
– Stójcie w imieniu króla!
Kobieta i mężczyzna, skryci pod opończami, wstrzymali konie, rozpoznając głos palatyna Lotara. Domyślali się, że palatyn ich ściga, lecz nie zdawali sobie sprawy jak blisko był na ich tropie. Aż dopadł ich na tej przełęczy.
Nagły grzmot rozszedł się po okolicy, nawet ziemię wprawiając w drżenie. Konie, które przez cały pościg wyczuwały nadnaturalną aurę kobiety, teraz ostatecznie odmówiły posłuszeństwa, zmuszając jeźdźców do zejścia z nich. Gniadosz kobiety zerwał się z lejcy i popędził przed siebie. Tuż za nim pobiegł puszczony wolno ogier mężczyzny. Żołnierze jeszcze przez chwilę walczyli ze swoimi końmi.
– Puśćcie je wolno – nakazał Lotar. – Kiedy skończymy z tymi tutaj, same do nas wrócą.
– Myślisz, że tym razem dasz nam radę? – odparła hardo kobieta, choć widok pięciu uzbrojonych żołnierzy nie napawał optymizmem. Sam palatyn świetnie fechtował.
– Bogowie mnie wesprą, bym w końcu zgładził z powierzchni ziemi niepokorną nekromantkę i skrytobójcę, siejących postrach w całym kraju! – Przecinająca niebo błyskawica dodała mocy jego słowom. – Lambert pozyskuje dusze dla piekła, a ty je przyzywasz. Ale ja wyplenię z ziem Altaru plugastwo!
– Zapłacisz mi za te słowa! Jestem kapłanką Zaary i żaden skorumpowany palatyn nie będzie mnie znieważał! – Już sięgała po miecz, lecz jej towarzysz był szybszy. Przyjął na siebie pierwszy atak świetnie wyszkolonych żołnierzy. Siła oraz lata doświadczeń pozwalały mu utrzymać trzech przeciwników na dystans. Kobieta była niczym jego cień, sprawnie chroniąc plecy kompana. Lambert wykorzystał, że przeciwnicy wchodzą sobie w drogę i wbił środkowemu ostrze w szyję. Od razu jego miejsce zajął następny, nie pozwalając by nekromantka zbliżyła się do ciała. Palatyn tym czasem trzymał się z daleka, dobrze wiedząc, co zrobić – rozdzielić parę, jednocześnie osłabiając. Ruchem ręki nakazał żołnierzom odstąpić od Lamberta i zaatakować kobietę, tworząc wokół niej żywy mur. Lambert próbował dostać się do niej, lecz siły były nierówne. Udawało mu się jedynie osłabiać przeciwników, zadając im rany w ręce i nogi, dzięki czemu odwracał ich uwagę od towarzyszki. Nieprzyzwyczajona do długiej walki nekromantka opadała z sił. Jedynie magia ją ratowała, doprowadzając jednego z przeciwników do śmierci w konwulsjach. W tym czasie Lambert obrał za cel najbardziej poranionego w walce żołnierza. Kilka uników i przeciwnatarć wystarczyło by wojak popełnił błąd i przypłacił to życiem. Sam Lambert jednak coraz szybciej tracił siły. Ten moment wybrał Lotar na włączenie się do walki. Zaatakował skrytobójcę, wyprowadzając cios z góry pod kątem. Lambert przyjął uderzenie płazem miecza, jednocześnie obracając nadgarstki. Klinga palatyna zatrzymała się na jelcu. Lambert uciekł w bok, wybijając przeciwnika z rytmu. Jednocześnie ciął z góry, celując w twarz. Udałoby się, gdyby nie leżący w wysokiej trawie trup. Lambert stracił równowagę i jedynie drasnął Lotara w czoło. Płynąca z rany krew zalewała prawe oko, ale palatyn nie zamierzał się poddać. Z wściekłością otarł czoło rękawem i znów zaatakował. Ich pojedynek zachwyciłby niejednego, lecz tym razem szczęście odwróciło się od skrytobójcy. Jeden błąd, chwila dekoncentracji kosztowały go cios prosto w serce. Kobiecy krzyk rozpaczy poniósł się echem po równinie. Wicher zawtórował mu, szargając opończą Kiary. Nekromantka zwróciła się ku palatynowi. Jej szafirowe oczy pałały żądzą mordu. Chęć zemsty odbierała rozsądek, a dodawała odwagi. Strach ścisnął serce palatyna.
– Atakujcie ją! Na co czekacie!
Żołnierze zagrodzili jej drogę i słono za to płacili. W jednej chwili zdała sobie bowiem sprawę, jak może wygrać. Niemal podświadomie kreowała wydarzenia. Szepcząc inkantacje, rozsypała na wietrze popiół ze skrytki w bransoletce. Szybkim ruchem klingi rozcięła skórę dłoni. Sięgnęła do wisioru i mocno ścisnęła ciemnozielony Kamień Umarłych, naznaczając go własną krwią. Ofiary ich miecza zaczęły się poruszać, choć nie powinny. Powoli wstały i ruszyły w stronę przerażonego Lotara.
– Jakim cudem… przecież musicie odprawić rytuał wskrzeszenia.
– Widocznie ja nie muszę.
Koniec był szybki. Jej słudzy zaatakowali go ze wszystkich stron. Ona zadała ostateczny cios.
Kiedy spojrzała na ciało swojego towarzysza furia zmieniła się w nieopisane poczucie straty. Przyklękła przy jego ciele. Pogrążona w rozpaczy nie zauważyła, kiedy nadjechał jeździec.
– Kiaro! Niech to szlag… nie zdążyłam.
Kobieta w czerwonej sukni zsiadła zwinnie z konia i mijając wskrzeszonych strażników, podeszła do ciała.
– Tak mi przykro.
– Znajdę sposób, żeby to cofnąć – odpowiedział jej pewny głos nekromantki.
– Sama wiesz najlepiej, że to niemożliwe. Możesz go ożywić, ale nie będzie już sobą.
– Mylisz się Auroro. Istnieje magia potężniejsza od twojej. W najgłębszych podziemiach zakonu znalazłam księgę traktującą o tej materii. Wiem, że mi się uda.
Delikatne promienie słońca, kojąca zieleń rozległych pól, przyjemny powiew wiatru niosący ze sobą zapach traw i odgłosy życia. Jakie to było odmienne od krajobrazu pustyni, jaki towarzyszył Kiarze przez ostatnie tygodnie. Wiszące teraz na szyi trzy części medalionu dawały jej nadzieję na powodzenie misji. Wiedziała jednak, że czeka ją jeszcze długa droga.
Wybierała mało uczęszczane trakty, dlatego zdziwiła się widząc przed sobą gospodę. Zmęczenie i głód dawały o sobie znać. Czemu więc nie zatrzymać się na jedną noc w gospodzie i nie wypocząć? Zwinnym ruchem schowała medalion za koszulę. Konia zostawiła w stajni, dając młodemu stajennemu srebrną monetę. Błysk w jego oku dał jej pewność, że dobrze zaopiekuje się zwierzęciem, a juki zaniesie do wynajętego pokoju.
Już od progu gospoda powitała ją zapachem smakowitych potraw i ciężkim dymem fajek. Szukając wolnego miejsca na uboczu nie spodziewała się zobaczyć nekromanty, a co dopiero dwóch. W dawnych czasach rzadko ich spotykano, gdzie indziej niż w ich zamku ukrytym w mrocznym lesie. Widocznie świat się zmienił przez te sto lat, kiedy unikałam cywilizacji. Miała nadzieję, że nie dostrzegą jej, ale starszy z nich uniósł się, patrząc wprost na nią. Zwalczyła pokusę, aby to zignorować. Może teraz nie działała dla swego zakonu, lecz nadal coś ją z nim wiązało. Miała szacunek do swoich korzeni.
Zanim doszła do ławy, uważnie im się przyjrzała. Czarna szata i przyprószone siwizną włosy podkreślały bladość starszego mężczyzny. Wiele lat musiał spędzić w zamknięciu, najprawdopodobniej pracując nad nowymi specyfikami. Drugi z nekromantów wydawał się zbyt młody na kapłana, nosił jednak jego szaty. Ciemnoblond włosy wchodziły mu do oczu. Odgarniał je nerwowo, co zdradzało, że jeszcze nie w pełni przesiąkł zakonem. Miał żywe usposobienie, zupełnie nieprzystające do profesji nekromanty. Czemuż, więc się na to zdecydował?
– Miło mi ujrzeć innego kapłana Zaary – przywitał ją starszy mężczyzna, dodając do słów lekki pokłon. Kiara z rozbawieniem dostrzegła o wiele niższy ukłon chłopaka. Nie uszło również jej uwadze, jak się w nią wpatruje.
– Mnie również. A zwłaszcza tu i to aż dwóch.
Dostrzegła jego speszenie. Czyżby powiedziała coś nie tak? Mimowolnie poprawiła aksamitną rękawiczkę.
– No cóż… – zrobił nieokreślony ruch ręką, siadając na swoim miejscu. – Obecnie królowie bardziej doceniają nasze arkana.
Kiara zmarszczyła brwi.
