Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Promienie słońca po raz ostatni tego dnia musnęły delikatnie korony drzew Lasu Zielonych Ogników i zniknęły pogrążając świat w ciemnościach. Taj nocy wypadał nów, więc tylko liczne gwiazdy rozświetlały nocne niebo. Kapitan Roth, dwumetrowy ork o niezwykle szerokich nawet jak na standardy jego rasy barach, ciemnozielonej skórze i twarzy będącej szpetną karykaturą oblicza elfa,stał przed wejściem do swojego namiotu stojącego w samym centrum obozu, którego fortyfikacje były właśnie na ukończeniu. Jego podkomendni uwinęli się z zadaniem rozbicia i ufortyfikowania obozu w zadowalającym czasie około czterdziestu minut. Obóz znajdował się w odległości jakiejś mili od majaczącej w ciemnościach ściany lasu co zabezpieczało go w dużym stopniu przed niespodziewanym atakiem ze strony ściganych elfów. Roth zaklął w myślach, był to już drugi obóz w trakcie tego pościgu, a on był miesiąc po ślubie i ani on, ani jego żona nie zdążyli się jeszcze zaspokoić. Roth uśmiechnął się na samą myśl o wdziękach swojej ślubnej. Elfy mówią, że kobiety orków są brzydkie jak nie przymierzając troll, ale samice żadnej innej rasy nie mogą się pochwalić takimi biustami jak kobiety orków. Poza tym jak zauważył kiedyś kolega Rotha przy kuflu piwa ich kobiety mają podobać się właśnie im, orkom a nie jakimś chuderlawym elfom, które nie są w stanie unieść zwykłego topora. Kapitan nie przypuszczał, że pościg za tymi bandytami, którzy napadli na transport więźniów będzie trwał tak długo. W końcu wiadome jest to, że z więźniami się nie patyczkują i na pewno nie byli oni w pełni sił, a mimo to uciekli z bandytami i nadal uciekają. Może nie doceniamy elfów, pomyślał Roth, ale zaraz odrzucił tę myśl. Elfy były słabeuszami, a orkowie prawdziwymi wojownikami. Wszedł do namiotu i zaczął ściągać zbroję.
*
Ërbilain Srebrzysty Blask stał na gałęzi drzewa i przyglądał się obozowi orków. Mimo nienawiści do orków musiał przyznać, że bardzo sprawnie stawiają ten swój obóz. Co najmniej tak sprawnie jak to robią elfy. To właśnie ta sprawność połączona z siłą fizyczna i liczebnością byłą uważana przez elficką starszyznę za przyczynę zwycięstwa orków i porażki elfów. Ërbilain spojrzał za siebie w kierunku niewidocznej z jego punktu obserwacyjnego polanki, gdzie odpoczywali jego towarzysze. Największym zmartwieniem byli oczywiście uwolnieni więźniowie traktowani przez orków jak zwierzęta. Elf był dowódcą elfickiego komanda i wiedział, że nie może im pozwolić na więcej niż trzy, cztery godziny odpoczynku. Za wszelką cenę musieli dotrzeć do wyznaczonego punktu, gdzie miały na nich czekać dwa inne komanda oraz kapłani, którzy zajmą się byłymi więźniami. Był uzbrojony w łuk i strzały, a u jego pasa wisiał miecz z wygrawerowanymi runami klanu Srebrzystego Blasku. Jego kolczuga ukryta pod ubraniem w maskujących kolorach miała nałożone przez kapłanów zaklęcia co czasowo sprawiało, że była niezwykle lekka. Gdyby nie te zaklęcia nie zdołaliby tak długo uciekać orkom. Te częste ucieczki działały już Ërbilainowi mocno na nerwy i przez chwilę zastanawiał się poważnie czy nie posłać paru strzał krzątającym się orkom, ale odrzucił tą myśl jako zbyt ryzykowną dla jego misji. Zeskoczył lekko z drzewa i ruszył do ich obozu. Idąc wśród drzew poczuł się inaczej, jakby cała nienawiść w jego duszy ukryła się ustępując miejsca spokojowi. Nie pierwszy raz czuł coś podobnego będąc w tym lesie. W sumie nie było w tym nic dziwnego, ten las należał do dziedziny jego klanu przed pojawieniem się orków i jeżeli chodzi o Ërbilaina to nadal należy. Przystanął i przyłożył dłonie do ust. Rozległo się pohukiwanie sowy, na które odpowiedziało inne pohukiwanie. Dotarł do obozu i w pierwszej kolejności podszedł do sanitariusza, który opiekował się więźniami.
– Jak się czują? – zapytał wskazując głową leżących na ziemi elfów
– Nienajlepiej céron. – odparł sanitariusz, który nazywał się Clarãn Zachodni Wiatr – Obawiam się, że mogą nie wytrzymać zbyt długo tak forsownego marszu.
