- Opowiadanie: VisMecenat - Kepler-22b

Kepler-22b

Debiut na NF. Jestem otwarty na krytykę, ale tylko konstruktywną :D Preferuję raczej fantastykę, która osadzona jest w średniowieczu, zarówno tym wczesnym, jak i późnym. Chciałem się sprawdzić w SF. Więcej grzechów nie pamiętam :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kepler-22b

Kepler-22b

 

 

– Przygotujcie się. Za chwile rozpoczniemy lądowanie – rzekł czarnowłosy kapitan o niebieskich oczach.

Posłuchali go.

W ciszy i skupieniu oddali się wyuczonej procedurze. Sprawdzali po kolei kolejne zegary i komputery. Cyfrowe urządzenia były bardziej nowoczesne, przejrzyste i dokładne. Te analogowe były za to zawsze niezawodne.

– Brak kalibracji ciśnienia na zewnątrz – przerwała proceduralną ciszę rudowłosa kobieta.

– Wartość amplitudy, raport.

– Trzysta nanopaskali cyfrowo, pięćset hektopaskali analogowo – zaraportowała kobieta.

– Pozostałe wartości? – oschle spytał kapitan.

– Ostra różnica temperatur – wtrącił się trzeci głos.

– Raportować! Nie ma czasu – ponaglał kapitan.

– Minus sto osiemdziesiąt pięć na cyfrze, minus sześćdziesiąt na analogu.

– Paliwo? Jak zmieniło się zużycie paliwa? – pytał dalej niebieskooki kapitan.

– Zużycie zmalało. Piętnaście procent w ciągu niespełna dwudziestu minut. Kapitanie – ciągnął trzeci głos, który należał do wysokiego Azjaty – wykryto tlen.

Czarnowłosy podrapał się po ogolonej brodzie. Zdziwił się. – Procentowa analiza – rzekł oschle oczekując natychmiastowej odpowiedzi.

– Około trzydziestu procent, reszta nieznana – natychmiastowo zaraportował Azjata.

– Procedura lądowania, zaczynamy teraz, włącz…

Huknęło.

Kabiną szarpnęło dotkliwie i gwałtownie.

Kapitan stał tuż za załogą. Był zdziwiony zaobserwowanymi wartościami z zegarów. Gdy turbulencja wstrząsnęła pokładem statku upadł.

– Kapitanie! Wszystko w porządku?! – krzyknął Azjata, szarpiąc się przez cały czas ze sterami statku.

– Nic… Nic mi nie jest – ledwie syknął z bólem. – Zoe. Co z Zoe? – dopytywał się kapitan. Zdążył zauważyć, że rudowłosa uderzyła głową w panel sterujący. Nie odzywała się. Jej ciało było obezwładnione. Na panelu znajdowały się ślady krwi.

– Kapitani, José był w zbrojo…

Kapitan poczuł ostry pisk w uszach. Nie usłyszał końcówki zdania. Ujrzał pomarańczowy blask, który do kabiny dostał się przez przednie szybu statku.

– Jesteśmy w obłoku. Albo mglicy. Stąd brak kalibracji. Zegary szaleją – krzyczał Azjata z trudem utrzymując ster w rękach.

Kapitan ledwie stanął na nogach. Czuł pulsujący ból, który dobiegał z krwawiących nozdrzy i łuku brwiowego. Spojrzał przez ramię Azjaty. Wytężonym i skupionym wzrokiem śledził zegary. Ból na jego twarzy mieszał się z stalowymi nerwami. Jego mina strapiona była wątpliwościami. Rzucił okiem na przednie szyby, próbował przez nie spojrzeć. Były zaparowane. Jedynie krwista powłoka czerwieni, przeplatana granatowymi rozbłyskami przebijała się do wnętrza statku.

– Cala wstecz! Cała wstecz! To pole ferromagnet…

Urwał.

Znowu nie zdołał dokończyć zdania.

Elektryzujący świst pola magnetycznego zagłuszył jego słowa.

Z uszu ich wszystkich wypłynęła krew.

Ciśnienie wewnątrz statku gwałtownie wzrosło, światło przygasło, obudził się alarm, który poderwał migające czerwienią ledowe koguty.

Widział obraz, jakby przez mgłę, którą co jakiś czas przeszywały czerwone blaski alarmowych lamp. Z trudem osiadł na swym miejscu, na fotelu kapitana. Rozpoczął walkę z pasami. Zapiął uprzęż biodrową. Została jeszcze uprzęż barkowa i piersiowa. Z tą pierwszą poszło mu łatwo. Drugiej zapiąć już nie zdołał.

Statek zderzył się z gruntem.

Ich ciała napotkały przeciążenie, które było niemal zabójcze. Było o wiele silniejsze od tego, do którego byli przyzwyczajeni podczas lotów, czy treningów.

Był przytomny.

Zachował resztki sił.

Światło ledowych diod, oznaczających stan krytyczny, rozpraszało się w zadymionej komorze. Iskry strzelały w każdą stronę. Kabina statku kilkakrotnie obróciła się wokół własnej osi, instalacja elektryczna w ciągu kilku chwil przestała istnieć na skutek rozległego zwarcia. Jego ręka była zaplątana w niedopięty pas piersiowy. Gdy kabina wywróciła się do góry nogami, zaplątana ręka chrupnęła.

Ujrzał postać.

Mówiła do niego, wręcz krzyczała.

Nie był w stanie jej zrozumieć. Nie reagował.

Czuł, że jego ciało zmienia pozycję, czuł, że krew schodzi z niego coraz szybciej i szybciej, czuł drętwiące kończyny i chłód, który zdążył przeszyć jego organizm. Walczył ze sobą, aby nie zamykać oczu, robił wszystko byleby nie zasnąć, byleby nie odejść.

Jego gałki oczne wywróciły się do góry. Źrenice schowały się za powiekami, odkrywając sine białka.

Odszedł.

 

***

Otworzył oczy.

Były zalepione ropą i zaschniętą krwią. Przetarł powieki zewnętrzną stroną dłoni.

Bolało.

Spojrzał przed siebie. Obraz był zamazany, niewyraźny i nieostry. Ujrzał ciało, które z trudem pełzło w jego stronę. Było to ciało wysokiego Azjaty o imieniu Lian. Lian kaszlał i nerwowo wyciągał ręce w jego stronę.

Kapitan statku wziął głęboki oddech. Nerwowo wypuścił powietrze, zbladł, poczuł zagrożenie. Czuł, jakby za chwilę miał się udusić.

Duszę się – pomyślał i miał rację. Lian kaszlał, ponieważ też się dusił.

Tlen – ryknął kapitan statku o imieniu Tom, po czym rzucił się w stronę sterów. To pod nimi znajdowały się maski tlenowe. Wyszarpał jedną gwałtownym ruchem ręki. Założył maskę tak, aby przykryła jego usta oraz nos. Poczuł, że pisk w uszach maleje. Nawet nie odczuł, że pisk go dręczył. Odkąd się ocknął, przez cały czas dokuczał mu ten metaliczny skowyt w uszach. Wspomniany dźwięk powoli znikał i oddalał się coraz bardziej. Tom’owi robiło się coraz przyjemniej. Był słaby, miał ochotę zasnąć.

Psiakrew! – zaklął pod nosem, gdy tlen pobudził jego neurony. – Muszę im dać tlen!

Tak też uczynił. Chwycił kilka masek tlenowych i udał się na poszukiwania pozostałych członków załogi. Pierwszy był Lian, w końcu znajdował się tuż obok Tom’a. Doczołgał się do Azjaty i nerwowym ruchem założył mu maskę. Przejechał palcem po panelu maski, aby uregulować proporcję. Dorzucił Lian’owi trochę więcej tlenu. Jego stężenie wynosiło niemal trzydzieści procent. Tom wiedział, że nie ma czasu, że pozostałym też kończy się powietrze i że musi im pomóc. Postanowił wstać z ziemi. Do tej pory jedynie czołgał się po podłodze kabiny.

Podniósł się. Przyszło mu to z trudem. Jego ręce były bardzo słabe, nogi również.

Upadł.

Ledwie pokonał opór, ledwie wstał, ledwie stanął na nogach i upadł. Nie zdążył zrobić nawet jednego kroku, nawet nie poruszył stopą.

Wyczuł, że powaliła go potężna siła. Wszak, nie była to siła gwałtowna, czy porywcza. Była to siła stonowana i stała, ale nadal była potężna.

Grawitacja, cholera – syknął przez zęby zanosząc się od bólu. Upadł na dźwignie, która ugodziła go w żebra. – Skąd tu do cholery grawitacja?! – spytał samego siebie.

Grawitacja tutaj nie przypominała tej ziemskiej. Była dużo słabsza. Ale Tom ostatni raz stąpał po planecie z naturalną grawitacją dobrych dziesięć lat temu. Jego organizm nie był przyzwyczajony do przyciągania. Upadł, gdy tylko napotkał opór. Nie szarpał się. Wiedział, że to nie ma sensu. Jego mięśnie były zbyt słabe, organizm niedostosowany, a nogi odmawiały posłuszeństwa.

Doczołgam się – stwierdził, szepcząc pod nosem. Pełznął po ziemi, zupełnie tak, jak przed chwilą po podłodze kokpitu wił się Lian.

Zaczął zwracać uwagę na wnętrze kabiny statku. Nie myślał o nim zbyt długo. Jego celem było dotarcie do pozostałych, ale tlen powodował, że w jego głowie namnażały się refleksje. Kabina nadal była ponura. Oświetlona alarmowymi diodami kopuła była tajemnicza. Dym zdążył opaść, wnętrze było przejrzyste. Jedynie niektóre elementy statku były nie na swoim miejscu. To dźwignia, na którą upadł Tom, to jakieś stalowe klapy albo inne elementy konstrukcyjne plątały się po podłodze, utrudniając mu drogę.

Usłyszał zgrzyt stali.

Coś dużego próbowało dostać się do środka kokpitu dowodzenia.

Dźwięk był niepokojący, przeszywający i niebywale głośny. Tom’a niepokoiło jednak coś innego. Hałas wydobywający się zza metalowej ściany był cykliczny. Z każdym uderzeniem nabierał na sile. Był już coraz bliżej.

Niebieskooki kapitan odwrócił się od ściany, zza której dobiegał metaliczny łomot. Kapitan statku był bardzo słaby, ale instynkt podpowiadał mu, żeby zasłonić się nogami. Była to jego jedyna szansa na obronę i jedyna broń, którą miał – nogi. Te same, które przed chwilą odmówiły mu posłuszeństwa.

Z ostatnim uderzeniem do środka kabiny dostało się światło, odgłos wibracji, cieplejsze powietrze i ciśnienie.

