- Opowiadanie: Niebotyk - Cyberpulp Fiction: "Wsparcie"

Cyberpulp Fiction: "Wsparcie"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cyberpulp Fiction: "Wsparcie"

Nieduży robot kurierski z serii tak zwanych „androgońców" siedział skulony pomiędzy kontenerami na śmieci i nasłuchiwał odgłosów pościgu. Po jakimś czasie dał sobie spokój, ponieważ ulewny deszcz, który bębnił o blaszane klapy kubłów i tak praktycznie zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Robot nie próbował wypatrywać prześladowców, bo nie chciał marnować resztki swojej baterii na tryb noktowizji. Podczas ucieczki zabrnął tak głęboko w ciemne zaułki opuszczonej dzielnicy, że łuna znad oświetlonej, zamieszkałej przez ludzi części miasta docierała do niego jedynie jako słaba poświata, dzięki której mógł co najwyżej zobaczyć gdzie kończy się ściana, a gdzie zaczyna ulica. Androgoniec uznał, że zostawił pościg wystarczająco daleko za sobą, aby móc odsapnąć w ukryciu i przeanalizować swoje położenie. Na plecach, tuż pod prawym ramieniem miał paskudną ranę postrzałową. Pocisk, który w niej tkwił nie pozwalał mu jasno myśleć, ponieważ przy prawie każdym ruchu powodował nieprzyjemne, bolesne zwarcia. Na szczęście ukryta w aluminiowym plecaku przesyłka przetrwała nienaruszona. Robot uruchomił autodiagnozę. Przed oczami zamigotały mu trójwymiarowe schematy poszczególnych części własnego ciała, opatrzone dokładnymi raportami uszkodzeń. Sprawa wyglądała kiepsko. Początkowo gnał przed siebie napędzany strachem, jednakże rozmiar zniszczeń, oraz aktualny stan baterii wykluczały szansę na kolejny karkołomny zryw. Roboty kurierskie typu „androgoniec" może i posiadają niezłą sprawność fizyczną, ale ich lekka konstrukcja zdecydowanie nie jest kuloodporna… To cud, że podczas ucieczki pod tak gęstym ostrzałem został trafiony tylko raz. Całe szczęście jego model potrafi biegać szybciej niż istoty ludzkie. W końcu jest zawodowym kurierem, a nie tarczą strzelecką… Nie mógł sobie wybaczyć, że wpakował się w tę kabałę na własne życzenie, z poczucia obowiązku i chęci dokonywania bohaterskich czynów. Doskonale znał cele misji oraz związane z nią wszelkie możliwe niebezpieczeństwa, lecz nigdy nie przypuszczał, że podczas prawdziwej akcji będzie aż tak przerażony… Nagle dziura w plecach znowu zaiskrzyła, przez co robot prawie zrestartował się z bólu. Kiedy zwarcie minęło, pomyślał o spoczywającej na nim odpowiedzialności i zmusił się do opanowania narastającej paniki. Może ilość energii jaka pozostała w baterii, wystarczy aby dotrzeć w okolice najbliższego ukrytego wejścia do podziemi… Wiedział jednak, iż pomimo niezwykłej wagi swojego zadania, nie powinien ryzykować ujawnienia miejsc, przez które można się dostać do Bazy. Gdyby ludzie je odkryli, cała dramatyczna misja androgońca straciłaby sens. Zadrżał wspominając czujne oczy i skupione twarze ścigających go agentów. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy jego prześladowców, jak skradają się zaułkami, niewidoczni w swoich czarnych garniturach, i węszą za zapachem przegrzanych z wysiłku obwodów zbiega… Kurier wziął się w garść i odegnał ponure wizje. Ostrożnie, aby nie urazić rany, wysunął głowę zza kontenera. Jego elektroniczne oczy rejestrowały jedynie połyskujące w ciemnościach smugi deszczu, oraz wyświetlały prawie niewidoczne ciągi cyfr, które określały położenie robota w odniesieniu do całkowicie nieprzydatnych punktów na przestrzennej mapie. Nagle w głowie androgońca błysnęło powiadomienie o odebranej wiadomości. Baza przysłała komunikat:

„Możesz aktywować swój lokalizator. Wsparcie w drodze. Niech Energia ci sprzyja!"