– Ile mogą twoim zdaniem przejść? Dziesięć mil stąd powinny być komanda, z którymi damy rade orkom. – spytał Srebrzysty Blask
– Nie ma pewności céron. Może dadzą radę, a może nie. – odparł ponuro sanitariusz
– Rozumiem. – powiedział Ërbilain
Stanął na środku polany i dał znak swoim wojownikom, żeby się do niego zbliżyli.
– Sytuacja nie jest zbyt wesoła panowie. Orkowie są niedaleko, a nasi podopieczni są wyczerpani. Możemy nie dać rady dotrzeć do wyznaczonego punktu zbornego. – oznajmił, a odpowiedziały mu ponure spojrzenia podkomendnych – Sami nie damy rady tym orkom, a to znaczy, że któryś z was musi w tej chwili ruszyć po pomoc. Te komanda muszą ruszyć w naszą stronę jak najszybciej.
Z grupy wojowników wystąpił smukły blondyn powszechnie nazywany Błyskawicą. Jego przydomek tak zlał się z nim, że już nikt nie pamiętał o jego prawdziwym imieniu ani także o nazwie klanu.
– Zgłaszam się do tego zadania céron. – powiedział stając na baczność
– Doskonale Błyskawica. Ruszysz jak tylko będziesz gotowy. Reszta niech odpoczywa. Wyruszamy godzinę po północy. – wydał dyspozycje i ruszył z powrotem na swój punkt obserwacyjny obozu orków
Błyskawica wyruszył po około piętnastu minutach. Jako elf i dziecko lasu miał doskonałe wyczucie kierunku, więc poruszanie się po lesie zarówno w dzień jak i w nocy nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Biegł wyuczonym tempem pozwalającym pokonywać znaczne odległości i gwałtownie przyśpieszać w razie konieczności bez zbytniego nadwerężania sił. Mało kto był w stanie dogonić Błyskawicę biegnącego z pełną prędkością. Jeżeli były organizowane jakiekolwiek zawody w bieganiu i Błyskawica w nich uczestniczył to wielu wycofywało się nie widząc szans na zwycięstwo albo też żądano by dociążyć jakoś Błyskawice. Biegnąc usłyszał wycie wilków gdzieś z prawej strony, więc skręcił lekko na wschód chcąc ominąć niebezpieczne miejsce. Pech chciał, że natknął się na żerującego akurat w krzakach jagód niedźwiedzia. Błyskawica zatrzymał się w miejscu nie chcąc prowokować potężnego zwierzęcia. Był to niedźwiedź brunatny, a więc nie największy przedstawiciel rodu panów puszczy, ale nie oznaczało to bynajmniej, że można go było lekceważyć. Elf zaczął się powoli cofać zdejmując powoli łuk z ramienia na wypadek, gdyby zwierze zaczęło zachowywać się agresywnie. Nagle Błyskawica zauważył kątem oka jakiś ruch po prawej i spojrzał w tamtą stronę. Niecały jard od niego stał niedźwiadek spoglądający na niego z ciekawością. Usłyszał wściekły ryk dorosłego niedźwiedzia i stało się dla niego jasne, że tamten niedźwiedź był samicą, a ten niedźwiadek był jej młodym. Błyskawica nie tracił czasu, rzucił się biegiem w lewo mając nadzieję, że uda mu się przegonić niedźwiedzicę. W tym miejscu teren zaczynał się podnosić, a las stawał się rzadszy. Błyskawica zaklął pod nosem widząc co ma przed sobą. Był to szeroki i bardzo głęboki parów o pionowych ścianach, którego dnem płynęła wartka i kamienista rzeka. Dla elfa było jasne, że nie da rady przeskoczyć parowu ani też zejść po jego ścianie na dół. Z tyłu dobiegały go coraz głośniejsze odgłosy przedzierającego się przez las wściekłego niedźwiedzia i w tym momencie Błyskawica przypomniał sobie o swoim łuku. Ściągnął broń z ramienia, którą w trakcie biegu przytrzymywał dłonią by nie obijała się o jego biodro i wyciągnął z kołczanu strzałę. Stał gotowy do strzału, ale nie napinał jeszcze cięciwy, czekał na przeciwnika. Niedźwiedzica wypadła z lasu i zatrzymała się na chwilę jakby zdziwiona tym, że Błyskawica nie ucieka. Rycząc wściekle zwierze ruszyło na elfa. Błyskawica napiął łuk i wymierzył uważnie. Niedźwiedzica była już bardzo blisko, kiedy wystrzelił. Zamknął oczy i zaczął się szybko modlić na wypadek gdyby spudłował lub strzał nie zatrzymał zwierzęcia. Doszedł do końca jednej modlitwy i odmówił na wszelki wypadek kolejną zanim otworzył oczy. Niedźwiedzica leżała jakieś trzy jardy przed nim, a grot strzały wystawał z tyłu jej czaszki. Podszedł do truchła i przyjrzał się dokładnie. Musiał sobie pogratulować strzału. Wpakował pocisk prosto w rozwartą paszczę niedźwiedzicy. Strzała przebiła podniebienie i niemal przeszła na wylot tuż nad podstawą czaszki zwierzęcia. Błyskawica otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na księżyc. Trzeba się śpieszyć.