– Coś podać? – spytała młodziutka karczmarka irytująco szczebiotliwym głosikiem.
– Gulasz i najlepsze wino, jakie macie – odparła Kiara, zerkając pytająco na swojego rozmówcę.
– My już zamówiliśmy.
Nekromanta odczekał aż dziewczyna odejdzie, po czym zwrócił się do Kiary:
– Wybacz, nie przedstawiliśmy się. Jestem Daniel, a to mój młody przyjaciel Marcus.
– Kiara.
To jedno słowo zmieniło wszystko. Daniel zaczął się jej przyglądać z uwagą i cieniem nieufności.
– A więc żyjesz? – wyrzucił z siebie Marcus cały podekscytowany.
– Marcus. Jak możesz. Wybacz mu – zwrócił się do kapłanki. – Czasami zachowuje się nieokrzesanie – powiedział Daniel, próbując ukryć zaskoczenie. Czy naprawdę spotkali prawdziwą Kiarę? Zadawał sobie to pytanie, zerkając na nią dyskretnie.
Wróciła dziewczyna z zamówieniem. Kiara bez słowa zapłaciła za jedzenie i gestem odprawiła ją. Upiła łyk wina i zaraz odstawiła kubek z powrotem, krzywiąc się.
– Jeśli to ich najlepsze wino, to wolę nie wiedzieć, co za gulasz mam przed sobą.
– Nie martw się. Choć rzeczywiście wina nie są ich mocną stroną, to jeśli chodzi o jedzenie, mają dobre. Wracając do tematu, teraz nie dziwi mnie twoje zdumienie naszą obecnością z dala od zakonu. Od twojego zniknięcia wiele się zmieniło.
– Tak, widzę. Sprzedajecie swoje usługi.
– No… nie nazwałbym tak tego – odparł urażony. – Powiedzmy, że królowie zatrudniają nas na wypadek wojny. Każdy chce mieć po swej stronie martwą armię. Na szczęście jak na razie panuje pokój.
– A więc nasza profesja została w końcu doceniona. Szkoda tylko, że w takim celu. Ale chyba jeszcze smutniejsze jest to, że zakon się na to godzi. Czy pragnienie akceptacji przesłoniło dawne założenia i cele?
– Jesteś bardzo surowa w ocenie.
– Stara szkoła, sam rozumiesz.
– Tak, widzę. – Daniel jednym łykiem dopił wino. – Nie będziemy ci już przeszkadzać.
Wstając, dostrzegł, że Marcus jest zawiedziony tą decyzją. Pragnąc uniknąć kolejnego zażenowania, ostro spojrzał na młodzieńca. Z zadowoleniem zobaczył, że młody kapłan spuścił z pokorą głowę i również wstał.
Marcus wszedł do pokoju, który dzielił ze swym towarzyszem podróży. W zasadzie bardziej czuł się jak jego uczeń, choć rok temu został pełnoprawnym kapłanem Zaary. Zdecydował się wtedy na podróż z dawnym mentorem, uważając to za szansę wyrwania się z ciemnego, wilgotnego zamku zakonu ukrytego przed cywilizacją. Pragnął wrócić do świata, przeżyć przygodę i nauczyć się jeszcze więcej od Daniela. Teraz jednak dostrzegł inną możliwość. Samo wejście kapłanki sprawiało, że ludzie przestawali rozmawiać, rozglądając się niespokojnie. Otaczająca ją aura władczości od razu tworzyła dystans. Kiedy jednak spojrzał w jej szafirowe oczy, przepadł. Miały w sobie niezwykłą głębię i czającą się w nich moc. Kiara była dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażał. Nigdy nie śmiał marzyć o zaszczycie podróżowania u boku legendarnej nekromantki, a teraz stało się to możliwe. To szansa, której nie mógł zaprzepaścić. Nie wiedział jednak jak to powiedzieć Danielowi. Zerknął na niego, kiedy ten szykował się do snu.
– Danielu, chciałbym ci coś powiedzieć. Jutro nie ruszę z tobą w dalszą drogę.
– Nie? A cóż chcesz zrobić?
– Dołączyć do Kiary.
Rozbawienie na twarzy dawnego mentora sprawiło, że poczuł się jak niemądre dziecko. Ale to jedynie zwiększyło jego upór.
– Nie jestem tego taki pewny. Nie sądzę, aby ci na to pozwoliła, lecz twoja wola. – Zaraz jednak spoważniał. – Wiedz jednak, że nie uważam tego za dobry pomysł. Owszem, Kiara była potężną nekromantką, choć niecieszącą się sympatią. Zawsze zbyt dumna, nie posiadała pokory, która towarzyszy innym kapłanom. Szczerze mówiąc, kiedy zniknęła wiele osób odetchnęło z ulgą. Nie wiem, czego można się teraz po niej spodziewać. Jest bardzo niebezpieczną osobą. Dlatego lepiej uważaj na siebie.
Kiara położyła się na łóżku. Choć słoma w sienniku była mocno wygnieciona i tak stanowiła luksus po ostatniej podróży do miasta na pustyni. Zdjęła rękawiczki, odsłaniając blizny i białe plamy – pozostałości po eksperymentach. W zamyśleniu dotknęła medalionu zawieszonego na długim, łańcuszku. Zdobycie wszystkich trzech części wymagało od niej niemałego wysiłku. Najpierw przez dziesięciolecia szukała wszelkich informacji o nich i miejscach ich ukrycia. Trzon medalionu stanowił jej własny Kamień Umarłych, przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Ciemnozielony mienił się w świetle świecy. Niektórzy twierdzili, że można dostrzec w jego wnętrzu uwięzione dusze i dziwne cienie próbujące się wydostać na zewnątrz. Co niektórzy przysięgali, że dochodziły stamtąd potępieńcze jęki. Sam kamień oprawiony był w okrągłą, ozdobną podstawę stanowiącą drugą część medalionu. Cienka obręcz ze srebra tworzyła trzecią część medalionu. Wszystkie trzy mogły funkcjonować od siebie niezależnie, ale dopiero ich połączenie dawało prawdziwą moc. I to właśnie po nie wyruszyła na pustynię. Jedną odnalazła w podziemiach królewskiego zamku z czarnego marmuru. Zatrzymała się w jednej z nisz przed ogromnym kamiennym sarkofagiem. Nie sądziła, że będzie musiała przełamywać tak skomplikowaną magię ochronną. Tu nie wystarczył zwykły rozkaz powstania. Lecz ona chciała pójść dalej. Popiołem z cisu, ostrokrzewu i owoców jarzębiny wyrysowała na sarkofagu znak wskrzeszenia. Swoją krwią polała kościany amulet, jednocześnie szepcząc inkantacje. W drugiej dłoni zamknęła Kamień Umarłych. Blask jaki z niego emanował, skąpał wszystko dookoła w szmaragdzie. Ze szczelin sarkofagu zaczął wydostawać się zgniłozielony dym. Przez chwilę wpatrywała się w gęstniejące opary, aż rzekła:
– Powstań z martwych, przebudź się z wiecznego snu, Arminie Czarodzieju, synu Lotara Palatyna. Przyoblecz swe kości ponownie w ciało i oddaj swą duszę w moje panowanie. Spłać winy ojca, służąc mi wiernie.
Pokrywa uniosła się lekko i powoli przesuwała się w bok, dopóki nie runęła na ziemię. Z wnętrza wysunęła się dłoń, po czym opadła na brzeg sarkofagu.
– A teraz oddaj mi medalion.
Nowy sługa towarzyszył jej do drugiego miejsca ukrycia medalionu – zapomnianej świątyni. Musiała wykazać się sprytem w swojej dziedzinie, aby pokonać strażników medalionu. Na końcu sprzymierzyła się z bogami ziemi, gdyż to właśnie z ich dziedziny wzywała zmarłych. Przez całą drogę towarzyszył jej Armin Czarodziej. Wyglądał niczym żywy człowiek mogący dokonywać własnych wyborów. Jednak jego umysł już nie istniał, zastępowała go wola Kiary. To właśnie po to potrzebowała trzeciej części medalionu, czekającej na końcu drogi. Ponieważ człowiek bez swojego umysłu, wspomnień, wolnej woli nie był sobą.
Marcus długo przewracał się z boku na bok, cały czas słysząc w myślach słowa swojego byłego mistrza. Rozumiał obawy Daniela. Sam słyszał plotki, że Kiara zadawała się z płatnym zabójcą o imieniu Lambert i wykorzystywała swój dar w niechlubny sposób. Ponoć pokrzyżowali szyki pewnemu palatynowi z Altar, a ten w zemście zabił Lamberta, sam przy tym ginąc z ręki Kiary. Po tym wydarzeniu widziano ją tylko raz, w zamku zakonu, po czym ukryła się w Górach Szeptu, gdzie wiatr zawodził wśród skał, a może i wtórowały mu potępione dusze. Od czasu do czasu pojawiała się w różnych miejscach i znów znikała. To właśnie ta legenda od zawsze go fascynowała. Nie. Nie mógł się teraz wycofać.
