
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Funky Koval kontra „Armia Żywych"
Był miły i nie zbyt parny jesienny wieczór. Funky zamierzał przesiedzieć go w barze na przedmieściach stolicy. Zdawało mu się, iż daremnie oczekuje na Brendę. Nie był pewien czy jego partnerka poradzi sobie z całą zaległą korespondencją. Przy kontuarze toczyły się leniwe dialogi. Ich treść była odwieczna; Podatki i polityka. Prości ludzie nie ukrywali zawodu po reelekcji prezydenta Smithsona. Był on wielbicielem establishmentu, elit i wiekopomnych dokonań. Te ostatnie, miały naznaczyć jego miejsce w dziejach. Co do obywateli dotkniętych cięciami personalnymi lub liczących na pomoc społeczną, potrafił powiedzieć tylko tyle; Gdybym był na ich miejscu, to zapewne bym się powiesił ze wstydu. Detektyw Funky Koval był odporny na wszelką propagandę a nawet na krakania opozycji. On potrafił sobie poradzić w sprawach poważniejszych niż policyjna pensyjka. Przed kilku dniami zastanowiła go celna uwaga Brendy; „Łatwo jest być zaradnym życiowo, mając wszelkie udogodnienia za państwowe pieniądze". Jego duch został nadszarpnięty tą argumentacją. Nieomal obraził się na partnerkę, lecz w ten sposób zainteresował się obecną sytuacją. Był to ów rzadki przypadek, w którym opuściła go zwykła pewność siebie. Krzyknął we wzburzeniu, że oni sami mają stałe pensje i korzystają z przywilejów. Na kogo głosował? Nie wypada o to pytać. Nawet i Konstytucja zakazuje takich zaczepek. Nie określał, czy jest po stronie Prezydenta, czy też raczej przeciw niemu. A przecież nie dziwił go dialog, który przyciszonymi głosami prowadzili między sobą dwaj siedzący obok bywalcy baru:
-…Cóż to za banda karierowiczów i przekupnych pozerów obsiadła intratne stanowiska! Jedyne co potrafią, to dbać o własne stołki. To mnie zniechęca! Postawię ci piwo. Nie chcę tu zostać sam. Ja się ich boję!…
Drugi z nich, zmęczony już alkoholem i monologiem towarzysza, odpowiedział:
-Dobrze… Ale niech to już będzie ostatnie…
Nie był widać przyzwyczajony do ostrego picia. Dłonie mu drżały a głos nieco się łamał. Po chwili wyprostował się nieco, by bronić swych poglądów:
-Zdarzyło mi się swego czasu spotkać Smithsona i krótko z nim rozmawiać. On nie jest taki zły. To twardy facet z kręgosłupem. Wie czego chce… Kogo wolałbyś widzieć w Pałacu? Czyżby jakiegoś namiestnika, nominowanego przez Drolli?…
Spoglądają ku sobie czujnie, przekazując gestami jakieś znaki. Funky, wykonał im pamiątkowe zdjęcie. No cóż… Skoro są tu w obiegu teksty aż tak radykalne… Zmowa z Drollami zawiązana w celu obalenia rządu pozostaje wciąż zdradą główną! Kim są ci ludzie, którzy prowadzą swą sprzeczkę tak otwarcie? Co ich łączy? Czyżby była to „Armia Żywych", lub też inne sekretne stowarzyszenie? Arkadia, była planetą wymuszoną drogą pokojową na militarystycznej frakcji rasy Drolli. Miała być nadzieją Ludzkości na nową przestrzeń życiową, zaplecze surowcowe, oraz odskocznią w daleki kosmos. Osadnicy mieli zbudować tam ognisko cywilizacyjne, pozbawione tak zwanych przesądów społecznych a oparte na światłych ideach prezydenta Smithsona. Była to rzecz wagi najwyższej, która miała w przyszłości procentować dalszymi osiągnięciami. Naruszenie tajemnicy lub sabotaż przygotowań ocierało się o zarzut zdrady gatunku ludzkiego.