Panujące w kokpicie ciśnienie wyrównało się z tym, które dostało się zza ściany. Dwie sfery o odmiennych atmosferach wymieszały się ze sobą. Uczyniły to gwałtownie, porywczo, zrobiły to natychmiast. Zupełnie inaczej od siły grawitacji, siła ciśnienia była żywiołowa i nieprzewidywalna.

Tom usłyszał ponownie metaliczny skowyt w uszach. Ponownie ujrzał postać. Ponownie wszystko było zamazane i nieostre.

Tom ponownie stracił przytomność. 

 

***

 

Obudził się i gwałtownie podniósł powieki.

Ostry ból zaćmił wszystko. Błyskawicznie zamknął oczy i zmarszczył czoło. Na jego twarzy malowało się cierpienie.

– Morfina – odezwał się kobiecy głos.

– Ale… – zawahał się Lian.

– Nie ma żadnego ale – zripostowała Zoe.

Lian podał rudowłosej ampułkę morfiny. Kobieta nabiła strzykawkę, podniosą ją w stronę światła, kilka razy opukała palcami.

Ból.

Znowu ból.

Tym razem to igła połączona z dużą pewnością siebie i brakiem umiejętności.

– Wyodrębniona w tysiąc osiemset czwartym roku, a niezastąpiona do dzisiaj – rzuciła Zoe.

– To nie było konieczne – wtrącił Lian.

– Nie ma czasu na dyskusje – odezwał się José, który pojawił się znienacka. – Ja również nie popieram używania morfiny. Ale mamy ważniejsze problemy.

– W tym stanie morfina może uszkodzić jego mózg – ciągnął Lian.

– Lepszy głupi niż martwy – lekceważąco rzuciła rudowłosa.

– Śmieszy cię to?! – oburzył się wysoki Azjata.

– Dość! – José przerwał spór.

Wszyscy zamilkli. Bynajmniej na chwilę, dłuższą chwilę.

– Kto przejmie dowodzenie? – spytał José.

– Ja – rzuciła pewnie rudowłosa Zoe.

– Ty – odpowiedział Lian spoglądając na José.

– Przejmuję dowodzenie na podstawie głosowania, co jest zgodne z protokołem awaryjnym. Wynik głosowania to dwa do jednego na moją korzyść. Lian, potrzebuję raportów. Zapas wody, tlenu, jedzenia. Zoe, od ciebie chcę raportów zasięgu, położenia i kontaktu. Jasne? – spytał samozwańczy kapitan.

– Rozkaz – rzuciła szyderczo rudowłosa.

Sporządzenie raportów było czasochłonne. Bardzo czasochłonne. Wewnątrz statku mijały minuty, kwadranse, godziny. Na zewnątrz? Nikt nie wiedział jak na tej planecie płynie czas. Ile trwa dzień, ile jest pór roku i kiedy wschodzi słońce.

– Wody jest wystarczająco. Upłynnione trzy beczki po trzysta litrów każda. Razem dziewięćset na cztery osoby. Do tego mamy cząstki wodoru i tlenu. Jesteśmy w stanie wytworzyć kilka tysięcy litrów wody. Z jedzeniem gorzej. Racje żywnościowe starczą na sześć miesięcy. Teraz tlen. Nie mam dobrych wieści. Na sześć zbiorników dwa są pełne. Reszta? Tego nie wiemy. W trakcie lądowanie zostało zerwane połączenie, czujniki nie działają. Dwa zbiorniki starczą na dwa miesiące, do tego maski. Łącznie tlenu jest na dziesięć tygodni. To wszystko – wnikliwie zaraportował Lian.

– Niestety ja również nie mam dobrych wieści. Jest źle. Bardzo źle – ciągnęła nostalgicznie Zoe. Jej szyderczy i pewny siebie ton znikł gdzieś pod drżącym głosem. Zoe nie tylko była smutna, bała się. Cholernie się bała. – Nasze nadajniki nie działają. Odczyt z zegarów nie ma sensu, komputery również nie działają, nie działa ani gps, ani fale radiowe, ani nadajniki satelitarne. Obawiam się, że jesteśmy zdani na siebie. Nikt nie nadaje komunikatów, my sami również nie jesteśmy w stanie go nadać. To koniec – urwała Zoe.

– To nie jest żaden koniec, zabraniam wam tak mówić! – oburzył się José.

Milczeli przez chwilę. Chwila się wydłużała. Trwali w milczeniu, nikt nie chciał go przerwać. Spoglądali raz na Tom’a, raz na José.

Międzynarodowa wyprawa badawcza utknęła gdzieś w kosmosie. Nie mieli żadnego kontaktu, żadnej łączności. Pozostała jedynie nadzieja i zapasy.

Kepler-22b. Właśnie tak nazywała się planeta, którą mieli odkryć. Odkryli, wylądowali na niej.

Nikt nie wiedział jednak, co będzie dalej.

 

***

 

– Kapitanie – szepnął do Tom’a Lian – coś jest nie tak. Pozostajesz w śpiączce. Mam wrażenie, że podtrzymują cię w niej specjalnie. Odłączę cię na chwilę od aparatury. Zostawię kroplówkę, którą sam zrobiłem. Potrzebujemy cię. Coś jest nie tak. Oni… Oni szaleją. A ja razem z nimi. Źle zrobiłem głosując na José. Wybacz.

– Lian, co robisz z Tom’em? – odezwała się nerwowo Zoe. Lian wystraszył się. Ręce mu drżały, krople potu pojawiły się na jego czole.

Bał się, że zostanie zdekonspirowany. Postanowił przeczekać strach. Odwrócił się do Zoe dopiero, gdy zdążył już ochłonąć, gdy jego wystraszony organizm przestał drżeć, oddech się uspokoił, ręce się nie trzęsły.

– Wołałem cię – skłamał – robiłem to parę razy, ale ciebie nie było. Tom’owi skończyła się kroplówka. Wziąłem jedną z szafki i mu podłączyłem pod wenflon. Gdzie byłaś? Wiesz, że nie znoszę widoku krwi?! – Lian zakończył ostrym tonem.

– Tam gdzie byłam potrzebna – odparła Zoe w swoim stylu. – Posuń się, muszę go zbadać.

Lian przetrzymał jej spojrzenie. Była zdenerwowana. Niemniej niż on sam przed chwilą. Wyczuł też w jej głosie agresję. Większa niż zazwyczaj. Agresja jest naturalną reakcją obronną przed strachem, Lian to wiedział.

Ale czego ty się boisz Zoe? – pomyślał Lian mrużąc oczy.

– Posuń się! – tym razem Zoe nakazała mu to zrobić. Jej ton był przeładowany pretensjami.

– Zrób to! – wtrącił się nagle José, który znowu pojawił się znikąd.

– Jak was wołałem to nikt nie chciał przyjść. Ale jak jest po wszystkim to nagle pchacie się do pomocy – zaznaczył Azjata. – No nic, nie będę wam przeszkadzał.

Lian opuścił kabinę w ciszy. Czuł, że za plecami biją w niego złowrogie spojrzenia. Zgrzyt automatycznych drzwi, które otwierał pneumatyczny mechanizm zniknął razem z nim. W pomieszczeniu zostali José i Zoe.

– Zostaw mnie z nim samego – odezwał się José.

– Ale… – zawahała się rudowłosa.

– Zostaw – oschle przekonał ją José.

Zoe również opuściła kabinę w asyście szeleszczącego mechanizmu otwierającego drzwi.

– I co? Dobrze ci tak? – mówił José zaciskając zęby. – Ty leżysz, i co? I nic. To ja od początku powinienem być kapitanem. Jak było w akademii? Pamiętasz?! – José wydarł się do ucha Tom’a. – To ja byłem lepszy, to ja miałem lepsze oceny, to ja bardziej się przykładałem! To ja zasłużyłem na to, aby zostać kapitanem! I teraz nim jestem! A ty leż i zdychaj – skończył José wyjmując strzykawkę. Wcisnął jej zawartość do kroplówki Tom’a.

Wychodząc zawołał Zoe.

Rudowłosa weszła lekceważącym krokiem do kabiny hospitalizacyjnej.

Krzątała się jakby bez celu. Szukała czegoś. Jednym okiem rozglądała się po ścianach, drugim patrzyła na Tom’a. Zdawało się, że poszukuje czegoś małego. Bardzo małego.

Znalazła.

Postanowiła sięgnąć jedną z ampułek, która znajdowała się na górnej szafce. Celowo ją przewróciła, aby butelka przetoczyła się po półce. Zaklęła pod nosem, gdy odgłos toczonego szkła przeszył kabinę. Podniosła fiolkę i zasłoniła ją kolejną ampułką.

W niewielkiej fiolce znajdowała się mała, mobilna kamera, która transmitowała obraz falami radiowymi. Zasłaniając ją znalazła się poza obiektywem.

– Jest bardzo źle kapitanie. Odkąd zostałeś ranny coś w nas pękło. Ludzie szaleją. Przez cały czas ktoś aplikuje ci jakąś truciznę do kroplówki. Dodaję uniwersalne antidotum. Utrzymuje cię w śpiączce. Jeżeli obudzisz się z takim stężeniem tej nie do końca zidentyfikowanej substancji, to twój mózg zostanie bezpowrotnie uszkodzony. Dodam teraz antidotum do kroplówki.

Rudowłosa wyciągnęła zza granatowego kombinezonu strzykawkę i opukała ją z manierą starej pielęgniarki. Chciała wbić się do przezroczystej fiolki z kroplówką.

Zatrzymała się nagle.

Dostrzegła, że ktoś wbił się do niej wcześniej. Zauważyła dziurę w fiolce, którą ktoś niedbale zakleił płynnym klejem.

– Ktoś wstrzyknął ci truciznę, znowu. Psiakrew, Tom! Nie wiem, czy to był José, czy Lian. To Lian przyniósł kroplówkę, ale to José kazał zostawić cię z nim samego. Teraz to on jest kapitanem. Muszę go słuchać. Inaczej domyśli się, że coś jest nie tak. Trzymaj się Tom. Musisz być silny – skończyła Zoe i wstrzyknęła przezroczystą i lepką substancję do jego kroplówki.

Po kilkunastu minutach Tom znowu został sam. Z kroplówką sporządzoną przez Liana, z substancją, którą wstrzyknął mu José i rzekomym antidotum pochodzącym od Zoe.

 

***

Wszyscy mówili mu, że coś jest nie tak.

Mieli rację.

Tom zachował trzeźwość umysłu, ale jego ciało było jakby sparaliżowane. Oczywiście jego umysł był nieco ospały, ale w dalszym ciągu był zdolny do analizowania i refleksji. Problem leżał gdzie indziej. Tom nie był w stanie skomunikować się z kimkolwiek. Miał problem żeby otworzyć oczy.

