- Opowiadanie: Macit - Pętla czasu - ERRATUM

Pętla czasu - ERRATUM

Nie poniosłem porażki. Po prostu odkryłem 10.000 błędnych rozwiązań. 

Thomas Alva Edison.  (A tak naprawdę odkryła je Tarnina, za co jej serdecznie dziękuję)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pętla czasu - ERRATUM

Piątek po południu tego ciepłego, czerwcowego dnia był taki jak inne piątki po południu. Zestresowana ludność naszej korporacji, zamknięta w plastikowych boksach, niecierpliwie patrzyła na zegarki i na klub po drugiej stronie ulicy, z takim pożądaniem, że każdy humanitarny szef wypuściłby nas wcześniej z pracy, żebyśmy nie pomarli z tęsknoty. Niestety, nasi szefowie nie byli humanitarni. Nerwy dawał się we znaki wszystkim. Oprogramowanie do tej nowej, głupawej gry dla nastolatków musiało być ukończone dziś do dwunastej. Zdążyliśmy, ale trochę zdrowia to kosztowało! Presja czasu była tak duża, że na pewno coś skopaliśmy. Zanim nasz bezduszny szef zdąży wyłapać wszystkie niedociągnięcia, żeby nam je wytknąć w poniedziałek  – musimy odreagować. Każdy z nas chciał jak najszybciej zakończyć swoją zawodową gehennę i rozerwać się nieco. Zapomnieć o tym knocie, przez którego nie widzieliśmy światła dnia cały ostatni miesiąc. A w ogóle, to co to za pretensjonalny tytuł dla prymitywnej “przygodówki” – „ Pętla czasu”. Sam mam wrażenie, że w naszym biurze czas zapętlił się wiele lat temu i robimy ciągle to samo w cyklu tygodniowym. Zresztą, gra była o tym, jak to zwykły gryzipiórek, choćby taki jak właśnie ja, wychodzi po robocie na imprezę i zatraca się w nocnym życiu wielkiego miasta, gubiąc się w czasie. Cała koncepcja gry polega na tym, jakby tu wydostać się z weekendowej czasoprzestrzeni do godziny ósmej rano w poniedziałek. Wyobraźcie sobie sytuację. Możecie pić drinki, tańczyć do upadłego z najfajniejszymi laskami (w tej kwestii nasi graficy stanęli na wysokości zadania), słuchać najlepszych koncertów (licencje kosztowały krocie), jeść w najlepszych restauracjach i przegrać tę grę. Przez cały czas trwania rozgrywki musicie kombinować, jak skończyć zabawę, żeby znaleźć wyjście z tunelu czasoprzestrzennego i zdążyć do codziennych zajęć. Tak, mówię serio! Celem gry jest dostanie się do pracy, kiedy można imprezować w najlepszych klubach w mieście! Głupie, nie? Nie wiem, kto im powiedział, że to się sprzeda, ale wiem, kto wpadł na pomysł tego “dzieła”. Coś takiego mógł wymyślić tylko nasz dyrektor, wyłącznie przez przypadek, złośliwość Pana Boga i wolę prezesów zwany „kreatywnym”. Zresztą nieważne, nie o grze chciałem wam opowiedzieć, ani tym bardziej o moim szefie, lecz o tym jak zostałem legendą. Co prawda tylko biurową i tylko naszego działu, ale legendą!

Ze znienawidzonego biurowca wyszliśmy jak zwykle trzyosobową, sprawdzoną ekipą – Łysy, ja i Anka. Od razu kierowaliśmy się do ulubionego klubu. Spelunka zwana BONUSEM był naszym azylem. Na jej progu zostawialiśmy wszystkie troski zbierające się przez tydzień w niewdzięcznej robocie, którą wykonywaliśmy z obrzydzeniem od lat, tylko po to, żeby inni chełpili się owocami naszej pracy. Dlatego nasze rozczarowanie, kiedy na drzwiach knajpy zastaliśmy targaną przez wiatr kartkę z napisem REMONT, było bezgraniczne. Życie straciło nagle wszelki sens. Ze smutkiem mieliśmy rozchodzić się do domów, kiedy pojawiła się ona. Barbara! Była nową pracownicą w dziale marketingu, ale już dość dobrze znaną ze względu na swój – oględnie mówiąc – niecodzienny wygląd. Basia była … duża. Bardzo duża! Nic jednak nie robiła sobie ze swojej tuszy ubierając się w krótkie spódniczki i obcisłe bluzki z dużym dekoltem. Jej zewsząd wylewające się ciało pokryte było kolorowymi tatuażami, a w nosie naliczyłem lekko z dziesięć kolczyków. Miała farbowane na platynowy blond włosy, niezbyt długie, ale też nie krótkie. Od razu stwierdziłem, że była idealnym przeciwieństwem mojego wyobrażenia o kobiecej atrakcyjności. Jak się okazało po chwili, nie grzeszyła również finezją w sposobie bycia.

– Co, zamknęli wam tę zlamusiałą kanciapę? – Wypaliła bez ogródek. – Nawet dobrze, bo to przecież obciach tu chodzić. Za mną, jeśli chcecie się porządnie zabawić! To niedaleko!

Trochę zdziwieni, ale jeszcze bardziej zaintrygowani, poszliśmy za nią. Basia kołysała się na swoich grubiutkich nóżkach w wysokich szpilkach dwie przecznice, aż skręciła w bramę. Przeszliśmy kilkanaście metrów na duży skwer, na środku którego stał okrągły budynek. Przypominał trochę cyrk, a trochę spodek UFO, które wylądowało między dziewiętnastowiecznymi kamienicami. Nad wejściem tajemniczy napis: ERRATUM skłonił mnie do przypomnienia sobie łaciny. Nigdy nie przykładałem się do niej w liceum, wolałem matmę i komputery. Kiedy próbowałem wydobyć z mroków własnej niepamięci rzeczone słówko, Baśka wrzasnęła na całe gardło, będąc już prawie całym swoim pokaźnym ciałem, za równie masywnymi drzwiami.

– Wchodzicie, czy będziecie tak stać!

Weszliśmy. Klub jak klub. Nic szczególnego. Ludzi jeszcze niewiele. Barman w stylu retro, w białej koszuli z muchą. Wystrój też jakiś nijaki. W trakcie pobytu jakby zaczął się zmieniać. Od początku myślałem, że to przez wypity alkohol zacząłem widzieć więcej pozytywów. Wystrój robił się bardziej gustowny, na ścianach pojawiły się moje ulubione szkice Sebastiana Van Cousena – kosztowały chyba miliony. Pewnie wcześniej nie rozejrzałem się dokładnie i nie zwróciłem na nie uwagi. Zamawiając kolejne drinki zauważyłem, że za barem stoi piękna szatynka o wydatnych ustach. Przygotowując nam nasze zamówienie łączyła żonglerkę i ekwilibrystykę z trudnym fachem barmana. Nie miałem pojęcia, gdzie zniknął tamten podstarzały, nudny człowieczek w muszce, ale nie bardzo mi to przeszkadzało. Robiło się naprawdę miło. W końcu prawie wszyscy (z wyjątkiem Barbary) znaliśmy się dobrze. Nie wiem, czy była to również zasługa alkoholu, ale Baśka okazała się fajną kumpelą. Opowiadała o swoich facetach i szefach, często wymieniając te same osoby w obu rolach naraz. Niepokoiło mnie tylko tempo z jakim uwijają się przy nas kelnerzy. Stres Łysego musiał być wielki, skoro aby go zalać opróżnił pierwszą butelką w zaledwie pół godziny. Jako dodatek do wódki przybiegały całymi stadami wściekłe psy, które Baśka zamawiała bez opamiętania. Spojrzałem na Ankę. Spoglądała na mnie z przerażeniem znad lampki wina, jedynego drinka, jaki zamówiła. Zrozumiałem swój grzech nieumiarkowania. Wstałem., Knajpa zaczęła wirować. W pewnych rejonach świadomości odpowiedzialnych za instynkt samozachowawczy, zapaliła się lampka ostrzegawcza, natychmiast przybierając krwawoczerwony kolor.

– Muszę do toalety – skłamałem i wyszedłem na zewnątrz.  

Aby nie paść na bruk podjąłem desperacką decyzję przespacerowania się wokół budynku. Wieczór był już rześki i szybki marsz od razu poprawił samopoczucie. „Zrobię jeszcze jedno kółko i wracam” – pomyślałem. Skoro pierwsze okrążenie wywarło tak pożądany efekt, następne mogą całkowicie postawić mnie na nogi. W połowie drugiego okrążenia zadzwoniła Anka.

– Andrzej, gdzie jesteś? Dzwonię do ciebie od półtorej godziny !

Szybkim krokiem zawróciłem. „Czyżby byli już tak pijani, że stracili poczucie czasu?” Spojrzałem na zegarek – była dziesiąta, więc rzeczywiście minęło właśnie półtorej godziny. Na telefonie tuzin nieodebranych połączeń. Wyjaśnienie tego stanu rzeczy było więc tylko takie, że w trakcie spacerku urwał mi się film, albo znalazłem w okolicy dowód na teorię względności, wpadłem w pętlę czasową i jakimś sposobem zgubiłem półtorej godziny. Ludzie przed klubem patrzyli na mnie dość dziwnie – ciekawe ile moich okrążeń obserwowali w ostatnim czasie? Okrążyłem budynek w celu poszukania drzwi wejściowych. Nie było ich, albo byłem na tyle pijany, że je przeoczyłem. Zrobiłem kolejne okrążenie. Poddałem się i postanowiłem zapytać. Panowie palący papierosy przed budynkiem wskazali mi wejście. Dlaczego teraz było w kolorze ścian? Głowę bym dał, że wcześniej miały kolor ciemnobrązowego drewna.

 Wewnątrz zobaczyłem przerażający widok. Wściekła Anka (choć określenie jej stanu spoza słownika ludzi kulturalnych byłoby bardziej adekwatne), negocjująca z ochroną i pokazująca na stolik przy którym siedzieliśmy. Przy nim towarzysz zabawy – Łysy, leżał z czołem na blacie śpiąc w najlepsze, a nasza nowa koleżanka coś mamrotała pod nosem. Siedziała, co prawda, jeszcze na krześle, ale tylko dlatego, że podpierała się ręką o podłogę. Podszedłem. Ochrona stwierdziła, że będzie nas musiała wyrzucić, jeśli nie usuniemy TYCH – tu wskazała na naszych towarzyszy – PAŃSTWA. Anka spojrzała na mnie wzrokiem, który znaczył mniej więcej tyle co „z tobą rozprawię się później” i zabraliśmy się za ewakuację. Z mężczyzną poszło w miarę szybko, co prawda stawiał lekki opór, ale na miękkich nogach został odstawiony na ławeczkę przed klubem. Wróciłem po przedstawicielkę płci pięknej. Tu sytuacja wyglądała na bardziej skomplikowaną. Trzeba było po prostu wywlec ją z pomieszczenia, a to ze względu na tuszę damy zeszło nieco dłużej. Gdy znalazła się już na zewnątrz, okazało się, że jest bosa. Powrót do klubu. Pierwsza szpilka była tuż za progiem. Jest nieźle – pomyślałem zakładając pantofelek mojemu Kopciuszkowi. Swoją drogą przyszło mi na myśl, że producenci damskich szpilek muszą używać jakichś kosmicznych materiałów, pozwalających – szczególnie przy większej masie niewiasty – przenosić olbrzymie  obciążenia na małą powierzchnię podparcia obcasów, bez szkody dla tego rodzaju obuwia i jego użytkowniczek. Z drugim bucikiem zeszło dobry kwadrans. Był w głębi klubu, który przeobraził się właśnie w dyskotekę. Lawirując pomiędzy tańczącymi w końcu udało się znaleźć i drugą szpilkę. Z tryumfalną miną, choć wymęczony jak wszyscy diabli, dzierżąc bucik w ręku przemaszerowałem przez całą salę i wyszedłem przed budynek. W międzyczasie kolega był już na tyle przytomny, że chciał wracać do zabawy. Nakłonienie go, aby usiadł i poczekał zajęło minimum kwadrans. Jego towarzyszka przeciwnie, poza głośnym chrapaniem nie dawała znaku życia. Wszystkie znane mi sposoby jej przebudzenia nie dawały żadnych efektów, oprócz krótkiego przebłysku świadomości, w czasie którego Basia poczyniła kilka wyrzutów pod adresem jakiegoś Mariana, patrząc mi głęboko w oczy. Perspektywa ciągnięcia jej do taksówki nie była zachęcająca, podjąłem więc nieudaną próbę negocjacji ze stojącym w pobliżu taksówkarzem, aby podjechał pod ławeczkę. Wredny „złotówa” wykręcił się wysokością krawężnika, na który musiałby podjechać. Pozostało więc zakasać rękawy i zabrać się za wciąganie pani do taksówki. Scenariusz był taki, jak poprzednio. Kolega w miarę sprawnie, choć nie bez oporu, potem pani, a na końcu szpilki. Jesteśmy w aucie. Nareszcie jedziemy! Pana taksówkarza zaniepokojonego o przyszłość welurowej tapicerki, zdołałem uspokoić stwierdzeniem, że wszystko, co najgorsze, państwo mają już za sobą. Nie była to prawda, niemniej na miejsce dojechaliśmy bez strat w obiciu kanap leciwego mercedesa. Poprosiliśmy kierowcę, żeby zaczekał aż odprowadzimy towarzystwo do mieszkań i pojedziemy z nim dalej. Po piętnastominutowym zamieszaniu na parkingu przed blokiem, stwierdziliśmy, że jednak odeślemy taksi. Stanąłem przed ostatnim etapem podróży. Drugie piętro! Niestety pani dalej nie współpracowała, oznaczało to pół godziny wspinaczki z ekstremalnym obciążeniem. Wchodząc pomyślałem o Szerpach. Podczas, gdy alpiniści wygrzewają się w blasku chwały, to oni odwalają najcięższą robotę, o której zwykle nikt pamięta.

Jesteśmy przed drzwiami, jeszcze tylko klucze z przepastnej torebki. Drzwi się otworzyły. Jeszcze  te cholerne szpilki, które zostały gdzieś po drodze na schodach i jesteśmy PRAWIE w domu. Teraz kolega, ale to już formalność, bo poruszał się o własnych siłach i mieszkał trzy bloki dalej. Jak się jednak okazało doszliśmy tylko do pierwszego piętra, bo stanąwszy przed drzwiami sąsiada stwierdził, że tu mogę go zostawić. Na delikatne sugestie, że to nie jego mieszkanie odpowiadał pewnie: „Andrzejku, ja chyba lepiej wiem gdzie mieszkam”. Nie miałem siły z nim dyskutować. Usiadłem na schodach i pozwoliłem, aby rzeczy działy się same. Drzwi do sąsiada z dołu były zamknięte, więc w ruch poszedł dzwonek. Po chwili otworzył zaspany facet patrzący na nas tak, jakby nasz statek kosmiczny właśnie wylądował na jego klatce schodowej. Obaj usłyszeliśmy od Łysego: „przepraszam Adasiu, pomyliłem piętra” i mogliśmy iść wspinać się wyżej. Dotarliśmy do mieszkania. Wróciłem na parking . Na wschodzie jaśniało już czerwcowe niebo, a poranne ptactwo rozpoczynało swoje trele. W oczach Anki zobaczyłem wyraz troski. Musiałem wyglądać strasznie. Marzyłem tylko o tym, żeby ten weekend się skończył. W życiu nie chciałem bardziej wracać do pracy. Pragnąłem  poniedziałku jak nigdy wcześniej. Zadzwoniliśmy po taksówkę. W ciepłym aucie uznałem, że chwilkę się zdrzemnę. Wydawało mi się wtedy, że śniłem coś o swoim szefie. Wyglądało na to, że mój organizm zgłupiał do reszty i postanowił się ostatecznie dobić wspomnieniem o tym pacanie. Dziś już nie jestem pewien, czy w tamtym momencie jeszcze o tym śniłem, czy byłem już tym, czym dziś. Zmapowanym umysłem szeregowego programisty. Pamiętam tylko, że gadaliśmy chwilę o sprawach prywatnych. Na początku wydał mi się zupełnie normalnym gościem. ”Kreatywny” mówił, że w szufladzie kilka projektów, z których mógłby zrobić hity, gdyby nie to, że głównym jego zajęciem jest dokręcanie śruby pracownikom. Atmosfera w dziale kreatywnym od lat spędzała mu sen z powiek. Wiedział, że jest na tyle zła, że zemści się na pracy działu. Nie mógł niestety zrobić nic, co by nasz dzień powszedni uczyniło znośniejszym. Postanowił więc uatrakcyjnić go na tle jeszcze bardziej beznadziejnego weekendu. “ Że co, proszę”! – krzyknąłem chyba wtedy we śnie, jeśli to był dalej sen.

– “Na razie jest to wstępna faza projektu, ma jeszcze mnóstwo błędów. Najciekawsze jest w nim to, że to gracz sam tworzy swoją wymarzoną imprezę, a program ją psuje w chwili, gdy bawi się najlepiej. Wierz mi, że twoja wersja testowa jest wariantem light. Oszczędziłem ci trupów, narkotyków, policji, aresztu zdrady etc. Wszystko to możesz dostać, aby chętniej wrócić do pracy starając się zapomnieć o tym co się zdarzyło poza nią. Teraz się obudzisz i nie będziesz o niczym pamiętał, ale zostawisz zapis swojej świadomości w programie, żeby system mógł działać szybciej następnym razem.” – Wyjaśnił dyrektor uprzejmie – Jeśli wdrożymy projekt, raczej nie będziecie opowiadać sobie więcej o weekendowych przygodach. Nie będzie się czym chwalić.

– Andrzej, Obudź się! – Usłyszałem Ankę i widziałem jak szarpie mnie za ramię. Nic nie poczułem.

– Co tam, jesteśmy na miejscu? – Zapytałem, ale mnie nie słyszała. Widziałem ją już w swoim boksie gdy zdjęła mi wirtualny hełm. Leżałem z głową na biurku. Nie ruszałem się.

 – Andrzej, czy ty się dobrze czujesz? Obudź się! – Szarpała mnie za ramię, wykręcając numer na pogotowie. Nie ruszałem się. Moje ciało wrzucono na nosze, przykryto folią i zabrano spoza zasięgu kamery komputera. Więcej go nie widziałem. Zapytacie jak zmieniło się teraz moje “życie”? Niewiele. Dalej pracuję ciężko wykonując wyśrubowane”targety”, choć muszę przyznać, że pracuje mi się lepiej. Nie wszystko co było wcześniej pamiętam, ale teraz jest jakoś lżej i szybciej. Co tydzień wychodzimy zabawić się na miasto. Tylko mój boks stoi pusty, tak jak zresztą wszystkie inne w zasięgu mojej kamerki.

 

Koniec

Komentarze

Fragment regulaminu konkursu: W ramach konkursu "Jestem legendą" należy opublikować na Portalu fantastyka.pl opowiadanie o objętości od 15000 do 60000 znaków (zgodnie z licznikiem strony)…

Obawiam się, że Twoje opowiadanie jest zbyt krótkie. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale nie musisz usuwać tekstu, możesz edytować.

Babska logika rządzi!

no właśnie miałam pytać – dzięki Finkla

Opis typowego (chyba?) melanżu współczesnej młodzieży, zakończony zajechanym na śmierć twistem: “a potem się obudził”?

To ja podziękuję…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruch – zawsze jest jakaś współczesność i jakiś melanż. Bukowskiego też tak zrecenzujesz? Np. Morfinę ? Też opisuje typowy (chyba) melanż z początku ubiegłego wieku. Co do: “a potem się obudził” – obudził jak obudził – pytanie, czy w ogóle zasnął :)

Bukowskiego nie, bo nie czytałem :). A melanże to wolę rosyjskie – konkretne są. 

To co powyżej, to tylko moja opinia. Być może, obiektywnie, opowiadanie zasługuje na Nobla?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Primo: "erratum" (albo “error” – co chyba brzmiałoby lepiej) to liczba pojedyncza – "błędy" po łacinie to "errata" (errata w książce to lista błędów, które zauważono dopiero w druku, bo redaktor nie dostał wypłaty na czas. And now you know.)

 Piątek po południu tego ciepłego, czerwcowego dnia, był taki jak inne piątki po południu.

Ten ostatni przecinek – błędny. Można to sprawdzić tak: wytnij (w wyobraźni) wszystko pomiędzy podmiotem, a tym przecinkiem. Jeśli teraz widać, że nie powinno go być, to go wyrzuć.

 niecierpliwie patrzyła na zegarki i zarazem z tak wielkim pożądaniem na klub

To zdanie pęka w szwach od nadmiaru informacji. Ja zrobiłabym tak: … patrzyła na zegarki i na klub po drugiej stronie ulicy z taką niecierpliwością, że…

 Nerwy dawał się we znaki wszystkim. Oprogramowanie do tej nowej, głupawej gry dla nastolatków, musiało być zakończone dziś do dwunastej.

Literówka (dawały). Oprogramowanie może być ukończone, zakończyć można programowanie (lub inny proces). Oba przecinki można wyrzucić (nie oddzielaj podmiotu od orzeczenia!).

 Presja czasu była tak duża, że na pewno coś skopaliśmy.

To brzmi telewizyjnie. Może: Tak pospieszaliśmy, że niemożliwe, żeby nie było błędów?

 Zanim wszystkie niedociągnięcia zdąży sprawdzić nasz bezduszny szef i dostaniemy poniedziałkową reprymendę

Składnia: Zanim nasz bezduszny szef zdąży wyłapać wszystkie niedociągnięcia, żeby nam je wytknąć w poniedziałek.

 Każdy z nas chciał jak najszybciej zakończyć swoją zawodową gehennę

Czyli rzucić pracę? Za bardzo kluczysz – naprawdę rozumiemy, że protagoniści chcą wyjść z pracy, wierzymy – a teraz niech wyjdą i zaczną coś robić.

 knocie, przez którego nie widzieliśmy światła słonecznego cały ostatni miesiąc

Powtórzony dźwięk ("ego").

 Cały projekt polega na tym, jakby tu wydostać się z pętli

"Projekt" w języku polskim opisuje tylko to, co na rysownicy (w AutoCadzie). Wydostanie się z pętli jest celem gry.

 Cały czas trwania rozgrywki musicie kombinować jak

Przez cały czas trwania rozgrywki musicie kombinować, jak. Tunelu czasoprzestrzennego?

 wiem kto wpadł

Wiem, kto wpadł.

 nasz dyrektor, wyłącznie przez przypadek, złośliwość Pana Boga i wolę prezesów, zwany „kreatywnym”

Przypadek, złośliwość i wola prezesów nazywają go "kreatywnym"? Ostatni przecinek zbędny (p. wyż.).

 Od razu kierowaliśmy się do ulubionego klubu. Spelunka zwana BONUSEM był naszym azylem. Na jego progu

Skierowaliśmy się (zrobiliśmy to raz – jeśli opisujesz zwyczaj, zaznacz to). Na progu tej spelunki – podmiot domyślny przechodzi z poprzedniego zdania, w którym "azyl" jest dopełnieniem.

 zastaliśmy smutno targaną przez wiatr kartkę

Za bardzo się spieszysz. Opowiedz, jak to było. I "zastaliśmy smutno" brzmi dziwnie (po chwili człowiek się domyśla, o co chodzi, ale nie od razu).

 Była nowym pracownikiem w dziale marketingu, ale już dość dobrze rozpoznawalnym

Napisałabym raczej: Była nową pracownicą (…), ale już dosyć znaną.

 Nic jednak nie robiła sobie ze swojej tuszy ubierając się

Zrobiłabym tak: Ale nie przejmowała się tuszą. Nosiła…

 Miała farbowane na jasny blond, w zasadzie wręcz siwe włosy

Składnia. Ja dałabym po prostu: Włosy farbowała na platynowy blond.

 rzeczone słówko

"Rzeczone" to zbyt wysoki ton. Może tu pasować, jeśli narrator mówi z ironią, ale nie jestem pewna, czy mówi.

 Baśka wrzasnęła na całe gardło, będąc już prawie całym swoim pokaźnym ciałem, za równie masywnymi drzwiami.

Drugi przecinek błędny. Skróciłabym: Baśka, już prawie całkiem zasłonięta przez masywne drzwi, wrzasnęła na całe gardło.

 Wystrój też jakiś nijaki. W trakcie pobytu jakby zaczął się zmieniać.

Nie są tu przecież na wakacjach. Tę zmianę trzeba pokazać – może wstaw scenę, w której bohaterowie piją i rozmawiają, i czasami widzą ten elegancki wystrój, a czasami nie? Może każde widzi co innego i kłócą się o to?

 łączyła żonglerkę i ekwilibrystykę z trudnym fachem barmana

Miała chyba więcej kończyn, niż ustawa przewiduje. Rozumiem, o co Ci chodzi, ale opisujesz to tak skrótowo, że w ogóle nic nie widać.

 Wesoła rozmowa się kleiła

"Rozmowa się nie kleiła" to idiom – nie zawsze można go łamać. Na mój gust – tu nie można. Opisz, jak rozmawiają.

 w obu rolach na raz

Naraz.

 Niepokojące było dla mnie tempo z jakim uwijają się przy nas kelnerzy. Od razu muszę zastrzec, że produkty, które serwowali miały przede wszystkim ciekły stan skupienia, choć wytworzone były ze zbóż, kartofli i kukurydzy.

Consecutio temporum. Te dwa zdania są zbyt zawiłe (wiemy, co to jest wódka i z czego powstaje). Ja dałabym: Kelnerzy uwijali się przy nas jak w ukropie, co troszeczkę mnie niepokoiło.

 Stres Łysego musiał być wielki, skoro aby go zdławić pierwsza butelka osuszona została w pół godziny.

Źle to brzmi. Unikaj strony biernej: Stres musiał go dosłownie zżerać, skoro w ciągu pół godziny Łysy zalał tego robaka całą butelką wódki.

 W jej oczach, znad ciągle tej samej lampki czerwonego wina, którym się raczyła cały wieczór, dostrzegłem przerażenie.

Uprościłabym to: Anka spoglądała na mnie z przerażeniem znad lampki czerwonego wina, jedynego drinka, jaki zamówiła.

 krwawo-czerwony

Krwawoczerwony.

 pośród wirującego klubu, w pewnych rejonach świadomości odpowiedzialnych za instynkt samozachowawczy, zapaliła mi się lampka ostrzegawcza

Mętne. Lampka zapaliła się w klubie, czy w rejonach? (tak, ja wiem – ale musiałam się zastanowić).

 podjąłem desperacką decyzję przespacerowania się

Trochę już przesadzasz z tą ironią.

 Spojrzałem na zegarek była dziesiąta

To trzeba rozdzielić: Spojrzałem na zegarek – była dziesiąta.

 znalazłem w okolicy dowód na teorię względności, wpadłem w pętlę czasową

Nie wiem, czy CTC dowodzą teorii względności (czy leci z nami fizyk?).

 Wyruszyłem wokół budynku w celu poszukania drzwi wejściowych.

Zbyt wyniosły ton. Ja dałabym: Okrążyłem budynek w poszukiwaniu drzwi; albo: Okrążyłem budynek, szukając drzwi.

 Dlaczego teraz było w kolorze ścian.

Pytanie kończ pytajnikiem.

 Głowę bym dał, że wcześniej miały kolor ciemnobrązowego drewna.

Ściany?

 choć określenie jej stanu spoza słownika ludzi kulturalnych byłoby bardziej adekwatne

Wiem, o co chodzi, ale to nie jest jasne. Może tak: choć najlepiej pasowałoby tu słowo, którego ludzie kulturalni nie używają.

Siedziała co prawda jeszcze na krześle, ale tylko dlatego, że podpierała się ręką o podłogę.

Opierała. "Co prawda" jest wtrąceniem – oddziel je przecinkami.

 Wiem, ciężko to sobie wyobrazić

Bez przesady. I po co znowu zapewniasz, że była gruba? Pamiętamy.

 na własnych nogach został odstawiony na ławeczkę

To nie brzmi dobrze. Sam doszedł, czy się dotoczył, czy został doprowadzony?

 a z tym ze względu na wspomnianą tuszę damy zeszło nieco dłużej

Styl: a to, ze względu na tuszę damy, potrwało dłuższą chwilę.

 przenosić olbrzymie obciążenia na małą powierzchnię podparcia obcasów, bez szkody

He, he :P

 Lawirując pomiędzy tańczącymi w końcu udało się

Kto jest podmiotem tego zdania?

choć umęczony

Wymęczony, albo zmęczony. "Umęczyć" to poddać torturom.

 nieudaną próbę negocjacji stojącym w pobliżu taksówkarzem

Ze stojącym w pobliżu.

 taki jak poprzednio

Taki, jak poprzednio.

taksówkarza lekko zaniepokojonego o przyszłość welurowej tapicerki, zdołałem uspokoić

Wtrącenie, źle użyte "lekko": taksówkarza, zaniepokojonego o przyszłość welurowej tapicerki, zdołałem uspokoić. I nie stwierdzeniem, tylko twierdzeniem, bo on tego nie stwierdza (tj. nie odkrywa), tylko twierdzi (tj. dokonuje asercji).

 wszystko co najgorsze, państwo

Wtrącenie: wszystko, co najgorsze, państwo.

 bez strat w obiciu kanap

Sama bym się domyśliła, że nie będą ich wygryzać – widzisz problem? Piszesz z taką ironią, że nie da się tego potraktować poważnie.

 zaczekał aż odprowadzimy towarzystwo do mieszkań i pojedziemy z nim dalej

Zaczekał, aż odprowadzimy towarzystwo do mieszkań – potem pojedziemy z nim dalej. Oni mieszkają po sąsiedzku?

Po piętnastominutowym zamieszaniu na parkingu przed blokiem, odesłaliśmy jednak taksi.

Zbędny przecinek. Dlaczego odesłali?

 Moje wątłe i umęczone ciało stanęło przed ostatnim etapem podróży.

To już przesada. O co chodzi?

 wspinaczki z ekstremalnym obciążeniem

Z handicapem, skoro musi być po angielsku. "Ekstremalny" to "skrajny". Opisz tę wspinaczkę. Niech mu buty spadają i w głowie wiruje.

 mieszkał trzy domy dalej

Czyli trzy bloki, tak?

 Jak się jednak okazało tylko do pierwszego piętra

Co "do pierwszego piętra"? Brakuje tu czasownika.

 Pomyślałem, że teraz dostanę reprymendę

Za co? Gdyby Anka nie aprobowała tej zabawy, poszłaby z nimi?

 krępowany przez zarząd głupimi aplikacjami

To brzmi tak, jakby go wiązali kocykiem z patchworku :)

 projektów, które byłyby hitem, gdyby nie to, że głównym jego zajęciem

Nic się samo nie zrobi. Może tak: pomysłów, z których mógłby zrobić hity, gdyby nie był zajęty dokręcaniem śruby pracownikom.

 wersja testowa jest wersją

Tautologia – wiem, że w telewizji tak mówią, ale my nie powinniśmy.

o tym co się zdarzyło

O tym, co się zdarzyło.

 

Końcowy zakręt jest trochę… hmm. Nie spodziewałam się tego, ale mimo wszystko, dołujący. To znaczy, pomieszania przestrzeni wirtualnej z realną domyśliłam się na samym początku (trudno by było to przepuścić), myślałam tylko, że facet utknie w tej pętli tak porządnie, jak w "Dniu świstaka".

Wskazałam Ci niektóre miejsca, które dobrze by było rozwinąć. A teraz pióro w dłoń :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina-Dzięki za fachową poradę – tyle do poprawienia, że utknę w tej pętli do jutra:) Zdawałem sobie sprawę z liczby pojedynczej erratum – to było świadome (choć może niezbyt przemyślane). Co do “skopania” będę się upierał – programiści mówią gorzej. Co do tego, czy bohaterowie mieszkają po sąsiedzku – jeszcze nie wiem, poznałem ich dopiero wczoraj po południu :)

Jest jakiś pomysł, ale wydaje mi się, że można go było wykorzystać lepiej.

Pewne rzeczy w fabule były bardzo przewidywalne. Jeśli właśnie skończyli pracę nad grą o imprezowaniu i ruszają w miasto…

Bohaterowie nie są jakoś szalenie dobrze nakreśleni, ale w tej tematyce chyba nie mogli rozwinąć skrzydeł. Szybko się zalali i tyle.

Fantastyka niby jakaś jest. Ale zakończenie typu “to była tylko gra” (względnie “a potem się obudził”) potrafi zarżnąć prawie każdy tekst.

Legenda pojawia się, ale nie stanowi integralnej części. Mogła koleżanka użyć innego słowa i nic by się tekstowi nie stało.

Wykonanie. Zabrakło ostatniego szlifu. Masz sporo głupich błędów, których można było z łatwością uniknąć. Na przykład przy niektórych myślnikach brakuje spacji. Literówki, interpunkcja…

Babska logika rządzi!

Finkla dzięki za komentarz, tych głupich błędów mam wiele. Tarnina była tak uprzejma, że mi je wpisała na dłuuuugiej liście. Poprawię byki stylistyczne i interpunkcyjne to przy okazji zabiję dziada. A co tam, niech się nie obudzi :)

Przeskanowałam listę Tarniny i nie widzę, żeby wspominała o spacjach. O tym też pamiętaj. :-)

Babska logika rządzi!

A co ze spacjami? Gdzieś ich nie ma? Czy może jest ich za dużo? Już zaczynam się gubić;)

Jeszcze jedno. Stało się. Zabiłem go! ;) Już zaczynał mnie wkurzać tą swoją ironią. No i jak on traktował kobiety! Nie każda musi wyglądać jak antylopa w końcówce pory suchej. 

ze względu na swój -oględnie mówiąc– niecodzienny

Tu na przykład brakuje dwóch. Po obu stronach myślnika powinny być.

Babska logika rządzi!

Widziałem to i wydawało się, że są – już chyba ślepy jestem. Starość!

Przeczytałem i niestety nie ruszyło. Opis imprezy mnie nie pociągnął, perypetie podczas niej też nie przemówiły, a zakończenie nie zaskoczyło. Do tego wykonania utrudnia czytanie.

Podsumowując: po prostu nie ruszyło. Bywa. Chwytaj za to przydatne linki, będą Ci pomocne w dalszej pracy:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan dzięki za komentarz i linki – jestem tu nowy, więc napewno się przydadzą. Nie ruszyło to nie ruszyło – de gustibus non est disputandum. Pozdrawiam

“Piątek po południu tego ciepłego, czerwcowego dnia był…”

No ja stylistycznie wymiękam już na tym zdaniu. Mózg mi się zawiesza na piątku, który jest dnia.

 

A reszta mnie totalnie nie ruszyła, ale imprezowo-korporacyjne klimaty, zwłaszcza w ogranym przez literaturę faktu i niefaktu memie o znienawidzonym korpo, to kompletnie nie moja bajka. Mam czasem wręcz wrażenie, że na fantastykę wystarczyłby bohater, który kocha korpo – jeśli nie kocha, a zwłaszcza jak nienawidzi, to mamy przyziemny, przaśny realizm. Jako bonus wyliniały zapętlony świstak.

http://altronapoleone.home.blog

Darkino – znam takich, którzy kochają korpo. Polecam nie brać tego opowiadania tak bardzo poważnie.  Teksty typu “Wesele w Atomicach”  to wg. Ciebie fantastyka, czy kabaret? -Pytam serio. 

Mrożek – ani jedno, ani drugie, tylko groteska. Z elementami sztafażu fantastycznego.

 

Z korpo to trochę ironizowałam – jako osoba całkiem niekorpo postrzegam tę kulturę głównie przez pryzmat mediów, gdzie wszyscy użalają się na straszne korpo, wszystkie te piąteczki i inne tam, a jednak w nim pracują. Toteż wyobraziłam sobie lemowsko-mrożkowski albo pratchettowski tekst o ludziach kochających korpo.

 

A poza tym nie jestem mrocznym kinem, tylko smoczycą.

http://altronapoleone.home.blog

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

 

Uwagi:

Zastanów się jeszcze nad rozwinięciem tej historii. Z fabularnego twistu można coś jeszcze wycisnąć ;) Myślę głównie o zakończeniu, ale i tropach do niego prowadzących. Do końca 1 maja możesz modyfikować tekst.

 

Nerwy dawał się ← czegoś brakuje

Nic jednak nie robiła sobie ze swojej tuszy(+,) ubierając się

Baśka wrzasnęła na całe gardło, będąc już prawie całym swoim pokaźnym ciałem, za równie masywnymi drzwiami.:

Wstałem.,

„Zrobię jeszcze jedno kółko i wracam” – pomyślałem. ← Zrobię jeszcze jedno kółko i wracam – pomyślałem.

– Andrzej, gdzie jesteś? Dzwonię do ciebie od półtorej godziny ! ← zbędna spacja

Szybkim krokiem zawróciłem. „Czyżby byli już tak pijani, że stracili poczucie czasu?” ← myśl kursywą zamiast w cudzysłowie

Jest nieźle – pomyślałem(+,) zakładając pantofelek mojemu Kopciuszkowi. ← tutaj również jest nieźle kursywą

olbrzymie obciążenia ← wkradła się podwójna spacja

Podczas, gdy alpiniści

że w szufladzie kilka projektów ← zabrakło tu czasownika

“ Że co proszę”! – krzyknąłem ← “Że co, proszę?!” – krzyknąłem

Wwyjaśnił dyrektor uprzejmie(+.) ← wypowiedź dyrektora bez cudzysłowu

– Andrzej,. Obudź się!

Zzapytałem, ale mnie nie słyszała.

 

Komentarz dotyczący fabuły po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Naz dzięki za komentarz i poprawki. Przyznam szczerze, że popełniłem ten tekst dość przypadkowo. Kilka dni temu przeczytałem o konkursie, który wydał mi się b. ciekawy. Efekt jest jaki jest ;) Następnym razem zabiorę się za podobny konkurs wcześniej.Z betalistą i resztą przydatnych linków jak Pan Bóg przykazał. DRAKAINO – przepraszam za pomyłkę – tak to bywa, kiedy krótkowidz próbuje odpowiedzieć na telefonie.

Nawet po łapance Tarniny można z łatwością znaleźć jakieś drobiazgi w rodzaju brakującego znaku zapytania w “– Wchodzicie, czy będziecie tak stać!”. Większość wypisała Naz.

Odniosłem jednak wrażenie, że twoje pióro jest dość lekkie a tekst czytało mi się płynnie. Z pewnością o nim zapomnę, ale zdążył dostarczyć mi trochę niezobowiązującej rozrywki. Choć trudno stwierdzić, że nadałeś tu postaciom jakąś szczególną głębię, pierwszoosobowy narrator wydaje mi się wiarygodny, dialogi nie rażą sztucznością. Sam od 13 miesięcy wykonuję korpopracę i na tym etapie życia jestem z niej, co do zasady, zadowolony. Bez trudu wyobrażam sobie jednak tych, którzy nie są i tu trochę racji ma chyba Drakaina zarzucając przedstawieniu takiego bohatera małą oryginalność.

Zupełnie zgadzam się też z Finklą, że legendę w tekście można by zastąpić. W zasadzie czymkolwiek.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nie jestem zwolennikiem korpo i weekendowego resetowania (chociaż czasem jest wskazane i przyjemne ;) ale, czytałem Piotra C i jego “Pokolenie IKEA” z czym mi się skojarzyło pozytywnie Twoje opowiadanko. Może fantastyki w tym mało i legendy, ale całkiem nieźle to wyszło. 

Moje uwagi – trochę mogłeś to poprzerywać dialogami i krótsze akapity to się lepiej czyta.

Nevaz i enderek dziękuję Wam za zostawienie komentarzy. Rzeczywiście w tym gatunku jestem zupełnym nowicjuszem, ale jak na razie dobrze się bawię, więc chyba zostanę na dłużej.

 

Macit, fantastycznie, że zostaniesz w gatunku na dłużej, ale czemu nie wprowadziłeś zaznaczonych poprawek? Widziałeś zapis regulaminu, że do 1 maja teksty powinny być wyzbyte błędów? ;>

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Te wielkie bloki tekstu są przerażające. Spokojnie można je poszatkować. 

Nie przekonało mnie Twoje opowiadanie, chociaż końcówka nawet nawet. Jest potencjał.

Naz nie miałem czasu, musiałem wyjechać i przegapiłem terminy. Myślę, że nie ma sensu tego poprawiać. Tekst jest przeróbką innego opowiadania, zupełnie nie mającego nic wspólnego z fantastyką i nie tyle napisany, co siłą naciągnięty, do tego konkursu. Taki eksperyment wynikający z innej, większej pracy.

Deirdriu dziękuję za komentarz. 

Nowa Fantastyka