Na salę wkroczyła Brenda, budząc podziw zgromadzonych mężczyzn. Ich spotkanie było naprawdę entuzjastyczne i rozwiało podejrzenia dyskutantów. Niby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki opróżniło się miejsce po prawej stronie Funk'ego. Gestem nakazał jej milczenie i zajęcie dogodnej pozycji. On sam zaś, odwracał uwagę, spierając się z barmanem o koszt drinków. Łowił przy tym ciekawie urywki dialogu toczonego obok niego. Jakiś „szósty zmysł" podpowiadał mu, że nie są to zwykłe barowe zwierzenia:
-Kolonizacja Arkadii, to pomysł naszego Prezydenta. Czy nie jest to wydarzenie wielkie a nawet i przełomowe? Ja nie znam nikogo lepszego niż Smithson. On jest dla mnie wystarczająco dobry.
Koval przetrzeźwiał, choć wciąż ważył w swej dłoni dżin z tonikiem, tak jakby właśnie według miary owego napitku miał się zważyć los prezydentury i powodzenia przyszłej kolonii. Pośród sąsiadów zarysowały się przeciwstawne stanowiska. Cóż nastąpi dalej? Wzajemna obraza? Jakiś tajemny werbunek? A może zamieszanie w którym nakładą sobie po twarzach? Nie pragnąc wypaść z obranej przez siebie roli, wyssał plasterek cytryny i skierował uwagę ku Brendzie. Nieznacznymi poruszeniami dłoni dał jej znak, iż w obecnej chwili zainteresowany jest otoczeniem. Był to dobry moment dla uchwycenia zbliżeń obu rozmówców w celu ich przyszłej identyfikacji. Czy będzie potrzebna? To zależy od ich kolejnych słów i rozwoju sytuacji.
-Czyżbyś był „wybrańcem"?…
Zapytał przeciwnik Smithsona. Jego słowa pod pozorem szacunku skrywały ironię. Po chwili kontynuował bez zewnętrznych oznak wahania:
-To jest projekt przeznaczony dla elity. Tylko „wybrańcy" odniosą z niego korzyść. Podatki zedrą z nas, „ziemniaków"…
Podejrzenia Funk'ego skoncentrowały się na jednej postaci. Drugi z rozmówców powstał z miejsca, by podniosłym głosem wyrecytować dwuznaczną formułę:
-Muszę już iść. Projekt „Arkadia" jest utajniony. Nawet gdybym do niego należał, nie mógłbym mówić o nim publicznie. Warto jest czasem skonsultować poglądy. Choćbym nawet trafił na osobę o zapatrywaniach krańcowo odmiennych od moich… Żegnaj druhu. Wybacz, że nie podam ci numeru komunikatora…
Zachowując pozory obojętności Funky wraz z Brendą odeszli ku zwolnionemu stolikowi. Partnerka, pozorując czułość, sączyła mu w ucho sekretne przesłanie:
-Uprawdopodabniają się podejrzenia wobec Visa Vinego. Zdążył uciec, zanim prokurator wydał nakaz rewizji jego fabryki i innych pomieszczeń a także nakaz aresztowania. Zapewne został ostrzeżony.
Funky odepchnął ją z lekka, po czym pozorując samczą zaborczość, objął ją w talii. Szepnął przy tym prosto w jej ucho:
-Mam tu pilną sprawę, opartą na nikłych poszlakach, które trzeba rozpatrzyć na bieżąco. Udawaj, że się ze mną pokłóciłaś. Później idź za tym wychodzącym pijaczkiem. Sprawdź dokąd idzie i czy to jego prawdziwy adres. Nie pytaj o plan i szczegóły. Wyobraź sobie, że to może być ważne.
Brenda wyrwała mu się nadspodziewanie zwinnym ruchem, rozmyślnie wylewając drinka na jego koszulę. Władczym krokiem opuściła lokal, by podążyć świeżym tropem. Koval odwrócił się, tak jakby alkohol go oślepił. Przetarł oczy, patrząc bezradnie na wszystkie strony. Nie przemyślał wściekłej reakcji Brendy, której zepsuł miło zapowiadające się spotkanie. Jego plan nieomal upadł. Tego wieczora nie podadzą mu już więcej alkoholu… Wracać do stolika, czy też szukać zrozumienia przy bufecie? Tam gdzie trucizna, bywa także i odtrutka. Czy nie można by tej sprawy załatwić „na skróty"? On sam pragnął dzisiejszego wieczora znaleźć się z Brendą na stopie pozasłużbowej. Podchodzi ku swemu miejscu przy kontuarze, by rozpocząć wyrzekania skierowane ku barmanowi, jednocześnie obserwując poczynania podejrzanego osobnika.