Leżał i myślał.

Nie był do końca przekonany, co tu się dzieje i za sprawą kogo. Jego pamięć nie była pełna i miał problem z odtworzeniem pewnych wydarzeń i rozmów.

Postanowił zasnąć. Był zmęczony. Myli go, co trzy dni. Ostatni raz wczoraj. Podczas kąpieli pozostawał odłączony od aparatury i kroplówek. Wtedy będzie okazja – pomyślał. Leżał tak zamknięty w ciele, które nie chciało go słuchać. Jego umysł funkcjonował sprawnie, on zaś sam nie był w stanie nawet podnieść powiek. Wiedział, że ktoś go truje, że ktoś pragnie go zabić. Wiedział również, że ktoś pragnie mu pomóc.

Nie wiedział, kto jest kim. Z tą cholerną myślą musiał żyć. Był zdany na innych. Śmierć lub życie. Jedno z nich. Tylko które i kiedy?

Mimo tych myśli, w dalszym ciągu był w stanie zasnąć.

 

***

– Kapitanie – szepnął do niego Lian. – Mam kolejną kroplówkę. Boje się – wyszeptał Tom’owi te słowa do ucha – oni wszyscy szaleją. Ja również. Słyszę obce głosy, każą mi coś robić.

– Lian! Co ty znowu robisz z Tom’em? – wtrąciła się Zoe, która niepostrzeżenie przekroczyła próg automatycznych drzwi.

– Zacznij w końcu zmieniać mu kroplówkę na czas – oburzył się Lian.

– Wyjdź stąd!

– Oboje stąd wyjdźcie – do kłótni wtrącił się José.

Opuścili kabinę hospitalizacyjną w nerwowej atmosferze.

– Nie długo zginiesz, o tak – José wziął głęboki oddech przez swój spiczasty nos. – Tak pachnie aura zwycięstwa. A ty? Leż, leż i gnij. Wszyscy zginą, przetrwa tylko najsilniejsza. Przetrwam tylko ja!

José kończąc swój przydługi monolog niespodziewanie wstrzyknął Tom’owi niezidentyfikowaną substancję. Tom zdziwił się. Poczuł mrowienie. Wcześniej nie czuł nic, a teraz poczuł dreszcze, które pojawiły się w okolicach uda, w miejscu, w którym igła zetknęła się z jego ciałem. Strach mieszał się w nim z nienawiścią. Miał ochotę wstać i zdzielić José po tej opalonej latynoskiej mordzie. Ale nie mógł. Jego ciało było nieruchome. Tliła się w nim chęć zemsty i coraz większy niepokój.

Gdy José opuścił pokój, ponownie, niemal od razu wparowała do niego Zoe. Dokładnie obejrzała jego ciało. Dostrzegła zaczerwienioną plamę w okolicach uda.

– To psi syn! – zaklęła pod nosem. – To on chce cię zabić.

– Chcę z nim zostać sam – odezwał się ponownie Lian, który nie ustępował, ani na chwilę. Wszedł do kabiny hospitalizacyjnej z małym urządzeniem, które nerwowo ściskał w dłoni.

– Co to jest? – spytała się Zoe. Próbowała ukryć niecierpliwość i złość, ale kompletnie jej to nie wychodziło.

– Radio – odpowiedział wysoki Azjata.

– Niech mu się tylko stanie jakakolwiek krzywda… – zagroziła rudowłosa.

Lian stanął naprzeciw Zoe. Zmrużył oczy i wyprostował klatkę piersiową.

– Ze mną nic mu się nie stanie – rzucił. Zoe odwróciła się. Opuściła kabinę.

– Przyniosłem ci radioodbiornik. Umieściłem w nim kamerę. Poza tym, będzie ci umilał czas. Ustawię go na nasłuch. Być może coś usłyszysz. Dam ci jeszcze dawkę antidotum. Nie ufaj nikomu, nawet mnie – skończył Lian.

 

***

Niebieskooki kapitan znowu był sam, zupełnie bez nikogo. Jedynie odbiornik fal radiowych dostarczał mu towarzystwa. Szum fal radiowych był niepokojący. Brak regularności szumiącej membrany nie pozwalał mu zasnąć. Coś ten szum przerywało. Tom podejrzewał, że jest to jakaś sekwencja. Niesamowicie długa i złożona sekwencja. Od czasu do czasu pojawiały się dźwięki, które przypominały dzwony. Obok nich pojawiał się również odgłos, który był trudny do zdefiniowania. Wyczuć można było w nim echo, jak gdyby kropla wody skapnęła do jeziora znajdującego się w głębokiej jaskini. Ale dźwięk ten był o wiele bardziej tajemniczy, metaliczny i świszczący.

Coś ty mi cholera dał, Lian… – pomyślał Tom. Niebieskooki nie był w stanie się skupić. Nie wiedział, co go bardziej niepokoiło. Czy fakt, że do tej pory nie wie dlaczego, po co i kto go truje, czy dźwięki dochodzące z odbiornika fal radiowych.

– Pokki – odezwał się głos w radiu w asyście niepokojącej ciszy. Ciszy, która była niebywale czysta, niemal nieskazitelna. Zniknęły nagle szumy i inne odgłosy. Ale tylko na chwilę, w której odezwał się altowy, dźwięczny kobiecy głos.

 

***

Tom obudził się. Dźwięk z radia nagle przymilkł. Ponownie zupełna cisza wybiła go ze snu.

– Pokki – odezwał się znowu ten sam głos, który słyszał chwilę przed zaśnięciem. Otworzył oczy. Zdziwił się. Był w stanie podnieść powieki.

– Ja widzę – wyszeptał pod nosem i usłyszał własny głos. Owszem, głos był słaby, niemrawy i ochrypnięty, ale był. – Muszę wstać. – ciągnął pod nosem.

Wstał. Podniósł się z łóżka, ale był słaby, bardzo słaby. Postanowił założyć maskę tlenową. Dzięki niej poczuł się znacznie lepiej. Doczołgał się do kokpitu sterującego. Nie było w nim nikogo. Pewnie są na stołówce – pomyślał i zmienił miejsce docelowe swej wyprawy. Do stołówki oficerskiej zdążył jedynie zajrzeć przez niewielkie okno, które było umieszczone tuż nad klamką. Wnikliwie zajrzał do środka i zdziwił się. Nie wierzył własnym oczom. Oni szaleją, a ja razem z nimi – przypomniał sobie słowa Liana.

– Nie myliłeś się, Lian. Zwariowaliście do reszty – rzekł wpatrując się przez małe okno prowadzące do wnętrza kantyny. W środku José rzucał racjami żywnościowymi do własnego odbicia w lustrze, Zoe czołgała się na plecach po stole, a Lian… Lian udawał, że jest kogutem. Zginął ręce w łokciach i gdacząc skubał, co jakiś czas porozrzucane racje z podłogi.

– Muszę działać niesamowicie szybko – powiedział widząc dantejskie sceny, odgrywające się we wnętrzu oficerskiej stołówki.

Udał się do kokpitu. Ujrzał tam stertę notatek zapisanych ołówkiem, których w ogóle nie kojarzył.

Zbadać planetę pod kątem obecności innej, rozumnej cywilizacji – głosił nagłówek jednego z protokołów komunikacyjnych z centralą międzynarodowej organizacji kosmicznej.

– Cholera! – zaklął pod nosem. – Nie kojarzę takiego polecenia. Miałem luki w pamięci, wiem. Ale nie były one tak duże. Przecież mieliśmy zbadać jedynie kopułę planety.

Tom nie może się dowiedzieć – głosiła kolejna notatka. Był to protokół komunikacyjny z biurem misji międzygalaktycznych z dnia 21 lipca 2120 roku. – Dzisiaj jest 15 lipca, cholera, Zoe również kłamała. Napominała o braku łączności. Ale to było tylko kłamstwo, co wy psiakrew kombinowaliście?

Nie wycofywać się. Eksplorować planetę. Trzymać Tom’a w śpiączce do nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją. Włączyć nawiewy z atmosfery. Oszczędzać tlen, musicie dogłębnie zbadać planetę. Głowice atomowe znajdują się w zbrojowni, pozostają do waszej dyspozycji. Użyć jeśli trzeba. Jesteśmy z was dumni. Koniec.

– To pieprzony telegraf. Łączność istniała przez cały okres po lądowaniu. Jakość połączenia była wystarczająco dobra, aby się skomunikować. Nawet nie mieli ochoty zadzwonić, a przecież to było możliwe. Zgnijcie, uduście się, ale zbadajcie czy planeta, aby na pewno jest niezamieszkana. Jesteśmy z was dumni… – wykpił Tom. – Pieprzę was! – niebieskooki były kapitan misji krzyknął i w przypływie gniewu rozrzucił notatki. Cisnął nimi w panel sterujący, a te rozleciały się po całej kabinie. Chciał rozładować wściekłość i frustrację kopiąc z całej siły fotel kapitana, ale wstrzymał się i to w ostatniej chwili.

– Pokki – odezwał się głos w małym radioodbiorniku.

– Która godzina? Cholera. Gdzie jest zegar?! – krzyczał do siebie Tom. – Jest 12.00 czasu ziemskiego, zatem głos z radioodbiornika odzywa się co dwanaście godzin. Dobra, Pokki, będę gotów.

Chwycił radio i przystawił membranę do ust. Chwilę pomyślał, po kilkunastu sekundach odezwał się, przytrzymując kontrolę nadawania komunikatu kciukiem. – Mam dwanaście godzin do następnego komunikat, Pokki. Spotkajmy się. Tysiąc jardów przed dziobem statku. Bez broni. Będę czekał, Pokki – urwał Tom, szepcząc do radia, które pozwalało odbierać i nadawać fale radiowe. Nie wiedział, czy to co powiedział miało sens, czy komunikat dotrze do kogokolwiek i czy Pokki w ogóle istnieje. Zrobił to i nie żałował.

 

***

 

Był w lesie. Gęstym i dziko porośniętym lesie, który tętnił życiem. Słyszał śpiew ptaków i czuł promienie słoneczne, które ocieplały jego skórę. Było tu przyjemnie, bardzo przyjemnie.

Szedł dalej. Muskając dłońmi liście paproci kroczył po wydeptanej ścieżce. Czuł, że gdzieś blisko jest zbiornik wodny. Widział tęcze, obserwował zwierzęta, które w pokoju zmierzały do wodopoju.  Dotarł do stawu, w którym taflę wody wzburzał niewielki wodospad. Strumień wody wpadał wprost do zbiornika, a szum tego zderzenia był kojący, uspokajał. Wiatr muskał go po twarzy. Orzeźwiający letni powiew pobudzał jego ciało, dodawał energii. Wziął głęboki oddech. Powietrze było czyste, rześkie i bogate w tlen.

