- Opowiadanie: fleurdelacour - Kiedy w słońcu czai się mrok

Kiedy w słońcu czai się mrok

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kiedy w słońcu czai się mrok

Nie­wia­sta ta cier­pia­ła i jesz­cze cier­pi.

Lica ma we­so­łe, lecz serce zła­ma­ne;

szaty jej lśnią, ale jęk do­by­wa się z pier­si.

M. G. Lewis Mnich

 

Twoje ciało gład­kie i lśnią­ce – kro­ple mor­skiej wody spły­wa­ły po nim wą­ski­mi stru­mycz­ka­mi, pod­kre­śla­jąc ła­god­ne za­krzy­wie­nia. Włosy o bar­wie mie­dzi mia­łaś upię­te wy­so­ko – od­sła­nia­ły smu­kły kark. Oczy za­kry­łaś oku­la­ra­mi prze­ciw­sło­necz­ny­mi, ale ja i tak do­sko­na­le wie­dzia­łem, że za ciem­ny­mi szkła­mi czai się błę­kit. Od morza, co jakiś czas, po­wie­wał de­li­kat­ny wiatr, a twoja skóra re­ago­wa­ła na niego ni­czym na piesz­czo­tę ko­chan­ka. Z każ­dym mu­śnię­ciem prze­cho­dził cię przy­jem­ny dreszcz.

To wtedy, na tej za­tło­czo­nej, eg­zo­tycz­nej plaży – może w Hisz­pa­nii, może w Por­tu­ga­lii, a może nawet w Mek­sy­ku, któż by to teraz pa­mię­tał – po­zna­łem wła­śnie cie­bie. Młodą i pięk­ną, a takie lubię naj­bar­dziej, i po­czu­łem, jak­bym do­pie­ro co się stał. Jak­bym za­ist­niał tylko dla cie­bie i tylko za twoją spra­wą. Nie, z pew­no­ścią nie byłaś pierw­sza, ale na­tych­miast za­po­mnia­łem o swo­ich po­przed­nich fa­scy­na­cjach. To, co było wcze­śniej, już się nie li­czy­ło. Byłaś tylko ty.

Nie mia­łaś jesz­cze wtedy po­ję­cia, że je­stem tak bli­sko. Że ob­ser­wu­ję cię z uwagą. Za­cho­wy­wa­łaś się swo­bod­nie, pełna ra­do­ści.

To­wa­rzy­szy­ły ci dwie ha­ła­śli­we przy­ja­ciół­ki. Jedna o wło­sach ja­snych jak wy­pa­lo­ne słoń­cem nad­mor­skie trawy. Co kil­ka­na­ście minut na­kła­da­ła na sie­bie krem z fil­trem, po­zo­sta­wia­ją­cy na bla­dej skó­rze białe smugi, któ­rych z każ­dym sma­ro­wa­niem przy­by­wa­ło, tak że dziew­czy­na wy­glą­da­ła w końcu jak bał­wan ze śnie­gu. Druga prze­ciw­nie, skórę miała czar­ną ni­czym heban. Otu­lał ją płaszcz ciem­nych, krę­co­nych wło­sów spły­wa­ją­cych nie­mal do pasa.

Żadna z nich mnie nie za­in­te­re­so­wa­ła. Tylko ty.

Mu­sia­łaś być moja.

– Nie wie­rzę, że to ostat­ni dzień – po­wie­dzia­łaś ni z tego ni z owego do swo­ich ko­le­ża­nek.

Skur­czy­łem się w sobie. Ostat­ni? Jak to ostat­ni? Dla­cze­go zja­wi­łem się do­pie­ro teraz? Dla­cze­go tak późno? Bałem się, że mi się wy­mkniesz. Chcia­łem wyć.

– Wró­ci­my w przy­szłym roku – od­po­wie­dzia­ła bru­net­ka.

Gdy­bym miał serce, pew­nie pod­sko­czy­ło­by z ra­do­ści.

– Na mnie nie licz­cie, tu jest za go­rą­co – do­rzu­ci­ła blon­dyn­ka.

I do­brze, za­śmia­łem się w duchu. Nic tu po tobie, dziew­czy­no.

Zo­sta­łem z wami do sa­me­go wie­czo­ra. Ką­pa­ły­ście się w oce­anie, potem le­ża­ły­ście na ręcz­ni­kach, póki le­ją­cy się z nieba żar nie osu­szył was do­kład­nie; a póź­niej znów rzu­ca­ły­ście się w fale. Z roz­rzew­nie­niem pa­trzy­łem na po­ja­wia­ją­ce się na twoim kształt­nym nosku piegi, pod­nie­ca­łem się na widok za­ró­żo­wio­nej od słoń­ca skóry.

Czy my­śla­łaś wtedy o mnie? Czy ma­rzy­łaś o kimś takim jak ja?

Moja, moja, moja! – krzy­cza­łem w my­ślach i drża­łem na myśl o cze­ka­ją­cych mnie z tobą roz­ko­szach.

A kiedy wy­jeż­dża­łaś na­za­jutrz, czu­łem że cząst­ka mnie opusz­cza to miej­sce wraz z tobą.

 

***

 

Wró­ci­łaś na­stęp­ne­go roku, wciąż jesz­cze młoda i świe­ża. Blon­dyn­ki już z tobą nie było, ale po­now­nie to­wa­rzy­szy­ła ci ciem­no­wło­sa. Pierw­sze dni two­ich wa­ka­cji oka­za­ły się cu­dow­ne, takie bez­tro­skie. Znów ob­ser­wo­wa­łem w ukry­ciu, jak zmy­sło­wo upi­nasz swoje pięk­ne, rude włosy i od­sła­niasz kształt­ną szyję. Jak pła­wisz się w słoń­cu. Upa­ja­nie się tobą do­da­wa­ło mi sił. Czu­łem, że nie­uchron­nie zbli­ża się mo­ment, gdy będę mu­siał za­cząć dzia­łać.

Wszyst­ko ze­psu­ło tych dwóch z So­snow­ca!

Któ­re­goś dnia, póź­nym po­po­łu­dniem po­ja­wi­li się na plaży z dmu­cha­nym kro­ko­dy­lem i prze­no­śną lo­dów­ką wy­peł­nio­ną pi­wa­mi w pusz­kach. Roz­ło­ży­li swoje ręcz­ni­ki tuż obok wa­szych, za­czę­li za­ga­dy­wać. Nie mo­głem tego zdzier­żyć. Trzę­sło mną ze zło­ści – szcze­gól­nie, gdy po­zwo­li­łaś jed­ne­mu z nich po­sma­ro­wać sobie plecy bal­sa­mem. Pa­mię­tam jego imię. Krzy­siek. Mia­łem ocho­tę się z nim po­li­czyć, do­paść go jak naj­szyb­ciej i wy­koń­czyć… Ale nie mo­głem się roz­pra­szać, nie mo­głem cię zo­sta­wić ani na chwi­lę. Mu­sia­łem być przy tobie, teraz już nie wolno mi było ry­zy­ko­wać, że cię utra­cę. Nie wiem, jak to moż­li­we, ale pra­gną­łem cię nawet bar­dziej niż rok temu.

– A może wy­sko­czy­cie z nami wie­czo­rem do klubu? – za­pro­po­no­wał któ­ryś z nich.

Za­bły­snę­ły ci wtedy oczy. Za­uwa­ży­łem to, cho­ciaż wciąż je kry­łaś za ciem­ny­mi szyb­ka­mi.

Twoja ko­le­żan­ka za­chi­cho­ta­ła tylko kre­tyń­sko. A ty… ty zmy­sło­wo ob­li­za­łaś wargi i od­po­wie­dzia­łaś gło­sem peł­nym sło­dy­czy:

– Bar­dzo chęt­nie.