-Och, bloody Smithson!… Straciłem pracę. Nikt nie potrzebuje wykwalifikowanego transportowca. Teraz, straciłem także i dziewczynę… Proszę o jeszcze jednego drinka. Mam pieniądze…
Funky rozsypał zawartość kieszeni po szynkwasie. Barman odmówił mu szorstko. Z zaniepokojeniem spoglądając na jego szerokie ramiona. Był zgorszony obrazem tak daleko idącej degrengolady. Nim odwrócił się od Funk'ego plecami, wypowiedział tyradę:
-Człowieku! Zmień koszulę i próbuj szczęścia gdzie indziej. Być może znajdziesz pracę i dziewczynę. W czystej koszuli to nawet i sam Smithson przyzna Ci zasiłek…
Detektyw udał zawiedzionego, aby przychylić się ku podejrzanemu z sekretnym zapytaniem:
-Czy mógłbyś kupić dla mnie drinka? Ja zapłacę. Ten barman mnie nie lubi… Usłyszałem przez przypadek, że nie jesteś przyjacielem Prezydenta. To tak jak i ja. Musimy zewrzeć szeregi i współdziałać. Inaczej nas zgniotą!…
Zagadnięty odpowiedział mu niechętnie:
-Rozumiem Twoją sytuację. Nie płać. Postawię Ci. Nie mów zbyt dużo. Agenci wciąż się tu kręcą. Będę już musiał iść. Ty zaś nie upadaj na duchu. Nadejdzie sposobny czas, wtedy przeprowadzimy poważną rozmowę…
Bystrym oczom Detektywa nie uszedł drink, który został ku niemu otwarcie przesunięty po kontuarze, ani też poruszenie dłoni, którym anonimowy członek barowej społeczności zgarnął szklankę swego poprzedniego rozmówcy do foliowej torby. Idzie tu zapewne o kradzież tożsamości. Pomyślał Funky. Na szklance są odciski palców. Pozostaje próbka głosu, kod D.N.A. i obraz siatkówki oka… Kto za tym stoi? Visa Vinego, czy raczej „Armia Żywych"?… Pozorując zmęczenie prędko dopił trunek, po czym z opuszczoną głową podążył na zewnątrz w ślad za obiektem obserwacji. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to fakt iż wsiada on do bardzo porządnego wozu. Zmagając się z klimatyzacją zastanowił się jakie są jego szanse na wypadek konieczności pościgu. Wypity alkohol nie ciążył mu. Sterowanie miał przejąć system nawigacji pokładowej. Plamy na koszuli zeszły po chwili, lecz zapach dżinu pozostał. Udając, iż zmierza ku dalszym celom, odnotował w pamięci adres. Później namierzył wóz Brendy, by skierować się ku jej nowej pozycji…
Spotkali się w dzielnicy, która nie wyglądała ubogo ani proletariacko. Pukaniem w przyciemnione szkło przerwał panującą tu nudę, w której jego partnerka odczytywała pliki z pokładowego kompa. Bez namysłu wypalił:
-To jest ważne! Mam numery podejrzanego. Jego kombinacje wyjdą na jaw o poranku, lub wcześniej. Zbierz pliki z mojego komunikatora i zażądaj identyfikacji na podstawie dostępnych kartotek elektronicznych. Jeżeli moje podejrzenia są prawdziwe, to jesteśmy na tropie kradzieży tożsamości. Nie wiem jednak, ku czemu miałaby służyć… Słyszałem w barze…
Brenda spojrzała ku niemu, po czym odezwała się z wahaniem:
-To dziwne… Komp jeszcze go szuka. Spójrz na akta domniemanej ofiary.