– Kurwa mać! – zaklął po nosem – brakuje mi tlenu.

Tom jeszcze nie skończył zdania i już zaczął nerwowo szukać maski pod sterami. Znalazł ją i szybko założył na usta oraz nos. Wziął kilka głębokich oddechów. Poczuł się lepiej. Lasu już nie było, wodopoju również. Zwierzęta gdzieś zniknęły, słońce i letni wiatr razem z nimi. Została jedynie surowa pokrywa kokpitu sterującego. Blacha złożona z kilkunastu stopów najwytrzymalszych materiałów, pełna guzików i kontrolek. Spawy i śruby gdzie nie gdzie przykrywały zdjęcia. Kokpit nie miał zupełnie żadnych walorów ozdobnych. Jedynie dobitnie surowa, zimna i odstraszająca przestrzeń użytkowa.

– Psiakrew – syknął niebieskooki. – To wszystko przez brak tlenu. Powariowali, bo kazano im włączyć nawiew z zewnątrz. Powietrze przechodziło przez specjalne filtry i było wzbogacane tlenem z zasobów, ale nie jest ono zdatne dla ludzi. Niski poziom tlenu i obca, zupełnie niezidentyfikowana mieszanka gazów, które wyżerają mózg i powodują halucynacje. Przeklęty kosmiczny narkotyk, którego nie da się zatrzymać.

Wystarczyło zaledwie parę ruchów po panelu sterującym, aby zamknąć dopływ wentylacji z zewnątrz i uruchomić pokładowe zapasy tlenu.

Zdjął maskę. Już jej nie potrzebował, ale nadal czuł, że coś jest nie tak. Nadal czuł, że jego umysł jest otumaniony. Muszę coś zjeść – pomyślał. Wygrzebał jedną z racji żywnościowych, które mieściły się w stołówce. Wszedł tam odblokowując drzwi. Pod wpływem tlenu Zoe, Lian oraz José zasnęli. Ich sen był bardzo głęboki, zupełnie tak jakby zapadli w sen zimowy. Skrępował ich ręce, aby nie zrobili sobie krzywdy, gdy wstaną. Otarł również twarz Liana, która była obryzgana krwią. Uderzał zębami w podłogę skubiąc racje żywnościowe, przez co strasznie się okaleczył.

Tom zjadł coś, co w końcu nie było kroplówką. Po posiłku poczuł się jednak gorzej. Coś znowu było nie tak. Jego organizm osłabł, poczuł mrowienie w kończynach. Jego mózg zaczął wolniej przetwarzać otaczającą go rzeczywistość.

– Tu wszystko jest otrute – mówił pretensjonalnie. – Antidotum, cholera. Muszę znowu zażyć antidotum.

 

***

 

Załoga powoli zaczęła się wybudzać. Byli skrępowani, nie wiedzieli, co się wydarzyło. Dlaczego leżą na ziemi, dlaczego są brudni, dlaczego Lian ma krew na brodzie, dlaczego Tom stoi nad nimi? Wiele pytań pojawiało się w ich głowach. Nadal byli jednak pod wpływem trucizny, która osłabiła ich organizmy.

– To dla waszego dobra – rzekł Tom wyjmując strzykawkę. Zoe wystraszyła się na jej widok. Nie wiedziała, co jest w strzykawce. Bała się. Zaczęła się szarpać, ale była związana pasami. Po chwili zasnęła.

– Toma… Tomasz – José zająknął się. Tom zmrużył oczy, podszedł do niego bliżej.

Wrrrrr… – José wydał z siebie wyjątkowo dziwny dźwięk. Przypominał warczenie psa.

Powiedział do mnie pełnym imieniem. Coś próbuje mi powiedzieć, ale nie wiem co. To musi być coś pilnego – pomyślał Tomasz. Wszyscy mówili do niego Tom, sam się zresztą na to zgadzał. Gdy się komuś przedstawiał zawsze dorzucał – możesz mi mówić Tom. Załoga międzynarodowej misji między galaktycznej wolała używać krótkiej wersji. Nikt nie chciał łamać języka, aby wypowiedzieć pełne imię Tomasza.

Wrrrrr… – Tomasz zawarczał pod nosem. – Co do cholery wydaje taki dźwięk? – głośno myślał. – Coś pomiędzy kosiarką, a piłą spalinową. Nie, to przecież musi być na pokładzie. Odgłos czegoś, co może niszczyć. Niszczyć! – Tomasz szeroko otworzył oczy i uniósł brwi. – Jasne, to musi być niszczarka.

Udał się do zbrojowni, gdzie znajdowała się niszczarka. Zdjął pokrywę od maszyny i zanurkował rękami do środka. Pozbierał skrawki pociętych kartek. Poukładał je na ziemi, zaczęły łączyć się w jedną całość.

Tom zaczyna się wybudzać – brzmiało pierwsze zdanie drukowanego komunikatu.

Nie dopuścić do wybudzenia – to była odpowiedź, która przyszła z centrali.

Mamy mało tlenu, nie starczy racji żywnościowych, powietrze z zewnątrz nam szkodzi, proszę o anulowanie misji i powrót do stacji kosmicznej. Nie obserwujemy żadnych działań mających potwierdzić tezę o obecności obcej cywilizacji.

Odmawiam. Nie dopuścić do wybudzenia Tom’a, wykaże brak subordynacji

– Nie mogę go wiecznie trzymać w śpiączce.

Zneutralizować zagrożenie, kontynuować misję. Zakaz opuszczania planty. Koniec komunikatu.

Tomasz oklapł na podłodze. Poczuł się słabo. Teraz już wiedział, że to spisek, ale nadal nie wiedział, kto zanim stoi. Zapiski były anonimowe.

Muszę im jakoś pomóc, ale sam nie wiem jak. Co będzie dalej, jak już im podam antidotum? Gdzie się udamy? Dlaczego nikt mi nic nie powiedział? Dlaczego zrobili mi coś tak podłego, mnie? Kapitanowi?

 

***

 

Miał cholernie twardy charakter. Był zawsze pewny siebie, nie bał się konfrontacji, ale dzisiaj było inaczej. Jego pewność siebie opadła. Był rozgoryczony. Czuł się wykorzystany. Mieli go zneutralizować, ale przeżył. Mieli kontynuować misję, ale leżeli nieprzytomni w stołówce oficerskiej. Chcieli wrócić do domu, ale nikt ich tam nie chciał.

– Tom wykaże brak subordynacji – powtórzył Tomasz. – I macie cholerną rację – powiedział z dumą i powracającą pewnością siebie.

Udał się do zbrojowni. To właśnie tam przetrzymywali kombinezony, które pozwalały opuścić wnętrze statku, w którym ciśnienie było zupełnie inne od tego, które panowało na jego zewnątrz. Po raz kolejny się zdziwił. Główne kombinezony były poważnie, aczkolwiek nieschludnie uszkodzone.

Wiedział jednak, co jest tutaj grane. Zdarzenia ostatnich dni, notatki z kokpitu oraz niszczarki dały mu spory zarys przebiegu całej historii, po awaryjnym lądowaniu. Odnalazł jeszcze inne notatki, zapiski w prywatnych dziennikach oraz te notatki, które były zapisane na zablokowanych serwerach.

Tomasz był świetnym inżynierem. Zdjął blokadę z zabezpieczeń, którą włączył system. Sprawdził stan statku i zaraz po tym wszedł do kombinezonu. Był to kombinezon zapasowy, nieco brzydszy od głównego, o granatowej barwie. Był mniej wytrzymały i wystawny. Mieścił mniej tlenu, jego obicia i ochraniacze były ciężkie i sztywne. Kolana ocierały się o wystające panele. Bolało, ale szło wytrzymać.

– Do zobaczenia, Pokki – powiedział przekraczając próg kabiny przejściowej, która prowadziła na zewnątrz.

 

***

 

Powłoka planety Kepler-22b była dziwna. Słyszał huczący wiatr, który niósł ze sobą hałaśliwy, metaliczny zgrzyt. Podłoże było nierówne. Nie było tu jednak żadnych kamieni. Jedynie płytkie kratery wypełnione ceglastym pyłem. Kolor ziemi wahał się pomiędzy krwistoczerwonym, a brunatnym. Przed Tomaszem znajdowało się jedno wzgórze, po którego prawej stronie unosił się naturalny satelita planety. Księżyc był majestatyczny, lazurowy, jak gdyby płynny brokat obracał się w szklanej kopule. Do tej pory nie wiadomym było, czy planeta egzoplaneta Kepler-22b posiada swoją egzosatelitę. Teraz sprawa już się wyjaśniła.

– Tysiąc – rzekł pewnie niebieskooki kapitan, stąpając twardo w miejscu oddalonym o tysiąc kroków od dziobu statku.

Usłyszał łopoczące odgłosy zza plecami.

Odwrócił się. Nie ujrzał niczego, ani nikogo. Obraz przed jego oczami pozostał niezmienny. Usłyszał jednak ponownie ten sam niepokojący dźwięk. Jeszcze raz gwałtownie się odwrócił. Potem jeszcze raz, i znowu.

Ujrzał postać.

Była od niego większa o kilka głów.

Tajemnicza sylwetka nie była złudzeniem. Przywdziana w czarną pelerynę, która ciągnęła się za jej plecami. Jej twarz była lekko odrzucająca. Śniada maska z makijażem niczym u gejszy. Czerwone linie imitujące usta wyróżniały się na białej twarzy. Pomiędzy wargami, a oczami dało się dostrzec sporą ilość różu.

– Witaj, Pokki – rzekł Tomasz.

– Witaj, Tomaszu – odpowiedziała Pokki kobiecym, niskim, ale wyjątkowo przyjemnym głosem.

– Znasz moje imię – zdziwił się Tomasz.

– Ty również znasz mój imię – odpowiedziała Pokki.

– Poznałaś je przez radioodbiornik? – dopytywał.

– Informację o waszej misji otrzymaliśmy dawno temu.

– Zatem wiesz dlaczego tutaj przybyliśmy – dodał.

– Wiem. Nie stoimy obok siebie przez przypadek, Tomaszu.

– Dlaczego nie chcieliście się ujawnić? – spytał kapitan.

– Nawiązaliśmy z wami kontakt już dawno temu. Śledziliśmy wasze poczynania, obserwowaliśmy, przyglądaliśmy się wam i zbieraliśmy informacje – odpowiedziała Pokki.

– To dlaczego nie chcieliście ujawnić swej obecności w kosmosie? – dopytywał Tomasz.