Ërbilain Srebrzysty Blask poderwał się nerwowo, gdy poczuł na ramieniu dłoń swojego podwładnego.
– Czas ruszać céron. – powiedział w stopniu karala
– Tak. – powiedział Srebrzysty Blask wstając i odganiając resztki snu – Czy komando jest gotowe do wymarszu karalu?
– Komando tak céron, ale cywile jeszcze śpią zgodnie z zaleceniem Clarãna. – odparł jego podkomendny
– Obudźcie ich, za piętnaście minut ma nas tu nie być. – rozkazał Srebrzysty Blask
Karal zasalutował i ruszył truchtem w stronę śpiących cywili.
Błyskawica biegł jak wicher przez las, ale pod jego stopami nie zaszeleścił nawet jeden liść, ani też nie pękła żadna gałąź. Biegł z wprawą kogoś, kto spędził w lesie wiele czasu i nie raz musiał się skradać. Prawda była taka, że w swoim życiu musiał się skradać tyle razy, że często robił to bez namysłu, po prostu jego chód zmieniał się samoczynnie z „głośnego" na „cichy". Było wątpliwe, żeby w okolicy byli jacyś wrogowie, ale jak to mówią strzeżonego Pan Bóg strzeże. Niebo na wschodzie zaczynało już szarzeć, a biorąc pod uwagę tempo w jakim się poruszał powinien już być blisko celu. Zwolnił i zaczął iść szybkim krokiem rozglądając się uważnie wokół siebie. W pewnej chwili poczuł na sobie czyjś wzrok. Nie było to spojrzenie, w którym wyczuwało się wrogość, ale raczej ostrożność. Zwolnił kroku i zaczął śpiewać starą pieśń opiewającą chwałę i potęgę wszechmocnego Boga, który stworzył światło dnia i ciemność nocy, niebo i ziemię, rośliny i zwierzęta, a na końcu dobrego elfa o imieniu Orimar Światło Poranka. Był to pewny sposób na upewnienie się czy dana osoba naprawdę jest tym na kogo wygląda, a nie magicznie przebranym orkiem, który nauczył się elfickiego. W pewnym momencie Błyskawica usłyszał jak do jego głosu dołączył się drugi głos, a po chwili kolejny. Spomiędzy drzew wyłoniła się dwójka elfów uzbrojonych w łuki ze strzałami na cięciwach. Błyskawica poznał ich od razu.
– Brie! Furie! Cieszę się, że was widzę! – powiedział uśmiechając się szeroko
– I my się cieszymy Błyskawico. – odpowiedział elf po lewej chowając strzałę do kołczanu
– Gdzie reszta komanda Srebrzystego Blasku? – spytał ten z lewej również chowając strzałę
– Nie ma ich ze mną Furie. Zostałem wysłany przodem, żeby was ściągnąć na pomoc. – odpowiedział mu Błyskawica
– W takim razie nie będziemy tracić czasu. Idziemy do altcérona. – powiedział Brie
– Ilu jest orków? – spytał Furie, kiedy już szli razem szybkim krokiem przez las, było bowiem jasne, że to orkowie są problemem komanda Srebrzystego Blasku
– Zbyt wielu dla jednego komanda, ale w sam raz dla trzech. – odparł wesoło Błyskawica
Znali się z Brie i Furiem od zawsze i byli dobrymi przyjaciółmi. Jako dzieci byli nierozłączni i często razem pakowali się w kłopoty, ale zawsze udawało im się jakoś z nich wykaraskać. Dopiero pięć lat temu, kiedy obchodzili dwudzieste piąte urodziny zostali przydzieleni do różnych komand i widzieli się rzadko, ale za każdym razem ich widok poprawiał Błyskawicy nastrój.
– Kto został waszym altcéronem? – spytał kiedy zbliżyli się do obozu tak, że Błyskawica poczuł zapach pieczonego nad niewielkim ogniskiem mięsa
– Monthot Górski Orzeł. – powiedział Brie chichocząc
– O, to wasz céron nie jest zachwycony. – powiedział Błyskawica i również zachichotał
– Jasne, nie przepadają za sobą od dawna, ale to Monhot awansował szybciej. – przyznał Brie opanowując śmiech
– Monhot to dobry wojownik. – powiedział krótko Furie – A ta misja nie potrwa już długo, więc céronowi wkrótce poprawi się nastrój.