Patrząc na ekran Koval cicho zaklął:
-Och fuck!… To jest faktycznie jeden z „wybrańców"! Za jedenaście dni leci na „Arkadię"!… Udzielał rad technicznych samemu Smithsonowi! A to taki niepozorny człowiek. Należy do grona osób wtajemniczonych w sprawy najwyższej wagi…
Przez chwilę kręcił się w fotelu, aby wypowiedzieć z przesadą właściwą doświadczonym mówcom:
-W chwili, gdy mam do wyboru czekanie lub działanie, zwykle wybieram to drugie. Idziemy Brenda! Zablokuj kompa na poszukiwaniu podejrzanego. Weź ze sobą odznakę i uniwersalną kartę magnetyczną.
Jego partnerka zdawała się oczekiwać czego innego. Zapytała z niechęcią:
-Czy to jest naprawdę konieczne?…
Odpowiedź Detektywa była nieco nerwowa:
-Sama przecież powiedziałaś, że to poważna persona. Wchodząc nocą do jego domu, wypada mu się chyba przedstawić?…
Podchodzą w mroku ku osiedlu domków szeregowych, by trafić na posterunek Ochrony. Stukając okazują „blachę". Znużony Strażnik stęka:
-Zdawało mi się, że nie powinniście nękać spokojnych obywateli w środku nocy… Jesteście jego przyjaciółmi? Pan Halloran pewnie śpi. Przyszedł smutny i nie w formie. Dawno minęła pora odwiedzin…
Funky wkłada do wnętrza budki strażniczej potężne ramię wyposażone w policyjny identyfikator:
-Ta sprawa jest ważna i pilna. Zależy od niej życie, zdrowie i dalsza kariera pana Hallorana. Chyba nie chcesz stracić pracy w trudnych czasach? Na dodatek bez rekomendacji na przyszłość…
Mundurowy spogląda na emblemat, by spisać wybite na nim numery. Po czym mówi grzecznie:
-Wpuszczę Was na obiekt, lecz będę asystował podczas dalszych działań.
Nie komentując tej wypowiedzi Koval naprężył potężne ramiona, okazując kto tu naprawdę rządzi.
Ochroniarz w milczeniu pokazał im drzwi do apartamentu. Funky bez namysłu zapalił światła, nie starając się ukryć ich obecności. W sypialni zastali gospodarza znieruchomiałego na szerokim łożu w nienaturalnej pozycji. Koval spoliczkował go delikatnie. Bezskutecznosć tej czynności spowodowała konieczność szczegółowej obdukcji. Podniósł powieki by spojrzeć w źrenice, zbadał leżącemu tętno i oddech. Nie wahając się, błyskawicznie sięgnął po komunikator. Strażnik, zaskoczony tą sytuacją, zapytał odruchowo:
-Dokąd pan dzwoni?
Funky odpowiedział mu z gniewem:
-Oczywiście po ambulans, durniu!…
Po chwili zdawał już relację dyżurnemu, dotyczącą zatrucia, będącego zagrożeniem dla zdrowia i życia poszkodowanego.
Przedstawiciel ochrony zrozumiał powagę sytuacji, stąd też zapytał spokojnie:
-W czym jeszcze mogę Wam pomóc?
Detektyw odpowiedział mu po chwili zastanowienia:
-Mam plan. Zaczekamy tu na przyjazd ambulansu. Zapytamy lekarza o przyczyny drętwoty mister Hallorana. Później obejrzymy też jego pojazd, korzystając z prywatnej karty magnetycznej, lub używając karty uniwersalnej. Podejrzanego chyba znamy…
Tu porozumiewawczym gestem wskazał na Brendę. W języku migowym miało to oznaczać; Za dużo by o tym mówić, a poza tym to tajemnica… Tłumaczę nasze zamiary, ze względu na zajmowane przez pana stanowisko. Zamierzamy oznaczyć wóz pańskiego klienta i wprowadzić jego dane do listy pojazdów skradzionych. Rozumie pan, że robimy to dla jego dobra. O której kończysz pracę?
-O ósmej rano, proszę pana.
Funky widocznie przeliczał w pamięci jakieś dane, by dodać:
-To bardzo dobrze. Zawęża to krąg wtajemniczonych. Zapewne przed godziną ósmą przyjdzie tu z zewnątrz ktoś, kto będzie wyglądał jak mister Halloran i będzie się za niego podawał. Proszę mu bez pytania wydać zezwolenie na wejście do garażu i apartamentu.
