- Opowiadanie: Pietrek Lecter - Kobiety są wspaniałe

Kobiety są wspaniałe

Za sam tytuł co najmniej Bibliotekę powinienem dostać :) Za taką myśl to może nawet i piórko się należy.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Kobiety są wspaniałe

Nigdy nie spotkałem filozofa

A jeśli już, była to kobieta.

Kurt Cobain (Nirvana), Territorial pissings

 

1. Głupi brat

 

 Matylda i Zofia zapukały do mieszkania Ani. Lokatorka otwarła drzwi zupełnie naga. Telepatycznie wyczuła siostry, przed którymi nie wstydziła się. Przywitały się i wpuściła gości w swoje progi.

Najstarsza z nich, Matylda, spojrzała na nią z dezaprobatą.

– Czemu o takiej porze paradujesz w takim stanie?

– Nieważne, siostrzyczko.

Oblicze Zofii przybrało zaniepokojony wyraz.

– Wyczuwam tu kogoś. Chyba mężczyznę, ale ten próbuje się bronić przed moim umysłem.

Policzki pani domu zapłonęły wstydem. Z sypialni wyszedł młody jegomość w samych bokserkach. Jego usta wyginał szelmowski uśmiech.

– Nie życzę sobie zaglądania w mój umysł.

Ani nie do końca podobał się wyraz oczu Matyldy. Zainteresowanie jej partnerem pod kątem płciowym mieszało się z niechęcią.

– Kim jesteś, że nie mogę odczytać twoich myśli? – zapytała Zosia.

– Dżentelmenem, a pani zdolności telepatyczne wzbudzają mój podziw. Z trudem się broniłem.

– Jak to zrobiłeś?

– Mój umysł jest wysokorozwinięty. I nie chodzi tu wcale o inteligencję. Byłem w Neterze.

Naga dziewczyna kraśniała z dumy.

– Niezły jest, co?

Krewne skinęły głowami z uznaniem. Trochę zazdrościły najmłodszej takiego kochanka. Przystojny i utalentowany.

– Ubierzcie się – doradziła Matylda.

Zakochani wrócili do sypialni, a czarownice usiadły na fotelach w salonie. Niebawem wrócili, ona w czarnej sukience, a on w tego samego koloru spodniach i białej koszuli. Abraham zajął miejsce na kanapie, a Ania poszła zaparzyć herbatę dla wszystkich.

– Długo jesteś Dżentelmenem? – zagadnęła Zosia.

– Prawie całe życie.

– Jak się poznaliście z Anią?

– To bardzo ciekawa historia. Choć nie wiem, czy mogę ją opowiedzieć.

– Jesteśmy czarownicami! – zaprotestowała najstarsza z sióstr.

– Ale tu chodzi o sekret Stonehenge…

W tym momencie weszła pani domu, trzymając tacę uginającą się pod filiżankami wydzielającymi jaśminowy zapach. Postawiła ją na hebanowym stoliczku, a każdy wziął kubeczek ze spodkiem. Nie musiała przynosić cukru – zatroszczyła się o to już w kuchni, wiedząc, kto ile słodzi.

– Opowiadasz im o tym, jak się poznaliśmy, skarbie?

– Właściwie, to nie wiem, czy powinienem.

– Im możesz powiedzieć, dochowają tajemnicy. To moje siostry.

– To czemu wcześniej tego nie zrobiłaś?

Każda ich konwersacja przesycona była miłosną uprzejmością i żartobliwością. Nie gniewali się na siebie, a najmniejsza choćby sprzeczka czy pojedynek na riposty kończyły się w łóżku. Tam znajdowali wszelkie kompromisy.

– Bo…

– Byłeś tajemnicą – dokończyła z pewną dozą wyrzutu Matylda.

– Było, minęło. – Zosia nie chciała dopuścić do sporu.

Kudomski upił łyk napoju i zaczął:

– Dawno, dawno temu w naszej galaktyce, ale jeszcze kiedy żył Chris Cornell…

 

W miejscowości Salisbury mieszkał pewien ekscentryk. Był nim mag Ranigast. Fascynował go krąg Stonehenge. Wiadomo, że jest to jedno z najsilniejszych źródeł magii na świecie. I czarodziej stamtąd czerpał swoją niebywałą moc. Więc odwiedzał to miejsce dosyć często.

Miał żonę Sabinę. Była zwykłą kobietą, ale Ranigast wprowadził ją do Podziemia. Jak już pewnie zauważyłyście, ostatnio coraz częstszy zwyczaj. Osoby z Podziemia wprowadzają tam ludzi spoza niego.

Pewnej niedzieli czarodziej nie wrócił już do domu. Policja nic nie wskórała, dlatego Sabina zwróciła się do Stowarzyszenia. Powinna zrobić to od razu, ale co się stało, to się nie odstanie. Sprawę przydzielono agentowi Jackowi Flescherowi, który nie mógł sobie poradzić. Więc wezwał mnie, uważając, że podołam temu zadaniu. Niestety, już w drugim dniu śledztwa, Jacka wezwano do Londynu i zostałem z tym sam. Jego przełożeni uznali, że poradzę sobie.

Ale zanim do tego doszło, musiałem tam dolecieć.

W samolocie czułem się dość niespokojnie. Nie miałem lęku wysokości i to nie był strach. Po chwili zorientowałem się, co wyczuwam.

Magię.

Jej źródło emitowało ją bardzo silnie i w pewnym momencie przeszło obok mnie w drodze do toalety. Ujrzałem piękną jak sen dziewczynę, o złocistych niczym promienie słońca włosach i godnych bogini kształtach.

(Ania uśmiechnęła się i wplotła palce w palce ukochanego).

Podróż odbyłem bez problemów.

 

– Przepraszam, że przerywam tą zajmującą opowieść, ale przyszłyśmy w zupełnie innym celu – wtrąciła zniecierpliwiona Matylda.

– A w jakim? – spytała Ania.

– Nie wiem, czy powinnyśmy mówić przy nim. – Zofia wskazała kiwnięciem głowy na Abrahama.

– Nie mam przed nim tajemnic – wyznała gospodyni.

 – Właściwie, to może nam się przydać – uznała Matylda.

Herbata zniknęła z naczyń, tak jak beztroska z twarzy Ani.

– O co chodzi?

– O naszego głupiego brata i rodzinny dom – zaczęła Matylda bez ogródek. Jej oblicze wyrażało niechęć do krewnego. – Układał się z jakimiś gangsterami. Wziął od nich pożyczkę, potem drugą i w końcu musiał postawić pod zastaw dom, do czego nie miał prawa. Tyle, że mafię nie obchodzą żadne prawa.

Pierwszy odezwał się Dżentelmen:

– Ale jak mogę pomóc?

– Dom ten skrywa wiele tajemnic, o jakich zwykli ludzie nie mogą się dowiedzieć.

– To znaczy?

– Dowiesz się, gdy przyjdzie na to czas.

Ania ujrzała w oczach swojego partnera szelmowski błysk, który kochała i jednocześnie nienawidziła. Wyrażał chęć Kudomskiego na przygodę i niebezpieczeństwo, emanował wręcz chłopięcą głupotą, która każe szukać draki. Ten profesjonalny, odważny i zaradny mężczyzna w głębi serca był tylko niesfornym dzieciakiem, który nie miał za grosz wyobraźni czy odpowiedzialności, wymagającej dbania o własne bezpieczeństwo. Nie, on wolał wchodzić w samo epicentrum zagrożenia. Tłumaczył się misją i zawodem, ale tak naprawdę przemawiała przez niego awanturnicza natura.

Martwiło ją to. Ilekroć dostawał zadanie od Stowarzyszenia Dżentelmenów Walczących i wyruszał je wykonać, jej serce odwiedzał napędzany silnym uczuciem strach.

– Czy wasz brat ma zdolności?

– Nie i nawet kiedy próbowałyśmy nauczyć go najprostszych sztuczek, do których wystarcza wewnętrzna magia, nie udawało mu się ich opanować – wyjaśniła jego luba. – Jest niemagiczny jak miecz Marchewy z powieści Pratchetta Straż!Straż!.

– A jest wtajemniczony?

– Tak.

– A jednak postanowił sprzedać dom?

– Tak – przyznała Zofia.

– Więc zapobiegnijmy temu.

 

2. Dom pełen czarów

 

Po obejrzeniu domu rodziny Skowickich, Abraham ujrzał ogromną skalę problemu.

Podjechali na podjazd mercedesem Dżentelmena. Willę otaczał dziki ogród. Pieniędzy na pensję dla ogrodnika zabrakło kilka lat temu. Nikt nie miał siły, ochoty ani umiejętności na pielęgnację roślin, więc wprowadziły botaniczną anarchię.

Ściany gotyckiego budynku pokrywał bluszcz. Gdyby nie słoneczny dzień, dom wyglądałby przerażająco. Niestety, był zaniedbany. Po śmierci państwa Skowickich ich potomstwo wyprowadziło się z niego i każde z dzieci poszło we własną stronę. Siostry utrzymywały ze sobą stały kontakt, ale gorszego brata się wyparły. Zwrócił na siebie uwagę.