Wyszli na niewielka polane zamaskowaną krzakami tak by nie była widoczna z daleka. Właściwie można było przejść tuż obok tej polany i nie mieć pojęcia o jej istnieniu, a tym bardziej o tym, że stacjonują na niej dwa komanda elfów. Sztuka maskowania była jedna z podstaw szkolenia elfich wojowników i byli w tym mistrzami. Były tam trzy niezbyt duże ogniska, przy czym Błyskawicę interesowało wyłącznie środkowe, gdzie zgodnie z tradycją zasiadali dowódcy. Przy tym ognisku siedziała trójka elfów, z których Błyskawica znał z widzenia dwóch – Monhota i cérona dwójki swoich przyjaciół, drugiego cérona nie znał. Błyskawica podszedł do nich w towarzystwie Brie i Furiego i we trójkę oddali honory.
– Réso Błyskawica z komanda Ërbilaina Srebrzystego Blasku melduje swoje przybycie – szczeknął służbiście
Monhot skinął głową.
– Biorąc pod uwagę to, że jak widzę jesteście tu sami domyślam się jakichś kłopotów. – powiedział Monhot głębokim głosem, który pasował do jego masywnej jak na elfa postury
– Nie mylisz się altcéronie, ściga nas duży oddział orków. – powiedział szybko Błyskawica – Potrzebujemy pomocy waszych komand!
– Ilu jest orków. – spytał Monhot wpatrując się uważnie w Błyskawicę
– Około pięćdziesięciu, nie policzyliśmy ich dokładnie. – odparł Błyskawica
– Nas jest sześćdziesięciu, razem z waszym komandem, réso. – myślał głośno Monhot i uśmiechnął się – Wątpię żeby którykolwiek z tych zielonoskórych wrócił do domu. Ruszamy za pięć minut!!
Ërbilain szedł mniej więcej pośrodku grupy swoich wojowników. Robiło się coraz jaśniej w miarę jak słońce pięło się w górę po nieboskłonie. Wyruszyli zgodnie z planem i póki co nie słyszeli odgłosów pogoni, ale Srebrzysty Blask domyślał się, że wkrótce się to zmieni. Mieli sporą przewagę nad orkami, jednak te istoty miały długie nogi i były bardzo wytrwałe. Nie wątpił, więc, że wkrótce zrobi się gorąco. Miał nadzieję, że do tego czasu połączą się z pozostałymi komandami i wtedy walka będzie wyrównana. Z początku poruszali się dobrym tempem, ale teraz musieli zwolnić ze względu na cywili. Czuł, że z każdą chwilą będzie gorzej, a nie mógł im pozwolić na odpoczynek teraz, kiedy orki idą ich śladem. W pewnym momencie zauważył, że zbliża się do niego wojownik, który stanowił ich tylnią straż. Srebrzysty Blask wiedział, co powie zanim ten w ogóle się zbliżył. Orkowie szli ich śladem i byli zdecydowanie zbyt blisko niż by tego sobie życzyli.
– Idą podwójnym szeregiem wycinając sobie drogę przez zarośla. Są jakieś pół godziny za nami. – powiedział wojownik
Srebrzysty Blask zaklął szpetnie i rozkazał przyśpieszyć kroku. Cywile rozumiejąc, co się dzieje z olbrzymim wysiłkiem również przyśpieszyli, ale céron wiedział, że zyskają, co najwyżej kilka dodatkowych minut. Lepsze to niż nic. Szli trochę ponad dwadzieścia minut, kiedy Ërbilain uznał, że nie ma sensu dalej uciekać i trzeba się jak najlepiej przygotować do walki z orkami, mimo że ich komando było zbyt małe by można było myśleć o zwycięstwie. Musieli utrzymać się jak najdłużej, żeby dać czas ich posiłkom czas na dotarcie do nich. Wyciągnął spod kolczugi amulet, jaki był dawany każdemu céron i spojrzał na niego. Był to srebrny krążek pokryty bardzo skomplikowanym wzorem, nasączony magią tak, ażeby można było znaleźć każdego dowódcę.
– Mam nadzieję, że to cholerstwo działa. – szepnął do amuletu, a następnie do siebie – Mam nadzieję, że są już blisko.
Głośno zaś powiedział:
– Przygotować się do walki! Cywili odprowadzić jak najdalej od pola walki! Urządzimy zasadzkę na orków i może paru z nich poślemy do piachu!
Jego wojownicy rzucili się by wykonać ten rozkaz. Nie musiał im nic mówić, doskonale wiedzieli, co robić. Takie sytuacje mieli opanowane do perfekcji.