– Jesteś bardzo ciekaw Tomaszu – rzekła Pokki przyjmując postawę, która sugerowała otwartość. – Odpowiedz teraz mi, jak sądzisz? Powiesz, co się stało na pokładzie waszego statku?

– Awaryjne lądowanie nie było niczyim wymysłem. Nasza instalacja doznała zwarcia. Mieliście z tym coś wspólnego?

– Nie – pewnie odpowiedziała Pokki.

– Po lądowaniu ktoś uruchomił procedurę awaryjną. Później było już tylko gorzej. Przejrzałem notatki. Do mojej załogi dotarło, że jesteśmy uziemieni. Oburzyli się, chcieli wracać. Dostali jednak rozkaz wykonania misji, o której ja nie wiedziałem nic – ciągnął Tomasz przez zewnętrzny syntezator mowy. Opuścił wzrok, był w nim widać smutek.

– Gdy wylądowaliście, krocząc po podłodze, niebywale okaleczony i obolały, myślałeś jedynie o tym, aby ratować innych – zauważyła Pokki.

– Potem dostali rozkaz – kontynuował Tomasz. – Wiedzieli, że nie okaże posłuchu. Kazali mnie najpierw trzymać w śpiączce. Po kolei truli i dodawali antidotum. Wiem – rzucił niebieskooki podnosząc wzrok. – Wiem, kto mnie truł Odnalazłem zapiski na serwerze oraz notatki z prywatnych pamiętników.

Milczeli chwilę

– To Zoe jako pierwsza wstrzyknęła mi truciznę – Tomasz zebrał się po chwili namysłu. – Była wtedy pod wpływem odurzających substancji, które do tlenu i jedzenia wstrzyknęły sterowane przez centralę urządzenia. Mimo tego nadal zachowywała ograniczoną trzeźwość umysłu, zwłaszcza przez pierwsze dni, dobrze wiedziała co robi. Znalazłem na serwerze dane z całego okresu po lądowaniu. Kontakt z centralą był od samego początku, centrala po prostu kłamała… – Tomasz zacisnął mocno zęby.

– Przeżyłeś dzięki pomocy, tylko to się liczy – wtrąciła się Pokki.

– Przeżyłem, ale ledwie. Lian tak samo mnie odurzał. Dodawał truciznę do kroplówki. Zoe była skonsternowana. Była posłuszna rozkazom i poleceniom bazy, ale nie dała rady wykonać ostatniego zadania. Nie dała rada mnie zneutralizować – głos Tomasza zadrżał, on zaś sam zacisnął pięści. – Lian był gotów to zrobić. Zoe chciała wstrzyknąć mi truciznę, która mnie zabije, ale nie potrafiła tego robić. Wiedziała, że honory za wykonanie tak trudnego zadania spadną na Liana. Lian za to, w ogóle nie chciał honorów, ale wyszkolono go tak, aby być posłusznym nie sumieniu, a rozkazom. Rozkaz nadszedł. Byli gotów mnie zabić…

W Tomaszu coś pękło. Uronił łzy, odwrócił się. Potrzebował chwili. Pokki to wiedziała, dała mu ją.

– Nie opuścili cię wszyscy – dodała przerywając ciszę.

Tomasz skinął głową. Wziął głęboki oddech. Zdążył się uspokoić, ale nadal to przeżywał. Jego oczy wciąż były zaszklone, głos wciąć drżał.

– Masz rację – powiedział ze smutkiem, pociągając przy tym nosem. – Masz rację. Został ze mną José. Gdy wylądowaliśmy to zażył antidotum. Zrobił to instynktownie. Pałał do mnie ogromną zazdrością, która niekiedy zamieniała się w nienawiść. Miał pretensje. Teraz widzę, że słusznie. Wziął antidotum, ponieważ lepiej przykładał się do nauki w akademii. Wiedział, że istnieją systemy, które potrafią aplikować odurzające substancje, które sprawiają, że bezwarunkowo wydajesz rozkazy. On to wiedział. Był częściowo odporny na substancje, których składu nie znam do tej pory. Nienawidził mnie szczerze, cała ta nienawiść się ujawniła pod wpływem trucizny. Stał się żywiołowy, mówił to co myślał. Wszystko to, co ukrywał nagle w nim buchnęło. Jednak resztki jego rozumu, zapału i instynktu sprawiły, że podawał mi antidotum. Było go mało, bardzo mało. Nie aplikował antidotum sobie, całą dawką wstrzykiwał mnie. Zachował się jak bohater – Tom urwał.

– Dlaczego tu przybyliście? Dlaczego chcieliście odkryć naszą cywilizację? – dopytywała Pokki.

– Bo przez cały czas was poszukujemy, bo przez cały czas spędzacie nam sen z powiem. Bo za wszelką cenę pragniemy was dogonić, ale wy nam zawsze uciekacie. Próbujemy was złapać, ale zawsze jesteście o krok przed nami. Przybyliśmy tutaj, ponieważ ciągle was szukamy – urwał zdanie. W jego głosie malowała się złość, agresja, smutek i ból. – José nie jadł racji żywnościowych. Wiedział, że są zatrute, wiedział że ich spożywanie ma zrobić z załogi posłuszne maszyny. Wiedział, że musi swą misję doprowadzić do końca.

Tomasz skończył. Zapłakał. Nie płakał już od bardzo dawna, od czasów dzieciństwa. Teraz nie mógł powstrzymać łez.

– José umarł tuż przed moim wyjściem. Jego funkcje życiowe stanęły. Zginął z głodu lata świetlne od domu, żeby mnie uratować. Wiedział, że tylko ja doprowadzę ich do domu. Poświęcił się, bo musieliśmy poznać obcą cywilizację. José zginął ponieważ wydano nam rozkaz, aby kosztem własnego życia was znaleźć. Zginął, bo jesteście legendą, bez której nie potrafimy żyć – Tomasz znowu urwał. Upadł na kolana, ręce złożył razem i podparł się nimi o ziemię.

Tym razem potrzebował dłuższej chwili. Brał głębokie wdechy, które nieco go uspokajały.

Powstał.

Odwrócił się do Pokki.

Pokki położyła mu rękę na lewym ramieniu.

– Ty też jesteś legendą – rzekła.

Horyzont rozjaśniał. Zza ciemnych chmur wyszło słońce. Ziemia zrobiła się inna. Z nieba zniknęły obłoki ciemności. Tomasz ujrzał planetę Kepler-22b w jej pełnym blasku, w kwiecie rozkwitu.

Atmosfera była jasna. Lazurowa niczym księżyc planety, ale lazurowy kolor ustępował chabrowej barwie nieboskłonu. Budynki pięły się w górę. Nad niebem unosiły się pojedyncze statki bezzałogowe, było ich sporo. Najwyższe budynki mogły liczyć nawet do dwustu, może trzystu pięter. Mieszkańcy planety poruszali się jednak pieszo albo ujeżdżali zwierzęta, które rozmiarami i wyglądem nieco przypominały konie. Nowoczesny krajobraz był nieco przyćmiony bogatym królestwem fauny i flory. To właśnie natura górowała nad resztą infrastruktury, pokazując, co na tej planecie jest tak naprawdę ważne. Drzewa, trawniki, kwiaty i strumienie wodne – było ich pełno.

Tak wyglądała planeta Kepler-22b. Majestatyczna, naturalna, przyjazna, pełna ładu i harmonii. Była to planeta najbardziej rozwiniętej cywilizacji na świecie.

– Jesteś legendą, która jako pierwsza ujrzała cywilizację planety Matka. Planety znanej u was jako Kepler-22b. Wy swą planetę również nazywacie matką, ale nie jest to nazwa adekwatna do szacunku, którym ją otaczacie – ciągnęła Pokki wyłączając specjalne bariery i zapory, które ukrywały wnętrze planety przez lustrem teleskopów oraz ludzkimi oczami. – Okryliśmy waszą planetę wieki temu. Z niecierpliwością obserwowaliśmy wasz rozwój i kolejne dokonania. Niestety z takim samym niepokojem obserwowaliśmy wojny dziesiątkujące waszą populację. Nie potrafiliśmy zrozumieć waszej motywacji w zadawaniu cierpienia innym. Chcąc za wszelką cenę dotrzeć do innych cywilizacji, zapomnieliście o waszej własnej. Nazywam się Pokkierlle de Nueggh. Jestem królową elektem naszego ludu, ludu żyjącego w tym miejscu. Nasza cywilizacja opiera się na mocnym kręgosłupie moralnym. Wierność tradycji, poszanowanie dorobku intelektualnego, kulturalnego i materialnego jest podstawą naszej partycypacji we wszechświecie. My również przechodziliśmy przez okresy wojen, rewolucji i konfliktów. Ale po każdej wojnie karaliśmy za nią odpowiedzialnych sprawców cierpienia i wyciągaliśmy wnioski. Nie powtarzaliśmy błędów, które niosły za sobą ból oraz smutek. Tomaszu – rzekła Pokkierlla de Nueggh – zanim poznacie dogłębnie inną cywilizację, musicie dogłębnie poznać siebie samych. My jesteśmy na innym etapie rozwoju, kierują nami podobne potrzeby, cele i ideały, ale inaczej je realizujemy przyświecające nam idee. Przykro mi Tomaszu. Nie możemy funkcjonować razem, ramię w ramię.

– Dlaczego nie daliście nam znać o tym wcześniej? – spytał.

– Twoje rozumowanie jest typowo ziemskie. Nie mogę cię jednak za nie winić. Taka jest twoja natura i takim zostałeś stworzony. To wasza cywilizacja, to wasz lud, to wasza planeta. To również wasze wojny, wasze konflikty i wasze problemy. My nie mamy żadnego prawa ingerować w waszą rzeczywistość. Nie tylko grawitacja, grunt po którym stąpacie, czy tlen którym oddychacie są ogniwami, które was spajają. Tym ogniwem jesteście wy sami. Wieź, która łączy was z innymi żywymi organizmami, więź do waszych narodów, do waszych ludów, więź do tradycji i do kultury, która fundamentem waszego bytu. Wieź, która łączy was wszystkich nie może zostać naruszona. Nie mamy żadnego przywileju, aby ingerować w sferę, o którą musicie zadbać sami. My również pragniemy aby ta sfera pozostała niezmienna, ponieważ jest stworzona przez nas i dla nas samych. Naszym moralnym obowiązkiem brak ingerencji. Nie tylko wobec was, ziemian. Ale wobec każdej cywilizacji, która dzieli z nami kosmos. Brak poszanowania odrębności może doprowadzić do ingerowania w sprawy innych cywilizacji, ich narodów oraz ludów. Aby chronić mniej rozwinięte cywilizacje, musimy je ukrywać i otaczać tarczą opieki. Nie możemy dopuścić do ich kolonizacji, każda cywilizacja zasługuje na to, aby sama poradzić sobie z nękającymi ją problemami.