Weszli do rezydencji. Podszedł do nich wiekowy lokaj. Jego widok zadziwił Kudomskiego, który sądził, że rezydencji nikt nie zamieszkuje.

– Witam, panny Skowickie. Dawno was tu nie było. A pan to…?

– Abraham Kudomski, partner panny Anny i członek Stowarzyszenia Dżentelmenów Walczących.

Widząc minę ukochanego, Ania wyjaśniła:

– Alfred jest ostatnim duchem tego domu.

– To wszystko wyjaśnia. Ale co stało się z pozostałymi?

– Powymierały.

– Szkoda.

– No.

– Wyczuwasz coś? – zapytała Abrahama Zofia.

Czuł drgającą w powietrzu magię. Jako człowiek pozbawiony nadprzyrodzonych zdolności magicznych, który potrafił wyczuwać energię, miał lekkie zawroty głowy, ale nie zdradzał się z tym. Fascynowało go to i zastanawiało.

– O co…

– Ten dom należy do rodu Skowickich od wieków – wytłumaczyła Matylda, największa znawczyni historii rodziny z rodzeństwa. – Musisz wiedzieć, że zdolności magiczne są w naszej rodzinie przekazywane genetycznie. To rzadko spotykane, ale występuje. Normalnie dar otrzymują przypadkowe dzieci z przypadkowych rodzin. Oczywiście, jak normalne geny, nie obejmuje całego potomstwa (z reguły) i w tym pokoleniu dowodem tego jest Olek.

Kilkusetletnie doświadczenie kazało lokajowi wprowadzić ich do środka, aby nie rozmawiali dalej w holu.

W salonie, nad wielkim kominkiem wisiał obraz przedstawiający plażę i morze. Piękne malowidło.

Ania chwyciła Dżentelmena za rękę.

– Dzisiejszego dnia, mój drogi, pokażemy ci kilka sztuczek – zaczęła. Pstryknęła w kierunku paleniska. W jednej chwili stare drewno zajęło się płomieniem, który wypełnił cały kominek. – Sztuczka pierwsza. Zamknij oczy.

Po narastającym cieple poczuł, że prowadzi go w stronę ognia. Kilka kroków i stanęli.

– Podaj mi drugą dłoń.

Poczuł, jak jego palce dotykają płótna. Usłyszał zaklęcie i gwałtownie nim szarpnęło, czemu towarzyszył żołądek podchodzący do gardła. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję, pomyślał.

– Weź głęboki wdech.

Jego płuca wypełniła bryza.

– Co słyszysz?

– Fale. Mewy. Ukochaną.

– Co czujesz?

 Poczuł usta na swoich i namiętny pocałunek, jakim żadna inna kobieta nie potrafiłaby go obdarzyć.

– Pożądanie.

– Co chciałbyś zrobić?

– Ty już wiesz co.

– Więc otwórz oczy i to zrób.

Ujrzał krajobraz przedstawiony na obrazie, tylko że ładniejszy. Ponieważ domalowano Anię.

Jeszcze raz go pocałowała i przywarła do niego.

Zrobili to szybko, a jednocześnie uczuciowo. Seks na plaży, nad morzem, był wyjątkowo romantyczny, ale nie do końca wygodny. Piasek dostał im się wszędzie i leżało się na nim trochę niewygodnie.

Gdy skończyli, przeszli się brzegiem morza. Spacerowali jak nastolatkowie, którzy właśnie odkryli, czym jest miłość. I tak właśnie w tamtej chwili czuli się.

W końcu Ania uznała, że muszą wracać.

– Zamknij oczy.

Widok znikł.

– Co wy tak długo tam robiliście? – zdenerwowała się Matylda.

Razem z siostrą siedziały na kanapie.

– A jak myślisz? – zażartowała Zofia.

Policzki kochanków zaczerwieniły się.

– Nie było was godzinę! – zarzuciła Matylda.

– Przepraszamy – odrzekli zgodnie.

Najstarsza miała jeszcze coś dodać, ale średnia ją uprzedziła:

– Nie kłóćmy się, tylko zabawiajmy Abrahama dalej.

Zaprowadziły go na najniższe piętro znajdujące się pod ziemią. Weszli do pokoju umieszczonego tuż przy wylocie schodów. Pomieszczenie było puste, nie licząc wielkiej kuli na stojaku. Przedmiot wykonano z czarnego szkła, a stojak z dębowego drewna.

– Pokazuje aktualny stan miejsc lub ludzi, o których pomyślisz i widziałeś ich wcześniej – wyjaśniła Zofia.

– Sprawdźmy o kim lub o czym myślisz – zaproponowała Ania z uśmiechem.

Położył rękę na kuli. Rozbłysło w niej światełko. Nagle błysnęło, zamieniając ją w żarówkę, po czym ukazało Anię stojącą obok Abrahama, który poczuł się jak w monitorowanym sklepie. To uczucie, gdy wchodzisz i widzisz siebie samego na ekranie telewizora. Gdy Kudomski cofnął dłoń, obraz znikł.

– Fajne? – spytała Ania.

– Fajne – odparł Dżentelmen. I dające ogromną władzę nad drugą osobą, pomyślał.

W następnym pokoju panował zupełny chaos. Wszędzie walały się eliksiry o tajemniczym składzie, księgi zawierające groźną wiedzę, różdżki i inne przedmioty magiczne, składniki o trudnych do wymówienia nazwach, ludzkie i zwierzęce narządy w słojach i wiele innych ciekawych rzeczy.

– Gdyby do tego wszystkiego dorwała się mafia, wyobraź sobie jaki użytek mogłaby z tego zrobić – powiedziała Matylda.

– Ale przecież bez daru nie można czarować – przypomniał Abraham.

– Do niektórych zebranych tu artefaktów nie potrzeba daru – wytłumaczyła najstarsza.

Kiwnął głową zaniepokojony.

Wrócili na schody, ale tym razem udali się na wyższe piętra. Na jednym z nich mieściła się mała biblioteka.

– Niebezpieczna wiedza? – domyślił się Dżentelmen, a one to potwierdziły. – Tyle mi wystarczy. Rozumiem powagę sytuacji, choć i tak bym wam pomógł, ze względu na Anię.

Wrócili do salonu, gdzie czekał już na nich Alfred z herbatą. Usiedli i poczęstowali się.

– Skoro już siedzimy, to może dokończysz nam swoją opowieść, Abrahamie? – poprosiła Zofia.

– Nie widzę przeszkód.

 

Po wylądowaniu, od razu razem z Jackiem skierowaliśmy się do Sabiny Ranigast. Nie powiedziała nic, co mogłoby nam pomóc. Następnie zameldowałem się w hotelu i udaliśmy się do kręgu Stonehenge.

Organizm, a szczególnie umysł zwykłego człowieka, który potrafi wyczuwać magię, źle znosi jej nadmiar. Spędziliśmy tam piątkowe popołudnie, ale nic nie znalazłem. Poza bólem głowy. Dzień nie okazał się owocny.

Wieczorem udałem się do hotelowego baru, ponieważ mimo iż nie lubię upijać się , to mocny drink przed snem dobrze mi robi. Wszedłem i znów ogarnęło mnie to uczucie poznane w samolocie. Przy barze stała i piła piękność, którą już wcześniej widziałem. Intrygowała mnie, bo dawno już nie spotkałem tak potężnej czarownicy. Stanąłem obok, a ona wyczuła moje ukradkowe spojrzenia.

Poczułem obcą jaźń wdzierającą się do mojej na przeszpiegi i od razu zacząłem ją blokować. Wiedziałem, kto za tym stoi.

– Czy mogłaby pani przestać? – zapytałem ją.

A ona mi na to:

– Czy może pan zaprzestać swoich ukradkowych spojrzeń?

Jednakże mówiła to z czarującym uśmiechem, a nie gniewem.

– Fascynuje mnie pani – powiedziałem. – Emituje pani bardzo dużo energii magicznej.

– A pan skutecznie broni swojego umysłu. Dlatego też mnie fascynuje – odrzekła. Wyciągnęła do mnie rękę. – Mów mi Ania.

Wziąłem wyciągniętą dłoń i ucałowałem, po czym przedstawiłem się:

– Abraham.

W ten sposób poznałem miłość mojego życia.

 

– Niestety, w tym miejscu muszę przerwać, ponieważ za godzinę jestem umówiony z waszym bratem.

Zdziwiły się, bo nie uprzedził ich wcześniej.

Abraham miał trochę z teatralnej duszy. Lubił efektowne zwroty akcji, zaskakiwanie innych i posiadanie wszystkiego pod kontrolą. Wyznawał też zasadę „przedstawienie musi trwać”.

 

3. Co ma do powiedzenia Aleksander Skowicki

 

– Możesz to odwołać? – zapytał Abraham i wziął do ust kolejną porcję sałatki.