Przebudził się przed świtem tchnięty przeczuciem. Słysząc rżenie, wyjrzał przez wychodzące na dziedziniec okno i zobaczył jak Kiara odjeżdża na zachód. Marcus w pośpiechu wdział czarną szatę i sięgnął po podróżną torbę. Już popędził na dół, zapominając o dostojeństwie kapłana zakonu Zaary, lecz zatrzymał się przy drzwiach. Nie potrafił wyjść tak bez słowa. Spojrzał na śpiącego Daniela.
– Chcę ci podziękować za te wszystkie lata nauki i wspólną podróż. Zawsze doceniałem twoją wyrozumiałość i cierpliwość oraz podziwiałem mądrość. Mam nadzieję, że los jeszcze skrzyżuje nasze drogi.
Pokrzepiony swoimi słowami ruszył do wyjścia, nie widząc smutnego uśmiechu mentora.
Kiedy Marcus zbliżał się do wierzchowca kapłanki, pustka zaczęła ogarniać jego umysł. A kiedy zrównał się z nią, jego entuzjazm przygasł, gdyż nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. On jednak nie należał do osób, które szybko się zrażają.
– Wiele o tobie słyszałem, kiedy szkoliłem się w zakonie. Wiem, że od ciebie można mnóstwo się nauczyć i dlatego chciałbym ci towarzyszyć w twojej podróży.
Powiedział jednym tchem. Odniósł wrażenie, że nekromantka obrzuciła go szybkim spojrzeniem. To nie wróży dobrze, pomyślał.
– Nie. – Jedno słowo niczym stal przecinało dalszą dyskusje. Przez chwilę odebrało mu to wszelką nadzieję. Spuścił głowę, gotów powrócić do gospody. Coś jednak buntowało się w nim. To była zbyt wielka szansa.
– Nie ma takiego prawa, które zabraniałoby mi jechać obok ciebie drogą publiczną.
Tym razem odwróciła się w jego stronę. Wzdrygnął się na widok szczupłej, bladej twarzy będącej niczym pusta maska. Jednak oczy mówiły wszystko. Kłębiąca się w nich złość i determinacja oznaczały, że Nekromantka jest zdolna do wszystkiego.
– Chyba że twoje kości będą bielały w lesie.
Marcus musiał głęboko odetchnąć, aby wziąć się w garść. To do niczego nas nie doprowadzi. Muszę zmienić taktykę.
– Mogę ci się przydać.
Kiara jedynie prychnęła.
– Zostanę twoim dłużnikiem.
Błysk w jej oku nie spodobał się Marcusowi.
Kiara spojrzała na chłopaka uważnie. Irytował ją do granic możliwości. Nie potrzebowała teraz balastu. Lecz powiedział coś bardzo ważnego – dług wdzięczności. Odkąd tylko go zobaczyła wiedziała, że jest jednym z tych poczciwców, co pomogą każdemu. I właśnie kogoś takiego niebawem potrzebowała.
– Czy jeśli pozwolę ci na wspólną podróż to oddasz mi kilka kropel krwi?
Ścisnęło go w gardle. Jeśli nekromanta potrzebuje krwi to znaczy, że to nie zabawa. Jaki rytuał chciała odprawić? Czy będzie przez to związany z czymś, albo kimś? Czy ryzyko mu się opłaci?
Kiara niemal słyszała jego myśli. W zasadzie spodziewała się stanowczej odmowy. Co prawda musiałaby wtedy szukać kolejnej osoby i trochę ją przymusić do współpracy, ale nie byłoby to niemożliwe.
– Zgoda – usłyszała. Mimowolnie uśmiechnęła się patrząc w zdeterminowaną twarz Marcusa. Z jednej strony zaimponował jej, z drugiej uważała go za głupca bawiącego się ogniem. Nic jednak nie powiedziała, tylko pogoniła konia.
Marcus szybko zrównał się z nią. Idąc w ślady Kiary założył obszerny kaptur chroniąc się przed porannym chłodem. Podekscytowanie burzyło mu krew w żyłach. Przez dłuższą chwilę udało mu się wytrwać w milczeniu. W końcu nie wytrzymał, zżerany przez ciekawość.
– Jedziesz do jakiegoś króla? – Brak odpowiedzi. – Nie… ach, szkoda. A może masz tajną misję?
– Nie – odpowiedziała mu, co wziął za dobry znak. – Zaczęła go dostrzegać. – Dla twojej wiadomości, załatwiam osobistą sprawę, dlatego nie życzę sobie twojej obecności przy końcu mojej podróży.
– Sprawę osobistą? – zdziwił się szczerze. – Nekromanci nie mają spraw osobistych.
Odwróciła się w jego stronę i spojrzała tak jak to tylko mag śmierci potrafił zrobić – niemal zaglądając w duszę.
– Udzielę ci pierwszej lekcji. Lubisz złoto?
– Kapłani Zaary nie mogą niczego pożądać – odparł z dumą.
Spojrzała na jego rękę.
– To czemu masz złoty pierścień?
– To… a… jest rodowy.
– Nekromanci nie mają innej rodziny niż zakon. A więc skoro ustaliliśmy już, że lubisz złoto, to zapamiętaj, że mowa jest srebrem a milczenie złotem. – Ostatnie dwa słowa zaakcentowała. – Stawiam sprawę jasno, nie zamierzam niczego cię uczyć. Jesteś pełnoprawnym nekromantą, a ja mam swoje sprawy do załatwienia. Jedziesz ze mną tylko dlatego, że się uparłeś.
Marcus skinął nieznacznie głową. Nie wyszło tak jak planował. Pocieszał się tylko myślą, że nie może być tak źle.
Kolejne dni podróży upłynęły w milczeniu. Marcus zrozumiał, że Kiara nie należy do osób rozmownych. Dlatego wolał milczeć, inaczej narażał się nie tylko na jej niezadowolenie, ale i szybkie, nieprzyjemne zakończenie rozmowy. Kiedy się tego nauczył, poczuł pewnego rodzaju akceptację swojej osoby. Sprawnie rozbił obozowisko, ugotował swoją popisową polewkę i zadowolony usiadł przy ognisku. Jego współtowarzyszki równie dobrze mogłoby nie być. Od razu przysiadła pod drzewem, dając mu pełną swobodę. Zażyła jakieś zioła i z zamkniętymi oczami oddała się medytacji. Uwagę Marcusa zwrócił masywny miecz, leżący tuż przy niej. Nekromantów nie uczono posługiwania się białą bronią, choć on doskonale nią władał. Według opowieści Kiara radziła sobie z mieczem nie najgorzej. Ten jednak zdawał się zbyt duży i masywny, jak dla niej. Czy blizny na jej dłoniach pozostały po naukach Lamberta? No cóż, tego na pewno się nie dowie od milczącej towarzyszki. Aby zrekompensować sobie brak rozmówcy, wyjął flet prosty i zagrał spokojną melodię. Doskonale potrafił wyczuć nastrój lasu zatopionego w wieczornym półmroku i płomieni ogniska próbujących dosięgnąć gwieździstego nieba. Może właśnie dlatego Kiara oparła się o drzewo i z przymkniętymi powiekami zasłuchała się w muzykę. Jednak, gdy wyruszyli rano, Marcus zmienił repertuar na skoczne nuty. Udawał, że nie zauważa złowrogiej aury nekromantki. W końcu, na kolejnym postoju, nie wytrzymała.
– Musisz grać same wesołe melodie?
– Życie jest zbyt krótkie, dlatego trzeba się nim cieszyć. Nie uważasz tak?
Odwróciła się w jego stronę i przyglądała przez dłuższą chwilę, aż poczuł się nieswojo.
– Owszem, wiem to lepiej niż mógłbyś sądzić. Ale w mojej obecności masz zmienić repertuar, albo przestać grać.
– Znam kilka lirycznych pieśni. Czy to cię zadowoli?
– Tak.
– Widzę, że radość nie leży w twojej naturze – odrzekł cicho do siebie.
Spojrzała na niego w takim sposób, że od razu pożałował swych słów. Speszony chwycił za instrument i zagrał pieśń o rozdzielonych przez los kochankach, szukających się rozpaczliwie po świecie. Choć chwilami wkradały się weselsze nuty dające nadzieję, im nigdy nie dane było się połączyć.
Marcus w połowie opowieści zerknął na swoją współtowarzyszkę i ze zdumieniem spostrzegł wyraz melancholii na jej twarzy. Czemu ta historia tak ją poruszyła? Poczuł się jak podglądacz, który widzi coś czego nie powinien. Odwrócił szybko wzrok, choć chwila słabości Kiary nie dawała mu spokoju.
