Wirusa, zobaczył przed nosem lecący gumiak, który zaraz uderzył go między oczy. Upadł, ale natychmiast podniósł się i z wyrazem nieustępliwego gniewu na twarzy kontynuował pościg. Po chwili usłyszał głośne trzaski, jakby samochód wypadł z drogi i runął w stronę rzeki, taranując zarośla stające mu na przeszkodzie. Mimo tętentu kopyt, które sugerowały, że konie nadal uciekają drogą, dowódca zatrzymał się, licząc że uprząż po prostu oderwała się od samochodu, który zjechał z drogi. Zszedł z roweru i mierząc w samochód starał się wypatrzeć wroga. Oddał serię w stronę pojazdu, ale nie usłyszał nic, prócz szczęku metalu. Zaraz czyjeś silne ręce chwyciły go od tyłu i zaczęły dusić. To chłop Kubała, który wcześniej odpiął konie i skierował samochód w stronę urwiska, wygrzebał się z rowu do którego uskoczył. Po chwili szamotaniny żołnierz stracił przytomność. Rolnik wiedział, że dowódca wciąż żyje. Rozpoznał po emblematach dowódcę i nie miał zamiaru dać mu tak po prostu umrzeć. Wziął do ręki karabin i długimi seriami podziurawił mu dłonie tak, że pozostała po nich krwawa miazga i sterczące kikuty. To ocuciło Czarnego, ale chłop Kubała przypadł do niego i ciosem kolby pozbawił go przednich zębów. Wyciągnął nóż z pochwy przy pasie żołnierza i cięciami w pasek i guziki pozbawił go spodni. Poczekał, aż wróci mu przytomność i gdy tylko zobaczył, że oczy dowódcy otwierają się, płynnym szybkim ruchem odciął mu przyrodzenie. Przenikliwe wrzaski swojej ofiary uciszył wciskając mu w usta to co uciął. Nie dobił swojej ofiary, ale pozostawił na drodze, by powoli i w samotności umierała.
Sam czuł się nieżywy w środku i nie wiedząc dlaczego to robi, odwrócił się w stronę lasu i odszedł na chwiejnych nogach w ciemność.
***
– Człowiek, którego zostawił na śmierć, to Palownik? Ten, który przejął dowództwo nad całym regionem? – zapytał Robert, nie kryjąc podniecenia w głosie. – To chłop Kubała tak go załatwił?
Stary uśmiechnął się gorzko.
– Na nasze nieszczęście nie dokończył roboty. Ktoś musiał przeżyć tę masakrę i opatrzyć swojego dowódcę. Paradoksalnie, cała ta sytuacja obróciła się przeciw zwykłym ludziom. Palownik przeżył, ale jego umysł zasnuło całkowite szaleństwo.
Spuścił wzrok i przez chwilę grzebał patykiem w ognisku, szukając odpowiednich słów:
– Wiecie, gdy człowiek… no… mężczyzna, traci swój… swoją… męskość, to niemożność zaspokojenia zazwyczaj kompensuje jakimiś innymi przyjemnościami. Niektórzy się objadają, inni szaleńczo poświęcają się swojej pasji. Niestety, ten zwyrodnialec ma makabryczne zainteresowania. Dość powiedzieć, że nadziewanie ludzi na pal to nie najgorsza z rzeczy, która spotyka jego ofiary. Mimo, że jego ludzie w większości nie są lepsi, nawet oni czasami wzdrygają się przed wykonaniem rozkazów. Jednak jego największa obsesją jest dorwanie chłopa Kubały i…
– Chcesz powiedzieć, że chłop Kubała to zwykły człowiek? – przerwał mu Adam. Nie słuchał ich ostatnich słów. Gorączkowo rozmyślał nad tym co usłyszał wcześniej. Nie tego się spodziewał. Ta opowieść nie pasowała do układanki.
Obaj towarzysze spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Pytanie brzmiało jak żart, ale mina chłopaka była całkowicie poważna.
– Faktycznie, o bałagan który po sobie zostawia można by posądzić jakieś siły nieczyste, ale zapewniam cię, że to zwykły człowiek.