 

***

 

Nie po­wró­ci­łaś na plażę ani na­za­jutrz, ani dnia ko­lej­ne­go. Nie mia­łaś na to sił, od­sy­pia­łaś sza­lo­ne noce – tego się spo­dzie­wa­łem. Ale i tak po­sta­no­wi­łem przy tobie wy­trwać. Dys­kret­nie ci to­wa­rzy­szy­łem wszę­dzie, gdzie tylko po­szłaś.

Kiedy śle­dzi­łem cię włó­czą­cą się po ba­rach i klu­bach, wle­wa­ją­cą w sie­bie drin­ki z fi­ku­śnie przy­ozdo­bio­nych pu­char­ków albo szoty w neo­no­wych ko­lo­rach, roz­sa­dzał mnie gniew. Kiedy po­zwa­la­łaś Krzyś­ko­wi do­ty­kać się i obej­mo­wać, pa­trzy­łem na to z ukry­cia, na pozór obo­jęt­nie, ale coś we mnie pę­ka­ło. Ma­rzy­łem, byś go rzu­ci­ła, by było tak jak wcze­śniej – ty i ja nad brze­giem morza, w peł­nym słoń­cu.

Pew­ne­go razu, za­miast wró­cić do ho­te­lu nad ranem, ty i twój chło­pak po­szli­ście na plażę. Było jesz­cze zu­peł­nie ciem­no i pusto. Po­ło­ży­łaś się na pia­sku, a Krzy­siek tuż przy tobie. Za­czę­łaś mu roz­pi­nać ko­szu­lę, ca­ło­wać jego szyję. On za­to­pił śmier­dzą­ce pa­pie­ro­so­wym dymem palce w two­ich cud­nych, ru­dych wło­sach. Nie­na­wi­dzi­łem was wtedy oboj­ga. Nagle po­pchnę­łaś go lekko, tak że mu­siał po­ło­żyć się na wznak, i wsko­czy­łaś na niego. Jed­nym ru­chem zrzu­ci­łaś przez głowę su­kien­kę. Kształt two­ich pier­si za­ry­so­wał się ostrym, czar­nym cie­niem na tle za­czy­na­ją­ce­go po­ma­rań­czo­wieć nieba. Naj­pierw ru­sza­łaś się po­wo­li, z na­masz­cze­niem ce­le­bru­jąc każdy ruch. A potem szyb­ciej i szyb­ciej, aż do speł­nie­nia was oboj­ga. W końcu zsu­nę­łaś się z niego, opar­łaś głowę o jego ramię i za­snę­li­ście oboje.

Bo­la­ło.

Ob­ser­wo­wa­łem was dobrą chwi­lę, nim wresz­cie po­ją­łem, że nie po­wi­nie­nem czuć się za­zdro­sny. Krzy­siek był nikim. Dał ci tylko odro­bi­nę przy­jem­no­ści, za­ba­wi­łaś się, to wszyst­ko. Czyż ta cu­dow­na isto­ta, którą byłaś – nie, wciąż je­steś – nie za­słu­gi­wa­ła na odro­bi­nę szczę­ścia? On ci ją dał. Teraz już wiem, że się wów­czas my­li­łem, ale chłod­na re­to­ry­ka nieco osła­bi­ła mój ból. Choć jesz­cze nie ulży­ło mi zu­peł­nie…

Tym­cza­sem spa­łaś głę­bo­ko. Spo­koj­ny, równy od­dech uno­sił ci pier­si, by chwi­lę póź­niej wy­my­kać się spo­mię­dzy peł­nych warg. Wy­sze­dłem z ukry­cia. Zbli­ży­łem się do twej twa­rzy. Do­strze­głem na niej łusz­czą­cą się gdzie­nie­gdzie skórę, a potem nie­wiel­ki pie­przyk tuż przy lewym uchu – roz­czu­lił mnie ten widok. Byłaś taka bez­bron­na. Mógł­bym już wtedy z tobą za­cząć, bez wzglę­du na Krzysz­to­fa. Mógł­bym cię po­siąść. Całą. Zro­bić ci te wszyst­kie cu­dow­ne rze­czy, na myśl o któ­rych za­le­wa mnie go­rą­ca fala roz­ko­szy… Och, gdy­byś wów­czas wie­dzia­ła, co ci szy­ku­ję, pła­ka­ła­byś i bła­ga­ła o li­tość, może nawet po­rzy­ga­ła­byś się za stra­chu. Ale nic by ci to nie po­mo­gło, moja ko­cha­na, o nie.

Bo było już za późno.

Nie słu­cha­łaś prze­stróg, nie uwa­ża­łaś, nie spo­strze­głaś, że na cie­bie czy­ham. A prze­cież wszy­scy wie­dzą o Czar­nym Panu. Na pewno opo­wia­da­li ci o mnie ma­mu­sia i tatuś, i pani w szko­le. O tym, że przy­cho­dzę w słoń­cu, w ra­do­ści, w bez­tro­sce. Pod­stęp­nie po­ja­wiam się w czy­imś życiu, cza­sem nawet trwam przy tym kimś przez lata, ale nikt mnie nie do­strze­ga. Moja obec­ność wy­da­je się na­tu­ral­na, jak­bym za­wsze był. A potem ata­ku­ję wtedy, kiedy naj­mniej się tego spo­dzie­wa­ją.

Nie mó­wi­li ci tego, moja pięk­na?

Ależ tak! Ostrze­ga­li cię, ale my­śla­łaś, że le­gen­da o Czar­nym Panu to tylko takie ga­da­nie. „Może jest w tych opo­wie­ściach tro­chę praw­dy” – twier­dzi­łaś – „ale takie hi­sto­rie przy­tra­fia­ją się innym”.

Mój ty głup­ta­sku.

Mil­czysz. Twoje wargi ob­kur­czo­ne i suche. Twoje po­wie­ki za­ci­śnię­te.

No już, ko­cha­nie, nie bój się. Nic gor­sze­go ci się nie przy­tra­fi. A ja do końca będę przy tobie. Do sa­me­go końca.

 

***

 

Kiedy wró­ci­łaś do Lon­dy­nu, po­dą­ży­łem za tobą i to­wa­rzy­szy­łem ci teraz w każ­dej chwi­li, w dzień i w nocy, kiedy je­cha­łaś me­trem do col­le­ge'u, kiedy wpa­da­łaś w od­wie­dzi­ny do ro­dzi­ców, kiedy szu­ka­łaś swo­jej pierw­szej pracy na pełen etat. Wciąż byłem przy tobie. Wy­trwa­ły…

– Dla­cze­go ja? – szep­czesz, prze­ry­wa­jąc mój wywód. Kro­ple potu błysz­czą na twym czole ni­czym naj­pięk­niej­sze perły.

Bo nie byłaś ostroż­na, nie uwa­ża­łaś.

– Wiem. Ale prze­cież nikt nie uważa…

Nie bałaś się mnie.

– Nie­wie­lu się boi. Ale czemu wy­bra­łeś wła­śnie mnie?

Nie wiem, sam tego nie ro­zu­miem. Coś w tobie, w samej two­jej esen­cji, spra­wia, że ja nie mogę od­pu­ścić tobie, a ty nie mo­żesz oprzeć się mnie. Taka się już uro­dzi­łaś… A może to prze­zna­cze­nie? Nie po­my­śla­łaś o tym? Ze­tknę­ło nas z sobą coś znacz­nie więk­sze­go i waż­niej­sze­go niż my sami. A może to tylko głupi przy­pa­dek? Jak my­ślisz?

Od­wra­casz głowę i mil­czysz, ale po two­ich za­pad­nię­tych po­licz­kach za­czy­na­ją spły­wać łzy.

Och, dzię­ku­ję ci, ko­cha­nie – wiesz, jak uwiel­biam ten gorz­ki smak.