– Yyy… No nie… – Olek był wyraźnie strapiony.

– Dlaczego to zrobiłeś? – Kudomski upił łyk herbaty.

– No, bo… Miałem do wyboru  życie lub pieniądze. Na spłatę dali mi miesiąc. Jak nie oddam im forsy na czas, to mnie zabiją. Jeśli nie dałbym niczego w zastaw, co uznają za równowarte, to zabiliby mnie od razu.

– Ile im jesteś winien?

– Sto tysięcy.

– I to jest równowartość domu?

– To jest mafia.

Dżentelmen chwilę się zastanowił. Jego rozmówca opróżnił w tym czasie pół kufla piwa.

– Ile czasu masz na spłatę długu?

– Dwa tygodnie.

– Komu dokładnie jesteś winny pieniądze?

– Markowi Zumickiemu.

– Gdzie go znajdę?

– Dużo czasu spędza w swoim barze „Kotton Klub”. Czy pan chce z nim negocjować? – Na twarzy Skowickiego odmalowało się przerażenie.

– Tak – odparł Abraham ze stoickim spokojem.

– Pan żartujesz?

– Nie. Jaką część długu obecnie posiadasz?

– Dwieście złotych.

Tacy ludzie są utrapieniem, pomyślał Kudomski. Czy on ma zostać moim szwagrem?!

– Czy jest pan w stanie zdobyć więcej?

– Chyba nie… Mów mi Olek, w końcu umawiasz się z moją siostrą.

– Na czym straciłeś te pieniądze, Olek?

Zapytany milczał ze spuszczoną głową jak zbity pies. Dżentelmen uznał taką odpowiedź za wystarczającą.

Pożegnał się, uregulował rachunek za ich obu i wyszedł.

 

4. Co zrobić z tym problemem?

 

– Ile jesteście w stanie zebrać? – zapytał.

– Ja nic nie dam. To jego wina i nie zamierzam płacić za błędy tego matoła. Nie stać mnie na to – powiedziała Matylda.

Jej siostry oburzyły się, ale Abraham postanowił nie wtrącać się do spraw rodzinnych. Po prostu milczał i obserwował rozwój wypadków.

Matylda była na tyle uparta, że nie odpuściła. Z całej trójki Kudomski ją lubił najmniej.

– Ja mogę dać około tysiąca – zaoferowała Zofia.

– Ja tak samo – rzekła Ania.

– Ja jestem w stanie wyłożyć około trzech tysięcy. Więc będziemy mieć ich pięć – podsumował Dżentelmen.

Zamyślili się. Ciszę przerwała Zosia.

– Niech każda z nas weźmie pożyczkę.

– Nigdy tyle nie spłacimy we dwie!

– I w końcu bank zabierze dom – rzekł Dżentelmen.

– To, co zamierzacie zrobić? – wtrąciła się Matylda.

Siostry popatrzyły po sobie, nic nie wiedząc i tylko Abraham pozostawał spokojny.

– Pogadam z Zumickim – zaoferował Kudomski.

– Chyba żartujesz! To gangster! – Ania nie chciała słyszeć o takim pomyśle.

Dżentelmen ujął jej dłonie i wyjaśnił:

– Spokojnie, kochanie. Z reguły stykam się z poważniejszymi niebezpieczeństwami.

Musiała przyznać mu rację, choć nie podobało jej się to. Pocałowała go i powiedziała to, co zwykle, gdy wyruszał na spotkanie z zagrożeniem:

– Nie daj się zabić i za wszelką cenę do mnie wróć.

Podniosłą i smutną zarazem atmosferę przerwała Zofia:

– A może dokończysz swoją opowieść?

– Dobrze.

 

Sobotni dzień spędziłem badając sprawę Stonehenge i nic nie odkryłem. Wieczór znów spędziłem na rozmowie z Anią. Oczywiście, do niczego między nami nie doszło. Znaliśmy się zbyt krótko.

W niedzielę rano odwiedziłem Sabinę, aby dowiedzieć się o innych czarodziejach i istotach należących do Podziemia w Salisbury. Podała mi ich adresy. Uznałem, że może ktoś będzie coś wiedział.  

Równo w południe szedłem chodnikiem pod jeden ze wskazanych adresów. Nagle moja głowę przeszył ból. Mój mózg zaczął wariować i podsyłać mi obrazy. Ujrzałem krąg Stonehenge. Na kamieniach jarzyły się czerwone znaki. Próbowałem im się przyjrzeć, aby określić, co oznaczają. Były to swastyki. Potem zobaczyłem twarz Ani i jej usta mówiące: „Ratuj!”.

Otrzymałem przekaz telepatyczny. Nienawidziłem ich, ponieważ przychodziły znienacka, jak grom z jasnego nieba i przeszywały niczym strzała.

Pobiegłem tam i nikogo nie znalazłem, poza kilkoma turystami. Przeczuwałem, że z Anią stało się coś złego. Ale nie wiedziałem, co.

Obejrzałem wszystkie megality, ale nie znalazłem na nich żadnych znaków. Zagadka stawała się coraz bardziej zawiła.

Po dłuższym czasie potwierdziło się to, czego się obawiałem. Na rozwiązanie będę musiał poczekać tydzień, do południa w niedzielę. Dama znalazła się w opałach, a jej rycerz mógł tylko walczyć z wiatrakami.

Tego dnia poszedłem do kościoła (co robię niestety za rzadko) i szczerze się pomodliłem. Cóż innego mi pozostało poza proszeniem Boga o pomoc?

Cały tydzień spędziłem na śledztwie, spacerach, czytaniu i chodzeniu do kina. Z niecierpliwością czekałem.

W końcu nadeszła niedziela.

 

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę już iść do pracy – wtrąciła Matylda.

– Ja w sumie też – dodała pani domu i ukochana Dżentelmena.

– Trudno, skończymy kiedy indziej – odparł Abraham i pomyślał: Ale mam fajny zawód.

 

5. Ojciec chrzestny

 

Wszedł do klubu. Wnętrze pogrążone było w półmroku, ponieważ jedynymi źródłami światła uczyniono słabe kinkiety na ścianach. Pod każdym znajdował się stolik. Na scenie grupa muzyków grała jazzowy kawałek, a barman podawał wysokiej jakości i równie wysokiej ceny drinki. Klientelę stanowiły głównie typy spod ciemnej gwiazdy, ale za to bogato ubrane.

Marek Zumicki rywalizował w bilard z dwoma towarzyszami i widocznie przegrywał. Świadczyły o tym miny graczy – jeden wesoły, drugi obojętny, a Marek rozeźlony.

Ojciec chrzestny miał zaczesane do tyłu włosy w tłusty sposób, zadbane wąsy i kremowy garnitur. Chyba zatrzymał się w czasach Ala Capone, pomyślał Abraham.

Podszedł do obitego zieloną skórą stołu i zapytał wprost:

– Czy mogę przeszkodzić?

Don podniósł kij od stołu.

– A coś za jeden?

– Abraham Kudomski – przedstawił się i podał rękę. Gangster z niechęcią ją uścisnął.

– Żyd? – spytał mafioso.

Dżentelmen roześmiał się i odparł:

– W stu procentach Polak i katolik. Możemy pomówić?

– Przekonaj mnie, że warto.

Abraham wzrokiem zlustrował stół.

– Jest pan w stanie to jeszcze wygrać?

– W obecnej sytuacji jest to już raczej niemożliwe, a co panu do tego?

– Wygram to za pana i udowodnię, że dla mnie wszystko jest możliwe.

– Nie wierzę.

– Niech się pan przekona.

Tym razem Marek się uśmiechnął. Uśmiechem podłym, ale szczerym.

– Wyszczekany jesteś i ikrę masz. Okej.

Mafioso podał mu kij, a Kudomski kilkoma precyzyjnymi ruchami zbił czarną kulę. Zumicki oniemiał, tak samo jego kumple. Don jednak po chwili zreflektował się i powiedział:

– Porozmawiajmy.

Usiedli przy stole. Zamówili po szklaneczce whisky na koszt firmy.

– Co pana sprowadza?

– Chciałbym negocjować.

– O…?

– Aleksandrze Skowickim. Nie może pan zabrać tego domu.

– Nie będzie mi pan mówił, co mam robić, a co nie. Ktoś pan jest, aby mi rozkazywać? – Został wyraźnie wyprowadzony z równowagi. Abraham jednak zachowywał powagę i chciał załagodzić sytuację.

– To prośba czy propozycja, ale w żadnym wypadku nie rozkaz. – Uniósł ręce w geście bezbronności.

– Nie zamierzam dyskutować. – Marek utrzymywał pozę potężnego i nieustępliwego ojca chrzestnego.

Dżentelmen przybrał groźny i władczy ton. Pora rozegrać to inaczej, pomyślał.

– Reprezentuję bardzo poważną organizację. Mamy takie dojścia, że możemy zniszczyć tę waszą nielegalną działalność i powysyłać was do więzienia.