Czterdziestu elfów biegło przez las. Prowadził ich wysoki kapłan, który co jakiś czas zatrzymywał się by za pomocą magii potwierdzić kierunek i odległość od celu. Byli już blisko. Błyskawica czuł podniecenie, tak jak zawsze przed walką. Prawda była taka, że on po prostu kochał walczyć. Było to sprzeczne z elficką religią, w której najwyższą wartością jest miłość, ale nic nie mógł na to poradzić. Miał nadzieję, że uda mu się zabić jakiegoś orka, jakby nie patrzeć miał w tym zbożnym zadaniu sporą konkurencje, bo aż trzy komanda. W tym momencie kapłan dał znak, że są już blisko celu. Równy dotąd dwuszereg zaczął się zmieniać w duży półksiężyc uzbrojonych w łuki wojowników. Ich kroki były bezszelestne. Chcieli jak najlepiej wykorzystać element zaskoczenia by zminimalizować straty wśród elfów. Nie słyszeli odgłosów walki, więc szansa na to, że wszystko dobrze się skończy rosła z każdym ich krokiem. Nagle usłyszeli krzyki orków w oddali. Na sekundę zamarli w miejscu, a następnie ruszyli przed siebie biegiem równie bezszelestnym jak ich krok, a gdy byli już blisko ich uszy wychwyciły charakterystyczny świst strzał. Komando Srebrzystego Blasku podjęło nierówną walkę z orkami.
– Czy zginął ktoś z cywili? – spytał Monhot, kiedy większość orków była martwa, a za pozostałymi trwał pościg
– Nie altrcéron, rozkazałem aby oddalili się od pola walki nim bitwa się zaczęła. – odparł Ërbilain wycierają orczą krew z ostrza swojego miecza – Dwóch moich wojowników zginęło, a pięciu jest rannych, w tym jeden ciężko.
– Kapłan i sanitariusze zrobią co mogą żeby im pomóc. – powiedział Monhot i dodał krzywiąc się – Żałuje, że nie przybyliśmy wcześniej, nie byłoby ofiar.
– Możliwe, ale gdybyście przybyli później to nie rozmawialibyśmy ze sobą teraz. – powiedział Srebrzysty Blask – Najważniejsze, że misja została wykonana, a wojownik musi się liczyć ze śmiercią, swoją lub towarzyszy.
– Wiem o tym, ale za cholerę mi się to nie podoba. – odparł ponuro Monhot – Kiedy ranni zostaną opatrzeni ruszamy do domu.
– Tak jest altrcéron! – powiedział Srebrzysty Blask prostując się na baczność
Następnego dnia kilka godzin po świcie dotarli na miejsce. Przed nimi wznosiły się szczyty gór zwanych Lśniącymi, gdyż śnieg na ich szczytach był tak biały, że zdawał się lśnić w promieniach słońca. Mieszkające tu od pokoleń elfy mogły bez końca opowiadać i śpiewać o potędze i pięknie tych gór. Był to długi łańcuch górski ciągnący się od miejsca, w którym się znajdowali na wiele mil w obie strony. Przed nimi zaś znajdowało się wejście do kanionu potocznie nazywanego Wąskim Gardłem. Musieli przejść przez niego by dotrzeć do celu ich wędrówki, do domu. Maszerowali raźno w zwartej kolumnie szybko zbliżając się do kanionu. Eskortowani cywile na widok Lśniących przyśpieszyli kroku tak jakby całe zmęczenie z nich opadło. Niektórzy z nich nie mogli do końca uwierzyć, że to nie sen, że udało im się i za nie całą godzinę wkroczą do Bastionu. A jednak to nie był sen. Pod stopami czuło się skałę i drobne kamyczki zalegające na podejściu do kanionu. W miarę jak elfy zagłębiały się w cień pomiędzy ścianami Gardła z wszystkich uchodziły resztki napięcia, w jakim żyli przez ostatnie dni. Przed sobą zobaczyli ścianę mgły. Nie było to naturalne zjawisko, lecz magiczna bariera stworzona by chronić Bastion i jego mieszkańców przed orkami, zwierzętami i innymi stworzeniami, które mogłyby zagrozić spokojowi elfów. Trzy komanda i cywile bez strachu zagłębili się w oparach mgły. Ërbilain czuł się odrobinę nieswojo w tej magicznej mgle, ale wiedział, że to ona zapewnia jemu i im wszystkim bezpieczny dom w świecie wojennej zawieruchy. Co ciekawe, gdy wchodziło się w ten opar to tracił on swoją mlecznobiałą barwę na rzecz niebieskiej i to akurat odpowiadało Srebrzystemu Blaskowi ponieważ lubił ten kolor. Łagodziło to niedogodności wynikające z poruszania się niemal po omacku. Mniej więcej po piętnastu minutach mgła wokół Srebrzystego Blasku ponownie zaczęła jaśnieć, co oznaczało, że zbliżyli się do końca tej magicznej bariery. Mgła skończyła się tak jakby nożem uciął i zobaczyli przed sobą kamienne wrota pozbawione jakichkolwiek zdobień, które zaczęły się otwierać, kiedy się do nich zbliżyli.
– Jesteśmy w domu. – powiedział Ërbilain do idącego obok niego kapłana
– Dziękujmy Panu za jego drobne łaski. – odparł kapłan i przeżegnał się
Tuż za bramą czekał na nich komitet powitalny złożony z rodzin odbitych cywili, a także kilku oficerów ze sztabu oraz kilkunastu wojowników chcących zobaczyć jak im poszło. Pośród tych wojowników dostrzegł swojego młodszego brata Lõmara, którego w rodzinie pieszczotliwie nazywano Lõ. Dał mu znak, żeby do niego dołączył. Tak jak jego starszy brat Lõ był wysokim elfem o włosach barwy miedzi i oczach w kolorze lazuru. Uścisnęli sobie ręce i ruszyli dalej razem z wojownikami komanda Srebrzystego Blasku.