 

***

 

Ob­ja­wi­łem ci się dużo, dużo póź­niej. Mia­łaś już pierw­sze zmarszcz­ki pod ocza­mi i wokół ust, takie, które two­rzą się od czę­ste­go uśmie­chu. Była wcze­sna je­sień, a ja zde­cy­do­wa­łem, że ulo­ku­ję się w tym słod­kim pie­przy­ku tuż przy uchu. Znacz­nie się wtedy roz­rósł i za­czął swę­dzieć, pa­mię­tasz? A potem łusz­czyć się, a nawet krwa­wić.

Sta­ra­łem się być sub­tel­ny. Nie­zbyt do­kucz­li­wy na po­cząt­ku, tylko odro­bi­nę nie­po­ko­ją­cy. Gdyby nie twój mąż, gdyby nie ten za­ko­cha­ny bez pa­mię­ci Krzysz­tof, który dwa lata wcze­śniej ja­kimś cudem od­na­lazł cię w Lon­dy­nie, chyba nawet nie po­szła­byś do le­ka­rza.

– Dok­to­rze – po­wie­dzia­łaś na­iw­nie – a może to jakaś zmia­na hor­mo­nal­na? Je­stem w trze­cim mie­sią­cu…

Mój Boże, wciąż nie do­pusz­cza­łaś do sie­bie myśli, że to ja, twój Czar­ny Pan.

– Nie sądzę, ale pro­szę się nie mar­twić na zapas. – Usły­sza­łaś la­ko­nicz­ną od­po­wiedź i tego dnia nie do­wie­dzia­łaś się ni­cze­go wię­cej.

Do­pie­ro kiedy zna­mię już wy­cię­to, a do le­ka­rzy wró­ci­ły wy­ni­ki te­stów, wy­tłu­ma­czo­no ci, kim je­stem, i że twoja ciąża mogła mi nieco do­po­móc.

Może jed­nak nie po­wi­nie­nem nie­na­wi­dzić Krzysz­to­fa? Gdyby nie zro­bił ci dziec­ka, nie na­brał­bym tak szyb­ko sił i nie zdo­łał się prze­nieść w twoje płuca, kości i mózg. Za­miast ty­go­dni za­ję­ło­by mi to mie­sią­ce czy może nawet lata.

Za­ci­skasz pię­ści, kiedy tak się śmie­ję.

No już, nie złość się, prze­cież wiesz, że to wszyst­ko z mi­ło­ści. Ko­cham cię, moja pięk­na. Twoją twarz wy­krzy­wio­ną bólem, twoje oczy czer­wo­ne od łez, twoje ciało roz­pa­lo­ne go­rącz­ką…

– Nie pła­czę z bólu – mó­wisz ledwo sły­szal­nie.

Co?

– Nie pła­czę, dla­te­go że wszyst­ko mnie boli – po­wta­rzasz.

Więc dla­cze­go? Boisz się śmier­ci? Nie, nie, ko­cha­nie, nie wolno ci. Bo stra­cę dla cie­bie sza­cu­nek.

Gła­dzisz swój wy­pu­kły brzuch. Krę­cisz wy­mow­nie głową.

Więc o co cho­dzi?

Nie od­po­wia­dasz. Za­sy­piasz umę­czo­na. I ja milk­nę. Roz­my­ślam teraz o tej małej isto­cie za­miesz­ku­ją­cej w twoim wnę­trzu. Jakie to dziw­ne – mu­si­my dzie­lić się tobą, ale ją ko­chasz, a mnie nie­na­wi­dzisz. Moim roz­wa­ża­niom to­wa­rzy­szy stu­ka­nie desz­czu za oknem, szum wia­tru tar­ga­ją­ce­go ga­łę­zia­mi drzew. Gdzieś z da­le­ka do­bie­ga­ją dźwię­ki sa­mo­cho­do­wych sil­ni­ków.

Nagle otwie­ra­ją się drzwi. Blask szpi­tal­nych ja­rze­nió­wek wlewa się do środ­ka i razi cię w oczy. Po­ję­ku­jesz. Krzy­siek po­chy­la się nad tobą z tro­ską i ca­łu­je cię w czoło, a ja po­zwa­lam mu na to, bo wiem, że wkrót­ce i tak cała bę­dziesz moja.

Je­stem taki mi­ło­sier­ny, mu­sisz to do­ce­nić.

 

***

 

Znów po­zo­sta­li­śmy sami. Kładę się na tobie cie­niem, jak cu­dow­nie. Już wkrót­ce do­ko­na się nasze pełne ze­spo­le­nie. Cała bę­dziesz mną, a ja tobą. I przyj­dzie ta naj­więk­sza roz­kosz. Śmierć.

– Nie – od­po­wia­dasz bez­gło­śnie. Nie masz dziś sił mówić, ale ja sły­szę twe myśli.

Nie? Jak to, nie? Nie chcesz mi się oddać do­bro­wol­nie? Tro­chę na to za późno, trze­ba było nie od­ma­wiać le­cze­nia!

– Żadna che­mia czy na­świe­tla­nie nie da­ły­by ci rady – stwier­dzasz.

To praw­da. Ale inni chwy­ta­ją się nawet naj­mniej­szej szan­sy, a ty nie. My­śla­łem, że to dla­te­go, że je­steś wy­jąt­ko­wa. Że czu­jesz mię­dzy nami tę nie­zwy­kłą więź. My­li­łem się?

– Czuję tę więź, mój Czar­ny Panie.

Na twoje słowa za­le­wa mnie fala przy­jem­ne­go cie­pła. Uwiel­biam cię, moja słod­ka.

– Ale le­cze­nia nie od­mó­wi­łam z two­je­go po­wo­du – kon­ty­nu­ujesz. – Bałam się, że jej to za­szko­dzi. – Twoje palce lekko mu­ska­ją brzuch.

Mil­czę. Myślę, że po­wi­nie­nem czuć się za­wie­dzio­ny, ale tak nie jest. Co ty ze mną ro­bisz, dziew­czy­no? Chyba cał­kiem stra­ci­łem dla cie­bie głowę.

– Po­zwól mi prze­żyć ko­lej­ną dobę – pro­sisz sta­now­czo.

Dla­cze­go?

– Jutro ją ze mnie wyjmą. Moja có­recz­ka jest już do­sta­tecz­nie duża. Chcia­ła­bym ją cho­ciaż raz zo­ba­czyć i przy­tu­lić.

Mogę się na to zgo­dzić, wła­ści­wie jest mi to nawet na rękę. Od­wle­czo­na przy­jem­ność bę­dzie bar­dziej in­ten­syw­na, czyż nie?

Nagle spi­nasz się cała, ale nie w ataku bólu, lecz ze stra­chu. Twoje serce wali jak osza­la­łe, krew nie­mal roz­sa­dza ci tęt­ni­ce. Bo masz jesz­cze jedną proś­bę, znacz­nie waż­niej­szą. I tak bar­dzo się boisz, że ci od­mó­wię.

– I obie­caj, że zo­sta­wisz ją w spo­ko­ju.

Uśmie­cham się ła­god­nie. Gdy­bym mógł, po­gła­skał­bym cię teraz po po­licz­ku. Moja ślicz­na uko­cha­na. Prze­cież wiesz, że tylko o cie­bie mi cho­dzi. Nic nie zro­bię two­jej có­recz­ce, nawet gdy­bym chciał. Nie odzie­dzi­czy­ła tego po tobie. Nie ma w niej ni­cze­go, co cią­gnę­ło­by mnie w jej stro­nę; a nawet jeśli, ona sama bez trudu mo­gła­by mi się oprzeć, bo jest od­por­na na mój czar. Więc nie bój się, ko­cha­nie – twoje dziec­ko bę­dzie bez­piecz­ne.

A teraz śpij i śnij o mnie. Już wkrót­ce wiel­ka chwi­la. Mu­sisz być na nią go­to­wa. Za­mknij oczy, a ja opo­wiem ci, co cię czeka.