Przemoczony do granic możliwości Marcus z radością wypatrzył gospodę. Weszli do ciepłego, suchego wnętrza. Coś jednak było nie tak. Rozejrzał się po sali. Choć nikt już na nich nie patrzył, panowała nienaturalna cisza. A mógłby przysiąc, że jeszcze na zewnątrz słyszał wesołą wrzawę. I wtedy go olśniło. Kiara. Kiedy podróżował z Danielem nigdy tak nie reagowano na nekromantów. Do tej pory nie mógł się nadziwić, jak ona to robiła. Gdziekolwiek się pojawiła, wzbudzała instynktowny strach w ludziach. Pokręcił z rezygnacją głową i ruszył za nią do wolnego stołu w rogu. Miał już dość ciszy towarzyszącej kapłance. Łaknął ludzkiej mowy. Dopiero teraz doceniał swojego mistrza Daniela. Z utęsknieniem przypominał sobie pouczające rozmowy, szczery śmiech, przyjazną ciszę. Z Kiarą jedynie raz rozmawiał dłużej, kiedy wypytywała go o różne dziwne rzeczy. Szczególnie interesował ją Altar, sąsiednie państwo. Jak na razie przy Kiarze niczego się nie nauczył. No cóż, przecież nie będzie wskrzeszać umarłych każdym swym oddechem.
– Czemu zostałeś kapłanem Zaary?
Tym pytaniem zupełnie go zaskoczyła. Czy miał ochotę opowiadać o sobie? Nikomu nie mówił o tym, ale też nikt nie pytał.
– Pochodzę z królewskiego rodu – zaczął nieco speszony. – Mój starszy brat przejmie władzę. W naszej rodzinie tradycją jest, że co drugie pokolenie jedno z dzieci zostaje kapłanem Zaary. W ten sposób mogą pomóc królowi. Teraz padło na mnie.
– Jakie imię nosiłeś przed wstąpieniem do zakonu?
– Edmund.
– „Zapewniający opiekę”. Pasuje do ciebie.
– Wierzysz w magię imion?
Kiara wzruszyła ramionami.
– Czasem się sprawdza. Może dlatego, że ich posiadacze w nią wierzą i podświadomie tak się zachowują.
Marcus chwilę się wahał nim powiedział.
– Mówiłaś, że odeszłaś z zakonu. Nie pragniesz teraz wrócić?
Uciekł spojrzeniem w stronę karczmarki, wyraźnie bojącej się do nich podejść.
– Nie do takiego zakonu, jakim jest teraz – odparła po dłuższej chwili, mocno pocierając o siebie drżące dłonie. – Za moich czasów kapłani Zaary nie kłaniali się przed królami. Byliśmy potężnymi magami potrafiącymi nie tylko ożywić zmarłych, ale i przedłużyć własne życie. Otaczano nas odpowiednim szacunkiem. Nie to, co teraz. Wymarły zakon z wymarłymi ideałami sprzedający się za okruchy dawnego splendoru. Jesteście potulni niczym owce.
W Marcusie zawrzał gniew.
– Dziwisz się, że królowie, bojąc się nas, próbowali zapanować nad nekromantami, wprowadzając zasady?
– Królom się nie dziwię, lecz zakonowi, że im na to pozwolił – tak.
Nastało wrogie milczenie. Marcus poczuł się urażony i jako nekromanta i jako członek rodziny królewskiej. Wreszcie nie wytrzymał i wstał.
– Pójdę coś zamówić.
Kiara skinęła głową.
Kiara sięgnęła do swojej torby. Wyjęła zeschnięty listek maruny i szybko włożyła go pod język. W ustach rozszedł się cierpko-gorzki smak wywaru z kory wierzby białej, którym nasączony był liść. Odchyliła się do tyłu, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. Wielogodzinne siedzenie w siodle i noce na gołej ziemi nie były czymś co szczególnie lubiła. Spojrzała na Marcusa, który stał przy szynkwasie i rozmawiał już dłuższą chwile z karczmarzem. Gestykulacja obu, świadczyła o ożywionej dyskusji. Może jeśli z nim się nagada to da mi spokój. Jeszcze przez moment patrzyła na nich, nim przymknęła oczy. Ból dłoni powoli odchodził. Ciepło, spokój i cicha melodia… znów złapała się na nuceniu tamtej pieśni o kochankach. Smutna opowiastka, jakich wiele już słyszała i zazwyczaj unikała. Teraz jednak było inaczej. Sama nie wiedziała czy to przez sposób, w jaki zaśpiewał ją chłopak, czy historię tak podobną do jej. Starzeję się, pomyślała cierpko. Przeciągnęła się dyskretnie, znów spoglądając na Marcusa, zmierzającego teraz do ich ławy. Od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Był blady na twarzy i poważny jak nigdy. Nie potrafiła się jednak powstrzymać.
– Gdzie jadło, po które poszedłeś?
Oparł się o stół i pochylił w jej stronę.
– Musisz mi pomóc.
– Chyba żartujesz. Nie potrafisz zamówić niczego do jedzenia? – powiedziała wiedząc doskonale, że coś musiało się stać. Ale, choć zapewne nie powinna, ta sytuacja ją bawiła.
– Proszę…
Zastukała kilka razy paznokciami o blat.
– Co się stało?
– Altar napadł na moją ojczyznę. Pustoszy ją, a mój ojciec jest bezsilny.
– Czemu ich nie powstrzyma? Nie jesteście chyba aż tak słabi?
– Mają mojego brata. Na razie ograniczają się do terenów przygranicznych, nie chcąc zmuszać ojca do poświęcenia syna dla dobra kraju. Ale dotkliwie dają o sobie znać.
– I co ja mam z tym wspólnego?
– Jesteś legendarną Kiarą. Może wycofają się wiedząc, że jesteś po naszej stronie. A jeśli nie… na pewno dasz ojcu dobrą radę.
Nie miała ochoty mieszać się w spory państw. Lecz pech, albo i szczęście, chciały, aby jednak dać jej szansę wejścia w ten konflikt. W jej głowie od razu zaczął tworzyć się plan, który mógłby pomóc osiągnąć pierwotny cel. Z tego co się bowiem dowiedziała od Marcusa, Altar bardzo zazdrośnie strzegł swoich granic, tworząc państwo samowystarczalne i odcięte od reszty świata magią. I to dosłownie, gdyż potężni magowie utworzyli barierę nie pozwalającą przejść nikomu z zewnątrz. Jak więc przedostają się oni na zewnątrz? Czyżby potrafili tworzyć w barierach bramy, przez które mogą przechodzić? Drugie pytanie brzmiało, po co w takim razie Altar napadł na kraj Marcusa? Czy chłopak miał rację twierdząc, że winne temu były niesnaski na początku panowania króla Harolda? Czy może miało coś z tym wspólnego nieformalne przejęcie władzy przez gildię magów-kapłanów, głoszących w imię swojej religii dość radykalne poglądy? Choć odniosła wrażenie, że Marcus sugerował, iż izolacja Altaru zaczęła się po jej starciu z palatynem. Kiara szybko porzuciła rozważania nad tym problemem. Ważne, że będąc w szeregach armii mogłaby bez problemu wkroczyć na terytorium Altar i odnaleźć grób.
– Dobrze – odparła. Na twarzy Marcusa powróciły kolory. – Lojalnie uprzedzam, że nie robię tego ani dla ciebie, ani twojego kraju. Tak się jednak zdarzyło, że ten konflikt jest mi na rękę.
Uśmiech Marcusa zbladł, ale skinął głową.
– Dobrze. Skoro już wszystko wyjaśnione, jutro o świcie wyruszamy. A teraz mógłbyś w końcu przynieść coś do jedzenia.
Po dwóch dniach przybyli do zamku ojca Marcusa. Kiedy weszli do osobistych komnat władcy, Kiara zobaczyła przed sobą człowieka złamanego przez los. W jego oczach już nie widziała strachu o starszego syna, lecz rezygnację. Siedział na krześle przy oknie, ale kiedy zdał sobie sprawę, że weszli, wstał. Szybko podszedł do syna i przytulił go mocno, zaskakując tym Marcusa.
– Cieszy się moje serce na twój widok, synu.
Kiedy dostrzegł Kiarę powrócił dawny władca.
– Witam cię kapłanko Zaary.
– Nie należę już do zakonu, niemniej przybyłam ci pomóc.
Król Harold tylko skinął głową. Jego ruchy znów stały się powolne jak u starca, choć Kiara dawała mu około pięćdziesięciu lat.
– Proszę mi powiedzieć jak wygląda sytuacja.
Spodziewała się, że zatroskany ojciec zacznie nieskładnie opowiadać, myliła się.
– Miesiąc temu mój starszy syn wyruszył na granicę. Doszły nas słuchy o jakiś potyczkach, lecz nie daliśmy temu wiary wiedząc o barierze. To był niewybaczalny błąd. Edward został pojmany i uprowadzony do Altar. A mnie postawiono warunek. Albo uwolnią mojego syna w zamian za wpuszczenie ich do naszego kraju, albo on… zginie.
– Przeklęci! Ja…
– Przestań Marcus. – Kiara ucięła tyradę księcia i zwróciła się do króla, który zdawał się całego zdarzenia nie zauważyć – Wasza królewska mość podjął już decyzje.
– Ojcze, czy to prawda?
Harold skinął głową, wpatrzony w dal.
– Wciąż pamiętam, jak jako podrostki zbieraliście wokół siebie dzieciaki i bawiliście się w zdobywanie zamku. – Mężczyzna spojrzał łagodnie na Marcusa – Czasem, kiedy się zawziąłeś, udawało ci się wygrać, co bardzo denerwowało twojego brata.