Gangster roześmiał się tylko.

– Jaką niby organizację? Pieprzysz bzdury, wariacie. Spierdalaj lub zostaniesz wyprowadzony.

– Chce pan się przekonać?

Teraz i Zumicki spoważniał.

– Tak. Wyjdziesz sam?

– Do widzenia.

Abraham opróżnił szklankę i wyszedł.

 

6. Matrioszka

 

1

 

– Dzisiaj przyszedł do mnie jakiś pajac i groził mi.

– To coś poważnego?

– Nie, ale uznałem, że powinieneś wiedzieć. Płacisz i dostajesz robotę prima sort.

– Przedstawił się?

– Tak. Niech ja sobie przypomnę… Miał jakieś takie żydowskie imię… Aaron? Nie. Abraham! Chyba Kudomski.

Głos w słuchawce się zamyślił.

– Bardzo dobrze, że mi powiedziałeś. Powtórz dokładnie, co mówił.

Marek zdał szczegółową relację. Wysilił pamięć. Za taką sumę było warto.

– To nie pajac. Uważaj na niego. Ta jego organizacja jest naprawdę potężna. To bardzo… zdolny człowiek. Może wszystko zepsuć. Uważaj na niego.

– A nie lepiej się nim zaopiekować?

– Niby tak, ale wątpię, że twoje pachoły dadzą mu radę.

– Wyślę najlepszych ludzi. Zaufaj mi.

– Nie zaszkodzi. Jeśli ci się uda, dostaniesz bonus. Jeśli.

 

2

 

– Błagam, odpuść. Nie mogę stracić domu. Czy aż tak zależy ci na tych pieniądzach?

– Nic ci do tego. Nie oddam ich, nie przesunę terminów i nie pójdę na żadne ustępstwa.

– Mogą ci nie uwierzyć!

– Mam dowody.

– Jakie?

– Chcesz się przekonać? Nie wystarczy ci wyjątek z pamiętnika twojej matki? Mam też naocznych świadków, którzy w tym uczestniczyli.

Olka ogarniała frustracja, a jego rozmówca pastwił się nad nim bez skrupułów.

– Poznałem kogoś, kto może ci zagrozić.

– Kogo? Phi.

– Dżentelmena.

– A to ciekawe!

– Nazwisko Kudomski coś ci mówi?

– Coś słyszałem. Powodzenia wam obu.

 

3

 

– Jak ci idzie zbieranie pieniędzy?

– Mam już coraz więcej!

– Serio?

– A żebyś wiedział!

– Chciałbyś trochę zmniejszyć dług?

– O ile?

– Jakieś dwadzieścia tysięcy.

Olek już przeczuwał pismo nosem. Zumicki nie dawał niczego za darmo.

– Co mam zrobić?

– Ostatnio odwiedził mnie twój przyjaciel…

– Abraham?

– Widzę, że od razu wiesz o kogo chodzi. – Marek zaśmiał się. Jego głos w telefonie brzmiał jeszcze gorzej niż na żywo.

– Co z nim?

– Umów się z nim na spotkanie, na które nie przyjdziesz. SMS-em dostaniesz adres.

Skowicki znał Kudomskiego bardzo krótko, ale to był jego przyszły szwagier. Partner siostry.

Która się od niego odwróciła. Tak samo jak Zofia i Matylda. Ponieważ był gorszy. Nie umiał czarować. Czarna owca w rodzinie.

„Zemsta to danie, które najlepiej smakuje na chłodno”.

Pora na jego sztuczkę.

Więzy krwi. Jesteś jej bratem. Facetem. Powinieneś ją chronić i dbać o nią. A nie pozbawiać ją szczęścia.

Ale bronić mógł Anię sam. Nie potrzebowała jakiegoś elegancika. Znajdzie sobie nowego. Przecież to bardzo ładna dziewczyna. W końcu zwiąże się z kimś normalnym. Nie kimś wynaturzonym i zarabiającym na życie szarlatańskimi sztuczkami. Jej mężem może zostanie prawnik, lekarz czy choćby robotnik zarabiający na życie uczciwie – pracą własnych rąk w pocie czoła.

Do tego musiał zwolnić miejsce u jej boku.

– Żyjesz tam?

– Myślę.

Pozostawała jeszcze kwestia domu. Nie mógł go stracić. Dwadzieścia tysięcy mniej byłoby sporym ułatwieniem.

Podjął decyzję.

– Chętnie się z nim spotkam. Gdzie?

 

4

 

Tego wieczoru w barze nie było wiele osób. Największy stolik zajmowały trzy wiedźmy i Dżentelmen. Jedli flaki, kosztowali wódkę i popijali sokiem jabłkowym.

Ściany pokrywały portrety legend muzyki – Morrisona, Cobaina czy Iggy’ego Popa. Sama nazwa mówiła wiele – „Jaskinia Rockmana”. Na tyłach sali wybudowano wielką scenę. Stał tam tylko mikrofon na stojaku.

– Ale nastrojowe miejsce – przyznała Zosia.

– Jestem nim zachwycony – odparł Abraham, romantyk muzyki rockowej. – Przyszła mi do głowy pewna myśl. Ta sprawa to matrioszka. Myślę, że skrywa drugie dno. Dlaczego Zumickiemu tak zależy na podniszczonym domu na odludziu? Bez obrazy, oczywiście.

– Nie urażasz nas. Zgrabnie podsumowałeś jego stan – uspokoiła go Matylda.

– To rzeczywiście zastanawiające – przyznała Ania.

– Mam pewien pomysł. Czy ktoś zwracał się do was z ofertą kupna domu?

Zofia i Ania nie reagowały, ale odezwała się Matylda:

– Rzeczywiście, kontaktował się ze mną pewien mężczyzna. Spławiłam go i kazałam się nie kontaktować z żadną z nas, bo mamy takie same opinie. Byłam dość przekonująca. – W jej oczach mignął łobuzerski błysk.

– To znaczy? – zapytał Kudomski.

– Wymazałam mu ten pomysł z pamięci.

– Jak w Incepcji, tylko że odwrotnie – zażartowała Zosia.

– Wszystko przez pijactwo i złe nawyki… – westchnął agent SDW. – Mam nadzieję, że was nie uraziłem.

Siostry były zdziwione.

– O co ci chodzi? – zapytała jego partnerka.

– Wasz brat przecież przepił cały dług i stracił na ciemnych interesach, jak podejrzewam.

– Skądże! Nie przepadam za nim, ale to uczciwy człowiek! – zaprotestowała najstarsza. – Pewnie zainwestował w nie to, co trzeba, albo okradła go jakaś kobieta.

Abraham ożywił się. Kierunek, w którym powinien podążać. W co zainwestował Aleksander Skowicki?

– To przepraszam, ale to cudowna wiadomość! Muszę tylko dowiedzieć się, gdzie stracił pieniądze.

– Jesteś cudowny, że to dla nas robisz. – Ania dała mu buziaka prosto w usta.

Zofia spojrzała w stronę sceny.

– Aniu, mówiłaś już ukochanemu, jaki masz cudowny głos?

Zapytana zarumieniła się.

– Zaśpiewaj coś.

– Niech będzie – zgodziła się Ania.

Podeszła do mikrofonu i włączyła go. Barman spojrzał w jej stronę niechętnie, ale na razie postanowił nie reagować.

Jej głos był wyjątkowy. Ani Abraham, ani barman nigdy nie słyszeli na żywo takiego wokalu. To głos, jakiego nie zapomina się.

 

Lordy, don’t leave me

All by myself

Lordy, don’t leave me

All by myself

Lordy, don’t leave me

All by myself

Lordy, don’t leave me

All by myself

 

Nikt z audytorium nie wychwycił w śpiewie ani jednej nuty fałszu. Gdyby Moby ją usłyszał, z pewnością zechciałby nagrać z nią album, albo od razu założyć zespół. Takiego wykonania In this world na pewno nie słyszał. Potem odśpiewała jeszcze takie trudne kawałki jak Bring me to life, Chop Suey! czy I want to break free.

Gdy skończyła, jej chłopak podbiegł do niej, upadł na kolana i z żartobliwym uśmiechem przyznał:

– Jesteś moją boginią. Kocham cię.

Potem, gdy płacił rachunek, barman powiedział do niego:

– Pilnuj pan tej dziewczyny, bo taka kobitka to skarb.

Po występie Abraham wznowił swoją opowieść.

 

Z rana usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem i ujrzałem w nich kobietę o kruczoczarnych włosach i żywym spojrzeniu.

– Dżentelmen? – zapytała.

– A kto pyta? – odparłem.

– Lynda Fox, czarownica – przedstawiła się.

– Tak, Dżentelmen. – Nie wyglądałem – miałem na sobie same spodnie, podkoszulek i potargane włosy.

– Mogę wejść? – spytała.

– Nie wpuszczam obcych kobiet do siebie, nie wiedząc, z czym przychodzą.

– Wiem, że rozwiązujesz sprawę Stonehenge – powiedziała.