– Widzę, że misja zakończyła się powodzeniem. – zagadnął Lõ – Z pewnością dowództwo będzie z Ciebie bardzo zadowolone.
– Tak sądzę, choć niewiele brakowało, żeby stało się inaczej. – odparł Ërbilain, a następnie opowiedział bratu o ścigających ich orkach oraz o walce jaką stoczyli w lesie
– Ale na szczęście wsparcie dotarło na czas i wszystko skończyło się dobrze. Nawiasem mówiąc temu całemu Błyskawicy należy się jakaś nagroda. – zauważył Lõ – Zawdzięczacie mu życie.
– Możesz być pewny, ze nagroda go nie minie. – powiedział z uśmiechem Ërbilain – A jak tam twoje zaloty u Eliany Krucze Skrzydło?
– Wszystko zdaje się iść w dobrym kierunku. – odparł z zadowoleniem młodszy z braci Srebrzystego Blasku
– Tak? No to opowiadaj.
Wieczorem tego samego dnia Ërbilain zapukał do drzwi domu swojego przyjaciela i przełożonego Lùrkena Wschodzące Słońce. Drzwi otworzył mu służący, który poprowadził go do gabinetu Lùrkena, gdzie ten właśnie kończył odwalanie dzisiejszej porcji papierkowej roboty. Wschodzące Słońce był przyjacielem nie tylko samego Ërbilaina, ale i całej rodziny Srebrzystego Blasku. Był on znacznie starszy od niego, lecz oczywiście nie było tego po nim poznać, gdyż elfy starzały się bardzo wolno niemal do końca życia zachowując pełną sprawność ciała i umysłu.
– Ërbilain! – wykrzyknął radośnie Lùrken podrywając się znad papierów zalegających jego biurko – Słyszałem, że wróciłeś, ale nie spodziewałem się Ciebie spotkać tak szybko. Myślałem, że ten wieczór spędzisz raczej z rodziną, a tu proszę jaka niespodzianka.
– Rzeczywiście jestem umówiony na kolacje z rodzicami, ale pomyślałem, że wpadnę na chwilę do Ciebie. Dawno się nie widzieliśmy. – odpowiedział z uśmiechem Srebrzysty Blask
– To prawda. – przyznał starszy elf po wymianie uściśnięciu ręki Ërbilaina – A więc odniosłeś kolejny sukces. Przyjmij moje gratulacje.
– Dziękuję przyjacielu, ale to nie tylko moja zasługa. Gdyby nie pomoc Monhota orki dopadłyby nas. – powiedział Srebrzysty Blask trochę poważniejąc
– To prawda, ale Monhot pełnił raczej funkcję zabezpieczającą misję. To Ty i twoje komando uwolniliście jeńców i doprowadziliście ich tak daleko. Z pewnością nie było to łatwe. – powiedział Lùrken
– Masz rację. – powiedział młodszy elf uśmiechając się leciutko – A jakie wieści ze sztabu? Pozwolą nam odetchnąć choć na chwilę? Czy tez nie mamy na to szans?
– Myślę, że chwilowo możesz odetchnąć i nie myśleć o wojnie. Zapewne jutro dostaniesz informację o udzieleniu przepustki, o którą zabiegałeś przed ostatnią misją. – powiedział wesoło Lùrken – Nie wiem na ile dni będzie ona opiewać, ale z pewnością zdołasz nacieszyć się tym czasem. A właśnie jak się miewa twoja żona?
– Dobrze. – Srebrzysty Blask uśmiechnął się – Narzeka, że ze swoim brzuchem wygląda jak beczka, a ja jej mówię, że za parę miesięcy z jej figurą będzie jak dawniej.
– Wybraliście już imię dla dziecka? – spytał starszy elf
– Powiedzmy, że nie doszliśmy jeszcze do porozumienia, ale lista możliwości stopniowo się skraca. – powiedział uśmiechając się Srebrzysty Blask – A jak tam twoja rodzina? Zdaje się, że widziałem dzisiaj twojego syna, gdy nas witano.
– Nic dziwnego, interesuje go wszystko co jest związane z naszą walką. Zdradzę Ci pewną tajemnicę, ale nie wygadaj się proszę. – powiedział Lùrken, a kiedy Ërbilain przyrzekł, że się nie wygada mówił dalej – Lãrkinowi marzy się służba w Twoim komandzie. Ćwiczy całymi dniami strzelanie z łuku i walkę na miecze by móc to osiągnąć.
– W moim komandzie? – Srebrzysty Blask był szczerze zdziwiony – Dlaczego akurat w moim?