Milczeli.

Tomasz zrozumiał, że cywilizacja zamieszkująca planetę znaną mu jako Kepler-22b, jest cywilizacją rozwiniętą bardziej od ziemskiej o dziesiątki tysięcy lat. Wiedział, że musi to być albo jedna z najbardziej, albo najbardziej rozwinięta cywilizacja w całym wszechświecie.

– To wszystko? – spytał.

Pokkierlla de Nueggh opuściła rękę z jego ramienia. Z powrotem wyłoniła się bariera, która zakryła wnętrze planety wraz z jej mieszkańcami.

– To wszystko zależy od ciebie, Tomaszu – urwała i robiąc kilka kroków do przodu skrzyżowała ręce za plecami. Po nabraniu dystansu obróciła się twarzą w stronę Tomasza.

– Dziękuję, Pokkierllo de Nueggh. Dziękuję za wszystko – rzekł Tomasz.

– Łączę wyrazy szacunku, Tomaszu – odpowiedziała.

Rozeszli się. Każdy poszedł w swoją stroną. Szli przemierzając dystans, który dzielił ich od zamierzonego celu.

Pokkierlla de Nueggh zniknęła gdzieś za plecami Tomasza, on zaś sam doszedł do pokładu statku, który w trakcie rozmowy zdążyli naprawić mieszkańcy planety Kepler-22b. Teraz załoga, jak ich prom kosmiczny, byli gotów do lotu. Zoe i Lian niczego nie pamiętali, wymazano im pamięć, byli w lekkiej śpiączce, mieli obudzić się dopiero parę godzin po opuszczeniu planety Kepler-22b. José nie żył, jego ciało nie zostało jednak pozostawione na pastwę losu gdzieś w kosmosie. Zabezpieczone przebywało w kabinie hospitalizacyjnej, w której temperatura była ustawiona na trzy stopnie Celsjusza. Dodatkowo został zabezpieczone specjalnymi środkami, aby nie zaczęło się rozkładać w trakcie lotu.

Tomasz pożegnał się z królową elekt planety Kepler-22b.

Pożegnali się i rozeszli się, każdy w stronę swojego domu.

Zrobili to w pokoju. 

Koniec

Komentarze

Czy to opowiadanie miało być parodią? Np. takie zdanie: “ryknął kapitan statku o imieniu Tom” – wynika z tego, że imię Tom nosił statek. Podobnych kwiatków przez tekst przewija się trochę, stąd mam wątpliwości, czy to pisane na serio czy taki żarcik. Błędnie stosujesz apostrofy, jeśli imię kończy się spółgłoską, to odmieniamy normalnie. Czyli: Tom, Toma, Tomowi itd., a nie “Tom’a”. Zdecydowanie nadużywasz czasownika “być”, w jednym fragmencie naliczyłam w pięciu zdaniach z rzędu. Kolor włosów i oczu kapitana, w obliczu przedstawionych wydarzeń wydaje się być całkowicie bez znaczenia, a serwujesz tę informację w pierwszym zdaniu opowiadania.

Jedno zdanie na początku ustawiło cały mój dalszy odbiór Twej pracy: to, w którym astronauci dowiadują się, jaki jest skład atmosfery Keplera dopiero wtedy,gdy w nią wchodzą. Jak myślisz, dlaczego?

Zacząłem. Ale się poddałem niestety :(.

Między wartościami “nano” a “hekto” różnica wynosi jakieś sto miliardów. Z takimi dokładnościami nie można latać nawet na drzwiach stodoły. Co to jest mglica? Czemu turbulencja wstrząsa pokładem tylko? Kapitan, lądując na obcej planecie, jest zdziwiony faktem, że owa planeta ma grawitację? Gość łamie rękę (chyba), potem ze dwa razy na nią upada, a jeszcze później taszczy w niej mnóstwo sprzętu? Pole magnetyczne świszczy (przyłóż może ucho do magnesu)? Ból miesza się z nerwami? Itd itp

A to tylko sam początek. Logika i nauka została na Keplerze-22b zdaje się…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przebrnęłam, ale była to lektura nie dająca, niestety, żadnej satysfakcji. Trudno było mi skupić się na czytanej treści, bo bez przerwy potykałam się o błędy, usterki i różne niedoskonałości.

Opowieść nie porwała, jest bowiem mocno wtórna – wydarzenia na statku niczym nie zaskoczyły, zagadka kryminalna okazała się mało zagadkowa, a w zakończeniu zaczął się unosić dydaktyczny smrodek.

Najbardziej absurdalne wydało mi się nagłe przebudzenie podtrutego Toma i jego powrót do pełni sprawności fizycznej, wzięcie spraw we własne ręce, unieszkodliwienie współpracowników i pomyślne zakończenie misji.

Wykonanie, jak wspomniałam, pozostawia bardzo wiele do życzenia, a poprawy wymaga niemal każde zdanie. VisMecenacie, masz przed sobą mnóstwo pracy.

 

Spraw­dza­li po kolei ko­lej­ne ze­ga­ry i kom­pu­te­ry. –> Brzmi to fatalnie. Chyba zrozumiałe, że nie mogli sprawdzić wszystkiego jednocześnie.

Proponuję: Spraw­dza­li ko­lej­ne ze­ga­ry i kom­pu­te­ry. Lub: Spraw­dza­li po kolei wszystkie ze­ga­ry i kom­pu­te­ry.

 

pytał dalej nie­bie­sko­oki ka­pi­tan. –> Czy tam jest więcej kapitanów i dlatego zaznaczasz, że pyta niebieskooki?

 

Czar­no­wło­sy po­dra­pał się po ogo­lo­nej bro­dzie. –> Kim jest czarnowłosy z ogolona brodą?

 

[…] Zdzi­wił się. – Pro­cen­to­wa ana­li­za – rzekł oschle ocze­ku­jąc na­tych­mia­sto­wej od­po­wie­dzi. –> Wypowiedź dialogową rozpoczynamy od nowego wiersza. Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Winno być.

[…] Zdzi­wił się.

– Pro­cen­to­wa ana­li­za – rzekł oschle ocze­ku­jąc na­tych­mia­sto­wej od­po­wie­dzi.

 

ocze­ku­jąc na­tych­mia­sto­wej od­po­wie­dzi.

– Około trzy­dzie­stu pro­cent, resz­ta nie­zna­na – na­tych­mia­sto­wo za­ra­por­to­wał Azja­ta. –> Powtórzenie.

 

Nie od­zy­wa­ła się. Jej ciało było obez­wład­nio­ne. –> Raczej: Jej ciało było bez­wład­­ne.

 

Ka­pi­tan po­czuł ostry pisk w uszach. Nie usły­szał koń­ców­ki zda­nia. –> Chyba usłyszał?

By uniknąć powtórzenia, w drugim zdaniu proponuję: Nie zrozumiał koń­ców­ki zda­nia.

 

do ka­bi­ny do­stał się przez przed­nie szybu stat­ku. –> Literówka.

 

– Je­ste­śmy w ob­ło­ku. Albo mgli­cy. –> Co to jest mglica? Czy może chodzi o mgławicę?

 

Ból na jego twa­rzy mie­szał się z sta­lo­wy­mi ner­wa­mi. –> Jak ból miesza się z nerwami?

 

Jego mina stra­pio­na była wąt­pli­wo­ścia­mi. –> Mina nie mogła być strapiona, bo mina nie miewa wątpliwości.

 

świa­tło przy­ga­sło, obu­dził się alarm, który po­de­rwał mi­ga­ją­ce czer­wie­nią le­do­we ko­gu­ty. –> Proponuję: …świa­tło przy­ga­sło, włączył się alarm, uruchamiając mi­ga­ją­ce czer­wie­nią le­do­we ko­gu­ty.

 

Z tru­dem osiadł na swym miej­scu… –> Raczej: Z tru­dem usiadł na swym miej­scu

 

Za­piął uprzęż bio­dro­wą. Zo­sta­ła jesz­cze uprzęż bar­ko­wa i pier­sio­wa. –> Raczej: Za­piął uprząż bio­dro­wą. Zo­sta­ła jesz­cze uprząż bar­ko­wa i pier­sio­wa.

Uprzęż jest słowem dość przestarzałym.

 

Ich ciała na­po­tka­ły prze­cią­że­nie… –> Nie wydaje mi się, aby przeciążenie można było napotkać.

 

które było nie­mal za­bój­cze. Było o wiele sil­niej­sze od tego, do któ­re­go byli przy­zwy­cza­je­ni pod­czas lotów, czy tre­nin­gów.

Był przy­tom­ny. –> Objaw byłozy.

 

czuł drę­twią­ce koń­czy­ny… –> …czuł drę­twieją­ce koń­czy­ny

 

Obraz był za­ma­za­ny, nie­wy­raź­nynie­ostry. –> To wszystko są synonimy.

 

Uj­rzał ciało, które z tru­dem peł­zło w jego stro­nę. Było to ciało wy­so­kie­go Azja­ty… –> Powtórzenie.

Czy tam był również niski Azjata?

 

Czuł, jakby za chwi­lę miał się udu­sić.

Duszę się – po­my­ślał i miał rację. Lian kasz­lał, po­nie­waż też się dusił. –> Czy to celowe powtórzenia?

 

Tlen – ryk­nął ka­pi­tan stat­ku o imie­niu Tom… –> Dlaczego kapitan ryczy kursywą? Czy ktoś, kto się dusi może ryczeć, czy raczej charczy?

Tom – ładne imię dla statku. ;-)

 

Wspo­mnia­ny dźwięk po­wo­li zni­kałod­da­lał się coraz bar­dziej. –> Dlaczego powtarzasz tę samą informację?

 

Tom’owi ro­bi­ło się coraz przy­jem­niej. –> Tomowi ro­bi­ło się coraz przy­jem­niej.

Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Psia­krew! – za­klął pod nosem, gdy tlen po­bu­dził jego neu­ro­ny. – Muszę im dać tlen! –> Skoro zaklął pod nosem, to powiedział to cicho, więc wykrzykniki są zbędne. Dlaczego dialog zapisujesz jak myśl? Ten błąd pojawia się także w dalszym ciągu opowiadania.

 

za­ło­żył mu maskę. Prze­je­chał pal­cem po pa­ne­lu maski… –> Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: …za­ło­żył mu maskę, prze­je­chał pal­cem po jej pa­ne­lu

 

Po­sta­no­wił wstać z ziemi. –> Rzecz dzieje się we wnętrzu statku; czy tam było klepisko zamiast podłogi?