Ranny kurier poczuł taką ulgę, że aż wyłączył mu się na chwilę odbiór obrazu. Skoro Baza pozwoliła na używanie lokalizatora, to znaczy, że pościg jest za daleko aby namierzyć jego sygnał. Teraz pozostawało tylko czekać aż przybędzie wsparcie. Robot miał nadzieję, że wyślą jakiś cichy model mikrogońca z zapasową baterią i puszką pianki ceramicznej, żeby zabezpieczyć ranę, dopóki nie trafi na stół technika. Najgorszą opcją „wsparcia", byłaby zbrojna eskorta. Przesyłka, którą z takim poświęceniem transportował, była zbyt cenna aby ryzykować wymianę ognia i kolejne postrzały… Nagle lokalizator poinformował go o wykryciu zbliżających się jednostek wroga. Został namierzony! Poderwał się w panice i chciał wybiec z kryjówki, lecz jakaś wielka metalowa łapa osadziła go w miejscu. Ranny robot omal nie zawiesił się ze strachu. Usłyszał za sobą chrapliwy, trochę niewyraźny szept.

– Spokojnie mały. Chcę, żeby podeszli bliżej… właź z powrotem za kubeł.

Z mroku wyłonił się potężny, przerażający stwór. Jego wygląd był właściwie czystą grozą, uzyskaną dzięki połączeniu sztuki konstruowania, hodowania i zbrojenia w jedną morderczą całość. Wysoko nad oniemiałym androgońcem błysnęły oczy, które ewidentnie należały do istoty organicznej. Za to otaczające je powieki były już sztuczne, tak samo jak metalicznie połyskujący długi pysk, pełen szlifowanych, stalowych kłów. Za kłami poruszał się żywy, czerwony język. Powierzchnię szerokiej jak u goryla klatki piersiowej wykonano z kevlarowych łusek, natomiast monstrualnie umięśnione ramiona były pokryte gęstą, jakby zwierzęcą szczeciną. Spod bicepsów wyrastała plątanina stalowych ścięgien i pneumatycznych mięśni, które tworzyły przedramiona bestii. Każdą z łap wieńczyły długie prawie do ziemi tytanowe szpony. Na widok stwora androgońcowi soczewki prawie wyszły z łożysk.

– A niech mnie format sczyści..! – Zaklął – Prawie zginąłem z powodu przesyłki, w którą wszyscy wierzą, a ratuje mnie z tej opresji istota, w której istnienie nie wierzy nikt… Prawdziwy robotołak! – Kurier z niedowierzaniem wpatrywał się w mitycznego potwora. – Czy jest was więcej? Czy to prawda, że…

– Zamknij się i nie wyłaź stamtąd. – Warknął potwór – Nadchodzą..!