Król uśmiechnął się do wspomnień, by w następnej chwili wyprostował się, na powrót stając się silnym monarchą.
– Kocham mojego syna i oddałbym za niego życie bez chwili wahania. Ale tu chodzi o moich poddanych. Nie mogę skazywać ich na śmierć w zamian za życie jednej osoby. – Spojrzał na syna. – Wiem, że ta decyzja będzie miała zgubne skutki, dla naszej dynastii. Kiedy ja umrę, ty nie będziesz mógł wstąpić na tron, jako nekromanta. Po dziewięciu pokoleniach nasza linia wygaśnie. Choć i tak czeka nas porażka w starciu z wrogiem…
Tak postępuje dobry władca. Wybrał mniejsze zło kosztem własnej rodziny. Kiara mimowolnie poczuła do niego szacunek, aż za dobrze wiedząc na jakie cierpienie skazuje się król. Zdusiła emocje, znów posyłając je na dno swej duszy. Musiała mu pomóc. Nie wiedziała tylko czy z powodu pierwotnego celu czy już z zupełnie irracjonalnych pobudek.
– Niekoniecznie musicie przegrać tę wojnę, wasza wysokość. – Król i Marcus spojrzeli na nią zaskoczeni. – Ofiara twojego syna nie pójdzie na marne.
Bariera na granicy nie byłaby widoczna, gdyby nie zamazywała obrazu tego co było za nią. Kiara dostrzegała przyćmioną zieleń ciągnącą się aż po horyzont. Tuż przy barierze falował ciemny kształt. To nie mogło być nic innego jak zastępy wojsk wroga.
– Król nie był zachwycony, że idziesz w sam środek piekła.
– Mam do tego prawo, jestem księciem.
– Jesteś teraz kapłanem Zaary.
Spojrzał na nią z wyrzutem, jakby mówiąc, że to właśnie ona wyrzekła się zakonu w imię prywatnych pobudek. Jednak głośno powiedział:
– Byłem, jestem i zawsze będę synem mojego ojca. Może sprawiam wrażenie słabeusza, ale jeśli chodzi o moją rodzinę i królestwo będę walczył, aż do zwycięstwa – rzekł z mocą w głosie, po raz pierwszy robiąc wrażenie na Kiarze.
– Poza tym, to doskonała okazja na zdobycie praktyki w nekromancji – dodał po chwili. W jego oczach pojawił się lęk. – Naprawdę chcesz wskrzesić wszystkich?
– Mówiliście, że w tej ziemi jest pogrzebanych tysiące żołnierzy.
Kiwnął głową.
– Walki o tę granicę trwały od wieków. Podczas nich poległo wielu wojowników po obu stronach konfliktu. Czy więc nasi dawni wrogowie na pewno staną po naszej stronie?
Spojrzała na niego surowo.
– Czego oni was tam uczą teraz. Nie jest ważne, kim kiedyś byli. Po ożywieniu nie mają własnej woli, nie mówiąc o wspomnieniach. To ja będę ich kontrolować… chyba nie masz wątpliwości, że jestem w stanie to zrobić.
Marcus pokręcił energicznie głową. Dziwnie się czuł bez żywej armii za plecami. Ta jednak nie wsparłaby armii umarłych. Niepotrzebnie tylko ginęliby następni ludzie.
– Czy religia Altar nadal zabrania im wskrzeszania umarłych? – spytała Kiara zerkając na puste pole.
– Z tego co nam donosili szpiedzy to tak. W tym nasza jedyna nadzieja.
– Głos ci drży. Musisz się wyciszyć, jeśli masz podołać zadaniu i stać się prawdziwym magiem śmierci. Teraz twoje emocje nie pozwalają ci jasno myśleć.
Spojrzał na nią z podziwem.
– Jak możesz zachować spokój w takiej chwili?
– Wieki doświadczenia.
Ściana nagle zniknęła. Przed nimi pojawiła się zupełnie inna – ludzka, zamknięta w czarnych zbrojach. Na jej czele stał jeden człowiek, z powiewającą na wietrze krwistoczerwoną peleryną.
– Ulryk – wyszeptał Marcus.
Ulryk uśmiechnął się tryumfalnie, nie widząc za nimi wojska.
– Cóż za przywitanie. Czym sobie zasłużyłem na zaszczyt bycia witanym przez kapłanów Zaary. Chcecie oprowadzić mnie po nowych włościach?
– Wprost przeciwnie – odparła kpiąco Kiara.
Uśmiech zniknął z ust Ulryka, zastąpiony grymasem złości.
– Mam rozumieć, że książę Benedykt nic dla was nie znaczy? Wolicie bym siłą zdobył wasz kraj wyrzynając przy tym poddanych? Proszę bardzo!
Słońce zaszło za pobliskie wzgórze, skrywając ich w półmroku. Żołnierze za plecami Ulryka zaczęli nerwowo szemrać, spostrzegłszy, że nekromantka szepcze z przymkniętymi powiekami. Nawet do ich kraju dotarły wieści o tych mrocznych magach.
Zerwał się wiatr. Żołnierze nie mieli wątpliwości, że jest w tym magia. Peleryna Kiary poddała się powiewowi, łopocząc złowrogo. Spowita w czerń, z bladym obliczem nekromantka wyglądała niczym skrzydlaty demon. Powoli sięgnęła do pasa po skórzany mieszek. Znów zaczęła szeptać melodyjne zdania. Tym razem żołnierze słyszeli słowa, choć stali daleko od niej. Mieli wrażenie, że to wiatr niesie ze sobą jej cichy głos. Sięgnęła dłonią do mieszka i wyjęła garść popiołu. Rozprostowała ją, pozwalając by wiatr zabrał go ze sobą, rozwiewając po całym polu. Powtórzyła to jeszcze dwa razy, cały czas intonując pieśń. Marcus uporczywie wpatrywał się w horyzont, zasłuchany w głos nekromantki. W ostatniej chwili dostrzegł jak Ulryk szybkim ruchem sięga po kuszę, celuje i strzela. Bełt minął Kiarę zepchnięty przez wiatr. Markus, przeklinając się w myślach, wysunął z obszernego rękawa nóż i rzucił w Ulryka. Kusza wypadła z draśniętej ręki. Przekleństwa zmieszały się ze słowami przywołania. Nagle Kiara umilkła. Wicher ustał wraz z końcem pieśni. Z innego mieszka wyjęła swój pierwszy Kamień Umarłych, który stworzyła jeszcze jako adeptka zakonu. Delikatne, zielonkawe światło sączące się z kamienia wsiąkło w ziemię dając magii energię.
Ulryk starał się uśmiechnąć kpiąco, trzymając się za ranę. Lecz niepokój w oczach zdradzał go.
– Myślisz, że przestraszą nas twoje szepty i tanie sztuczki, nekromantko?!
Konie zaczęły dreptać niespokojnie w miejscu. W posępnej ciszy jaka zapadła, Kiara schowała swój mieszek i spojrzała przed siebie. Wierzchem dłoni otarła krew płynącą po policzku. Bełt przeleciał bliżej nekromantki niż Marcus sądził.
Ziemia wokół nich zadrżała, zaczęła pękać, w innych miejscach osuwać się. Nagle wyleciała w powietrze niczym fala wybijająca się z morza, odkrywając trupy koni i ludzi w pordzewiałych pancerzach i hełmach. Wyszczerbione miecze. Łachmany. Wyzierające z czaszek oczodoły. Szkielety zaczęły powoli powstawać. Utracone jeszcze za życia członki, łączyły się teraz z resztą szkieletu. Powstał trudny do opisania chaos.
Wśród żywych wybuchła panika. Niektórzy rzucili się do ucieczki, ci odważniejsi – choć nie mniej przerażeni tym co widzą – próbowali zapanować nad oszalałymi końmi. Kiara uśmiechnęła się na ten widok. Dokładnie o to jej chodziło. Nic tak nie wzmagało paniki, jak widok powstającej armii trupów. Spoglądała spokojnie, jak generał Altaru próbuje zapanować nad histerią w szeregach swojego wojska. W pewnym momencie podniosła do góry dłoń i krzyknęła coś w obcym języku. Ostre słowa sprawiły, że armia umarłych zwróciła się w jej stronę, jednocześnie ustawiając się w równe szeregi. Gdy już byli gotowi, Kiara opuściła dłoń.
– Teraz… już rozumiem, czemu Zakon nie powinien łamać zasady wykorzystywania swej mocy do pomocy królom w ich wojnach – wyszeptał Marcus.
Wyczuła jak nieudolnie próbuje panować nad głosem. Spojrzała na niego. Był blady. Czuła jak drży. Wiedziała, że to co zobaczył przekraczało jego wyobrażenie. Jeszcze nigdy nie widział tak potężnej magii, na tak wielką skalę.
– Gorzej – rzuciła. – Ja to czynię dla własnych, egoistycznych celów.
Wyprostowała się i znów zwróciła w stronę wojsk Altaru. W ich szeregach zapanował pozorny spokój, choć armia znacznie się zmniejszyła.
– Poddajesz się, generale?