Strażnik nie był przyzwyczajony do użycia specjalnych taktyk i broni, lecz wyraził zrozumienie:
-Mam nadzieję, że nie wyleją mnie z etatu, bo prezydent Smithson by się na mnie obraził. Wy jednak wykonaliście tej nocy dobra robotę. Warto wam wierzyć.
Stan Hallorana był ciężki. Lekarz orzekł, iż podano mu skrycie i bez powodu Validox. Funky i Brenda nie pragnęli przeszkadzać łapiduchom. Za zgodą Ochroniarza przeszli ku podpiwniczeniom, gdzie mieściły się garaże. Tam zaś kontynuowali zamierzone działania. Żegnając Strażnika, podali mu numer kontaktowy. Oni będą w pobliżu, lecz pragną zachowywać się dyskretnie.
Ponownie zasiedli w wozie. Funky obniżył poziom temperatury na panelu klimatyzatora. Po chwili przypomniał sobie o pracującym kompie. Przejrzał zawartość odnalezionych plików. Pewnej identyfikacji podejrzanego nie dokonano, lecz były także uwzględnione dodatkowe opcje. Podobni do tej postaci byli; Szanowany lekarz, zwolniony z pracy strażak, dziennikarz gazety brukowej… A oprócz tego; poszukiwany na podstawie rysopisów pamięciowych przywódca Armii Żywych!… Funky głośno zaklął:
-Fuck!… Pierwszego można spokojnie wyeliminować. Pozostali mogli mieć, powody do prowadzenia antyrządowych dialogów i głoszenia radykalnych poglądów. W końcu Funky zwrócił się do Brendy:
-Sądzę, że przeczucie mnie nie myli… Gdyby to był jeden z tych dwóch, Strażak lub Gryzipiórek, to nie byłoby żadnego chytrego planu. Skończyłoby się na pustym ględzeniu. Tamten, użył jednak Validoxu i zabrał szklaneczkę z odciskami palców ofiary. Validox nie jest zabójczy nawet w połączeniu z dużą dawką alkoholu. To odpowiada metodom stosowanym przez Armię Żywych.
Brenda, czując się w swoim żywiole, zapragnęła poznać szczegóły planu, w którym tkwiła już po same uszy. Zapytała prosto:
-Co zamierzasz?…
Funky opornie przypominał sobie stare regulaminy:
-W takich wypadkach ochrona pałacu prezydenckiego ma jednoznaczne instrukcje; Należy ująć intruza, udaremnić mu dalsze działania oraz przekonywująco wyświetlić przyczyny wtargnięcia. Inne służby winny rozpracować organizację, która zdołała się przebić przez najdoskonalszy ponoć system ochrony. Tyle wspomnień ze wstępnego kursu dla kadetów, Brendo. Teraz bądź cicho. Będę dzwonił.
Palce Funk'ego przesunęły się po klawiaturze komunikatora, wystukując kolejne kody. Na ekranie wyświetlały się ikony systemów rozpoznawczych i antywirusowych. Po chwili uzyskał połączenie z oficerem dyżurnym, na które odpowiedział poważnym tonem:
-Tu mówi detektyw kosmiczny, Funky Koval. Licencja numer… Mam do przekazania istotne informacje.
Po chwili milczenia odezwał się raz jeszcze:
-Zgodnie z pozyskanymi przez nasz zsepół danymi, jutro przed godziną ósmą pojawi się w Pałacu intruz. Będzie on udawał znanego wam Samuel Hallorana. Przed bramą wjazdową odezwie się syrena wskazująca na pojazd kradziony. To nasza sprawka. Od tej chwili przyjdzie czas na wasze działania.
Nie przerywał połączenia, widocznie pojawiły się nowe pytania:
-…Nie!… Mister Samuel Halloran pozostaje poza podejrzeniem. Obecnie możecie sprawdzić stan jego zdrowia w zakładzie Dobrego Samarytanina. Taaak… W szpitalu należącym do dzielnicy północnej.
Zamknął piki komunikatora. Nie były tu konieczne żadne dalsze instrukcje. Po chwili uzyskał dalsze wiadomości z Pałacu. Spokojnym tonem odpowiedział:
-Nieee!… To sprawdzone dane… Mam tu partnera. Jesteśmy w stanie podjąć dalsze działania obserwacyjne zgodnie ze standardową procedurą.