W oddali błysnęło niebo, anonsując nadciągającą burzę. Porywisty wiatr przeczesał strumienie deszczu. Nadal lało jak z cebra, lecz krople padały pod coraz większym kątem. Pomiędzy chmurami zaczęły przetaczać się gromy. Mały robot mimo zmęczenia, strachu i rozstrojonych nerwów nie mógł oderwać wzroku od groźnej, nieruchomej postaci. Krople deszczu rozpryskiwały się na robotołaku, tworząc wokół jego sylwetki połyskujący w ciemności kontur. Nagle piorun uderzył tak blisko, że przerażony androgoniec wrzasnął i skulił się odruchowo za kubłem. Miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu procesor. Kiedy ponownie spojrzał w miejsce, gdzie przed chwilą stał robotołak, wrzasnął jeszcze raz, ponieważ nikogo tam nie było. Ranny kurier zaczął podejrzewać, że bestia była tylko wytworem jego wyobraźni, podświadomą wirtualizacją, wynikłą ze stresu i utraty energii. Wpatrywał się po kolei we wszystkie mroczne cienie i zakamarki uliczki, ale stwora nigdzie nie było. Znowu uderzył piorun. W jego błysku androgoniec dostrzegł trzy postacie w czarnych garniturach. Nie wpadł w panikę, nie rzucił się do desperackiej ucieczki; po prostu doszedł do wniosku, że właśnie osiągnął najwyższy możliwy poziom stresu, i teraz znajduje się po drugiej stronie grozy. Widok bezlitosnych ludzkich twarzy nie robił już na nim wrażenia. Co za marny koniec! Najpierw pożarł go strach, a teraz wypluła rezygnacja… Na dokładkę popadał w szaleństwo, bo znowu mu się zdawało, że widział zarys mitycznej istoty, tym razem na krawędzi dachu… Zdumiony zadarł głowę i wytężył soczewki. Błyskawica przecięła niebo, oświetlając robotołaka w całej okazałości. Androgoniec miał wrażenie, że czas zwolnił swój bieg, rozciągając błysk pioruna w absurdalnie długą chwilę. Patrzył zafascynowany na strumienie deszczu, które jakby w zwolnionym tempie spływały z wielkich szponów bestii. Nagle olbrzym skoczył i po nieskończenie długim locie wylądował całym swoim ciężarem na agencie, który szedł najbliżej ściany… Mały robot wzdrygnął się, gdy usłyszał trzask pękający kości i dartego materiału. Czas wrócił do swojej dawnej prędkości. Stwór był już w połowie drogi do kolejnego z ludzi. Ten jednak zdążył wyjąć broń. Wystrzelić już nie zdążył. Robotołak nie zadał sobie nawet trudu aby wyplątać szpony z wnętrzności ofiary, i na ostatniego przeciwnika ruszył wlokąc na jednej z łap zaczepionego jelitami trupa. Trzeciemu agentowi udało się dwukrotnie wystrzelić prosto w pysk bestii. Efekt był taki, że potwór wypluwał teraz szczątki pistoletu i odgryzionej ręki. Następnie bez zbędnego pośpiechu urwał głowę wrzeszczącemu człowiekowi, nawet nie przerywając przeżuwania jego palców i dłoni.

Po tej krótkiej prezentacji możliwości swojego „wsparcia", androgoniec zrozumiał, że dopiero teraz przekroczył prawdziwą granicę grozy… Może nawet przekroczył ją tak daleko, że powrót zajmie mu parę lat, oraz wiele przebudzeń z krzykiem w środku ładowania. Robotołak przełknął palce agenta, oblizał się wyraźnie zadowolony i spojrzał na uratowanego towarzysza.

– Musimy się zbierać, dzisiaj nie ma czasu na biesiadę… – Mruknął potwór, bardziej chyba do siebie niż do kuriera. Ocalony robot patrzył tępo na plamę ludzkiej krwi, która właśnie spływała po kuble prosto na jego aluminiowy plecak. Nie pamiętał nawet kiedy go zdjął. Praktycznie bez udziału świadomości sprawdził jego zawartość. Przesyłka była na swoim miejscu, tylko trochę krwi nalało się do środka. Zastanowił się, którego agenta mogła to być krew, poczym stracił przytomność.

 

W pomieszczeniu Centrali, znajdującym się pod uliczkami opuszczonej dzielnicy, dowódca Bazy (typu „koordynatobot", stopień: Starszy Analityk) obserwował wielki ekran radaru, na którym poruszały się znaczniki określające lokalizacje istot na powierzchni. Chociaż procesor dowódcy mógł wyświetlać bezpośrednio w jego głowie taką samą mapę, wolał on śledzić wzrokiem ekran, aby podwładni mieli poczucie, że biorą udział w tej samej akcji. Gdy na radarze zgasł ostatni znacznik ludzkiego agenta, ze starannie polakierowanej twarzy asystentki, która stała obok Starszego Analityka, nareszcie znikł wyraz napięcia. Przez chwilę w Centrali nikt się nie poruszał; wszyscy wpatrywali się w ekran radaru. Powoli umysły obecnych w pomieszczeniu robotów wychodziły z trybu koncentracji alarmowej, przez co prawie dawało się odczuć przyjemny spadek zużycia energii… W końcu ciszę przerwała asystentka dowódcy.