Adam chciał jeszcze o coś zapytać, upewnić się, czy starzec nic nie pominął. Jednak uniesiona brew i zaniepokojona mina Roberta uświadomiły mu jak dziwnie się zachował. Zbył ich machnięciem dłoni. Jego przyjaciel znał tylko część prawdy. Gdy opowiadał mu o znalezieniu zmasakrowanych ciał Czarnych w miejscu, gdzie zaciągnęli jego siostrę pominął kilka ważnych szczegółów. Powiedział, że w oddali na skraju lasu dostrzegł wpatrującego się w niego człowieka, który zniknął miedzy drzewami. Przemilczał jednak, że gdy ów człowiek minął pierwsze drzewa jego miejsce zajął jeleń z ogromnym porożem. Później uznał, że było to przywidzenie spowodowane szokiem i nawrotem choroby, co zresztą zmusiło go do niebezpiecznej wyprawy po leki. Jednak z czasem tracił tę pewność.
– Co się z nim stało? Gdzie teraz jest? – wtrącił Robert zwracając się znów do Hieronima. – Mówiłeś, że z nim rozmawiałeś.
– Tak, ale tylko raz. I nieważne gdzie to było, bo i tak nie zostaje nigdzie na dłużej. On sam nie pamięta, co się z nim działo. Wiedział tylko, że snuł się po lasach, ale nie wiedział czy były to godziny czy dni. Gdy w końcu odzyskał świadomość, chciał się po prostu zabić. Nie miał już po co i dla kogo żyć. Sporządził pętlę z paska od spodni i gdy szukał odpowiedniego drzewa usłyszał wrzaski. To jeden z Czarnych znalazł czy zaciągnął małego chłopca do lasu i próbował go wykorzystać. Zamiast tego zawisł na pętli, którą chłop Kubała przygotował dla siebie. Dzięki temu uświadomił sobie, że po ziemi stąpa jeszcze wielu zwyrodnialców, których musi zabić.
– A te wszystkie dziwne opowieści o nim? – spróbował jeszcze raz Adam. – Historie o jego nadludzkiej sile i ogromnym wzroście. O tym, że jest brytyjskim lub amerykańskim agentem wysłanym, aby stworzył tu ruch oporu. Albo o tym, że…
– Przejdź do sedna chłopcze. Wiem, że chodzi ci po głowie jakieś pytanie, które boisz się zadać
Adam zawahał się. Nie chciał o tym mówić wprost. Wiedział, że to co powie jest absurdalne, ale musiał mieć pewność, że może ufać swoim zmysłom. Z drugiej strony za nic nie chciał dzielić się swoimi wątpliwościami, by ludzie nie stracili do niego zaufania. W końcu się złamał, by ociąganiem nie wzbudzić jeszcze większej podejrzliwości.
– To było dawno, zanim powstał ten obóz. Gdy pałętałem się po lasach usłyszałem w pobliżu strzały i krzyki. Najpierw jedna seria, jakby kilku karabinów naraz, a po kilku sekundach wrzaski i pojedyncze strzały. Powinienem był uciec, ale ciekawość zwyciężyła. Na miejscu znalazłem jakieś dziesięć ciał. Około siedmiu cywilów ustawionych w rząd, pewnie na rozstrzelanie. Na to wskazywały kule w plecach. Jednak były też ciała trzech Czarnych. Wyglądały jakby zmasakrowało ich jakieś zwierzę: poszarpane szyje, rozorane brzuchy. Nie przyjrzałem się dobrze bo cała ta scena sprawiała, że brało mnie na wymioty. Chciałem się z stamtąd szybko wynosić, ale zobaczyłem że jedna z ofiar egzekucji jeszcze się porusza. Był to mężczyzna, który starał się zatamować dłońmi krwotok z własnej klatki piersiowej. Gdy zapytałem, co się tam stało wskazując na żołnierzy, wyszeptał tylko coś o człowieku z rogami, po czym zakrztusił się i umarł. Słysząc późniejsze pogłoski o wyczynach chłopa Kubały skojarzyłem, że to może jego sprawka.
Adam spodziewał się od Hieronima pobłażliwego uśmiechu i uwag o majakach umierającego człowieka. Zamiast tego wpadł w zadumę, jakby chciał dobrze przemyśleć to co usłyszał. Co więcej chłopak wyczuł, że to wyznanie wcale go nie zaskoczyło.
– Ty coś wiesz? – zapytał chłopak.
– Rogacz, powiadasz? Tak, to mój drogi całkiem inna historia…