Po czym zdecydowanym ruchem przypiął komunikator do pasa. Poinformował swą partnerkę:
-W Pałacu potraktowali tę sprawę poważnie. Odpocznijmy nieco. Do czasu akcji pozostało kilka godzin.
Zaciemnił okna, włączył budzik i rozsunął fotel. Brenda poszła w jego ślady. Po chwili jednak przytuliła swe usta do policzka Funk'ego. Na zewnątrz zapadł zmrok. Dźwiękoszczelna powłoka nie przepuszczała ku nim żadnych przykrych odgłosów…
Obudzili się na drugi, ponaglający sygnał brzęczyka. Był to czas na kolejne połączenie z ochroną Pałacu i sprawdzenie gotowości poznanego tej nocy Strażnika. Postanowili pozostać na dotychczasowej pozycji. Utrzymując przewagę zaskoczenia nad podstępnym przeciwnikiem. Zegar wskazywał godzinę siódmą minut osiem. Łącząc się z Ochroniarzem upewnili go o aktualności planu. Przekonali się przy tym, że podejrzany jeszcze tam nie nadszedł. Także i straż pałacowa przesłała im wzmiankę o dalszym zainteresowaniu akcją i stanie zdrowia Sama Hallorana.
Moda na palenie tytoniu przeminęła. Brenda wraz z Funk'ym lubili mocne i pełne wrażeń życie, stąd też w wolnej chwili sięgnęli po papierosy. Zdążyli dopalić je nieomal do końca, gdy wydarzenia zaczęły nabierać tempa. Spodziewana wiadomość dotycząca intruza nadeszła o godzinie siódmej osiemnaście. Funky powielił ją natychmiast dla służb pałacowych, po czym zgłosił dalszą gotowość do służby. Otrzymana odpowiedź mocno go zniechęciła; Wierzymy wam. Nie róbcie nic! To kategoryczny rozkaz. Pokażemy wam przebieg akcji na ekranie pokładowym. Funky zaklął, lecz przyjął zaproszenie na ów osobliwy seans multimedialny. Jakże mógłby im przeszkadzać? On przecież był uważany za cichszego niż cień i twardszego niż kamień. Był zawiedziony. Zapalili znów, by ukryć rozczarowanie. Po chwili zdecydowali się sięgnąć po piwo. Autopilot przejmie przecież prowadzenie.
Ich oczy skierowały się ku ekranowi, lecz przedstawiane wydarzenia śledzili obojętne. To już nie była ich sprawa. Te sceny równie dobrze mogły się odbywać poza orbitą Neptuna; Pojazd Hallorana przybył o zwykłej godzinie, by nagłym odgłosem syreny wzbudzić powszechne zgorszenie. Intruz wylegitymował się odciskiem palca i kodem genetycznym. Trwał „cichy alarm". Pozornie nikt nie szedł za jego plecami, lecz wszystkie ukryte kamery obracały się ku niemu. Grupa interwencyjna oczekiwała na rozwój wydarzeń. Intruz wykazał się znajomością rozkładu pomieszczeń w Pałacu. Przyszedł do gabinetu Hallorana, aby pozostawić tam aktówkę, później zaś nieśpiesznym krokiem podążył ku siedzibie prezydenta Smithsona. Znał imię sekretarki. Próbował umówić się z Nią na kolację. Wywrócił przy tym segregator z korespondencją. Pomagał jej, gorliwie zbierając papiery. Powiedział przy tym, że stara się o podwyżkę, aby podwyższyć status społeczny. W czasie pobytu na Arkadii, pozostawione tu pieniądze będą przecież procentowały. Isabell uśmiechnęła się nieco krzywo, tak jak gdyby żałowała, że start promu przewidziany jest za dziesięć dni. Tyle tylko mogła poświęcić na umocnienie pozycji w otoczeniu Prezydenta. Dobrze oceniła swe obecne działania. I tak nie miała z kim pójść na party organizowane oficjalnie tuż przed odlotem. Jej akcje poszły w górę. To nie jej piękne oczy, lecz wizjer ukrytej kamery dostrzegł drobny trick Podejrzanego. Z wewnętrznej kieszeni wydobył drugą kopertę, aby zmieszać ją z pozostałymi. Teraz zaś, obraz widziany na ekranie rozdzielił się na dwa pola; Na jednym widoczny był Intruz. Na drugim zaś, odnotowane były