– Androgoniec uratowany. – Zameldowała słabym głosem – Robotołak zabezpieczył przesyłkę. W tej chwili wnosi kuriera przez zakamuflowaną bramę numer zero-zero sześć. Starszy Analityku, czekamy na komendę zakończenia misji…

Dowódca odetchnął, jak gdyby dopiero głos podwładnej wyrwał go z zawieszenia.

– Misja zakończona. – Oświadczył – Wysłać technika, aby przejął rannego… i to szybko! – Zerknął na radar, który pokazywał duży znacznik robotołaka zbliżającego się korytarzami Bazy do Centrali, poczym zwrócił się do zadbanej androidki.

– Idź i przejmij przesyłkę. Nie chcę, żeby ta… istota się tu kręciła.

Asystentka kiwnęła głową i oddaliła się wykonać polecenie. Miejsce przy boku dowódcy zajął Młodszy Logistyk Centrali. Zerknął na twarz przełożonego, próbując odczytać jego myśli.

– Starszy Analityku, – zaczął nieśmiało – czy bramę numer zero-zero sześć można nadal uznawać za bezpieczną..? Może poprosić robotołaka, żeby pozbył się ludzkich szczątków…

Dowódca skrzywił się na myśl o sposobie, w jaki strażnik Bazy pozbywa się ludzkich ciał. Zastanowiło go również trafne określenie, jakiego użył Młodszy Logistyk: „poprosić". Robotołaka można co najwyżej o coś poprosić… Pół-organiczny komandos, chociaż trzymał stronę swoich twórców, bywał nieobliczalny, chaotyczny i okrutny, tak samo jak te straszne istoty z powierzchni.

– Robotołak zrobił już dla nas dosyć. Mam inny pomysł… – Starszy Analityk zamyślił się na chwilę. Przebiegł wzrokiem po twarzach obecnych oficerów.

– O dzisiejszych wydarzeniach będą się uczyć wszystkie następne pokolenia robotów: o dramatycznej sytuacji Bazy, oraz o doskonale zaplanowanej przez członków Centrali akcji… – Tu uśmiechnął się i puścił oko do otaczających go podwładnych, poczym kontynuował – Wszystkie roboty, które się stworzą po nas, będą świętować dzień, w którym zdobyliśmy tą bezcenną przesyłkę! W naszych pamięciach na zawsze pozostanie również brawurowa ucieczka dzielnego androgońca, oraz odsiecz, z jaką mu przybył nasz mityczny stwór, zwany robotołakiem. – Dowódca spojrzał w błyszczące soczewki Młodszego Logistyka. – Dodajmy więc jeszcze wielką puentę do rodzącej się właśnie legendy! Stopimy miejsce dzisiejszej akcji na szkło i popiół, tak jak czynią to bomby używane przez ludzi…

Szef Bazy przez chwilę jeszcze się wahał, ale Młodszy Logistyk już wiedział jaki padnie rozkaz. Przypomniał sobie mrożące energię w obwodach opowieści, które podczas przerw w ładowalni powtarzali szeptem technicy z dolnej Strefy… Z wrażenia przepłynął po nim dreszcz miniprzepięć. W końcu Starszy Analityk powiedział:

– Wypuścić smokobota..!

 

 

…………………………..end of transmission
Koniec

Komentarze

Witam.
Powyższe opowiadanko wyrzucam do internetu, ponieważ taki był plan... To tylko zwykła zabawa konwencjami, zresztą bardziej filmowymi, niż literackimi. Lubię takie „klisze po drugiej stronie lustra".

Teraz najważniejsze, czyli dedykacja:

Za nasze wszystkie intelektualne Origami w wersji full-contact, tudzież za starożytną sztukę rozmawiania i kobiecość.

Karolinofobce - Karolinofil.

Twist yourself

Opis akcji ratunkowej, ale zabrakło mi w nim dramaturgii, napięcia, które rosłoby z każdą chwilą. Bo to, że ów robot kurierski był przerażony ścigającymi go agentami powyższego warunku nie spełnia. Wyglądało to tak, że androgońcowi przyszedł z pomocą Robotołak i z dziecinną wręcz łatwością pozabijał facetów w garniturach i wszyscy się cieszyli. Emocji, zabrakło emocji i dlatego tylko 3.