– Nie przestraszy mnie ta… sztuczka! To tylko kupa kości, która rozsypie się przy byle wietrze!
– Jak wolisz. Dijade! – krzyknęła rozkaz ataku. Armia umarłych ruszyła jak jeden mąż.
Żołnierze Altaru wydali ogłuszający okrzyk, próbując dodać sobie odwagi. Niczym bezwładny tłum ruszyli do boju. Armia umarłych szła do przodu powoli, lecz konsekwentnie. Pierwsza linia starła się z wrogiem i przełamała obronę, by po chwili rozsypać się w pył. Konie zrzucały jeźdźców, tratując już leżących. Chaos pochłaniał kolejne ofiary.
Kiara zwróciła się w stronę Marcusa. Byli niczym skała pośród rwącej rzeki umarłych.
– Daj mi rękę!
Przerażony wykonał rozkaz. Poczuł w swojej dłoni zimny, gładki Kamień Umarłych. Nekromanta, który posiadał go, mógł wydawać rozkazy ożywionym.
– Znasz język umarłych?!
Kiwnął, ale zaraz potrząsnął głową.
– Nie mogę – wyszeptał.
– Dasz radę! To nie koniec bitwy, choć mamy przewagę liczebną i siejemy strach. Nie daj się zwieść zbytniej pewności siebie. Szkielety rozsypują się jak domki z kart, dlatego musisz na bieżąco ożywiać poległych.
– A ty?
– Ja mam własną misję. Pamiętasz co mi kiedyś obiecałeś?
Powoli skinął głową.
– Chcę teraz odebrać dług. Podaj mi dłoń.
Lękał się, ale dał słowo. Poczuł jak ostry nóż przecina mu skórę wnętrza dłoni. W drugiej ręce Kiara trzymała poczerniały sygnet. Serce prawie wyskoczyło mu z piersi, kiedy pojął co Kiara planuje zrobić. Wbrew sobie odwrócił dłoń i zacisnął ją w pięść. Strużka krwi popłynęła na pierścień.
– Dziękuję – ledwie usłyszał jej drżący głos. – Powodzenia.
Spojrzała mu w oczy, próbując wlać w niego odwagę, której tak teraz potrzebował. Kiwnął głową.
– Bywaj. – Dała znak wierzchowcowi i ruszyła przed siebie.
Kiara gnała jak wiatr. Długo czekała na ten dzień. Czując na szyi ciężar medalionu, przecinała pola niedostępnego Altaru, jadąc do miejsca tak przez siebie znienawidzonego. To tam rozpadło się jej życie. Straciła Lamberta, odeszła z zakonu. Odmienienie losu opętało ją zupełnie. Rozpacz i chęć zemsty towarzyszyły jej niczym starzy kompani, dodając sił i wiary przez wszystkie te lata. Teraz popychały do przodu, choć zaczęło wkradać się zwątpienie. Prawie nie dostrzegła dwóch postaci mknących na koniach w przeciwną stronę. Nie miała takiego zamiaru, a jednak ciało samo nakazało wierzchowcowi skierować się w stronę jeźdźców. Kiara od razu poznała jednego z nich. Nie można było się pomylić. Czarodziejka w czerwieni we własnej osobie. Kiara nie sądziła, że jeszcze się spotkają. Domyśliła się, kto jej towarzyszy. Aurora już wcześniej ruszyła w stronę nekromantki.
Stanęły naprzeciw siebie. Młodzieniec zatrzymał się chwilę wcześniej i teraz z zaciekawieniem obserwował obie kobiety.
– Witaj, Kiaro. Nie muszę ci przedstawiać księcia Edwarda.
Kiara kiwnęła głową, widząc podobieństwo syna do ojca. Czarodziejka najwyraźniej nie takiej reakcji się spodziewała, gdyż spochmurniała.
– Nie zapytasz jak uwolniłam księcia? A, zapomniałam, że jesteś z tych małomównych. Ja na szczęście nie. – Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Ale Kiara nie dała się zwieść lekkiemu tonowi czarodziejki. Otarcie na skroni i rozdarta suknia wskazywały, że wcale nie było tak łatwo.
– W mauzoleum jest czarodziej – kontynuowała Aurora, porzucając wesołość.
– Jakim mauzoleum?
– No tak, przez ostatnie lata miałaś ograniczony kontakt ze światem rzeczywistym. Otóż, moja droga, w miejscu śmierci palatyna postawiono ogromne mauzoleum i umieszczono tam jego szczątki. Najwyraźniej potomek Lotara właśnie to miejsce wybrał i na twoją śmierć.
Kiara uśmiechnęła się drwiąco.
– Jego niedoczekanie.
Tym razem czarodziejka skinęła z powagą.
– Skąd wiesz o czarodzieju?
– To w mauzoleum ukryto księcia. Postanowiłam wykraść im ich atut, kiedy tylko dowiedziałam się, że przybyłaś na dwór króla Harolda i prawdopodobnie poprowadzisz armię. Pozostawiłam tam trzy trupy, możesz je sobie wziąć.
Kiara już miała zapytać skąd to wszystko wie, lecz zrezygnowała. Nie od dziś znała Aurorę. Czarodziejka miała swoje tajemne sposoby na zdobycie informacji, którymi nie lubiła się dzielić.
– Czarodzieja nie widziałam, ale wyczułam, że obserwuje nas z daleka. Jeśli nie przeszkodził mi w uwolnieniu jeńca, to najwidoczniej czeka na ciebie. Jego nienawiść do twojej osoby jest powszechnie znana. Właściwie tylko on wierzył, że nadal żyjesz. – Aurora zerknęła na towarzyszącego jej mężczyznę. – Wybacz, że jest trochę niemrawy, ale działa jeszcze ich zaklęcie splątania – wyszeptała teatralnie czarodziejka, po czym wyprostowała się. – No cóż, jadę odebrać należną mi nagrodę. Co powiesz, książę, na uczynienie mnie nadworną czarodziejką? – Puściła do niego oko.
– Myślę, że… tak… zasłużyłaś, pani.
Rozbawiona spojrzała na Kiarę.
– Uważaj na siebie.
Szepnęła i nie żegnając się, ruszyła przed siebie. Książę potulnie podążył za czarodziejką, spoglądając z ciekawością na mijaną nekromantkę.
Kiara dostrzegła mauzoleum już z daleka. Bardziej przypominało małą świątynię niż grób. Nie miała wątpliwości, że to rodzina palatyna chciała oddać hołd, jednemu ze swych najznamienitszych z rodu. Rodu aroganckich bogaczy uważających, że mogą zmieniać świat według swoich reguł. To dlatego od pokoleń pełnili wysokie funkcje w Altarze, zostając czarodziejami lub palatynami.
Z dala od grobowca dostrzegła samotne drzewo. Serce zabiło jej mocniej. Kiedy chowała pod nim Lamberta drzewo kwitło pełne życia. Teraz stało żałośnie nagie, pośród zieleni wysokich traw. Niechciane obrazy sprzed stu lat znów ją nawiedziły. Poczuła jak gardło zaciska się z żalu. Nie sądziła, że emocje są w niej tak silne.
Jej uwagę zwrócił cień w wejściu do mauzoleum. Mimowolnie wyprostowała się, wiedząc kto ją obserwuje. Mogła zignorować go i pojechać prosto do grobu. Lecz cóż by to dało? Nie uciekłaby daleko. Wolała załatwić to z podniesioną głową. Poza tym, coś ją tam przyciągało. Czar? Ciekawość? Nie wiedziała. Dyskretnie rozejrzała się po terenie w poszukiwaniu trupów żołnierzy. Nie znalazła ich, natomiast wciąż dymiły trzy kupki popiołu. Zaklęła w myślach, jednocześnie będąc pod wrażeniem zapobiegliwości przeciwnika.
Cień wyszedł jej na spotkanie.
– Jestem Eryk – przedstawił się bez zbędnych wstępów. Kiara nie odezwała się. Nie zsiadła również z konia, chcąc mieć przewagę. Nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać.
Zmierzył ją wzrokiem z nieprzyjemnym uśmiechem goszczącym na wąskich ustach. Jest bardzo pewny siebie. Na koniec naszego spotkania zejdzie mu ten uśmieszek.
– Widzę, że nie wpojono ci dobrych manier, na przykład żeby się przedstawić.
– Wiesz, kim jestem, więc darowałam to sobie. Zastanawiam się czy jesteś tak samo użyteczny jak twój przodek.
Z zadowoleniem obserwowała jak zmienia się wyraz jego twarzy.
– Czułem, że coś jest nie tak. Czyli to ty zmąciłaś jego spokój. Ale i za to zapłacisz. Nasza rodzina wreszcie ci odpłaci.
– Odpłaci? Nie bądź śmieszny. To wy zaczęliście polowanie na nas. To Lotar zabił Lamberta. Ja tylko pomściłam towarzysza. Kości czarodzieja spłaciły część waszego długu, służąc mi wiernie podczas zdobywania medalionów. Twoja krew zakończy sprawę.
Próby sprowokowania go nic nie dały. Pozostawał opanowany, trzeźwo oceniał sytuacje. To nie wróżyło dobrze.