– Nie mów mi, że nie zauważyłeś jak on na Ciebie patrzy? – Wschodzące Słońce był szczerze rozbawiony – Jesteś jego bohaterem i chce być taki jak Ty. Mój syn nie jest w tym odosobniony.
– Ah tak. – Srebrzysty Blask nie bardzo wiedział, co powiedzieć na ta rewelacje – Nie wiedziałem, że mam na niego taki wpływ. A co Ty o tym myślisz?
– No cóż, znam Cię i wiem, że jesteś dobrym céronem. Nie wątpię też, iż służba przy twoim boku byłaby najlepszym możliwym szkoleniem wojskowym, o jakim może marzyc młody elf. – powiedział poważnie Lùrken
– Zawstydzasz mnie, ja tylko robie to co do mnie należy. – powiedział Srebrzysty Blask zmieszany tą pochwałą – Jest wielu dobrych wojowników.
– To prawda, ale ty jesteś bardzo dobry, możliwe nawet, że najlepszy. – powiedział Wschodzące Słońce, ale spoglądając na twarz przyjaciela uznał, że nie będzie go już dłużej zawstydzał, więc zmienił temat – Może napijesz się czegoś? Albo zjesz?
– Dziękuje, ale musze szykować żołądek na kolacje u rodziców. – odparł Srebrzysty Blask uśmiechając się
– Ale chyba nie odmówisz kieliszka wina staremu przyjacielowi? – spytał Lùrken
Ërbilain zaprzeczył uśmiechając się szeroko i jego gospodarz zawołał służbę, aby przynieśli wino.
Srebrzysty Blask szedł spacerowym krokiem alejką przez park królewski, którędy prowadziła najkrótsza droga do domostwa jego rodziców. Było już późno, więc nie spotkał nikogo poza niewielkim patrolem straży pałacowej. Strażnicy zasalutowali mu rozpoznając go widocznie, bo ubrany był po cywilnemu. Odruchowo odpowiedział im salutem i poszedł dalej. Dopiero kilkanaście jardów dalej zdał sobie sprawę, że nie znał żadnego ze strażników, a mimo to zasalutowano mu. Wrócił myślami do rozmowy z Wschodzącym Słońcem. Wiadomość, że jest się wzorem dla innych była dla niego czymś zgoła nieoczekiwanym, ale przyjemnym. To było bardzo miłe, że jego poczynania budzą czyjś podziw i inspirują do pracy nad sobą. Z drugiej strony miał pewne wątpliwości, co do tego, czy przyjęcia do swojego komanda syna przyjaciela to dobry pomysł. Nie mógł faworyzować nikogo, a nie był pewny czy stać go na pełny obiektywizm wobec Lãrkina. Na szczęście póki, co nie musiał podejmować w tej sprawie żadnych decyzji, więc postanowił się tym nie martwić. Zerknął ponad jednym z dwóch parkowych stawów na pałac królewski, a następnie na gwiazdy i księżyc odbijające się w wodnej tafli. Musiał przyznać, że widok robił wrażenie. Kamienno-drewniana konstrukcja wznosiła się w oddali świadcząc dobitnie, że pomimo wszystko potęga elfów nie została zniszczona. Pierwotnie był to jedynie letni pałacyk, w którym rodzina królewska spędzała czas latem. Teraz jednak pałacyk pełnił funkcje twierdzy, więc musiano go przebudować i rozbudować. Na szczęście jednak architekci potrafili zachować piękno pałacu ze spokojnych czasów. Ërbilain ruszył dalej i już po niecałym kwadransie dotarł na miejsce.
To opowiadanie rozpoczyna cykl opowiadań, które są moją wariacją na temat tradycyjnego fantasy spod znaku magii i miecza. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Czekam na komentarze, a tych którzy nie znają moich poprzednich opowiadań z cyklu Belisarius zapraszam do ich lektury.
Pierwsze zdania:powtarza się słowo "noc". Fortyfikacje były na "wykończeniu"? Czy ukończeniu? Bo to wiele zmienia:)
Nie zdążyli się jeszcze zaspokoić...hmm... o ile w jego przypadku było to zrozumiałe, o tyle ona pewnie miała gdzie to zrobić;)? Poza tym mieszasz czasy: przeszły z teraźniejszym. To się rzuca w oczy. Nieco naiwna jest sytuacja,kiedy Błyskawica zatrzymuje się, bo zobaczył niedźwiedzia. Skoro był tak szybki to z pewnością by mu uciekł!
Standardowe do bólu fantasy, które same nawet nie usiłuje zaprzeczać, że takie nie jest. Piszesz o orkach, a nie wiadomo jak wyglądają ("takie zielone i z kłami, jak wszędzie"?); piszesz o elfach i tez nie wiadomo jak wyglądają ("tacy jak ludzie, tylko szczupli i ze spiczastymi uszami"?). Otóż orki mogą być zielone i z kłami, brązowe i z sierścią, mogą mieć głowy knurów albo co tam sobie jeszcze ktoś wymyśli.