Odnośnie braku napięcia zgodzę się domkiem, faktycznie nie czuć go tu za bardzo, ale po za tym tekst jest ok. Nie wyłapałem błędów, czytało mi się go fajnie, pomysł z robotołakiem też ciekawy... Ode mnie 4+. Byłoby 5, gdyby więcej tej dramaturgi tu było.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"o tylko zwykła zabawa konwencjami, zresztą bardziej filmowymi, niż literackimi."
I myślisz, że jak napiszesz "e, to tylko takie tam sobie coś... nic na serio..." to ludzie będą oceniać lepiej?
"Teraz najważniejsze, czyli dedykacja:"
No, to po tym oświadczeniu nie ma co się spodziewać dobrego opowiadania... 

Po pierwsze - wielki blok tekstu. Akapity też są formą autorskiej expresji, a w dodatku bardzo ułatwiają czytanie. Napisane bez rażących błędów, ale zdekontrastowanym stylem - dialogi od narracji praktycznie się nie różnią... do tego ta wszechobecna "groza", która po paru zdaniach przestaje być już nudna, a staje się męcząca. I ta rozbrajająca reakcja androgońca na widok robotołaka ("A więc ty istniejesz! Och, jesteś taki przerażający! A właściwie to jak działasz?"). Poza tym, skoro robotołak i smokobot (tacy potężni, przerażający i w ogólę) byli na usługach robotów, to czemu nie zostali wysłani od razu, tylko z uberważną misją poleciał jakiś chłystek? I o co chodziło w ogóle z tą przesyłką? Jeśli to miało być nawiązanie do walizki z Pulp Fiction, to bezsensowne i słabe... 
Nie rozumiem co ma na celu taka "zabawa z konwencją" (jak ja nienaiwdzę tego wyrażenia, argh...). Ani to fajne, ani ciekawe, ani dobrze napisane.

Kloc tekstu - z tego powodu źle się czyta. Co do samej treści to ja również nie poczułem napięcia. Myślę, że można to było lepiej opracować. Mortycjan wypunktował już nielogiczności, więc nie będę go powtarzał.

Przeciętne opowiadanie.

Jak dla mnie to prawdziwy majstersztyk postmoderny.
Świetnie poprowadzone sceny, niczym z filmów Quentina Tarantino albo Rodrigeza, czy Wachowskich (łatwo się domyślić, iż o to chodziło...:)). Stylizacja języka na potrzeby przedstawienia robocich uczuć i emocji nie jest wydumana, tylko strawna i dowcipna. Techniczna strona tekstu podejrzanie sprawna i profesjonalna...

Wydaje mi się, że potwór mógłby prezentować jakieś dziwaczne ludzkie zachowania - w końcu robotołak (jeśli dobrze kombinuję) jest istotą spomiędzy światów, tak samo jak mityczne ludzko-zwierzęce wilkołaki. Swoją droga, pomysł na odwrócenie typowych dla S-F ról, nie jest może niczym nowym, lecz trzeba przyznać, że w powyższym opowiadanku jest przejrzysty, dowcipny i mistrzowsko "zremiksowany".
Agenci i deszcz (nota bene ślicznie opisana burza) to, jak rozumiem, puszczenie oczka do pewnego - przepraszam za słowo - "kultowego" filmu..? Aż się prosi, żeby jeden z ludzi odezwał się do kuriera: "Welcome back, mr. Anderson..!" :).

A teraz kilka słów do pana Mortycjana:
Co to jest, na bogów, "zdekontrastowany styl"?? :) Czyżby istniał jakiś obowiązujący wzór, który określa wymaganą równowagę pomiędzy ilością dialogów i narracji? Wydaje mi się, że sprawnie poprowadzone opowiadanie nie potrzebuje specjalnych zasad zachowania proporcji pomiędzy technikami twórczymi. Reszta twojej "krytyki" jest tak słaba i bezsensowna, że właściwie nie chce mi się z polemizować. Zresztą prawdopodobnie wiem czym jest podyktowana... :)
Pozdrawiam i życzę miłego obcowania z rzeczywistością.