 

Na­za­jutrz uro­dzi się twoja córka. Choć tego nie­zmier­nie ża­łu­ję, nie bę­dzie po­dob­na do cie­bie, naj­słod­sza, lecz do twego męża. Twoje dziec­ko okaże się za­ska­ku­ją­co silne i zdro­we, nie­po­trzeb­ny mu bę­dzie in­ku­ba­tor. Po­pro­sisz, żeby was wy­pi­sa­no, bo bę­dziesz pra­gnę­ła spę­dzić ostat­nie chwi­le w zna­jo­mym miej­scu, wśród osób, które są ci naj­bliż­sze.

Krzysz­tof od­bie­rze was ze szpi­ta­la i za­wie­zie tam, gdzie tak szczę­śli­wie do­ra­sta­łaś, do twego ro­dzin­ne­go domu na wsi. Twoja matka uści­ska cię, a potem weź­mie dziew­czyn­kę na ręce i na­tych­miast prze­le­je na nią całą swą mi­łość. Twój oj­ciec przy­klei do twa­rzy ła­god­ny uśmiech, bez­sku­tecz­nie usi­łu­jąc ukryć pod nim praw­dzi­we uczu­cia – roz­ter­kę oraz gniew.

Krzysz­tof od­pro­wa­dzi cię do two­jej daw­nej sy­pial­ni, gdzie bę­dzie już cze­ka­ło po­ście­lo­ne łóżko. Usią­dziesz na nim, od­sap­niesz nieco, a potem wy­ślesz męża do mar­ke­tu, żeby kupił wię­cej mleka dla nie­mow­ląt i pie­lu­chy, bo może nie wy­star­czyć. Wtedy do sy­pial­ni zaj­rzy matka, żeby po­ży­czyć ci strój do spa­nia. Bę­dziesz spo­dzie­wać się roz­cią­gnię­te­go T-shir­ta i fla­ne­lo­wych spodni, ale za­miast tego do­sta­niesz od niej nocną ko­szu­lę, starą, ale zu­peł­nie nie­znisz­czo­ną, po­nie­waż no­szo­no ją tylko raz – w noc po­ślub­ną. Bę­dzie ja­sno­kre­mo­wa i lekka jak mgła o po­ran­ku.

Kiedy ją wło­żysz, twoja skóra wyda się jesz­cze bled­sza, a włosy jesz­cze czer­wień­sze.

W twoim po­ko­ju nie bę­dzie noc­nej lamp­ki, a świa­tło z su­fi­tu wyda ci się za ostre. Matka wy­cią­gnie ze skła­dzi­ku po­ob­kle­ja­ny wo­skiem, trój­ra­mien­ny świecz­nik, który ku­pi­ły­ście wieki temu na ga­ra­żo­wej wy­prze­da­ży, za­tknie w nim świe­ce i za­pa­li je. Pło­mie­nie za­ko­ły­szą się w prze­cią­gu. Za­bły­sną w szkla­nych oczach sta­rych, por­ce­la­no­wych lalek usta­wio­nych na półce.

Wtedy twoja córka za­pła­cze tak ostro i prze­ni­kli­wie, jak po­tra­fią tylko głod­ne no­wo­rod­ki. Jej bab­cia po­de­rwie się na równe nogi i wy­bie­gnie z po­ko­ju.

Wtedy zo­sta­nie­my sami. Tylko ty i ja. Pło­mie­nie świec i fa­lu­ją­ce fi­ran­ki. Za oknem hu­ra­gan i burza. We mnie hu­ra­gan i burza.

Wy­cią­gnę ku tobie swoje zimne, dłu­gie palce. Wbiję ci w skórę za­krzy­wio­ne pa­zu­ry w naj­bar­dziej z wy­ra­fi­no­wa­nych piesz­czot.

Za­mkniesz swoje pięk­ne, la­zu­ro­we oczy, roz­chy­lisz spierzch­nię­te usta. A ja złożę na nich po­ca­łu­nek – do­kład­nie w tym mo­men­cie, kiedy bę­dziesz wy­da­wać ostat­nie tchnie­nie.

I wła­śnie wtedy bę­dziesz dla mnie naj­pięk­niej­sza.

Koniec

Komentarze

Cóż… Nie zachwyciło mnie, ale czytało się przyjemnie. Choć tożsamość Pana można odgadnąć w połowie opowiadania, to jednak pozostaje ono całkiem… Ładne? ;)

Bardzo ładne. Jadące ostro na uczuciach – może aż za bardzo? Nie wiem, czy córeczka była tu niezbędna, bo ładnie wybrzmiałoby to opko także wtedy, gdyby skupić się tylko na Czarnym Panu i bohaterce. Także nazwanie “bohatera” Czarnym Panem też brzmi jakoś tak… niewyrafinowanie, zbyt prosto. Aha, i “retoryka” niespecjalnie pasuje do kontekstu wypowiedzi.

Z uwag:

– jeśli dziewczyny kąpały się w oceanie, to mogła to być Hiszpania, mógł Meksyk, ale nie mogła – Grecja ;);

– “spostrzegłaś, że się na ciebie czaję” – kolokwializm (a przynajmniej tak brzmi), rozbijający spójną narrację, może “poluję” albo “czyham”?;

– literówka “zapadnięty policzkach” – zapadniętych.

 

Czyta się :). Bardzo przyjemnie się czyta. I zgodzę się jeszcze w jednym – ci z Sosnowca potrafią wszystko spieprzyć :D.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, wprowadziłam sugerowane poprawki. Dziękuję. Pozostawiłam “retorykę” – mnie akurat podoba się to słowo w tym kontekście. Córeczka była niezbędna, ponieważ bezlitosna Naz wprowadziła dolny limit znaków ;) Co do ksywki narratora, zgodzę się, że mogłam zagrać subtelniej.

 

Suzari, szkoda, że nie zachwyciło, ale chyba już się pogodziłam z myślą, że rzadko udaje mi się taka sztuka. Co nie zagrało? Zrobiłam jakiś błąd irytujący? Czy bardziej ogólnie: styl, tematyka, gatunek?

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Ja po prostu lubię trochę inne historie, trochę inny styl. Nie znaczy to, że było złe. Może następne mnie porwie ;)

O, a ja akurat czytałam parę dni temu artykuł o chemii w czasie ciąży, właśnie że jest możliwa i wiele kobiet nie decyduje się na nią, bo nawet nie wie, że ma taką możliwość.

 

Liniowa, niezbyt zaskakująca historia – wszystko szło jak po sznurku aż do spodziewanego zakończenia.

Za to napisane jest prześlicznie i zdecydowanie warte biblioteki. Szalenie mi się podoba, jak bawisz się słowami, fleur :) 

www.facebook.com/mika.modrzynska

Suzari i tego się trzymajmy :)

 

Kam też o tym czytałam, robiąc research. Nie stosuje się natomiast radiologii. Dziękuję za punkt :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Możliwy spojler!!! 

 

Pięknie napisany tekst, zmysłowo, erotycznie, choć nie ma tam "scen". Sporo emocjonalnego patosu, ale to nie zarzut, bo po pierwsze lubię taki styl, a po drugie trzeba mieć talent, żeby pisać w taki sposób i nie przegiąć.

To, że historia prosta i już w połowie wiemy, kim jest Czarny Pan, to też nie wada. Tak miało być i doskonale to rozumiem.

Dlatego właściwie nie mam do czego się przyczepić. Fakt, nie jest to rzecz, która rzuca na kolana i redefiniuje fantastykę, ale… Co z tego? Czytałem z przyjemnością i to się liczy.

P.S.

Sam zepsułem sobie klimat, bo natychmiast zacząłem sobie wyobrażać teksty, w których rolę narratorów pełnią inne schorzenia. Na przykład marskość wątroby. Albo grzybica stóp ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

​Thargone ​nie napiszę nic mądrego w odpowiedzi na Twój komentarz, bo właśnie tarzam się ze śmiechu :D

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Czytałam dziś po południu, teraz czas na komentarz. ;) 

Zacznę od tego, że kiedy przeczytałam, że to romans uznałam, iż moja opinia może niewiele wnosić, bo nie przepadam za tym gatunkiem, a jeśli historia okazuje się przesłodzona, miewam problemy z dotrwaniem do końca. 