– Wejdź – zaprosiłem.

Weszła. Czarną torebkę rzuciła na stolik, a fioletowy płaszcz na wieszak.

Pokrótce przestawię, z czym do mnie przyszła.

Odkryła, że w kręgu znikają czarodzieje i czarownice. Innymi słowy, osoby obdarzone. Ona straciła przyjaciela, ale wolała nie zwracać się z tym do SDW. Miała z nimi nie po drodze, bo kiedyś złamała prawo i oczarowała Dżentelmena, który próbował ją ukarać. Sprawa uszła bokiem, ale nie zbliżała się do miejscowych esdewiaków. Ja byłem z Polski. Aby odkryć rozwiązanie, musieliśmy udać się tam w południe. Ale bała się zrobić to sama. A ja zyskałem trop.

Wyszliśmy już po śniadaniu i czekaliśmy. O pół do dwunastej złapaliśmy się za ręce. Przez zwarty uścisk przepływał magia, tworząc z nas coś w rodzaju obwodu. Wtedy ktoś mógłby mnie odczuć jak czarodzieja.

Stało się to równo z biciem dzwonów (w przenośni, nie słyszeliśmy ich). Zostaliśmy tam sami. Zła atmosfera przegnała ludzi. Wtem na megalitach rozbłysły krwiste swastyki i porwano nas. Przeteleportowano pod ziemię.

Znaleźliśmy się w jakiejś pracowni. Surowo urządzona, pełna papierów i z hitlerowską flagą na ścianie. Stał przed nami jakiś mężczyzna z długimi włosami i brodą. Otoczyli nas naziści z bronią. Jeden nasz fałszywy ruch i zostalibyśmy rozstrzelani.

Poddaliśmy się. O dziwo nas nie przeszukano, ale naziści chyba tego nie robili. Pewnie uznali, że jesteśmy czarownikami i naszą bronią jest magia. Pewnie tak przybyli nasi poprzednicy.

Zaprowadzili nas do oddzielnych cel. Te klitki obłożono zaklęciem blokującym wszelkie inne.

Siedziałem na pryczy i nic nie mogłem zrobić.

Domyślcie się, co zrobiłem, gdy przynieśli mi jedzenie.

Wyjąłem rewolwer i gestem kazałem im być cicho. Posłuchali, to w końcu dziadkowie pokryci pajęczynami zmarszczek, a nie Hitlerjugend. Odłożyli karabiny i ustawili się pod ścianą, a ja w tym czasie wyszedłem zabierając broń i zamykając celę kluczami jednego z nazistów. Szedłem korytarzem, szukając w celach znajomej twarzy. W końcu wypatrzyłem Anię, która nie krzyknęła na mój widok, będąc inteligentną kobietą. Jeden z kluczy pasował i otworzyłem kraty. Padła mi w ramiona i przytuliła się. Dała buziaka. Oczarowała mnie czarownica.

Potem uwolniliśmy pozostałych. Sześć osób, w tym Ranigasta. Próbowali się teleportować, ale nie mogli. Ze Stonehenge coś było stanowczo nie tak. Szliśmy ku wolności, aż drogę zagrodzili nam hitlerowcy. Szybko zginęli od kilku różnych zaklęć. Też stare dziadygi. Zaczynałem domyślać się, o co chodzi.

Doszliśmy do stołówki, gdzie właśnie spożywano obiad. Zgadnijcie, kto siedział przy jednym ze stołów. Adolf Hitler! Z długimi, siwymi włosami, ale charakterystycznym wąsem. Wstał na nasz widok oniemiały i zaczął wykrzykiwać rozkazy po niemiecku. Nikt nie wstał. Wszyscy bali się napastników władających  die Magie.

Podszedłem do Führera, cały czas w niego mierząc. Chciałem poznać odpowiedzi i ujawnić jego istnienie światu. Na szczęście znałem trochę niemiecki. Angielski i niemiecki to te dwa języki, których się nauczyłem. Oczywiście nie ma sensu opowiadać nasz dialog po niemiecku, przetłumaczę.

– O co tu chodzi? – zapytałem.

W pierwszej chwili Hitler nie odpowiedział, ale potem wytłumaczył:

– To tajna niemiecka baza, a wy jesteście więźniami! Potrzebuję magii, aby uczynić Rzeszę znów potężną. A ktoś ty?

– Jestem Dżentelmenem – odparłem.

Hitler wiedział, o kogo chodzi.

– Jeden z waszych kiedyś próbował mnie zabić.

– Poddajcie się. Wychodzimy na powierzchnię – powiedziałem.

– Jeszcze nie! Brać ich! – rozkazał Hitler.

Jego podwładni chwycili za broń i zginęli co do jednego. Kantynę wypełnił ogień, pioruny i różnego rodzaju zaklęcia. Podłoga spłynęła krwią. Zdziwiło mnie, że ci ludzie zabili tak łatwo. Ale w końcu uczono nas wszystkich nienawiści do nazistów od małego. A teraz spotkaliśmy samego Führera. Tylko on pozostał przy życiu.

Pomimo starości, wódz nadal potrafił błyskawicznie i zdecydowanie działać. Nim zdążyliśmy cokolwiek zrobić, wyjął einhanda i strzelił sobie w głowę. Tym razem naprawdę popełnił samobójstwo.

Wydostaliśmy się z bazy, a ja od razu przysłałem tam SDW. Ania była mi niezmiernie wdzięczna. Spędziliśmy ze sobą trochę czasu i szybko zakochaliśmy się w sobie. Nadajemy na tych samych falach. Mniej więcej.

 

– I mamy wam w tą opowieść uwierzyć? – zapytała Matylda.

Zmieszany Abraham odpowiedział:

– Nie kłamiemy. Nie wierzysz własnej siostrze?

– Wierzę w waszą kreatywność. Ale Hitler to już przesada.

– Też mam mieszane odczucia – powiedziała Zosia.

Ania zdenerwowała się trochę.

– Musieliśmy przez to wszystko przejść!

Historia rzeczywiście była prawdziwa. Wierzcie lub nie.

 

7. Zamach

 

Olek chciał spotkać się w parku. Porą dziwną, bo nocną, ale sprawa była zbyt trudna, aby narzekać na takie niedogodności. Pewnie dzień spędził w pracy.

Usiadł na ławce, pod latarnią. I to właśnie jej światło go uratowało.

W jego stronę zmierzało dwóch mężczyzn, z kaszkietami osuniętymi tak, aby okrywały cieniem całe twarze. Jeden wyciągnął nóż myśliwski. Ostrze jednym krótkim refleksem odbiło wątłe światło. To wystarczyło. Łowca zawsze pozostaje czujny.

Gdy podeszli, nie zaatakowali, ponieważ spod płaszcza ofiary wystawała lufa rewolweru.

– Panowie, jeden wasz zły ruch i wystrzelę. Nie sprawdzajcie. Uciekajcie i powiedzcie waszemu szefowi, że nie żartuję.

Wtem na jego szyi zacisnęła się druciana linka. Zaczął charczeć z braku powietrza. Wystrzelił, trafiając zbója z nożem w pierś. Ten upadł, a jego towarzysz odsunął się.

Broń drżała w ręce Abrahama, który tracił coraz więcej powietrza. Ledwo wymierzył w jeszcze stojącego zbira.

Kudomski tracił przytomność.

Ostatkiem sił upuścił rewolwer i złapał duszące go ręce. Trochę posunął je do przodu, tym samym zwalniając uścisk. Nabrał powietrza i od razu poczuł się lepiej.

Sięgnął do zapasów magii w organizmie, aby natychmiastowo nabrać mocy.

Wykręcił nadgarstki niedoszłego zabójcy. Linka znalazła się na jego nogach. W tym czasie drugi napastnik wyciągnął rugera.

Dżentelmen całą swoją siłą pociągnął i przeciągnął zbira nad sobą, schylając głowę. W tym samym momencie posiadacz rugera wystrzelił i trafił w kręgosłup swojego kolegi, który zleciał, uderzając głową w chodnik. Wykorzystując oszołomienie przeciwnika, Abraham chwycił rewolwer z ziemi i strzelił wrogowi w kolano, jeszcze podnosząc się. Trafiony upadł, wypuszczając pistolet.

Zniesmaczony Kudomski podszedł do pokonanego. Nie chciał, ale musiał to zrobić. Znali jego rysopis i nazwisko. Sam Marek nie pozwie go, musiałby przyznać, jakie mieli zadanie, aby wytłumaczyć skąd posiada informacje. Największym problemem mógłby być rzadki rewolwer Dżentelmena. Po nim go jednak nie namierzą. Wykonał go dla niego krasnoludzki rusznikarz.

Strzelił leżącemu prosto w serce. Nie w głowę, jak na filmach. Musiał mieć pewność, że ofiara zginie od razu. Policja znajdzie trzy trupy. W pobliżu nie było nikogo. A nawet jeśli był, to w ciemności nie widział twarzy. W takich sytuacjach ludzie nie zgrywają bohaterów, ale uciekają. Na milion dzieci jedno rodzi się bohaterem.