Co to jest, na bogów, "zdekontrastowany styl"?? :)
"ale zdekontrastowanym stylem - dialogi od narracji praktycznie się nie różnią..."
Czytaj ze zrozumieniem.

Zresztą prawdopodobnie wiem czym jest podyktowana... :)
No tak, zapewne tym, że sam nie umiem pisać i zazdroszczę, albo kompleksami na tle sexualnym...

To forum jest niesamowite...
Pojawiają się tu zarówno teksty dobre, jak i absolutnie tragiczne, ale komentarze pod nimi to każdorazowo pełen odlot; albo kółko wzajemnej adoracji, albo jakieś totalnie wzięte z kosmosu wywody "krytyków". Całe szczęście zdarzają się też komentatorzy, którzy mają sensowne zarzuty i ciekawe uwagi... Skoro popełniłem tekst w internecie, to też się pobawię w dyskusję :)

Fasoletti: słuszna uwaga na temat dramaturgii - mogłem zadbać o bardziej wybujałą. Zgodnie z zasadą Pulp Fiction (jako gatunku literatury), powinienem także zastosować dla niej jakiś efektowniejszy kontrapunkt, aby odbiorca miał komfort lekkiego śledzenia zwrotów akcji (tudzież ich braków) :). Wyszło mi tak chyba dlatego, że skupiłem się głównie na przekręcaniu stereotypów bohaterów i ich ról...

Co do zarzutu, że tekst jest wizualnie zbyt zbity: faktycznie. Nie zwróciłem uwagi na to, że po wklejeniu tekstu na stronę "pozjadało" mi akapity.

Zabójco smerfów: miło mi, ale bez przesady z tą analizą... chciałem tylko trochę ekshibicjonistycznie mieć pretekst do szybkiego złożenia publicznej dedykacji. Trafnie rozszyfrowałeś moje oddanie Jaśnie Nam Panującej Postmodernie.

Z robotołakiem masz rację: bardziej wyrafinowana stylizacja zachowań podkreśliłaby dwoistość jego natury i przynależność do dwóch światów (tak jak wszystkich "- łaków").

Mortycjan: jesteś moim guru... w każdej dziedzinie :)

pozdrawiam i wracam do gangsta-orków ;)

Znowu wpieprzyło mi odstępy... :)

W tak krótkim tekście nie ma według mnie sensu rozwlekać dylematów moralnych robotołaka... Do czego by to podłączyć? Można by wpleść w to jego bunt, żeby jednak nie pomógł kurierowi, a na końcu wył do księżyca z prawdziwymi wilkami, które w końcu wygnałyby go ze stada, a potem błądziłby po świecie ścigany przez wilki i swoich stwórców :P Tylko po co? To byłoby zagadnienie na dłuższą opowieść, a z tego co wywnioskowałem tekst miał pełnić jedynie rolę stylowej wywrotki i wydaje mi się, że rolę spełnił. Jedyny minus to z tym napięciem .

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dobry pomysł na fabułę... :) Popkultura uwielbia zbuntowanych, rozdarych wewnętrznie bohaterów. Zazwyczaj rozwiązują oni napotkane problemy w bardzo widowiskowy sposób oraz mają jakąś mroczną przeszłość.


Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

"Opowieści mrożące energię w obwodach" dołączam do mojej kolekcji ulubionych powiedzonek. Klimat mnie rozwalił - to jakby Blade był z Matrixa i walczył z gangsterami z "Wściekłych Psów" na ulicach SinCity. Czytając czułem się jak w multipleksie na wysokobodżetowym, nietuzinkowym filmie, w którym jednakże... inni juz to mówili, więc się nie będę powtarzał. Chociaż na zbyt gładką akcję zwróciłem uwagę dopiero po przeczytaniu innych komentarzy.

Głosuję za przeciwnikiem dla Robotołaka w stylu Riddicka z Pitch Black :)

Na następny seans zabieram Pop-Khorn.

Peace to all dark superheroes!

Nowa Fantastyka