losy obu kopert. Funk'ego zainteresowała raczej nowo dodana opcja. Po chwili do sekretariatu wkroczyli członkowie grupy interwencyjnej, aby na oczach zdumionej sekretarki zabrać pojemnik z korespondencją. W izolowanym pomieszczeniu, odpornym na poznane zagrożenia chemiczne, biologiczne i niektóre rodzaje bomb, trwała selekcja różnobarwnych kopert. Do Prezydenta, zwłaszcza w sprawach oficjalnych wypadało zwracać się na sposób nieco staroświecki. Było tu parę próśb o zainteresowanie się indywidualnymi sprawami, zaproszenia na imprezy charytatywne, zgłoszenia o zamiarze przeprowadzenia multimedialnych wywiadów. Pewna nowozałożona organizacja społeczna deklarowała poparcie dla polityki Smithsona. W końcu wyłowiono dwa wątpliwe pakieciki, aby otworzyć je z zachowaniem daleko idącej ostrożności. Jeden z nich, zawierał podanie o podwyżkę, podpisane stylem pisma i piórem podobnym do tego, którego używał Samuel Halloran. Oddano je do ekspertyzy. Drugi zaś, pozostawał zagadką. Oględziny przy użyciu skanera, stwierdziły iż znaczek pocztowy, stemplowany był celowo zatartym tuszem. Na pewno nie przechodził przez Pocztę państwową. Koperta oznakowana była symbolami organizacji zajmującej się ochroną dzikich zwierząt. Posiadała adres zwrotny. Pośpiesznie wysłano tam funkcjonariuszy grupy interwencyjnej. Wnętrze pozostawało nadal tajemnicą. Po chwili stwierdzono, że zawiera ona jedynie sam papier. Prześwietlenie wykazało, iż odnaleźć tam można palimpset znaków spisanych pismem komputerowym. Zaufanym agentom wolno było otworzyć kopertę zaadresowaną do Smithsona. Nie było jasne, gdzie zaczyna się tajemnica stanu, w którym zaś miejscu kończy się troska o dobro osoby Prezydenta. Nie wyłączono kamery, stąd Funky wraz z Brendą odczytali początek listu. To była naprawdę dobra robota. Wszystko wskazywało na to, iż ich podejrzenia są słuszne a pismo zostało podłożone przez aktywistę „Armii Żywych":
„Honorable President, sir Beniamin Smithson.
To przesłanie kierujemy ku panu, my, zwani „Armią Żywych". Uznano nas za radykalny ruch społeczny, nie mieszczący się w ramach Izby Reprezentantów. Pragniemy zwrócić się ku Panu z istotnymi zapytaniami dotyczącymi wspólnych nam wszystkim kwestii społecznych. Jest nam wiadome, iż nie mamy ku temu nijakiego konkretnego prawa a jedynie wskazanie Konstytucji na dozwoloną drogę „obywatelskiego nieposłuszeństwa". Nie jest nam wiadome, czy czytał Pan ten światły dokument. Nie spodziewamy się też publicznego komentarza naszego orędzia. Jest to wezwanie skierowane do pańskiego sumienia. Proszę nam wybaczyć niecodzienną formę, w której zwracamy się do Pana. Wiadome jest, iż tajne służby nie dopuściłyby do obecności któregokolwiek z nas w Pałacu lub też na oficjalnym spotkaniu. Jest Pan odcięty w swej samotni od problemów Narodu, korespondencja zaś pozostawiana jest bez odpowiedzi, lub też znika po drodze. Być może dzisiaj, jeśli czyta Pan te słowa nadejdzie chwila zbawiennej prawdy, która wszystkich z nas oczyści i wyzwoli…"
Zainteresowanie Funk'ego pobudziła dyskusja agentów, czy to przesłanie warto jest okazywać Adresatowi. To przecież nie zmieni Jego poglądów. Nikt też nie spodziewa się, by Beniamin Smithson odpowiedział na to pismo na portalu internetowym. Dyskusję zakończył sam Szef:
-Niech się sam Prezydent nad tym zastanawia. Może wrzuci to do kosza a może wykorzysta to jako materiał propagandowy…
List wrócił do sekretariatu, na ekran przywrócony został obraz Intruza w czasie realnym.