Koniec zabawy. Abraham zadzwonił do ukochanej po adres brata. Dała mu bez zbędnych pytań, wierząc, że jej ukochany wie, co robi.

Dzwonił, dopóki Olek nie otworzył. Mina Skowickiego wyrażała przerażenie i poczucie winy.

W pewnych sytuacjach trzeba zapomnieć o savoir-vivrze. Kudomski przyparł szwagra do ściany, zamykając kopniakiem drzwi i przyłożył mu lufę do skroni.

– Ja ci pomagam, a ty ich na mnie nasyłasz?!

– Bo… Mu-musiałem. Obiecali, że opuszczą mi dwadzieścia tysięcy.

– Sprzedałeś mnie, Judaszu?

Zapytany kiwnął głową z przestrachem.

– Skończyła mi się cierpliwość. Zdajesz sobie sprawę, że rzadko tak daję się ponieść emocjom? – Z jego oczu bił niepohamowany gniew, a kosmyki włosów opadały mu na oczy.

– Przepraszam.

– Niewiele mi to daje. Przez ciebie musiałem zabić trzy osoby! Rozumiesz?!

Dżentelmen puścił i odszedł na krok. Złapał się pod boki i westchnął. Olek dygotał z przerażenia. W kroczu dresów pojawiła się ciemna plama. Nie wzbudzało to w Dżentelmenie wyrzutów sumienia. Zabójstwo trzech osób to nie zabawa. Mordował upiory, demony, mutanty i inne wynaturzenia, ale nie zwykłych ludzi!

– Koniec zabawy – rozkazał Kudomski. – Ja zadaję pytania, a ty odpowiadasz. Rozumiesz?!

– T-tak. – Dżentelmen wydawał mu się dotychczas wręcz nieludzko opanowany, ale jak widać też był tylko człowiekiem.

– Powinienem cię zabić, rozumiesz? Zgodzisz się z tym?

– Chyba t-tak.

– Ale kocham twoją siostrę i ze względu na nią tego nie zrobię. – Agent SDW bardziej straszył, nie dążył do czwartego zabójstwa jednej nocy. – Na czym straciłeś sto tysięcy?

– Nie powiesz nikomu?

– Nie twój w tym interes. – Wymierzył w szwagra.

– Pewien człowiek mnie szantażuje. Mafia chyba pracuje dla niego. Dowiedział się o przestępstwach z przeszłości naszych rodziców. Gdyby to wyszło na jaw, wszyscy Skowiccy mogliby zostać wykluczeni z Podziemia.

– A mianowicie?

– Odprawiali satanistyczne rytuały. Podobno raz wezwali samego Lucyfera! Ma na to pamiętnik mojej matki, uczestników rytuałów w roli świadków i coś jeszcze – wytłumaczył i jęknął: Kurwa!

– Naprawdę? – Abraham wycelował prosto w głowę Olka.

– Przysięgam! – Skulił się.

– Czyli robisz to wszystko, aby ocalić honor rodziny?

– Tak!

Wyglądało na to, że Kudomski zrozumiał sytuację przyszłego szwagra.

– To nie zmienia faktu, że wystawiłeś mnie na śmierć!

– Przepraszam!

Esdewiak opuścił broń.

– Gdzie go znajdę?

– Nie wiem.

– Jak się z nim kontaktujesz?

– Przez telefon.

– To jak pokazał ci dowody?

– Tylko raz się spotkaliśmy. Przysiadł się do mnie w knajpie.

– Daj mi jego numer.

Olek podyktował, a Dżentelmen zapisał go w swoim iPhonie. Potem wyszedł, trzaskając drzwiami i zostawiając samego śmierdzącego własnym i jeszcze ciepłym moczem brata siostry.

 

8. Każdy ma swój słaby punkt

 

Jarosław Garczyński wszedł do domu i od razu wyczuł, że ktoś w nim jest. Nie musiał szukać umysłem, wiedział kto.

– Abraham Kudomski – powiedział, tak aby głos rozszedł się po całym domu. Usłyszał dźwięk spuszczanej wody, mycie rąk i ujrzał Dżentelmena wychodzącego z łazienki. – Witam w moich skromnych progach.

– Dobry wieczór.

– Jak mnie znalazłeś?

– Nietrudno namierzyć numer.

– No tak, moc zaślepia. Poczułem się zbyt pewnie. Kontrolowałem całą sytuację. Zapowiada się dłuższa rozmowa. Wejdźmy.

Zdjął buty, włożył kapcie, zdjął kurtkę z Zary i poszli usiąść na fotelach. Jarek machnął niedbale w stronę kominka, który wypełnił się ogniem.

– Dlaczego tak zależy ci na tym szantażu?

– Nieważne.

– Mogę zgadywać?

– Spróbuj.

– Wysłałeś kogoś z ofertą kupna domu, prawda?

– Tak.

– I kiedy Matylda wyczyściła mu pamięć, wiedziałeś już, że nie kupisz od nich tego. Nawet szantażem, ponieważ dla czarownic najważniejsze są ich sekrety i czary. – Czarownik kiwnął głową, więc opowiadał dalej. – Ale gdyby ktoś inny zagarnął dla ciebie dom. Przecież na przykład taka mafia jest spoza Podziemia. Czarownice nic im zrobić nie mogą, ponieważ takie są zasady.

Garczyński klasnął i z uśmiechem przyznał:

– Bystry jesteś. Udało ci się mnie przejrzeć. I co teraz zrobisz?

– Na mocy Traktatu Magicznego Dżentelmeni mają prawo ingerować i w Podziemie, i w życie zwykłych ludzi. Mogę nawet cię zabić.

– Wątpię. Jestem czarodziejem, a ty tylko człowiekiem.

– Zabijałem już czarowników.

– W ich domu?

– Zawsze jest ten pierwszy raz.

Obaj wyczuwali groźby. Każdy z nich szanował wroga, bo wiedział do czego jest zdolny. Jarosław słyszał opowieści o Abrahamie Kudomskim, słynnym Dżentelmenie, który tak wiele dokonał. Zabójcy hrabiego Draculi, etc.

Jedna krótka formułka i rewolwer wypłynął spod marynarki Abrahama. Dżentelmen nie zdążył złapać swojej broni. Rzucił się więc na czarodzieja prosto z fotela. Ten jednak ruchem ręki z palcami wygiętymi w dziwnym geście odrzucił go. Kudomski spadł na podłogę, mocno uderzając się w lewe ramię, które zapulsowało bólem.

Dżentelmen spróbował wysłać wiadomość telepatyczną do ukochanej. Mieli własny kanał, który Ania dla nich stworzyła. Ukryty, dlatego Jarosław nie mógł przechwycić komunikatu.

Garczyński uniósł agenta SDW w górę jak Jedi. Sparaliżowany Abraham nie mógł nic zrobić. Czuł dotkliwy ból, który nie pozwalał mu racjonalnie myśleć. I wtedy czarodziej wdarł się do jego umysłu z impetem wystrzelonego pocisku. Pędził przez mózg Kudomskiego, zbierając informacje.

– A może tobą zapłacę za dom? – zaproponował Jarosław.

– Nie!

– Dajesz mi taką możliwość.

– Przecież dostaniesz pieniądze.

– Na razie ich nie dostaję.

– Dostaniesz!

– Więc mogę coś ugrać ze Stowarzyszeniem.

Mag puścił i jego ofiara upadła na parkiet. Obok miękkiego dywanu. Abraham zrozumiał w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Wierzył jednak w Anię i postanowił grać na czas. Na szczęście przeciwnik nie przejrzał dokładnie wspomnień.

– Poddaję się – oznajmił Dżentelmen.

– Nie masz wyjścia.

Esdewiak obrzucił go nienawistnym spojrzeniem. Wtem Abraham przyciągnął do siebie rewolwer, co trochę zabolało, ponieważ jego siły fizyczne były na wyczerpaniu. Ledwo utrzymywał przytomność, ale musiał walczyć dalej.

Ledwo kolba dotknęła jego dłoni, pociągnął za spust. Chybił, trafiając stojącego na kominku słonia z podniesioną trąbą w brzuch, rozbijając go. 

Czarodziej nie dał mu drugiej szansy i czarem wyrzucił przedmiot z ręki agenta SDW. Ten zaklął w myślach.

– Nie przeginaj – ostrzegł mag.

Gdy broń leciała w kierunku Jarosława, Abraham podbiegł do niego i uderzył go pięścią w twarz. Rusznikarskie arcydzieło wylądowało na dywanie, a Dżentelmen uderzył po raz drugi w to samo miejsce – w prawy policzek. Złapał za prawicę, która próbowała się złożyć w magiczny gest, ale lewica znalazła się na jego głowie, przeszywając mocą mózg. Kudomski ukląkł, wrzeszcząc z bólu, gdy czuł jak jego szare komórki rozrywają się. Próbował chwycić za krzywdzącą go dłoń, ale uścisk był zbyt silny.