– Całe życie poświęciłem na szkolenie się, by zostać najpotężniejszym czarodziejem w historii. Ryzykowałem, eksperymentując z możliwościami magii. Dopiąłem swego i wreszcie znikniesz z powierzchni ziemi.
W pierwszej chwili nie wiedziała co się dzieje. Poczuła ból w klatce i niejasne uczucie, że leci do tyłu. Z całym impetem uderzyła w ziemię. Wystraszony koń uciekł. Nie spodziewała się tak szybkiego ataku. Postawiła wokół siebie tarcze, w ostatniej chwili odbijając zaklęcie. Czarodziej wyglądał na zaskoczonego.
– Nie wiedziałem, że nekromanci posługują się zwykłą magią.
– Nie posługują, ale i ja nie próżnowałam przez cały ten czas.
Kiara podniosła się z ziemi, uważnie obserwując Eryka. Ten jednak stał jedynie z opuszczonymi rękoma.
– To żaden honor pokonać cię z zaskoczenia.
– Jakbyś wiedział co to honor…
Nie dokończyła jeszcze swoich słów, gdy rzuciła w jego stronę pocisk z własnej energii. Odsunął się w ostatniej chwili, pozwalając by energia trafiła w ścianę mauzoleum. Czarodziej obejrzał się. Kiedy znów na nią spojrzał, dostrzegła w jego oczach wściekłość.
– Uprzedzałam, że nie będzie ze mną łatwo.
Wiedziała już, że jego słabym punktem jest grobowiec. Ale i ona miała swój słaby punkt. Nie wyczuwała w okolicy innych kości niż palatyna i Lamberta. Lamberta odrzuciła, na palatynie za to ciążyły silne zaklęcia, których nie miała czasu złamać. Postanowiła ukryć się w mauzoleum. Jednak jak miała go odciągnąć od wejścia? Wzmocniła tarczę wyczuwając, że czarodziej znów chce uderzyć. Widząc barierę, zrezygnował. Ten moment wykorzystała Kiara, aby zaatakować mocą. Czarodziej uśmiechnął się, widząc tę próbę. Nie uchylił się. Odbił ją dłonią posyłając z jeszcze większą siłą w stronę nekromantki. Jej własna broń przeszła bez problemu przez barierę i posłała Kiarę na ziemię. Na sekundy zatrzymała bicie jej serca, by po chwili ruszyło ze zdwojoną mocą. Szok, wszechogarniający ból i dławiąca wściekłość nie pozwalały Kiarze wstać. Wycisz się… wycisz bo przegrasz. Nie pokazuj emocji. Szlag! Obyś oślepł. Zatrzymała tę myśl. Może to nie taki zły pomysł. Mogę zamarkować atak, a celem będą oczy. Nie. Zbyt ryzykowne i łatwe do przewidzenia zagranie. Wystarczy tarcza. W jej pamięci pojawiło się jednak pewne zaklęcie. I tak nie mam innego pomysłu, ani nic do stracenia oprócz życia. Jeszcze raz objęła spojrzeniem otoczenie, aby jak najwięcej zapamiętać. Zamknęła oczy i wypowiedziała szybko formułę. Nawet przez zaciśnięte powieki poczuła silny blask. Słysząc krzyk i przekleństwo, ruszyła szybko w stronę – jak miała nadzieję – wejścia do grobowca. Po drodze otworzyła oczy. Pomimo migających przed oczami czerwonych plamek udało jej się ominąć Eryka, jednocześnie wbijając w jego pochylone ciało sztylet. Celowała w serce, choć już wiedziała, że nie trafiła. Wbiegła do słabo oświetlonego wnętrza. Okrążyła ogromny sarkofag i stanęła naprzeciw drzwi. Po chwili wpadł do środka czarodziej. Trzymał się za bok, z którego wystawała srebrna rękojeść. Szybko mrugając próbował wyostrzyć wzrok. Kiara wiedziała, że jedynie dzięki magii przeżył cios i nie wykrwawia się jeszcze. Spodziewała się usłyszeć obelgę pod swoim adresem, lecz on tylko się uśmiechnął.
– Sprytne – wychrypiał. – Nie spodziewałem się tego. Ale i tak cię dopadnę. To, że ukryłaś się tutaj jest najlepszym dowodem, że ty też o tym wiesz.
Kiara zaklęła w duchu. Już dawno nie znalazła się w sytuacji nad, którą by nie panowała. Jej magia przede wszystkim opierała się na nekromancji. Tu jednak na nic się zdawała. On o tym wiedział wybierając miejsce na konfrontację.
Skup się, nakazała sobie, lecz jej myśli stawały się coraz bardziej bezładne. Miała wrażenie, jakby coś niecielesnego oplatało jej ciało i umysł. Mięśnie mimowolnie rozluźniały się, oczy zachodziły mgłą. W powietrzu wyczuła charakterystyczny, słodki zapach. Serce zabiło jej mocniej. Kiedyś słyszała o tym. Woń sprawiała, że człowiek stawał się bezbronny. Panicznie szukała jego źródła. Kontury otoczenia zaczęły się rozmywać. Tylko ten słodki zapach… kadzidła. Prawda uderzyła w nią – sama weszła w pułapkę. Zgubiła ją zbytnia pewność siebie i niecierpliwość. Tak bardzo chciała szybko zakończyć sprawę z czarodziejem i iść do grobu Lamberta, że nie myślała racjonalnie. Poczuła jak kolana się pod nią uginają. Zdała sobie sprawę, że klęczy przy sarkofagu, trzymając się zimnego marmuru. Usłyszała kroki. Jego kroki. Słyszała pełen zadowolenia śmiech.
– Mówiłem ci, że zapłacisz za wszystko. Całe życie poświęciłem tej chwili.
Pomału zaczęło brakować jej powietrza. Wpadła w panikę. Czy tak ma się to skończyć? Mam się spotkać z Lambertem po tamtej stronie? – pomyślała z wyrzutem. Chciała się z nim połączyć, lecz na własnych warunkach. Myśl, że w przyszłości jakiś nekromanta mógłby wskrzesić jej kości, mierziła ją. Dlatego ciała nekromantów kremowano, a prochy rozsypywano. Starała się opanować panikę i chaos myśli. Nigdy się nie poddała i nie zamierzała teraz. Wprowadziła ciało i umysł w rodzaj transu. Czarodziej mógł uznać, że wygrywa, ale w tym stanie mogła na jakiś czas zatrzymać działanie kadziła i zastanowić się nad rozwiązaniem. Zachowywała delikatną równowagę. Nie istniało nic oprócz niej i jej ciała. Gdyby leżała na glebie, mogłaby znów sprzymierzyć się z bogami ziemi… Ale przecież marmur pochodzi z ziemi. Proszę was, bogowie, po raz ostatni wesprzyjcie mnie w tej walce i użyczcie swej mocy. Poczuła przypływ sił, wypełniających ją niczym kielich. Mogła teraz skumulować energią i wyrzucić ją we wszystkie strony. Jej ciało mogło tego nie wytrzymać, jednak musiała spróbować. Weszła w głębszy trans i uwolniła energię, starając się zdusić cierpienie w całym ciele. Huk ogłuszył ją. Przygotowała się na uderzenia odłamków mauzoleum, ale nic takiego nie nastąpiło. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że czuje świeże powietrze. Z trudem otworzyła oczy. Zamiast sufitu widziała niebo z leniwie płynącymi chmurami. Ścian do połowy nie było. Rozejrzała się za czarodziejem. W miejscu gdzie stał widziała na ścianie krew. Ciało zapewne leżało za sarkofagiem. Nie miała jednak ochoty go oglądać. Dała sobie jeszcze kilka minut, po czym wstała z trudem. Choć nie wykorzystała całej energii, ta która przeszyła jej ciało pozostawiła po sobie ślad. Opierając się na marmurowej płycie przeszła w stronę wyjścia. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
– Kolejny z rodu okazał się słaby.
Gdy wyszła na zewnątrz, owiał ją przyjemny wiatr. W nozdrzach nadal czuła kadzidło. Idąc w stronę grobu Lamberta mijała kawałki kamienia. Więc siła uderzenia wypchnęła wszystko na zewnątrz. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Miała wielki dług u bogów i kiedyś przyjdzie jej go spłacić.
Z każdym krokiem czuła jak opuszczają ją siły. Kręciło jej się w głowie. Kiedy doszła do drzewa przestała panować nad swoim ciałem. Nieświadoma, osunęła się na ziemię.
Chłód na skórze. Boleść, otępienie. I myśl: gdzie jestem? Próba wstania i ostra reakcja ciała. NIE – krzyczy każda komórka. Szybkie bicie serca, mdłości i skręt żołądka z głodu.