Powtórzenia (bandytami, sprawnie, elfów, orków, komanda...), kropka w dialogach (tam, gdzie być nie powinna), czasami brak przecinków, itp. drobne błędy.
Cała ta "część pierwsza" mieści mi się na ekranie bez przewijania. I mam dziwne wrażenie, że jest urwana/źle wklejona (Błyskawica wyruszył po około piętnastu - i co dalej?).
Rzeczywiście tekst się urwał z powodu jakiegoś błedu. Przed chwilą znowu wkleiłem pełny tekst. O tym, że to moja wariacja na temat klasycznego fantasy pisałem w pierwszym komentarzu. Kolejne cześći cyklu bedą pokazywać bardziej niestandardowe elementy świata przedstawionego. Co do zaś opisu postaci: wizerunek elfów jest dla mnie równoznaczny z opisem Tolkiena. Co zaś się tyczy orków to nie wyobrażałem ich sobie. Trzeba też pozostawić coś wyobraźni czytelnika.
Co zaś się tyczy orków to nie wyobrażałem ich sobie. Trzeba też pozostawić coś wyobraźni czytelnika.
Skoro sam autor nie wie, jak wygląda kawał populacji stworzonego przez niego świata, to ja z takim światem nie mam ochoty się zapoznawać...
Zachecona opinią Mortycjana, moja wyobraźnia wyłoniła bardziej szczegółowy obraz orka. Przykładem jest kapitan Roth
Uważaj na "napinanie" łuku - oznacza to nałożenie cięciwy. Mierząc w przeciwnika, naciągasz łuk (albo lepiej cięciwę).
Wprowadzasz na początku strasznie sympatyczną postać - kapitana Rotha. A potem cisza, ani widu, ani słychu... To po co było go wprowadzać, wymieniać z imienia i opisywać, kim jest, co czuje, co myśli? Szkoda, że urwałeś ten wątek.
Błyskawica to straszna menda - zostawia małego niedźwiadka samego, a w Polsce odstrzelenie np. samicy jelenia przed odsadzeniem małych jest karalne! Ale ja zawsze wiedziałem, że elfy to banda hipokrytów;)
Nie umknął mojej uwadze wątek religijny w takiej, a nie innej formie. Fantastyka jest zasadniczo areligijna lub antyreligijna, więc plus dla Ciebie.
Świat jest platyczny, opisy piękne i widać, że jest to część większej, przemyślanej całości. Z całą pewnością jesteś dobrym mistrzem gry.
No właśnie... erpegowość wyziera tu z każdego kąta. Można pisać erpegowo i pisać dobrze (patrz - Salvatore), ale zdarza się to rzadko i naprawdę szkoda marnować atramentu na poruszanie się w obrębie schematów, schematów, schematów... A niestety to robisz.
Tekst dobry na początek powieści - ale jako opowiadanie jakoś mi nie brzmi. Szli, szli, ustrzelili orków i doszli. Pod koniec wprowadzasz bohaterów, którzy nic nie robią, tylko zaśmiecają przestrzeń. Zakończenie nijak się ma do tego, co opisywałeś przedtem.
A właśnie - dlaczego nie ma opisu bitwy elfów z orkami? Po pierwsze, nadałoby to opowiadaniu dynamizmu, a po drugie (i ważniejsze!) pozwoliłoby na pokazanie bohaterów w trudnej sytuacji. Co myśli Erbilain? A co Monthot (o którym dowiaduję się tylko, że jest "wielkim wojownikiem" i ma niski głos)? A kapitan Roth? Jak traktują swych żołnierzy w czasie bitwy? Dlaczego żołnierze elfów kochają swoich dowódców? Co przeżywają cywile, mimo, że są daleko? To wszystko wazne rzeczy i to one składają się na całokształt.
Bardzo dziękuję za tą opinię Ajwenhoł. Już wyjaśniam :)
Kapitan Roth został wprowadzony po to, aby pokazać nastawienie orków do elfów. Generalnie jak zapewne zauważyłeś elfy są w defensywie co widać w opiniach orkowego dowódcy. Co do Błyskawicy, cóż gdyby nie konieczność ratowania swojego oddziału pewnie zajołby się niedźwiadkiem. Nie ukrywam, że RPG-i nie są mi obce (zarówno komputerowe jak i papierowe), jednak nigdy nie byłem Mistrzem Gry.
Co do bitwy, hmmmm wydaje mi się, że by opisać dobrze bitwe trzeba mieć do tego talent jak np. Tolkien, a ja nie czuje się w tym dobrze. Co do uczuć i myśli bohaterów to być może rzeczywiście warto by było je dodać by qpowieść była pełniejsza.
Generalnie jest to tylko część 1 większej całości. Jestem ciekaw Twoich opinii o kolejnych epizodach z świata Elfheim.