Tymczasem Twoje opowiadanie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Jego jedynym minusem wydaje mi się przewidywalność, jednak zrekompensował mi to narrator. Właśnie, narracja. Opowiadanie jest świetnie napisane, a historia toczy się w niewymuszony, naturalny sposób. 

Jak na stosunkowo krótki tekst, udało Ci się przemycić całe mnóstwo emocji i sprawić, by czytelnik dowiedział się o bohaterach naprawdę sporo.

Zgłaszam do biblioteki. :)

Dziękuję Rossa. Szczególnie cieszy mnie, że zwróciłaś uwagę na narrację, bo właśnie na tym polu chciałam sobie przy okazji tego tekstu poeksperymentować :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Bardzo ciekawy pomysł. Personifikacja choroby wyszła oryginalnie, narracja zmysłowa, ale gdy zorientowałem się, kim jest Czarny Pan, to ona zmysłowość nabrała nowego znaczenia.

Sama fabuła nie jest może jakoś specjalnie ujmująca, ale właśnie do granie na uczuciach i ciekawy pomysł czynią ten koncert fajerwerków wartym klika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

​NoWhereMan, ​cieszę się, że się podobało. Dzięki :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Bardzo ładnie napisane opowiadanie, dużo tu emocji i namiętności, dotykasz słowami i wkradasz się aż do serca :) Mimo braku szaleństwa w akcji bardzo mi się podobało i przeczytałam Twój tekst z przyjemnością. Dodatkowy plus za pomysł i jak to zauważyła Rossa świetną narrację.

Idę zagłosować na bibliotekę i powodzenia w konkursie :)

Proponuję wejść na forum onkologiczne Dum SpiroSpero,w dział Czerniak i nowotwory skóry, przeczytać prawdziwe historie choroby od prawdziwych chorych i umierających, a potem głęboko się zadumać nad sobą i dziełem. Oraz motywacją.

 

​Katia, dziękuję. ​Rybaku, nie rozumiem, sugerujesz, że coś nie tak z moją motywacją?

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Sugeruję dkładnie to, co napisałem.Poczytanie forum o czerniaku.

No cóż,Rybaku wydaje mi się, że nie zrozumiałeś przesłania mojego tekstu. W każdym razie dziękuję za komentarz.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Smarujcie się faktorm 50? ;)

Na początku myślałem, że to będzie jakiś sztampowy paranormal romance, na szczęście okazało się inaczej. Twist z tożsamością legendy bardzo mi się spodobał. Gorzej, że opowiadanie trochę się dłużyło i dało się wyczuć rozdmuchanie historii do dolnego limitu. ;) Na kliczek zasługuje.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Szyszkowy, ​trochę waty faktycznie musiałam wepchnąć, ale niech obroni mnie stylizacja na powieść gotycką – to dopiero przegadane cegły były ;) Dzięki za opinię i punkt.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

 

Uwagi:

Czy marzyłaś, o kimś takim jak ja?

Moja, moja, moja! – krzyczałem w myślach ← Moja, moja, moja! – krzyczałem w myślach

Bo stracę dla ciebie szacunek(+.)

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Udany i intrygujący tekst. Przyjemnie się czyta, ciężko mu cokolwiek wytknąć.

“To, co było wcześniej, już się nie liczyło. Byłaś tylko ty.” – w tym momencie mi tylko trochę zapachniało jakąś balladą pop rockową, jednak od razu schodzisz z romantycznego tonu, więc gratuluję wyczucia i balansu. I warsztatu rzecz jasna!

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Panhybryda dziękuję za miły komentarz.

Naz, już poprawiam, dzięki

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Jak na romans, to nawet nieźle. ;-)

Fajny pomysł na kochanka. Oryginalny. I dobrze wykorzystałaś narrację. To mi się najbardziej spodobało. A do tego jeszcze bohater-wieszcz.

Stylizacja na słodkie pitu-pitu już mniej, ale ja jestem Finkla.

Bohaterowie zarysowani raczej oszczędnie. Tyle tylko, że ona ponętna bez umiaru.

Legendy to ja tu za bardzo nie widzę – choroba całkiem prawdziwa.

Warsztat w porządku, nic mi się w oczy nie rzuciło.

Babska logika rządzi!

Przejmujące, może wzburzyć kogoś kto miał do czynienia z rakiem (personifikacja nieźle przedstawiona, ale dosyć drażliwy temat). Z drugiej strony nie ukrywajmy, nie ma tematów tabu. Jak dla mnie pomysł, wykonanie całkiem fajne ;) Biblioteka zasłużona ;) 

Ale faktycznie, grzybica, albo marskość wątroby to jest temat ;)))

Rzecz raczej paskudna i choć opowiedziana w sposób nieco monotonny – irytowały mnie ciągłe wyznania Czarnego Pana – okazała się napisana w sposób na tyle dobry, że doczytałam z zadowoleniem, choć nie bez przykrości z powodu stanowiącego istotę tej historii.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Enderek, dzięki za pozytywny komentarz :)

Regulatorzy, dziękuję za opinię. Zgadzam się, że narrator nieco się powtarzał.

Finkla, spodziewałam się, że oberwie mi się od Ciebie za niskie stężenie legendy :) Fajnie, że doceniłaś narrację.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Ładne.

Przynoszę radość :)

Anet ​dziękuję :)​

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Po zapowiedzi “romans gotycki” spodziewałem się zupełnie czegoś innego, ale mimo początkowego rozczarowania, wciągnąłem się w historię i doczytałem do końca z zainteresowaniem. 

Być może opowieść nie rzuciła mnie na kolana, ale koncepcja była ciekawa. 

Łukasz, ​dziękuję za opinię. A mogę wiedzieć, czego się spodziewałeś w kontekście gatunku, który zdeklarowałam?

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Świetnie się czytało z powodu pięknego stylu, ale niestety, tematyka dla mnie jest na nie. Po prostu nie odpowiada mi takie personifikowanie choroby. 

I gdzie temat konkursu? ;)

Deirdriu, ​dziękuję za opinię. Organizatorka konkursu uznała, że legendy jest wystarczająco dużo, by tekst kwalifikował się do konkursu. Fajnie, że język się podobał. Co do kwestii personifikacji czuję, że muszę tu coś sprostować. Narrator nie jest romantycznym ukochanym, lecz czyhającym na niewinną ofiarę zboczeńcem. Od wieków w kulturze stosuje się personifikację różnych negatywnych zjawisk, z najpopularniejszą chyba Śmiercią na czele. Personifikujemy swoje lęki, nie widzę w tym nic niestosownego.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Mam do czynienia z niewieloma osobami chorymi na nowotwory, ale się zdarza i widzę perspektywę tych osób, które znam. I to tylko o to chodzi. Pewnie nie wyraziłam się jasno, bo akurat przyznam, miałam trudność ze sformułowaniem myśli, a nie chciałam też wylewać za dużo. Bo nie ukrywam, że też nie przepadam za taką “jazdą na emocjach”, jaką nam zaserwowałaś w tekście – wątek ciążowy zwłaszcza. 

Oczywiście, Twój narrator jest zboczeńcem, dało się to wyczuć bardzo szybko w tekście, co też osobiście uznaję za siłę. Jednak coś mi nie gra. Może dlatego, że staram się na tyle wczuć w tekst i zacząć go analizować z kilku perspektyw – jak czuję się czytając wątek, a co by czuł ktoś inny, emocjonalnie związany z tematyką, etc. Tak już mam podczas czytania :)

Rzeczywistość nie rozpieszcza, kobiety w ciąży chorują. Dlaczego teksty literackie cenzurować pod tym względem? Coś mi tu nie pasuje, nie podoba mi się idea nieporuszania pewnych tematów dlatego, że są trudne czy bolesne. A może chodzi o to, że trudnych tematów nie można ubierać w metafory? Czy osobom chorym na raka nie zdarza się nazywać go draniem/wrogiem?