 Zebrał siły umysłowe i zaczął bronić się przed atakiem. Wypierał wrogą energię z własnej głowy aż do skutku. Gdy skończył, odskoczył. Upadł obok rewolweru, który wymierzył w przeciwnika. Znów pociągnął za spust i rozległo się tylko szczęknięcie. W magazynku skończyły się kule. Próbował sięgnąć po nowe, schowane w specjalnej kieszonce marynarki. Obita była materiałem tak, aby naboi nie dało usłyszeć się przy ruszaniu.

– To chyba twój koniec – zauważył z uśmiechem Jarosław.

Wtem usłyszeli jak zamek przekręca się i ktoś otwiera drzwi. Usłyszeli kroki. Garczyński zamarł, a Abraham uśmiechnął się z satysfakcją.

– Czyj koniec?

Do salonu weszły trzy siostry Skowickie. Uzbrojone były w białe różdżki. Artefakty zwiększają moc zaklęcia i ułatwiają czerpanie magii.

– Poddaj się – zażądała Anna.

– Ha! Trzem wiedźmom? – spytał czarownik.

Wycelowały w niego, a na końcach broni zaczęły jarzyć się niebieskie światełka.

– Czekajcie! – poprosił mag. – Wiecie, że szantażowałem waszego brata? Po waszych minach widzę, że nie. Nie powiedzieli wam. – Wymownie spojrzał na Abrahama.

– Nie miałem czasu – zaprotestował Kudomski, który zdążył już wstać i naładować rewolwer.

– A wiecie czym? – kontynuował Jarosław. – Wasi rodzice brali udział w pewnych niedozwolonych praktykach… A mianowicie czarnych mszach. „Generals gathered in their masses just like witches at black masses”. Znacie to?

Abraham i Ania kiwnęli głowami. War Pigs Black Sabbath.

– Nie wierzę ci! – rzekła Zofia.

– Mam dowody!

W tym momencie jego serce przeszyła wiadomego pochodzenia kula.

– Czy to ważne? Już nikt się nie dowie – zauważył Kudomski, chowając rewolwer.

Wiedźmy schowały różdżki. Matylda była oburzona.

– Czemu nic nie mówiłeś?!

– Nie miałem kiedy. Dowiedziałem się dzisiaj w nocy. Dziękuję za ratunek. Gdyby nie wy, już by mnie tu nie było. Trzeba coś zrobić z trupem.

 

EPILOG

 

Jedli kolację w eleganckiej restauracji. Przyniesiono szampana.

– Nie mogę uwierzyć, że mój brat to zrobił.

– Chciał dobrze.

– I wyszło źle.

– Szkoda mi tych ludzi. Nienawidzę morderstw na ludziach, których poprzysiągłem chronić.

Takie ryzyko przyjmowania zadań od osób pośrednich, pomyślał.

Abraham wstał i podszedł do niej. Uklęknął i wyjął eleganckie, czerwone pudełeczko. Otworzył i ujrzała piękny, złoty pierścionek z małym klejnocikiem po środku.

– Anno Skowicka, czy wyjdziesz za mnie?

 

KONIEC

(A WŁAŚCIWIE POCZĄTEK NOWEJ PRZYGODY)

 

 

 

Koniec

Komentarze

Pietrku, tytuł mnie przyciągnął :) A czy kobiety są wspaniałe? Są i nie są… Kolejna przygoda Twojego Dżentelmena… I ta chyba podoba mi się najbardziej. Wiedźmy, magia, klimat stworzony detalami, subtelna erotyka, Hitler i Stonehenge… Niestety nie jestem mistrzynią komentarzy :( Ale… Tekst dzięki dialogom nabrał płynności i mimo rozmiarów przeczytałam go z przyjemnością. Dodatkowy plus za przejrzystą strukturę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że został napisany przez tak młodą osobę. Trzymam kciuki za Twoją karierę pisarską i idę zagłosować na bibliotekę :)

Dziękuję za tyle pozytywnych rzeczy :D Nie sądziłem, że jest aż tak dobry… Dziękuję za wizytę i klika!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Historia ciekawa, czytało się przyjemnie. Nie ma dłużyzn, ciągle coś się działo. Do tego przeplatałeś dwa tematy, więc i znużenie jednym nie nastąpiło.

A z Biblioteką za tytuł nie przesadzaj. Truizm i tyle. ;-p

Styl nie powala, jeszcze dosyć prosty i niewyrobiony, ale nie jest zły.

Gorzej z wykonaniem. Mniejsza o literówki, ale strzeliłeś i poważniejsze byki.

a każdy wziął kubeczek ze spodkiem.

Nie znam się. Kubki podaje się ze spodkami?

uznała Matylda.znała Matylda.

Zdublowało się.

emanował wręcz chłopięcą głupotą, która karze szukać draki.

Ortograf.

Mafioso podał mu kij, a Kudomski kilkoma precyzyjnymi ruchami zbił czarną kulę.

Nie wiem, w jaki rodzaj bilarda grali, ale w tym najpopularniejszym w lokalach – ósemce – przedwczesne wbicie czarnej oznacza przegraną.

Po krótce przestawię, z czym do mnie przyszła.

Pokrótce.

Sprawa uszła bokiem,

Frazeologizmy Ci się pomieszały.

Otworzył i ujrzała piękny, złoty pierścionek z małym klejnocikiem po środku.

A na pewno nie przed środkiem? ;-) Trochę się czepiam, ale jak włożyć pierścionek, który ma w środku kamień? ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za wizytę! Ale przecież tytuł naprawdę jest genialny ;)

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Nie zatrzymuj się na piórku – Zajdla od razu zażądaj! ;)

Od strony treści opowiadanie jak najbardziej w porządku. Ciągle coś się dzieje, fajnie wszystko płynie.

Gorzej z językiem. Błędy zauważone przez Finklę, powtórzenia – zastanawiam się, czemu nie spróbujesz betowania. Pomogło by oszlifować właśnie takie problemy, które psują niezłe wrażenie tekstu.

Podsumowując: niezły koncert fajerwerków, ale niestety nie do końca oszlifowany.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Prawdopodobnie były to jakieś szmuglowane rosyjskie fajerwerki ;)

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Pietrku, nie wiem jak zacząć, ale… stylistycznie tekst jest słaby. Jedno złe zdanie goni następne. Powiem Ci, że jestem wręcz rozczarowany. Jejku, słabo jest, naprawdę. Domyślam się, że widząc stonowane komentarze dwójki lożowników, weźmiesz moje gadki za zwykłe marudzenie, ale będę podpierał je przykładami. Wybacz, że część wskazanych błędów będę kończył pytaniami, które mogą wyglądać jak “atak”, ale to z braku czasu na dłuższe wyjaśnienia, liczę, że większość załapiesz.

Matylda i Zofia zapukały do mieszkania Ani.

Razem zapukały, czy tak naprawdę zapukała jedna? Widziałeś kiedyś dwie osoby pukające do drzwi równocześnie? Po co?

Przywitały się i wpuściła gości w swoje progi.

Wiem, że chciałeś uniknąć powtórzeń, ale po pierwsze, powiedzenie mówi, “w swoje skromne progi”, a po drugie, używa się je w innym kontekście. Gdy wpuszcza się do siebie kogoś po raz pierwszy i jest to wyraz skromności gospodarza. Co więc to ma do Twoich trzech sióstr?

– Czemu o takiej porze paradujesz w takim stanie?

Nagość nie jest stanem, milisz pojęcia. Pijana, naćpana, brudna, to może być “stan”, ale naga, co najwyżej “w takim stroju”, którego de facto nie ma.

Jego usta wyginał szelmowski uśmiech.

Wyginał?

Ani nie do końca podobał się wyraz oczu Matyldy. Zainteresowanie jej partnerem pod kątem płciowym mieszało się z niechęcią.

Co to są za zdania, Pietrku? A jak się podoba do końca? Zainteresowanie i niechęć są tu podmiotami, nadałeś im cechy osobowe.

“Nie podobało się jej wyraźnie zainteresowanie seksualne siostry .” Seksualne można pominąć, ale jak chcesz o tym mówić, to jest, a wiadomo, że mężczyzną, a nie lodówką.

Naga dziewczyna kraśniała z dumy.

Jaka naga dziewczyna, czwarta? Dlaczego tak piszesz o Ani? A wiem, z braku pomysłu na lepsze omijanie powtórzeń.

Krewne skinęły głowami z uznaniem.

I znowu brak pomysłu na powtórzenie. Jakie krewne? Siostry. Jak przedstawisz brata? To Paweł z mojej rodziny? No, można, można. I znowu robią coś równocześnie, jak roboty.

Trochę zazdrościły najmłodszej takiego kochanka.

I znowu razem! To chyba czarownice… ;)

Zakochani wrócili do sypialni, a czarownice usiadły na fotelach w salonie.

Nie, no, wykończę się. One są chyba bliźniaczkami syjamskimi.