 

po­wa­li­ła go po­tęż­na siła. Wszak, nie była to siła gwał­tow­na, czy po­ryw­cza. Była to siła sto­no­wa­na i stała, ale nadal była po­tęż­na. –> Kolejny objaw byłozy. Powtórzenia. Gwałtownaporywcza to synonimy.

 

syk­nął przez zęby za­no­sząc się od bólu. –> Można zanosić się od płaczu, ale chyba nie od bólu.

Jeśli boli, to raczej się krzyczy.

 

Upadł na dźwi­gnie, która ugo­dzi­ła go w żebra. –> Literówka.

 

Jego celem było do­tar­cie do po­zo­sta­łych, ale tlen po­wo­do­wał, że w jego gło­wie… –> Czy oba zaimki są konieczne? Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Jego celem było do­tar­cie do po­zo­sta­łych, ale tlen po­wo­do­wał, że w jego gło­wie na­mna­ża­ły się re­flek­sje. Ka­bi­na nadal była po­nu­ra. Oświe­tlo­na alar­mo­wy­mi dio­da­mi ko­pu­ła była ta­jem­ni­cza. Dym zdą­żył opaść, wnę­trze było przej­rzy­ste. Je­dy­nie nie­któ­re ele­men­ty stat­ku były nie na swoim miej­scu. –> Postępująca byłoza.

 

Uczy­ni­ły to gwał­tow­nie, po­ryw­czo, zro­bi­ły to na­tych­miast. –> Całe zdanie składa się z synonimów.

 

Tom usły­szał po­now­nie me­ta­licz­ny sko­wyt w uszach. Po­now­nie uj­rzał po­stać. Po­now­nie wszyst­ko było za­ma­za­ne i nie­ostre.

Tom po­now­nie stra­cił przy­tom­ność. –> Czy to celowe powtórzenia?

 

Tym razem to igła po­łą­czo­na z dużą pew­no­ścią sie­bie i bra­kiem umie­jęt­no­ści. –> W jaki sposób można połączyć igłę z pewnością siebie i brakiem umiejętności?

 

Wszy­scy za­mil­kli. By­naj­mniej na chwi­lę, dłuż­szą chwi­lę. –> Wszy­scy za­mil­kli. Przy­naj­mniej na chwi­lę, dłuż­szą chwi­lę.

Poznaj znaczenie słowa bynajmniej.

 

– Wody jest wy­star­cza­ją­co. Upłyn­nio­ne trzy becz­ki po trzy­sta li­trów każda. –> Co to znaczy, że beczki są upłynnione?

Poznaj znaczenie słowa upłynnić.

 

[…] Dwa zbior­ni­ki star­czą na dwa mie­sią­ce, do tego maski. Łącz­nie tlenu jest na dzie­sięć ty­go­dni. To wszyst­ko – wni­kli­wie za­ra­por­to­wał Lian. –> Można coś wnikliwie zbadać, ale czy można mówić wnikliwie?

Proponuję: …wyczerpująco za­ra­por­to­wał Lian.

Poznaj znaczenie słowa wnikliwie.

 

– Nie­ste­ty ja rów­nież nie mam do­brych wie­ści. Jest źle. Bar­dzo źle – cią­gnę­ła no­stal­gicz­nie Zoe. –> Na czym polegała nostalgia jej wywodu?

Poznaj znaczenie słowa nostalgia.

 

nie dzia­ła ani gps… –> …nie dzia­ła ani GPS

 

Ke­pler-22b. Wła­śnie tak na­zy­wa­ła się pla­ne­ta, którą mieli od­kryć. –> Czy można odkryć coś, o czym się wie, że istnieje i o czym wiemy jak zostało nazwane?

Proponuję: Ke­pler-22b. Wła­śnie tak na­zy­wa­ła się pla­ne­ta, którą mieli zbadać.

 

Wy­czuł też w jej gło­sie agre­sję. Więk­sza niż za­zwy­czaj. –> Literówka.

 

Nie był do końca prze­ko­na­ny, co tu się dzie­je i za spra­wą kogo. –> Nie był do końca prze­ko­na­ny, co tu się dzie­je i za czyją spra­wą.

 

jego ciało było jakby sparaliżowane. Oczywiście jego umysł był nieco ospały, ale w dalszym ciągu był zdolny do analizowania i refleksji. Problem leżał gdzie indziej. Tom nie był w stanie skomunikować się z kimkolwiek. Miał problem żeby otworzyć oczy.

Leżał i myślał.

Nie był do końca przekonany, co tu się dzieje i za sprawą kogo. Jego pamięć nie była pełna i miał problem z odtworzeniem pewnych wydarzeń i rozmów.

Postanowił zasnąć. Był zmęczony. Myli go, co trzy dni. Ostatni raz wczoraj. Podczas kąpieli pozostawał odłączony od aparatury i kroplówek. Wtedy będzie okazja – pomyślał. Leżał tak zamknięty w ciele, które nie chciało go słuchać. Jego umysł funkcjonował sprawnie, on zaś sam nie był w stanie nawet podnieść powiek. Wiedział, że ktoś go truje, że ktoś pragnie go zabić. Wiedział również, że ktoś pragnie mu pomóc.

Nie wiedział, kto jest kim. Z tą cholerną myślą musiał żyć. Był zdany na innych. Śmierć lub życie. Jedno z nich. Tylko które i kiedy?

Mimo tych myśli, w dalszym ciągu był w stanie zasnąć. –> Wielka byłoza!

 

Nie długo zgi­niesz, o tak… –> Niedługo zgi­niesz, o tak

 

José wziął głę­bo­ki […] Wszy­scy zginą, prze­trwa tylko naj­sil­niej­sza. Prze­trwam tylko ja! –> Literówka.

 

Do sto­łów­ki ofi­cer­skiej zdą­żył je­dy­nie zaj­rzeć… –> Czy na statku była też stołówka przeznaczona dla tych, którzy nie byli oficerami?

 

Wni­kli­wie zaj­rzał do środ­ka i zdzi­wił się. –> Jest podtruty, przez to ledwo żywy, a patrzy wnikliwie?

 

Zgi­nął ręce w łok­ciach… –> Literówka.

 

po­wie­dział wi­dząc dan­tej­skie sceny… –> Czy to, co ujrzał Tom, to na pewno była dantejska scena?

 

Prze­cież mie­li­śmy zba­dać je­dy­nie ko­pu­łę pla­ne­ty. –> Co to jest kopuła planety?

 

Zoe rów­nież kła­ma­ła. Na­po­mi­na­ła o braku łącz­no­ści. –> Na­po­myka­ła o braku łącz­no­ści.

Poznaj znaczenie słowa napominać.

 

Je­ste­śmy z was dumni… – wy­kpił Tom. –> Kogo wykpił Tom?

Poznaj znaczenie słowa wykpić.

 

Był w lesie. Gę­stym i dziko po­ro­śnię­tym lesie… –> Lasy są z reguły dziko porośnięte.

 

Do­tarł do stawu, w któ­rym taflę wody wzbu­rzał nie­wiel­ki wo­do­spad. –> Skoro wodospad wzburzał wodę, nie było tafli.

Proponuję: Do­tarł do stawu, w któ­rym powierzchnię wody wzbu­rzał nie­wiel­ki wo­do­spad.

Poznaj znaczenie słowa tafla.

 

szum tego zde­rze­nia był ko­ją­cy, uspo­ka­jał. –> Koićuspokajać to synonimy.

 

Spawy i śruby gdzie nie gdzie przy­kry­wa­ły zdję­cia. –> Spawy i śruby gdzieniegdzie przy­kry­wa­ły zdję­cia.

 

Je­dy­nie do­bit­nie su­ro­wa, zimna i od­stra­sza­ją­ca prze­strzeń użyt­ko­wa. –> Co to jest dobitna surowość?

 

– Tu wszyst­ko jest otru­te – mówił pre­ten­sjo­nal­nie. –> – Tu wszyst­ko jest zatru­te

Dlaczego mówił pre­ten­sjo­nal­nie?

Poznaj znaczenie słowa pretensjonalny.

 

ale nadal nie wie­dział, kto zanim stoi. –> …ale nadal nie wie­dział, kto za nim stoi.

 

Po raz ko­lej­ny się zdzi­wił. Głów­ne kom­bi­ne­zo­ny były po­waż­nie, acz­kol­wiek nie­schlud­nie uszko­dzo­ne. –> A cóż go tak zdziwiło? Spodziewał się, że kombinezony będą uszkodzone schludnie i elegancko?

 

Spraw­dził stan stat­ku i zaraz po tym wszedł do kom­bi­ne­zo­nu. –> Do kombinezonu się wchodzi, czy raczej zakłada się go na siebie?

 

Był to kom­bi­ne­zon za­pa­so­wy, nieco brzyd­szy od głów­ne­go, o gra­na­to­wej bar­wie. Był mniej wy­trzy­ma­ły i wy­staw­ny. –> Na czym polega wystawność kombinezonu?

 

czy pla­ne­ta eg­zo­pla­ne­ta Ke­pler-22b po­sia­da swoją eg­zo­sa­te­li­tę. –> …czy eg­zo­pla­ne­ta Ke­pler-22b po­sia­da swojego eg­zo­sa­te­li­tę.

Satelita jest rodzaju męskiego.

 

Usły­szał ło­po­czą­ce od­gło­sy zza ple­ca­mi. –> Literówka.

 

Przy­wdzia­na w czar­ną pe­le­ry­nę… –> Odzia­na/ Ubrana w czar­ną pe­le­ry­nę

 

Wie­dzie­li, że nie okaże po­słu­chu. –> Literówka.

 

Wiem, kto mnie truł –> Brak kropki na końcu zdania.

 

przez cały czas spę­dza­cie nam sen z po­wiem. –> Literówka.

 

To­masz uj­rzał pla­ne­tę Ke­pler-22b w jej peł­nym bla­sku, w kwie­cie roz­kwi­tu. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Miesz­kań­cy pla­ne­ty po­ru­sza­li się jed­nak pie­szo albo ujeż­dża­li zwie­rzę­ta… –> Dlaczego je ujeżdżali, czy były dzikie?

Poznaj znaczenie słowa ujeżdżać.

 

Wieź, która łączy was z in­ny­mi ży­wy­mi or­ga­ni­zma­mi… –> Literówka.

 

więź do wa­szych na­ro­dów… – Więź łączy narody ze sobą, nie do siebie.

 

Nie tylko wobec was, zie­mian. –> Nie tylko wobec was, Zie­mian.

 

Każdy po­szedł w swoją stro­ną. –> Piszesz o kobiecie i mężczyźnie, więc: Każde po­szło w swoją stro­ną.

 

jego ciało nie zo­sta­ło jed­nak po­zo­sta­wio­ne na pa­stwę losu… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Do­dat­ko­wo zo­stał za­bez­pie­czo­ne spe­cjal­ny­mi środ­ka­mi… –> Literówka.

 

Po­że­gna­li się i ro­ze­szli się, każdy w stro­nę swo­je­go domu. –> Po­że­gna­li się i ro­ze­szli, każde w stro­nę swo­je­go domu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Panie i panowie, nie jest dobrze.

 

Reg wymieniła niektóre błędy, ja może od siebie dodam jeszcze kilka uwag, bo nie mam tyle cierpliwości, co ona.

 

rzekł czarnowłosy kapitan o niebieskich oczach.

Wymienienie tych cech w pierwszym zdaniu tekstu naprawdę nie jest niezbędne. Już bardziej pasowałoby imię/nazwisko, ale samo “rzekł kapitan” też by wystarczyło.

 

Elektryzujący świst pola magnetycznego zagłuszył jego słowa. Z uszu ich wszystkich wypłynęła krew.

Pomijając zaimkozę (ciężki przypadek) – zrozumiałem, że krew z uszu załogi leciała z powodu obecności pola magnetycznego? Przy polu, które tak oddziałuje na ciało ludzkie, statek zostałby chyba rozerwany na strzępy.

 

Ostatnie słowo pierwszej części tekstu – Odszedł. Ani nie umarł, bo potem otworzył oczy, ani nie użył nóg, by gdzieś odejść… to co zrobił? Może “stracił przytomność”? Albo “odpłynął”?

 

tlen powodował, że w jego głowie namnażały się refleksje. – Nie rozumiem, co to znaczy, ani nie widzę też żadnych przejawów tych “refleksji”.

 

Nikt nie wiedział jak na tej planecie płynie czas. Ile trwa dzień, ile jest pór roku i kiedy wschodzi słońce.

Najgorsze przygotowanie do wyprawy w historii wypraw.

 

José kończąc swój przydługi monolog

Niecałe trzy linijki tekstu to chyba nie jest aż tak długi monolog, prawda?

 

Wstał. Podniósł się z łóżka, ale był słaby, bardzo słaby.

Już wcześniej miał problemy z poruszaniem się, a teraz – po długiej chorobie – daje radę wstać?

 

Mam dość. Przykro mi.

Precz z sygnaturkami.

Niestety przedmówcy mają rację i pomimo prób znalezienia jakiegoś pochlebnego komentarza musiałem się poddać. Wtórne, nieciekawe, źle napisane. Przykro mi VisMecenacie ale wróć raczej do średniowiecza ;)

Mnie też tekst nie uwiódł.

Na każdym kroku natykałam się na rzeczy, w które trudno mi było uwierzyć albo kłócące się ze stanem wiedzy. Część już wymienili przedpiścy. Awaryjne lądowanie, a kapitan nawet nie usiadł? Powinien być przypięty do fotela od samego początku, może nawet przez całą wachtę. Zdaje się, że ludzie na stacjach kosmicznych ćwiczą, żeby zachować formę i aby powrót do grawitacji ich nie wykończył. Centrala tak po prostu wysłała załogę na śmierć, a dla pewności jeszcze ich podtruwa? Skoro wiedzą, że kapitan nie wykona rozkazów, to dlaczego nie wysłali innego? Co niby chcą w ten sposób uzyskać? Przygotowanie do wyprawy skandaliczne. Wydają się wiedzieć o celu mniej niż jest zawarte w Wikipedii. Uniwersalne antidotum? Natychmiastowa łączność między Keplerem a Ziemią? Odkryli planetę, która została odkryta kilka lat temu?

Z wykonaniem też nie jest dobrze. Literówki, mnóstwo powtórzeń, nieszczęsna odmiana z apostrofem, kulejąca interpunkcja… Popraw wskazane błędy.

Ich ciała napotkały przeciążenie, które było niemal zabójcze. Było o wiele silniejsze od tego, do którego byli przyzwyczajeni podczas lotów, czy treningów.

Był przytomny.

Byłoza. Ostatni przecinek niepotrzebny.

nie działa ani gps,

A miało działać na obcej planecie? To mają satelity, ale nie wiedzą, jak długo trwa doba? BTW, dużymi literami ten skrót.

Babska logika rządzi!

Poprzednicy napisali już chyba wszystko, na co i ja bym zwrócił uwagę. Chwytaj więc przydatne linki, niech informacje w nich zawarte Ci służą:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jeśli to opowiadanie miało być na poważnie, to jest bardzo źle. Jeśli na niepoważnie, to nadal jest źle. Scena z kolejnym podtruwaniem i dawaniem antidotum wyszła jak z jakiegoś skeczu. Podobnie ciągłe wspominanie, że kapitan jest niebieskooki. Niestety nie dałem rady doczytać do końca, dotarłem do spotkania z kosmitką.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Przeczytałam opowiadanie. Zdecydowanie wymaga ono pracy i przebudowy. Autorze, musisz je solidnie poprawić, przydałoby się betowanie (możesz nadal ściągnąć je z publikowanych, zaznaczając “kopia robocza” zamiast “publikacja”, a potem zaprosić kilka osób do betowania. Gdyby tak coś cię podkusiło do usunięcia tekstu – a to się zdarza – to jednak sugeruję zostawić je sobie w kopiach albo zescreenować komentarze czytelników, bo mają wartość przy szlifowaniu warsztatu). Masz czas do pierwszego maja, to całkiem sporo :) Według mnie dałoby się opko ogarnąć, skrócić i uporządkować, ale wymagałoby to od ciebie sporego wysiłku i dużo pokory.

 

Wybrane uwagi techniczne:

Za chwilęe rozpoczniemy

Sprawdzali po kolei kolejne zegary i komputery.

Gdy turbulencja wstrząsnęła pokładem statku(+,) upadł.

Jej ciało było obezwładnione. ← bezwładne

Widział obraz, jakby przez mgłę

Ich ciała napotkały przeciążenie, które było niemal zabójcze. Było o wiele silniejsze od tego, do którego byli przyzwyczajeni podczas lotów, czy treningów.

Był przytomny.

Tlen – ryknął kapitan statku o imieniu Tom ← już ci wspominali o absurdalności tego zdania, a ja tylko wspomnę, że kursywa dotyczy myśli, nie wypowiedzi

Tom’owi ← to też ci pisano. Tomowi

Wszak, nie była to siła gwałtowna, czy porywcza.

syknął przez zęby(+,) zanosząc się od bólu.

Kabina nadal była ponura. Oświetlona alarmowymi diodami kopuła była tajemnicza. Dym zdążył opaść, wnętrze było przejrzyste. Jedynie niektóre elementy statku były nie na swoim miejscu.

podniosą ją ← coś tu poszło nie tak, miało być chyba podniosła

– Ty – odpowiedział Lian(+,) spoglądając na José.

pomyślał Lian(+,) mrużąc oczy.

mówił José(+,) zaciskając zęby.

skończył José(+,) wyjmując strzykawkę.

Jednym okiem rozglądała się po ścianach, drugim patrzyła na Tom’a. ← to moje ulubione zdanie opowiadania :D Spróbuj jednym okiem rozejrzeć się po ścianie, a drugim patrzeć w telewizor.

Jest bardzo źle(+,) kapitanie.

Trzymaj się(+,) Tom.

Miał problem(+,) żeby otworzyć oczy.

Myli go, co trzy dni.

Boje się – wyszeptał ← boję się

– Nie długo zginiesz, o tak(+.) – José wziął głęboki ← niedługo

Wszyscy zginą, przetrwa tylko najsilniejsza. Przetrwam tylko ja! ← ale przecież to mówi mężczyzna…

który nie ustępował, ani na chwilę.

Szum fal radiowych był niepokojący. Brak regularności szumiącej membrany nie pozwalał mu zasnąć. Coś ten szum przerywało.

Muszę wstać. – ciągnął pod nosem.

gdacząc skubał, co jakiś czas

co wy(+,) psiakrew(+,) kombinowaliście?

ale zbadajcie czy planeta, aby na pewno jest niezamieszkana.

do następnego komunikatu, Pokki.

– Kurwa mać! – zaklął po nosem(+.)bBrakuje mi tlenu.

gdzie nie gdzie ← gdzieniegdzie 

Uderzał zębami w podłogę skubiąc racje żywnościowe, przez co strasznie się okaleczył. ← to moje drugie ulubione zdanie :D

między galaktycznej ← międzygalaktycznej 

Coś pomiędzy kosiarką, a piłą spalinową.

kto zanim stoi ← za nim

w którym ciśnienie było zupełnie inne od tego, które panowało na jego zewnątrz. ← zupełnie inne od panującego na zewnątrz

krwistoczerwonym, a brunatnym.

Nie ujrzał niczego, ani nikogo.

wargami, a oczami

Jesteś bardzo ciekawski(+,) Tomaszu

Wiem, kto mnie truł(+.) Odnalazłem zapiski na serwerze oraz notatki z prywatnych pamiętników.

Milczeli chwilę(+.)

dodała(+,) przerywając ciszę.

spędzacie nam sen z powiekm.

José umarł tuż przed moim wyjściem. Jego funkcje życiowe stanęły. ← drugie zdanie jest niepotrzebne, masło maślane

Okryliśmy waszą planetę ← odkryliśmy

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

“czarnowłosy kapitan o niebieskich oczach” – to ma jakieś znaczenie? Bo potem on jest Tom. Wprowadzenie tych kolorów w pierwszym zdaniu opowiadania sugeruje, że to bardzo ważne.

http://altronapoleone.home.blog

Nie uważam, że to bardzo zły tekst – tutaj na pewno czytywałem już gorsze. Nie zmienia to faktu, że uwagi poprzedników nie są wzięte z kapelusza. Opowiadanie nie broni się ani fabułą, ani warsztatem, ani “researchem”. Ja chciałbym położyć nacisk na zaginioną naturalność wypowiedzi. Mój antyfaworyt:

– Muszę działać niesamowicie szybko – powiedział widząc dantejskie sceny, odgrywające się we wnętrzu oficerskiej stołówki.”

Gdzie kiedyś przeczytałem radę, żeby to, co mają mówić bohaterowie tekstu przeczytać sobie na głos i zastanowić się, czy prawdziwi ludzie tak faktycznie mówili/ mówią/ mogliby mówić. Chyba coś w tym jest.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Drogi konkursowiczu, widzę, że się poddałeś wobec nawału poprawek ;) Nie mogę dopuścić tekstu do głosowania, ale mam nadzieję, że byliśmy jakkolwiek pomocni. Jeśli to cokolwiek dla ciebie znaczy, podobał mi się twój pomysł z intrygą na statku :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nowa Fantastyka