Jęknęła cicho. Przez dłuższy czas nie poruszyła się, dając ciału wytchnąć. Dziwiła się, że w ogóle przeżyła ten eksperyment. Teraz jednak to odchorowywała. Znów usnęła, a kiedy się obudziła przywitała ją noc. Doskwierało jej zimno, głód i pragnienie. Spróbowała lekko podnieść głowę. Udało się. Powoli podniosła się, przezwyciężając mdłości. Gwizdnęła, przywołując konia. Opierając się na nim, bardzo powoli doszła do pobliskiego zagajnika i usiadła między drzewami. Z trudem ściągnęła juki na ziemię. Pozbierała leżące wokół niej gałązki i rozpaliła z nich ognisko, które przegnało chłód. Wyjęła z torby chleb i manierkę z wodą. Zmusiła się do jedzenia. Z każdym kęsem czuła się jednak lepiej. Kiedy skończyła, oparła się o pień, wpatrzona w gwieździste niebo.
Pod tym samym niebem, w ten sam dzień straciłam część siebie. Dziś cię odzyskam.
Zadrżała. W zamyśleniu dorzuciła gałązkę do już dogasającego ogniska. Zerknęła na niebo. Nadchodził czas. Wstała powoli, czując jeszcze słabość w ciele i ruszyła do grobu. Na miejscu położyła torbę na ziemi i wyjęła dwie rzeczy: nóż i pierścień Lamberta. Uklękła przed grobem. Nożem przecięła dłoń i krwią naznaczyła medalion. Zdrową ręką położyła na kopcu rzecz, którą posiadał zmarły – pierścień z krwią niewinnego jako ochroną duszy przed złem. Znów zerknęła na niebo. Pierwsze promienie słońca. Nadszedł czas na odśpiewanie rytuału. Cztery razy powtarzając złożoną formułę położyła medalion na pierścień. Skończyła.
Czekała w napięciu reagując na każdy szelest. Czy to tylko mit? Aurora miała rację? Kiara walczyła z zawrotami głowy, czując jak opuszczają ją siły. Jednocześnie skóra zaczęła palić ją coraz dotkliwiej. Drżącą dłonią podwinęła rękaw szaty. Nie była przygotowana na widok sinych, uwypuklonych żył.
Tymczasem lśnienie medalionu przebiło się przez cienką warstwę jej krwi. Z każdą chwilą stawało się intensywniejsze, obejmując cały medalion, a następnie wnikając w głąb ziemi. Zielona poświata utrzymywała się w granicach grobu. Nagły, przeszywający krzyk spod ziemi wstrząsnął Kiarą. Odradzało się jego ciało i umysł. Czuł ból z tym związany. Jego głos… zapomniałam już jak brzmi. Niech to się wreszcie skończy! Objęła się rękoma przerażona myślą, jakiego cierpienia musi doznawać. Nie sądziła, że będzie się bała go ujrzeć. Kopiec zatrząsł się. Kiara chcąc pomóc Lambertowi, zaczęła rozkopywać grób. Nagle ręce przebiły się przez ziemię. Palce orały ją. Mężczyzna zaparł się o brzegi grobu i wstał z okrzykiem dodającym sił. Nogi uwolniły się spod ciężaru gleby. Stanął przed nią, niczym nowo narodzony bóg. Tak samo atletyczny jak w dniu śmierci, lecz brakowało jego legendarnego opanowania. Rozglądał się dookoła w panice, jakby nadal był w ferworze tamtej walki. Jego mięśnie jeszcze drżały po ogromnym wysiłku. Nagle dostrzegł Kiarę, stojącą kilka kroków od niego. Ostre rysy twarzy stężały. Nieustępliwe spojrzenie żądało wyjaśnień.
– Co…
Zamilkł, słysząc swój chropowaty głos.
– Co się stało? – wychrypiał po chwili.
– Walczyłeś z palatynem i…
– Zginąłem – dokończył, dziwiąc się jak to możliwe. Przecież stał tu, teraz i rozmawiał z nią. Rozejrzał się dookoła. Widząc grób i siebie zrozumiał.
– Jak?
– Za pomocą tego medalionu. – Kiara podniosła na wpół zakopany artefakt. – Dzięki niemu mogłam wskrzesić cię takim jakim byłeś przed śmiercią.
– Cena? Jaka jest tego cena…
– Skąd takie przypuszczenie?
Przymknął oczy, zbierając myśli. Znów na nią spojrzał, tym swoim jastrzębim spojrzeniem. Czuła jakby przeszywał ją na wskroś.
– Uczyłaś mnie, że tak potężna magia wymaga tego. Jaka?
– Kilka lat mojego życia.
– Ile? – spytał z naciskiem.
– Nie wiem. Nigdzie nie wyczytałam takiej informacji.
– Jak mogłaś… – mówienie sprawiało mu dużą trudność.
Zrobił krok i zachwiał się. Chciała go wesprzeć, lecz wiedziała jak to się skończy. Nigdy nie chciał jej pomocy. Zamiast tego wyjęła z juków męskie ubranie i rzuciła mu. Wyszedł z dołu i powoli się ubrał.
– Tam mam obozowisko. – Wskazała na młody las.
Szedł powoli, choć z każdym krokiem nabierał pewności. Kiedy dotarli do wypalonego ogniska usiadł ciężko, zsuwając się po pniu. W tym czasie Kiara na nowo rozpaliła ogień. Spojrzała na zgarbioną postać Lamberta. Głowę trzymał zwieszoną. Odpięła pas z mieczem i podała mu.
– Przechowałam go dla ciebie.
Spojrzał na tak dobrze znaną rękojeść. Wziął ją niepewnie w dłoń. Oręż, kiedyś lekki, teraz ciążył mu nieznośnie.
– Jesteś głodny?
Pokręcił głową. Siedzieli tak w milczeniu przez dłuższy czas. Dyskretnie przyglądała się jego posępnej twarzy. Dopiero teraz zauważyła drobne zmiany. Ziemistą cerę, pogłębione blizny na policzku i brodzie, sińce pod oczami i pełne wyrzutu spojrzenie. W tańczącym blasku ognia wyglądał niczym żywy trup.
– Jak mogłaś to zrobić? – spytał z wyrzutem, uparcie wpatrując się w płomienie. – Śmierć mnie zabrała. Mój los się dokonał. Moje miejsce jest w tym grobie.
– Zapominasz czym zajmują się nekromanci.
– Nie sądziłem, że kiedyś zrobisz to mnie… w taki sposób. Jestem inny niż ci, których wzywałaś. Oni nie zdawali sobie z tego sprawy. A ja? Mnie skazałaś na tę przeklętą wiedzę. Widzę przed oczami swoje rozkładające się ciało, pobielałe kości. Tkwi we mnie świadomość śmierci. Jestem już naznaczony… a ty mnie ożywiasz. Każesz żyć w zawieszeniu między życiem a niebytem.
– Jesteś jak najbardziej żywy.
– Ale nie duchem, nie świadomością. Nie potrafię ci tego wyjaśnić. Po prostu… czuję się jak potępieniec, który jest w miejscu gdzie nie powinien i spotka go za to surowa kara.
– Biorę to na siebie – odparła szybko. Nie spodziewała się po nim takiej reakcji.
– Ty nic nie rozumiesz… – Pokręcił głową z rezygnacją.
– Nie, nie rozumiem – podniosła głos, tak że spojrzał na nią zaskoczony. – Pogrążyłam się w smutku na kilkadziesiąt lat. Aż natrafiłam na sposób ożywienia jedynej osoby, na której mi naprawdę zależało. Przez wiele lat podróżowałam, zbierając informację i próbując odnaleźć wszystkie części medalionu. Przezwyciężałam niebezpieczeństwa, narażałam się by je zdobyć. Wskrzesiłam cię, oddając część mojego życia. A ty wolisz być martwy.
– Czasem to, co osiągnęliśmy nie jest tym, czego się spodziewaliśmy, a to czego pragnęliśmy, nie musi być słuszne.
– Więc zadam ci jedno pytanie. Nie zrobiłbyś tego dla mnie?
Spojrzał w jej pociemniałe od gniewu oczy.
– Zrobiłbym.
Wyciągnął w jej stronę dłoń. Po chwili wahania Kiara usiadła przy Lambercie, kładąc głowę na jego piersi. Potężna ręka zamknęła ją w uścisku. Znów słyszała bicie jego serca. Dyskretnie odchyliła rękaw. Wybroczyny nie zniknęły. Zaśmiała się w duchu, wyobrażając sobie dwa trupy wtulone w siebie.
– Nikt nie może dowiedzieć się czego dokonałaś – szepnął jej do ucha. – To mogłoby zmienić bieg niejednej historii.
Marcus stał na wzniesieniu, spoglądając w dół. Wschodzące słońce oblewało swoim blaskiem pole bitwy. Wróg został wybity co do jednego. Kiedy walka dobiegła końca, armia umarłych rozsypała się w pył łącząc z ziemią i krwią wroga wsiąkniętą w glebę.
Marcus spojrzał na ściskany w dłoni kamień. Promienie słońca nie zdołały wniknąć i rozświetlić ciemnej zieleni Kamienia Umarłych. Kiedy trzymał go, czuł tkwiącą w nim ogromną moc Kiary. Każdy nekromanta miał swój własny kamień, łączący go z tamtym światem. Teraz on posiadał kamień legendarnej nekromantki. Nie mógł uwierzyć w ten dar. Czuł w głębi serca, że kiedyś będzie miał okazję go zwrócić.
– Bywaj, Kiaro.