Niebawem wrócili, ona w czarnej sukience, a on w tego samego koloru spodniach i białej koszuli.

Nawet to zdanie jest niezręczne. Niebawem wrócili, przecież nie wychodzili z mieszkania, prawda? Można niebawem wrócić z pokoju obok? Teoretycznie, ale wiadomo, że taki zwrot ma w domyśle trochę większą odległość. Czy kolory ich ubrań mają jakieś znacznie? Żadne. To po co o tym pisać?

W tym momencie weszła pani domu, trzymając tacę uginającą się pod filiżankami wydzielającymi jaśminowy zapach.

Dobrze, że nie w innym momencie. Taca, która ugina się pod czterema filiżankami? Z tektury jest? Wydzielający zapach? Brzmi jak czary, po co zwykłym zjawiskom nadajesz symboliczny wydźwięk? Każde zdanie w tekście nie musi być obrazowe, ba, nie powinno.

– Byłeś tajemnicą – dokończyła z pewną dozą wyrzutu Matylda.

– Było, minęło. – Zosia nie chciała dopuścić do sporu.

Kudomski upił łyk napoju i zaczął:

– Dawno, dawno temu w naszej galaktyce, ale jeszcze kiedy żył Chris Cornell…

Staram sobie wyobrazić, jak brzmi pewna doza wyrzutu. “Zosia nie chciała dopuścić do sporu”, dopuszczanie kojarzy mi się z psami rasowymi, przepraszam. “Kudomski napił się herbaty.”? Tak, jak wyżej, nie każde zdanie musi być obrazowe.

I na koniec bajka, “dawno, dawno temu”.

 

Pietrku, to tylko pierwszy fragment. Wybacz, może odbierzesz moje uwagi za czepialstwo. To nie są wielkie błędy. Ktoś może nawet uznać, że ich nie ma. Ale dla mnie są i jest ich dużo, bardzo dużo.

Pozdrawiam.

Może następnym razem…

 

Rozumiem, o co chodzi. Mogę to wytłumaczyć w prosty sposób – opowiadanie napisałem pół roku temu. Od tamtej pory poczyniłem postępy…

A jak podobało się pod kątem samej treści? 

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Masz Pietrku mnóstwo niezłych pomysłów, do tego cechuje Cię poczucie humoru, nie zbywa Ci na chęci tworzenia i to wszystko sprawia, że opowiadania jest pomyślane całkiem nieźle, akcja galopuje, jest ciekawa i zaskakuje zwrotami, i gdybyż jeszcze za tym wszystkim nadążało wykonanie…

No cóż, mam nadzieję, że z czasem będzie coraz lepiej. ;)

 

1.Głupi brat –> Brak spacji po kropce. Ten błąd pojawia się przy wszystkich tytułach rozdziałów.

 

– Mój umysł jest wy­so­ko roz­wi­nię­ty. –> Czy rozwijał się na dachach najwyższych wieżowców?

Winno być: – Mój umysł jest wy­so­koroz­wi­nię­ty.

 

po­szła za­pa­rzyć her­ba­ty dla wszyst­kich. –> …po­szła za­pa­rzyć her­ba­tę dla wszyst­kich.

 

trzymając tacę uginającą się pod filiżankami wydzielającymi jaśminowy zapach. Postawiła ją na hebanowym stoliczku, a każdy wziął kubeczek ze spodkiem. –> Nie przesadzaj – cztery filiżanki z herbatą to nie jest ciężar, pod którym ugina się taca.

W jaki sposób filiżanki wydzielały zapach? A może to herbata pachniała?

Jak to się stało, że Ania przyniosła filiżanki, a wszyscy wzięli kubeczki?

 

Każda ich kon­wer­sa­cja prze­sy­co­na była mi­ło­sną uprzej­mo­ścią i żar­to­bli­wo­ścią. –> Na czym polega miłosna uprzejmość i żartobliwość?

 

Miał żonę Sa­bi­nę. Jest ona zwy­kłą ko­bie­tą… –> Pomieszanie czasów.

 

– Prze­pra­szam, że prze­ry­wam zaj­mu­ją­cą opo­wieść… –> – Prze­pra­szam, że prze­ry­wam zaj­mu­ją­cą opo­wieść

 

Po obej­rze­niu domu ro­dzi­ny Sko­wic­kich, Abra­ham uj­rzał ogrom­ną skalę pro­ble­mu. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Pod­je­cha­li na pod­jazd mer­ce­de­sem Dżen­tel­me­na. –> Jak wyżej.

 

Za­pro­wa­dzi­ły go na naj­niż­sze pię­tro znaj­du­ją­ce się pod zie­mią. –> O ile mi wiadomo, piętra są nad parterem. Poziom pod ziemią, to nie najniższe piętro, a piwnica/ podziemie.

 

Roz­bły­sło w niej świa­teł­ko. Nagle bły­snę­ło… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

znów ogar­nę­ło mnie to uczu­cie po­zna­ne w sa­mo­lo­cie. –> Podejrzewam, że miało być: …znów ogar­nę­ło mnie to uczu­cie, którego doznałem w sa­mo­lo­cie.

 

a ona wy­czu­ła moje ukrad­ko­we spoj­rze­nia.

Po­czu­łem obcą jaźń… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Nie­na­wi­dzi­łem ich, po­nie­waż przy­cho­dzi­ły z nie­nac­ka… –> Co to jest nienacek? ;D

Winno być: Nie­na­wi­dzi­łem ich, po­nie­waż przy­cho­dzi­ły znie­nac­ka

 

miał za­cze­sa­ne do tyłu włosy w tłu­sty spo­sób… –> Co to znaczy mieć włosy zaczesane w tłusty sposób?

 

mo­że­my znisz­czyć waszą nie­le­gal­ną dzia­łal­ność… –> …mo­że­my znisz­czyć waszą nie­le­gal­ną dzia­łal­ność

 

Naj­więk­szy sto­lik zaj­mo­wa­li trzy wiedź­my i Dżen­tel­men. –> Naj­więk­szy sto­lik zaj­mo­wa­ły trzy wiedź­my i Dżen­tel­men.

 

Ta spra­wa to ma­triosz­ka. Myślę, że skry­wa dru­gie dno. –> Matrioszki nie skrywają drugiego dna.

 

W pew­nych sy­tu­acjach trze­ba za­po­mnieć o sa­vo­ir-vi­vre. –> W pew­nych sy­tu­acjach trze­ba za­po­mnieć o sa­vo­ir-vi­vrze.

 

w spe­cjal­nej kie­szon­ce ma­ry­nar­ki. Obita była ma­te­ria­łem tak… –> W jaki sposób obija się materiałem kieszonkę marynarki?

 

PRO­LOG –> Czy na pewno? Ostatnia część opowiadania to EPILOG.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za tyle komplementów. Z prologiem rzeczywiście zawaliłem sprawę…

Dziękuję za wizytę!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Treść jest całkiem niezła i pewnie stąd moja irytacja. Wiesz, to trochę jak z pójściem do kina na film, który dobrze się zapowiada, a później dostajesz, co dostajesz. To znaczy dobry pomysł, tylko wykonanie nie za specjalne. Zbyt rzadko bywasz na portalu. :) Więcej i częściej tutaj wertuj. ;)

Pozdrawiam.

Niestety, ostatnio mam mało czasu, dlatego zaniedbałem portal. Ale postaram się nadrobić zaległości :)

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Odniosłem wrażenie, że tekst cechuje taka chłopięca fascynacja płcią przeciwną. ;) Dziwnie budujesz zdania; gdzieś na samym początku straszy “się” na samym końcu, tuż przed kropką. Określenia jak “stowarzyszenie”, “czarownice”, “magia” są bardzo ogólne i nie wpływają dobrze na odbiór przedstawionego świata, bo wyglądają na wymyślone naprędce, by zapchać czymś dziury w logice. Tekst raczej w pamięci nie zostanie.

Przecież czytałeś moje poprzednie opowiadania i pomimo tego, że opowiadanie jest zamknięte, to stanowi element większej układanki, którą buduję kolejnymi historiami.

A ta fascynacja chyba nie jest niczym złym ;) W końcu sam tytuł na nią wskazuje.

Po komentarzach wnioskuję, że chyba zaczynam być grafomanem. Może tytułu Wielkiego Grafomana nie uzyskam, ale może jakiegoś portalowego ;)

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Przyznam, że jestem nieco rozczarowana. Miałam wrażenie, jakbym czytała sprawozdanie (kto co kiedy zrobił), a nie opowiadanie. Nie umiem tego inaczej określić. :(

Przynoszę radość :)

O Boże, jakim cudem jeszcze znalazłaś to opowiadanie? :D

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

E tam, prawie świeżutkie przecież ;)

Mam całą listę “do przeczytania” ;)

Przynoszę radość :)

Ambitna jesteś ;) Ja niestety na stronie przestałem sie udzielać…

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dlaczego?

Ty się udzielasz pisząc, a ja czytając ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka