- Opowiadanie: LanaVallen - Posłuchaj kiedyś ciszy

Posłuchaj kiedyś ciszy

Jest to moje naj­dłuż­sze opo­wia­da­nie – i pod wzglę­dem ilo­ści zna­ków, jak i dłu­go­ści w pi­sa­niu. Po­czą­tek i za­mysł mają już kilka lat, co jakiś czas tro­chę do­pi­sy­wa­łam, ale od dawna tkwi­ło nie­tknię­te. Od­świe­ży­łam go spe­cjal­nie na kon­kurs, do­pi­sa­łam 2/3, sto razy zmie­ni­łam szcze­gó­ły, ty­siąc razy go czy­ta­łam. 

Ostrze­gam, że nie każ­de­mu się spodo­ba. Ale ja, po­mi­mo błę­dów, które na pewno ma, je­stem z niego dumna. Że w końcu go skoń­czy­łam i fak­tycz­nie wło­ży­łam w to opo­wia­da­nie serce. Za­pra­szam.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Posłuchaj kiedyś ciszy

Gdy­byś przy­szedł do mnie wie­czo­rem po­ga­wę­dzić o daw­nych cza­sach przy czar­ce gorz­kiej her­ba­ty, na pewno cały ogród roz­ko­szo­wał­by się śmie­chem dwóch tak nie­spo­ty­ka­nie bli­skich osób. Za­pew­ne po­wie­dzia­ła­bym:

– Wtedy, kiedy się po­zna­li­śmy… To był dla mnie naj­lep­szy i naj­gor­szy dzień za­ra­zem.

Od­sta­wił­byś fi­li­żan­kę her­ba­ty, któ­rej zresz­tą nigdy nie zno­si­łeś, po czym twoją twarz ozdo­bił­by tak do­brze mi znany, ta­jem­ni­czy uśmiech.

– Jak to? Prze­cież to dwie skraj­no­ści. Nie można ich po­łą­czyć.

 Pew­nie bym się ro­ze­śmia­ła i znowu przy­bra­ła okrop­nie po­waż­ną minę, z któ­rej zwy­kłam udzie­lać innym wy­kła­dów o na­tu­rze świa­ta. To jed­nak ze­psu­ło­by tak uro­czy wie­czór.

– Naj­lep­szym, bo dzię­ki tobie choć przez chwi­lę po­czu­łam, że żyję.

Ta roz­mo­wa mo­gła­by się odbyć, ale tylko w kra­inie, gdzie słoń­ce wscho­dzi na za­cho­dzie i gdzie wśród śnie­gów kwit­ną ja­bło­nie. Po­dusz­ka obok le­ża­ła wciąż ide­al­nie ukle­pa­na, a fi­li­żan­ka her­ba­ty była nie­tknię­ta. Ogród nie cie­szył się wraz z nami, lecz je­dy­nie przy­gasł w cier­pie­niu. I wła­śnie dla­te­go tam­ten naj­lep­szy dzień stał się za­ra­zem naj­gor­szym.  

 

***

 

Po­dob­no moim prze­zna­cze­niem było zo­stać Ka­ra­nas­si, Żywą Bo­gi­nią. Tak szep­ta­ły służ­ki, ry­su­jąc mi na po­wie­kach dłu­gie, smo­li­ście czar­ne linie; kraw­cy, do­ko­nu­jąc po­pra­wek na ko­lej­nej z wielu sukni; ka­pła­ni, od­pra­wia­jąc modły; kró­lo­wie, klę­ka­jąc przed osobą, która kie­dyś być może była mną.

Każde stwo­rze­nie na Ziemi wy­da­wa­ło się są­dzić, że zo­sta­łam ze­sła­na przez Bogów jako dar dla gor­li­wych wy­znaw­ców. Że samym tylko je­ste­stwem za­pro­wa­dzę ład i po­rzą­dek. Jeśli nawet tak było, ja nigdy ni­cze­go ta­kie­go nie od­czu­łam.

Byłam wraż­li­wą ko­bie­tą uwię­zio­ną w ka­mien­nym po­są­gu.

– To jest dar, Ra­ja­ni – świer­go­ta­ła służ­ka, która przy­go­to­wy­wa­ła mnie do ce­re­mo­nii uświę­ce­nia. – Po­win­naś czuć się za­szczy­co­na. 

Po­win­nam była. Ale wraz z za­pad­nię­ciem „wy­ro­ku”, szczę­ście ule­cia­ło z mojej duszy, a dumę za­stą­pił strach. Nie mo­głam wy­du­sić słowa, z twa­rzy znik­nę­ły ko­lo­ry, nawet się nie po­ru­szy­łam. Ten brak ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji jesz­cze bar­dziej utwier­dził wszyst­kich we wła­ści­wej de­cy­zji. I tak oto z osiem­na­sto­let­niej panny, nagle sta­łam się naj­waż­niej­szą osobą na kon­ty­nen­cie, cho­ciaż nie po­sia­da­łam żad­nej re­al­nej wła­dzy.

Byłam wraż­li­wą ko­bie­tą uwię­zio­ną w ka­mien­nym po­są­gu.

Za­bra­no mi serce, a koń­czy­ny cia­sno umo­co­wa­no do ścian za po­mo­cą łań­cu­chów, za to usta, zda­wać by się mogło, za­szy­to gru­by­mi nićmi.

Ale zanim do tego do­szło, żyłam spo­koj­nie jako cał­ko­wi­cie zwy­czaj­na pięt­na­sto­lat­ka, nie­spe­cjal­nie wy­róż­nia­ją­ca się po­mię­dzy in­ny­mi dzieć­mi w Ti­ra­vi­do.

Wieś nie była bo­ga­ta, ale nikt nigdy nie na­rze­kał. Pra­co­wa­li­śmy, po­ma­ga­li­śmy sobie, wspie­ra­li­śmy na duchu, tań­czy­li­śmy w desz­czu, gdy wresz­cie zde­cy­do­wał się spaść. Pa­mię­tam, że przez te pięt­na­ście lat na­praw­dę żyło mi się do­brze. Aż do nie­sław­nej Po­żo­gi.

 Mam na­dzie­ję, że nigdy nie sły­sza­łeś całej praw­dy, bo nie jest to hi­sto­ria, która winna być opo­wia­da­na. Ja sama zro­bi­łam to tylko raz.

Mówi się, że ogień stra­wił łącz­nie czte­ry ty­sią­ce do­mostw, po­chło­nął dwa­na­ście ty­się­cy ofiar i wy­pa­lił dwa­dzie­ścia pięć ty­się­cy hek­ta­rów ziemi. Jed­nak mało kto wie, że ogień wy­buchł wła­śnie w Ti­ra­vi­do. Zaś na pal­cach jed­nej dłoni mogę po­li­czyć osoby, które wie­dzą, że z mojej ręki.

Po­win­nam cię pro­sić, żebyś nie robił tak obu­rzo­nej miny, żebyś swoim zwy­cza­jem nie ścią­gał zło­wro­go brwi, żebyś nie świ­dro­wał wzro­kiem, który za­wsze po­tra­fił wpra­wić mnie w za­kło­po­ta­nie. Jed­nak rów­nie do­brze po­win­nam pro­sić słoń­ce, żeby świe­ci­ło tro­chę mniej. Obu­rze­nie i złość to re­ak­cja wy­ma­ga­na w tej sy­tu­acji.

Mimo wszyst­ko mu­sisz wie­dzieć, że nie wy­wo­ła­łam po­ża­ru ce­lo­wo, a już na pewno nie my­śla­łam wtedy, że po­chło­nie tyle ofiar. Byłam za­le­d­wie pięt­na­sto­let­nią panną, któ­rej z dłoni ule­cia­ły snopy iskier.

Stało się to rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie jak wtedy, gdy nagle wpa­dasz pod po­jazd. Trach! Prze­la­tu­je ci przed ocza­mi całe życie. Tak samo było w tam­tym mo­men­cie. Tyle że ja uj­rza­łam wła­sną śmierć.

Kie­row­ca skrzy­czał mnie prze­raź­li­wie, ale ja nawet nie bąk­nę­łam prze­pro­sin. Po­gna­łam bez za­sta­no­wie­nia do domu. Nie pa­mię­tam nic z tego sza­leń­cze­go, kil­ku­ki­lo­me­tro­we­go biegu. Ock­nę­łam się do­pie­ro dwie go­dzi­ny póź­niej, kiedy z wciąż ło­mo­czą­cym ser­cem le­ża­łam na pod­ło­dze w spróch­nia­łym domu.  

Chwi­lę po tym, jak wró­ci­ła mi świa­do­mość, po­czu­łam swąd pa­lo­ne­go mięsa. Na­stęp­nie za­uwa­ży­łam, że smród do­cho­dzi z mojej pło­ną­cej dłoni. Krzyk­nę­łam. Sły­sza­łam wcze­śniej o Na­pięt­no­wa­nych, raz nawet wi­dzia­łam w książ­ce ob­ra­zek, która przed­sta­wia­ła ich jako wcie­le­nie naj­więk­sze­go zła i sza­leń­stwa. Ale być świad­kiem po­wsta­ją­ce­go Pięt­na? Czuć, jak żyły płoną, jak serce rwie się w pier­si, wie­dzieć, że żad­nym spo­so­bem nie mo­żesz zła­pać tchu? Nie są to by­naj­mniej miłe wspo­mnie­nia. Szcze­gól­nie z per­spek­ty­wy tego, jak to się za­koń­czy­ło.

– Co tam się dzie­je, Ra­ja­ni?! – krzyk­nę­ła matka, ude­rza­jąc w drzwi.

– Nic! Nic się nie dzie­je! – pró­bo­wa­łam spo­koj­nie od­krzyk­nąć, ale wy­szedł z tego zde­spe­ro­wa­ny war­kot.

– Jak to nic? Tłu­czesz się po całym po­ko­ju! Wcho­dzę.

Chyba nie muszę ci tłu­ma­czyć mo­je­go prze­ra­że­nia, dla­cze­go za­dy­go­ta­łam, gdy padło ostat­nie słowo. 

– Nie! Nie wchodź!!

Dłoń za­czę­ła palić i świe­cić się jesz­cze moc­niej, więc bez­sku­tecz­nie pró­bo­wa­łam za­kryć ją drugą dło­nią.

Matka ude­rza­ła w drzwi, a z każ­dym ło­sko­tem żyły prę­ży­ły się coraz bar­dziej. Ubra­nie było tak mokre od potu, że aż przy­lgnę­ło mi do ciała.

Kiedy mamie w końcu się udało, ciało nie wy­trzy­ma­ło. Wy­star­czy­ło kilka se­kund, żeby wszyst­ko roz­bły­sło ogniem. Uj­rza­łam je­dy­nie strach w jej oczach, by już chwi­lę póź­niej wi­dzieć, jak wstrzą­snął nią spa­zma­tycz­ny ka­szel. Kiedy sta­łam tak, od­por­na na pło­mie­nie, pa­trzą­ca pu­stym wzro­kiem na sza­le­ją­cą wo­ko­ło burzę, mu­sia­łam wy­glą­dać po­twor­nie. Pro­si­łam w my­ślach, wręcz bła­ga­łam: „Prze­stań! Prze­stań!”, jed­nak nic nie mo­głam uczy­nić.

Nie po­tra­fi­łam ura­to­wać matki, ko­na­ją­cej na moich oczach, dzie­ci, bie­gną­cych w pa­ni­ce, ko­biet i męż­czyzn, któ­rzy umie­ra­li pod za­wa­lo­ny­mi da­cha­mi wła­snych domów. 

Nie po­tra­fi­łam ura­to­wać nawet wła­sne­go su­mie­nia.

Ucie­kłam. Z pło­mien­ną śmier­cią po­dą­ża­ją­cą moim śla­dem.

 

***

 

Teraz je­stem świa­do­ma, że nie­unik­nio­ne zmia­ny na­le­ży przyj­mo­wać ze spo­ko­jem, nawet jeśli w środ­ku trzę­siesz się jak trzci­na na wie­trze. Acz­kol­wiek wiele lat temu my­śla­łam zgoła ina­czej. Szcze­gól­nie wtedy, kiedy ucie­kłam z pło­ną­cej wio­ski.

Bo wi­dzisz… nie uro­dzi­łam się po to, aby zo­stać Ka­ra­nas­si. Mia­łam po­ślu­bić syna pie­ka­rza, uro­dzić mu wielu synów, zająć się domem. Póź­niej po­ja­wi­ło się Pięt­no, lecz i ono wcale nie de­fi­nio­wa­ło mnie jako przy­szłej Żywej Bo­gi­ni. Zło­ży­ło się na to wiele czyn­ni­ków.

Na po­cząt­ku nie wie­dzia­łam, co robię. Po pro­stu uto­nę­łam w za­le­wie emo­cji. Jed­nak po ja­kimś cza­sie dło­nie wresz­cie się roz­war­ły, a oczy wy­su­szy­ły. Ko­lej­ne kroki były pewne i zde­cy­do­wa­ne. W końcu wró­ci­ła mi świa­do­mość oto­cze­nia.

Ro­zej­rza­łam się. Pod­czas na­pa­du pa­ni­ki po­ko­na­łam spory kawał, jed­nak wciąż w od­da­li ma­ja­czy­ły smugi ognia i ciem­ny dym. To cią­gle była moja wio­ska czy ogień po­dą­żał wraz ze mną? Prze­ra­zi­łam się oby­dwu moż­li­wo­ści.

W środ­ku nocy do­tar­łam do Deeis.

Nie zdzi­wię cię, mó­wiąc, jak bar­dzo mia­sto zmie­nia się, oglą­da­ne w bla­sku gwiazd. Acz­kol­wiek żadne mia­sto nie wy­war­ło na mnie ta­kie­go wra­że­nia, jak wła­śnie Deeis. Byłam tam wcze­śniej kilka razy z matką, ale za­wsze za dnia. W nocy z tęt­nią­ce­go ży­ciem zbie­go­wi­ska za­mie­nia­ło się w po­nu­ry cmen­tarz. Nor­mal­nie prze­szka­dza­ło­by mi to, ale w ta­kich oko­licz­no­ściach… Tłum tylko po­gor­szył­by spra­wę.

Wsłu­cha­łam się więc w ciszę. Sta­no­wi­ła nie­sa­mo­wi­te, pełne życia zja­wi­sko. To za­baw­ne, jak zmie­nia się nasze po­strze­ga­nie pod­czas końca świa­ta. Świa­ta, w któ­rym dotąd żyłam; mo­je­go świa­ta. Cisza prze­mie­ni­ła się w życie, a chłód nocy w roz­kosz. Za­czę­łam sły­szeć nie­zmą­co­ny ni­czym po­wiew wia­tru, obie­cu­ją­cy nad­zwy­czaj­ne przy­go­dy; ruch noc­nych dra­pież­ni­ków, opo­wia­da­ją­cy hi­sto­rie ist­nień nie­zna­nych mi wcze­śniej.

Od tam­te­go mo­men­tu po­szu­ki­wa­łam ciszy, za­czę­łam ją ko­chać i ufać jej bez­gra­nicz­nie. Nigdy nie czu­łam się do­brze w ha­ła­sie i do dzi­siaj po­tra­fię go je­dy­nie prze­trwać. Los nie był jed­nak ła­ska­wy i po­sy­łał za mną har­mi­der ni­czym sforę psów, in­for­mu­jąc swym dźwię­kiem, że zaraz zda­rzy się coś nie­do­bre­go.

Tak stało się i tam­tym razem w Deeis.

Nie uprze­dza­jąc jed­nak fak­tów, było mi do­brze tam­tej nocy. Zna­la­złam pusty za­ułek i zwi­nię­ta w kłę­bek za­snę­łam nie­spo­dzie­wa­nie twar­dym snem. Je­stem pewna, że noc nie roz­piesz­cza­ła po­go­dą, ale nie prze­szka­dza­ło mi to. Nie czu­łam zimna. Wręcz prze­ciw­nie – pra­wie sły­sza­łam jak skóra skwier­czy w ze­tknię­ciu z chło­dem. Jesz­cze chwi­la, a za­uwa­ży­ła­bym parę…

Obu­dził mnie ja­skra­wy gil, który po­sta­no­wił wy­stą­pić wła­śnie na murku nad moją głową. Jego świer­got wydał mi się nagle naj­pięk­niej­szą rze­czą na Ziemi, bo śpie­wał dla mnie. Ani przez chwi­lę w to nie wąt­pi­łam. Ptak pa­trzył mi pro­sto w oczy.

Nagle prze­stał śpie­wać, a ja doj­rza­łam w nim coś mrocz­ne­go. Jakby sym­pa­tia prze­ro­dzi­ła się w groź­bę. Po se­kun­dzie ciszy, która zmro­zi­ła nawet moją roz­grza­ną krew, ptak zawył. Wy­so­kim, ko­bie­cym gło­sem.

Pew­nie uno­sisz teraz iro­nicz­nie brwi, ale jeśli spoj­rzeć przez pry­zmat wszyst­kie­go, co mnie spo­tka­ło wcze­śniej i póź­niej… Ptak o ludz­kim gło­sie nie wy­da­je się taki oso­bli­wy.

Tamta sy­tu­acja po­win­na była mnie prze­ra­zić, ale po praw­dzie po­czu­łam otrzeź­wia­ją­cy spo­kój. Szcze­gól­nie, że zaraz potem za­miast krzy­ku po­ja­wi­ły się słowa.

– Strzeż się świa­tła. Ono jest zbyt pięk­ne. W chwi­lach nie­pew­no­ści uchwyć się tego, co wy­da­je się gor­sze. Faris.

– Faris…? – za­jąk­nę­łam się spe­szo­na. Wtedy byłam pewna, że ta­jem­ni­czy pta­szek po­my­lił się co do osoby. – Je­stem Ra­ja­ni.

– Przyj­mij ten dar god­nie – wy­szep­tał je­dy­nie.

Wtedy znik­nął. I mó­wiąc znik­nął, mam na myśli, że do­słow­nie roz­pły­nął się w po­wie­trzu. Ja jed­nak pró­bo­wa­łam go jesz­cze zna­leźć. Roz­glą­da­łam się na wszyst­kie stro­ny tak gwał­tow­nie, że za­ha­czy­łam ra­mie­niem o jakiś ostry szpi­ku­lec. Za­bo­la­ło, ale nie mia­łam czasu tego zba­dać, bo u wy­lo­tu za­uł­ka po­ja­wił się On. Wy­so­ki, nie­dba­le ubra­ny chło­pak o twa­rzy przy­sło­nię­tej kap­tu­rem. Wpa­try­wał się we mnie sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. W od­po­wie­dzi rów­nież wle­pi­łam weń wzrok, za­sta­na­wia­jąc się, o co do licha mu cho­dzi. Wów­czas kątem oka zo­ba­czy­łam ogień, który oczy­wi­ście wy­do­by­wał się z mojej dłoni.

Na­stą­pi­ły se­kun­dy prze­siąk­nię­te dusz­no­ścią. Nasze ciała wy­da­ły jasne sy­gna­ły. Świ­dru­ją­cy wzrok, struż­ka potu, ogłu­sza­ją­ce bicie serca. Gwał­tow­ny bieg.

Od sa­me­go po­cząt­ku sta­łam na prze­gra­nej po­zy­cji. Byłam zlęk­nio­ną dziew­czy­ną, która przed chwi­lą pro­wa­dzi­ła roz­mo­wę ze zwie­rzę­ciem, na do­da­tek w pra­wie nie­zna­nym mie­ście. Przy­naj­mniej ogień na­tych­miast znik­nął, ale na nie­wie­le się to zdało w po­rów­na­niu do dłu­gich nóg chło­pa­ka i jego do­sko­na­łej zna­jo­mo­ści uli­czek.

Zgu­bi­łam go po dwóch mi­nu­tach. Mo­men­tal­nie za­czę­łam biec w prze­ciw­ną stro­nę. Byle jak naj­da­lej od niego. Byłam pewna, że wie­dział, co zro­bi­łam w Ti­ra­vi­do.

Zna­ko­mi­cie znasz Cas­sa­tów, wiesz ja­kich sztu­czek uży­wa­ją i na pewno już się do­my­śli­łeś, że chło­pak na­le­żał do ich uczniów. Miał ra­por­to­wać każde dziw­ne zda­rze­nie, a już w szcze­gól­no­ści ogień wy­cho­dzą­cy wprost spod czy­jejś ręki. Cas­sa­ti zaś w żad­nym wy­pad­ku nie mo­gli­by pu­ścić kogoś ta­kie­go wolno.

Wtedy tego nie wie­dzia­łam, ale ze spo­so­bu, w jaki się po­ru­szał i na mnie pa­trzył, wie­dzia­łam, że się nie bał. Nie ucie­kał ze stra­chu. Ja więc na­iw­nie po­my­śla­łam, że może po pro­stu gdzieś się scho­wam, aby prze­cze­kać dzień i opu­ścić mia­sto w nocy. Nie mo­głam się bar­dziej po­my­lić.

Słoń­ce wciąż nie­mra­wo wscho­dzi­ło, więc na ulicy spo­tka­łam tylko po­je­dyn­cze osoby, któ­rym nie było w gło­wie my­śleć o ni­czym innym, jak o utra­co­nym śnie. O tak wcze­snej go­dzi­nie to ptaki sta­wa­ły się wład­ca­mi. Wie­dzia­ły, że o tej porze mogą śpie­wać jak tylko im się po­do­ba, a czy­ni­ły to ogłu­sza­ją­co gło­śno. Czu­łam się ob­ser­wo­wa­na i wy­śmie­wa­na jed­no­cze­śnie.

Pę­dzi­łam przez mia­sto w ich to­wa­rzy­stwie. Nie­ste­ty za­miast pomóc, wy­da­wa­ły się je­dy­nie kpić.

– Zo­bacz, prze­cież zaraz na nich wpad­nie.

– Jaka głu­piut­ka… Mogła tam skrę­cić, by­ło­by szyb­ciej.

– Ach, ja to na jej miej­scu dał­bym sobie spo­kój. Biega tylko w kółko.

Nie, tym razem żaden się do mnie nie ode­zwał, ale z ła­two­ścią wy­obra­ża­łam sobie ich roz­mo­wy.

Tak, wa­rio­wa­łam. Albo po pro­stu czu­łam się sa­mot­na. Myśl, że byłam zu­peł­nie sama, zbyt mnie prze­ra­ża­ła.

W końcu mu­sia­łam zwol­nić. Szłam z za­dar­tą głową i pró­bo­wa­łam przy­po­mnieć sobie Deeis, ale ja­kie­kol­wiek wspo­mnie­nia zdały się po­grze­ba­ne wraz z matką. Zroz­pa­czo­na usia­dłam pod ścia­ną czy­je­goś domu i pa­trzy­łam pu­stym wzro­kiem jak za­czy­na roz­wi­jać się życie na uli­cach.

Jakiś czas póź­niej pięt­no za­czę­ło się ja­rzyć. Ze stra­chu ze­rwa­łam się na nogi i go­rącz­ko­wo roz­glą­da­łam na boki. Jed­nak ogień nie roz­bły­snął. Przy­naj­mniej nie od razu. Naj­pierw je­dy­nie świe­cił hip­no­tycz­nym bla­skiem – do­słow­nie nie mo­głam ode­rwać odeń wzro­ku. Wiem, jak to za­brzmi, ale wzy­wał mnie. Po­czu­łam bi­ją­cą od pięt­na moc i po raz pierw­szy wtedy prze­sta­łam po­strze­gać to tylko jako klą­twę. Byłam groź­na.

Wraz z po­czu­ciem uzna­nia pięt­no prze­sta­ło się ja­rzyć. Po­łech­ta­łam go.

– Właśśś­śnie taaak, dziec­ko – zda­wał się sy­czeć. – Je­stem po­tęż­ny i ty też mo­żesz, jeśli do­brze mnie wy­ko­rzy­stasz.  

Za­mru­ga­łam zdzi­wio­na. Gniew na­pły­nął mo­men­tal­nie, a zaraz po nim wstyd. Ow­szem, byłam groź­na, ale rów­no­cze­śnie zhań­bio­na.

Pięt­no zde­ner­wo­wa­ło się wraz ze mną. Naraz ule­cia­ły z niego ję­zo­ry ognia, przy­po­mi­na­ją­ce roz­sza­la­łe be­stie. Po ulicy roz­niósł się syk pło­mie­ni i mój opę­tań­czy krzyk. Znowu mu­sia­łam ucie­kać. Acz­kol­wiek tym razem wraz z kimś, po­dą­ża­ją­cym za mną.

Było ich dwóch. Nie mia­łam czasu im się przyj­rzeć, na skra­ju wi­dze­nia do­strze­głam je­dy­nie czar­ne plamy, ale to wy­star­czy­ło, abym po­now­nie rzu­ci­ła się do mor­der­cze­go biegu.

Nie na­wo­ły­wa­li, nie ka­za­li się za­trzy­mać. Nic. Nawet ich kroki nie wy­da­wa­ły dźwię­ków. Cisza.

Chcia­ła­bym móc po­wie­dzieć, że go­ni­twa była długa i eks­cy­tu­ją­ca, ale wie­dział­byś, że kła­mię. Oczy­wi­ście do­go­ni­li mnie po mi­nu­cie, za­pę­dzi­li w kozi róg, to jest wprost na trze­cie­go Cas­sa­ta. Ich spo­so­by dzia­ła­nia są bar­dzo zaj­mu­ją­ce, ale tylko za pierw­szym razem. Póź­niej są cho­ro­bli­wie nudne, bo za każ­dym razem dzie­je się ta sama, dia­bel­nie sku­tecz­na pro­ce­du­ra.

Cas­sa­ti jak zwy­kle ubra­ni byli w czar­ne, przy­le­ga­ją­ce ko­stiu­my, na które na­kła­da­li luź­niej­sze czar­ne opoń­cze. Opoń­cze za­kry­wa­ły też włosy i po­ło­wę twa­rzy. To spra­wia­ło, że wszy­scy wy­glą­da­li tak samo.

Zro­bi­ło się nie­po­ko­ją­co cicho. Ko­cham ciszę, zga­dza się, ale tylko jeśli jest na­tu­ral­na. Ta była sztucz­na, jak gdyby mieli moc wy­tłu­mia­nia dźwię­ków, co, oczy­wi­ście, ma miej­sce. Chcą w ten spo­sób cał­ko­wi­cie zdez­o­rien­to­wać ofia­ry. Wie­dząc pewne rze­czy czło­wiek boi się mniej, ale jako pięt­na­sto­lat­ka wie­dzia­łam bar­dzo mało i dałam się na­brać. Wy­da­li mi się ludź­mi nie z tego świa­ta, a to prze­cież z mojej dłoni try­skał ogień.

Sta­łam więc pod na­po­rem „an­ty­ci­szy”, wpa­tru­jąc się w fa­scy­nu­ją­co bez­na­mięt­ne spoj­rze­nie czło­wie­ka w czer­ni.

– Nic nie zro­bi­łam – wy­ją­ka­łam, a głos odbił się od ścian wy­tłu­mie­nia.

Pięt­no miało wtedy ten­den­cję do nie­kon­tro­lo­wa­ne­go prze­ze mnie wy­pusz­cza­nia lub cho­wa­nia pło­mie­ni. Po moich sło­wach znowu roz­bły­snę­ło, a ja z bólu zgię­łam się wpół. Cas­sa­ti wy­ję­li swoje nie­sław­ne Ju­ger­ry. Do dzi­siaj na dźwięk tych elek­trycz­nych bi­czów skrę­ca mnie z trwo­gi.

– Pro­szę… – łka­łam. – Nie chcia­łam… To nie ja…

Słowa były zbęd­ne. W przy­pły­wie de­spe­ra­cji mach­nę­łam ogni­stym po­ci­skiem w stro­nę męż­czy­zny.

Nie będę ukry­wać – chcia­łam go spa­lić. Po­ka­zać, że je­stem silna. Pro­szę, cho­ciaż ty nie uśmie­chaj się na tę myśl. Nie­na­wi­dzisz ich, ale po­myśl, co by się stało, gdyby fak­tycz­nie mi się udało. Dwóch po­zo­sta­łych zła­pa­ło­by mnie mo­men­tal­nie, a mój los sta­ło­by się jesz­cze gor­szy. Poza tym… ko­niec koń­ców gdyby nie oni… drew­nia­ne Deeis spło­nę­ło­by tam­te­go dnia.

Ale wra­ca­jąc, po­cisk roz­pły­nął się kilka cen­ty­me­trów przed nim. Męż­czy­zna ścią­gnął zło­wróżb­nie brwi i za po­mo­cą pla­ty­no­we­go krąż­ka zga­sił ogień. Dwóch po­zo­sta­łych włą­czy­ło elek­trycz­ne bicze i był to je­dy­ny dźwięk jaki kie­dy­kol­wiek wy­da­wa­li. Je­dy­ny, ale za to nie­po­wta­rzal­ny. Au­to­ma­tycz­nie włą­czał u czło­wie­ka zwie­rzę­cą po­trze­bę uciecz­ki; za­głu­szał wszel­kie inne od­ru­chy. Tylko pa­ni­ka, pa­ni­ka, pa­ni­ka. „Ucie­kaj!”. Pa­ra­dok­sal­nie ten trzesz­czą­cy syk wbi­jał w zie­mię; nie po­zwa­lał wy­ko­nać ruchu.

Sto­ją­cy przede mną Cas­sat wyjął pla­ty­no­we kaj­da­ny. Zbli­żał się krok za kro­kiem, po­wo­li, jak praw­dzi­wy dra­pież­nik. Nie spusz­czał ze mnie wzro­ku.

Prze­ra­ża­ją­ce są te ich oczy, sam kie­dyś tak po­wie­dzia­łeś, pa­mię­tasz? Wy­ja­śni­łeś mi dla­cze­go, mimo braku słów, za­wsze wiesz czego chce od cie­bie praw­dzi­wy Cas­sat. Wy­star­czy, że prze­szy­je cię tym wzro­kiem. Tym cał­ko­wi­cie świa­do­mym wszyst­kie­go spoj­rze­niem. Za­wsze mro­zi­ło mi krew, kiedy wy­obra­ża­łam sobie, przez co musi przejść w życiu czło­wiek, żeby prze­ja­wiać taką bez­na­mięt­ność. Nie­jed­no­krot­nie mil­cza­łeś w ta­kich mo­men­tach.

Od razu pod­da­łam się jego woli. Mia­łam spa­ra­li­żo­wa­ne ciało, nie li­czy­ło się nic in­ne­go od zbli­ża­ją­cych się sta­lo­wo­sza­rych oczu. Mo­głam użyć pło­mie­ni, może by mi się po­wio­dło, może nie, ale cho­ciaż bym spró­bo­wa­ła. Mo­głam ich użyć, ale nie chcia­łam.

Praw­dzi­wy Cas­sat po­tra­fi po­ro­zu­mieć się z tobą bez słów, a zbli­ża­ją­cy się do mnie męż­czy­zna obie­cy­wał bez­pie­czeń­stwo. Cas­sa­ti nie po­tra­fią kła­mać, więc jego in­ten­cje były czy­ste. Wie­rzy­łam w to i wie­rzę w to do dziś.

Za­ło­żo­na mi pla­ty­na po­wo­do­wa­ła okrop­ną mi­gre­nę. Jed­nak wraz z bólem znik­nę­ły wszel­kie roz­ter­ki. Ze­mdla­łam.

 

***

 

Pa­mię­tasz jedną z na­szych pierw­szych roz­mów? Po­wie­dzia­łeś, że nie wolno się bać z obawy przed śmier­cią. Zi­ry­to­wa­łam się wtedy, jako że po­dą­ża­ła ona za mną już od dawna. Zbyt wiele mi za­bra­no, żebym miała tak po pro­stu prze­stać bać się śmier­ci, my­śla­łam.

I znowu – ko­lej­na drob­nost­ka, która spra­wi­ła, że moje życie po­to­czy­ło się tak, a nie ina­czej. To całe bycie Ka­ra­nas­si… Wy­glą­da­ło jak wy­glą­da­ło z obawy przed za­bi­ciem. Bez­sens. Obawa przed śmier­cią spo­wo­do­wa­ła, że nie żyłam. Gdyby tylko…

Gdy­bym tylko wie­dzia­ła to już wtedy. Od sa­me­go po­cząt­ku. Albo cho­ciaż od mo­men­tu kiedy otwo­rzy­łam oczy, bu­dząc się Tam. Może nie by­ła­bym wtedy takim tchó­rzem.

 Obie­ca­łam sobie, że nigdy nie wy­mó­wię nazwy tego miej­sca i dla dobra nas oboj­ga le­piej niech tak po­zo­sta­nie. Utrud­ni mi to opo­wieść, ale To nie za­słu­ży­ło sobie na za­szczyt po­zo­sta­nia na­zy­wa­nym.

Jak wiesz wszyst­kie ofia­ry Cas­sa­tów tra­fia­ły wła­śnie Tam. Cza­sem na kró­cej, cza­sa­mi na dłu­żej. Głów­nie na za­wsze. Ja byłam Tam krót­ko. „Za­le­d­wie” dwa lata.

Ale od po­cząt­ku. Obu­dzi­łam się z prze­raź­li­wym bólem głowy w po­ko­ju bez świa­teł. Le­ża­łam na zim­nej pod­ło­dze i nie po­tra­fi­łam się ru­szyć. Oczy przy­my­ka­ły się, „jesz­cze tylko chwi­lę”, my­śla­łam. Jesz­cze nigdy nie byłam tak zmę­czo­na i obo­la­ła – znaj­do­wa­łam się na gra­ni­cy świa­do­mo­ści. Nie po­tra­fię po­wie­dzieć, ile tak prze­le­ża­łam. Pew­nie krót­ko, ale czu­łam, że wiecz­ność.

W pew­nym od­le­głym  w cza­sie mo­men­cie, kiedy już od­cho­dzi­łam od zmy­słów za­pa­da­jąc w sen i się z niego bu­dząc na okrą­gło, w od­da­li po­wo­li po­ja­wia­ło się świa­tło. Naj­pierw drob­na iskier­ka, a póź­niej stop­nio­wo jakby ża­rów­ka. Dzię­ki niej spo­strze­głam, że nie znaj­do­wa­łam się w po­ko­ju, tylko ra­czej w ko­ry­ta­rzu – wą­skim i dłu­gim. Wszyst­kie znaki jasno po­ka­zy­wa­ły: „idź”.

Pod­nio­słam się. Pło­myk stał się całym świa­tem. Był pięk­ny. „Strzeż się świa­tła”, mówił wcze­śniej ptak o ludz­kim gło­sie. Nie mia­łam naj­mniej­szej ocho­ty go słu­chać. Świa­tło na pewno po­ko­na ten po­twor­ny mrok, my­śla­łam. Bie­głam, tylko nie­kie­dy zwal­nia­jąc. Było do­kład­nie jak w tych kosz­ma­rach, w któ­rych nie można do­się­gnąć celu.

Na końcu drogi zna­la­złam świa­tło, ale nic poza tym. Ża­rów­ka wy­glą­da­ła mar­nie na małym sto­licz­ku. W de­spe­ra­cji wy­cią­gnę­łam rękę, wciąż za­ku­tą w pla­ty­no­wą bran­so­le­tę, i gdy tylko do­tknę­łam szkla­nej po­wierzch­ni, ża­rów­ka zga­sła. A wtedy na­sta­ła świa­tłość tak ogrom­na, że za­mro­czy­ło mnie na kilka se­kund. Przez chwi­lę my­śla­łam, że z pie­kła prze­nio­słam się do nieba. Oka­za­ło się, że było od­wrot­nie.

Gdy tylko udało mi się otwo­rzyć za­łza­wio­ne oczy, spo­strze­głam kilku ludzi w bia­łych uni­for­mach i ma­skach. W okrop­nych, wy­krzy­wio­nych gry­ma­sem ma­skach. Nigdy nie do­wie­dzia­łam się, kim byli. Inni po­chwy­ce­ni na­zy­wa­li ich po pro­stu Ma­ska­mi. Za nimi stali Cas­sa­ti, któ­rzy jak cie­nie po­ja­wia­li się  obok mnie. Żadna z osób w po­miesz­cze­niu nie po­wie­dzia­ła słowa. Od­wa­ży­łam się być pierw­sza.

– Gdzie je­stem? – wy­szep­ta­łam.

– Naj­pierw tro­chę po­pa­trzy­my – od­po­wie­dział ktoś.

– Po­pa­trzy­cie…?

Zo­sta­łam po­chyw­co­na przez dwóch Cas­sa­tów. Prze­nie­śli mnie na Tor­tu­gę, przy­pię­li pa­sa­mi.

Wiem, że pew­nie chciał­byś znać wszyst­kie szcze­gó­ły, ale byłam w zbyt nie­zwy­kłych oko­licz­no­ściach, aby zwra­cać uwagę na co­kol­wiek in­ne­go ode mnie samej. Dla­te­go nie pa­mię­tam tam­te­go po­miesz­cze­nia – wiem tylko, że było ogrom­ne i białe. Świe­ci­ło tam bo­le­śnie mocne świa­tło po to, żeby mnie oszo­ło­mić. Cała ta sy­tu­acja z ko­ry­ta­rzem miała temu słu­żyć. Nie po­wiem, że się nie udało.  

Zde­cy­do­wa­nie nie chcę po­now­nie wy­wle­kać tego, co stało się póź­niej. Wy­star­czy mi rzec, że Maski chcia­ły po­znać moją moc, dosyć do­głęb­nie, i po­znać, co ją wy­zwa­la, nawet gdy mia­łam na nad­garst­kach pla­ty­nę. W obu tych spra­wach nie po­słu­ży­li się de­li­kat­no­ścią. Skwier­cza­łam, krzy­cza­łam, mdla­łam, ła­ma­łam pa­znok­cie, krwa­wi­łam. Maski szyb­ko do­szły do mo­je­go wy­zwa­la­cza. Jak wiesz, oka­zał się nim ból. Jed­nak taki zwy­czaj­ny im nie wy­star­czał, bo fak­tycz­nie wy­zwa­lał ogień, ale pło­mień był za mało im­po­nu­ją­cy. Pró­bo­wa­li więc wielu… spo­so­bów przez kilka dni.

Do­pie­ro ostat­nie­go dnia, po­wiedz­my, że czwar­te­go, bo nie mia­łam moż­li­wo­ści ich li­cze­nia, do­szło do prze­ło­mu. Wtedy przy­po­mnia­łam sobie o obec­no­ści Cas­sa­tów, jako że nie brali udzia­łu w ba­da­niu. Jedna z Masek po­sta­no­wi­ła użyć na mnie Ju­ger­ra. Wów­czas do­wie­dzia­łam się, że prze­ci­na­ją­ce ciszę brzę­cze­nie jest je­dy­nie zwia­stu­nem kosz­ma­ru, a nie jego wy­ra­zem.

Kiedy świ­snął elek­trycz­ny bicz, nawet nie zdą­ży­łam krzyk­nąć – fala ognia po­ja­wi­ła się na­tych­miast. Gdyby tylko zo­stał osią­gnię­ty w inny spo­sób, by­ła­bym pod wra­że­niem, ale za­mar­łam z krzy­kiem na ustach. Skala bólu zo­sta­ła zbyt mocno prze­kro­czo­na. To nawet nie cho­dzi o fi­zycz­ny ból, ale o to pa­ra­li­żu­ją­ce uczu­cie – nagle nie wiesz gdzie je­steś, kim je­steś i jakie jest zna­cze­nie każ­de­go przed­mio­tu. Dusza zo­sta­je wy­cią­gnię­ta, po­gnie­cio­na, parę razy pod­rzu­co­na i do­pie­ro wtedy zwró­co­na. Przy oka­zji tego trzę­sie­nia wy­pa­da parę wspo­mnień. Nie po­tra­fię ina­czej opi­sać tego stanu. Ktoś mógł­by z tobą zro­bić wszyst­ko w ciągu mi­nu­ty cią­gną­ce­go się oszo­ło­mie­nia, a ty byś nie za­uwa­żył. Na do­miar złego nigdy, prze­nig­dy nie można się do tego przy­zwy­cza­ić.

Gdy tylko wró­ci­ła mi znie­kształ­co­na świa­do­mość, już byłam cią­gnię­ta do zu­peł­nie in­ne­go miej­sca. Do ma­łe­go po­ko­ju, który na dwa lata miał stać mi się domem.

 

***

 

Na pewno za­sta­na­wiasz się, jak prze­trwa­łam i nie osza­la­łam, ale to nie­for­tun­ny dobór słów – nie prze­trwa­łam i osza­la­łam.

Już od czasu Po­żo­gi my­śla­łam, czy to wszyst­ko wy­da­rzy­ło się na­praw­dę. Teraz wiem, że tkwi­łam w rze­czy­wi­sto­ści, ale wtedy… Sy­tu­acje, do któ­rych nigdy nie po­win­no było dojść, zgoła nie­re­al­ne po­sta­cie, a póź­niej nie­koń­czą­ce się dni i noce. Jak do tego do­szło? O co w tym cho­dzi­ło? Dla­cze­go wła­śnie ja? Tam py­ta­nia bez od­po­wie­dzi prze­śla­do­wa­ły mnie nie­ustan­nie. Nie było in­nych. W końcu prze­sta­łam pytać. Za to po­grą­ży­łam się w roz­my­śla­niach nad Ti­ra­vi­do i znacz­nie spo­kor­nia­łam. Za­słu­gi­wa­łam na karę.

W celi sie­dzia­łam sa­mot­nie i nie ota­cza­ły mnie dźwię­ki – tylko cisza. Na po­cząt­ku nie mo­głam uwie­rzyć, dla­cze­go ją wcze­śniej po­dzi­wia­łam, bo ota­cza­ła mnie z każ­dej stro­ny. Le­pi­ła się do skóry, za­ty­ka­ła uszy i wcho­dzi­ła do gar­dła. Od­bie­ra­ła chęć życia. W miarę upły­wu czasu znowu zo­sta­ła mą to­wa­rzysz­ką. Bo okres spę­dza­ny z nią od­bie­ra­łam jako spo­koj­ny. Kiedy od­cho­dzi­ła, jej miej­sce zaj­mo­wał kosz­mar, po­nie­waż za­bie­ra­no mnie cza­sa­mi do in­nych miejsc. Z po­cząt­ku byłam pełna na­dziei – może tym razem bę­dzie to już ko­niec, my­śla­łam. Póź­niej stop­nio­wo mnie opusz­cza­ła. Osta­tecz­nie nie­na­wi­dzi­łam każ­de­go otwar­cia drzwi.

Wiesz, za­wsze pro­wa­dzo­no mnie takim ko­ry­ta­rzem… Peł­nym in­nych cel, ale zro­bio­nych z że­la­znych prę­tów. Wi­dzia­łam ich, a oni mnie. Mi­ja­łam spoj­rze­nia za­wie­ra­ją­ce w sobie cały ból i sza­leń­stwo świa­ta. Wiele z nich było bar­dzo za­wist­nych. Nie wie­dzia­łam, skąd u nich ta złość – prze­cież tkwi­li­śmy w tak samo złej sy­tu­acji, a oni cho­ciaż mieli to­wa­rzy­stwo. Jak się póź­niej oka­za­ło, więź­nio­wie ci już wtedy do­my­śla­li się, co się wy­da­rzy. W takim razie nie mogę ich winić za wście­kłość.

Mi­ja­li­śmy też takie cele jak moja. Jeden raz prze­cho­dzi­li­śmy aku­rat obok otwar­tej, z któ­rej Cas­sa­ti pró­bo­wa­li wy­pro­wa­dzić chło­pa­ka o za­szro­nio­nych dło­niach. On rów­nież na mnie spoj­rzał i pró­bo­wał coś po­wie­dzieć. Ten obraz tkwił mi póź­niej w gło­wie przez długi czas. Nigdy nie spo­tka­li­śmy się po­now­nie.

Cas­sa­ti pro­wa­dzi­li mnie do łaźni albo na ko­lej­ne spo­tka­nia z Ma­ska­mi, które spraw­dza­ły prze­róż­ne rze­czy. Ba­da­li moją krew, oczy, głos, zdol­ność emo­cjo­nal­ną. Dużo za­pi­sy­wa­li. Czę­sto wy­da­wa­ło mi się, że po pro­stu im się nu­dzi­ło, bo oczy­wi­ście trud­no co­kol­wiek do­strzec na twa­rzy czło­wie­ka, który nosi maskę. Na po­cząt­ku dużo mó­wi­łam, ale póź­niej sama przy­bie­ra­łam maskę obo­jęt­no­ści i pust­ki.

Jed­nym z Cas­sa­tów, który mnie pil­no­wał był ten o sta­lo­wo­sza­rym oczach. Wiem, że za­brzmię teraz ba­nal­nie, ale miał w sobie coś ta­kie­go, co wy­róż­nia­ło go spo­śród cieni. Może ten cha­rak­te­ry­stycz­ny kolor oczu albo spoj­rze­nie, do któ­re­go cza­sem wkra­da­ły się dro­bin­ki emo­cji? Może po pro­stu nie wy­da­ją­ca się wrogą poza? Co­kol­wiek to było spra­wi­ło, że stał mi się jakby przy­ja­cie­lem. Sa­mot­ne­mu czło­wie­ko­wi ła­twiej jest ją na­wią­zać, bo nie wy­róż­nia ludzi, nie ma wy­so­kich wy­ma­gań. Nasze roz­mo­wy za­wsze były bez­gło­śne, ale stał mi się bliż­szy, niż kto­kol­wiek wcze­śniej. Szyb­ko wy­ba­czy­łam mu Deeis. Po czę­ści dla­te­go, że ura­to­wał mnie przed samą sobą, a po czę­ści dla­te­go, że je­dy­nie wy­ko­ny­wał swoje obo­wiąz­ki.

Wspo­mnia­łam, że prze­by­wa­łam Tam dwa lata. Więc gdy mia­łam sie­dem­na­ście, pra­wie osiem­na­ście lat w drzwiach mojej celi nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wi­ło się aż trzech Cas­sa­tów. Plu­ton eg­ze­ku­cyj­ny, prze­szło mi przez myśl. Jed­nak w oczach mo­je­go Cas­sa­ta nie do­strze­głam bólu ni po­czu­cia winy. Ra­czej trud­ną do zde­fi­nio­wa­nia nie­pew­ność.

Nie wiem, czy to bę­dzie dobre czy złe, ale mu­sisz ze mną pójść – szep­ta­ło jego spoj­rze­nie.

Po­pa­trzy­łam jesz­cze na dwóch po­zo­sta­łych męż­czyzn. Byli to Cas­sa­ti do szpi­ku kości – nie­ru­cho­mi, cał­ko­wi­cie bez­na­mięt­ni, bez­względ­nie wy­ko­nu­ją­cy roz­ka­zy. Nie spodo­ba­ła mi się ich obec­ność. Wie­dzia­łam, że musi cho­dzić o coś waż­ne­go.

– Po­wiedz mi, pro­szę. – Moje słowa były bez­gło­śne, ale wie­dzia­łam, że od­czy­ta proś­bę.

Póź­niej.

Dałam się wy­pro­wa­dzić, nie żebym miała inne wyj­ście. Wszyst­ko mu­sia­ło być lep­sze od nie­ustan­ne­go sie­dze­nia w celi.

Tym razem było ina­czej. Pro­wa­dzo­no mnie innym ko­ry­ta­rzem, w któ­rym do­dat­ko­wo pa­no­wa­ła kom­plet­na cisza. Nie sły­sza­łam wrza­sków, roz­mów czy stu­ka­nia o kraty. Żad­nych dźwię­ków życia. Nie od­bie­ra­łam tego jako do­bre­go znaku, bo w miej­scu z taką ilo­ścią ludzi po­win­no być gło­śno.

Nagle za­grzmiał alarm. Prze­ni­kli­wie elek­trycz­ny hałas, bę­dą­cy dla mnie nowym od­gło­sem. Jed­nak Cas­sa­ti nie dali po sobie ni­cze­go po­znać.  Mój przy­ja­ciel spoj­rzał wy­cze­ku­ją­co na dwóch po­zo­sta­łych i kiedy znik­nę­li, żeby zba­dać pro­blem, sta­nął na wprost mnie. Do dziś pa­mię­tam każde słowo, które mi wtedy wy­szep­tał.

Bunt. Dziś to dobry dzień na to. Mniej Cas­sa­tów we­wnątrz. Ale oni prze­gra­ją. To nie­waż­ne. Ty je­steś ważna, więc nie mo­żesz o tym my­śleć. – Jesz­cze nigdy nie szep­tał tak szyb­ko.

– Bunt…? – prze­ra­zi­łam się.

Cho­ciaż może to nie był strach – ra­czej iry­ta­cja. My­śla­łam wtedy w ten spo­sób: jeśli ci lu­dzie do­ko­na­li cze­goś cho­ciaż w po­ło­wie tak złego jak ja, za­słu­gi­wa­li na karę. Wtedy jed­nak nie wie­dzia­łam wielu rze­czy o Tam­tym miej­scu. Na przy­kład tego, że ci więź­nio­wie za kra­ta­mi byli w więk­szo­ści nie­win­ni. Albo tego, że nie­któ­rzy sie­dzie­li tam ponad de­ka­dę.

Nie po­tra­fię kła­mać. Mu­sia­łaś się do­wie­dzieć. Ale nie myśl o nim. – Chwy­cił mnie mocno za ra­mio­na. – Słu­chaj. Co­kol­wiek cię czeka, znieś to. Tylko spo­kój cię ura­tu­je. Wielu za­mknę­li za jego brak. Ro­zu­miesz? Głowa wy­so­ko, oczy spusz­czo­ne. Nic nie mów. Nie po­ka­zuj stra­chu. Nigdy.

Mój Cas­sat ro­zej­rzał się na boki, kiedy alarm zo­stał wy­łą­czo­ny. Wie­dział, że po­zo­sta­li zaraz wrócą, a ewi­dent­nie chciał mi jesz­cze coś prze­ka­zać. Wie­dział rów­nież, że za to, co robił, gro­zi­ła śmierć. Wzrok miał bar­dziej roz­bie­ga­ny niż wcze­śniej.

Zro­bisz tak, praw­da? Obie­caj.

Wtedy wła­śnie po­ja­wi­ło się dwoje Cas­sa­tów. Mój przy­ja­ciel mo­men­tal­nie za­mie­nił się w jed­ne­go z nich. Kiedy ci za­ję­li się otwar­ciem bramy, zer­k­nął na mnie ostat­ni raz.

– Obie­cu­ję – szep­nę­łam bez­gło­śnie.

Obiet­ni­ca była szcze­ra, a po­kła­da­ne za­ufa­nie wy­na­gro­dzo­ne. Ry­zy­ku­jąc wła­sne życie, ura­to­wał wtedy moje.

 

***

 

Mi­lio­ny spoj­rzeń, ty­sią­ce ocze­ki­wań, setki kamer, dzie­siąt­ki ośle­pia­ją­cych świa­teł i dwóch Na­pięt­no­wa­nych, rów­nie oszo­ło­mio­nych jak ja. To wła­śnie spo­tka­ło mnie go­dzi­nę póź­niej, kiedy zo­sta­łam już umyta i ubra­na. Pró­bo­wa­łam sto­so­wać się do po­le­ceń przy­ja­cie­la. Trzy­ma­łam głowę wy­so­ko, a oczy nisko. I byłam od­waż­na. Tak bar­dzo od­waż­na…  

Nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam cze­goś ta­kie­go. My­śla­łam, że zna­la­złam się nagle w innym świe­cie, co po praw­dzie się zga­dza­ło. Tam­ten świat fak­tycz­nie był inny. Zwa­rio­wa­ny i ko­lo­ro­wy. Wi­dzia­łam tylko roz­en­tu­zja­zmo­wa­ne twa­rze, obiek­ty­wy kamer i mnó­stwo czar­nych cieni.

Razem było nas troje. Jedna za­pła­ka­na dziew­czy­na i jeden otę­pia­ły chłop­czyk. W środ­ku czu­łam się tak samo źle jak oni, ale dzię­ki przy­ja­cie­lo­wi wie­dzia­łam, żeby tego nie po­ka­zy­wać.

Wi­dzia­łeś kie­dyś ce­re­mo­nię wy­bo­ru, więc nie będę ci jej skru­pu­lat­nie opi­sy­wać. To zresz­tą nie mia­ło­by sensu – pra­wie nic z niej nie pa­mię­tam. Więk­szość by­ła­by zga­dy­wa­niem. Takie wy­da­rze­nie oczy­wi­ście po­win­no wy­raź­nie odbić mi się w pa­mię­ci, ale mój umysł sta­no­wił jeden wiel­ki chaos.

Nie ro­zu­mia­łam słów ka­pła­na ani pisz­cze­nia elek­trycz­nych kamer. Pró­bo­wa­łam zro­zu­mieć pa­nu­ją­cą wokół ra­dość i smu­tek, uświę­co­ny na­strój i wrzask ludzi. Za­sta­na­wia­łam się dla­cze­go ta dziew­czy­na tak pła­cze i co się stało temu ma­łe­mu chłop­cu. Czemu ka­płan w bieli po­ło­żył mi dłoń na gło­wie i na­ma­lo­wał na czole znak pach­ną­cą mazią. Dla­cze­go ze­bra­ło się wokół mnie pięt­na­stu Cas­sa­tów. I z ja­kie­go po­wo­du ze­bra­ni lu­dzie pa­da­li mi do stóp.

To nie były py­ta­nia, bo nie szu­ka­łam od­po­wie­dzi. Nie miał mi kto ich dać. A ja już dawno prze­sta­łam pytać.

Po ce­re­mo­nii wy­bo­ru cze­ka­ła mnie jesz­cze ce­re­mo­nia uświę­ce­nia, która oka­za­ła się w pew­nym stop­niu gor­sza. Nie było cię na niej, a trans­mi­sja zo­sta­ła zręcz­nie zmon­to­wa­na, więc po­słu­chaj.

Za­pro­wa­dzo­no mnie do ład­ne­go acz pro­ste­go po­miesz­cze­nia, w któ­rym mia­łam ocze­ki­wać na na­stęp­ną ce­re­mo­nię od­by­wa­ją­cą się za je­de­na­ście dni. Po­śpiech był wiel­ce wska­za­ny z uwagi na po­trze­by ludu.

– Już dawno nie mie­li­śmy od­po­wied­niej Ka­ra­nas­si – szep­ta­ła do mnie służ­ka.

Sły­sza­łam rów­nież, że to wiel­ki za­szczyt i że po­win­nam czuć się dumna. I byłam. Jed­nak moja duma i ra­dość nie wy­ni­ka­ły z racji wy­bo­ru, co ra­czej z po­wo­du siły, jaką się wy­ka­za­łam na ce­re­mo­nii – stwa­rza­łam pozór spo­koj­nej rzeki, po­mi­mo tego, że w środ­ku trzę­słam się jak trzci­na na wie­trze.

Przez na­stęp­ne dni byłam mie­rzo­na, oglą­da­na, oce­nia­na. Ani razu o nic nie spy­ta­na. Nie ocze­ki­wa­no ode mnie słów, lecz czy­nów. 

 Te je­de­na­ście dni pa­mię­tam po­zy­tyw­nie. Zaj­mo­wa­no się mną – ja­dłam cu­dow­ne po­tra­wy, mo­głam co­dzien­nie się kąpać, nosić szaty z mięk­kich tka­nin. Co praw­da nie poj­mo­wa­no mnie do końca jako żywej osoby, ale wią­za­ło się to z bra­kiem od­po­wie­dzial­no­ści i obo­wiąz­ków. Do­dat­ko­wo pa­no­wa­ła taka ra­do­sna, ożyw­cza at­mos­fe­ra.

Po­cząt­ko­wo za­po­mnia­łam o wszyst­kim. Do­pie­ro dwa dni przed ce­re­mo­nią zmar­kot­nia­łam, po­nie­waż wspo­mnie­nia na­pły­nę­ły falą. My­śla­łam o od­rzu­co­nych Na­pięt­no­wa­nych – za­bi­tych lub spę­dza­ją­cych resz­tę życia w ce­lach; o więź­niach – mar­twych lub obar­czo­nych więk­szą karą; o mnie samej – nie­zna­ją­cej przy­szło­ści; w końcu o moim przy­ja­cie­lu – gdzie­kol­wiek był. Przed ocza­mi wciąż mia­łam Ti­ra­vi­do. Znowu sta­łam tam w snach, paląc wszyst­kich. Nie da­wa­ło mi to spo­ko­ju. Sły­sza­łam jak służ­ki szep­ta­ły:

– Po­patrz na jej twarz. Żywa bo­gi­ni. Praw­dzi­wa Ka­ra­nas­si.

Póź­niej się mo­dli­ły.

Ostat­nie­go dnia, kilka go­dzin przed ce­re­mo­nią, do po­miesz­cze­nia wszedł Naj­wyż­szy Ka­płan i gdy tylko na mnie spoj­rzał, cof­nął się zdu­mio­ny. Na jego ob­li­czu od­ma­lo­wa­ło się ogrom­ne za­sko­cze­nie po­mie­sza­ne z trwo­gą. Bez­wol­nie spu­ścił oczy. Za­ru­mie­nił się, kiedy zo­rien­to­wał się w swej re­ak­cji.

Ob­ró­ci­łam się do lu­stra i zo­ba­czy­łam osobę, która nie była mną. Tamta dziew­czy­na miała białą twarz i mocno za­ry­so­wa­ne po­wie­ki oraz brwi, a usta krwi­sto­czer­wo­ne. Włosy scho­wa­ne pod ab­sur­dal­nie ozdob­nym na­kry­ciem głowy, a ciało za­kry­te roz­ło­ży­stą, bur­gun­do­wą szatą z licz­ny­mi czar­ny­mi wzo­ra­mi. Ca­ło­ści do­peł­niał jej nie­na­tu­ral­ny spo­kój i wy­wyż­sze­nie. Od­bi­cie ro­bi­ło za­trwa­ża­ją­ce wra­że­nie. Sama nie po­tra­fi­łam zbyt długo na nie pa­trzeć.

To była jakaś prze­ra­ża­ją­ca osoba w lu­strze, bo na pewno nie ja.

Jeśli kie­dy­kol­wiek pa­trząc na mnie wi­dzia­łeś je­dy­nie Ka­ra­nas­si, pa­mię­taj, że Ra­ja­ni za­wsze tam była. Tylko że w środ­ku, wy­gląd po­tra­fi oszu­ki­wać.  

– Cas­sa­ti! – krzyk­nął Ka­płan. Do po­miesz­cze­nia we­szły trzy osoby.

Zo­sta­łam za­pro­wa­dzo­na do ob­szer­ne­go po­miesz­cze­nia z na­ma­lo­wa­nym na środ­ku okrę­giem. Koło niego stał stół z róż­ny­mi przy­rzą­da­mi. Był to ciem­ny pokój, je­dy­ne świa­tło sta­no­wi­ły pro­mie­nie sło­necz­ne wpa­da­ją­ce przez otwór w su­fi­cie wprost nad okrę­giem.

Na­ka­za­li sta­nąć mi w środ­ku, a trzech Cas­sa­tów usta­wi­ło się wokół, twa­rzą do mnie. Do­strze­ga­łam ich wię­cej w ciem­no­ści. Ka­płan pod­szedł do stołu, spo­glą­da­jąc uprzed­nio w ka­me­rę.

To, co się póź­niej wy­da­rzy­ło, pa­mię­tam jako nie­zwy­kle oso­bli­we, ale i nie­zręcz­ne. Bo wi­dzisz, przez całą ce­re­mo­nię Ka­płan roz­ma­wiał z Bo­ga­mi, „kon­sul­to­wał” się z nimi i robił rze­czy, które miały ob­ja­wić mnie jako ich ludz­kie wstą­pie­nie. Tylko że ja nic nie czu­łam oprócz zmę­cze­nia sy­tu­acją. Kiedy był pewny, że Bo­go­wie do­słow­nie kie­ru­ją moimi czy­na­mi, że „sie­dzą we mnie” i ob­ja­wia­ją mi swoją wolę, ja my­śla­łam je­dy­nie „o co mu cho­dzi?”. Byłam pewna, że Ka­płan za chwi­lę od­kry­je praw­dę, więc ze stra­chu kie­ro­wa­łam się wska­zów­ka­mi przy­ja­cie­la. Moje opa­no­wa­nie i spo­kój mu­sia­ły za­pew­niać ka­pła­na o słusz­no­ści wizji. 

Do dzi­siaj za­sta­na­wiam się czy Ka­płan był ob­da­rzo­ny mocą sły­sze­nia róż­nych gło­sów, czy cały ten wybór ludz­kie­go ob­ja­wie­nia bogów był je­dy­nie tym, czego chciał lud? Czy li­czył się je­dy­nie mój ogień i opa­no­wa­nie, bo Żywa Bo­gi­ni nie mo­gła­by być zwy­kłą za­pła­ka­ną dziew­czy­ną? Chyba to i tak nie ma zna­cze­nia.

W pew­nym mo­men­cie Naj­wyż­szy Ka­płan chciał zo­ba­czyć ogień.

Tutaj muszę ci jesz­cze raz wy­tłu­ma­czyć, że cały czas mia­łam na nad­garst­kach pla­ty­no­we ob­rę­cze, cien­kie, a więc de­li­kat­ne i po­ma­lo­wa­ne na złoto, które ha­mo­wa­ły moc, bo na tam­tym eta­pie nie po­tra­fi­łam jej kon­tro­lo­wać. Nikt mnie nie na­uczył i nie za­mie­rzał – całe przed­się­wzię­cie opie­ra­ło się na tym, że byłam za­ba­wecz­ką: ogień miał się „włą­czać” kiedy oni chcie­li, ab­so­lut­nie nie kiedy ja tego chcia­łam. Po­dob­no nie­gdyś za każ­dym razem ścią­ga­li ob­rę­cze, ale po­nie­waż stwa­rza­ło to ogrom­ne ry­zy­ko w końcu do­szli do wy­zwa­la­czy, a każdy Na­zna­czo­ny miał inny. Cóż, nie każdy. Na nie­któ­rych nie dzia­ła­ło nic, a tacy byli bez­u­ży­tecz­ni, ale nie­groź­ni. Go­rzej mieli za to ci, któ­rych wy­zwa­lacz sta­no­wił po­wszech­ne słowo lub dźwięk. Oczy­wi­ście wia­do­mo, jaki los ich cze­kał.

Ka­ra­nas­si lub Ka­ra­nass mu­sie­li więc od­zna­czać się nie tylko od­po­wied­nim cha­rak­te­rem, wy­glą­dem, uło­że­niem gwiazd czy siłą mocy, ale rów­nież do­brym wy­zwa­la­czem. Mu­sia­ły to być osoby bu­dzą­ce sza­cu­nek, ale łatwe do kon­tro­li.

Wiem to wszyst­ko, choć nikt nie chciał od­po­wia­dać na moje py­ta­nia. Wiele usły­sza­łam przy­pad­kiem albo gdy lu­dzie my­śle­li, że nie sły­szę. Tro­chę opo­wie­dział mi przy­ja­ciel. Mnó­stwa muszę się jesz­cze do­wie­dzieć. Gdy­bym nie miesz­ka­ła w tak od­le­głym i od­osob­nio­nym miej­scu, być może wie­dzia­ła­bym to wszyst­ko. Żaden Cas­sat nie wie­dział o Ti­ra­vi­do, a i w Deeis zja­wi­li się przy­pad­kiem.

Moż­li­we, że je­steś tego wszyst­kie­go świa­dom, ale wo­la­ła­bym, żeby nie było żad­nych nie­po­ro­zu­mień.

Trzech sto­ją­cych do­oko­ła mnie Cas­sa­tów wy­ję­ło ukrad­kiem Jug­ge­ry, tak żeby nie było ich widać w ka­me­rze. I znowu – pot spły­wa­ją­cy po ple­cach, pa­ra­liż we­wnętrz­ny. „Chyba nie chcą ich użyć naraz?”, my­śla­łam go­rącz­ko­wo. Chcie­li. I użyli. Jakby ktoś zdarł mi skórę z ple­ców i ude­rzył bu­tel­ką w głowę. Upa­dłam na ko­la­na, a try­ska­ją­ce z dłoni słupy ognia two­rzy­ły wo­ko­ło pie­kiel­ną ba­rie­rę.

Gdy wró­ci­ła mi świa­do­mość oto­cze­nia, spo­strze­głam Ka­pła­na z nie­po­ko­ją­cym wy­ra­zem twa­rzy. Oczy świe­ci­ły mu od eu­fo­rii i pod­nie­ce­nia. Wy­glą­dał jakby zna­lazł żyłę złota i wła­dzy.

– Do­praw­dy, oto jest wcie­le­nie bogów, Żywa Bo­gi­ni! – za­in­to­no­wał drżą­cym gło­sem. – Nasza Ka­ra­nas­si!

Klęk­nął, a wraz z nim Cas­sa­ti.

Po­win­nam była uwa­żać się za wy­wyż­szo­ną i wy­bra­ną, do­zna­wać dumy i nie­skoń­czo­nej ra­do­ści, ale ja czu­łam tylko strach. Lepki, gęsty strach.

 

***

 

Czy my­śla­łeś kie­dyś nad tym, że nie pa­su­jesz do świa­ta, nie po­tra­fisz się w nim od­na­leźć, bo tego świa­ta, do któ­re­go na­le­ża­łeś, już nie ma? Cza­sa­mi chcia­łam być czym­kol­wiek, tylko nie czło­wie­kiem.

Bo wi­dzisz to, co zda­rzy­ło się wcze­śniej pa­mię­tam źle, ale okres jako Ka­ra­nas­si był jesz­cze gor­szy. Z cza­sem można przy­wyk­nąć do wszyst­kie­go, ale przy­zwy­cza­je­nie do bólu i cier­pie­nia wcale nie umniej­sza jego zna­cze­nia.

Pierw­szą osobą, którą spo­tka­łam już jako Ka­ra­nas­si, była Thi­ris. Tak, dosyć wcze­śnie mogła za­pre­zen­to­wać mi swoje umie­jęt­no­ści. Wiem, że nie zna­łeś jej imie­nia, więc wy­ja­śniam, że miała moc wy­głu­sza­ją­cą. Przy niej czło­wiek czuł się jak pod­czas bar­dzo sil­nej mi­gre­ny albo jakby wła­śnie zo­stał bru­tal­nie obu­dzo­ny – uczu­cie, kiedy nie można ze­brać myśli, rze­czy­wi­stość jest zmie­nio­na, czu­jesz się przy­tło­czo­ny. Oczy­wi­ście dzia­ła­ło tylko na osoby, które miały na sobie co­kol­wiek pla­ty­no­we­go.

Ofi­cjal­nie Thi­ris sta­no­wi­ła moją do­rad­czy­nię, ale tak na­praw­dę była ku­ra­to­rem. Nie cho­dzi­ło o blo­ko­wa­nie mocy, w tym spe­cja­li­zo­wa­li się Cas­sa­ti, ale myśli. Dzię­ki niej za­cho­wy­wa­łam się po­słusz­nie i po­kor­nie, bo z cią­głym bólem głowy i uczu­ciem przy­tło­cze­nia czło­wiek chęt­niej się zga­dza. To ona przy­ka­za­ła mi, że Ka­ra­nas­si nie może chcieć ani czuć. Jej myśli mają być my­śla­mi Bogów. Ma in­spi­ro­wać, na­uczać, na­ka­zy­wać, być tym, czego naj­bar­dziej pra­gniesz. Resz­ta jest se­kre­tem w cie­niu mroku.

Uczy­ła mnie od nowa spać, jeść, mówić. Na każdą czyn­ność był ry­tu­ał i ce­re­mo­nia. Dnie spę­dza­łam bez chwi­li wy­tchnie­nia, ale noce na­le­ża­ły tylko do mnie. Roz­ko­szo­wa­łam się tymi póź­ny­mi go­dzi­na­mi, jed­nak zda­rza­ło mi się my­śleć, że dzień jest dla wszyst­kich, a mnie dana jest tylko noc.

Nie po­tra­fię od­róż­nić od sie­bie na­stęp­nych lat. Złą­czy­ły się w ca­łość, jako że pra­wie każdy dzień wy­glą­dał tak samo. Byłam ikoną i wła­dzą naj­wyż­szą jed­no­cze­śnie – przy­cho­dzi­li do mnie ad­mi­ni­stra­to­rzy, kró­lo­wie i pre­mie­rzy. Do­ra­dza­łam, na­ka­zy­wa­łam, za­bra­nia­łam. Ki­wa­łam po­wo­li głową lub od­wra­ca­łam lek­ce­wa­żą­co wzrok. Dzię­ki mnie po­wsta­wa­ły i upa­da­ły pań­stwa. Koń­czy­ły lub za­czy­na­ły wojny. Wszyst­ko, co tylko można sobie wy­obra­zić.

Tak jak ikona bez­wol­nie wisi na ścia­nie, tak ja ule­gle sie­dzia­łam na tro­nie. Iko­nie wiele można zro­bić, ikona nie zrobi nic. Każdy gest i słowo zo­sta­ły wy­szep­ta­ne do mnie przez Naj­wyż­sze­go Ka­pła­na. Mu­sia­łam robić rze­czy, które po­wo­do­wa­ły u mnie nie­smak; wy­po­wia­dać słowa, które pa­li­ły mi gar­dło. Przez kilka lat żyłam ży­ciem kogoś in­ne­go. Nie spo­tka­łam się z gor­szym uczu­ciem.

Naj­bar­dziej ce­ni­łam tych kilka se­kund wy­szarp­nię­tych z co­dzien­no­ści, kiedy wi­dzia­łam przy­ja­cie­la. Mimo czar­nych ubrań i za­kry­tej twa­rzy, za­wsze po­tra­fi­łam wy­ło­wić go z cieni. Cza­sa­mi fak­tycz­nie były to se­kun­dy, prze­lot­ne chwi­le, gdy mi­ja­li­śmy się na ko­ry­ta­rzu. Cza­sem jed­nak uda­wa­ło nam się po­roz­ma­wiać. Kiedy inni py­ta­li, czy wszyst­ko w po­rząd­ku, on pa­trzył mi głę­bo­ko w oczy i szep­tał „ro­zu­miem”. Dzię­ki niemu nie osza­la­łam do końca.

Po dwóch la­tach przy­po­mnia­łam sobie o tam­tym chłop­cu o oszro­nio­nych dło­niach. Do­brze, że marsz­czysz teraz z nie­sma­kiem brwi. Cie­szy mnie to, bo fak­tycz­nie za­wio­dłam. Byłam Tam, prze­ży­łam Tamto miej­sce i udało mi się od niego uciec, a za­po­mnia­łam o wszyst­kich, któ­rzy tam po­zo­sta­li. Od czasu zo­sta­nia Ka­ra­nas­si ani jedna z moich myśli nie do­ty­czy­ła więź­niów.

Nie mogło być mowy o roz­mo­wie z kim­kol­wiek – nikt nie mógł mówić z Żywą Bo­gi­nią oprócz Naj­wyż­sze­go Ka­pła­na i Thi­ris, jako mojej oso­bi­stej do­rad­czy­ni. Na pewno wi­dzia­łeś, jak dziw­nie wy­glą­da­ły au­dy­cje – spo­czy­wa­łam na tym ogrom­nym tro­nie, a obok mnie za­wsze sie­dzia­ło jedno z dwoj­ga. Lu­dzie mó­wi­li do nich, oni zwra­ca­li się do mnie, ja do nich, a oni do ludzi. Ab­surd. No ale zwy­kli śmier­tel­ni­cy nie mogą prze­cież pro­wa­dzić roz­mo­wy z wy­bran­ką Bogów.

Nie do­ty­czy­ło to Cas­sa­tów – ich mocy po­ro­zu­mie­wa­nia się wzro­kiem nie można ofi­cjal­nie na­zwać roz­mo­wą. Więc zo­stał mi on. Przy­ja­ciel. Jed­nak trud­no było mi pro­sić go o pomoc bez ko­niecz­no­ści na­ra­ża­nia jego życia.

Do­sko­na­le pa­mię­ta­łam, że za­wsze dru­gie­go dnia ty­go­dnia mi­ja­li­śmy się na ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym do mojej kom­na­ty. Kiedy był tak bli­sko, że mo­gli­śmy się otrzeć ra­mio­na­mi, upo­zo­ro­wa­łam upa­dek. Do­słow­nie wpa­dłam mu w ob­ję­cia.

– Och! Czy wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­wo­ła­ła Thi­ris.

Chył­kiem wci­snę­łam mu zwi­nię­tą kart­kę do dłoni z na­pi­sem „mu­si­my po­roz­ma­wiać”.

– Oczy­wi­ście – od­par­łam sucho. Szyb­ko wsta­łam i wy­gła­dzi­łam suk­nię. – Dzię­ku­ję – zwró­ci­łam się bez­na­mięt­nie do przy­ja­cie­la, który na ten mo­ment nie mógł być nikim innym niż je­dy­nie Cas­sa­tem. Jed­nak serce za­bi­ło mi tro­chę zbyt szyb­ko.

Nie spa­łam, gdy trzy dni póź­niej bez­sze­lest­nie sta­nął w środ­ku mojej sy­pial­ni. Był je­dy­ną osobą, która się na to od­wa­ży­ła. Nie zło­ści­łam się. Wi­dział mnie wcze­śniej w gor­szym sta­nie, niż tylko z lekko zmierz­wio­ny­mi wło­sa­mi i w cien­kim szla­fro­ku.

– Mu­si­my po­roz­ma­wiać – za­ko­men­de­ro­wa­łam.

?

– Mu­si­my po­roz­ma­wiać o więź­niach.

Spu­ścił ra­mio­na, od­prę­żył się. Ką­ci­ki oczu unio­sły mu się w za­do­wo­le­niu. Jak gdyby tylko cze­kał, aż po­ru­szę ten temat.

– Nie uśmie­chaj się. Wiem, że je­steś zły. Po­win­nam była wcze­śniej o nich po­my­śleć.

Ale my­ślisz teraz. To wy­star­czy.

I wła­śnie wtedy opo­wie­dzia­łam mu wszyst­ko, co le­ża­ło mi na sercu. O mro­zie chło­pa­ka w celi, o łzach dziew­czyn­ki, spoj­rze­niu chłop­ca. O całej resz­cie, któ­rych nawet nie zna­łam twa­rzy. O tym, że myśl o nich do­pro­wa­dza mnie do sza­leń­stwa, po­nie­waż nie wiem, dla­cze­go tam są i na jak długo. Wy­ża­li­łam mu się ze swej bez­sil­no­ści. A on słu­chał. Cier­pli­wie i uważ­nie jak zwy­kle. Kiedy skoń­czy­łam, po­ło­żył mi dłoń na ra­mie­niu i po­ki­wał po­wo­li głową.

Cie­szy mnie, że my­ślisz o nich. Ja też. Nic nie zro­bi­łem, głu­pio mi jak tobie.

– Ura­to­wa­łeś mnie. Teraz dzię­ki temu mo­że­my ura­to­wać też ich. Tylko chcia­ła­bym móc wię­cej.

Je­steś Ka­ra­nas­si – uciął.

– Co zna­czy, że mogę mniej niż wcze­śniej…

Je­steś Ka­ra­nas­si.

Jego wzrok nigdy nie był bar­dziej zde­ter­mi­no­wa­ny. I miał rację – mu­sia­łam w końcu wy­ko­rzy­stać swoją po­zy­cję.

Zo­sta­ła jesz­cze go­dzi­na do świtu, gdy w końcu udało nam się wy­my­ślić i do­pra­co­wać w szcze­gó­łach plan dzia­ła­nia. Przy­ja­ciel wy­szedł już na we­ran­dę gotów znik­nąć w mroku, ale ja jesz­cze do­da­łam z gnie­wem:

– Jeśli ich Bo­go­wie na­praw­dę ist­nie­ją, niech mają ich w opie­ce.

On uśmiech­nął się w od­po­wie­dzi i gdy mru­gnę­łam, już go nie było.

 

***

 

Plan był nie­bez­piecz­ny, ale wy­ko­nal­ny. Czy od tam­tej nocy za­czę­łam bać się bar­dziej? Tak, ale nie o sie­bie. Przy­po­mnia­ła mi się wtedy nasza roz­mo­wa o nie­wa­ha­niu się z obawy przed śmier­cią. Jeśli mia­łam się bać, to prze­gra­nej, ale nie śmier­ci.

Pierw­szy etap po­le­gał na ze­bra­niu in­for­ma­cji. Oboje, ale z oczy­wi­stych wzglę­dów przede wszyst­kim on, mie­li­śmy do­wie­dzieć się jak naj­wię­cej o więź­niach i spo­so­bie ich prze­trzy­my­wa­nia. Kiedy opusz­cza­ją swoje cele i czy są go­to­wi do uciecz­ki. Ilu jest wśród więź­niów Na­zna­czo­nych. Czy za­ufa­ją Cas­sa­to­wi. Praw­dą jest, że choć więź­nio­wie prze­by­wa­li tylko kil­ka­na­ście me­trów pode mną, rów­nie do­brze mo­gli­by być na innej pla­ne­cie.

Za­ję­ło nam to dwa mie­sią­ce. Długo, ale sku­tecz­nie – nikt ni­cze­go nie po­dej­rze­wał.

To była ta ła­twiej­sza część, bo w każ­dej chwi­li mo­gli­śmy się wy­co­fać. Ko­lej­ny etap miał być po­cząt­kiem końca.

Go­to­wa? – za­py­tał przy­ja­ciel tro­skli­wie.

– Za­czy­naj­my. – Nie wa­ha­łam się nawet przez chwi­lę. Już nie.

Wła­ści­wy dzień za­czął się nor­mal­nie. Po obie­dzie za­wsze szy­ły­śmy z Thi­ris w na­szym apar­ta­men­cie. Po­mi­mo za­awan­so­wa­nia świa­ta, w Skrzy­dle Ka­ra­nas­si pa­no­wa­ły wciąż te same za­sa­dy, co od wie­ków. To bu­dzi­ło jesz­cze więk­szy sza­cu­nek i po­słuch wśród ludzi, po­nie­waż po­ka­zy­wa­ło, że Żywa Bo­gi­ni nie po­dą­ża tymi sa­my­mi ścież­ka­mi, co wszy­scy. Dla­te­go nie dało się zna­leźć tam nawet jed­nej ka­me­ry. Jak łatwo już się do­my­śli­łeś – dzia­ła­ło to na naszą ko­rzyść.

Nagle uda­łam, że źle się po­czu­łam. Thi­ris za­re­ago­wa­ła we wła­ści­wy spo­sób.

– Cas­sa­ti! Szyb­ko! – za­wo­ła­ła.

Do po­miesz­cze­nia wpa­dło dwóch Cas­sa­tów. Jeden, wy­raź­nie star­szy, pod­szedł do mnie ostroż­nie. Wtedy ten drugi ude­rzył go pre­cy­zyj­nie w skroń. Dużo czasu za­ję­ło przy­ja­cie­lo­wi zdo­by­cie tej warty. Teraz za­mie­rza­li­śmy do­brze to wy­ko­rzy­stać.

– Co…?! – pi­snę­ła ko­bie­ta.

Przy­ja­ciel wy­tłu­mił jej moc, po czym zwią­zał i za­kne­blo­wał. Nie chcie­li­śmy jej za­bi­jać. Osta­tecz­nie je­dy­ną winą tej ko­bie­ty było po­słu­szeń­stwo.

W tym cza­sie ja po­bie­głam do swo­jej sy­pial­ni po bar­dzo długą i nie­zwy­kle ostrą szpil­kę do wło­sów. Gdy wró­ci­łam, Cas­sat leżał pod oknem na ple­cach przy­kry­ty kocem. Przy­ja­ciel trzy­mał w dło­niach jego strój.

– Hmk­fpfj! – wy­beł­ko­ta­ła Thi­ris. Była bar­dzo roz­trzę­sio­na. Na­le­ża­ła do osób, trak­tu­ją­cych nagłe zmia­ny z prze­stra­chem.

Przy­ja­ciel po­ki­wał ze zro­zu­mie­niem głową na widok szpi­li.

Cie­szy­łam się, że nie chciał mnie od tego od­wieść. W końcu to, co chcie­li­śmy zro­bić było warte bólu. Wzię­łam odeń czar­ny strój. Wła­śnie wtedy za­uwa­ży­łam, że przy­ja­ciel nie przy­po­mi­nał sie­bie sprzed pię­ciu lat. Choć to za­pew­ne do­ty­czy­ło nas oboj­ga. Trud­no na bie­żą­co za­uwa­żać zmia­ny w sobie, one po pro­stu za­cho­dzą, a my prze­waż­nie o nich nie my­śli­my. Gdy teraz pa­trzę na sie­bie z od­da­li, widzę jak od­waż­na sta­łam się tam­te­go dnia.

Prze­bra­łam się w czar­ny ko­stium, za­ło­ży­łam opoń­czę, za­kry­łam twarz i włosy. Tam, gdzie mo­głam, za­pię­łam agraf­ki. Jako że wśród Cas­sa­tów znaj­do­wa­ły się ko­bie­ty, nie wy­róż­nia­łam się.

Przy­ja­ciel po­ki­wał z apro­ba­tą głową, ale se­kun­dę póź­niej zmar­kot­niał.

Przy­kro mi, ale mu­sisz wziąć jesz­cze to – po­wie­dział, wy­cią­ga­jąc do mnie Ju­ger­ra. Wi­dzia­łam smu­tek w jego oczach, ale ja byłam na to przy­go­to­wa­na. Przy­twier­dzi­łam zwi­nię­ty bicz do paska.

Przy­tło­czo­na sy­tu­acją mia­łam ocho­tę biec, za­ła­twić to jak naj­szyb­ciej, ale wie­dzia­łam, że mu­si­my iść mia­ro­wym kro­kiem Cas­sa­tów.

Nie będę ukry­wać, że po­mi­jam wiele nie­istot­nych szcze­gó­łów. Wcale nie szło nam tak łatwo, ale opo­wie­ści rzą­dzą się swo­imi pra­wa­mi, praw­da? Nie marszcz z iry­ta­cji brwi. Na­praw­dę chcę oszczę­dzić ci ta­kich dro­bia­zgów jak to, że przez przy­naj­mniej dzie­sięć minut mu­sia­łam zmy­wać swoją białą maskę z twa­rzy albo ten mo­ment kiedy przy­ja­ciel po­ma­gał mi w od­po­wied­nim za­pi­na­niu agra­fek (to na­praw­dę było trud­nym za­da­niem). Le­piej od razu przejść do waż­niej­szych spraw.

Cho­ciaż jest jeden szcze­gół wy­ma­ga­ją­cy wy­ja­śnie­nia – w wol­nych chwi­lach ćwi­czy­łam bycie Cas­sa­tem. Od­po­wied­ni ruch i ten bez­na­mięt­ny wyraz oczu. Dzię­ki temu nie rzu­ca­łam się aż tak bar­dzo w oczy. Udało nam się do­trzeć nie­po­strze­że­nie do Skrzy­dła Naj­wyż­sze­go Ka­pła­na. Skru­pu­lat­nie od­mie­rzy­li­śmy czas – przy­by­li­śmy aku­rat jako zmia­na warty, więc nikt o nic nie pytał. Wy­bra­li­śmy od­po­wied­nią porę dnia i go­dzi­nę. Był to dzień wolny i pora po­obied­nia. Nie mogło być więk­sze­go roz­luź­nie­nia at­mos­fe­ry.

Chyba nie muszę ci tłu­ma­czyć, jak szyb­ko biło mi wtedy serce.

Wtar­gnę­li­śmy do kom­na­ty Naj­wyż­sze­go Ka­pła­na, a nasze ciała dzia­ła­ły jak­by­śmy przez całe życie nie ro­bi­li nic in­ne­go. Męż­czy­zna nawet nie zdą­żył za­re­ago­wać, kiedy mój przy­ja­ciel go chwy­cił.

– Co­ście za jedni? – wy­sa­pał ze zło­ści. Grube kro­ple potu gro­ma­dzi­ły mu się przy skro­niach.

Po­ka­za­łam mu swoją twarz.

– Ka­ra­nas­si…? O co cho­dzi? To ja­kieś przed­sta­wie­nie?

– Jak otwo­rzyć kaj­da­ny. Mów.

Męż­czy­zna wier­cił się, ale uchwyt nie ze­lżał.

– Spo­koj­nie. Każ mu mnie pu­ścić to po­roz­ma­wia­my. Mamy czas. Może chcesz her­ba­ty albo…?

Szyb­kim ru­chem wbi­łam sobie szpi­le w przed­ra­mię. Pra­wie spa­li­łam twarz Ka­pła­na, gdy zbli­ży­łam doń ogień. Strach w jego oczach wzbu­dził we mnie pe­wien ro­dzaj sa­tys­fak­cji.

– Mów.

– Ka­ra­nas­si spo­koj­nie, po­słu­chaj mnie… – Pró­bo­wał za­cho­wać au­to­ry­tet.

– Mów!!

Ogień się po­więk­szał. Ogar­nę­ła mnie furia i nie umia­łam nad sobą za­pa­no­wać. Pło­mie­nie łak­nę­ły krwi.

– Do­brze… już do­brze… – sapał. Na twa­rzy Ka­pła­na do­mi­no­wa­ła czer­wień.

Przy­ja­ciel pu­ścił go, a ten do­słow­nie po­le­ciał na pod­ło­gę.

Uspo­kój się. Wdech, wy­dech – szep­tał mi do ucha i kła­dąc dłoń na moim ra­mie­niu, spra­wił, że ogień znik­nął.

Z emo­cji nie mo­głam po­wstrzy­mać łez, więc kilka spły­nę­ło po po­licz­ku. Szyb­ko star­łam je ręką.

Ka­płan dał nam dwie cien­kie, pro­sto­kąt­ne płyt­ki, które ide­al­nie pa­so­wa­ły do pio­no­we­go wgłę­bie­nia kaj­dan. Oso­bi­ście ze­rwa­łam mu z szyi klucz uni­wer­sal­ny, na co ten wy­sa­pał:

– To godne po­dzi­wu, dziec­ko. Ale nie myśl, że kto­kol­wiek ci wy­ba­czy. Tak na­praw­dę je­steś nikim, ro­zu­miesz?

– Je­stem twoim wro­giem – wy­sy­cza­łam, dzier­żąc dwa klu­cze do wol­no­ści.

 

***

 

Pa­mię­tam. A tak bar­dzo nie chcę. Opo­wiem. Choć nie po­win­nam. Więc po­słu­chaj.

Kiedy opu­ści­li­śmy Skrzy­dło, pa­no­wa­ła cisza do­sko­na­ła. Taka, jaką lubię naj­bar­dziej. Tyle tylko, że ta zwia­sto­wa­ła burzę. Oboje czu­li­śmy to pod­skór­nie.

Mu­si­my się po­śpie­szyć.

Za­czę­li­śmy biec, a opoń­cze po­wie­wa­ły za nami. On po­ru­szał się bez­sze­lest­nie, ja nie za bar­dzo. Ale rów­nie do­brze mo­gli­by­śmy ścią­gnąć ubra­nia, a nie mia­ło­by to zna­cze­nia. Ko­ry­ta­rze były puste. Oprócz kro­ków je­dy­ny dźwięk sta­no­wi­ły nasze bi­ją­ce mocno serca.

Jesz­cze nigdy nie bałam się i nie cie­szy­łam jed­no­cze­śnie tak bar­dzo, jak tam­te­go dnia. Tamto miej­sce do­praw­dy po­wo­do­wa­ło u mnie dziw­ne uczu­cia.

Gdy zna­leź­li­śmy się pod zie­mią, za­uwa­ży­li­śmy, że wszyst­kie świa­tła zo­sta­ły przy­ga­szo­ne. W pół­mro­ku i tro­chę po omac­ku prze­su­wa­li­śmy się na­przód.

Nagle mój przy­ja­ciel po­cią­gnął mnie za sobą w for­sow­nym biegu. Też ich za­uwa­ży­łam. Kil­ku­dzie­się­ciu Cas­sa­tów pę­dzi­ło na nas z prze­ciw­nej stro­ny. W la­bi­ryn­cie ko­ry­ta­rzy i po­miesz­czeń jakoś udało nam się ich zgu­bić, choć wie­dzia­łam, że nie na długo. Przez chwi­lę schro­ni­li­śmy się w pu­stej celi, na­słu­chu­jąc. Serce pra­wie wy­le­cia­ło mi z pier­si. Trzę­słam się. Nie mo­głam zła­pać tchu.

Spo­koj­nie. Je­stem tutaj. Je­stem obok cie­bie.

Jego wzrok był za­ska­ku­ją­co czuły. Nigdy nie po­dej­rze­wa­łam go o takie uczu­cie.

– Moż­li­we, że nas zła­pią – szep­nę­łam.

Tak.

– To nie­waż­ne. Po raz pierw­szy tak bar­dzo czuję, że żyję. Dzię­ku­ję.

Wła­śnie wtedy cię po­zna­łam. Praw­dzi­we­go cie­bie. Od­wa­ży­łeś się zdjąć osło­nę z twa­rzy, a ja w końcu mo­głam na­praw­dę zo­ba­czyć twój uśmiech.

– Fa… – Od­chrząk­ną­łeś. Od­wy­kłeś od mó­wie­nia. – Faris.

– Ra­ja­ni.

Przez chwi­lę pa­trzy­li­śmy na sie­bie w mil­cze­niu. Chcia­łam za­pa­mię­tać twoją twarz.

Bę­dziesz bez­piecz­na. Obie­cu­ję.

 

***

 

– Tutaj – szep­nę­łam, wska­zu­jąc na ma­syw­ne drzwi po pra­wej.

– Tutaj też.

Zna­leź­li­śmy się w ko­ry­ta­rzu z kil­ko­ma ce­la­mi Na­zna­czo­nych. Szyb­ko za­czę­li­śmy ścią­gać im kaj­da­ny. Nie ob­cho­dzi­ło nas czy swo­imi mo­ca­mi spo­wo­du­ją pie­kło. Choć może ujmę to ina­czej: wła­śnie na tym nam naj­bar­dziej za­le­ża­ło. Mu­sie­li­śmy jakoś po­ko­nać Cas­sa­tów, a mo­gli­śmy do­ko­nać tego je­dy­nie z Na­zna­czo­ny­mi.

Nie­któ­rym od razu za­pa­la­ły się z ra­do­ści oczy, inni byli bar­dziej opor­ni. Jedną zmar­łą osobę mu­sie­li­śmy zo­sta­wić. Po chwi­li zo­rien­to­wa­łam się, że to dziew­czyn­ka z ce­re­mo­nii wy­bo­ru. Chłop­ca nie wi­dzia­łam. Razem było nas sied­mio­ro. Każdy osta­tecz­nie chciał pomóc – wie­dzie­li, że lep­szej pro­po­zy­cji nie do­sta­ną. Ja swoje ob­rę­cze po­zo­sta­wi­łam na nad­garst­kach. Bałam się je zdjąć.

Teraz na­stę­po­wa­ła naj­trud­niej­sza część planu. Mu­sie­li­śmy zwa­bić Cas­sa­tów do ta­kie­go miej­sca, aby mogli przy­cho­dzić do nas po­je­dyn­czo albo dwój­ka­mi – ude­rze­nie Ju­ger­ra od­bie­ra­ło Cas­sa­tom moż­li­wość za­blo­ko­wa­nia mocy.

Byłam przy­nę­tą. I to dobrą, muszę sobie samej przy­znać. Udało nam się ich oszu­kać. Przy­jem­nie pa­trzy­ło się na moce in­nych Na­zna­czo­nych – na bły­ska­wi­ce, roz­sa­dza­nie od środ­ka, kon­tro­lę umy­słu, za­mia­nę w wilka i pędy ro­ślin­ne. Oby­dwo­je uży­wa­li­śmy Ju­ger­rów. Ten dźwięk roz­sa­dzał mi czasz­kę.

Cas­sa­tów po­ja­wi­ło się mniej niż ob­li­czy­li­śmy. Kilku bra­ko­wa­ło. Wła­śnie dla­te­go po­sta­no­wi­łeś trzy­mać się z tyłu.

– Hej… Gdzie teraz? – za­py­tał mnie chło­pak, który ci­skał bły­ska­wi­ca­mi.

Razem do­szli­śmy do na­stęp­ne­go ko­ry­ta­rza i tam wła­śnie zo­sta­li za­mknię­ci nie-Na­zna­cze­ni, lu­dzie, któ­rzy na­ra­zi­li się ka­pła­nom, lu­dzie nie­wy­god­ni. Ktoś otwo­rzył ich cele, ktoś inny tłu­ma­czył, o co cho­dzi. Coraz mniej za­czę­ło do­cie­rać do mnie z oto­cze­nia. Jed­nak wtedy po­now­nie uj­rza­łam twój uśmiech. Cie­szy­łeś się z ra­do­ści więź­niów.

W ko­lej­nych ko­ry­ta­rzach uwol­ni­li­śmy jesz­cze kilku Na­zna­czo­nych i dzie­się­ciu więź­niów. Sta­no­wi­li­śmy grupę czter­dzie­stu dwóch osób.

W końcu do­tar­li­śmy do wyj­ścia.

Chyba cię teraz nie za­sko­czę mó­wiąc, że na po­wierzch­ni cze­ka­ło na nas około czter­dzie­stu Cas­sa­tów z Naj­wyż­szym Ka­pła­nem na czele. Bar­dzo ża­ło­wa­łam, że nie za­bi­li­śmy go wcze­śniej.

– Upa­dła Bo­gi­ni i jej sfora, jak uro­czo – wy­mru­czał.

Cie­szy­łam się, że zmie­nił mój tytuł, bo żaden z więź­niów nie wie­dział, że je­stem Ka­ra­nas­si i wo­la­łam, żeby tak po­zo­sta­ło.

– Przy­pro­wadź­cie ją żywą – za­ko­men­de­ro­wał.

Więź­nio­wie do­sta­li za­strzyk ener­gii, rzu­ci­li się na Cas­sa­tów, dzię­ki czemu Na­zna­cze­ni mogli użyć swo­ich mocy. Jed­nak Cas­sa­ti mieli prze­wa­gę i coś, czego nam bra­ko­wa­ło – dys­cy­pli­nę. Do­sko­na­le po­tra­fi­li sobie z nami po­ra­dzić na otwar­tym te­re­nie. Za­czę­li­śmy się wy­co­fy­wać. Wtedy wła­śnie spoj­rza­łam na cie­bie tym wzro­kiem. Od razu do­my­śli­łeś się o co cho­dzi.

Pro­szę cię, Ra­ja­ni…

Jed­nak ja byłam nie­ubła­ga­na. Speł­ni­łeś moją proś­bę. Ude­rzy­łeś mnie Ju­ger­rem. To było tro­chę nie­spra­wie­dli­we. Sku­pie­ni na więź­niach, nie mogli za­blo­ko­wać le­cą­cych pło­mie­ni. Nie mieli szans. Po­ło­wa Cas­sa­tów padła od razu. Druga część wciąż nad­cho­dzi­ła, a ja opa­dłam z sił. Wtedy do gry po­now­nie włą­czy­li się więź­nio­wie.

Po­win­nam było to prze­wi­dzieć, choć nie wiem, czy to moż­li­we. Usły­sza­łam je­dy­nie za ple­ca­mi dwa Ju­ger­ry, a wtedy ty przy­kry­łeś mnie wła­snym cia­łem.

Dwóch Cas­sa­tów oplo­tło cię bi­cza­mi. Oplo­tło. I to na dłu­żej niż trzy se­kun­dy. Nawet nie dałeś rady krzyk­nąć. Zro­bi­łam to za cie­bie.

– NIEEE!!!

Wciąż pró­bo­wa­łam ich spa­lić, kiedy już dawno nie żyli. Nie miał kto zga­sić mo­je­go ognia.

– Stop! – wrza­snę­łam na dło­nie. Po­słu­cha­ły. – Obudź się, Faris. Pro­szę – szep­ta­łam, szu­ka­jąc two­je­go pulsu.

Żyłeś, ale byłeś nie­przy­tom­ny. Nagle li­czy­ły się tylko twoje za­mknię­te oczy. Nigdy nie wi­dzia­łam ich za­mknię­tych.

Wów­czas usły­sza­łam ten pa­skud­ny, char­kli­wy śmiech.

– Je­steś wy­jąt­ko­wa, tyle ci przy­znam – po­wie­dział Ka­płan. – Szko­da, że po­sta­no­wi­łaś prze­zna­czyć wszyst­kie swe ta­len­ty na coś ta­kie­go.

Za­mknę­łam oczy, wdech i wy­dech. Kon­tro­la, Ra­ja­ni! na­ka­zy­wa­łam sobie. Po­wo­li po­ło­ży­łam dłoń na uchwy­cie bicza.

– Niech twoi Bo­go­wie mają cię w opie­ce – burk­nę­łam, po czym za­ci­snę­łam elek­trycz­ny pejcz wokół jego szyi.

Głowa Naj­wyż­sze­go Ka­pła­na po­tur­la­ła się do moich stóp.

 

* * * 

 

Na­stęp­ne mie­sią­ce były cięż­kie. Wia­do­mość o na­szym zwy­cię­stwie obe­szła świat i do­szło do fali bun­tów. Nasza grupa szyb­ko do­wie­dzia­ła się, kim je­stem, albo ra­czej kim byłam, i za­czę­li ina­czej się do mnie od­no­sić. Z po­wa­gą i ostroż­no­ścią. Chcie­li ogło­sić mnie bo­ha­ter­ką, za­pi­sać w an­na­łach le­gend, ale wtedy opo­wie­dzia­łam im hi­sto­rię o tym, jak mnie ura­to­wa­łeś, jak spra­wi­łeś, że nie osza­la­łam. Jak urze­czy­wist­ni­łeś bunt i uczy­ni­łeś moje życie ży­ciem.

Od­da­łam ci miano bo­ha­te­ra, bo słusz­nie na nie za­słu­gi­wa­łeś. Ja za­bi­łam zbyt wielu nie­win­nych ludzi. Za bar­dzo oba­wia­łam się sie­bie samej, aby do­da­wać od­wa­gi innym. Ty na pewno zro­bił­byś to le­piej. Gdy­byś tylko co­kol­wiek pa­mię­tał. Opo­wia­dam ci to po to, abyś za­czął pa­mię­tać.

Nie, nie złosz­czę się. Tylko cza­sa­mi za­sta­na­wiam się, czy nie wo­lał­byś umrzeć tam­te­go dnia. Prze­ra­ża mnie myśl, że w głębi duszy prze­kli­nasz mnie za to, że cię wtedy nie do­bi­łam. Ja jed­nak cie­szę się, wi­dząc twoją twarz, nawet tak bar­dzo pustą… To zna­czy… Prze­pra­szam. Obie­ca­łam, że nie będę już wię­cej pła­kać. W końcu do mnie po­wró­cisz. A ja będę cze­kać, Le­gen­do. Po­wró­cisz, a ja znowu z przy­jem­no­ścią po­słu­cham ciszy. Zro­bisz tak, praw­da? Obie­caj.

– Obie­cu­ję.

Koniec

Komentarze

Fak­tycz­nie, mo­żesz być dumna, pracę wy­ko­na­łaś dużą. Prze­czy­ta­łem. Ca­łość. Za­uwa­ży­łem pewną ilość gra­ma­tycz­nych błę­dów, ale nie jakoś spe­cjal­nie dużą. "kiedy po­zna­li­śmy się po raz pierw­szy", po­praw, pro­szę, po­znać można się tylko raz. A teraz kilka uwag co do wy­kre­owa­ne­go świa­ta: Gry­zie mi się. Ni to cy­wi­li­za­cja przed­tech­no­lo­ficz­na, ni to pierw­sza po­ło­wa XX wieku na Ziemi. Na Ziemi, bo miarą po­wierzch­ni uczy­ni­łaś hek­ta­ry, czyli war­tość z ukła­du eu­ro­pej­skie­go miar i wag.Musisz się zde­cy­do­wać: Albo mile , któ­ry­mi mie­rzysz od­le­głość , ale wtedy pwierzch­nia to akry, pię­dzi, dzie­się­ci­ny i takie tam, albo hek­ta­ry – i wtedy od­le­gło­ści to WY­ŁĄCZ­NIE kilometry.Bo hek­tar to ob­szar o po­wierzch­ni 10 tys. me­trów kwadratowych.Klejna spra­wa: czy ty wiesz, co to jest ob­sy­dian? To, mó­wiąc naj­pro­ście­ej, skała wul­ka­nicz­na, bę­dą­ca tak na­praw­dę ro­dza­jem szkła. Mo­żesz wy­tłu­ma­czyć, jak wy­ko­na­ła­byś z kry­sta­licz­nej skały ob­sy­dia­no­wej cien­kie kaj­dan­ki? Ro­zu­miem że w do­dat­ku jakoś tam otwie­ra­ne i za­my­ka­ne? Zwłasz­cza w wa­run­kach opi­sa­nej przez cie­bie tech­no­lo­gii, która, hmmm, d… nie urywa?;). Ja na­praw­dę nie wiem, co poza ład­nym brzmie­niem, dziew­czy­ny widzą w tym całym ob­sy­dia­nie, szkło jak szkło…Cy­wi­li­za­cje pre­ko­lum­bij­skie uży­wa­ły go za­miast krze­mie­nia, jako pod­sta­wo­wy su­ro­wiec do wy­ro­bu na­rzę­dzi i broni, w tym ka­mien­nych noży i to­por­ków. Ni­czym nasi ja­ski­niow­cy, eu­ro­pej­scy;). Ale tu znowu zgrzyt: Ob­sy­dian i ka­me­ry???Oraz elek­trycz­ność i hek­ta­ry???Zde­cy­duj się na jakąś kon­kret­ną epi­kę­al­bo przed­tech­no­lo­gicz­ną, albo tech­no­lo­gicz­ną, bo opo­wia­da­nie roz­kra­cza Ci się lo­gicz­nie w szpa­gat. I albo na Ziemi, albo gdzieś tam, ale jeśli to dru­gie, miary typu hek­ta­ry od­pa­da­ją. Pozdr.

I jesz­cze jedno, nazwa tej wyż­szej kasty: Cas­sa­ti?No nic nie po­ra­dzę, sko­ja­rze­nie mam tylko jedno: Ak na­zy­wa­ły się lody cze­ko­la­do­we z ba­ka­lia­mi, z moich za­mierz­chłych cza­sów:) . Cas­sa­te. ;D

Cześć, Ry­ba­ku!

Fak­tycz­nie mile i hek­ta­ry – to są wła­śnie takie szcze­gó­ły, które za­wsze mi umy­ka­ją. Czę­sto jak piszę, tracę głowę.

Co to ob­sy­dia­nu, to tro­chę wtopa, bo sama stu­diu­ję ar­che­olo­gię. Wiem, że to skała wul­ka­nicz­na itd., wiem, że nie­zbyt spe­cjal­na, bo fak­tycz­nie uży­wa­li ich lu­dzie pre­hi­sto­rycz­ni i to nie tylko pre­ko­lum­bij­scy, ale mam jakiś sen­ty­ment do niego. Ob­sy­dian za­wsze ko­ja­rzył mi się do­brze, bo jak byłam mała, to mia­łam na jego punk­cie drob­ną ob­se­sję. Na do­da­tek w ja­kiejś grze było, że roz­pra­sza magię. Ale fak­tycz­nie, kaj­da­ny z ob­sy­dia­nu nie by­ły­by chyba zbyt mocne… 

Co do świa­ta – jest to i XIX w. i czasy fu­tu­ry­stycz­ne razem. Nie lubię tego po­dzia­łu, że musi być prze­szłość, przy­szłość lub te­raź­niej­szość, więc tro­chę to po­łą­czy­łam. Jest to więc przy­szłość, która w pew­nych miej­scach lub w pew­nych czyn­no­ściach itd. wciąż tech­no­lo­gicz­nie po­zo­sta­ła w prze­szło­ści. Być może tro­chę to zgrzy­ta, nie wiem, ale mnie spodo­ba­ła się taka kon­cep­cja. Jeśli nie jest zbyt do­brze po­ka­za­na, to ogra­ni­cza­ła mnie tu wy­bra­na nar­ra­cja. 

Dzię­ki za wgląd, uwagi i prze­czy­ta­nie! :D

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

do­pi­sa­łam 2/3

I to za­pew­ne był pod­sta­wo­wy błąd, al­bo­wiem po ogra­ni­cze­niach po­znać mi­strza. Miarą war­to­ści li­te­ra­tu­ry nie jest licz­ba zna­ków, ale po­mysł i wy­ko­na­nie. Ta hi­sto­ria na pewno by­ła­by lep­sza, gdyby nie była aż tak roz­cią­gnię­ta, po­nie­waż akcji tu wbrew po­zo­rom tyle, co na le­kar­stwo. Jest po­mysł na świat, który mógł­by być kli­ma­tycz­ny, ale fa­bu­ła jest tak nie­ory­gi­nal­na i ba­nal­na, że le­piej by­ło­by z niej wy­brać te co cie­kaw­sze ka­wał­ki i skró­cić do 1/3.

 

Miary już zo­sta­ły wy­punk­to­wa­ne, więc tylko do­łą­czam. (z rze­czy już wspo­mnia­nych: Lody cas­sa­te ko­ja­rzą mi się głów­nie z war­stwo­wo­ścią sma­ków, a nie ba­ka­lia­mi, cie­ka­we)

 

Zu­peł­nie su­biek­tyw­nie po­wiem, że mam aler­gię na świa­ty, w któ­rych każda nazwa i imię jest z innej bajki, ale wszyst­kie brzmią jak z bajki i więk­szość brzmi nie­na­tu­ral­nie. Je­dy­nym ga­tun­kiem, w któ­rym takie to­tal­ne wy­mie­sza­nie jest do­pusz­czal­ne, jest space opera i jej po­chod­ne, gdzie mamy do czy­nie­nia z kul­tu­ro­wą mie­szan­ką. Ale i tak grupy ludz­kie będą dążyć do ja­kiejś tam ję­zy­ko­wej ho­mo­ge­ni­za­cji. A tu nie wiem, czy ten świat jest in­dyj­ski, bli­skow­schod­ni, wło­ski, grec­ki czy co. Oczy­wi­ście w świe­cie fan­ta­sy czy post-apo fan­ta­sy może być co­kol­wiek, ale to też po­win­no być we­wnętrz­nie spój­ne. Fo­ne­ty­ka, gra­ma­ty­ka, flek­sja i inne ele­men­ty skła­do­we ję­zy­ka – mają re­gu­ły.

 

Kon­kre­ty (nie po kolei, sorry, po­mie­sza­ły mi się), nie wszyst­kie, bo w pew­nym mo­men­cie uzna­łam, że jed­nak szko­da mi czasu:

 

“Wsłu­cha­łam się więc w od­głos ciszy.” Oksy­mo­ro­ny są dobre w po­ezji. Tu wy­star­czy­ło­by, że wsłu­cha­ła się w ciszę.

 

“Pew­nie teraz uno­sisz brwi w ge­ście iro­nicz­ne­go wy­wyż­sze­nia” je­że­li już to wyż­szo­ści, ale nadal to nie­zgrab­ne ję­zy­ko­wo

 

“Byłam zlęk­nio­ną dziew­czy­ną” – nie­wła­ści­wy re­jestr, prze­ra­żo­ną lub prze­stra­szo­ną wy­star­czy

 

“Przy­naj­mniej ogień na­tych­mia­sto­wo znik­nął i mia­łam więk­szą mo­ty­wa­cję osią­gnię­cia celu od chło­pa­ka, ale to nie­wie­le się zdało w po­rów­na­niu do jego dłu­gich nóg i do­sko­na­łej zna­jo­mo­ści uli­czek.” – źle skon­stru­owa­ne zda­nie

 

“Świt wciąż nie­mra­wo wscho­dził“ – uni­kaj me­ta­for, temu opo­wia­da­niu le­piej robi pro­sty język

 

“– Właśśś­śnie taaak, dziec­ko – zda­wał się mru­czeć.” – żeby było wra­że­nie mru­cze­nia, po­win­naś mieć słowo z r i to r zwie­lo­krot­nić. Tu jest bar­dzo wy­raź­ne sy­cze­nie.

 

“Nawet ich ruchy nie wy­da­wa­ły dźwię­ków.“ – ruchy za­sad­ni­czo nie wy­da­ją dźwię­ków

 

“Ale wra­ca­jąc, po­cisk roz­pły­nął się kilka cen­ty­me­trów przed nim.” – kto wra­cał? co wra­ca­ło? do czego wra­cał(o)?

 

“Prze­ra­ża­ją­ce są te ich oczy, sam kie­dyś tak po­wie­dzia­łeś, pa­mię­tasz? Wy­ja­śni­łeś mi dla­cze­go, mimo braku słów, za­wsze wiesz czego chce od cie­bie praw­dzi­wy Cas­sat. (…) Od razu mu ule­głam.“ – ta se­kwen­cja wy­wo­ła­ła we mnie chyba zu­peł­nie nie­za­mie­rzo­ne przez au­tor­kę, a i nar­ra­tor­kę, sko­ja­rze­nia…

 

“Praw­dzi­wy Cas­sat” – a są też nie­praw­dzi­wi?

 

“Za­ło­żo­ny mi ob­sy­dian po­wo­do­wał okrop­ną mi­gre­nę.” – o ob­sy­dia­nie już też było, więc dodam tylko, że jak dla mnie to jeden z naj­mniej ko­ja­rzą­cych się z mi­gre­ną ma­te­ria­łów

 

„Strzeż się świa­tła”, mówił ptak. – jaki ptak?

 

“Mar­szo­bieg cią­gnął się długo.“ – po co ten spe­cja­li­stycz­ny ter­min, no i to cią­gnie­nie się? Wy­star­czy­ło­by Bie­głam, nie­kie­dy zwal­nia­jąc kroku, długo / Długo szłam wy­cią­gnię­tym kro­kiem albo coś w tym ro­dza­ju

 

“Skwier­cza­łam, krzy­cza­łam, mdla­łam, ła­ma­łam pa­znok­cie, krwa­wi­łam.” – skwier­czeć mogło co naj­wy­żej jej ciało, ale bła­gam, nie rób tego, bo nie ma gor­szej rze­czy niż fa­tal­ne rymy w pro­zie

 

“Zo­sta­łam uchwy­co­na przez dwóch Cas­sa­tów.“ – na zdję­ciu? Chyba jed­nak schwy­ta­na, ew. po­chwy­co­na

 

“Kiedy świ­snął elek­trycz­ny bicz, nawet nie zdą­ży­łam krzyk­nąć – fala ognia po­ja­wi­ła się na­tych­mia­sto­wo. Gdyby tylko zo­stał osią­gnię­ty w inny spo­sób, by­ła­bym pod wra­że­niem, ale zmar­łam z krzy­kiem na ustach. Skala bólu zo­sta­ła zbyt mocno prze­cią­żo­na.” – ję­zy­ko­wo strasz­ny beł­kot (na­tych­mia­sto­wo → na­tych­miast; co zo­sta­ło osią­gnię­te??, prze­cią­że­nie skali bólu???)

 

“W przy­pły­wie de­spe­ra­cji mach­nę­łam ogni­stym po­ci­skiem w stro­nę męż­czy­zny.” – coś mi tu nie gra w tym ma­cha­niu po­ci­skiem

 

“Gdy tylko wró­ci­ła mi znie­kształ­co­na świa­do­mość, już byłam cią­gnię­ta do zu­peł­nie in­ne­go miej­sca.“ – strasz­nie to­por­ne to zda­nie

 

“dro­bin­ki emo­cji“ nie gra

 

Hmk­fpfj! – to jest nie­wy­ma­wial­ne, zwłasz­cza w stre­sie i nie brzmi jak beł­kot ze­stre­so­wa­ne­go czło­wie­ka

 

Cu­dzy­sło­wy w za­sa­dzie wszę­dzie, gdzie je masz dla po­je­dyn­czych słów w tek­ście głów­nym, są cał­ko­wi­cie zbęd­ne. Cu­dzy­słów (poza przy­ta­cza­ny­mi wy­po­wie­dzia­mi) to w ogóle taki nie­faj­ny znak in­ter­punk­cyj­ny, bo za­zwy­czaj wska­zu­je jasno, że autor nie po­tra­fi cze­goś wy­ra­zić sło­wa­mi. A już zu­peł­nie nie ro­zu­miem idei za­pi­su szep­tów Cas­sa­tich w cu­dzy­sło­wach po myśl­ni­ku. Albo jedno, albo dru­gie, a naj­le­piej kur­sy­wa.

 

 

http://altronapoleone.home.blog

“Co do świa­ta – jest to i XIX w. i czasy fu­tu­ry­stycz­ne razem.”

XIX w.? Na moje oko nie ma tu nic dzie­więt­na­sto­wiecz­ne­go. A “czasy fu­tu­ry­stycz­ne” to jakiś po­two­rek ję­zy­ko­wy. Jest fan­ta­sy w plus minus współ­cze­snych re­aliach.

 

Nie lubię tego po­dzia­łu, że musi być prze­szłość, przy­szłość lub te­raź­niej­szość

Mam na­dzie­ję, że tylko w li­te­ra­tu­rze, bo na eg­za­mi­nach na ar­cheo śred­nio się to spraw­dza…

http://altronapoleone.home.blog

Tu nie cho­dzi o to, że nie­zbyt mocne te ob­sy­dia­no­we kaj­dan­ki. Ale spró­buj wy­łu­pać takie ob­rącz­ki ze szkła, w do­dat­ku cien­ki;). Za­rę­czam, że nawet XXI wiecz­na tech­no­lo­gia nie wy­do­li;). XIX wiek po­łą­czo­ny z XXI? Nie da rady, bzdu­ra to­tal­na. Na ar­che­olo­gii prze­sta­li uczyć hi­sto­rii? Dziw­ne…;p

Na ar­che­olo­gii prze­sta­li uczyć hi­sto­rii?

Uczą, ale za­zwy­czaj na wyż­szych la­tach i wy­biór­czo, do śre­dnio­wie­cza. A moje do­świad­cze­nie jest takie, że stu­dent dzi­siej­szy kie­run­ku do­wol­ne­go ma w zmniej­sza­ją­cym się la­wi­no­wo stop­niu prze­ło­że­nie mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi przed­mio­ta­mi. Krót­ko, bo krót­ko, ale uczy­łam na ar­che­olo­gii (kla­sycz­nej) i nie byłam w sta­nie pojąć, jakim cudem ludz­kość nie uła­twia sobie życia, za­pa­mię­tu­jąc, że zmia­ny kul­tu­ro­we są po­wią­za­ne z wy­da­rze­nia­mi hi­sto­rycz­ny­mi, co po­ma­ga za­pa­mię­tać chro­no­lo­gię. Chro­no­lo­gia, opar­ta wła­śnie na wy­ła­py­wa­niu róż­nic, zmian itd., jest ab­so­lut­ną pod­sta­wą ar­che­olo­gii, se­kwen­cje np. za­pi­nek dla epoki że­la­za są opar­te na prze­mia­nach w cza­sie form, więc wy­czu­le­nie na do­strze­ga­nie dro­bia­zgów po­win­no być pod­sta­wą warsz­ta­tu.

 

A co do ob­sy­dia­no­wych kaj­da­nek – je­dy­ne wyj­ście to ro­dzaj bran­so­let z ogniw, a przy­naj­mniej dwóch czę­ści na me­ta­lo­wych za­wia­sach. Przy­da­ło­by się jed­nak wy­tłu­ma­cze­nie, dla­cze­go w tym kon­kret­nym świe­cie ob­sy­dian jest mi­gre­no­gen­ny, szko­dli­wy itd.

http://altronapoleone.home.blog

I oto na­de­szło – Young Adult!

Czyli mi­łość – wiel­ka. I świat – opre­syj­ny. I bo­ha­ter­ka – le­gen­dar­na. I bunt – zmie­nia­ją­cy świat. Dobra, sztam­pę od­faj­ko­wa­li­śmy, to teraz resz­ta… A resz­ta mi się po­do­ba. Może rze­czy­wi­ście tro­chę prze­ga­da­ne, ale za to faj­nie bu­du­je na­strój. I nie aż tak bar­dzo okle­pa­ne, jak to wyżej na­pi­sa­łem. I gdyby to jesz­cze było na pa­pie­rze, bo taki dłu­gaj z kom­pu­te­ra – brrr…

Język cię cza­sem za­wo­dzi:

– “przy­bra­ła okrop­nie po­waż­ny ton” – można przy­brać po­waż­ną minę albo po­wie­dzieć coś po­waż­nym tonem;

– “kraw­co­wi do­ko­nu­jąc po­pra­wek” – kraw­cy albo kraw­co­we;

– “rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie jak to, gdy nagle wpa­dasz pod po­jazd” – jak wtedy, gdy…;

– “de­fi­nio­wa­ło mnie jako przy­szłą Żywą Bo­gi­nię” – jako przy­szłej Żywej Bo­gi­ni;

– “ale w ta­kiej oko­licz­no­ści” – w ta­kich oko­licz­no­ściach;

– “ale to nie­wie­le się zdało w po­rów­na­niu do jego dłu­gich nóg i do­sko­na­łej zna­jo­mo­ści uli­czek.” – w po­rów­na­niu z jego dłu­gi­mi no­ga­mi i do­sko­na­łą (…);

– “Nawet ich ruchy nie wy­da­wa­ły dźwię­ków” – jakie ruchy wy­da­ją dźwię­ki?;

– “Wy­jąk­nę­łam” – wy­ją­ka­łam;

– “pięt­no miało wtedy ten­den­cję do (…). Po moich sło­wach znowu roz­bły­snął” – skoro pięt­no, to roz­bły­sło;

– “Cas­sat wyjął pla kaj­da­ny” – que?;

– “Oczy kle­iły się do po­wiek” – hm, na pewno tak to chcia­łaś na­pi­sać?;

– “do­tknę­łam szkla­ną po­wierzch­nię” – szkla­nej po­wierzch­ni;

– “Maski szyb­ko do­szli do mo­je­go wy­zwa­la­cza” – skoro Maski, to do­szły;

– “ale zmar­łam z krzy­kiem na ustach” – zmar­ła? a potem zmar­twych­wsta­ła?;

– “je­dy­nym dźwię­kiem przez więk­szość czasu była cisza” – cisza to wła­śnie brak dźwię­ków;

– “Le­pi­ła się do skóry, za­ty­ka­ła uszy i wcho­dzi­ła do gar­dła. Od­bie­ra chęć życia” – kon­se­kwent­nie: od­bie­ra­ła;

– “mnie tam za­pro­wa­dzał był ten o sta­lo­wo­sza­rym oczach” – fa­tal­nie to brzmi – za­pro­wa­dzał;

– “Nie od­bie­ra­łam tego jako dobry znak” – jako do­bre­go znaku;

– “mia­łam ocze­ki­wać na na­stęp­ną ce­re­mo­nię za je­de­na­ście dni” – która od­bę­dzie się za je­de­na­ście dni;

– “nie poj­mo­wa­no mnie do końca jako żywą osobę” – jako żywej osoby;

– “do­dat­ko­wo pa­no­wa­ła taka ra­do­sna, od­żyw­cza at­mos­fe­ra” – od­żyw­cza? wę­glo­wo­da­ny roz­py­la­li w po­wie­trzu?;

– “z na­ma­lo­wa­nym na środ­ku okrę­giem. Na­prze­ciw niego stał stół z róż­ny­mi przy­rzą­da­mi” – nie wiem, gdzie znaj­du­je się miej­sce “na­prze­ciw” okrę­gu;

– “Na nie­któ­rych nie re­ago­wa­ło nic, a tacy byli bez­u­ży­tecz­ni, ale nie­groź­ni.” – nie dzia­ła­ło;

– “wy­ję­ło po­kąt­nie Jug­ge­ry, tak żeby nie było ich widać w ka­me­rze.” – wy­ję­ło ukrad­kiem;

– “Oczy­wi­ście dzia­ło tylko na osoby” – dzia­ła­ło;

– “Lu­dzie mó­wi­li do nich, oni zwra­ca­li się do mnie, ja do nich, a oni do nich” – czy ktoś to ro­zu­mie?;

– “za­wsze dru­gie­go dnia mi­ja­li­śmy się” – dru­gie­go dnia czego?;

– “mo­gli­śmy się otrzeć ra­mie­niem” – ra­mio­na­mi;

– “Ko­lej­ny etap nie miał już wyj­ścia” – to brzmi strasz­nie kwa­dra­to­wo;

– “Z przy­tło­cze­nia sy­tu­acją mia­łam ocho­tę biec” – przy­tło­czo­na sy­tu­acją;

– “dziew­czyn­ka z ce­re­mo­nii. wy­bo­ru” – nie­po­trzeb­na krop­ka;

– “coś, czego nam bra­ko­wa­ło – dys­cy­pli­ny” – dys­cy­pli­nę;

– “wtedy ty przy­kry­łem mnie wła­snym cia­łem” – przy­kry­łeś.

 

Ma swój urok – po­do­ba­ło mi się!

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Może nie za dużo akcji, ale… Ale mi się bar­dzo po­do­ba­ło. Głów­nie za styl, taki tro­chę ma­gicz­ny, tro­chę baj­ko­wy, tro­chę ro­man­tycz­ny. Ład­nie na­pi­sa­ne, pla­stycz­nie od­da­ne oto­cze­nie, cie­ka­wie na­kre­ślo­na bo­ha­ter­ka, nar­ra­cja też na plus. Cał­kiem przy­jem­ny i ory­gi­nal­ny tekst. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie :) A ode mnie kli­czek do bi­blio­te­ki :)

Dra­ka­ina, dzię­ki za po­świę­co­ny czas – jak na­pi­sa­łam, nie każ­de­mu się spodo­ba. Wiem, że opo­wia­da­nie jest roz­wle­czo­ne, ale taki był za­mysł. Tro­chę prze­sa­dzi­łam, zga­dzam się. :) 

 

Fak­tycz­nie, Sta­ru­chu, young adult… Nawet nie za­uwa­ży­łam :P Mam do tego ga­tun­ku am­bi­wa­lent­ne uczu­cia. Ale jeśli się po­do­ba­ło, to bar­dzo się cie­szę. Co do błę­dów – nie­któ­re fak­tycz­nie są z mojej nie­wie­dzy, ale widzę, że za­bra­kło mi dużo liter. Przy­znam, że koń­ców­kę pi­sa­łam już szyb­ciej niż resz­tę, a moja kla­wia­tu­ra już nie ta. Wiel­kie dzię­ki za wy­punk­to­wa­nie ich. 

 

Katio, jest mi bar­dzo miło, że się po­do­ba­ło i że za­uwa­ży­łaś wła­śnie to, o co mi cho­dzi­ło – nie akcję i fa­bu­łę, ale wła­śnie styl, bo po­my­słów mam sporo, a wła­śnie swój warsz­tat chcę pod­szko­lić. Dzię­ku­ję za bi­blio­te­kę! :D

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Forma mnie mę­czy­ła. Dłu­ga­śny mo­no­log laski, która nie za­wsze po­tra­fi trzy­mać się te­ma­tu i opo­wia­da mnó­stwo rze­czy, które mnie nie in­te­re­su­ją. Do tego nar­ra­cja dru­go­oso­bo­wa. Nie je­stem fa­ce­tem i dziw­nie się czuję, kiedy ktoś opo­wia­da mi, że coś zro­bi­łem.

Ale jak już się roz­krę­ci­ło (czyli tak gdzieś od roz­mo­wy z gost­kiem i planu uciecz­ki), to czy­ta­ło się nawet w po­rząd­ku.

Bo­ha­ter­ka mocno ko­ja­rzy­ła mi się z bo­gi­nią z Kat­man­du, ale do­da­łaś jej na tyle fan­ta­stycz­nych szcze­gó­łów, że nie wy­szło źle. Cho­ciaż na ko­la­na też nie rzu­ci­ło – taka ty­po­wa bo­ha­ter­ka YA – młoda, uta­len­to­wa­na, nie­sa­mo­wi­ta, szla­chet­na i za­ko­cha­na. W ogóle po­sta­cie masz tro­chę czar­no-bia­łe.

Le­gen­dy mo­gło­by być wię­cej, ale uznaj­my, że bycie bo­gi­nią to po­dob­na spra­wa.

Wy­ko­na­nie cał­kiem przy­zwo­ite, wpa­dły mi w oko tylko ja­kieś spo­ra­dycz­ne li­te­rów­ki.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie. Kwa­li­fi­ku­je się do kon­kur­su.

 

Uwagi:

 

Byłam za­ledwie pięt­na­sto­let­nią panną ← dwie spa­cje

Nie po­tra­fię kła­mać. Mu­sia­łaś się do­wie­dzieć. Ale nie myśl o nim. – Chwy­cił mnie mocno za ra­mio­na. –„Słu­chaj. Co­kol­wiek cię czeka, znieś to. Tylko spo­kój cię ura­tu­je. Wielu za­mknę­li za jego brak. Ro­zu­miesz? Głowa wy­so­ko, oczy spusz­czo­ne. Nic nie mów. Nie po­ka­zuj stra­chu. Nigdy”. ← za­sto­suj kon­se­kwent­ny zapis: albo kur­sy­wa, albo cu­dzy­słów

– Je­steś wy­jąt­ko­wa, tyle ci przy­znam – po­wie­dział ka­płan. ← ra­czej pi­sa­łaś o tym ka­pła­nie z dużej li­te­ry ;>

Roz­waż za­mia­nę two­ich znacz­ków od­dzie­la­ją­cych sceny na trzy gwiazd­ki. 

 

Opi­nia o fa­bu­le po za­koń­cze­niu kon­kur­su.

Życzę po­wo­dze­nia :)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Jest tu cał­kiem fajny kon­cept na coś po­kro­ju mło­dych x-me­nów. Fa­bu­łą jest spój­na, two­rzysz nie­zły kli­mat. Prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią.

Ale są też nie­do­cią­gnię­cia. Wspo­mnia­ne ki­lo­me­try to drob­ni­ca, ale jed­nak za­kłó­ca imer­sję. Bar­dziej czuć roz­cią­gnię­cie fa­bu­ły – tak w po­ło­wie za­czą­łem czuć znu­dze­nie, na szczę­ście na­de­szła ak­tyw­niej­sza koń­ców­ka. Myślę, że spo­koj­nie da­ło­by się za­gę­ścić.

Pod­su­mo­wu­jąc: dobry kon­cert fa­jer­wer­ków, tro­chę jed­nak nie­po­trzeb­nie prze­dłu­żo­ny.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Dzię­ki Fin­klo, NazNo­Whe­re­Man za od­wie­dzi­ny, po­ra­dy i bi­blio­te­kę. 

 

Fin­kla – no wła­śnie ar­ty­kuł w NG o tej bo­gi­ni za­in­spi­ro­wał mnie do tego opo­wia­da­nia! Nie będę ukry­wać, że chcia­łam prze­ło­żyć tę praw­dzi­wą hi­sto­rię na fan­ta­sty­kę. Od razu wie­dzia­łam, że moja bo­ha­ter­ka bę­dzie star­sza, szcze­gól­nie, że chcia­łam dodać wątek mi­ło­sny. Też z tego wzglę­du, żeby po­do­bień­stwo nie było aż tak wi­docz­ne. Na­praw­dę po­zy­tyw­nie mnie za­sko­czy­łaś :) 

 

No­Whe­re­Man – uff, bałam się, że ktoś po­rów­na to do Czer­wo­nej Kró­lo­wej (be­st­sel­ler YA). Czy­ta­łam, ale kom­plet­nie nie my­śla­łam o tym pod­czas pi­sa­nia. Do­pie­ro po wsta­wie­niu tek­stu za­uwa­ży­łam po­do­bień­stwa. Miło mi, że prze­czy­ta­łeś z przy­jem­no­ścią. Jeśli cho­dzi o roz­cią­gnię­cie – pi­sa­łam w przy­pły­wie weny, a jak skoń­czy­łam, to nie wie­dzia­łam nawet, gdzie skró­cić :(

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Po­wie­dzia­łeś, że nie wolno się bać z obawy przed śmier­cią. Zi­ry­to­wa­łam się wtedy, jako że śmierć po­dą­ża­ła za mną od dawna. Zbyt wiele mi za­bra­no, żebym miała tak po pro­stu prze­stać się bać śmier­ci, my­śla­łam.

Może po pro­stu: bać się śmier­ci?

Za­pro­wa­dzo­no mnie do ład­ne­go acz pro­ste­go po­miesz­cze­nia, w któ­rym mia­łam ocze­ki­wać na na­stęp­ną ce­re­mo­nię od­by­wa­ją­cą się z je­de­na­ście dni.

Nie zro­zu­mia­łam: ce­re­mo­nia od­by­wa­ła się je­de­na­ście dni czy za je­de­na­ście dni?

Mamy wy­jąt­ko­wą bo­ha­ter­kę, która nie­chcą­cy zro­bi­ła dużo złego, ale ogól­nie jest dobra, bo ża­łu­je i po­ma­ga uciec jej po­dob­nym. Hmmm… Po­wiem szcze­rze, że po­mysł mnie nie za­chwy­ca. 

Na­to­miast czy­ta­ło mi się bar­dzo do­brze i uwa­żam, że spo­koj­nie można to opo­wia­da­nie po­słać do bi­blio­te­ki ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nie ob­cho­dzi mnie czy je­steś z sie­bie dumna czy nie, ja je­stem ogrom­nie z cie­bie dumny. Win­szu­ję ta­len­tu i chciał­bym ci po­dzię­ko­wać. Czy­ta­łem twoje opo­wia­da­nie na głos przez dwie go­dzi­ny, sta­ra­łem się to robić ak­tor­sko, wczuć się w tekst i wy­da­je mi się, że osią­gną­łem cel. To bar­dzo za­baw­ne, że rynek za­le­wa­ją kiep­skie książ­ki, albo do­brze na­pi­sa­ne ale o ni­czym, a ty jak ta perła ist­nie­jesz sobie tutaj po cichu, mimo że w two­jej twór­czo­ści są emo­cje, jest dobry warsz­tat i za­ska­ku­ją­ce umie­jęt­no­ści. Mam wra­że­nie, że twoja fan­ta­sty­ka to nie jest coś co nie ma war­to­ści li­te­rac­kich. Za­uwa­ży­łem, że ję­zy­ko­wo też ba­wisz się w tym utwo­rze, ale w cen­trum i tak po­zo­sta­je czło­wiek i jego emo­cje. Post-apo nie jest ra­czej twoje, wy­da­je mi się, że taka fan­ta­sty­ka bar­dziej po­zwa­la ci wy­zwo­lić sie­bie. Za­koń­cze­nie też fe­no­me­nal­ne. Ty two­rzysz li­te­ra­tu­rę, bar­dzo dobrą li­te­ra­tu­rę, która jest nie­zbyt ra­do­sna, ale po­zwa­la po­czuć czy­tel­ni­ko­wi tę go­rycz świa­ta. Po­ka­zu­jesz czy­tel­ni­ko­wi czym jest em­pa­tia. Urze­kłaś mnie tym tek­stem, w któ­rym zna­la­złem kilka li­te­ró­wek , ale kto by się tym przej­mo­wał? Może ty, bo ja by­naj­mniej. Wró­ci­łem tu i zaj­rza­łem na twój pro­fil, to bar­dzo miłe roz­ko­szo­wać się taką li­te­ra­tu­rą po dłu­giej nie­obec­no­ści. Po­dzi­wiam cię droga au­tor­ko i bar­dzo mnie cie­szy, że my, dzie­ci Tego miej­sca, dzie­lą­cy różne cele, ale jedno wię­zie­nie, zdo­ła­li­śmy się po­znać oso­bi­ście i po­nie­kąd wy­rwać z Tego miej­sca. Ty bę­dziesz wie­dzieć o co cho­dzi, dla resz­ty ko­men­tu­ją­cych po­zo­sta­nie to nie­od­gad­nio­ny se­kret…

 

 

Mi­ni­ma­lizm i skur­wy­syń­stwo za­cho­dzi wtedy, gdy do­sta­jesz zupę w pła­skim ta­le­rzu.

Dzię­ku­ję ci Anet za ostat­nie klik­nię­cie. I cie­szę się, że mimo pew­ne­go utar­te­go sche­ma­tu, czy­ta­ło ci się do­brze :) 

 

Ach, dzię­ku­ję ci mój drogi Wilku. Nie będę uda­wać, że nie wzru­szy­łam się twoim ko­men­ta­rzem. Je­stem ci bar­dzo wdzięcz­na za tak miłe słowa. To jest mój naj­bar­dziej emo­cjo­nal­ny tekst, bo wło­ży­łam w niego bar­dzo dużo pracy i wła­śnie emo­cji. Nigdy jesz­cze nie pi­sa­łam w taki spo­sób, że za­sta­na­wia­łam się nad każ­dym sło­wem. Wszyst­kie li­te­rów­ki po­cho­dzą z mojej już bar­dzo wy­słu­żo­nej kla­wia­tu­ry. Za­uwa­ży­łam, że gdy piszę szyb­ko zbyt lekko wci­skam przy­ci­ski i kla­wia­tu­ra ich nie łapie. Na szczę­ście mo­głam li­czyć w tej spra­wie na użyt­kow­ni­ków (oczy­wi­ście spraw­dza­łam tekst wie­lo­krot­nie, ale jakoś te błędy mi mi­gnę­ły). 

Ostat­nie zda­nie za­brzmia­ło bar­dzo ta­jem­ni­czo i po­win­no takie po­zo­stać. Bo fak­tycz­nie nasz przy­pa­dek jest zgoła nie­co­dzien­ny. 

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Ko­lej­ne, ba­śnio­we opo­wia­da­nie, jakie mi się ostat­nio tra­fi­ło. :)

Dobry po­mysł, tylko re­ali­za­cja nie do końca w mój deseń. To zna­czy nie lubię opo­wia­dań w for­mie opo­wie­ści (! :) ), re­la­cji. Zbyt mało w tek­ście wy­ni­ka z ele­men­tów przy­czy­no­wo-skut­ko­wych, a zbyt dużo po­da­jesz w po­sta­ci za­ist­nia­łych fak­tów w ustach dziew­czy­ny. To ob­ni­ża emo­cje, mniej an­ga­żu­ję się w hi­sto­rię. Do­dat­ko­wo, nie prze­ko­nał mnie Twój “za­bieg”.

Wiem, że pew­nie chciał­byś znać wszyst­kie szcze­gó­ły, ale byłam w zbyt nie­zwy­kłych oko­licz­no­ściach, aby zwra­cać uwagę na co­kol­wiek in­ne­go ode mnie samej. Dla­te­go nie pa­mię­tam tam­te­go po­miesz­cze­nia – wiem tylko, że było ogrom­ne i białe. Świe­ci­ło tam bo­le­śnie mocne świa­tło po to, żeby mnie oszo­ło­mić. Cała ta sy­tu­acja z ko­ry­ta­rzem miała temu słu­żyć. Nie po­wiem, że się nie udało.  

Zde­cy­do­wa­nie nie chcę po­now­nie wy­wle­kać tego, co stało się póź­niej. Wy­star­czy mi rzec, że Maski chcia­ły po­znać moją moc, dosyć do­głęb­nie, i po­znać, co ją wy­zwa­la, nawet gdy mia­łam na nad­garst­kach pla­ty­nę. W obu tych spra­wach nie po­słu­ży­li się de­li­kat­no­ścią. Skwier­cza­łam, krzy­cza­łam, mdla­łam, ła­ma­łam pa­znok­cie, krwa­wi­łam. Maski szyb­ko do­szły do mo­je­go wy­zwa­la­cza. Jak wiesz, oka­zał się nim ból. Jed­nak taki zwy­czaj­ny im nie wy­star­czał, bo fak­tycz­nie wy­zwa­lał ogień, ale pło­mień był za mało im­po­nu­ją­cy. Pró­bo­wa­li więc wielu… spo­so­bów przez kilka dni.

Takie zwro­ty jakby bez­po­śred­nio do mnie, czy­tel­ni­ka, bar­dziej iry­tu­ją, niż wcią­ga­ją. Bo raz, że nic nie wiem, bo dwa, “pew­nie chciał­byś, oczy­wi­ście mo­żesz” itd. Nie wpro­wa­dza­ją mnie w dia­log z bo­ha­te­rem, a tylko roz­pra­sza­ją.

Po­wyż­sze uwagi spo­wo­do­wa­ły, że część tek­stu prze­ska­no­wa­łem wzro­kiem. Ale po­mysł, po­mysł jest zacny.

Po­zdra­wiam.

Tak szep­ta­ły służ­ki[+,] ry­su­jąc mi na po­wie­kach

+prze­ci­nek przed każ­dym sło­wem koń­czą­cym się na -ąc w tym aka­pi­cie.

 

Byłam za­le­d­wie pięt­na­sto­let­nią panną, z któ­rej dłoni ule­cia­ły snopy iskier.

Zmie­nił­bym szyk na: któ­rej z dłoni…

 

raz nawet wi­dzia­łam w książ­ce ob­ra­zek, która przed­sta­wiał ich jako wcie­le­nie naj­więk­sze­go zła

 

Nie zdzi­wię cię[+,] mó­wiąc, jak bar­dzo mia­sto zmie­nia się[+,] oglą­da­ne w bla­sku gwiazd.

 

Wtedy tego nie wie­dzia­łam, ale ze spo­so­bu[+,] w jaki się po­ru­szał i na mnie pa­trzył[+,] wie­dzia­łam, że się nie bał.

 

Świt wciąż nie­mra­wo wscho­dził

Wscho­dzi słoń­ce, a świt? Nie wiem, świt może na­stać na przy­kład. :p

 

a to prze­cież mnie try­skał z dłoni ogień.

Mi. Gdzieś się spo­tka­łem z re­gu­łą, że dłu­gie formy – mnie, cie­bie, tobie, itd. mają za­sto­so­wa­nie tylko na po­cząt­ku zdań.

 

Po­wie­dzia­łeś, że nie wolno się bać z obawy przed śmier­cią.

Bać się z obawy? Oba­wiam się, że taka kon­struk­cja nie ma sensu.

 

Skala bólu zo­sta­ła zbyt mocno prze­cią­żo­na.

Skalę można prze­kro­czyć, ale nie prze­cią­żyć.

 

ubra­nia miały mięk­kie tka­ni­ny.

Tka­ni­ny nie na­le­ża­ły do ubrań, więc: ubra­nia uszy­te były z mięk­kich tka­nin.

 

Do dzi­siaj za­sta­na­wiam się czy Ka­płan był ob­da­rzo­ny mocą sły­sze­nia róż­nych gło­sów, czy cała ten wybór ludz­kie­go ob­ja­wie­nia bogów był je­dy­nie tym, czego chciał lud?

 

Czy my­śla­łeś kie­dyś nad tym, że nie pa­su­jesz do świa­ta, nie po­tra­fisz się w nim od­na­leźć, bo tego świa­ta, do któ­re­go na­le­ża­łeś[+,] już nie ma?

 

Byłam w furii

Ogar­nia­ła mnie furia.

 

Sku­pie­ni na więź­niach[+,] nie mogli za­blo­ko­wać le­cą­cych pło­mie­ni.

 

 

Ten pierw­szy, kró­ciut­ki frag­ment do pierw­szych gwiaz­dek jest re­we­la­cyj­ny. Prze­sią­ka no­stal­gią, takim odro­bi­nę na­iw­nym ro­man­ty­zmem – za­chę­ca do dal­szej lek­tu­ry. Ha­czyk za­rzu­co­ny pierw­sza klasa.

Ale po in­trze z wy­so­kie­go c uświad­czy­łem równi po­chy­łej… Przede wszyst­kim pra­wie nic się w tym opo­wia­da­niu nie dzie­je. Oszczęd­ną akcję prze­tka­łaś wy­wo­da­mi do­ty­czą­cy­mi oczy­wi­sto­ści, a nie­kie­dy wręcz ba­na­łów. Kon­wen­cja ocie­ra się o stru­mień świa­do­mo­ści, a to cał­kiem mę­czą­ca dla czy­tel­ni­ka forma. Z pew­no­ścią nie na 55k.

Bo­ha­ter­ka prze­ja­wia wiele cech Mary Sue, przez co trud­no ją po­lu­bić. Skle­jasz jej hi­sto­rię dość to­por­nie – uśmiech­ną­łem się, gdy po dwóch la­tach bycia ka­płan­ką nagle sobie przy­po­mnia­ła, że nie sie­dzia­ła w wię­zie­niu sama i w sumie można by te inne dzie­ci ura­to­wać. Po­stać tego jej straż­ni­ka też po­ja­wia się jakoś z czapy – spo­glą­da­ją sobie w oczy i nagle stają się przy­ja­ciół­mi. W ogóle motyw kie­ro­wa­nia nar­ra­cji do ja­kie­goś ad­re­sa­ta uzna­ję za sza­le­nie cie­ka­wy, tylko oka­zu­je się, że to ów chło­pa­czek jest tym ad­re­sa­tem. Jaki więc jest sens opi­sy­wa­nia mu wy­da­rzeń, w któ­rych sam brał udział i to jesz­cze tak, jakby był obcą osobą? Ja wiem, bo wy­ja­wie­nie jego toż­sa­mo­ści gdy się słod­ko uśmie­cha jest bar­dziej spek­ta­ku­lar­ne, niż gdy po pro­stu wcho­dzi. A także czy­tel­ni­ko­wi trze­ba pewne sceny za­pre­zen­to­wać, żeby nie zgłu­piał. Tylko to tak nie dzia­ła, to pój­ście na skró­ty.

Cóż, może je­stem już za stary na takie hi­sto­rie, ale hi­sto­ria Ka­ra­nas­si kom­plet­nie mnie nie ru­szy­ła. Mocno śred­nio, jak dla mnie, a szko­da, bo wstęp za­po­wia­dał coś zu­peł­nie in­ne­go.

Dar­con, muszę się tutaj zwie­rzyć (nie wiem, czy po­win­nam to pisać), że opo­wia­da­nie pi­sa­łam dla sie­bie. To zna­czy chcia­łam, żeby się spodo­ba­ło, my­śla­łam o przy­szłych czy­tel­ni­kach, ale wciąż ten tekst miał być, i jest, bar­dzo oso­bi­sty. Pierw­szy raz tak mocno zwią­za­łam się z bo­ha­ter­ką, przez te mo­men­ty pi­sa­nia byłam nią i fak­tycz­nie uda­wa­łam, że piszę do kogoś bli­skie­go. I wła­śnie dla­te­go tak wy­szło :) Od razu byłam świa­do­ma, że taki spo­sób nar­ra­cji spodo­ba się wą­skiej gru­pie osób, co za­zna­czy­łam w przed­mo­wie. Wie­dzia­łam, że wyj­dzie nie­ty­po­wo, być może nud­na­wo, ale jakoś nie mo­głam nie po­dzie­lić się pierw­szych opo­wia­da­niem, z któ­re­go je­stem na­praw­dę dumna :) Ale dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz! 

 

Hej, MrBri­ght­Si­de. Mia­łam na­dzie­ję, że za­wi­tasz! Je­stem ci bar­dzo wdzięcz­na za wska­za­nie błę­dów. Miło, że cho­ciaż po­czą­tek tak do­brze od­bie­rasz, bo sie­dzia­łam nad nim na­pra­aaaaaw­dę długo. Miał być wła­śnie taki, jak go ode­bra­łeś. Co do spo­so­bu nar­ra­cji – za­po­mnia­łam dodać to w tek­ście, aż mi głu­pio. Cały czas cho­dzi­ło mi po gło­wie, że ona opo­wia­da w ten spo­sób, bo Faris przez swój stan nie mógł ogar­nąć tej hi­sto­rii, jeśli była o nim. Wiem, głu­pie i nie umiem tego teraz wy­ja­śnić, ale po­mysł był – tylko go nie wy­ko­na­łam (tak wgl zdra­dzę ci, że Ra­ja­ni miała pier­wot­nie opo­wia­dać tę hi­sto­rię śmier­ci, sta­re­mu dru­ho­wi, który wy­ba­wił ją od mę­czar­ni życia, ale zmie­ni­łam to, bo ina­czej trud­no by­ło­by o le­gen­dę). Dzię­ku­ję za ser­decz­ne od­wie­dzi­ny i opi­nię :)

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Ko­ja­rzy­ło mi się Twoje opo­wia­da­nie wła­śnie z da­le­kim wscho­dem, Kam­bo­dża, Wiet­nam, może być Nepal. Tamte re­jo­ny są pełne kon­tra­stów. Wy­star­czy spoj­rzeć na Indie, jeden z naj­bar­dziej roz­wi­ja­ją­cych się kra­jów, a jed­no­cze­śnie bar­dzo przy­wią­za­ny do tra­dy­cji. Tro­chę za bar­dzo się roz­pi­sa­łaś, bo po­ja­wia­ją się dłu­ży­zny, ale ge­ne­ral­nie akcja nie­spiesz­nie zmie­rza do celu. Po­mysł jest, wy­ko­na­nie nie naj­gor­sze ge­ne­ral­nie mój od­biór na plus, a zwa­żyw­szy na Twój wiek, wszyst­ko przed Tobą.

Po­zdra­wiam ;)

Dzię­ki, en­de­rek. Miło, że się po­do­ba­ło :) 

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Heloł, wy­ła­pa­łam jesz­cze drob­nost­kę:

 

– Naj­pierw tro­chę po­pa­trzy­my – ktoś od­po­wie­dział ktoś.

– Fa… – oOd­chrząk­ną­łeś. Od­wy­kłeś od mó­wie­nia. – Faris.

– Ura­to­wa­łeś mnie. ← ta kur­sy­wa na pewno po­trzeb­na?

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Przy­kro mi to pisać, ale opo­wia­da­nie zu­peł­nie nie przy­pa­dło mi do gustu. Pod­pi­su­ję się też pod wszyst­ki­mi za­rzu­ta­mi, wy­su­nię­ty­mi przez wcze­śniej ko­men­tu­ją­cych.

Rzecz jest roz­wle­czo­na ponad miarę, a przez to nudna, bo po wie­lo­kroć pi­szesz o spra­wach już opi­sa­nych. Kom­plet­nie nie ku­pu­ję świa­ta – np. nijak nie umiem sobie wy­obra­zić te­le­wi­zyj­nej trans­mi­sji, re­la­cjo­nu­ją­cej nad­przy­ro­dzo­ne moce bo­ha­ter­ki. Za­koń­cze­nie, choć nieco żwaw­sze, też nie ra­tu­je ca­ło­ści.

Do nie naj­lep­sze­go od­bio­ru z pew­no­ścią przy­czy­ni­ło się wy­ko­na­nie, po­zo­sta­wia­ją­ce bar­dzo wiele do ży­cze­nia.

 

Pew­nie bym się ro­ze­śmia­ła i znowu przy­bra­ła okrop­nie po­waż­ną minę, w któ­rej zwy­kłam udzie­lać innym wy­kła­dów o na­tu­rze świa­ta. –> …minę, z którą zwy­kłam udzie­lać…­

Nie można być w minie.

 

Tak szep­ta­ły służ­ki. ry­su­jąc mi na po­wie­kach… –> Za­miast krop­ki po­wi­nien być prze­ci­nek.

 

Ten brak ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji jesz­cze bar­dziej utwier­dził wszyst­kich we wła­ści­wej de­cy­zji. –> Ra­czej. …utwier­dził wszyst­kich, że to była wła­ści­wa de­cy­zja. Lub: …utwier­dził wszyst­kich, że pod­ję­li wła­ści­wą de­cy­zję.

 

Za­bra­no mi serce, a koń­czy­ny cia­sno umo­co­wa­no do ścian za po­mo­cą łań­cu­chów… –> Do ilu ścian umo­co­wa­no koń­czy­ny?

 

nie świ­dro­wał mnie wzro­kiem, który za­wsze po­tra­fił wpra­wić mnie w za­kło­po­ta­nie. –> Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

z wciąż ło­mo­czą­cym ser­cem le­ża­łam na de­skach w spróch­nia­łym domu. –> Czy to ja­kieś szcze­gól­ne deski, czy po pro­stu le­ża­ła na pod­ło­dze?

 

Ubra­nie było tak mokre od potu, że aż przy­le­gło mi do ciała. –> Ubra­nie było tak mokre od potu, że aż przy­lgnęło do ciała.

 

Kiedy mamie w końcu się udało, ciało nie wy­trzy­ma­ło. Wy­star­czy­ło kilka se­kund, żeby wszyst­ko roz­bły­sło ogniem. Udało mi się… –> Po­wtó­rze­nie.

 

Nie po­tra­fi­łam ura­to­wać matki, ko­na­ją­cej pod moim nosem… –> Ra­czej: Nie po­tra­fi­łam ura­to­wać matki, ko­na­ją­cej na moich oczach

 

Ko­lej­ne kroki były świa­do­me i zde­cy­do­wa­ne. W końcu wró­ci­ła mi świa­do­mość oto­cze­nia. –> Nie brzmi to naj­le­piej. 

 

Przy­naj­mniej ogień na­tych­mia­sto­wo znik­nął… –> Przy­naj­mniej ogień na­tych­mia­st znik­nął

 

O tak wcze­snej porze to ptaki sta­wa­ły się wład­ca­mi. Wie­dzia­ły, że o tej porze mogą śpie­wać… –> Po­wtó­rze­nie.

 

a to prze­cież mi try­skał z dłoni ogień. –> …a to prze­cież z mojej dłoni try­skał ogień.

 

Wy­glą­da­ło jak wy­glą­da­ło z obawy przed zo­sta­niem za­bi­tym. –> Wy­glą­da­ło jak wy­glą­da­ło, z obawy przed za­bi­ciem.

 

Obie­ca­łam sobie, że nigdy nie wy­mó­wię nazwy tego miej­sca i dla dobra nas obu le­piej niech tak po­zo­sta­nie. –> Mówi to dziew­czy­na do męż­czy­zny, więc: …dla dobra nas oboj­ga, le­piej niech tak po­zo­sta­nie.

 

Zo­sta­łam po­chyw­co­na przez dwóch Cas­sa­tów. –> Li­te­rów­ka.

 

W obu tych spra­wach nie po­słu­ży­li się de­li­kat­no­ścią. –> W obu tych spra­wach nie wy­ka­za­li się de­li­kat­no­ścią.

 

Na po­cząt­ku nie mo­głam uwie­rzyć, jak mo­głam ją wcze­śniej po­dzi­wiać… –> Po­wtó­rze­nie.

 

Co­kol­wiek to było spra­wi­ło, że stał mi się ja­ko­by przy­ja­cie­lem. –> …Co­kol­wiek to było, spra­wi­ło, że stał mi się ja­k­by przy­ja­cie­lem.

Sprawdź zna­cze­nie słów ja­ko­byjakby.

 

Sa­mot­ne­mu czło­wie­ko­wi ła­twiej jest ją na­wią­zać… –> Co na­wią­zać?

 

ale stał mi się bliż­szym, niż kto­kol­wiek wcze­śniej. –> …ale stał mi się bliż­szy, niż kto­kol­wiek wcze­śniej.

 

Wie­dział rów­nież, że to, co robił, było śmier­tel­nie za­bro­nio­ne. –> Ra­czej: Wie­dział rów­nież, że za to, co robił, gro­zi­ła śmierć.

 

Wtedy wła­śnie po­ja­wi­ło się dwoje Cas­sa­tów. –> Czy po­ja­wi­li się męż­czy­zna i ko­bie­ta? Jeśli nie, winno być: Wtedy wła­śnie po­ja­wi­ło się dwóch Cas­sa­tów.

 

Ca­łość do­peł­niał jej nie­na­tu­ral­ny spo­kój i wy­wyż­sze­nie. –> Ca­łości do­peł­niał jej nie­na­tu­ral­ny spo­kój i wy­wyż­sze­nie.

 

przy­cho­dzi­li do mnie ad­mi­ni­stra­to­rzy, kró­lo­wie i pre­mie­ro­wie. –> …przy­cho­dzi­li do mnie ad­mi­ni­stra­to­rzy, kró­lo­wie i pre­mie­rzy.

 

Wi­dział mnie wcze­śniej w gor­szym sta­nie, niż tylko w lekko zmierz­wio­nych wło­sach i cien­kim szla­fro­ku. –> …niż tylko z lekko zmierz­wio­ny­mi wło­sa­miw cien­kim/ lek­kim szla­fro­ku.

Nie można cho­dzić się we wło­sach, bo grozi to za­plą­ta­niem się w nie. ;)

 

Po­mi­mo za­awan­so­wa­nia świa­ta… –> Co to zna­czy, że świat był za­awan­so­wa­ny?

 

Długo za­ję­ło przy­ja­cie­lo­wi zdo­by­cie tej warty. –> Dużo czasu za­ję­ło przy­ja­cie­lo­wi zdo­by­cie tej warty. Lub: Długo trwa­ło, nim przy­ja­cie­l zdo­by­ł tę wartę.

 

przy­ja­ciel nie przy­po­mi­nał sie­bie sprzed pię­ciu lat. Choć to za­pew­ne do­ty­czy­ło nas obu. –> Choć to za­pew­ne do­ty­czy­ło nas oboj­ga.

 

Jed­nak Cas­sa­ti mieli prze­wa­gę i coś, czego nam bra­ko­wa­ło – dys­cy­pli­ny. –> Pi­szesz o dwóch rze­czach, które mieli Cas­sa­ti, więc: Jed­nak Cas­sa­ti mieli prze­wa­gę i coś, czego nam bra­ko­wa­ło – dys­cy­pli­nę.

 

– Stop! – wrza­snę­łam na dło­nie. Po­słu­cha­ły się. –> – Stop! – wrza­snę­łam na dło­nie. Po­słu­cha­ły.

 

Kon­tro­la, Ra­ja­ni!, na­ka­zy­wa­łam sobie. –> Po wy­krzyk­ni­ku nie sta­wia się prze­cin­ka.

 

Od­da­łam ci miano bo­ha­te­ra, bo słusz­nie nań za­słu­gi­wa­łeś. –> Miano jest ro­dza­ju ni­ja­kie­go, więc: Od­da­łam ci miano bo­ha­te­ra, bo słusz­nie na nie za­słu­gi­wa­łeś.

Nań zna­czy na niego.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jest tutaj ładny ba­śnio­wy kli­mat i nie­zła fa­bu­ła, ale ca­łość wy­da­je mi się nieco prze­ga­da­na. Nie wiem czy to kwe­sta nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej, czy to takie moje su­biek­tyw­ne od­czu­cie? W każ­dym razie na­pi­sa­ne do­brze, więc nie mu­sia­łam się za mocno wy­si­lać, żeby prze­drzeć się przez wszyst­kie opisy. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

O, Reg. Jak zwy­kle nie­za­wod­na :) Wiel­kie dzię­ki za ła­pan­kę i szko­da, że ci się nie spodo­ba­ło, ale nie szko­dzi. I tak jest mi bar­dzo miło za od­wie­dzi­ny. 

 

Dzię­ki, AQQ za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz! Jest prze­ga­da­ne. Ale na swoją obro­nę (??) za­zna­czę, że tak miało być :P 

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

A ja cie­szę się, Lano, że uzna­łaś uwagi za przy­dat­ne. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jak na opo­wia­da­nie pi­sa­ne la­ta­mi za­ska­ku­ją­co spój­ne for­mal­nie. Fak­tycz­nie tro­chę prze­ga­da­ne, ale to pięć­dzie­sią­tyk­tó­ryś czy­ta­ny przez mnie tekst z “Je­stem le­gen­dą” (a naj­dłuż­sze zo­sta­wi­łem sobie na ko­niec) i może to wpły­wać na mój od­biór. Jest w Twoim pi­sa­niu coś szla­chet­ne­go, ładna fraza, ca­ło­ścio­wy za­mysł, uza­sad­nio­ne wpro­wa­dze­nie nar­ra­cji dru­go­oso­bo­wej, co po­wo­du­je, że pro­ste kwa­li­fi­ko­wa­nie opo­wia­da­nia jako young adult uwa­żam za krzyw­dzą­ce. Myślę, że nie ma po­wo­du abyś zmu­sza­ła się do dłuż­szych tek­stów; nie oba­wiaj się ma­łych form – Twoje umie­jęt­no­ści po­zwa­la­ją też two­rzyć małe pe­reł­ki.

Dzię­ku­ję Co­bol­dzie za od­wie­dzi­ny i za miły ko­men­tarz. Bar­dzo się cie­szę, że do­strze­głeś ko­niecz­ność ta­kiej a nie innej nar­ra­cji. Bo ja po pro­stu nie mo­głam na­pi­sać tego ina­czej.

Co do krót­szej formy – ktoś mi to już kie­dyś na­pi­sał/po­wie­dział, ale wła­śnie w tym pro­blem: oba­wiam się jak by to wy­szło. Ale ćwi­czę. Teraz Cień ogło­sił kon­kurs do 10 tys zna­ków, więc może spró­bu­ję :) 

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Twój po­mysł zde­cy­do­wa­nie mnie urzekł, cho­ciaż nie jest spe­cjal­nie ory­gi­nal­ny. Tego typu hi­sto­rie jed­nak za­wsze mają wzię­cie, a i mi spra­wia przy­jem­ność ich czy­ta­nie. Pew­nie, są frag­men­ty, które można przy­ciąć, ale na­praw­dę ład­nie na­kre­śli­łaś re­la­cję głów­nej bo­ha­ter­ki i Cas­sa­ti – do­brze, że nie mają nawet imion. Daje to nie­zły na­strój.

Je­stem cie­ka­wa co jesz­cze nam po­ka­żesz :)

Dzię­ku­ję ci, De­ir­driu za od­wie­dzi­ny i miłe słowa. Cie­szę się, że się po­do­ba­ło :)

Rów­nież je­stem cie­ka­wa, co jesz­cze po­ka­żę ;)

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Zu­peł­nie fajny po­mysł, zu­peł­nie fajny na­strój, no i zu­peł­nie do­brze na­pi­sa­ne, styl ni­cze­go sobie. Nie je­stem za­chwy­co­ny, po czę­ści z po­wo­dów wy­łusz­czo­nych już kon­kret­nie przez przed­pi­ś­ców. A może po pro­stu nie prze­pa­dam za po­dob­ny­mi hi­sto­ria­mi, nie je­stem wła­ści­wym czy­tel­ni­kiem na wła­ści­wym miej­scu. Bo nie spo­sób nie do­ce­nić wy­ko­na­nej przez Cie­bie ro­bo­ty. To kawał so­lid­ne­go tek­stu, i je­stem pe­wien, że jeśli tylko ze­chcesz, mo­żesz sporo osią­gnąć! 

Po­zdra­wiam! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Dzię­ki, thar­go­ne! :) Na­praw­dę bar­dzo mi miło, miód na me uszy. Cie­szę się, że mimo nie­do­pa­so­wa­nia do­ce­ni­łeś moje opo­wia­da­nie i nie rzu­ci­łeś go w kąt. Rów­nież po­zdra­wiam! ;)

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Tro­chę widać, że do­pi­sa­łaś sporą ilość tek­stu już po na­pi­sa­niu opo­wia­da­nia. Nie­wie­le się tu dzie­je, przez co czuję się już nieco znu­dzo­ny w pew­nym mo­men­cie. Ale jest fajny po­mysł, jest dobre wy­ko­na­nie i mimo wszyst­ko ja­kieś tam za­in­te­re­so­wa­nie też było, cho­ciaż w pew­nym mo­men­cie emo­cje opa­dły. Jed­nak do­ce­niam wło­żo­ną pracę, bo widać, że się nie­źle na­pra­co­wa­łaś :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich ży­łach po­ma­rań­czo­wy sok!

Mnie spodo­bał­by się tytuł wy­ję­ty z pio­sen­ki De­pe­che Mode – „Enjoy the si­len­ce” ;)

Forma spodo­ba­ła mi się. Opo­wia­da­nie – choć przy­dłu­ga­we – czy­ta­ło się do­brze. Prze­szka­dzał tro­chę trik ze sta­rej li­te­ra­tu­ry po­kro­ju Lo­ve­cra­fta – czę­ste wspo­mi­na­nie, że cze­goś nie można na­pi­sać z ja­kie­goś po­wo­du. W dzi­siej­szych cza­sach już nie robi to wra­że­nia i bar­dziej prze­szka­dza. 

Hi­sto­ria – jak już wspo­mnia­no – przy­po­mi­na X-Men. Po­mysł na Ka­ra­nas­si jest nawet fajny, cho­ciaż jakoś szcze­gól­nie mnie nie po­rwał.

Dość ko­bie­ce to opo­wia­da­nie. Więc po­mi­mo tego, że kli­mat jest, to jako facet nie będę piał z za­chwy­tu ;)

Po­zdra­wiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dzię­ki, soku za od­wie­dzi­ny, ko­men­tarz i do­ce­nie­nie! Mam na­dzie­ję, że moje przy­szłe opo­wia­da­nia dłu­żej pod­trzy­ma­ją twoje za­in­te­re­so­wa­nie ;) 

 

I tobie dzię­ki, Pie­trek. Co do ty­tu­łu – teraz przy­cho­dzi mi dużo opcji jego prze­ina­cze­nia, ale przy­znam, że nada­łam go od razu, z serca, bo jest “żywy” – pewna in­spi­ru­ją­ca osoba po­wie­dzia­ła do mnie kie­dyś wła­śnie takie zda­nie i jakoś głę­bo­ko utkwi­ło mi w pa­mię­ci. Ale fak­tycz­nie, “Enjoy…” też brzmi nie­źle. 

Cie­szę się, że spodo­ba­ła ci się forma, bo bar­dzo w nią ce­lo­wa­łam – chcia­łam, żeby było ina­czej. Jeśli wy­szło sta­ro­świec­ko, to nie­świa­do­mie, na­praw­dę ;)

Chcia­łam w przed­mo­wie za­zna­czyć, że opo­wia­da­nie ra­czej dla pań, ale w sumie zra­zi­ła­bym po­ten­cjal­nych czy­ta­czy. Ale tak, opo­wia­da­nie jest zde­cy­do­wa­nie bar­dziej ko­bie­ce niż mę­skie. 

Po­zdra­wiam!

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

@La­na­Val­len, sta­ro­świec­kość to nie powód do wsty­du. Mamy obec­nie bar­dzo dużo prozy pro­stej, rze­czo­wej bez skom­pli­ko­wa­nych kon­struk­cji. W sta­rej li­te­ra­tu­rze, cho­ciaż może aku­rat nie u Lo­ve­Cra­fta, któ­re­go nie czy­ta­łem nie­ste­ty, to po­tra­fi zro­bić wra­że­nie. Mi­strza­mi prozy, we­dług mnie są Ro­sja­nie, naród ob­fi­ty w po­rząd­ną prozę. Ty sta­rasz się za­głę­bić w psy­cho­lo­gię bo­ha­te­ra co się ceni, dzi­siaj na­pi­sa­nie po­sta­ci rzad­ko opie­ra się na psy­cho­lo­gicz­nych ob­ser­wa­cjach, cho­ciaż jak wiemy są też i takie książ­ki na rynku wy­da­wa­ne. Po­wiem, że stara szko­łą pro­za­tor­ska wcale nie uj­mu­je, proza po­zor­nie bez­po­śred­nia i rze­czo­wa może być ogrom­nym ob­ra­zem psy­cho­lo­gicz­nym ludz­kich za­cho­wań. Mnie na przy­kład urzekł Toł­stoj. Je­stem po lek­tu­rze “Anny Ka­re­ni­ny” i je­stem ocza­ro­wa­ny. Pod po­zor­nie zwy­kłą hi­sto­rią o mi­ło­ści, kryje się swo­iste­go ro­dza­ju fi­lo­zo­fia. Ob­co­wa­nie z taką li­te­ra­tu­rą, jest nie­sa­mo­wi­te i wy­wo­łu­je głę­bo­kie prze­my­śle­nia.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie i życzę ko­lej­nych suk­ce­sów, cze­kam na coś co zwali wszyst­kich z kolan ;)

 

Mi­ni­ma­lizm i skur­wy­syń­stwo za­cho­dzi wtedy, gdy do­sta­jesz zupę w pła­skim ta­le­rzu.

Nowa Fantastyka