Postać imitująca Samuela Hallorana zachowywała się swobodnie, pozwalając sobie nawet na dowcipy. Nie było w tym nic dziwnego. Start przewidziany był za dziesięć dni. Nikt nie spodziewał się po nim zainteresowania pracą. Nie zaglądał do akt. Po imieniu rozpoznawał współpracowników. Cóż czyniła w ten czas straż pałacowa? Dla zachowania tajemnicy Straż przeszukała pomieszczenia, których adres wskazała im Brenda. Na monitorze znów pojawiły się dwa pola. Inna ekipa siedziała w Szpitalu, by pobrać próbki pisma od dochodzącego do siebie Hallorana. Ujęcia dokonano, gdy komputer zakończył porównywanie podpisów. Wydawało się być nieprawdopodobne, aby oba listy wystosował Halloran. Dalsza analiza nastąpi, gdy Straż przekona Intruza do współpracy. Wyprowadzono go pod pozorem troski o pojazd. Pod eskortą przeszedł ku bramie wejściowej. Odwracano jego uwagę; Rozumie się, że nie chodziło tu o wóz skradziony, lecz o jakiś drobny mandat za niewłaściwe parkowanie. Lepiej wyjaśnić tę sprawę, by jego pojazd nie wył przy każdej bramce kontrolnej… I tak też dotarli do dowództwa, gdzie czekało go gorące przyjęcie. Sam Szef rozpoczął przesłuchanie Podejrzanego. Obraz na ekranie pociemniał. Przygodnym obserwatorom dawano znać, iż widzieli już wszystko, co było im przeznaczone. Ich udział w tej sprawie uważa się za zakończony…
I tak oto skutek pomieszał się z przyczyną, przyczyna zaś, owocowała skutkiem. Ach, jakże trudno jest rozmawiać z demokratycznie wybraną władzą w cywilizowanym kraju. Na czym jednak polega ta cywilizacja? Wiedzą o tym chyba tylko tajni agenci. Czy podzielili się swą mądrością z Prezydentem? Prawda mieszała się tu z fałszywymi tonami. Brenda Lee wraz z Funkym Kovalem zostali zaproszeni na bankiet z okazji startu pojazdu gwiezdnego. Był tam obecny także i Samuel Halloran wraz z Isabell. Ta sprawa ich zbliżyła. Być może przyczyniły się do tego sensacyjne szczegóły wydarzeń. Samuel dziękował im wylewnie, lecz niekonkretnie. Nie pamiętał ich z Baru, byli dla niego zasłużonymi lecz anonimowymi policjantami. On, za kilka dni będzie już daleko, pozostawiając za rufą statku ziemskie kłopoty. Nawet i krępujące towarzystwo Prezydenta. W formie anegdoty opowiedział im, iż podanie o podwyżkę, złożone przez „Armię Żywych" zostało rozpatrzone pozytywnie. Do ich stolika podszedł ze zwyczajowym pozdrowieniem także i Smithson. Ten, za ich zasługi podziękował w formie dyplomatycznej. Cóż, Brenda wraz z Funk'ym poznali urok spożywania truskawek w białych rękawiczkach, stwierdzając że nie jest to prosta sztuka. Nie wiedzieć jakimi kanałami ta historia przeciekła do prasy brukowej. Od tego czasu w „Armii Żywych" nastąpiły pewne przekształcenia. Zwłaszcza, że jej wódz został osadzony w areszcie a publicity zakosztowała sensacji i wyciągnęła wnioski z przedwczesnych być może działań. Z jednej strony poparcie społeczne Organizacji zmniejszyło się, z drugiej zaś wzrosło. Prezydent Smithson poczuł niespokojne drżenie serca, gdy ta opozycyjna organizacja postanowiła wystawić kandydatów w wyborach do Kongresu. Para naszych bohaterów w swobodnym nastroju opuściła przyjęcie nad ranem. W końcu czy to możliwe by wytrwali dłużej w tym zamieszaniu…?
Do konkursu. :)