Edyta: Wpis trochę skróciłam, bo stwierdziłam, że jednak osobiste doświadczenia autora mają się nijak do tekstu.

 

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Fleur, od razu nasunęło mi się Zamczysko w Otranto i nie spodziewałem się współczesności. Natomiast przyznaję z zadowoleniem, że oddałaś klimat gotycyzmu. 

Rozumiem. W odległych planach mam napisanie romansu grozy z prawdziwego zdarzenia, takiego z tłem historycznym i o odpowiedniej objętości :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Fleur, żadnej cenzury! Absolutnie się z tym z Tobą zgadzam. Jakoś akurat ten tekst mi nie podpasował, ale jechać po bandzie trzeba – zresztą, tego typu historie nie muszą do każdego trafić. Wzbudzenie poruszenia, zgody lub nie zgody na dany tekst, to też działa na Twój plus. Nie chciałabym, żebyś myślała, iż tutaj chcę jakoś upierać się na cenzurę trudnych tematów – jestem od tego bardzo, bardzo daleka. 

A ja cieszę się, że mogłyśmy taką dyskusję odbyć :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Romans gotycki… Zmyłka się udała!

Zupełnie nie mój klimat. Nie przepadam za “walcami emocjonalnymi”, bo sam nie umiem takich pisać. :P

W początkowej fazie tekst sprawiał wrażenie typowego “paranormal romance”. Zastanawiałem się, co tym razem? Wilkołak, wampir? Może jakiś demon? Myliłem się i chwała Ci za to. 

Przeczytałem zaciekawiony, świetnie napisane. Może i miejscami zaświtał patos (ten Czarny Pan, wybacz, ale co do tego ma Lord Voldemort? <suchar!>), ale ogólny wydźwięk bardzo mi się podobał. Proza życia uchwycona z innej strony. Dobry tekst.

Pozdro!

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

​Zalth, ​super, że się podobało. Ale patos to zgodnie z konwencją gotyckich romansów, inaczej się nie dało :D

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Ładnie napisane, bardzo emocjonalne opowiadanie. Kiedy przeczytałam: Czarny Pan, zaczęłam się zastanawiać, czy to przypadkiem nie fanfik ze świata HP, ale później dowiedziałam się, że ta paskuda atakuje w słońcu i w tym momencie wszystko stało się jasne. Dalej fabuła była przewidywalna i końcówka nie zaskoczyła. Nawet gdyby bohaterka przeżyła, to też nie byłoby zaskoczenia.

Podsumowując – prosta historia, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Podobało mi się. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

​Aqq, ​cieszę się, że tak odebrałaś mój tekst. To miała być prosta historia, bez twistów, które mogłyby umniejszyć jej emocjonalny wydźwięk.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

No więc bardzo długo nie wiedziałam, jak napisać komentarz. I już myślałam, że to kwestia pokoleniowa, bo zgadzam się w 100% z rybakiem (ja bym poleciła lekturę blogów, gdzie główną metaforą jest walka, a nie erotyzm), ale zobaczyłam, że jednak nie (AQQ).

A moje odczucie jest takie, że to nie jest żadne łamanie tabu ani pisanie o bolesnych tematach, bo kobiety w ciąży chorują. Tym, co mnie dramatycznie razi w tym opowiadaniu jest właśnie pochwalona przez kogoś zmysłowość i erotyzm. Z całym szacunkiem, ale rak, w tym czerniak, nie jest romantyczny. Nie jest zmysłowy i nie jest erotyczny. Nie jest tematem na “gotycki romans”. Ostatnią chorobą, która miała cień takiego statusu, była epidemia AIDS, już ćwierć wieku temu, głównie dlatego, że wtedy, kiedy umierał Freddie Mercury, kiedy dopiero zaczynało się mówić o chorobie, była ona postrzegana jako choroba celebrytów, ludzi z niestereotypowym stylem życia, a także wiążąca się z owocem zakazanym. Wcześniej takimi chorobami były oczywiście gruźlica w XIX wieku (ale suchotnicy ponoć mają zwiększone libido i to mogło być jednym z powodów, drugim zapewne to, że w epoce, kiedy blada cera i poetyczność były w modzie, w naturalny sposób suchotnik był na swój sposób atrakcyjny; ale po prawdzie mam podejrzenie, że spora część tej legendy gruźlicy to właśnie – legenda, tworzona z perspektywy, zwłaszcza przedwcześnie zmarłych geniuszy, a nie od łóżek chorych) oraz syfilis w belle epoque i jeszcze dwudziestoleciu (syfilis ponoć z kolei na pewnym swoim etapie daje kopa twórczego, co opisał w “Doktorze Faustusie” Tomasz Mann). Teraz jednak nie romantyzujemy, nie erotyzujemy śmiertelnych chorób i pisanie o nich w konwencji romansu gotyckiego ze zmysłowym alegorycznym bohaterem w roli głównej jest dla mnie po prostu niesmaczne, łamie decorum, a nie tabu milczenia.

Dla jasności: nie miałabym nic przeciwko, zwłaszcza że stylistycznie i konstrukcyjnie opowiadanie jest ok (poza tymi kawałkami, gdzie brzmi jak sen copyrightera śniony nieprzytomnie)*, gdyby narratorem był jakiś po prostu Thanatos, uosobienie śmierci, a nie konkretnej choroby. Nie przeszkadza mi – ba, nawet mi się podoba – fabuła musicalu “Elizabeth”, gdzie Sisi jest zakochana w Śmierci i szuka w jej ramionach spełnienia, zwłaszcza że biografia cesarzowej daje sporo pretekstów do takiej interpretacji.

Pomijam już fakt, że przez “romans” rozumiem jednak jakieś obustronne zaangażowanie i fascynację, choćby i gotycką, niebezpieczną i “morbid”, choćby i prowadzącą do śmierci i nieszczęść, ale nie stalking i gwałt – a w moim odczuciu to właśnie bohater robi bohaterce…

 

* Żeby mieć jakieś porównanie, przeczytałam “Wyprawę polarną” i potwierdziła ona moje zdanie o tym, że autorka pisać umie. Tu po prostu nie potrafię zaakceptować tematu, a raczej sposobu jego ujęcia.

http://altronapoleone.home.blog

Jak przeczytałaś, to skomentuj. Autorce na pewno będzie miło. :-)

Babska logika rządzi!

Jutro, bo muszę sobie jeszcze szczegóły tam dooglądać, a już środek nocy się powoli robi ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ciekawe, że romantyczne postrzeganie Śmierci jest akceptowalne, a śmiertelnej choroby już nie. Nie rozumiem tego, ale nie pozostaje mi nic innego jak przyjąć zarzut na klatę. Abstrahując już od zarzutów w kwestiach moralnych czy dobrego smaku, wyjaśnię tylko, że romans grozy, czy romans gotycki to inna nazwa powieści gotyckiej i nie należy interpretować tego jako romansu współczesnego. Dziękuję za komentarz Drakaina.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

To prawda, że tożsamość narratora można poznać w połowie opowiadania, ale mnie to całkiem satysfakcjonuje (i chyba połowa opowiadania to był moment, w którym sama stwierdziłaś, że można tę tożsamość odkryć). A satysfakcjonuje mnie, bo już przewracałam oczami na myśl o jakimś Neptunie czy innym Posejdonie, a tu – niespodzianka! Podobałoby mi się chyba jeszcze bardziej, gdyby nie córeczka – jakoś dodała tekstowi niepotrzebnej ckliwości i tego typu emocjonalności, za którą nie przepadam. Taką emocjonalność – łopatę.

Jednak co tam – i tak mi się podobało. :)

Dziękuję za opinię, Ocha. To dobrze w takim razie, że narrator dziecku odpuścił, bo kiedy zaczynałam wątek ciąży, to jeszcze to nie było dla mnie oczywiste :)

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Przyjemne opko, gładko się czytało, mimo że nie przepadam za wątkami miłosnymi. Tylko tożsamość bohatera jest łatwa do odgadnięcia.

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Dzięki za opinię, Soku :)

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Język narratora mnie wciągnął i przeczytałem do końca. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to “Czarny Pan”, który kompletnie zaburzył – w moim odczuciu – poetykę tekstu i ten w zasadzie świeży koncert zdań. Opowieść jest liryczna i w tym tkwi jej moc, “Czarnego Pana” na własny użytek zmieniłem podczas lektury w “Czarne Słońce”.

“Jestem Czarny Słońcem Twoje Życia” albo “Jestem Cieniem Twojego życia, mój zimny oddech spoczywa na Twoim karku, pieści pieprzyk tuż za uchem.”

 

Wybacz mi te poezyje, tekst mnie wprowadził w taki nastrój ; D

 

Pozdrawiam,

Marlow

Dzięki Marlow :) Wiesz, ten Czarny Pan, to miał być tak jak Biała Dama, ale nie jesteś pierwszą osobą z podobnym zarzutem. Tak że przyznaję, mogłam się tu bardziej wykazać. Również pozdrawiam.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Coś mi zgrzyta w tym opowiadaniu i nie potrafię go zaakceptować. Dziwne, bo zdarzyło mi się już bronić na forum tekstu o spersonifikowanym nowotworze. Być może to kwestia nastroju chwili, a być może subtelności w samym opowiadaniu, które przy takim pomyśle potrafią zupełnie zmienić odbiór. Niby wszystko na miejscu – splecenie Erosa i Tanatosa, zaborcza miłość, ciekawa z medycznego punktu widzenia analogia ciąży i nowotworu, ale są szczegóły, które psują odbiór. Nie leży mi imię bohatera (faktycznie harrypotterowe), niektóre elementy jego narracji łamiące klimat grozy i chorej fascynacji (chłopaki z Sosnowca, tatuś i mamusia ostrzegający przed słońcem), nie mogę się też oprzeć wrażeniu (choć jestem pewien, że to niecelowe) takiej prozdrowotnej pogadanki (a tamta dziewczyna używała kremu i nic się jej nie stało). Powtarzam – to szczegóły, ale psują smak całości. Nie twierdzę, że potrafiłbym to napisać lepiej, ale dlatego też bym się nie odważył. Bo jest wreszcie pytanie: po co? Jestem daleki od stwierdzenia, że o chorobie wolno pisać tylko chorym, ale sens takich opowieści zawsze kryje się w pokazaniu własnej refleksji, oryginalnej optyki, emocji. Ja po prostu pod dekoracją romansu nie znalazłem w tym opowiadaniu nic dla mnie nowego a prawdziwego. Ale mnie trudno zaskoczyć, od kilkunastu lat codziennie rozmawiam z pacjentami z chorobą nowotworową. Dlatego wierzę w Twoje dobre intencje, szanuję zdanie wszystkich wcześniej komentujących i jako uczciwy czytelnik dorzucam jedynie swój osobisty komentarz.

P.S. Podobała mi się ta scena z nocną koszulą.

Dziękuję, Coboldzie, za tak rozbudowaną opinię. Ja z kolei pamiętam opowiadanie o chorym na nowotwór w tonie prześmiewczym, które skomentowałam pozytywnie, choć zaznaczyłam, że osoby osobiście powiązane z tematem mogą takim tonem poczuć się urażone. Cóż, widocznie słomkę w swoim oku trudno dostrzec.

Trochę obawiam się, że gdybym porzuciła te drobiazgi, które wymieniłeś, z mojej historii niewiele by pozostało.

A teraz najważniejsza Twoja wątpliwość: po co. To już chyba wynika z podejścia do pisania. Wygląda na to, że jestem z tych, co piszą dla siebie. Przy tym opowiadaniu rozprawiam się ze swoimi osobistymi demonami, jak często zresztą, i wygląda na to, że to nie jest dla mnie dobra droga. Szkoda, że wyszło dydaktycznie – to postrzegam jako swoją największą porażkę przy okazji tego tekstu. 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

 Z tą dydaktyką to nie jest jakiś gruby zarzut. Po prostu w tle sceny z “trójkolorowymi” dziewczynami pobrzmiewa mi: “sama sobie winna, sama sobie winna”. A rak nigdy nie jest karą proporcjonalną do winy. To są cholerne subtelności, ale pisanie o takich rzeczach to wędrówka po polu minowym.

Zgadza się, to ryzyko. Ale jak nie spróbujesz, to się nie nauczysz. Zresztą, próbowałam złagodzić to wrażenie, tam, gdzie narrator tłumaczy, dlaczego akurat wybrał ją. Ale to już widać, za późno.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Ta dydaktyka powstała, jako produkt uboczny owego “Czarnego Pana” – gdyby to było “Czarne Słońce” i mamusia przestrzegałaby przed takim zabobonnym “Czarnym Słońcem”, zniknęłaby ta dosłowność. Tak mi się wydaje.

Marlow, do Czarnego Słońca to z kolei ja się nie mogę przyzwyczaić :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Podpisuję się pod komentarzem drakainy. Dla mnie dosyć obrzydliwe. A jeżeli opowiadanie napisane zostało w celach dydaktycznych, to myślę, że pseudoromans okazał się formą niezbyt trafioną.

Dziękuję za Twoją opinię, Marcinie Robercie. Opowiadanie nie zostało napisane w celach dydaktycznych. Żałuję też, że wywołało obrzydzenie. Być może przy kolejnych próbach uda mi się tego uniknąć.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Mnie się podobało. Narracja prowadzona przez Czarnego Pana jest pełna emocji i wyraża je naprawdę dobrze. Nie jestem pewien, czy można nazwać go legendą, ale wiem, o co Ci chodziło. Prostą, smutną historię jakimi wypełnione jest życie, opisałeś w nieszablonowy, oryginalny sposób. 

Może nie jest to jedno z najlepszych opowiadań nadesłanych na konkurs, ale na pewno jest bardzo dobre i odczuwam czytelniczą satysfakcję. Nic wielkiego ani wybitnego, ale dobrze, że zostało napisane.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dziękuję, Pietrku. Jest mi bardzo miło, że doceniłeś mój zamysł.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Oj pokusiłbym się, za Marlowem, o inne imię, bardziej pasowało by do trafnego tytułu opka.

Może nie wydarzyło się tu nic spektakularnego, w sensie fantastyki takiej, jaką się czytuje najczęściej na portalu i nie tylko, ale to co się wydarzyło, jak zaistniało, jest jednak adekwatne do tematu, który przedstawiłaś.

A że ja akurat lubię takie próby czesania głębszych sfer życia i emocji, to zdecydowanie jestem zadowolony z lektury, zwłaszcza że przepięknie jest ta historia napisana.

Podobało mi się zawarte w emocjach narratora przedstawienie życia poprzez młodość, piękno (sugestywnie) powab, erotykę – samo sedno, energia i ruch, wrzenie charakterystyczne dla tej młodości, w cieniu stale obecnej śmierci, stałej groźby unicestwienia życia. Fajny kontrast, podkręcony zresztą przez nadchodzące nowe życie.

Dzięki za lekturę, Fleur, powodzenia w konkursie!

Pozdrawiam!

Majkubar, jak tylko poznałam temat konkursu, to moim pierwszym skojarzeniem było postapo, potem heroic fantasy, potem postmodernistyczna próba przekształcenia znanych legend – ale za każdym razem myślałam, że ktoś inny też na to wpadnie. Chciałam ugryźć temat od innej gatunkowo strony. Pewnie dlatego ten rodzaj fantastyki, który zaproponowałam, odbiega od reszty; co właściwie mnie cieszy.

Cieszy mnie również sposób, w jaki odebrałeś to opowiadanie. Dziękuję za komentarz.

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Piękne, Fleur. Po prostu piękne. Subtelne, oryginalne, emocjonalne.

Powinnam być trochę zła, bo zabrałaś mi pomysł na śmierć w roli głównej, ale po prawdzie bardzo się cieszę, że to zrobiłaś, ponieważ opowiadanie jest wspaniałe. Od połowy już odkryłam twój myk, ale domyślam się, że oto chodziło ;) 

 

Wiem, że preferowałabyś dłuższy komentarz, ale sama jesteś sobie winna. Porwałaś mnie i jeszcze nie oddałaś z powrotem. Gratuluję.

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dziękuję, Lana, aż wzleciałam pod sufit po Twoich pochwałach :) A co do komentarzy, to ja sama zazwyczaj piszę jeszcze krótsze ;)

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

O ile bardzo podoba mi się koncept – personifikacja choroby, bardzo intymna narracja, jeszcze drugoosobowa co rzadkie i trudne, to tam było o jedno dziecko za dużo. 

 

Co boli mnie tym bardziej, że z mocnej historii, która mi się podobała, zrobił się nagle mydlany melodramat, który mi się nie podobał.

;(

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

No tak, ten zarzut z dzieckiem się powtarza, i może rzeczywiście lepiej dla opowiadania byłoby, gdyby wątku dziecka nie było. Jednak wprowadzenie tegoż pozwoliło mi uzasadnić przyspieszenie rozwoju choroby, uzasadnić z poziomu bohaterki odmowę leczenia (ale bez wnikania, czy była to decyzja słuszna czy nie) oraz rozważyć kwestie poświęcenia. I fakt, lubię grać na emocjach, co być może faktycznie wiąże się z moim kiepskim, mydlanym gustem, którego się absolutnie nie wypieram – zaczęłam nawet kiedyś pisać jakiś romanso-obyczaj, ale przerwałam, bo okropnie mnie samą znudził; jednak mocno podejrzewam, że tylko do tego się nadaję ;)

Dziękuję za wizytę i komentarz. Cieszę się, że znalazłaś w opowiadaniu kilka zalet.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Tekst o tyle ciekawy, że mocny mimo subtelnego, nieco erotycznego nastroju. Personifikacja choroby zdziwiła mnie, ale w sumie nie raziła. Umiejętnie zastawiasz pułapkę na czytelnika (chyba nie tylko ja spodziewałam się romansidła) i stosujesz ciekawą, drugoosobową narrację. To wszystko na plus.

 

Przeczytałam komentarze i zastanawiam się nad problemem dziecka. Z jednej strony rozumiem Twoje argumenty i jestem skłonna przyznać, że to rozwiązuje wiele problemów w tekście, wzmacnia przekaz, przykuwa uwagę. Z drugiej – czułam, że gra się tu na moich uczuciach i to w dość bezceremonialny sposób ;) W moim odczuciu było to nieco zbyt melodramatyczne. Możliwe, że problem tkwi w narracji – z jednej strony to jeden z najmocniejszych punktów tekstu, z drugiej – ograniczyła Cię w końcówce. Czarny Pan wypowiada się bardzo emocjonalnie i dlatego w końcówce wyszło zbyt łzawo. 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Wracam po głosowaniu. 

Dałem wyróżnienie, bo bardzo mnie zaskoczyłaś wykorzystaniem powieści gotyckiej :).

Dziękuję Mirabell za tę rozbudowaną opinię. Dziękuję Łukasz, bardzo mi miło.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

To opowiadanie bardzo mi się nie podobało, a to dlatego, że było dość wymowne i trafiające do czytelnika, i zwyczajnie poczułam się brudna i niemal chora, a już na pewno zagrożona ;) Dlatego uznaję je za po części udany eksperyment, dowód kreatywności i odwagi. Miewam też cykliczną słabość do narracji drugoosobowej, chociaż (a może właśnie dlatego) mocno <ryje banię>.

A jednak odniosłam wrażenie, że to wszystko jest nazbyt powierzchowne, że intymność jest tylko pożądana przez ciebie, ale nieosiągnięta. Wrażenie zbrukania długo ze mną nie pozostało i wiązało się raczej ze skojarzeniami osobistych doświadczeń. Kontrasty wysublimowania i prostoty mi się nie zazębiły. Chciałabym uwierzyć w tę relację, chciałabym zobaczyć prawdziwą personifikację nowotworu, która u ciebie przy końcu się melodramatycznie, nieco rozczarowująco rozpływa. Mamy świat przedstawiony bohaterki, ale imo w ogóle nie ma świata nowotworu. Jest też nierówno pod względem ciężaru emocji, wraz z lekturą szala przesuwa się nieubłaganie od lekkości do wielkiego bagażu.

W ogóle mnie nie zabolało, że rak jest w romantycznej relacji, raczej chciałabym ją znacznie bardziej rozbudowaną, a jego zarysowanego w mnóstwie personifikujących szczegółów, tak żebym mogła się z nim jako bohaterem zaprzyjaźnić, a może nawet chcieć mu się oddać (tylko iluzorycznie of course). Czyli chciałabym widzieć ten motyw śmielej wykorzystany, z dwoma różnymi światami przedstawionymi (lub tylko ze światem raka, bo świat poświęcającej się kobiety w ciąży to grunt wyeksploatowany okrutnie). Ponadto w ogóle nie zauważyłam wykorzystania motywu autoagresji (bo taką chorobą jest rak), bohaterka i On sprawiali wrażenie zupełnie odrębnych.

Niezły, odważny tekst, ale jeszcze za mało odważny jak na jego możliwości.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Długo się zastanawiałam, czy to napisać. Ale napiszę. Rok po konkursie “Jestem legendą” byłam po operacji onkologicznej i w trakcie chemioterapii (nadal jestem). Nie czerniak. Ale to obojętne. Mogę powiedzieć jedno: w tej chorobie nie ma nic z romantyzmu, nic z fascynacji. Nie ma nawet chorej, toksycznej relacji z podtekstem fascynacji. Owszem, może być zaciekła walka z wrogiem – ba, tak być powinno. Ale poza tym jest ból, pot i łzy. I tyle. Z obecnym doświadczeniem to opowiadanie jest dla mnie jeszcze bardziej fałszywe i niezamierzenie chyba okrutne – w bardzo niedobry sposób – niż było rok temu. Może dałoby się napisać opowiadanie z punktu widzenia potwora, pasożyta – ale musiałby być autentycznym, pozbawionym erotycznego charakteru potworem. Bo tym jest rak.

 

Oczywiście zachwyt “Wyprawą polarną…” pozostaje niezmienny :) Jeśli kiedykolwiek będę robiła portalową antologię dziewiętnastowieczną, na pewno zgłoszę się po ten tekst.

http://altronapoleone.home.blog

Naz – umknął mi Twój komentarz sprzed miesięcy, pewnie trochę za późno, ale szczerze dziękuję

 

Drakaino, Twój punkt widzenia, jako osoby bezpośrednio walczącej z problemem, jest dla mnie bardzo ważny. Patrzę na siebie wstecz i przypominam sobie swoją motywację i czuję, że może powinnam się nią podzielić, ale nie mogę się przemóc. W każdym razie wyciągam dla siebie wniosek, że powinnam pracować nad swoją wrażliwością, empatią. Może to uchroni mnie przed wywoływaniem kontrowersji, tam, gdzie ich nie planuję, a potencjalnych czytelników przed słabą literaturą.

Cieszy mnie, że opowiadanie nie zraziło Cię do reszty mojej twórczości i że pamiętasz o “Wyprawie…”

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Nowa Fantastyka